- W empik go
Żyje się tu i teraz - ebook
Żyje się tu i teraz - ebook
Czasami nasze wielkie pasje legną w gruzach, zanim mają szansę się rozwinąć… Dziewiętnastoletnia Zuza od najmłodszych lat wiązała swoją przyszłość z malarstwem. Jednak egzamin na wymarzone studia nie poszedł tak, jak się tego spodziewała. Aby oderwać się na chwilę od przygnębiających myśli, dziewczyna postanawia spędzić wakacje wraz ze swoimi rodzicami w zacisznym, położonym nad jeziorem ośrodku „Uroczysko”. Nic nie zapowiada, że będzie to wyjątkowy czas w jej życiu – a jednak! Dwóch przystojnych ratowników, przyjaźń, miłość i tajemnice, które zmieniają bieg wydarzeń… Czy wchodzącej w dorosłość dziewczynie uda się nie zagubić w labiryncie emocji? Czy znajdzie w sobie siłę, by podążać za swoimi marzeniami?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-322-0 |
Rozmiar pliku: | 755 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_I ukradkiem drwiąc się śmiał,_
Bo nadzieję dając Ci,
Fałszywy klejnot dał.
_A ty idąc w świat,_
_Patrzysz w klejnot ten co dnia,_
Chociaż rozpacz już od lat
_Wyziera z jego dna._
_Na rozstaju dróg,_
Gdzie przydrożny Chrystus stał,
Zapytałeś dokąd iść
Frasobliwą minę miał.
Przystanąłeś więc
_Z płaczem brzóz sprzymierzyć się_
_I uronić pierwszy raz_
_W czerwone wino łzę._
_Szczęśliwej drogi już czas,_
_Mapę życia w sercu masz,_
Jesteś jak młody ptak.
Głuchy jest los, nadaremnie wzywasz go,
_bo twój głos__…_
Zuza stała oparta o balustradę drewnianego domku. Jej długie blond włosy powiewały lekko na wietrze, a odbijające się w nich promienie słoneczne tańczyły wesoło złotymi iskierkami. Słońce zachodziło ogromną pomarańczową kulą, tonąc w tafli wody. Wydawało się, że niemal słychać syk gasnącego w jeziorze ognia. Powierzchnia była spokojna, przez co wyglądało ono jak ogromne lustro, w którym ze zdziwieniem przeglądają się wysokie sosny rosnące dookoła brzegu.
Chciała sięgnąć po pędzel, uchwycić na płótnie tę magiczną chwilę, ale przecież skończyła z malarstwem. Zamiast tego tylko ciężko westchnęła, odgarnęła z czoła niesforne kosmyki i założyła je za ucho. Nie chciała teraz myśleć o swoich niepowodzeniach, ale smutne myśli nie dawały za wygraną i natrętnie wracały, nie dając jej ani chwili spokoju. Nie przyjęto jej na wymarzoną uczelnię. Kilka tygodni temu egzamin do Akademii Sztuk Pięknych zakończył się spektakularną klęską.
– W pani pracach brak emocji, są takie beznamiętne, pospolite. To nie jest prawdziwa sztuka, ale niech pani się nie martwi, na deptaku w Ciechocinku na pewno będą się podobały – stwierdził szacowny siwy profesor, przewodniczący komisji egzaminacyjnej, śmiejąc się z własnego niestosownego żartu.
Reszta komisji pokiwała z politowaniem głowami, potwierdzając, że jej talent nie zasługuje na to, by mogła go rozwijać w murach tej znamienitej uczelni. Gdyby chociaż stwierdzili, że trzeba nad czymś popracować, coś poprawić, byłaby nadzieja. Pracowałaby jeszcze więcej i jeszcze ciężej i wróciłaby za rok, ale nie… Po prostu brak talentu, musiała się z tym pogodzić.
