- W empik go
Album kandydatek do stanu małżeńskiego. Z notat starego kawalera - ebook
Album kandydatek do stanu małżeńskiego. Z notat starego kawalera - ebook
Marek Kochliwski, weteran kawalerii i... przygód miłosnych przedstawia „podręcznik do szukania małżeństw". Bohater spisał wszystkie zgromadzone doświadczenia sercowe, które mają służyć kolejnym kawalerom szukającym drugiej połówki. W albumie znajdziemy kandydatki z każdego stanu i o różnych cechach charakteru: dworzanki i mieszczki, „antyki" i „podlotki", piękności i oszustki, które czyhają na majątek przyszłego męża. „Album kandydatek do stanu małżeńskiego" to humorystyczny zbiór postaci panien wraz z poradami, jak szczęśliwie ulokować swoje uczucia, a czego się wystrzegać na drodze miłosnych podbojów.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-264-4411-7 |
Rozmiar pliku: | 321 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na każdego śmiertelnika — bez różnicy płci — przychodzi chwila, w któréj, przykrząc sobie samotność, poczyna oglądać się tęsknie za dopełnieniem się drugim rodzajem i zamyśla o małżeństwie. U panien peryod ten rozpoczyna się już w piętnastym roku i trwa do późnéj starości, że nie powiem do deski grobowéj; u mężczyzn trwa on nierównie krócéj, a rozpoczyna się dopiéro w dwudziestym którymś roku. Nie rozumiem przez to, żeby w męskiej połowie rodzaju ludzkiego tak późno budziły się sercowe sentymenta, owszem wielu młodzieńców w epoce kiełkowania pierwszych włosków pod nosem, a nawet, jak teraz, dużo wcześniéj uczuwa skłonność do tak zwanej _studenckiéj miłości_, którą prześladuje gremijalnie młode pensyonarki a czasem i przekwitłe guwernantki; ale taka miłość nie dochodzi nigdy do owocu, tj. do małżeństwa. Młodzieniec kocha, aby kochać. Gdy przeciwnie płeć piękna od najwcześniejszéj młodości umie już zdawać sobie sprawę z budzących się uczuć, chce wiedzieć _kogo_ kocha i wie _dlaczego_. Jemu dość, gdy ją może nazwać: _ona!_ Ona zaś dowiaduje się zaraz kto on, czem on, aby mogła o nim powiedzieć _mój!_ Ale jakkolwiek późniéj o lat kilka, jednak i jemu przychodzi potem pragnienie nazywania jéj _swoją_.
Otóż kiedy ta chwila przyjdzie na ciebie, dostojny młodzianie, i pilnie a bacznie rozglądać się zaczniesz po świecie za towarzyszką życia, weźmij to Album do ręki, a znajdziesz w niem nie pendzlem wprawdzie, ani aparatem fotograficznym, ale słowami wymalowane niektóre typy i postacie, które ci wielce pomocne być mogą w oryentowaniu się wśród téj mnogości kandydatek do stanu małżeńskiego. Jeżeli małżeństwo porównywują niektórzy do loteryi, to album niniejsze będzie odgrywało rolę sennika, które stawiać ci będzie przed oczy różne kombinacye na _ambo_, na wzór profesora von Orlice.
Niech was to nie odstrasza, że sam autor nie wygrał żadnéj stawki na téj loteryi i dziś solo extracto pędzi starokawalerskie życie zależne od łaski i fantazyi stróżki staréj Wojciechowéj, która mu ziółka gotuje i kataplazmy odgrzéwa. Za moich czasów nie było jeszcze takich podręczników do szukania małżeństw, grało się na chybił trafił — ta i przegrywało. Zostało się w zysku jedynie doświadczenie niebardzo już przydatne na moje stare zęby; dlatego spisuję je dla drugich w téj nadziei, że może znajdzie się taki, który za moją instrukcyą w grze małżeńskiéj trafiwszy ambo, albo terno jakie (bo i ta liczba trafia się w małżeństwie), wypisze mi w inseratach Czasu solenne za to podziękowanie.
Kraków, d. 30 Sierpnia 1876.
_Marek Kochliwski
_weteran kawaleryi.I.
Ruiny panny Palmiry.
