Żyj po swojemu - ebook
Żyj po swojemu - ebook
Nie daj sobie wmówić, że z twoim życiem jest coś nie tak. Nie podążaj za trendami ? zwolnij, zadawaj pytania, a zobaczysz, jak wiele masz!
Świat próbuje nam wmówić, że wciąż zbyt mało posiadamy, niewiele wiemy, za mało przeżyliśmy. Media społecznościowe sprawiają, że czujemy się gorsi i niewystarczający (ach, te wakacje na Malediwach i skandynawskie wnętrza). Zapominamy, że o naszym życiu decydujemy tylko my sami!
Zachwycasz się życiem innych, a tak rzadko swoim?
Naucz się żyć bez pośpiechu, w swoim tempie, #bez_filtrów. Przyjmij to, co dostajesz, i znajdź w tym wartość.
Agnieszka Krzyżanowska – autorka bestsellera Prosto i uważnie na co dzień. Prowadzi bloga Agnes on the cloud, gdzie inspiruje do życia w zgodzie ze sobą. Woli słuchać, niż mówić. Skończyła filologię polską, ma doktorat z filozofii.
Kategoria: | Zdrowie i uroda |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-553-8 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Tak długo jak tańczysz, wciąż możesz łamać zasady.
Mary Oliver, Trzy rzeczy do zapamiętania¹
„Badania w zakresie medycyny uczyniły tak niezwykły postęp, że praktycznie nie mamy już ani jednego zdrowego człowieka.
Aldous Huxley, Nowy wspaniały świat
------------------------------------------------------------------------
¹ Żaden tomik wierszy Mary Oliver nie został przetłumaczony na język polski. Można znaleźć jedynie pojedyncze tłumaczenia autorstwa różnych osób. Ten cytat w przekładzie autorki książki.Wszyscy pragniemy dobrego życia. Chcielibyśmy mieć mało trosk i dużo miłości. Chcielibyśmy kalendarzy z ograniczoną liczbą poniedziałków, zadowolenia z siebie, wielu chwil pełnych entuzjazmu. I żeby jeszcze czas był dla nas odrobinę łaskawszy. Jednak im jesteśmy starsi, tym więcej piętrzy się przeszkód i własnych ograniczeń niepozwalających osiągnąć tego stanu. Idea stałości szczęścia staje się coraz bardziej iluzoryczna. Świadomość trosk, które nie znikają, i przemijania, w tym tego najbardziej dotkliwego, bo dotyczącego nas samych, jest coraz większa.
Pomysł na tę książkę przyszedł późno w nocy. Czasem przed snem zaglądam na portale internetowe dużych gazet. Ryzykując spokój ducha, sprawdzam, jak minął dzień. Dni mijają na ogół mało optymistycznie, z coraz gorszymi prognozami na przyszłość. Z coraz większą liczbą ludzi z niską samooceną, którym trudno radzić sobie z życiem w naszej zmieniającej się bez ustanku kulturze, pełnej nowych trendów i mód, w której nic nie jest trwałe. Mogę wyobrazić sobie filozofów nienadążających za tempem naszego świata. My także, zdumieni, ślizgamy się po falach życia, razem z innymi, równie zaskoczonymi.
Oddajemy swoje ciało i duszę pod opiekę internetowi, tracąc niezauważalnie z oczu to, co dla nas istotne, warte czasu, uwagi i uczuć. Nagle stajemy się osobami mniej lub bardziej publicznymi. Przez media społecznościowe informujemy, jak wyglądamy, w jakim kraju właśnie wylądowaliśmy, co jedliśmy i z kim spędziliśmy czas. Nasze alter ego żyje swoim życiem, wystylizowane, upiększone i wygładzone filtrami. My jednak, drepczący co rano do pracy, filtrów nie mamy. Codziennie, bez wsparcia, znosimy prozę egzystencji, patrząc na nasze niewystarczające, często bardzo samotne życie. Budzimy się i zasypiamy z uczuciem lęku i niepokoju. Ciągłego niedostatku. Zamartwiamy się tym, czego nie udało się zrobić, z czym nie zdążyliśmy. O czym być może w pośpiechu zapomnieliśmy. Czy na pewno wykonaliśmy dzisiaj dobrze swoją pracę i czy jesteśmy ze wszystkim na bieżąco. Przejmujemy się, że nasza łazienkowa waga znowu pokazuje nieco większą liczbę, że mimo świetnego kremu na noc czas wcale się nie cofnął, a ostatnie zdjęcie z wymarzonych wakacji wrzucone na Facebooka przeszło prawie niezauważone.
