Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żyj po swojemu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 października 2019
Ebook
31,50 zł
Audiobook
31,50 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Żyj po swojemu - ebook

Nie daj sobie wmówić, że z twoim życiem jest coś nie tak. Nie podążaj za trendami ? zwolnij, zadawaj pytania, a zobaczysz, jak wiele masz!

Świat próbuje nam wmówić, że wciąż zbyt mało posiadamy, niewiele wiemy, za mało przeżyliśmy. Media społecznościowe sprawiają, że czujemy się gorsi i niewystarczający (ach, te wakacje na Malediwach i skandynawskie wnętrza). Zapominamy, że o naszym życiu decydujemy tylko my sami!

Zachwycasz się życiem innych, a tak rzadko swoim?

Naucz się żyć bez pośpiechu, w swoim tempie, #bez_filtrów. Przyjmij to, co dostajesz, i znajdź w tym wartość.

Agnieszka Krzyżanowska – autorka bestsellera Prosto i uważnie na co dzień. Prowadzi bloga Agnes on the cloud, gdzie inspiruje do życia w zgodzie ze sobą. Woli słuchać, niż mówić. Skończyła filologię polską, ma doktorat z filozofii.

Kategoria: Zdrowie i uroda
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-553-8
Rozmiar pliku: 18 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

„Tak dłu­go jak tań­czysz, wciąż mo­żesz ła­mać za­sa­dy.

Mary Oli­ver, Trzy rze­czy do za­pa­mię­ta­nia¹

„Ba­da­nia w za­kre­sie me­dy­cy­ny uczy­ni­ły tak nie­zwy­kły po­stęp, że prak­tycz­nie nie mamy już ani jed­ne­go zdro­we­go czło­wie­ka.

Al­do­us Hux­ley, Nowy wspa­nia­ły świat

------------------------------------------------------------------------

¹ Ża­den to­mik wier­szy Mary Oli­ver nie zo­stał prze­tłu­ma­czo­ny na ję­zyk pol­ski. Moż­na zna­leźć je­dy­nie po­je­dyn­cze tłu­ma­cze­nia au­tor­stwa róż­nych osób. Ten cy­tat w prze­kła­dzie au­tor­ki książ­ki.Wszy­scy pra­gnie­my do­bre­go ży­cia. Chcie­li­by­śmy mieć mało trosk i dużo mi­ło­ści. Chcie­li­by­śmy ka­len­da­rzy z ogra­ni­czo­ną licz­bą po­nie­dział­ków, za­do­wo­le­nia z sie­bie, wie­lu chwil peł­nych en­tu­zja­zmu. I żeby jesz­cze czas był dla nas odro­bi­nę ła­skaw­szy. Jed­nak im je­ste­śmy star­si, tym wię­cej pię­trzy się prze­szkód i wła­snych ogra­ni­czeń nie­po­zwa­la­ją­cych osią­gnąć tego sta­nu. Idea sta­ło­ści szczę­ścia sta­je się co­raz bar­dziej ilu­zo­rycz­na. Świa­do­mość trosk, któ­re nie zni­ka­ją, i prze­mi­ja­nia, w tym tego naj­bar­dziej do­tkli­we­go, bo do­ty­czą­ce­go nas sa­mych, jest co­raz więk­sza.

Po­mysł na tę książ­kę przy­szedł póź­no w nocy. Cza­sem przed snem za­glą­dam na por­ta­le in­ter­ne­to­we du­żych ga­zet. Ry­zy­ku­jąc spo­kój du­cha, spraw­dzam, jak mi­nął dzień. Dni mi­ja­ją na ogół mało opty­mi­stycz­nie, z co­raz gor­szy­mi pro­gno­za­mi na przy­szłość. Z co­raz więk­szą licz­bą lu­dzi z ni­ską sa­mo­oce­ną, któ­rym trud­no ra­dzić so­bie z ży­ciem w na­szej zmie­nia­ją­cej się bez ustan­ku kul­tu­rze, peł­nej no­wych tren­dów i mód, w któ­rej nic nie jest trwa­łe. Mogę wy­obra­zić so­bie fi­lo­zo­fów nie­na­dą­ża­ją­cych za tem­pem na­sze­go świa­ta. My tak­że, zdu­mie­ni, śli­zga­my się po fa­lach ży­cia, ra­zem z in­ny­mi, rów­nie za­sko­czo­ny­mi.

Od­da­je­my swo­je cia­ło i du­szę pod opie­kę in­ter­ne­to­wi, tra­cąc nie­zau­wa­żal­nie z oczu to, co dla nas istot­ne, war­te cza­su, uwa­gi i uczuć. Na­gle sta­je­my się oso­ba­mi mniej lub bar­dziej pu­blicz­ny­mi. Przez me­dia spo­łecz­no­ścio­we in­for­mu­je­my, jak wy­glą­da­my, w ja­kim kra­ju wła­śnie wy­lą­do­wa­li­śmy, co je­dli­śmy i z kim spę­dzi­li­śmy czas. Na­sze al­ter ego żyje swo­im ży­ciem, wy­sty­li­zo­wa­ne, upięk­szo­ne i wy­gła­dzo­ne fil­tra­mi. My jed­nak, drep­czą­cy co rano do pra­cy, fil­trów nie mamy. Co­dzien­nie, bez wspar­cia, zno­si­my pro­zę eg­zy­sten­cji, pa­trząc na na­sze nie­wy­star­cza­ją­ce, czę­sto bar­dzo sa­mot­ne ży­cie. Bu­dzi­my się i za­sy­pia­my z uczu­ciem lęku i nie­po­ko­ju. Cią­głe­go nie­do­stat­ku. Za­mar­twia­my się tym, cze­go nie uda­ło się zro­bić, z czym nie zdą­ży­li­śmy. O czym być może w po­śpie­chu za­po­mnie­li­śmy. Czy na pew­no wy­ko­na­li­śmy dzi­siaj do­brze swo­ją pra­cę i czy je­ste­śmy ze wszyst­kim na bie­żą­co. Przej­mu­je­my się, że na­sza ła­zien­ko­wa waga zno­wu po­ka­zu­je nie­co więk­szą licz­bę, że mimo świet­ne­go kre­mu na noc czas wca­le się nie cof­nął, a ostat­nie zdję­cie z wy­ma­rzo­nych wa­ka­cji wrzu­co­ne na Fa­ce­bo­oka prze­szło pra­wie nie­zau­wa­żo­ne.