Dla dziewczyny był to cios. Odkąd pamiętała, zawsze malowała. Malutkie mieszkanie rodziny Grabowskich wypełnione było jej obrazami, obrazkami i rysunkami. Wisiały wszędzie – w jej pokoju, w niewielkim salonie, który pełnił jednocześnie funkcję sypialni jej rodziców, w korytarzu, a nawet w niewielkiej, staromodnej kuchni. Gdy tata zasugerował zawieszenie obrazu w łazience, mama zaprotestowała stanowczo, twierdząc, że byłaby to jednak „profanacja sztuki” i niewielka akwarela w przepięknych tęczowych kolorach znalazła miejsce nad lodówką, a że przedstawiała martwą naturę, komponowała się tam doskonale.
Rodzice, w przeciwieństwie do szacownego pana profesora, byli przekonani, że ma talent, i wszystkie pieniądze przeznaczali na jego rozwijanie: na farby, płótna, lekcje rysunku, warsztaty malarskie. Pewnie dlatego nigdy nie wyprowadzili się z osiedla, na którym mieszkali.
Osiedle falowców było wielkie i przytłaczające. Zuza wiele razy słyszała, jak rodzice rozmawiają o maleńkim domku ze ślicznym ogródkiem pod miastem, ale zawsze brakowało pieniędzy. Co prawda mama z uśmiechem na twarzy zapewniała ją, że przecież ona nie chce się nigdzie wyprowadzić, bo musiałaby zabrać ze sobą wszystkich wspaniałych sąsiadów, z którymi zżyła się przez blisko dwadzieścia lat, i panią Jadzię z osiedlowego warzywniaka, no a tata przecież nie mógłby żyć bez pana Tadzia, sąsiada z parteru, z którym jeździł na ryby, ale Zuza dobrze wiedziała, że mówi tak, aby nie było jej przykro. Tak naprawdę zrezygnowali z własnych planów, by ona realizowała swoje marzenia.
Dlatego postanowiła skończyć z malarstwem. Nie mogła spojrzeć rodzicom w oczy. Czuła, że ich zawiodła; czuła się tak, jakby okradła ich z marzeń. Przez wiele lat poświęcali czas i pieniądze, by mogła się rozwijać, a ona nawet nie dostała się na studia, nie mówiąc o tym, by mogła się z malarstwa utrzymać.
Od ogłoszenia wyników egzaminu większość czasu spędzała w domu, siedząc w swoim pokoju i płacząc. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Wcześniej nie dopuszczała do siebie myśli, że może nie dostać się na studia; malarstwo było jej pasją, której poświęcała każdą wolną chwilę. Kiedy malowała, czuła się wolna. Przyjaciele, których wcześniej miała wielu, nagle zapadli się pod ziemię. Jedni świętowali sukcesy na egzaminach i pojechali na zasłużone wakacje, inni szybko skorygowali swoje życiowe plany i zgodnie z zasadą „don’t worry, be happy” dziarsko się uśmiechali, twierdząc, że przecież całe życie właśnie marzyli, by studiować „mniemanologię stosowaną” lub być studentem Wyższej Szkoły Zdrowia Szczęścia i Urody.
Mimo że Zuza zawsze wszystkim pomagała, doradzała i każdego pocieszała, teraz została sama ze swoim żalem. Na próżno tłumaczyła sobie, że musi się wziąć w garść, że przecież to nie koniec świata, że może robić przecież coś innego. Coś innego… Łatwo powiedzieć… Ale co? Przejrzała już wszystkie dodatkowe nabory ogłaszane przez uczelnie.
Fizyka – nie!!! Po prostu i jeszcze raz nie! Budowa Dróg i Mostów – chyba jakiś żart, poza tym w kasku jej nie do twarzy. Chemia Przemysłowa – przecież nawet nie pamięta, czy kwas się leje do wody, czy wodę do kwasu, zawsze to myliła. Nauczyciel od chemii nazywał ją nawet „wybuchową panienką” i bynajmniej nie miał na myśli jej temperamentu… Filozofia – co prawda tata zawsze rzucał to swoje „ty to filozofujesz”, ale czy to by wystarczyło? Raczej wątpiła. O! Jest jeszcze Modernizacja Rolnictwa. Tylko co po tym robić? Jeździć na traktorze?
Jednego była pewna – nie wróci do malarstwa, nie będzie karmić siebie i rodziców mrzonkami o karierze. Wystarczył jeden rzut oka na ścianę pokoju… Ten obraz po prawej, zachód słońca nad mazurskim jeziorem i samotny ptak wijący gniazdo w szuwarach… Pamiętała ten widok i zawsze, kiedy patrzyła na swój obraz, wracały wszystkie emocje, które wtedy odczuwała. A ten nad łóżkiem? Nazwała go po prostu _Pasja_, bo miał obrazować jej miłość do malarstwa. Wiedziała, że jest niedoskonały, że wiele mu brakuje, ale wzruszał ją do głębi. Patrząc na niego, znów zaczynała płakać, a już miała prawie wszystko poukładane… No właśnie: prawie.
Trzy dni temu mama Zuzy wtargnęła z impetem do jej pokoju, szeroko otwierając drzwi. Stanęła w progu i tonem nieznoszącym sprzeciwu zakomunikowała:
– Koniec smęcenia! Jedziemy na dwa tygodnie nad jezioro.
Jej oczy zdradzały zmęczenie i niepokój, a głęboka zmarszczka na czole wydawała się jeszcze wyraźniejsza. Kruczoczarne włosy lekko przyprószone siwizną spływały falami na ramiona i Zuza widziała, że ostatnio tych siwych włosów przybyło. Poczuła ciężar na sercu…
To przeze mnie – zdała sobie sprawę.
– Okej, jedźcie, jedźcie – odburknęła, nie mając ochoty wdawać się w dalszą dyskusję. Wzięła do ręki książkę, udając, że coś czyta.
– Nie, nie… Ty też jedziesz!
– Mamo, co ty! Ja z wami na wakacje?! Nie żartuj! Ile ja mam lat? – Zuza prychnęła zirytowana. Wiedziała, że mama się o nią martwi; że chce jej pomóc, ale wakacje z rodzicami, i to jeszcze nad jeziorem? Sorry, ale to nie dla niej. Poza tym wiedziała, że będą ją pocieszali, twierdząc, że przecież nic się nie stało, że może spróbować za rok, a ona już tego nie chciała. Co miałoby się zmienić? Przecież wyraźnie usłyszała, że „brak jej emocji”…
Mama usiadła na brzegu łóżka i nerwowo szarpała brzeg czerwonego fartucha, na którym wyhaftowany przez babcię złotymi nićmi napis głosił, że „Każda żona tym się chlubi, że gotuje, co mąż lubi”. Zuza niejednokrotnie prosiła mamę, żeby wyrzuciła w końcu ten stary i dziurawy fartuch z tym szowinistycznym napisem, ale ona upierała się, że tego nie zrobi, bo to pamiątka i koniec. Teraz kobieta zamyśliła się i starannie dobierając słowa, powiedziała:
– Nieważne, ile masz lat, ciągle jesteś naszym dzieckiem i się o ciebie martwimy. Pojedziesz z nami, odpoczniesz, popływamy, opalimy się, będziemy rozmawiać i śmiać się, jak kiedyś. Pamiętasz jeszcze nasze wspólne wakacje? Tak, wiem, to było wieki temu, ale zawsze nam wszystkim dawały jakąś nową energię, a ty musisz teraz pomyśleć, spojrzeć z dystansem na wszystko, bez emocji, bez żalu i zdecydować, co dalej, czego tak naprawdę chcesz. Całe życie przed tobą, nie możesz ciągle płakać. Tyle cię jeszcze w życiu czeka dobrych, wspaniałych chwil – mama mówiła z czułością, głaszcząc ją po głowie jak wtedy, gdy była małą dziewczynką.
Zuza poczuła dziwne ciepło i ukojenie. Po raz pierwszy od miesiąca dostrzegła nikłą nadzieję, że może jakoś się ułoży. Przecież miała rodzinę, która ją kocha i daje niesamowite wsparcie, a czyż to nie jest w życiu najważniejsze?
– Proszę cię, Zuzka, jedź z nami. Wiem, że to nie Grecja, nie Majorka, ale to naprawdę urocze miejsce, wierzę, że ci się spodoba. Byliśmy tam z tatą w zeszłym roku na weekend i urzekło nas to miejsce, cisza i spokój…
– Nie wiem, mamo, nie mam na to siły, nie chce mi się – upierała się, ale już z coraz mniejszym przekonaniem.
– To zrób to dla mnie. Proszę, zrób to dla mnie – powiedziała mama.
Zuza zobaczyła łzy w jej oczach i ruszyło ją sumienie. Mama zawsze była dla niej wsparciem, mogła powiedzieć jej o wszystkim, a ona zawsze znajdowała jakieś cudowne rozwiązanie na wszystkie bolączki tego świata: na kłótnię z chłopakiem, na upierdliwego nauczyciela, na plamę na białej bluzce, na za długą i na za krótką spódnicę, na za bardzo wytarte i za mało wytarte dżinsy, na brak czasu i na to, że było go za dużo, na katar, kaszel i ból głowy.
Nie mogę być taką egoistką – pomyślała. Przecież sprawiam rodzicom przykrość.
Wytarła nos chusteczką i przestała płakać.
– Mamo, to trochę nie fair… To prawie szantaż, ale okej, pojadę, co mi tam. Tylko jak będzie nudno, to wracam!
A pewnie będzie beznadziejnie – pomyślała, zamknęła w końcu książkę i przestała udawać, że czyta. Schowała chusteczkę do kieszeni wytartego dresu i nadludzkim wysiłkiem usiadła na łóżku.
Mama uśmiechnęła się delikatnie, ale na jej twarzy wciąż malowała się głęboka troska. Jej ukochana córcia, jej małe słoneczko, przeżywa pierwszą w życiu, choć pewnie nieostatnią, porażkę i niestety znosi to nie najlepiej. A ona, jako matka, chyba po raz pierwszy nie wiedziała, jak jej pomóc. Może trzeba było tonować jej nadzieje, jakoś ją przygotować na niepowodzenie? Puściła w końcu wymiętolony koniec fartucha.
– No to pakuj się, jutro o dziesiątej wyjeżdżamy – w jej głosie mieszała się odrobina radości i nadziei z niepewnością i smutkiem.
Kobieta wyszła, zamykając za sobą drzwi. Zuza zgasiła światło. Pomyślała, że spakuje się rano. Ile w końcu można zabierać nad jezioro? Niestety jeszcze długo nie mogła zasnąć. Leżała wpatrzona w sufit, a myśli błądziły nieznośnie. Misio Gustaw, który miał prawie tyle lat, co ona, siedział sobie na półce nad łóżkiem i wpatrywał się w nią swymi szklanymi, paciorkowatymi oczami. Tata drwił sobie z niej, że dorosła kobieta i takie tam… Ale Gustaw to Gustaw; zawsze ją wysłuchał, nie zadawał zbędnych pytań i niczemu się nie dziwił. Ściągnęła go z półki i mocno przytuliła. W końcu nad ranem udało jej się zasnąć.
Nazajutrz Zuza pożałowała swojej decyzji. Nie chciało jej się wstać z łóżka, bolała ją głowa i miała spuchnięte powieki. Jezioro, co za pomysł! Będzie zimno, będą komary i sami niezadowoleni z życia emeryci… Jak mogłam się zgodzić?! – myślała. Nuda i beznadzieja.
Zaczęła rozpaczliwie szukać pretekstu, żeby nie jechać. Zadzwoniła do Patrycji. Szukając jej numeru w ostatnio wybieranych, zdała sobie sprawę, że nie dzwoniła do niej od miesiąca. Po kilku sygnałach usłyszała tylko krótką, automatyczną wiadomość: „Hejka, tu Pati, nie mogę z tobą gadać, bo mam ważniejsze sprawy”. Chwilę potem w telefonie rozbrzmiał śmiech koleżanki oraz sygnał, żeby zostawić wiadomość.
Kiedyś mówiły sobie wszystko albo przynajmniej Zuza tak myślała, bo tak ściślej rzecz biorąc, Pati mówiła, a Zuza słuchała, pocieszała i doradzała. Patrycja zawsze wpadała jak burza i wyrzucała z siebie wszystkie swoje problemy.
– No nie wiem, co zrobić – rzucała od progu. – Bo Mateusz się ze mną umówił, a nie przyszedł. Czy ty myślisz, że mnie wystawił? Bo wiesz, ja tak myślę, że może ja źle zrobiłam, że się z nim umówiłam, bo chyba Szymon bardziej mi się podoba, ale on jest taki poważny, a ja nie chcę poważnego związku. No powiedz, powiedz, co ja mam zrobić. Bo ja nie wiem!
– Musisz się zastanowić, co tak naprawdę czujesz…
– A czy ja w ogóle dobrze wyglądam, bo nie wiem, może zrobię sobie pasemka albo _ombre_? – zmieniała nagle temat.
– Pati, ale naprawdę wyglądasz bardzo dobrze…
– Wiesz, nic mi nie pomogłaś, jak zwykle, po co ja ci to wszystko mówię, ty mnie chyba w ogóle nie słuchasz – przerywała. – Muszę lecieć, bo jestem umówiona z Sebastianem.
– Z Sebastianem?
– No tak, z Sebastianem, ale to tylko kolega! Bez żadnych zobowiązań, przecież on jest beznadziejny, chyba nie myślisz, że ja mogłabym z nim… – śmiała się głośno. – Mówiłam ci przecież, mam jednak rację, ty mnie w ogóle nie słuchasz…
I wybiegała, jakby goniło ją stado rottweilerów, nim Zuza zdążyła powiedzieć cokolwiek. A już w ogóle nie było mowy, żeby Pati wysłuchała jej problemów. Gdy zadzwoniła do niej i powiedziała, że nie dostała się na studia, prychnęła tylko:
– No co ty, Zuza, czego beczysz, nie masz się czym przejmować, znajdziesz sobie coś innego, przestań marudzić! Słyszałam, że robią dodatkowy nabór na wychowanie przedszkolne. Zgłoś się, przecież lubisz dzieci, a to malowanie to była taka zabawa. Chyba nie myślałaś, że zostaniesz sławną malarką… Co ty, Zuza, bądź poważna!
– Pati, nie chcę być przedszkolanką, chcę być malarką!
– No to maluj! Czy ja ci zabraniam, maluj… Tylko nie licz, że się z tego utrzymasz. Ostatnio czytałam w necie, że malarze po studiach zarabiają najmniej ze wszystkich absolwentów szkół wyższych. Chyba że będziesz malować pokoje, to zupełnie zmienia postać rzeczy, roboty na dwa lata do przodu i pieniądze niezłe… – zarechotała złośliwie.
Wkurzona Zuza rozłączyła się i nie zadzwoniła przez miesiąc. Pati też nie, a teraz nie odbierała telefonu.
Zuza przetarła oczy, zwlekła się z łóżka i poczłapała do łazienki. Pojadę, co za różnica, czy będę siedzieć tu, czy w jakimś lesie – pomyślała. Słyszała, że rodzice już wstali i szykują się do wyjazdu. Musiała się pospieszyć. Tata był strasznie, a raczej chorobliwe punktualny, ciągle się o to kłócili, bo nie tolerował nawet małego spóźnienia. Szybko się umyła i postanowiła, że makijaż zrobi w samochodzie. Wrzuciła do walizki kilka ciuchów, parę kosmetyków i gdy tata otworzył drzwi, przekonany, że jeszcze śpi i będzie mógł powiedzieć swoje sławetne „szanuj czas swój i innych”, ona podała mu spakowaną walizkę.
– Taka lekka – zażartował. – A strój zabrałaś?
– Jaki strój?
– No wiesz, dwa sznurki z przodu, jeden z tyłu, powszechnie nazywane bikini.
– Tatooo… – Zuza westchnęła i wzniosła oczy do nieba. – Tak, tak, zabrałam…
– Śniadanko czeka! – mama radosna jak skowronek, podekscytowana wyjazdem, zwabiła ich do kuchni zapachem świeżo zaparzonej kawy.
Punktualnie o dziesiątej wrzucili walizki do bagażnika ich wysłużonego volkswagena. Silnik rzęził niemiłosiernie i Zuza już miała nadzieję, że może jednak nie pojadą, bo samochód zepsuty, ale tata coś przy nim pomajstrował i ruszyli w drogę. Minęli przedmieścia, okazałe podmiejskie wille z cudownymi ogrodami. Jak zwykle przekomarzali się, którego radia słuchać. Pogoda była cudowna, świeciło słońce i tylko tata narzekała na insekty, które rozbijały się na przedniej szybie samochodu.
Trasa wiodła wśród złotych pól i sadów pełnych dojrzałych owoców. Przez półtorej godziny co jakiś czas mijali sielskie wioski i małe miasteczka, aż w końcu skręcili w leśną, nieutwardzoną drogę. Zuza zobaczyła drogowskaz zbity z leśnych gałęzi. „Ośrodek Uroczysko 2,5 km” – głosił napis.
Zwariowali chyba, co to za zadupie… – pomyślała, widząc znikającą za tyłem samochodu asfaltową drogę. Teraz jednak, gdy tak stała przed domkiem nad brzegiem jeziora i podziwiała zachód słońca, stwierdziła, że mama miała rację. Miejsce było urocze.
Prawdziwe Uroczysko, chociaż zadupie – pomyślała. Przepiękne jezioro otoczone z dwóch stron sosnowym lasem. Kilkanaście drewnianych domków tonących w kwiatach. I ośrodek, po którym jeszcze było widać, że przeszedł niedawno remont. Domki były starannie odmalowane, każdy miał drewniany, zadaszony taras, a na nim stół i krzesła. Szeroka plaża, drewniany pomost z drewnianą altanką i ławeczkami na końcu. Dookoła spokój i cisza – mnóstwo ciszy…
– Ratunku, ratunku, ratunku! – przeraźliwy kobiecy krzyk zakłócił błogi spokój ośrodka.
Zuza bez namysłu pobiegła w kierunku, z którego dobiegał. Na brzegu jeziora stała roztrzęsiona młoda kobieta. Płakała, wskazując w stronę jeziora, i krzyczała:
– Moje dziecko, ratunku, ratunku, ratujcie moje dziecko!
Kilka osób, które jeszcze nie zeszło z plaży i nadal wylegiwało się na swoich kocach, patrzyło ze zdziwieniem na zrozpaczoną kobietę, ale nikt nie ruszył się, żeby jej pomóc.
– Co się dzieje, proszę pani, co się dzieje? – zapytał ratownik, który dotarł do kobiety prawie równocześnie z Zuzą.
– Ratuj moje dziecko, idioto! – krzyknęła, wskazując nieokreślony punkt na wodzie.
Młody ratownik wskoczył do wody, nurkował i wynurzał się, ciągle bez efektu. Zuza świetnie pływała, jej tata trenował kiedyś pływanie i był ratownikiem wodnym, więc zadbał, aby umiała poruszać się w wodzie. Nie mogła stać bezczynnie. Wbiegła do wody w innym miejscu i nurkując, zdążyła dostrzec jeszcze nadbiegającego ojca. Woda była czysta, widoczność bardzo dobra. Utrzymywała się pod powierzchnią, aż zabrakło jej tchu. Nigdzie nie było dziecka. Wynurzyła się, aby zaczerpnąć powietrza i zobaczyła ojca, który dawał jej znaki. Przejął dowodzenie nad akcją, wskazywał jej i chłopakowi obszary przeszukiwania. Zanurkowała znowu. Może w tych glonach – pomyślała. Podpłynęła bliżej, śliskie glony oplatały jej ciało, odgarniała je energicznie. Nigdzie nie było widać dziecka. Kolejny wdech i znowu nic. W końcu poczuła, że brak jej sił. Zrezygnowana wyczołgała się na brzeg.
Tata i ratownik ciągle szukali, tłum gapiów przy brzegu rósł i każdy miał swoje zdanie i uwagi, jak i gdzie powinni szukać, ale jakoś nie było chętnych, żeby wejść do wody i pomóc. Kobieta siedziała na brzegu i szlochała, cała drżała i trzęsącym się głosem wołała:
– Oleńko! Oleńko!
Nadbiegł kolejny ratownik, próbował ją uspokoić i uzyskać informacje dotyczące okoliczności całego zdarzenia.
– Niech się pani skupi, gdzie widziała pani córkę ostatni raz?
– Nie wiem, bawiła się na brzegu, przysnęłam, a kiedy się obudziłam, jej już nie było – zawodziła. – Prosiłam, żeby nigdzie nie odchodziła, ale jej nie było, a ona jest tak grzeczna, zawsze się słucha…
– Ale widziała pani, jak córka wchodziła do wody?
– No nie, ale jak się obudziłam, to na wodzie widziałam takie kręgi. Ona na pewno weszła do wody, tak lubiła się kąpać…
– Czy ktoś z państwa widział może małą, gdy wchodziła do wody? – zwrócił się do tłumu ratownik.
Szepty ucichły. Wszyscy patrzyli na siebie i kiwali przecząco głowami. W tym czasie tata Zuzy wyszedł zdyszany z wody. Za nim skrajnie zmęczony wyczołgał się ratownik, który pierwszy ruszył na ratunek.
– Gdzie byłeś? – krzyknął wściekły do kolegi.
– Panowie! Nie czas na kłótnie, trzeba powiadomić policję, straż pożarną. Ty jesteś świeży, wskakuj do wody – twardo powiedział tata.
– Chwileczkę, nikt nie widział, jak dziewczynka wchodziła do wody…
Kobieta wpadła w histerię. Tłum nad brzegiem zaczął szemrać. „Nie chce im się”, „dlaczego nie ratują dziecka”, „to ich wina” – dało się słyszeć. Wśród ciekawskich pojawił się młody mężczyzna z małą, około trzyletnią dziewczynką, którą trzymał za rękę. Zdumiony patrzył na całe zbiegowisko. Mała wyrwała się i przedzierając się między dorosłymi, szybciutko podbiegła do płaczącej kobiety. Rzuciła jej na szyję maleńkie rączki i spytała przestraszona:
– Mamusiu! Mamusiu! Ciemu płaciesz?
– Oleńko! Gdzie ty byłaś?! – matka tuliła dziecko, ciągle szlochając, ale teraz chyba ze szczęścia.
– Ciałam siusiu, a ty spałaś, i posłam do domku, i były dzieci, i się z nimi bawiłam, i zapomniałam, że nie kazałaś nigdzie chodzić – trajkotało dziecko.
W tym czasie mężczyzna przedarł się przez tłum i dotarł do rodziny. Zorientował się, że jego żona wszczęła alarm, myśląc, że mała mogła wejść do wody. Objął ramieniem żonę i córkę.
– Koniec zbiegowiska, proszę państwa, nic się nie stało, proszę się rozejść!
Zuza była pewna, że rodzice przeproszą za całą sytuację i podziękują za trud poszukiwań dziecka. Jakież więc było jej zdziwienie, kiedy kobieta wycedziła przez zaciśnięte zęby w kierunku ratowników:
– A na was złożę skargę, że nie było was na stanowisku. Przez waszą nieodpowiedzialność całe to zamieszanie.
Ludzie rozeszli się do domków, komentując po drodze całą sytuację, a ratownicy podeszli do Zuzy i jej ojca. Dziewczyna ochłonęła już nieco i spojrzała na nich.
No, no, niezłe ciała – ten pierwszy taki bardziej przeciętniak, jeszcze ciężko dyszał po wysiłku włożonym w nurkowanie, ale za to ten drugi to jak ze _Słonecznego patrolu_, blond włosy zaczesane w górę, zęby białe jak u gwiazdy filmowej, umięśnione ciało i oliwkowa opalenizna.
– Bardzo dziękujemy za pomoc! – błysnął tymi białymi zębami w rozbrajającym uśmiechu. – To taka bardzo ciężka i niedoceniana praca, sami widzicie, jacy ludzie są niewdzięczni, a człowiek się tak poświęca… – odruchowo poprawił włosy.
Zuza co prawda nie bardzo wiedziała, na czym polegało jego poświęcenie, bo przecież nawet nie zdążył zamoczyć swoich czerwonych spodenek, ale jego uroczy uśmiech sprawił, że przestała o tym myśleć.
– Świetnie pływasz! Ja mam na imię Kuba, a ten tam, który tak dyszy, to Łukasz. Tak mówię, bo nie wiem, czy sam będzie w stanie się przedstawić – skwitował i znowu jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
– Zuza, dziękuję za komplement – dziewczyna podała rękę najpierw Kubie, a potem Łukaszowi. Przez moment zobaczyła wściekłość, ale i głęboki smutek w oczach Łukasza. Tak głęboki, że poczuła ukłucie w sercu. – Największe podziękowania należą się tacie – dodała.
– Jasne! Dziękujemy panu! – Kuba potrząsnął ręką taty.
– Dziękuję – powiedział cicho Łukasz.
– Nie dziękujcie – odpowiedział ostro tata. – Jesteście nieprofesjonalni. Nie było was na stanowisku, a gdyby rzeczywiście doszło do nieszczęścia?
– Nic takiego się nie stało – odpowiedział Kuba. – Odszedłem tylko na chwilę.
– A więc to ty miałeś dyżur – powiedział zniesmaczony ojciec. – Kolego! Odpowiadasz za ludzkie życie. Dorośnij – obrócił się na pięcie i odszedł.
Zuza pomyślała, że może tata za ostro potraktował Kubę, ale nie miała siły już tego roztrząsać. Zmęczenie nurkowaniem dało jej się we znaki. Pożegnała się i wróciła do domku. W łazience spojrzała w lustro. O cholera! Zapomniała, że pomalowała rzęsy… Teraz tusz rozmazał się na całej twarzy.
No i ciacho pójdzie się bujać… Kto by spojrzał na taką pandę?! – przebiegło jej przez myśl. Nie zmartwiła się jednak za bardzo, nie była gotowa na żaden flirt, nie mówiąc o poważnym związku. Zmyła makijaż, wzięła prysznic i szybko wsunęła się pod kołdrę, a kiedy zasypiała, ze zdziwieniem stwierdziła, że zamiast oszałamiającego uśmiechu Kuby miała przed oczami obraz smutnych oczu Łukasza.
_Szczęśliwej drogi już czas_ , słowa: Marek Skolarski.