Obsydian - ebook
Obsydian - ebook
Oni nie są tacy jak my…
Kiedy przeprowadziliśmy się do Zachodniej Wirginii, zanim zaczęłam mój ostatni rok w szkole, musiałam przyzwyczaić się do dziwacznego akcentu, rwącego się łącza internetowego i całego morza otaczającej mnie nudy... Aż do momentu, kiedy spotkałam mojego nowego, wysokiego sąsiada o niesamowitych, zielonych oczach. Wtedy sprawy zaczęły obierać zupełnie inny kierunek...
Ale kiedy zaczęłam z nim rozmawiać zrozumiałam, że Daemon jest wyniosły, arogancki i doprowadza mnie do szału. Zupełnie nam nie po drodze. Zupełnie. Jednak kiedy prawie nie zginęłam, a Daemon dosłownie zamroził czas, cóż... stało się coś zupełnie niespodziewanego…
Wpadłam w kłopoty, groziło mi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jedyną szansą, żebym wyszła z tego cało, było trzymanie się blisko Daemona, aż przygaśnie blask…Jeśli oczywiście sama go wcześniej nie zabiję.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-120-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Popatrzyłam na stos pudeł w mojej nowej sypialni. Naprawdę chciałabym już mieć dostęp do Internetu. Nie zrobiłam nic na moim recenzyjnym blogu od przeprowadzki i czułam się z tym naprawdę fatalnie. Według mojej mamy Katy’s Krazy Obsession był całym moim światem. Rzeczywiście był dla mnie ważny. Mama nie rozumiała książek tak jak ja. Westchnęłam. Byłyśmy tu już od dwóch dni i zostało jeszcze tyle rzeczy do rozpakowania. Nie znosiłam widoku tych pudeł. Nawet bardziej niż przebywania w tym miejscu.
Przynajmniej nie podskakiwałam już na każdy najmniejszy skrzypiący dźwięk, odkąd przeprowadziłyśmy się do zapomnianej przez Boga Wirginii Zachodniej. Ten dom wyglądał jak wyjęty prosto z horroru. Miał nawet wieżyczkę – cholerną wieżyczkę. Do czego niby nam ta wieżyczka?
Ketterman nie miał praw miejskich, czyli nawet nie był prawdziwym miastem. Najbliższym miastem był Petersburg – dwie lub trzy sygnalizacje świetlne dalej, blisko innych miasteczek, które prawdopodobnie nie miały Starbucksa. Nawet nie dostarczano poczty do domu. Musiałyśmy jechać do Petersburga. Barbarzyństwo.
Powróciła natrętna myśl. Florydy już nie było – została kilometry stąd, które przejechałyśmy półciężarówką mamy, by zacząć wszystko od nowa. Nie tęskniłam za Gainesville, za pogodą, starą szkołą czy nawet naszym mieszkaniem. Oparłam się o ścianę i potarłam dłonią czoło. Tęskniłam za tatą.
A tata był na Florydzie. Tam się urodził, tam poznał mamę, tam wszystko było wspaniałe... dopóki się nie rozpadło. Oczy zaczęły mnie szczypać, ale powstrzymałam łzy. Płakanie nie zmieni przeszłości i tacie by się nie podobało, że po trzech latach ciągle chce mi się płakać. Ale tęskniłam też za mamą. Zanim tata umarł, mama kładła się przy mnie na kanapie i czytała swoje kiczowate romanse. To było całe życie temu. A już na pewno pół kraju temu.
Odkąd umarł tata, mama zaczęła pracować coraz więcej i więcej. Kiedyś chciała być w domu. Potem wydawało się, że chciała być od niego najdalej, jak się dało. W końcu zrezygnowała z tego pomysłu i zdecydowała, że powinnyśmy wyjechać. Przynajmniej odkąd tu dotarłyśmy, bardzo chciała być przy mnie częściej, mimo że dalej harowała jak wół.
Zignorowałam wewnętrzny przymus i zostawiłam te przeklęte pudła na dzisiaj. Znajomy zapach dotarł do moich nozdrzy. Mama gotowała. Niedobrze.
Pognałam schodami na dół.
Stała przy kuchence w fartuchu w kropki. Tylko ona mogła się ubrać od stóp do głów w kropki i ciągle wyglądać dobrze. Miała piękne blond włosy proste jak drut i błyszczące piwne oczy. Nawet w fartuchu prezentowała się lepiej niż ja. Wyglądałam nijako z moimi szarymi oczami i nudnymi brązowymi włosami. I jakimś cudem byłam... bardziej okrągła niż ona. Pełne biodra i usta, duże oczy, które mama tak kochała, mimo że nadawały mi wygląd lalki bobasa.
Mama odwróciła się i pomachała łopatką, a niedosmażone jajka spadły na kuchenkę.
– Dzień dobry, kochanie.
Popatrzyłam na bałagan i zastanowiłam się, jak się go pozbyć, nie raniąc jej uczuć. Próbowała robić typowe dla mam rzeczy. To jakiś postęp.
– Wcześnie wróciłaś.
– Pracowałam praktycznie na dwie zmiany ostatniej nocy i dzisiaj. Jestem zawalona pracą od środy do soboty, od jedenastej do dziewiątej rano. To daje mi trzy dni wolnego. I myślę o dodatkowej pracy w jednej z klinik tu niedaleko lub może w Winchester. – Zeskrobała jajka na dwa talerze i postawiła przede mną na wpół spalone danie. Pychota. Chyba za późno na interwencję, więc pogrzebałam w pudle na blacie z napisem „Sztućce i inne”.
– Wiesz, że nie lubię, gdy nie mam nic do roboty, więc niedługo do nich zajrzę.
Jasne, wiedziałam.
Większość rodziców wolałaby odpiłować sobie rękę, niż pomyśleć chociażby o zostawieniu nastoletniej córki samej w domu, ale nie moja mama. Ufała mi, bo nigdy nie dałam jej powodu do niepokoju. To nie dlatego, że niczego nie próbowałam. Chociaż... Może jednak byłam troszeczkę nudna.
W moim starym kręgu przyjaciół na Florydzie nie byłam tą cichą, ale nigdy nie wagarowałam, miałam najwyższą średnią i ogólnie byłam dobrą dziewczyną. Nie dlatego, że bałam się zrobić coś lekkomyślnego czy szalonego; nie chciałam dodawać po prostu mamie kłopotów. Nie wtedy...
Złapałam dwie szklanki i napełniłam je sokiem pomarańczowym, który mama musiała kupić po drodze do domu.
– Chcesz, żebym poszła dzisiaj do sklepu? Nic nie ma.
Mama pokiwała i powiedziała z pełną buzią:
– Myślisz o wszystkim. Wycieczka do sklepu będzie idealna. – Złapała ze stołu torebkę i wyciągnęła gotówkę. – Tyle powinno wystarczyć.
Wcisnęłam pieniądze do kieszeni dżinsów, nie patrząc na ich ilość – zawsze dawała mi za dużo.
– Dzięki – wymamrotałam.
– Wiesz... dzisiaj rano widziałam coś ciekawego.
Z nią nigdy nic nie wiadomo. Uśmiechnęłam się.
– Co?
– Zauważyłaś, że naprzeciwko nas mieszka dwójka nastolatków, chyba w twoim wieku?
Zamieniłam się w słuch.
– Naprawdę?
– Nawet nie wyszłaś na dwór, prawda? – Uśmiechnęła się. – Myślałam, że od razu zajmiesz się tą grządką na zewnątrz.
– Popracuję jeszcze nad tym, ale pudła same się nie rozpakują. – Spojrzałam na nią znacząco. Kochałam tę kobietę, ale czasami miałam jej dość. – Nieważne, wróćmy do nastolatków.
– Cóż, dziewczyna wygląda na twoją rówieśnicę. I jest chłopak. – Mama uśmiechnęła się i wstała. – Ciacho z niego.
Jajka stanęły mi w gardle. To naprawdę obrzydliwe, kiedy mama mówi o chłopakach w moim wieku.
– Ciacho? Mamo, jesteś po prostu dziwna.
Mama odepchnęła się od blatu, zabrała ze stołu swój talerz i podeszła z nim do zlewu.
– Kochanie, może i jestem stara, ale na wzrok nie narzekam. I wcześniej też mi nie szwankował.
Skrzywiłam się. Podwójne obrzydlistwo.
– Zmieniasz się w kuguarzycę? Czy to jakiś kryzys wieku średniego? Powinnam się martwić?
Podniosła talerz i spojrzała na mnie ponad ramieniem.
– Katy, mam nadzieję, że chociaż się wysilisz i ich poznasz. Myślę, że dobrze będzie, jeśli zaprzyjaźnisz się z kimś, zanim zacznie się szkoła. – Przerwała i ziewnęła. – Mogliby cię oprowadzić po okolicy, wiesz?
Nie chciałam myśleć o pierwszym dniu w szkole. Wrzuciłam niezjedzone jajka do śmieci.
– Tak, byłoby wspaniale. Ale nie chcę dobijać się do ich drzwi, błagając, by zostali moimi przyjaciółmi.
– To nie byłoby błaganie. Jeśli założyłabyś jedną z tych pięknych letnich sukienek, które nosiłaś na Florydzie... – pociągnęła za rąbek mojej koszulki – …to byłoby flirtowanie.
Spojrzałam po sobie. Napis na mojej koszulce głosił MÓJ BLOG JEST LEPSZY NIŻ TWÓJ VLOG.
– A może pokażę się tam w bieliźnie?
W zamyśleniu podparła podbródek.
– Na pewno zrobiłabyś wrażenie.
– Mamo! – Zaśmiałam się. – Powinnaś teraz na mnie krzyknąć i powiedzieć, że to zły pomysł!
– Kochanie, nie martwię się, że zrobisz coś głupiego. Ale serio, wysil się trochę.
Nie wiedziałam jak.
Znowu ziewnęła.
– No dobrze, skarbie, idę się położyć.
– Okay, a ja pójdę po coś do sklepu. I może po ściółkę, i rośliny. – Grządka na zewnątrz była naprawdę odrażająca.
– Katy? – Mama zatrzymała się w drzwiach ze zmarszczonymi brwiami.
– Tak?
Cień przemknął przez jej twarz, a oczy pociemniały.
– Wiem, że ta przeprowadzka jest dla ciebie trudna, szczególnie przed ostatnim rokiem szkoły, ale to była najlepsza rzecz, jaką mogłyśmy zrobić. Pozostanie tam, w tamtym mieszkaniu, bez niego... Już czas, byśmy znowu zaczęły żyć. Twój tata by tego chciał.
W moim gardle na myśl o Florydzie urosła gula.
– Wiem, mamo. Nic mi nie jest.
– Naprawdę? – Zacisnęła dłonie w pięści. Promienie słoneczne odbiły się od złotej obrączki na jej palcu.
Pokiwałam szybko głową, bo musiałam ją przekonać.
– Nic mi nie jest. I pójdę do sąsiadów z naprzeciwka. Może powiedzą mi, gdzie jest sklep. Wiesz, wysilę się.
– Wspaniale! Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dzwoń. Okay? – Oczy mamy zwilgotniały przy kolejnym długim ziewnięciu. – Kocham cię, skarbie.
Już miałam jej powiedzieć, że też ją kocham, ale zniknęła na schodach.
Przynajmniej starała się zmienić. A ja byłam zdeterminowana, by się tu dopasować. A nie kryć w pokoju z laptopem całymi dniami – mama bała się, że tak właśnie będę robić. Ale spędzanie czasu z osobami, których nigdy nie spotkałam, nie było dla mnie. Wolałam poczytać książkę i przejrzeć komentarze na blogu. Zagryzłam wargę. Prawie słyszałam głos taty, jego ulubione zdanie mające mnie zachęcić: „No dalej, Katy, nie pozwól, by życie przeleciało ci koło nosa”. Potarłam ramiona. Tata nie pozwalał, by życie go omijało.
A pytanie o najbliższy sklep było niewinnym sposobem, aby się przedstawić i zawrzeć znajomość. Jeśli mama miała rację i oni rzeczywiście byli w moim wieku, to nie powinno się okazać taką wielką porażką. Głupia rzecz, ale zamierzałam to zrobić. Wyszłam na podwórko i przeszłam przez podjazd, obawiając się, że za chwilę stchórzę. Wskoczyłam na szeroki ganek, otworzyłam oszklone drzwi i zapukałam, potem cofnęłam się i wygładziłam koszulkę. Nic mi nie jest. Spokojnie. Nie było nic dziwnego w pytaniu o drogę.
Po drugiej stronie usłyszałam ciężkie kroki. Drzwi się otworzyły, a ja ujrzałam bardzo szeroką, opaloną i dobrze umięśnioną klatę. Nagą. Spuściłam wzrok i tak jakby... przestałam oddychać. Dżinsy wisiały nisko na jego biodrach, ukazując ciemną linię włosów, która znikała za brzegiem spodni. Miał wyrzeźbiony brzuch. Idealny. Absolutnie wart dotykania. Nie taki jak zazwyczaj u siedemnastoletnich chłopców, bo chyba tyle miał lat, ale tak, nie narzekałam na widoki. I nic nie powiedziałam. Gapiłam się. Mój wzrok w końcu powędrował w górę. Zauważyłam gęste, ciężkie rzęsy rzucające cienie na wysokie kości policzkowe. Przez te rzęsy nie widziałam koloru jego oczu, kiedy patrzył na mnie w dół.
– W czym mogę pomóc? – Pełne, idealne do całowania usta wykrzywiły się w rozdrażnieniu.
Jego głos był głęboki i silny. Taki głos, jaki zachęcał ludzi do słuchania i poddania się mu bez obiekcji. Pod rzęsami w końcu dostrzegłam oczy – tak zielone i błyszczące, że nie mogły być prawdziwe. Miały intensywny, szmaragdowy kolor, który cudownie kontrastował z opaloną skórą.
– Halo? – powiedział ponownie, kładąc jedną dłoń na klamce i pochylając się w przód. – Potrafisz mówić?
Wciągnęłam ostro powietrze i cofnęłam się o krok. Uczucie zażenowania rozpaliło moją twarz.
Chłopak uniósł rękę, odgarniając z czoła falowane włosy. Spojrzał ponad moim ramieniem, a potem znowu na mnie.
– Liczę do trzech...
Gdy już odzyskałam głos, chciałam tylko umrzeć.
– Zastanawiałam się, czy wiesz, gdzie jest najbliższy sklep. Mam na imię Katy. Wprowadziłam się naprzeciwko. – Wskazałam na mój dom, plącząc się jak idiotka. – Jakieś dwa dni temu...
– Wiem.
Ooooo-kay.
– Więc miałam nadzieję, że znasz najkrótszą drogę do sklepu i może do jakiegoś miejsca, gdzie sprzedają rośliny.
– Rośliny?
To nie zabrzmiało jak pytanie, ale poczułam, że powinnam wyjaśnić.
– No tak, widzisz, z przodu jest taka grządka...
Wygiął brew lekceważąco i nic nie powiedział.
Zażenowanie znikało, a jego miejsce zajęła narastająca złość.
– I cóż, muszę kupić jakieś rośliny...
– Na tę grządkę. Łapię. – Oparł się o futrynę i założył ramiona na piersi. Coś błysnęło w jego zielonych oczach. Nie złość, ale coś innego.
Wzięłam głęboki oddech. Jeśli ten koleś przerwie mi jeszcze raz... Mój głos zabrzmiał jak głos mamy, kiedy byłam młodsza i bawiłam się ostrymi przedmiotami.
– Chciałabym znaleźć sklep, w którym mogłabym kupić artykuły spożywcze i rośliny.
– Jesteś świadoma tego, że to miasteczko ma tylko jedną sygnalizację świetlną, tak?
Obie jego brwi uniosły się teraz do linii włosów, jakby się zastanawiał, jak mogłam być taka głupia. I wtedy zauważyłam, co błyszczało w jego oczach. Rozbawienie ze sporą dawką protekcjonalności. Przez moment mogłam tylko na niego patrzeć. Był prawdopodobnie najseksowniejszym facetem, jakiego widziałam. I był palantem.
– Wiem, chciałam tylko jakieś wskazówki. Najwyraźniej to zły czas.
Uniósł kącik ust.
– Każdy czas jest zły, kiedy pukasz do moich drzwi, dzieciaku.
– Dzieciaku? – powtórzyłam z rozszerzonymi oczami.
Ponownie wygiął w kpinie ciemną brew. Zaczynałam ją nienawidzić.
– Nie jestem dzieciakiem. Mam siedemnaście lat.
– Naprawdę? – Zamrugał. – Wyglądasz na dwanaście. No, może trzynaście. Moja siostra ma lalkę, która trochę mi ciebie przypomina. Taką bezmyślną i z wielkimi oczami.
Przypominałam mu lalkę? Bezmyślną lalkę? Ciepło rozpaliło moją klatkę piersiową i gardło.
– Wow. Sorry, że cię niepokoję. Nie zapukam więcej do twoich drzwi. Wierz mi. – Zaczęłam się odwracać. Chciałam odejść, zanim poddam się dzikiemu pragnieniu i trzasnę go pięścią w twarz. Lub się rozpłaczę.
– Hej – zawołał.
Zatrzymałam się na górnym stopniu, ale się nie odwróciłam. Nie chciałam, by zobaczył, jaka byłam wściekła.
– Co?
– Jedź drogą nr 2 i skręć na stanową 220, północną, nie południową. Pojedziesz nią do Petersburga. – Odetchnął zirytowany, jakby robił mi wielką łaskę. – Foodland jest zaraz w mieście. Nie przegapisz go. Chociaż, w sumie, może tobie by się to udało. Gdzieś obok jest sklep ze sprzętem, tak mi się zdaje. Powinni mieć coś do ziemi.
– Dzięki – wymamrotałam i dodałam pod nosem: – Palant.
Zaśmiał się głęboko i gardłowo.
– To nie przystoi damie, Kittycat.
Odwróciłam się.
– Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj – warknęłam.
– Brzmi lepiej niż palant, nie sądzisz? – Odepchnął się od drzwi. – To była pouczająca rozmowa. Będę rozmyślał o niej jeszcze przez długi czas.
Okay. Dość tego.
– Wiesz, masz jednak rację. Nie powinnam była nazywać cię palantem. To dla ciebie za łagodne słowo – powiedziałam i uśmiechnęłam się słodko. – Dupek z ciebie.
– Dupek? – powtórzył. – Uroczo.
Pokazałam mu środkowy palec.
Zaśmiał się znowu i pochylił głowę. Falowane włosy opadły na czoło i prawie zasłoniły szmaragdowe oczy.
– Bardzo cywilizowane zachowanie, Kotek. Jestem pewien, że masz obszerny zasób ciekawych nazw i gestów dla mojej osoby, ale nie jestem zainteresowany.
Miałam o wiele więcej do powiedzenia i zrobienia, ale pozbierałam swoją godność, obróciłam się i poszłam do domu. Nie dałam mu tej przyjemności i nie pokazałam, jak bardzo byłam wkurzona. W przeszłości zawsze unikałam konfrontacji, ale on uaktywniał we mnie tryb zołzy jak nikt inny. Kiedy dotarłam do samochodu, otworzyłam szeroko drzwi.
– Do zobaczenia później, Kotek! – zawołał i zaśmiał się, zanim zamknął za sobą drzwi.
Łzy złości i upokorzenia zaczęły szczypać mnie w oczy. Wsunęłam kluczyki do stacyjki i wycofałam samochód. „Wysil się trochę” – powiedziała mama. Tak się dzieje, kiedy się człowiek trochę wysili.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Starbucks Corporation – największa na świecie sieć kawiarni (przyp. red.).