Kie­dy od­kła­da­łam na pół­kę swój prze­kaź­nik stra­chu, czy­li lap­top, po­my­śla­łam, że po­trze­bu­ję cze­goś, co po­zwo­li mi na chwi­lę za­po­mnieć o tym wszyst­kim. O tym, co po­wo­du­je sta­łe, lek­kie uczu­cie spię­cia w ple­cach. Co wy­ma­ga ode mnie cie­le­snej do­sko­na­ło­ści. Wiecz­nej mło­do­ści i świet­nych kom­pe­ten­cji twar­dych oraz mięk­kich. Po­czu­cia ży­cio­wej mi­sji i jej speł­nie­nia. Po­trze­bu­ję głę­bo­ko ode­tchnąć, wy­pro­sto­wać ple­cy. Nie my­śleć o swo­im zmę­czo­nym, cią­gle nie­wy­star­cza­ją­co do­brym cie­le. O am­bit­nej li­ście ce­lów, któ­ra zno­wu nie po­wsta­ła. Albo o tej, któ­rą na­wet stwo­rzy­łam, tak skrom­nej, że wstyd się nią po­chwa­lić w gru­pie na Fa­ce­bo­oku.

Chcia­ła­bym za­jąć się tyl­ko tym, na co mam cho­ciaż mi­ni­mal­ny wpływ. Co naj­bar­dziej mnie do­ty­czy. Chcę się wresz­cie za­jąć swo­im ży­ciem. Być w nim obec­na. Do­świad­czać go bez żad­nych wa­run­ków. Bez wy­mie­nia­nia, cze­go w nim bra­ku­je. I cze­go bra­ku­je mnie. Nie mam już ocho­ty słu­chać pod­po­wie­dzi, że nie jest kom­plet­ne i co po­win­nam zro­bić, żeby było mi le­piej. Chcę do­ce­nić to, co mam, być za to wdzięcz­na. Chcę dać swo­je­mu ży­ciu po­żyć ze mną. Za­ufać mu, wie­rzyć, że wie, co robi.

Co­dzien­nie rano spa­ce­ru­ję z moim wiel­kim psem po łące, z gło­wą za­dar­tą do góry, pod­da­jąc się temu, że mnie pro­wa­dzi (to moja nie­wy­ma­ga­ją­ca i cier­pli­wa na­uczy­ciel­ka zen: kie­dy ma do­syć bie­ga­nia, kła­dzie się w tra­wie i od­po­czy­wa, kie­dy znaj­dzie coś cie­ka­we­go do ob­wą­cha­nia, po­rzu­ca wszyst­ko inne i sta­je się mi­strzy­nią sku­pie­nia na jed­nej rze­czy). W tej wcze­sno­po­ran­nej ci­szy czu­ję, że mam tak wie­le i mogę ni­cze­go wię­cej nie pra­gnąć. Aby mimo wszyst­ko nie stra­cić odro­bi­ny su­we­ren­no­ści w świe­cie peł­nym od­wró­co­nych na opak war­to­ści. Aby mieć sza­cu­nek dla fak­tu sa­me­go ist­nie­nia, by­cia tu i te­raz. Oto na­gle świa­do­ma, dłu­ga chwi­la uważ­no­ści. Je­stem wte­dy kom­plet­na. Bez żad­nych wa­run­ków. Cał­ko­wi­cie po­łą­czo­na z zie­mią, na któ­rej sto­ję. Moc­no od­dy­cham. Czu­ję czy­stą ra­dość. Za­trzy­mu­ję się w tym mo­men­cie za­ska­ku­ją­ce­go spo­ko­ju, przy­bi­jam piąt­kę z ko­smo­sem i dzię­ku­ję za wszyst­ko, co co­dzien­nie do­sta­ję.

Może to wszech­świat jest tym zdu­mie­wa­ją­cym dar­czyń­cą, może inna siła spraw­cza, tego nie wiem. Wie­le się na­uczy­łam, od­kąd na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by sa­bo­tu­ję kul­tu­rę pręd­ko­ści, opie­ram się zmia­nom i wy­li­czam co rano po­wo­dy do wdzięcz­no­ści. War­to cza­sem od­pu­ścić kul­tu­ro­wą pre­sję, by wciąż sku­piać się na so­bie, by się kon­tro­lo­wać. War­to kwe­stio­no­wać współ­cze­sne praw­dy, ale tak­że wła­sne prze­ko­na­nia, do­brze jest szu­kać ich źró­deł, mó­wić „spraw­dzam”. War­to pod­da­wać pod dys­ku­sję wszyst­ko, co rze­ko­mo ma nam uła­twić ży­cie, a co w dłuż­szej per­spek­ty­wie po­zba­wia nas umie­jęt­no­ści sa­mo­dziel­ne­go my­śle­nia. War­to po­świę­cać czas i za­da­wać py­ta­nia, a w kon­se­kwen­cji dojść do za­ska­ku­ją­ce­go wnio­sku, że więk­szą część od­po­wie­dzi na py­ta­nie, jak do­brze żyć ze swo­im ży­ciem, mamy w so­bie.