Najniedomyślniejszy z czytelników domyśli się, zapewne, że chcę tu mówić o _staréj pannie_ i zdziwi się może, iż szereg fotografij moich rozpoczynam tak zużytym i wypłowiałym wizerunkiem. Króż bo nie pisał o starych pannach? To prawda. Temat to zjeżdżony, jak stara szkapa fijakierska, któréj nawet niedorostki literackie dosiadają bez obawy i uczą się na niéj jeździć. Ale dotąd we wszystkich tego rodzaju opisach, karykaturach staropanieńskich typów popełniano jeden ogólny błąd, że starą pannę uważano jako jakiś osobny gatunek, który się już rodzi gotowy z pewnemi stereotypowemi rysami i przymiotami, gdy tymczasem stara panna jest tylko odmianą i dalszą konsekwencyą młodéj panny, a więc jako taka musi mieć różne właściwości, które pod jedną formę podciągnąć się nie dadzą. Zamiast tedy jednéj fotografii tego nieśmiertelnego typu, dam wam ich kilka. Panna Palmira jest tylko jednym z takich okazów w lepszym gatunku. Serce jéj miało chwile swoich tryumfów i świetności. Jak po wspaniałych zamkach przechadzały się po niém rycerskie postacie, dostojne figury; staczano szlachetne turnieje o posiadanie tego warownego serca i nakoniec jednemu z rycerzy (przypuśćmy że to był huzar z ostrogami lub jaki dygnitarz autonomiczny) udało się zdobyć klucze od téj dziewiczéj fortecy. Wtem przyszła wojna, która rycerza pozbawiła życia, albo krach finansowy, który pannę pozbawił posagu i rycerz nie wrócił więcéj, a opuszczone serce popękało z rozpaczy i ze wspaniałéj panny zostały ruiny, w których hysterya i doktór wraz z puszczykami smutku obrały sobie mieszkanie.
Przyznam się, że mało bardzo zdarzyło mi się spotkać takich poważnych ruin; praktyczny nasz wiek umie je zużytkowywać i tam, gdzie nie mógł mieszkać magnat, osadzają gorzelnika lub innego fabrykanta, który popękane ruiny zatynkuje, pomaluje, wyrestauruje i ukleci z nich znośne mieszkanie dla siebie. Ale nie mogę znowu bezwarunkowo utrzymywać, żeby wszystkie tak się przerobić dały. Bywają ruiny, co wolą tęsknić za utraconą świetną przeszłością, niż zgodzić się na byle jaką obecność. Młodzi poeci lubią błądzić koło takich ruin, układają się pod ich posępnym cieniem w malowniczych pozach, podsłuchują smutne dzieje przeszłości, ciche westchnienia i spisują z tego poemata o złamanych sercach, zawiedzionych nadziejach, przebolałych cierpieniach, za które niektóre redakcye warszawskie płacą po sześć groszy od wiersza. Także księża i babki kościelne z takich złamanych serc niezłe ciągną korzyści; czasem krawiec utarguje za czarne szaty; ale zresztą świat niewiele ma zysku z takich poważnych ruin, prócz wiary w to, że są jeszcze dusze wyższe i szlachetne, co mają swoje ideały.
Ostatnia ta pochwała stosuje się wyłącznie do tych ruin, które w murach klasztornych lub w domowym zakątku zagrzebały się ze swoim smutkiem. Bo niech Bóg broni, jeżeli takiéj heroinie przyjdzie ochota afiszować się ze swojém cierpieniem; staje się wtedy plagą i męczarnią towarzystwa, które ją przyjmować musi. Pojawienie się jéj robi wrażenie konduktu pogrzebowego, wobec którego każda wesołość umiera, śmiech staje się świętokradztwem i anachronizmem, a rozmowa przybiera klasztorny charakter na temat „memento mori.“ Bo i jak tu przy takiéj ruinie, która ze stanowiska wieczności i z kurhanu swéj boleści pogląda na wszystkie czynności ludzkie, zaproponować poleczkę lub walczyka bez narażenia się na pogardliwo-litośny uśmiech. Wszystko, cokolwiek byś chciał przedsięwziąść wobec takiéj panny, wydawać się musi błahe i maluczkie w porównaniu z wiecznością zagrobową, która stanowi dla niéj ostateczną miarę, według któréj wszystko ocenia. Powiadano mi, że nawet jeden członek akademii umiejętności dostawszy się między nóżki takiego rozległego cyrkla, wydawał się bardzo maluczki; ale to pozwalam sobie uważać za bajkę. Ludzie mający prawo do nieśmiertelności, nie mają powodu obawiać się, aby mieli zniknąć w objęciach wieczności.
Bywa czasem, że taka ruina panny Palmiry kultywuje dobre uczynki, opiekuje się szkółkami, odwiedza szpitale, należy do różnych towarzystw dobroczynnych; ale wszystkie te czynności spełnia ona na pół sennie jak lunatyczka, nie oddając im się duszą, bo dusza jéj jak brzoza płacząca zanurza się i moczy w głębinach smutku.
Panny tego rodzaju najczęściéj, a właściwie jedynie, spotkać można w domach zamożnych, po pańskich salonach, gdzie mają czas i możność oddawania się takim bezmiernym smutkom. Zdarza się często w tych sferach, że najpiękniejsze panieńskie budynki obracają się w ruinę dlatego tylko, że nie chciano do nich puścić na mieszkanie kawalerów nieudekorowanych w dostateczną ilość pałek lub mirtę książęcą.II.
Amazonki.
Bywają znowu panny, których serca nie tylko żaden rycerz, ale nawet mizerny konceps-praktykant ani nauczyciel ludowy nie chcieli sobie obrać za stałe mieszkanie, panny, o których za młodu mówiono: bardzo dobre, bo nie wypadało powiedzieć: bardzo brzydkie. Takie upośledzone od natury istoty straciwszy nadzieję usłyszenia od którego z mężczyzn miłosnego wyznania lub bodaj oklepanego komplementu, robią gorzéj jeszcze, jak ów lis w bajce, bo nie tylko krzywią się na kwaśne winogrona, ale nadto serca, o które się nikt nie chciał pokusić, zamykają na kilkanaście nieugiętych postanowień, wypisują nad niemi groźny zakaz: „mężczyznom wstęp wzbroniony“ i wypowiadają otwartą wojnę temu jaszczurczemu plemieniowi. Nie ma wady, ani zbrodni, o którąby taka amazonka nie posądziła rodu męskiego.
Z tego rodzaju starych panien rekrutują się _emancypantki_ najrozmaitszych odcieni, począwszy od tych, które cygarem lub obciętemi włosami chcą zatrzeć różnicę płci, aż do owych filozofek, co po uniwersytetach dobijają się równouprawnienia z męską połową, która śmie sobie przywłaszczać władzę i opiekę nad niewiastami. Otóż te waleczne amazonki chcą ubiorem, chodem, mową, postępowaniem pokazać, że w danym razie mogą wybornie udawać mężczyzn, a tém samém całkiem bez nich się obchodzić. Nie radzę jednak nikomu próbować stałości takiéj panny na tym punkcie; znałem bowiem taką, która apostołując z gorliwością, i zapałem teoryę usamowolnienia kobiety z pod jarzma małżeńskiego i wywalczenia samodzielnego stanowiska, gdy jéj się zdarzyło znaleść jakieś indywiduum, które zaledwie kawałeczkiem mężczyzny nazwać można było, uczepiła się go rękami i nogami i wszystkie emancypowane wyobrażenia swoje pozwoliła okuć małą obrączką ślubną. Rzadko któréj jednak trafia się taka przyjemna pokusa, bo nawet ci panowie, którzy po pismach i zgromadzeniach piszą i gardłują za potrzebą emancypacyi i równouprawnienia kobiety, w chwili stanowczéj wolą poprowadzić do ołtarza jaką posażną gąskę parafijalną, niż amazonkę choćby z doktorskim dyplomem.
Do tego działu należą także _literatki,_ z krwią zakażoną atramentem, który obficie wylewają na papier. Serce u tych stworzeń spełnia funkcye czysto literackiéj natury, kocha, zachwyca się, cierpi — ale tylko na papierze i jak strzelec, co wtedy gdy spudłuje, prawi szeroko dla zamaskowania swéj niezręczności o teoryi łowiectwa i warunkach znakomitego myśliwca, tak owe amazonki, chybiwszy przeznaczenia swego, piszą najczęściéj o przeznaczeniu kobiety i jéj stanowisku w społeczeństwie. Artykuły tego rodzaju są nieomylnym symptomem staropanieństwa, i według nich dałoby się statystycznie niemal wykazać, ile kraj jaki produkuje rocznie starych panien; bo mnożenie się literackich płodów kobiecych stoi właśnie w odwrotnym stosunku do liczby małżeństw. Szczególniéj dział powieściowy liczy najwięcéj takich istot deportowanych. Tam one za wszystkie pretensye, jakie mają, do niewdzięcznego rodu męskiego, smarują go nielitościwie atramentem i żółcią, albo téż nagradzając sobie jałową rzeczywistość, stwarzają bohaterów o alabastrowych czołach, hebanowych wąsach, jedwabnych, powłóczystych spojrzeniach i każą im na zabój kochać się w sobie. Są więc o tyle szczęśliwsze od dewotek, że gdy te oddawszy Bogu serca wzgardzone przez ludzi, poprzestać muszą na obcałowywaniu ręki widomym zastępcom na ziemi niebieskiego oblubieńca, czyli poprostu księżom, — tamte lepią sobie z wyrobów własnéj wyobraźni ideały stosowne do swoich potrzeb i upodobań. Jeżeli przypadkiem takiéj literackiéj amazonce dostanie się jaka niespodziewana sukcesyjka po wuju lub babce, to można na pewniaka przypuścić, że pomimo całego wstrętu do mężczyzn i odgrażania się, pierwszą jej czynnością będzie sprawienie sobie — męża. Ale biada człowiekowi, który złakomiwszy się na jéj fortunę, przyjmie ten straszny obowiązek. Będzie miał ustawicznego rywala w owym wymarzonym ideale i choćby robił Bóg wie jakie poetyczne wysilenia, zakatarzał się przy śpiewie słowików, moczył nogi za lilijami wodnemi, nabawiał się strzykania w krzyżach, zrywając kwiaty po łąkach i szukając cztérolistnéj koniczyny, zawsze jeszcze będzie za mało poetyczny, za trywialny i w końcu dawszy za wygraną, będzie musiał przez palce patrzeć na częste wizyty jakiego mleczaka z gimnazyum, którego żona obierze sobie za powiernika swoich marzeń i słuchacza swych literackich utworów. Na szczęście babcie i ciocie nie zwykły często robić tak kosztownych niespodzianek i literacka amazonka pozostaje najczęściéj w idealnéj sferze niezaspokojonych pragnień serca, i prowadzi daléj duchową walkę ze światem w ogólności, a mężczyznami w szczególności.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.