Kiedy odkładałam na półkę swój przekaźnik strachu, czyli laptop, pomyślałam, że potrzebuję czegoś, co pozwoli mi na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. O tym, co powoduje stałe, lekkie uczucie spięcia w plecach. Co wymaga ode mnie cielesnej doskonałości. Wiecznej młodości i świetnych kompetencji twardych oraz miękkich. Poczucia życiowej misji i jej spełnienia. Potrzebuję głęboko odetchnąć, wyprostować plecy. Nie myśleć o swoim zmęczonym, ciągle niewystarczająco dobrym ciele. O ambitnej liście celów, która znowu nie powstała. Albo o tej, którą nawet stworzyłam, tak skromnej, że wstyd się nią pochwalić w grupie na Facebooku.
Chciałabym zająć się tylko tym, na co mam chociaż minimalny wpływ. Co najbardziej mnie dotyczy. Chcę się wreszcie zająć swoim życiem. Być w nim obecna. Doświadczać go bez żadnych warunków. Bez wymieniania, czego w nim brakuje. I czego brakuje mnie. Nie mam już ochoty słuchać podpowiedzi, że nie jest kompletne i co powinnam zrobić, żeby było mi lepiej. Chcę docenić to, co mam, być za to wdzięczna. Chcę dać swojemu życiu pożyć ze mną. Zaufać mu, wierzyć, że wie, co robi.
Codziennie rano spaceruję z moim wielkim psem po łące, z głową zadartą do góry, poddając się temu, że mnie prowadzi (to moja niewymagająca i cierpliwa nauczycielka zen: kiedy ma dosyć biegania, kładzie się w trawie i odpoczywa, kiedy znajdzie coś ciekawego do obwąchania, porzuca wszystko inne i staje się mistrzynią skupienia na jednej rzeczy). W tej wczesnoporannej ciszy czuję, że mam tak wiele i mogę niczego więcej nie pragnąć. Aby mimo wszystko nie stracić odrobiny suwerenności w świecie pełnym odwróconych na opak wartości. Aby mieć szacunek dla faktu samego istnienia, bycia tu i teraz. Oto nagle świadoma, długa chwila uważności. Jestem wtedy kompletna. Bez żadnych warunków. Całkowicie połączona z ziemią, na której stoję. Mocno oddycham. Czuję czystą radość. Zatrzymuję się w tym momencie zaskakującego spokoju, przybijam piątkę z kosmosem i dziękuję za wszystko, co codziennie dostaję.
Może to wszechświat jest tym zdumiewającym darczyńcą, może inna siła sprawcza, tego nie wiem. Wiele się nauczyłam, odkąd na wszystkie możliwe sposoby sabotuję kulturę prędkości, opieram się zmianom i wyliczam co rano powody do wdzięczności. Warto czasem odpuścić kulturową presję, by wciąż skupiać się na sobie, by się kontrolować. Warto kwestionować współczesne prawdy, ale także własne przekonania, dobrze jest szukać ich źródeł, mówić „sprawdzam”. Warto poddawać pod dyskusję wszystko, co rzekomo ma nam ułatwić życie, a co w dłuższej perspektywie pozbawia nas umiejętności samodzielnego myślenia. Warto poświęcać czas i zadawać pytania, a w konsekwencji dojść do zaskakującego wniosku, że większą część odpowiedzi na pytanie, jak dobrze żyć ze swoim życiem, mamy w sobie.