W dzi­siej­szym świe­cie, peł­nym ha­ła­su, nie­ustan­nej wy­mia­ny pie­nię­dzy, gro­ma­dze­nia dóbr trud­no jest nie czuć sta­łe­go lęku. Trud­no za­cho­wać jesz­cze to pięk­ne po­czu­cie spo­ko­ju, któ­re­go ostat­ni raz do­świad­czy­li­śmy na ja­kichś wa­ka­cjach daw­no temu, kie­dy w wie­ku kil­ku­na­stu lat, le­żąc nad mo­rzem, nic, ab­so­lut­nie nic nie mu­sie­li­śmy ro­bić, tyl­ko trwać. Jesz­cze przez chwi­lę nie mieć żad­nych wy­rzu­tów su­mie­nia. Ak­cep­to­wać, że jest nam cza­sem bar­dzo bar­dzo źle i ni­jak nie spraw­dza się wia­ra w ma­gicz­ną moc afir­ma­cji. Czy to się jesz­cze może zda­rzyć? Te­raz, gdy je­ste­śmy do­ro­śli i mamy kil­ka nie­speł­nio­nych ma­rzeń i jed­no, wca­le nie spek­ta­ku­lar­ne hob­by, o któ­rym przy­po­mi­na­my so­bie zresz­tą dość nie­re­gu­lar­nie.

Ta książ­ka nie aspi­ru­je do udzie­la­nia od­po­wie­dzi na te py­ta­nia. Może odro­bi­nę. Tro­szecz­kę. Mam przy­naj­mniej taką ci­chą na­dzie­ję, że w ja­kimś frag­men­cie ukoi. Na coś zwró­ci uwa­gę. Każ­dy z nas ma wła­sne tem­po prze­cho­dze­nia przez ży­cie, inne po­trze­by, inną de­fi­ni­cję do­bre­go ży­cia. Stro­ny tej książ­ki są in­spi­ra­cją do (po)my­śle­nia. Do za­trzy­ma­nia się. Jest tu spo­ro re­flek­sji, jak się tro­chę mniej mar­twić i czym mniej przej­mo­wać. O co dbać bar­dziej, a o co mniej. Jest też o zja­wi­skach współ­cze­snej kul­tu­ry, któ­re każ­de­mu z nas w mniej­szym albo więk­szym stop­niu nie po­zwa­la­ją spo­koj­nie spać. I każą się cią­gle spie­szyć. Dzie­je się to po to, że­by­śmy byli nie­zbyt nie­za­do­wo­le­ni i z sie­bie, i z ży­cia. I ak­tyw­nie wspie­ra­li w ten spo­sób za­wsze za­chłan­ny ry­nek. Ku­po­wa­li w wiel­kich skle­pach, za­miast spę­dzać wol­ny czas z ludź­mi, w ci­szy, w le­sie. In­we­sto­wa­li w sie­bie, za­miast się bez za­strze­żeń ak­cep­to­wać i trak­to­wać z czu­ło­ścią. By­śmy się oszu­ki­wa­li, że jest nam do­brze, za­miast po­zwo­lić so­bie na smu­tek.

Jest tu też wie­le słów o tym, dla­cze­go wbrew zbio­ro­we­mu my­śle­niu do­brze jest mieć zu­peł­nie inne zda­nie. Bun­to­wać się, cza­sem wyjść rano w pi­ża­mie po chleb i od­mó­wić pra­wa do wej­ścia na wyż­szy po­ziom umie­jęt­no­ści mięk­kich. Taka miej­ska re­be­lia i po­ran­na kontr­kul­tu­ra. Ta książ­ka to zbiór re­flek­sji i za­pi­sków plus parę scen i wspo­mnień z ży­cia na przed­mie­ściach. W tym ży­ciu są i ro­dzi­na, i kre­dyt. Po­ezja i kil­ka gra­mów fi­lo­zo­fii prze­pla­ta­ją się cza­sem z przy­pa­lo­nym obia­dem i zdu­mie­niem nad pra­niem, któ­re ni­g­dy się nie koń­czy. Jest w tym ży­ciu też parę ma­rzeń i lę­ków. I pies, od któ­re­go moż­na się uczyć do­świad­cza­nia ży­cia i mi­ło­ści. Psie po­ran­ki są prze­peł­nio­ne po­dzię­ko­wa­nia­mi za ko­lej­ny dzień i nie­po­skro­mio­ną ra­do­ścią ży­cia. Co­dzien­nie musi być czas na chwi­lę za­ba­wy i dłu­gą drzem­kę. Kie­dy jest go­rą­co, trze­ba cho­wać się w cie­niu. A ży­cie jest od tego, żeby ko­chać wszyst­ko wo­kół bar­dziej niż sie­bie.

Daj­my so­bie spo­kój z nie­ustan­nym sa­mo­do­sko­na­le­niem i nie miej­my wy­rzu­tów su­mie­nia, że się już nam bar­dziej roz­wi­jać nie chce. Od­czep­my się od swo­je­go cia­ła i prze­stań­my ucie­kać od bio­lo­gii. Czy­taj­my hi­sto­rie o bo­ha­te­rach i ćwicz­my ręcz­ne pi­sa­nie w ze­szy­tach. Na­ucz­my się być nie­po­waż­ni, nie bój­my się chi­cho­tać, na­bierz­my dy­stan­su do in­nych i − przede wszyst­kim − do sie­bie. I wresz­cie prze­stań­my tak bar­dzo sku­piać się na so­bie. I zwol­nij­my. W imię wszech­świa­ta, mat­ki na­tu­ry i dla nas sa­mych, prze­stań­my się tak bar­dzo spie­szyć. Po co? Do­kąd? Nie ma na­praw­dę żad­ne­go po­wo­du ucie­kać od wła­sne­go ży­cia.Jak idziesz, to idź, jak sie­dzisz, to siedź

„Umiem pa­trzeć uważ­nie, umiem pa­dać

na tra­wę, umiem klę­kać w tra­wie,

i le­niu­cho­wać, i cie­szyć się, i błą­dzić po­la­mi,

wła­śnie tak jak spę­dzi­łam ten dzień.

Mary Oli­ver, Let­ni dzień²

------------------------------------------------------------------------

² Mary Oli­ver, Let­ni dzień Cze­sław Mi­łosz,Wy­pi­sy z ksiąg uży­tecz­nych, Wy­daw­nic­two Znak, Kra­ków 2000.

Sie­dzę w domu na ka­na­pie. Jest li­sto­pad, wy­jąt­ko­wo pięk­ny w tym roku (cho­ciaż mam świa­do­mość złud­ne­go cie­pła i wy­ni­ka­ją­cych z tego pro­gnoz na przy­szłość). Słoń­ce za­glą­da mi przez mar­ki­zę, jesz­cze nie­zwi­nię­tą na zimę. Na oknie wi­dzę śla­dy psie­go nosa i ję­zy­ka, tłu­stych, słod­kich i kle­ją­cych się pal­ców mo­ich dzie­ci (prze­cież wia­do­mo, że nie uży­wa się klam­ki, tyl­ko pcha całą dło­nią ce­lem otwar­cia drzwi na oścież…). My­ślę so­bie, że nie mam żad­ne­go po­wo­du do na­rze­ka­nia. Od­dy­cham. Cie­szy mnie świa­tło bez skrę­po­wa­nia tań­czą­ce w po­ko­ju. Uda­ło mi się przez ostat­nie pół roku nie za­mor­do­wać żad­nej do­mo­wej ro­śli­ny mimo opi­nii lo­kal­nej za­bój­czy­ni tych­że. Mam ja­kąś siłę spraw­czą. Ktoś za mną tę­sk­ni. Ja za kimś też. Cza­sa­mi jest trud­no, cza­sa­mi, wie­czo­rem, cho­wam twarz w po­dusz­ce i zno­wu mam ko­la­na pod bro­dą. Mi­nio­ny 2018 rok nie po­kle­pał mnie przy­jaź­nie po ple­cach. Kil­ka razy po­czu­łam ko­smicz­ną sa­mot­ność. W tym roku po dwu­dzie­stu la­tach na­gle od­na­lazł się mój oj­ciec. Zdą­żył po­wie­dzieć do mnie kil­ka słów i znik­nął na za­wsze. W tym roku kil­ka­na­ście razy zwąt­pi­łam, za­pra­gnę­łam gdzieś wy­je­chać, za­cząć po­dró­żo­wać, scho­wać się na koń­cu świa­ta albo cho­ciaż w Biesz­cza­dach. Roz­sta­łam się z moim wie­lo­let­nim miej­scem pra­cy. I zde­cy­do­wa­łam, że nie chcę już funk­cjo­no­wać w po­dob­nym sys­te­mie.

W tym roku na­pi­sa­łam książ­kę o tym, że do­brze jest żyć esen­cjo­nal­nie. O tym, jak cen­ne jest sło­wo „nie”. Że trze­ba moc­no ko­chać bli­skich. Oka­za­ło się, że tego sa­me­go pra­gnie wie­lu lu­dzi. Nie­za­leż­nie od sta­tu­su i po­glą­dów łą­czą nas po­dob­ne lęki i pra­gnie­nie wyj­ścia ze spi­ra­li wy­ma­gań i za­gu­bie­nia, ja­kie ser­wu­je współ­cze­sna kul­tu­ra. W tym roku po­czu­łam, co ozna­cza sio­strzeń­stwo i wspól­no­ta ko­biet, i sama za­czę­łam się wspie­rać jak ni­g­dy do­tąd. Ta­kie ży­cie. Moje. I two­je. Praw­do­po­dob­nie je­dy­ne, któ­re mamy. Zma­gam się w nim ze sobą, pew­nie po­dob­nie jak ty, na chwi­lę ule­gam lę­kom wy­wo­ły­wa­nym przez wi­zje wszyst­kich koń­ców świa­ta, któ­re już nie­dłu­go mają się wy­da­rzyć. A nocą szu­kam od­po­wie­dzi na py­ta­nie kim je­stem i z ja­kie­go po­wo­du, by po­tem zno­wu od­pu­ścić i za­nu­rzyć się po czu­bek gło­wy w no­wym dniu.

Do­sta­łam pra­wo do na­ro­dzin, okre­ślo­ny czas na to, żeby fakt co­dzien­ne­go ty­sią­ca od­de­chów i kro­ków, któ­re wy­ko­nu­ję, wy­ko­rzy­stać. Mam ro­dzi­nę, oszklo­ną prze­strzeń, przez któ­rą mogę pa­trzeć na świat, chro­nią­cą nas przed wia­trem. Wiel­kie okno, na któ­re właś­nie spo­glą­dam, nosi śla­dy co­dzien­ne­go dy­na­micz­ne­go użyt­ko­wa­nia, czy­li otwie­ra­nia na tra­sie dom – ta­ras – po­dwór­ko i z po­wro­tem. Co ozna­cza tyl­ko i aż tyle, że ktoś w tym miesz­ka­niu jest i żyje, że dzie­ci są dzieć­mi, a pies robi to, co ro­bią psy, czy­li bez­tro­sko i po swo­je­mu nim jest. Kie­dy się uśmie­cham, wi­dzę na swo­jej twa­rzy cie­niut­kie nit­ki pod ocza­mi. To za­pis spa­ce­rów z twa­rzą wy­sta­wio­ną śmia­ło pro­sto w słoń­ce, bli­skie mi pra­wie tak samo, jak moja ro­dzi­na, książ­ki i su­szo­ne po­mi­do­ry. Ro­bię ko­lej­ne po­dej­ście do jogi i już się nie de­ner­wu­ję, że moje cia­ło nie jest roz­cią­gnię­te. Ukła­dam je jak po­tra­fię, od­dy­cham i po­zwa­lam mu być sobą. Sia­dam do me­dy­ta­cji, w któ­rej za­czy­nam od li­cze­nia od­de­chów, by już za chwi­lę, nie­zau­wa­że­nie, ukła­dać w gło­wie li­stę za­ku­pów. Nikt nie po­wie­dział, że uda się od razu po­rząd­ne za­zen, dla­te­go ci­cho wzdy­cham i wra­cam do li­cze­nia do dzie­się­ciu. Za­sy­piam, czy­ta­jąc wier­sze. Cza­sem nie śpię wca­le, mar­twiąc się o cały świat. Cza­sem w so­bo­tę wie­czo­rem, w su­kien­ce, a cza­sem w swe­trze, wiel­kim i mięk­kim jak koc, sma­ku­ję wino. Uczę się, żeby się sie­bie nie cze­piać. Jak na­pi­sał kie­dyś Wik­tor Osia­tyń­ski: „Wstać rano, zro­bić prze­dzia­łek i od­pie­przyć się od sie­bie”³. Na­zwa­łam to ży­cio­te­ra­pią. Dzia­ła. Po­nie­waż cała praw­da o ży­ciu za­wie­ra się w kil­ku zda­niach: cho­dzi o to, żeby żyć. Żeby ktoś do nas wra­cał. I że­by­śmy mie­li do kogo wra­cać. I żeby ni­g­dy nie opusz­czał nas en­tu­zjazm. Brał górę nad smut­kiem. Cho­dzi wła­śnie o to. W każ­dej chwi­li. O nic wię­cej.

------------------------------------------------------------------------

³ http://wroc­law.wy­bor­cza.pl/wroc­law/56,35771,21370758,prof-wik­tor-osia­tyn­ski-kon­sty­tu­cjo­na­li­sta,,11.html (do­stęp on­li­ne 8.05.2019).Ro­zej­rzyj się, gdzie je­steś

„– Może za­szko­dzi­ła ci ja­kaś po­tra­wa? – za­py­tał Ber­nard.

Dzi­kus ski­nął gło­wą.

– Ow­szem, ja­dłem cy­wi­li­za­cję.

Al­do­us Hux­ley, Nowy wspa­nia­ły świat

Brené Brown w swo­jej książ­ce o przy­na­leż­no­ści za­uwa­ża, że ob­ser­wu­jąc dzi­siej­szy świat, od­no­si wra­że­nie, że ma on zła­ma­ne ser­ce⁴. Nic nie funk­cjo­nu­je tak, jak po­win­no. Tra­ci­my po­czu­cie przy­na­leż­no­ści, rów­nież do sa­mych sie­bie, i bar­dzo, bar­dzo się bo­imy. Ja cza­sa­mi też. Cza­sem dłu­go nie mogę za­snąć. Po­ja­wił się chy­ba u mnie sys­tem in­for­ma­cyj­ne­go wy­par­cia. Nie chcę już mieć te­le­wi­zo­ra. Nie mam ocho­ty czy­tać ga­zet. Żół­tych pa­sków na dole ekra­nu. Ser­wi­sów pra­so­wych w in­ter­ne­cie ak­tu­ali­zo­wa­nych i pod­rzu­ca­ją­cych mi new­sy co go­dzi­nę. Twit­te­ra też nie. Ucie­kłam stam­tąd ja­kiś czas temu. Nie na­dą­żam za zmia­na­mi, opi­nia­mi, sa­mo­zwań­czy­mi eks­per­ta­mi od wszyst­kie­go. Je­stem zmę­czo­na. Świat przy­spie­sza i je­ste­śmy w nim co­raz bar­dziej za­gu­bie­ni i sa­mot­ni. Na na­szych oczach od­by­wa się wy­wra­ca­nie war­to­ści. Za­miast ro­dzi­ny two­rzy­my ple­mio­na czę­sto o skraj­nych po­glą­dach. Za­miast ko­chać lu­dzi, a uży­wać rze­czy, prze­no­si­my mi­łość na te dru­gie i bez skru­pu­łów uży­wa­my tych pierw­szych. Rze­czy­wi­stość pro­jek­to­wa­na jest tak, że­by­śmy się cią­gle cze­goś bali. Wy­star­czy spraw­dzić pierw­sze stro­ny co­dzien­nych ga­zet. Wszę­dzie kro­ni­ki kry­mi­nal­ne no­tu­ją­ce to, co się wy­da­rzy­ło w nocy. Kie­dy włą­czam cza­sem te­le­wi­zor, pierw­sze py­ta­nie, któ­re przy­cho­dzi mi do gło­wy, brzmi: czy świat jesz­cze ist­nie­je? W su­per­mar­ke­tach, mię­dzy mar­chew­ką a wodą mi­ne­ral­ną, leżą po­rad­ni­ki, któ­re uczą, jak od­nieść suk­ces, schud­nąć, le­piej się ma­lo­wać, zo­stać przez noc bo­ga­tym. Jesz­cze ni­g­dy nie by­li­śmy tak bli­sko każ­dej rze­czy na świe­cie. Tak wol­ni w po­dró­żo­wa­niu i zwie­dza­niu, tak bli­scy do­świad­cza­nia wszyst­kie­go na wy­cią­gnię­cie ręki. I tak da­le­ko od sa­mych sie­bie, swo­ich naj­głęb­szych po­trzeb. Co­raz mniej zwią­za­ni z tym, co nas ota­cza. Co­raz mniej świa­do­mi, jak mamy żyć. A cho­dzi o to, że­by­śmy nie bie­gli, tyl­ko cza­sem się za­trzy­ma­li. Że­by­śmy umie­li od­po­cząć i jesz­cze zna­leź­li choć odro­bi­nę cza­su, aby móc się czymś za­chwy­cić. Nie tyl­ko pra­co­wać i ści­gać się, ku­po­wać, kon­su­mo­wać i być lep­szy­mi, aż do cał­ko­wi­te­go wy­pa­le­nia.

------------------------------------------------------------------------

⁴ Bre­né Brown, Z od­wa­gą w nie­zna­ne. Jak zna­leźć po­czu­cie przy­na­leż­no­ści bez utra­ty sie­bie, Wy­daw­nic­two Lau­rum, War­sza­wa 2018, s. 53, wy­da­nie elek­tro­nicz­ne.W na­szym szyb­kim spo­łe­czeń­stwie, któ­re więk­szość re­la­cji i zna­jo­mo­ści prze­no­si do in­ter­ne­tu, po­ja­wia się po ci­chu tyle ukry­tej w miesz­ka­niach sa­mot­no­ści. Na prze­strze­ni ostat­nich kil­ku­dzie­się­ciu lat za­mknę­li­śmy się na lu­dzi. Za­my­ka­my się co­raz bar­dziej. Nie miesz­ka­my już w wie­lo­po­ko­le­nio­wych do­mach. Co­raz rza­dziej spo­ty­ka­my się ze sobą. Nie mamy na nic cza­su. Pra­cu­je­my co­raz wię­cej, po­nie­waż chce­my pod­no­sić stan­dard ży­cia i roz­wi­jać na­sze umie­jęt­no­ści. Ży­je­my w świe­cie zde­fi­nio­wa­nym przez VUCA (ang. vo­la­ti­li­ty, un­cer­ta­in­ty, com­ple­xi­ty, am­bi­gu­ity)⁵. Ota­cza nas zmien­ność, nie­pew­ność, zło­żo­ność i nie­jed­no­znacz­ność. Sama zbit­ka tych słów spra­wia, że mam ocho­tę za­mknąć oczy, jest dla mnie za szyb­ka, wy­wo­łu­je nie­po­kój. Nie, ja jed­nak dzię­ku­ję. Mamy co­raz mniej z tego, co da­wa­ło­by po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, co by­ło­by trwa­łe. Roz­my­wa się świa­do­mość wspól­no­ty z in­ny­mi. A mo­bil­ność i pręd­kość li­kwi­du­ją po­czu­cie za­ko­rze­nie­nia i ja­kiej­kol­wiek sta­ło­ści. Od­no­szę cza­sem wra­że­nie, że nie mam się cze­go zła­pać. Że co­raz trud­niej jest gdzieś przy­na­le­żeć.

------------------------------------------------------------------------

⁵ Zu­zan­na Skal­ska, Wsio­wie­je­my, „Wy­so­kie Ob­ca­sy”, sty­czeń 2019, s. 59.

Kie­dy by­łam mała, jeź­dzi­łam z tatą po­cią­giem do bab­ci na nie­dziel­ny obiad. Za­wsze wy­cho­dzi­li­śmy w ostat­niej chwi­li i za­wsze coś po dro­dze w tym bie­gu gu­bi­li­śmy. Albo moją ulu­bio­ną za­baw­kę, albo zro­bio­ny przez mamę na dru­tach swe­ter. Tato cho­dził tak szyb­ko, że na­uczy­łam się przy nim truch­tać, a po­tem, kie­dy odro­bi­nę pod­ro­słam, po pro­stu wy­dłu­ży­łam kro­ki. Zo­sta­łam z tym ryt­mem na wie­le lat. Zwol­ni­łam do­pie­ro wte­dy, kie­dy mój syn w wie­ku trzech lat za­czął przy mnie biec tak samo, jak ja kie­dyś przy moim ojcu. Te­raz cho­dzę dużo wol­niej, choć dłu­gość i rytm kro­ku po­zo­sta­ły. Nie­co prze­sad­ne, nie­co śmiesz­ne, ale świa­do­mie i moc­no w kon­tak­cie z zie­mią. Ten kon­takt jest nam wszyst­kim dziś wy­jąt­ko­wo po­trzeb­ny. Po­dob­nie jak punk­ty od­nie­sie­nia, któ­re wy­da­ją się co­raz słab­sze, któ­re tra­cą na zna­cze­niu.

Dziś każ­dy do­pa­so­wu­je i wy­dłu­ża swój krok, żeby na­dą­żyć za tym, co się wo­kół dzie­je. Przy­szło nam żyć w bar­dzo cie­ka­wych i trud­nych jed­no­cze­śnie cza­sach. Z jed­nej stro­ny ni­g­dy nie mie­li­śmy tylu moż­li­wo­ści roz­wo­ju, ko­mu­ni­ka­cji, do­stę­pu do wie­dzy, za­ra­bia­nia, po­sia­da­nia, prze­miesz­cza­nia się. Z dru­giej zaś ni­g­dy tak wie­le od nas nie wy­ma­ga­no. I my, przy­sto­so­wy­wa­ni do tego od dzie­ciń­stwa, ni­g­dy tak wie­le nie żą­da­li­śmy od sie­bie. Dziś nie moż­na po pro­stu żyć. Nie wy­róż­niać się, nie być w czymś świet­nym. To nuda, to by­cie prze­cięt­nym. Dziś trze­ba ży­ciem za­rzą­dzać, pro­jek­to­wać je, mieć li­stę tar­ge­tów. Re­ali­zo­wać się. W imię nie­koń­czą­ce­go się roz­wo­ju, kul­tu cia­ła i mło­do­ści. Siłą na­pę­do­wą na­sze­go ży­cia sta­je się dzia­ła­nie. Nie zmie­rzać do­kądś, nie ro­bić cze­goś bez ustan­ku ozna­cza nie żyć. Wy­da­je się, że nie utoż­sa­mia­my już ży­cia z ryt­mem i cy­klem na­tu­ry. Ży­je­my li­ne­ar­nie. A samo ży­cie sta­je się wal­ką o lep­sze ju­tro. Nie ko­rzy­sta­my z na­szych za­so­bów po to, żeby ko­chać, mieć ro­dzi­nę, za­chwy­cać się przy­ro­dą i wła­snym od­de­chem. Eks­plo­atu­je­my je do wy­czer­pa­nia, w imię kul­tu­ro­we­go sta­tu­su.

Rano, gdy się bu­dzi­my, nasz świat wy­glą­da już zu­peł­nie ina­czej niż wte­dy, kie­dy kła­dli­śmy się spać. W nocy przy­by­ło ty­sią­ce no­wych apli­ka­cji, ak­tu­ali­za­cji, bac­ku­pów, ksią­żek, no­wych -izmów, zła­ma­nych serc, uro­dzo­nych dzie­ci. Gdzieś od­szedł ostat­ni przed­sta­wi­ciel ja­kie­goś ga­tun­ku zwie­rząt, ko­lej­ny czło­wiek za­pi­sał się na lot w ko­smos. Przed fla­go­wym skle­pem Ap­ple w No­wym Jor­ku sto­ją ko­lej­ki po naj­now­szy mo­del te­le­fo­nu w ce­nie świet­ne­go kom­pu­te­ra. Pe­wien pił­karz za swo­ją pra­cę zno­wu za­ro­bił czter­dzie­ści sześć ty­się­cy euro w cią­gu jed­ne­go dnia. Ko­szul­kę, któ­rą gdzieś da­le­ko w ja­kiejś fa­bry­ce uszy­ło dziec­ko, na wy­prze­da­ży w sie­ciów­ce wy­ce­nio­no wła­śnie na osiem zło­tych. Bie­gu­ny skraj­no­ści i co­raz mniej róż­no­rod­no­ści po­mię­dzy. To może ła­mać ser­ce. Świat ni­g­dy nie za­sy­pia, a za­pi­sy­wa­ne na kart­kach ze­szy­tu afir­ma­cje obie­cu­ją nam, że mo­że­my wszyst­ko − je­śli tyl­ko w to uwie­rzy­my, po­ko­na­my we­wnętrz­ne­go sa­bo­ta­ży­stę i otwo­rzy­my się na zmia­ny. Z jed­nej stro­ny co­dzien­nie roz­po­ście­ra­ją się przed nami oce­any moż­li­wo­ści, z dru­giej ni­g­dy nie było w nas tyle lęku przed ju­trem. Je­ste­śmy ogra­ni­cza­ni do jed­no­stek BMI i na­sze­go wie­ku, bo­imy się bio­lo­gii i upły­wa­ją­ce­go cza­su. Ja tro­chę też. Ży­je­my w stu­le­ciu, w któ­rym de­fi­niu­ją nas nie­ustan­nie ulep­sza­ne cia­ło i cią­gle nie­do­sko­na­ły cha­rak­ter. Sku­pie­ni na so­bie, w sa­mot­no­ści pie­lę­gnu­je­my wstyd i po­czu­cie po­raż­ki. Choć to w isto­cie sku­pie­nie złud­ne − wca­le nie na nas. To taki ego­izm po­zor­ny: ro­bi­my tak wie­le, ale nie w imie­niu wła­sne­go „ja”, lecz „ja” kul­tu­ro­we­go, stwo­rzo­ne­go przez nas i na­sze oto­cze­nie. W imie­niu swe­go ro­dza­ju awa­ta­ra ulep­sza­ne­go bez koń­ca. Współ­cze­sna edu­ka­cja wy­cho­wu­je przede wszyst­kim do tego, jak ogra­ni­czać wol­ność na­sze­go du­cha. Mamy się uczyć ko­mu­ni­ka­cji i za­cho­wa­nia w gru­pach. Być pro­spo­łecz­ni. Waż­na jest zbio­ro­wa apro­ba­ta na­szych dzia­łań. Teo­re­tycz­nie szko­ła wspie­ra na­sze za­in­te­re­so­wa­nia, ale su­ge­styw­nie se­lek­cjo­nu­je to wspar­cie, na­gra­dza­jąc ra­czej by­cie człon­kiem dru­ży­ny pił­kar­skiej niż in­dy­wi­du­al­ną twór­czość po­ety lu­bią­ce­go opi­sy­wać pory roku. Roz­po­czy­na­jąc edu­ka­cję szkol­ną, od razu do­świad­cza­my prze­ko­na­nia, że nie je­ste­śmy wy­star­cza­ją­cy. Nie wy­róż­nia się w ze­szy­tach tego, co wie­my i zro­bi­li­śmy bez błę­du, ale sta­wia przed pod­kre­ślo­nym na czer­wo­no fak­tem, cze­go nie uda­ło nam się do­ko­nać i cze­go nam brak. Wy­ra­sta­my więc w prze­ko­na­niu, że trze­ba w nas cią­gle coś uzu­peł­niać. Od­uczy­li­śmy się od­po­czy­wać, bo to sy­no­nim sta­gna­cji, bra­ku roz­wo­ju. Pa­syw­no­ści.

Mar­twi­my się, że nie mamy tak wy­pcha­ne­go port­fe­la jak inni, choć czy­ta­my w sku­pie­niu książ­ki An­tho­ny’ego Rob­bin­sa i in­nych mo­ty­wa­cyj­nych guru. Wie­czo­ra­mi za­smu­ca nas fakt, że ży­cie mija, a my cią­gle nie mamy ja­kiejś pa­sji. Nęka nas bio­lo­gia i in­we­stu­je­my wie­le w wy­gląd, za­miast dbać o du­szę i cia­ło. Uni­ka­to­we, skro­jo­ne na mia­rę, jed­no­ra­zo­we. Cia­ło, któ­re po­win­no być pie­lę­gno­wa­ne nie w imię nie­moż­li­wej per­fek­cji, ale po to, aby nam dłu­żej słu­ży­ło w po­zna­wa­niu i do­świad­cza­niu świa­ta. Ży­je­my tak szyb­ko, że za­nim zdą­ży­my coś do koń­ca po­znać i się z tym oswo­ić, już idee z wczo­raj oka­zu­ją się prze­sta­rza­łe. Mamy być spię­ci i go­to­wi, żeby za wszyst­kim na­dą­żyć. Ze zdu­mie­niem od­kry­wa­my, że prze­sta­je­my być au­to­ry­te­ta­mi dla na­szych kil­ku­let­nich dzie­ci. Rów­nież tu­taj dzia­ła kon­ku­ren­cja w po­sta­ci edu­ka­cji w sie­ci. Do­pa­so­wu­je­my się do na­szej kul­tu­ry na­wet ję­zy­ko­wo: mamy fast food, po­wer naps, co­raz szyb­szy in­ter­net i te­ra­pie krót­ko­ter­mi­no­we (short terms the­ra­py). Kwa­drans na kawę, na fit­ness i kre­dy­ty chwi­lów­ki. Na sen prze­zna­cza­my już dwie go­dzi­ny mniej niż w dzie­więt­na­stym wie­ku⁶. A mimo tego cza­su cią­gle nam brak.

------------------------------------------------------------------------

⁶ Svend Brink­mann, Stand Firm: Re­si­sting the Self-Im­pro­ve­ment Cra­ze, Po­li­ty Press, Cam­brid­ge 2017, kin­dle edi­tion, s. 2.

Je­śli kie­dyś na­uka no­wych czyn­no­ści wy­da­wa­ła się czymś pro­stym, te­raz do wszyst­kie­go po­trzeb­ne są apli­ka­cje. Do pra­cy w okre­ślo­nej struk­tu­rze i wal­ki z pro­kra­sty­na­cją, do urzą­dza­nia miesz­ka­nia, do kon­tak­tu z na­uczy­cie­la­mi wła­snych dzie­ci. Przez ty­sią­ce lat do me­dy­ta­cji lu­dziom po­trzeb­ne były frag­ment prze­strze­ni i po­dusz­ka, te­raz, żeby się jej na­uczyć, za­glą­da­my naj­pierw do skle­pu z apli­ka­cja­mi, by zna­leźć tam coś, co nam to uła­twi, za­miast usiąść na chwi­lę i po pro­stu za­cząć od­dy­chać. Bez­re­flek­syj­nie od­da­je­my sie­bie i na­sze port­fe­le ko­lej­nym elek­tro­nicz­nym po­mo­com, zbie­ra­ją­cym na­sze dane i ob­ser­wu­ją­cym każ­dy krok.

Mamy pra­wo do ma­rzeń i przy­wi­lej ich speł­nia­nia. Jesz­cze ni­g­dy nie mie­li­śmy tak wie­lu spo­so­bów, by je re­ali­zo­wać. Je­ste­śmy wy­edu­ko­wa­ni i wie­my, co jest waż­ne. Wie­my, że na­sza pla­ne­ta so­bie bez nas po­ra­dzi, ale my bez niej nie. Mimo to ku­pu­je­my i gro­ma­dzi­my bez umia­ru, a po­tem bez­re­flek­syj­nie wy­rzu­ca­my nad­miar do śmie­ci. Bie­gnie­my do pra­cy z ko­lej­nym pla­sti­ko­wym kub­kiem cof­fee to go. Choć już bez pla­sti­ko­wej rur­ki, w do­brej wie­rze, że ak­tyw­nie wspie­ra­my dba­nie o kli­mat. Wie­my też, że ży­cie jest krót­kie, że pro­ce­sy bio­lo­gicz­ne nie idą wstecz i że kre­my prze­ciw­zmarszcz­ko­we nie dzia­ła­ją głę­biej niż tyl­ko na po­wierzch­ni skó­ry. Je­ste­śmy jed­nak w sta­nie za­pła­cić za nie każ­dą cenę. Wie­my, że to, co jemy, ma zna­cze­nie, a w ży­ciu naj­waż­niej­sze są mi­łość i po­czu­cie przy­na­leż­no­ści. Ale w po­go­ni za lep­szym ju­trem nie przej­mu­je­my się tym zbyt­nio, wy­mie­nia­my mi­łość na nową, je­śli sta­ra nie speł­nia ocze­ki­wań. Za­czy­na­my o sie­bie dbać do­pie­ro wte­dy, kie­dy na­sze wy­czer­pa­ne pręd­ko­ścią i zu­ży­ciem cia­ło za­czy­na wy­sy­łać sy­gna­ły, że coś jest nie tak. Sie­ciów­ki szy­ją co­raz mniej­sze ubra­nia, wma­wia­jąc, że to cią­gle ten sam roz­miar i wpę­dza­jąc nas w przy­mie­rzal­niach w ko­lej­ne kom­plek­sy. W wie­ku trzy­dzie­stu kil­ku lat, nie ma­jąc domu z ogro­dem, tyl­ko miesz­ka­nie w blo­ku, do­cho­dzi­my do wnio­sku, że nic nam się w ży­ciu nie uda­ło.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: