Ruiny - ebook
Ruiny - ebook
Przygoda, emocje i podróże w czasie znalazły swoją kontynuację w drugiej części bestsellerowego cyklu Carda.
Gdy Rigg z przyjaciółmi przeszedł Mur oddzielający jedyny znany im świat od świata, którego nie potrafią sobie wyobrazić, miał nadzieję, że prowadzi ich w bezpieczne miejsce. Ale zagrożenia, jakie niesie ten świat, nie tak łatwo dostrzec. Rigg, Umbo i Param wiedzą, że nie mogą ufać Vadeshowi – maszynie w ludzkiej postaci, stworzonej po to, by oszukiwać i zwodzić – ale teraz stracili też pewność, że mogą ufać sobie nawzajem. Jednak nie mają wielkiego wyboru. Rigg potrafi odczytać ścieżki przeszłości, ale jeszcze nie dostrzega czekającego ich niebezpieczeństwa: w stronę Ogrodu zmierza niszczycielska, śmiertelnie groźna siła. Jeśil Rigg, Umbo i Param nie zdołają działać wspólnie, by zmienić przeszłość, nie będzie już przyszłości…
Orson Scott Card (ur. 1951) – jeden z najbardziej popularnych autorów science fiction. Debiutował w wieku 26 lat opowiadaniem „Gra Endera”, które zostało później rozbudowane do rozmiarów powieści. Zapoczątkowała ona kultowy cykl. Do najsłynniejszych książek autora należą ponadto: cykl o Alvinie Stwórcy, „Glizdawce” czy „Tropiciel”. „Ruiny” to kontynuacja tej ostatniej.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7839-859-2 |
Rozmiar pliku: | 769 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rigg pierwszy zobaczył strumień.
Bochen był doświadczonym żołnierzem; Oliwienko nie tak doświadczonym, lecz też nie żółtodziobem; a Umbo dorastał w wiosce Wodobród, co niemal przypominało życie w lesie.
Lecz tylko Rigg od małego przemierzał wysokopienne lasy Stromogóru, zastawiając sidła z człowiekiem, którego nazywał ojcem. Rigg wyczuwał zapach wody niczym zwierzę. Jeszcze zanim wspięli się na wzniesienie, wiedział, że w następnej niecce między wzgórzami znajdą strumień. Wiedział nawet, że będzie to rzeczka pośród traw; ziemia była tu zbyt kamienista, by rosły drzewa.
Ruszył biegiem.
– Stój! – zawołał zbędny Vadesh.
Rigg zwolnił.
– Czemu? Chce mi się pić.
– Nam też – zauważył Umbo.
– Nie możecie pić tej wody – wyjaśnił zbędny.
– Nie możemy? A jest jakieś zagrożenie? – zapytał Rigg.
– Albo prawo zabraniające picia? – podsunął Oliwienko.
– Mówiłeś, że prowadzisz nas do wody – odezwał się Bochen – i oto ona.
– Nie do tej wody was prowadzę – odparł Vadesh.
Dopiero wtedy Rigg uświadomił sobie, co przeoczył. Miał wrodzony dar, dzięki któremu widział wszystkie ścieżki przeszłości. Ludzie i zwierzęta zostawiali za sobą tropy, ścieżki w czasie. Jeśli kiedykolwiek przeszli przez dane miejsce, Rigg potrafił określić, dokąd się udali. Nie było to coś, co widział oczami – mógł mieć je zamknięte lub zasłonięte, albo między nim a ścieżką mogły być ściany czy lite skały, a i tak wiedział, gdzie ona jest, i mógł rozpoznać, jakie stworzenie ją zostawiło i jak dawno temu.
Przy tym strumieniu nie było żadnego człowieka od dziesięciu tysięcy lat. Co bardziej znamienne, przychodziło tu niewiele zwierząt, a duże w ogóle.
– Jest trująca – orzekł Rigg.
– Zgadujesz czy wiesz? – zagadnęła Param, jego siostra.
– Nawet zwierzęta nie przychodzą tu do wodopoju, a człowieka nie było tu od dawna.
– Od jak dawna? – zapytał Vadesh.
– Nie wiesz? – odparł Rigg.
– Jestem ciekaw, co ty wiesz. Nie znałem człowieka, który potrafiłby robić to co ty.
– Prawie od początków ludzkiego osadnictwa na tym świecie.
Rigg miał bardzo dobre pojęcie o tym, jak wyglądają tak stare ścieżki, gdyż dopiero co przekroczył Mur odgradzający jego ojczystą murchię od tych ziem, idąc za zwierzęciem, które w pierwotnym strumieniu czasu zginęło w zagładzie wywołanej pojawieniem się pierwszych ludzi na planecie Arkadia.
– Pomyliłeś się o nieco ponad tysiąc lat – stwierdził Vadesh.
– Powiedziałem: „prawie”.
– Tysiąc lat w jedną czy w drugą, niewielka różnica – powiedziała Param.
Rigg nie znał jeszcze siostry na tyle dobrze, by stwierdzić, czy jej sarkazm jest dobrodusznym droczeniem się, czy jawną pogardą.
– Co to za trucizna? – zapytał.
– Pasożyt – odparł Vadesh. – Może przeżyć cały cykl rozwojowy w strumieniu, żerując na organizmach swojego rodzeństwa, przodków i potomstwa, dopóki jeden z nich go nie zje. Ale jeśli większe zwierzę przyjdzie do wodopoju, przyczepia się do pyska i błyskawicznie wysyła wici do mózgu.
– Zżera mózg? – Umbo był zaintrygowany.
– Nie. Wnika w niego. Imituje układ nerwowy. Przejmuje kontrolę i steruje zachowaniem żywiciela.
– Czemu, do licha, nasi przodkowie mieliby przywieźć z sobą takie stworzenie z Ziemi? – zapytał Umbo.
– Nie przywieźli – rzucił Oliwienko.
– Skąd wiesz? – Bochen wciąż podchodził sceptycznie do Oliwienki, który był raptem strażnikiem miejskim w Aressa Sessamo, a nie prawdziwym żołnierzem.
– Bo gdyby tak było, istniałoby po każdej stronie Muru – wyjaśnił Oliwienko. – A po naszej nie istnieje.
Oliwienko rozumuje tak, jak uczył mnie ojciec, pomyślał Rigg. Niczego nie zakładaj, przemyśl dokładnie.
Vadesh pokiwał głową.
– Bardzo niemiłe stworzonko ta twarzomaska.
– Twarzomaska?
– Tak nazwali je ludzie z tej murchii. Z powodów, które stałyby się tragicznie jasne, gdybyście wypili wodę z tego strumienia.
Coś tu nie grało.
– Jak stworzeniu, które rozwinęło się na Arkadii, udaje się zapanować nad mózgami istot z Ziemi? – zapytał Rigg.
– Nie powiedziałem, że mu się udaje. Nie zbliżajcie się bardziej. Maski z wilgotnej ziemi przy strumieniu mogą przyczepić się do skóry i wędrować w górę ciała. Idźcie krok w krok za mną.
Vadesh poprowadził ich suchą ścieżką. W końcu przeskoczyli strumyk i poszli w górę. Po jakimś czasie Rigg podjął rozmowę:
– Skoro pasożytowi się nie udało, to jak tu przetrwał do dziś?
– Udaje mu się przyczepiać do ludzi i ziemskich zwierząt wszelkiego rodzaju – odparł Vadesh. – Lecz to niezupełnie jest miarą jego sukcesu. Jeśli zbyt szybko zabije swojego żywiciela, na przykład zanim zdąży przenieść się na nowego, to oznacza niepowodzenie. Pasożyt ma taki sam cel jak każda inna forma życia – przeżyć i rozmnożyć się.
– Więc te twarzomaski zabijają za szybko? – Umbo aż się wzdrygnął.
– Bynajmniej. Powiedziałem: „na przykład”. – Vadesh uśmiechnął się do Rigga. Obaj wiedzieli, że przedrzeźniał wcześniejszą krewką odpowiedź Rigga, gdy zbędny powiedział mu, że pomylił się w określeniu czasu o tysiąclecie.
– No to na czym polega niepowodzenie tego pasożyta? – zapytał Rigg. Tak samo by indagował ojca; zresztą Vadesh nie tylko z twarzy i głosu, lecz również sposobem prowadzenia rozmowy i pewnością siebie przypominał tego, który zabrał Rigga jako niemowlę z królewskiego domu i go wychował.
– Sądzę, że z gatunkami rdzennymi pasożyt obchodził się łagodnie – wyjaśnił zbędny. – Współpracował z nimi. Może nawet pomagał im przetrwać.
– Ale nie z ludźmi?
– W ziemskim mózgu mógł kontrolować tylko część zwierzęcą, dziką i pożądliwą, nastawioną na rozmnażanie za wszelką cenę.
– Oho, czyli jego ofiary były jak żołnierze na przepustce – zauważył Bochen.
– Albo studenci – dorzucił Oliwienko.
Vadesh nie odpowiedział.
– Powstał chaos – stwierdził Rigg. – Byłeś tam od początku, Vadesh, prawda? Jak długo potrwało, zanim ludzie uświadomili sobie to zagrożenie?
– Minęło trochę czasu, zanim maski wyłoniły się ze stadium poczwarek po katastrofie spowodowanej lądowaniem statków gwiezdnych – odparł zbędny. – I jeszcze dłużej, zanim ludność murchii Vadesha odkryła, że mogą atakować ludzi tak samo jak bydło czy owce.
– Żaden pasterz się nie zaraził? – zapytał Bochen.
– Minęło trochę czasu, zanim rozwinął się szczep twarzomasek, który mógł żerować na ludzkim ciele. Więc na początku to było coś w rodzaju dokuczliwej infekcji grzybiczej.
– A potem już nie – rzekł Rigg. – Twarzomaski mają aż taką zdolność przystosowania?
– To ciekawe stworzonka, niezupełnie rozumne, lecz też niegłupie.
Riggowi przyszło na myśl, że zbędny był nimi zafascynowany.
– Jedynie w wodzie mogą zaatakować żywiciela – podjął Vadesh, odpowiadając na pytanie, którego nikt nie zadał. – A gdy już opanują tlenowca, tracą zdolność oddychania w wodzie. Czerpią tlen jedynie z krwi. Wiecie, co to jest tlen?
– Część powietrza, którą można oddychać – odpowiedział Umbo niecierpliwie.
Oliwienko zachichotał. No jasne, oni dwaj wiedzą, pomyślał Rigg. Oliwienko był uczonym, a Umbo szkolił się przez jakiś czas pod okiem ojca Rigga. Jednak Bochen i Param nie mieli pojęcia, o czym Vadesh mówi. Czy powietrze da się podzielić na części? Rigg pamiętał, że kiedyś zadał ojcu dokładnie to samo pytanie. Nie było jednak sensu wyjaśniać tego teraz ani trochę później, ani zapewne w ogóle. Na co byłemu żołnierzowi, a obecnie karczmarzowi, i dziedziczce królewskiego rodu, która uciekła, rezygnując z tronu, przyda się wiedza o pierwiastkach, o właściwościach gazów i cieczy?
Ale z drugiej strony Rigg myślał kiedyś, gdy z ojcem przemierzał lasy, że w życiu nie przyda mu się nic z tego, czego uczył go ojciec, poza tym, jak łapać, oprawiać i skórować zwierzęta. Dopiero gdy śmierć ojca zmusiła go do wyruszenia w świat, uzmysłowił sobie, jak dużo wie o ekonomii, finansach, prawie i wielu innych dziedzinach, z których wszystkie okazały się niezwykle ważne dla jego przetrwania.
Zaczął więc tłumaczyć, że niewidzialne powietrze składa się z malutkich cząsteczek kilku różnych rodzajów. Bochen wydawał się sceptyczny, a Param znudzona i Rigg wkrótce uznał, że ich edukacja to nie jego zadanie.
Zamilkł i myślał o pasożytach, które jedynie w wodzie mogą przyczepić się do ludzi i tracą wtedy zdolność samodzielnego oddychania. Odłożył tę informację do przechowania w umyśle, tak jak ojciec nauczył go, żeby robić z wszystkimi pozornie nieistotnymi wiadomościami; mógł je przywołać, ilekroć ojciec postanowił go sprawdzić.
Od roku jestem zdany na siebie, pomyślał Rigg, a mój udawany ojciec, który mnie uprowadził, wciąż jest obecny w moich myślach. Nawet martwy pociąga za wszystkie sznurki w mojej głowie, powoduje mną jak marionetką.
Zatopiony w takich rozmyślaniach nie zauważył pierwszego budynku, który pojawił się w zasięgu wzroku. Bochen, zawsze czujny, dojrzał połysk metalu.
– Wygląda jak Wieża O – powiedział.
Rzeczywiście, budynek był wysoki i z podobnego materiału, lecz nie wieńczył go szpic i nie był zaokrąglony jak cylinder. A nieopodal stało kilka mniejszych.
Dopiero po przejściu kolejnych dwóch godzin od chwili, gdy te wieże ujrzeli, zbliżyli się na tyle, by zobaczyć, że otacza je miasto.
– Jak oni mogli budować z tego… materiału? – zdziwił się Bochen. – Ludzie wiele razy próbowali przebić Wieżę O i ani narzędzia, ani ogień jej nie ruszyły.
– Kto miałby próbować ją zniszczyć? – zapytał Umbo.
– Zdobywcy, którzy chcą pokazać swoją potęgę – odpowiedział mu Oliwienko. – Lud Rigga i Param pojawił się niedawno. A wieża stoi tam od dziesięciu tysięcy lat.
Rigg zauważył, że w mieście pojawiły się ludzkie ścieżki, lecz wszystkie były stare. Nie nowsze niż dziesięć tysięcy lat.
– Jak długo to miasto było opuszczone? – zapytał Rigg.
– Nie jest opuszczone – odparł Vadesh.
– Od dawna nie było tu żadnego człowieka.
– Ja tu byłem.
Nie jesteś człowiekiem, chciał odpowiedzieć Rigg. Jesteś maszyną; nie zostawiasz żadnych ścieżek. Miejsce, w którym nie ma nikogo oprócz ciebie, jest niezamieszkane. Nie powiedział tak, bo to zdawało się zbyt nieuprzejme. Zauważył absurdalność sytuacji: gdyby naprawdę uważał Vadesha jedynie za maszynę, nieuprzejmość nie miałaby tu nic do rzeczy.
– Gdzie się podziali ludzie? – zapytała Param.
– Ludzie przychodzą na świat i odchodzą. Tam, gdzie były kiedyś miasta, zostają ruiny, a tam, gdzie niegdyś nie było niczego, wyrastają miasta – rzekł Vadesh.
Rigg zauważył, jak wymijająca jest ta odpowiedź, lecz jej nie zakwestionował. Za mało ufał Vadeshowi, by chcieć dać mu do zrozumienia, że mu nie ufa.
– I jest tu woda? – zagadnął Bochen. – Bo moje pragnienie staje się palącą sprawą.
– Myślałem, że wy, żołnierze frontowi, pijecie własne siki – zadrwił Oliwienko.
– Sikamy do manierek, to prawda. Ale tylko po to, żeby dać to do picia strażnikom miejskim.
Mogła wyniknąć z tego kłótnia, lecz ku uciesze Rigga Oliwienko tylko się uśmiechnął, a Umbo zaśmiał, i na tym stanęło. Czemu oni wciąż siebie tak irytują, choć tyle razem przeżyli? Kiedy rywale staną się druhami?
Którędy mieszkańcy miasta odeszli? Rigg zaczął się rozglądać za ścieżkami, które świadczyłyby o wielkiej migracji, lecz zanim zdołał się rozeznać, Vadesh poprowadził ich do niskiego budynku ze zwykłego kamienia, na którym widać było ślady wielowiekowej erozji.
– Ktoś tu mieszkał? – zapytał Umbo.
– To fabryka – oznajmił Vadesh.
– A gdzie ludzie siadali do pracy? – zaciekawił się Oliwienko.
– Zmechanizowana fabryka – dodał zbędny. – W większości jest pod ziemią. Wciąż z niej korzystam, gdy potrzebuję czegoś, co się tu produkuje. Ale potrzebna była czysta woda dla nadzorców, mechanizmów i dla ludzi, którzy wciągali rzeczy na górę i ściągali je w dół.
Poprowadził ich przez drzwi do ciemnej izby. Gdy przeszli przez próg, zapaliło się światło. Cały sufit się rozjaśnił, bardzo podobnie jak w Wieży O.
Rigg zauważył, że do tej izby prowadziły nieliczne i pradawne ścieżki ludzi. Z tego budynku korzystano najwyżej przez kilkadziesiąt lat. Został opuszczony przez to samo pokolenie ludzi, którzy go postawili.
Vadesh dotknął grubego kamiennego filaru i zaraz usłyszeli plusk wody. Potem dotknął innego miejsca – część filaru się oderwała, zostając mu w ręku. Było to kamienne naczynie wielkości między kubkiem do picia a wiadrem. Wręczył je Bochnowi.
– Bo twoje pragnienie to taka paląca sprawa – wyjaśnił.
– Ta woda jest bezpieczna? – zapytał Rigg.
– Filtrowana przez kamień. Nie może się do niej dostać żaden pasożyt.
I znów Rigg zauważył, że choć Vadesh odpowiedział, odniósł się tylko do prawdopodobieństwa skażenia pasożytami, a nie do faktycznie zadanego pytania.
Bochen oddał wodę Param, nie próbując jej.
– Tobie jest najbardziej potrzebna.
– Bo jestem słabiutką księżniczką? – spytała z lekką urazą.
Param, dziedziczka Namiotu Światła, żyła w zamkniętym pałacu, co sprawiło, że była słaba fizycznie, a wędrówka do Muru tylko trochę poprawiła jej kondycję. Nikt nie był jednak na tyle niegrzeczny, żeby to dziewczynie wytknąć.
– Potrzebujesz jej najbardziej, bo ty i Umbo musieliście pić ze swoich bukłaków przez tydzień dłużej niż my – wyjaśnił Bochen.
Param wzięła wodę i upiła.
– Świetna – oceniła. – Smakuje świeżo, choć ma dziwny smak…
– Śladowe ilości metali – stwierdził Vadesh. – Ze skały, przez którą jest filtrowana.
Następny wypił Umbo. Podał naczynie Riggowi, lecz on nie chciał próbować, dopóki Bochen i Oliwienko się nie napiją.
– Jest jej dużo – uspokoił go zbędny.
– To dopij, Bochen – powiedział Rigg. – Ja wypiję z drugiej porcji.
– Sądzi, że do niej naplułem – zadrwił Umbo.
– A nie naplułeś? – włączył się Bochen. – Zwykle to robisz. – Dopił do dna i podał puste naczynie Vadeshowi do napełnienia.
Rigg nie wiedział, czemu nie ufa Vadeshowi. Ten zbędny w zachowaniu bardzo przypominał mu ojca, był jednak pewien, że jest obłudny i niebezpieczny, nie dlatego, że uchylał się przed odpowiedziami i wyraźnie miał własne ukryte zamiary – jedno i drugie należało również do stałych cech ojca – lecz z powodu tego, na jakie pytania nie chciał odpowiadać.
Ojciec powiedziałby mi, dlaczego ludzie stąd odeszli. Wyjaśnianie mi, dlaczego ludzie robią to, co robią, było jego ulubionym tematem.
Vadesh mnie nie uczy, więc mi tego nie objaśnia.
Jednak ojciec uczył, że nie należy wierzyć w pierwsze wyjaśnienie, które się nasuwa. „Często bywa słuszne, a w miarę jak nabierzesz życiowego doświadczenia, będzie zazwyczaj słuszne. Lecz nigdy nie będzie niezawodnie słuszne, a ty musisz zawsze myśleć o innych możliwych wyjaśnieniach albo, jeśli nie potrafisz, to przynajmniej nie wykluczaj niczego, żebyś zauważył lepsze wyjaśnienie, gdy się pojawi”.
A zatem Rigg nie ufał Vadeshowi. Co więcej, był pewien, że Vadesh wie, że mu nie ufa – bo ojciec by wiedział.
Gdy kamienne naczynie zostało znowu napełnione, Rigg się napił. Rzeczywiście woda była bardzo smaczna.
Chciał wsadzić menażkę w miejsce kamiennego naczynia.
– Nie – powstrzymał go Vadesh. – Tej wodzie można ufać tylko dlatego, że używa się jej do napełniania tego pojemnika. Inaczej woda nie leci.
Vadesh wsadził kamienny kubek z powrotem i znów dało się słyszeć, jak woda wlewa się do kamienia.
Wszyscy opróżnili menażki z nieświeżej wody, której zaczerpnęli, gdy ostatni raz odnawiali zapasy wody w strumieniu przed dwoma dniami jeszcze po tamtej stronie Muru, i napełnili je ponownie z kamiennego naczynia.
– Na zewnątrz jest już prawie ciemno – powiedział Bochen. – Czy w tym mieście da się gdzieś bezpiecznie przenocować?
– Wszędzie tu jest bezpiecznie – odparł Vadesh.
Rigg potaknął.
– Duże zwierzęta w ogóle tu nie przychodzą.
– Skoro tak, to czy jest tu jakieś wygodne miejsce? – zapytał Umbo. – Ostatnio spałem na twardych podłogach i na trawie, i na igliwiu, więc gdyby było tu jakieś łóżko…
– Ja nie potrzebuję łóżek – przerwał mu zbędny. – I nie spodziewałem się gości.
– Tamci nie zrobili sobie łóżek z czegoś, co nie niszczeje? – zagadnął Oliwienko.
– Nie ma niczego, co nie niszczeje. Niektóre rzeczy niszczeją wolniej od innych, i tyle.
– A jak wolno ty niszczejesz? – zaciekawił się Rigg.
– Wolniej niż łóżka, ale szybciej niż stal polowa.
Vadesh stał przy wodnym filarze, wpatrując się w niego przez dłuższą chwilę. Rigg przypuszczał, że pewnie się zastanawia, jak odpowiedzieć, by nie zdradzić im niczego użytecznego.
– Wszystkie moje części są wymienne – rzekł. – A cała moja wiedza jest skopiowana do biblioteki w Niezmiennej Gwieździe.
– A kto wytwarza twoje nowe części? – zapytał Rigg.
– Ja sam.
– Tutaj? W tej fabryce?
– Owszem, niektóre części.
– A inne?
– Gdzie indziej, oczywiście. Czemu pytasz? Uważasz, że któraś z moich części jest wadliwa?
To ciekawe, pomyślał Rigg. Chciałem zapytać go, czy miał kiedyś wystarczająco części, żeby skonstruować zupełnie nową kopię samego siebie, lecz on założył, że podaję w wątpliwość to, czy działa bez zarzutu.
Rigg przyjął, że sam Vadesh wątpi w swą funkcjonalność.
– Skąd mam wiedzieć, czy jest wybrakowana maszyna tak doskonała, że przebywałem z jedną na co dzień przez trzynaście lat i nie zorientowałem się, że nie jest człowiekiem?
– Otóż to – stwierdził zbędny, jakby się spierali, a on właśnie dowiódł swojej racji.
I może faktycznie się spieraliśmy, pomyślał Rigg. Odkąd go spotkałem, na pewno nie zauważyłem żadnej jego słabości. Sprawił jedynie, bym się zastanowił, czy nie jest w jakimś stopniu zepsuty. Zrobił to celowo? A może to zmyłka, żebym go za nisko oceniał? Czy może to, że wzbudził we mnie zwątpienie, choć zamierzał mnie uspokoić, jest przejawem jego niedoskonałości?
– Dzięki za wodę. Wyjdźmy z miasta, żeby przespać się na czymś miększym. Chyba że ktoś z was chce spać na kamieniach.
Nikt się nie zgłosił. Opuścili budynek i Rigg skierował się na ich ścieżki, żeby wyjść z opustoszałego miasta. Vadesh chyba zamierzał im towarzyszyć, lecz Rigg powiedział mu:
– Ty nie sypiasz i nie musisz nam pomagać znaleźć miejsca do spania.
Vadesh zrozumiał aluzję i wrócił do fabryki – nie zostawiając za sobą żadnego śladu, którym Rigg mógłby podążyć. Tak jak ojciec, Vadesh nie miał ścieżki; tylko żywe istoty tworzyły ścieżki w czasie. Maszyny poruszały się, lecz nie zostawiały żadnego śladu widocznego dla czasozmysłu Rigga.
To byłoby ciekawe prześledzić ruchy Vadesha w tych budynkach na przestrzeni ostatnich dziesięciu tysięcy lat, od czasu odejścia wszystkich mieszkańców. A może nawet bardziej interesujące byłoby prześledzenie jego ruchów przez wcześniejsze tysiąc lat, gdy ludzie jeszcze tu byli. Co robił, gdy odeszli? Czemu wciąż tu przychodził, skoro ludzi nie było?