W dzisiejszym świecie, pełnym hałasu, nieustannej wymiany pieniędzy, gromadzenia dóbr trudno jest nie czuć stałego lęku. Trudno zachować jeszcze to piękne poczucie spokoju, którego ostatni raz doświadczyliśmy na jakichś wakacjach dawno temu, kiedy w wieku kilkunastu lat, leżąc nad morzem, nic, absolutnie nic nie musieliśmy robić, tylko trwać. Jeszcze przez chwilę nie mieć żadnych wyrzutów sumienia. Akceptować, że jest nam czasem bardzo bardzo źle i nijak nie sprawdza się wiara w magiczną moc afirmacji. Czy to się jeszcze może zdarzyć? Teraz, gdy jesteśmy dorośli i mamy kilka niespełnionych marzeń i jedno, wcale nie spektakularne hobby, o którym przypominamy sobie zresztą dość nieregularnie.
Ta książka nie aspiruje do udzielania odpowiedzi na te pytania. Może odrobinę. Troszeczkę. Mam przynajmniej taką cichą nadzieję, że w jakimś fragmencie ukoi. Na coś zwróci uwagę. Każdy z nas ma własne tempo przechodzenia przez życie, inne potrzeby, inną definicję dobrego życia. Strony tej książki są inspiracją do (po)myślenia. Do zatrzymania się. Jest tu sporo refleksji, jak się trochę mniej martwić i czym mniej przejmować. O co dbać bardziej, a o co mniej. Jest też o zjawiskach współczesnej kultury, które każdemu z nas w mniejszym albo większym stopniu nie pozwalają spokojnie spać. I każą się ciągle spieszyć. Dzieje się to po to, żebyśmy byli niezbyt niezadowoleni i z siebie, i z życia. I aktywnie wspierali w ten sposób zawsze zachłanny rynek. Kupowali w wielkich sklepach, zamiast spędzać wolny czas z ludźmi, w ciszy, w lesie. Inwestowali w siebie, zamiast się bez zastrzeżeń akceptować i traktować z czułością. Byśmy się oszukiwali, że jest nam dobrze, zamiast pozwolić sobie na smutek.
Jest tu też wiele słów o tym, dlaczego wbrew zbiorowemu myśleniu dobrze jest mieć zupełnie inne zdanie. Buntować się, czasem wyjść rano w piżamie po chleb i odmówić prawa do wejścia na wyższy poziom umiejętności miękkich. Taka miejska rebelia i poranna kontrkultura. Ta książka to zbiór refleksji i zapisków plus parę scen i wspomnień z życia na przedmieściach. W tym życiu są i rodzina, i kredyt. Poezja i kilka gramów filozofii przeplatają się czasem z przypalonym obiadem i zdumieniem nad praniem, które nigdy się nie kończy. Jest w tym życiu też parę marzeń i lęków. I pies, od którego można się uczyć doświadczania życia i miłości. Psie poranki są przepełnione podziękowaniami za kolejny dzień i nieposkromioną radością życia. Codziennie musi być czas na chwilę zabawy i długą drzemkę. Kiedy jest gorąco, trzeba chować się w cieniu. A życie jest od tego, żeby kochać wszystko wokół bardziej niż siebie.
Dajmy sobie spokój z nieustannym samodoskonaleniem i nie miejmy wyrzutów sumienia, że się już nam bardziej rozwijać nie chce. Odczepmy się od swojego ciała i przestańmy uciekać od biologii. Czytajmy historie o bohaterach i ćwiczmy ręczne pisanie w zeszytach. Nauczmy się być niepoważni, nie bójmy się chichotać, nabierzmy dystansu do innych i − przede wszystkim − do siebie. I wreszcie przestańmy tak bardzo skupiać się na sobie. I zwolnijmy. W imię wszechświata, matki natury i dla nas samych, przestańmy się tak bardzo spieszyć. Po co? Dokąd? Nie ma naprawdę żadnego powodu uciekać od własnego życia.Jak idziesz, to idź, jak siedzisz, to siedź
„Umiem patrzeć uważnie, umiem padać
na trawę, umiem klękać w trawie,
i leniuchować, i cieszyć się, i błądzić polami,
właśnie tak jak spędziłam ten dzień.
Mary Oliver, Letni dzień²
------------------------------------------------------------------------
² Mary Oliver, Letni dzień Czesław Miłosz,Wypisy z ksiąg użytecznych, Wydawnictwo Znak, Kraków 2000.
Siedzę w domu na kanapie. Jest listopad, wyjątkowo piękny w tym roku (chociaż mam świadomość złudnego ciepła i wynikających z tego prognoz na przyszłość). Słońce zagląda mi przez markizę, jeszcze niezwiniętą na zimę. Na oknie widzę ślady psiego nosa i języka, tłustych, słodkich i klejących się palców moich dzieci (przecież wiadomo, że nie używa się klamki, tylko pcha całą dłonią celem otwarcia drzwi na oścież…). Myślę sobie, że nie mam żadnego powodu do narzekania. Oddycham. Cieszy mnie światło bez skrępowania tańczące w pokoju. Udało mi się przez ostatnie pół roku nie zamordować żadnej domowej rośliny mimo opinii lokalnej zabójczyni tychże. Mam jakąś siłę sprawczą. Ktoś za mną tęskni. Ja za kimś też. Czasami jest trudno, czasami, wieczorem, chowam twarz w poduszce i znowu mam kolana pod brodą. Miniony 2018 rok nie poklepał mnie przyjaźnie po plecach. Kilka razy poczułam kosmiczną samotność. W tym roku po dwudziestu latach nagle odnalazł się mój ojciec. Zdążył powiedzieć do mnie kilka słów i zniknął na zawsze. W tym roku kilkanaście razy zwątpiłam, zapragnęłam gdzieś wyjechać, zacząć podróżować, schować się na końcu świata albo chociaż w Bieszczadach. Rozstałam się z moim wieloletnim miejscem pracy. I zdecydowałam, że nie chcę już funkcjonować w podobnym systemie.
W tym roku napisałam książkę o tym, że dobrze jest żyć esencjonalnie. O tym, jak cenne jest słowo „nie”. Że trzeba mocno kochać bliskich. Okazało się, że tego samego pragnie wielu ludzi. Niezależnie od statusu i poglądów łączą nas podobne lęki i pragnienie wyjścia ze spirali wymagań i zagubienia, jakie serwuje współczesna kultura. W tym roku poczułam, co oznacza siostrzeństwo i wspólnota kobiet, i sama zaczęłam się wspierać jak nigdy dotąd. Takie życie. Moje. I twoje. Prawdopodobnie jedyne, które mamy. Zmagam się w nim ze sobą, pewnie podobnie jak ty, na chwilę ulegam lękom wywoływanym przez wizje wszystkich końców świata, które już niedługo mają się wydarzyć. A nocą szukam odpowiedzi na pytanie kim jestem i z jakiego powodu, by potem znowu odpuścić i zanurzyć się po czubek głowy w nowym dniu.
Dostałam prawo do narodzin, określony czas na to, żeby fakt codziennego tysiąca oddechów i kroków, które wykonuję, wykorzystać. Mam rodzinę, oszkloną przestrzeń, przez którą mogę patrzeć na świat, chroniącą nas przed wiatrem. Wielkie okno, na które właśnie spoglądam, nosi ślady codziennego dynamicznego użytkowania, czyli otwierania na trasie dom – taras – podwórko i z powrotem. Co oznacza tylko i aż tyle, że ktoś w tym mieszkaniu jest i żyje, że dzieci są dziećmi, a pies robi to, co robią psy, czyli beztrosko i po swojemu nim jest. Kiedy się uśmiecham, widzę na swojej twarzy cieniutkie nitki pod oczami. To zapis spacerów z twarzą wystawioną śmiało prosto w słońce, bliskie mi prawie tak samo, jak moja rodzina, książki i suszone pomidory. Robię kolejne podejście do jogi i już się nie denerwuję, że moje ciało nie jest rozciągnięte. Układam je jak potrafię, oddycham i pozwalam mu być sobą. Siadam do medytacji, w której zaczynam od liczenia oddechów, by już za chwilę, niezauważenie, układać w głowie listę zakupów. Nikt nie powiedział, że uda się od razu porządne zazen, dlatego cicho wzdycham i wracam do liczenia do dziesięciu. Zasypiam, czytając wiersze. Czasem nie śpię wcale, martwiąc się o cały świat. Czasem w sobotę wieczorem, w sukience, a czasem w swetrze, wielkim i miękkim jak koc, smakuję wino. Uczę się, żeby się siebie nie czepiać. Jak napisał kiedyś Wiktor Osiatyński: „Wstać rano, zrobić przedziałek i odpieprzyć się od siebie”³. Nazwałam to życioterapią. Działa. Ponieważ cała prawda o życiu zawiera się w kilku zdaniach: chodzi o to, żeby żyć. Żeby ktoś do nas wracał. I żebyśmy mieli do kogo wracać. I żeby nigdy nie opuszczał nas entuzjazm. Brał górę nad smutkiem. Chodzi właśnie o to. W każdej chwili. O nic więcej.
------------------------------------------------------------------------
³ http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/56,35771,21370758,prof-wiktor-osiatynski-konstytucjonalista,,11.html (dostęp online 8.05.2019).Rozejrzyj się, gdzie jesteś
„– Może zaszkodziła ci jakaś potrawa? – zapytał Bernard.
Dzikus skinął głową.
– Owszem, jadłem cywilizację.
Aldous Huxley, Nowy wspaniały świat
Brené Brown w swojej książce o przynależności zauważa, że obserwując dzisiejszy świat, odnosi wrażenie, że ma on złamane serce⁴. Nic nie funkcjonuje tak, jak powinno. Tracimy poczucie przynależności, również do samych siebie, i bardzo, bardzo się boimy. Ja czasami też. Czasem długo nie mogę zasnąć. Pojawił się chyba u mnie system informacyjnego wyparcia. Nie chcę już mieć telewizora. Nie mam ochoty czytać gazet. Żółtych pasków na dole ekranu. Serwisów prasowych w internecie aktualizowanych i podrzucających mi newsy co godzinę. Twittera też nie. Uciekłam stamtąd jakiś czas temu. Nie nadążam za zmianami, opiniami, samozwańczymi ekspertami od wszystkiego. Jestem zmęczona. Świat przyspiesza i jesteśmy w nim coraz bardziej zagubieni i samotni. Na naszych oczach odbywa się wywracanie wartości. Zamiast rodziny tworzymy plemiona często o skrajnych poglądach. Zamiast kochać ludzi, a używać rzeczy, przenosimy miłość na te drugie i bez skrupułów używamy tych pierwszych. Rzeczywistość projektowana jest tak, żebyśmy się ciągle czegoś bali. Wystarczy sprawdzić pierwsze strony codziennych gazet. Wszędzie kroniki kryminalne notujące to, co się wydarzyło w nocy. Kiedy włączam czasem telewizor, pierwsze pytanie, które przychodzi mi do głowy, brzmi: czy świat jeszcze istnieje? W supermarketach, między marchewką a wodą mineralną, leżą poradniki, które uczą, jak odnieść sukces, schudnąć, lepiej się malować, zostać przez noc bogatym. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko każdej rzeczy na świecie. Tak wolni w podróżowaniu i zwiedzaniu, tak bliscy doświadczania wszystkiego na wyciągnięcie ręki. I tak daleko od samych siebie, swoich najgłębszych potrzeb. Coraz mniej związani z tym, co nas otacza. Coraz mniej świadomi, jak mamy żyć. A chodzi o to, żebyśmy nie biegli, tylko czasem się zatrzymali. Żebyśmy umieli odpocząć i jeszcze znaleźli choć odrobinę czasu, aby móc się czymś zachwycić. Nie tylko pracować i ścigać się, kupować, konsumować i być lepszymi, aż do całkowitego wypalenia.
------------------------------------------------------------------------
⁴ Brené Brown, Z odwagą w nieznane. Jak znaleźć poczucie przynależności bez utraty siebie, Wydawnictwo Laurum, Warszawa 2018, s. 53, wydanie elektroniczne.W naszym szybkim społeczeństwie, które większość relacji i znajomości przenosi do internetu, pojawia się po cichu tyle ukrytej w mieszkaniach samotności. Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat zamknęliśmy się na ludzi. Zamykamy się coraz bardziej. Nie mieszkamy już w wielopokoleniowych domach. Coraz rzadziej spotykamy się ze sobą. Nie mamy na nic czasu. Pracujemy coraz więcej, ponieważ chcemy podnosić standard życia i rozwijać nasze umiejętności. Żyjemy w świecie zdefiniowanym przez VUCA (ang. volatility, uncertainty, complexity, ambiguity)⁵. Otacza nas zmienność, niepewność, złożoność i niejednoznaczność. Sama zbitka tych słów sprawia, że mam ochotę zamknąć oczy, jest dla mnie za szybka, wywołuje niepokój. Nie, ja jednak dziękuję. Mamy coraz mniej z tego, co dawałoby poczucie bezpieczeństwa, co byłoby trwałe. Rozmywa się świadomość wspólnoty z innymi. A mobilność i prędkość likwidują poczucie zakorzenienia i jakiejkolwiek stałości. Odnoszę czasem wrażenie, że nie mam się czego złapać. Że coraz trudniej jest gdzieś przynależeć.
------------------------------------------------------------------------
⁵ Zuzanna Skalska, Wsiowiejemy, „Wysokie Obcasy”, styczeń 2019, s. 59.
Kiedy byłam mała, jeździłam z tatą pociągiem do babci na niedzielny obiad. Zawsze wychodziliśmy w ostatniej chwili i zawsze coś po drodze w tym biegu gubiliśmy. Albo moją ulubioną zabawkę, albo zrobiony przez mamę na drutach sweter. Tato chodził tak szybko, że nauczyłam się przy nim truchtać, a potem, kiedy odrobinę podrosłam, po prostu wydłużyłam kroki. Zostałam z tym rytmem na wiele lat. Zwolniłam dopiero wtedy, kiedy mój syn w wieku trzech lat zaczął przy mnie biec tak samo, jak ja kiedyś przy moim ojcu. Teraz chodzę dużo wolniej, choć długość i rytm kroku pozostały. Nieco przesadne, nieco śmieszne, ale świadomie i mocno w kontakcie z ziemią. Ten kontakt jest nam wszystkim dziś wyjątkowo potrzebny. Podobnie jak punkty odniesienia, które wydają się coraz słabsze, które tracą na znaczeniu.
Dziś każdy dopasowuje i wydłuża swój krok, żeby nadążyć za tym, co się wokół dzieje. Przyszło nam żyć w bardzo ciekawych i trudnych jednocześnie czasach. Z jednej strony nigdy nie mieliśmy tylu możliwości rozwoju, komunikacji, dostępu do wiedzy, zarabiania, posiadania, przemieszczania się. Z drugiej zaś nigdy tak wiele od nas nie wymagano. I my, przystosowywani do tego od dzieciństwa, nigdy tak wiele nie żądaliśmy od siebie. Dziś nie można po prostu żyć. Nie wyróżniać się, nie być w czymś świetnym. To nuda, to bycie przeciętnym. Dziś trzeba życiem zarządzać, projektować je, mieć listę targetów. Realizować się. W imię niekończącego się rozwoju, kultu ciała i młodości. Siłą napędową naszego życia staje się działanie. Nie zmierzać dokądś, nie robić czegoś bez ustanku oznacza nie żyć. Wydaje się, że nie utożsamiamy już życia z rytmem i cyklem natury. Żyjemy linearnie. A samo życie staje się walką o lepsze jutro. Nie korzystamy z naszych zasobów po to, żeby kochać, mieć rodzinę, zachwycać się przyrodą i własnym oddechem. Eksploatujemy je do wyczerpania, w imię kulturowego statusu.
Rano, gdy się budzimy, nasz świat wygląda już zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy kładliśmy się spać. W nocy przybyło tysiące nowych aplikacji, aktualizacji, backupów, książek, nowych -izmów, złamanych serc, urodzonych dzieci. Gdzieś odszedł ostatni przedstawiciel jakiegoś gatunku zwierząt, kolejny człowiek zapisał się na lot w kosmos. Przed flagowym sklepem Apple w Nowym Jorku stoją kolejki po najnowszy model telefonu w cenie świetnego komputera. Pewien piłkarz za swoją pracę znowu zarobił czterdzieści sześć tysięcy euro w ciągu jednego dnia. Koszulkę, którą gdzieś daleko w jakiejś fabryce uszyło dziecko, na wyprzedaży w sieciówce wyceniono właśnie na osiem złotych. Bieguny skrajności i coraz mniej różnorodności pomiędzy. To może łamać serce. Świat nigdy nie zasypia, a zapisywane na kartkach zeszytu afirmacje obiecują nam, że możemy wszystko − jeśli tylko w to uwierzymy, pokonamy wewnętrznego sabotażystę i otworzymy się na zmiany. Z jednej strony codziennie rozpościerają się przed nami oceany możliwości, z drugiej nigdy nie było w nas tyle lęku przed jutrem. Jesteśmy ograniczani do jednostek BMI i naszego wieku, boimy się biologii i upływającego czasu. Ja trochę też. Żyjemy w stuleciu, w którym definiują nas nieustannie ulepszane ciało i ciągle niedoskonały charakter. Skupieni na sobie, w samotności pielęgnujemy wstyd i poczucie porażki. Choć to w istocie skupienie złudne − wcale nie na nas. To taki egoizm pozorny: robimy tak wiele, ale nie w imieniu własnego „ja”, lecz „ja” kulturowego, stworzonego przez nas i nasze otoczenie. W imieniu swego rodzaju awatara ulepszanego bez końca. Współczesna edukacja wychowuje przede wszystkim do tego, jak ograniczać wolność naszego ducha. Mamy się uczyć komunikacji i zachowania w grupach. Być prospołeczni. Ważna jest zbiorowa aprobata naszych działań. Teoretycznie szkoła wspiera nasze zainteresowania, ale sugestywnie selekcjonuje to wsparcie, nagradzając raczej bycie członkiem drużyny piłkarskiej niż indywidualną twórczość poety lubiącego opisywać pory roku. Rozpoczynając edukację szkolną, od razu doświadczamy przekonania, że nie jesteśmy wystarczający. Nie wyróżnia się w zeszytach tego, co wiemy i zrobiliśmy bez błędu, ale stawia przed podkreślonym na czerwono faktem, czego nie udało nam się dokonać i czego nam brak. Wyrastamy więc w przekonaniu, że trzeba w nas ciągle coś uzupełniać. Oduczyliśmy się odpoczywać, bo to synonim stagnacji, braku rozwoju. Pasywności.
Martwimy się, że nie mamy tak wypchanego portfela jak inni, choć czytamy w skupieniu książki Anthony’ego Robbinsa i innych motywacyjnych guru. Wieczorami zasmuca nas fakt, że życie mija, a my ciągle nie mamy jakiejś pasji. Nęka nas biologia i inwestujemy wiele w wygląd, zamiast dbać o duszę i ciało. Unikatowe, skrojone na miarę, jednorazowe. Ciało, które powinno być pielęgnowane nie w imię niemożliwej perfekcji, ale po to, aby nam dłużej służyło w poznawaniu i doświadczaniu świata. Żyjemy tak szybko, że zanim zdążymy coś do końca poznać i się z tym oswoić, już idee z wczoraj okazują się przestarzałe. Mamy być spięci i gotowi, żeby za wszystkim nadążyć. Ze zdumieniem odkrywamy, że przestajemy być autorytetami dla naszych kilkuletnich dzieci. Również tutaj działa konkurencja w postaci edukacji w sieci. Dopasowujemy się do naszej kultury nawet językowo: mamy fast food, power naps, coraz szybszy internet i terapie krótkoterminowe (short terms therapy). Kwadrans na kawę, na fitness i kredyty chwilówki. Na sen przeznaczamy już dwie godziny mniej niż w dziewiętnastym wieku⁶. A mimo tego czasu ciągle nam brak.
------------------------------------------------------------------------
⁶ Svend Brinkmann, Stand Firm: Resisting the Self-Improvement Craze, Polity Press, Cambridge 2017, kindle edition, s. 2.
Jeśli kiedyś nauka nowych czynności wydawała się czymś prostym, teraz do wszystkiego potrzebne są aplikacje. Do pracy w określonej strukturze i walki z prokrastynacją, do urządzania mieszkania, do kontaktu z nauczycielami własnych dzieci. Przez tysiące lat do medytacji ludziom potrzebne były fragment przestrzeni i poduszka, teraz, żeby się jej nauczyć, zaglądamy najpierw do sklepu z aplikacjami, by znaleźć tam coś, co nam to ułatwi, zamiast usiąść na chwilę i po prostu zacząć oddychać. Bezrefleksyjnie oddajemy siebie i nasze portfele kolejnym elektronicznym pomocom, zbierającym nasze dane i obserwującym każdy krok.
Mamy prawo do marzeń i przywilej ich spełniania. Jeszcze nigdy nie mieliśmy tak wielu sposobów, by je realizować. Jesteśmy wyedukowani i wiemy, co jest ważne. Wiemy, że nasza planeta sobie bez nas poradzi, ale my bez niej nie. Mimo to kupujemy i gromadzimy bez umiaru, a potem bezrefleksyjnie wyrzucamy nadmiar do śmieci. Biegniemy do pracy z kolejnym plastikowym kubkiem coffee to go. Choć już bez plastikowej rurki, w dobrej wierze, że aktywnie wspieramy dbanie o klimat. Wiemy też, że życie jest krótkie, że procesy biologiczne nie idą wstecz i że kremy przeciwzmarszczkowe nie działają głębiej niż tylko na powierzchni skóry. Jesteśmy jednak w stanie zapłacić za nie każdą cenę. Wiemy, że to, co jemy, ma znaczenie, a w życiu najważniejsze są miłość i poczucie przynależności. Ale w pogoni za lepszym jutrem nie przejmujemy się tym zbytnio, wymieniamy miłość na nową, jeśli stara nie spełnia oczekiwań. Zaczynamy o siebie dbać dopiero wtedy, kiedy nasze wyczerpane prędkością i zużyciem ciało zaczyna wysyłać sygnały, że coś jest nie tak. Sieciówki szyją coraz mniejsze ubrania, wmawiając, że to ciągle ten sam rozmiar i wpędzając nas w przymierzalniach w kolejne kompleksy. W wieku trzydziestu kilku lat, nie mając domu z ogrodem, tylko mieszkanie w bloku, dochodzimy do wniosku, że nic nam się w życiu nie udało.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej