Antek. Syn Cergowej - ebook
"Antek. Syn Cergowej" to powieść niezwykła, magiczna, od której trudno się oderwać, łącząca realizm społeczny z elementami wiejskiej powieści poetyckiej. To historia Antka – chłopca z wyobraźnią, który rodzi się w cieniu Góry Cergowej, to książka, którą powinien przeczytać każdy, kto interesuje się historią Polski widzianą z perspektywy zwykłych ludzi, kto ceni sobie literaturę łączącą głębię psychologiczną z wartką akcją, kto szuka w książkach nie tylko rozrywki, ale i refleksji nad kondycją ludzką. To powieść, która jednocześnie wzrusza, edukuje i skłania do przemyśleń – rzadka kombinacja we współczesnej literaturze. Po zamknięciu tej książki Antek będzie żył dalej w wyobraźni czytelnika. Gorąco polecam tę książkę wszystkim, którzy są gotowi na literacką podróż, która pozostanie w pamięci na długo. "Antek. Syn Cergowej" to nie tylko powieść – to historia doświadczeń mojego ojca, historia, która ma boleć i wzbogacić jednocześnie - twierdzi Katarzyna Pernal-Wyderkiewicz.
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397534803 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CHLEB POWSZEDNI
Lipcowe słońce prażyło niemiłosiernie, gdy Rozalia Pernalowa wyszła przed chałupę. Pot spływał jej po czole, przesłaniając oczy. Spojrzała w stronę majestatycznej Cergowej. Góra, jak zawsze o tej porze roku, była spowita poranną mgłą, która powoli ustępowała przed natarczywymi promieniami słońca.
– Płacze Cergowa, bedzie desc – mruknęła pod nosem, wycierając spracowane dłonie w zapaśnicę.
Wiedziała, że to dobry znak. Ziemia była spragniona, a mizerne ziemniaki na polu za domem błagały o wodę.
Z wnętrza chałupy dobiegł płacz nowo narodzonego Antosia. Dziecko przyszło na świat trzy dni temu, w czasie, gdy księżyc był w pełni, co według starych kobiet we wsi wróżyło szczęście.
– Dej Boze – westchnęła Rozalia, wracając do środka.
Hela i Marysia, jej starsze córki, siedziały już przy drewnianym stole, czekając na śniadanie. Wincenty wyszedł przed świtem do roboty w lesie – trzeba było zarobić choć na odrobinę mąki. W Jasionce od miesięcy brakowało wszystkiego, a wojny, o której szeptano po kątach, wszyscy się bali.
– Mamo, cy dzisiok bedzie chleb? – zapytała siedmioletnia Hela, patrząc błagalnie na matkę.
– Cicho bądź, głupio dziewucho – skarciła ją Rozalia, choć serce jej się krajało. W dzieży został tylko niewielki kawałek czerstwego chleba. Podzieliła go na trzy części, sobie zostawiając najmniejszą.
Przez małe okno widziała, jak na drodze prowadzącej do cerkwi zbierają się ludzie. Dziś był odpust świętej Anny, patronki miejscowej świątyni. Z daleka dochodził dźwięk dzwonów, mieszając się z szumem wiatru hulającego po zboczach Cergowej.
Stara Katarzyna, znachorka mieszkająca pod lasem, mówiła, że góra skrywa tajemnice. Opowiadała dzieciom historie o zbójnikach, którzy mieli tam swoje kryjówki, o skarbach ukrytych w jaskiniach i o światłach, które czasem można zobaczyć nocą na zboczu.
„To dusze pokutujące”, mawiała, kreśląc znak krzyża.
Antoś zakwilił znowu, wyrywając Rozalię z zamyślenia. Podeszła do kołyski zrobionej z wydrążonego pnia lipowego – tej samej, w której kołysały się Hela i Marysia.
– Śpij, synecku, śpij – zanuciła kołysankę, którą sama słyszała od swojej matki. – Tam na górze świeci miesiącek, a w dolinie szumi las…
Przez otwarte drzwi wpadło nagle stado kur, uciekających przed zbliżającą się burzą. Pierwsze krople deszczu zastukały o dach. Rozalia przeżegnała się i szepnęła modlitwę do świętej Anny o opiekę nad rodziną. W oddali przetoczył się grzmot, a Cergowa skryła się za ciemną zasłoną chmur.
W powietrzu unosił się zapach mokrej ziemi i ziół rosnących w przydomowym ogródku – macierzanki, ruty i święconych palm zatkniętych pod strzechą. Gdzieś w oddali zapiał kogut, a echo poniosło jego głos po dolinie. Rozalia wiedziała, że nadchodzą ciężkie czasy, ale tutaj, u stóp Cergowej, życie toczyło się swoim odwiecznym rytmem.
Chałupa Pernalów, jak większość domów w Jasionce, była zwrócona szczytem ku drodze. Strzecha pleciona z żytniej słomy sczerniała już ze starości, a w załamaniach dachu zagnieździły się jaskółki. Pod okapem wisiały pęki ziół: dziurawiec na krzyże bolące, rumianek na brzuch i macierzanka na kaszel. Ściany z bierwion uszczelnione mchem i gliną bieliły się w słońcu, a małe okienka z szybkami oprawionymi w ołowiane ramki patrzyły na świat jak przymrużone oczy.
Przez niskie drzwi, nad którymi wisiał krzyżyk z palm wielkanocnych, wchodziło się najpierw do sieni. Po prawej stronie była kuchnia – serce domu. Królował tu pękaty piec chlebowy z przypieckiem, na którym sypiały dzieci w zimowe wieczory. Był świeżo pobielony wapnem, a jego ciepłe boki zawsze przyciągały zmarzniętych domowników. Nad paleniskiem wisiał żelazny kociołek na łańcuchu, osmolony od dymu.
Pod ścianą stała ława z szufladą na łyżki i przykuchennym sprzętem. Obok przycupnęła drewniana dzieża do rozczyniania ciasta na chleb, przykryta czystym płótnem. W kącie, na małej półce, ustawione były gliniane garnki i dwojaki do noszenia jedzenia w pole. Pod oknem stał prosty stół z jasnego drewna, wyszorowany do białości piaskiem. Wokół niego cisnęły się trzy zydle – proste stołeczki wykonane przez Wincentego.
Na ścianie, między dwoma niewielkimi oknami, wisiała „święta strona”. Bogato zdobiona papierowymi kwiatami kapliczka z Matką Boską Dukielską sąsiadowała z obrazem świętej Anny oraz Świętym Janem z Dukli. Niżej przyczepione były święte obrazki i gromnica zapalana w czasie burzy. W rogu pod powałą widniał „pająk” – tradycyjna ozdoba ze słomy i kolorowej bibuły, wykonana jeszcze przez matkę Rozalii.
Z kuchni przechodziło się do izby, gdzie rodzina spała i przechowywała świąteczne ubrania. Tu stało małżeńskie łoże Pernalów, wysoko posłane poduszkami w białych poszwach, haftowanych przez Rozalię jeszcze za panieńskich czasów. Obok bujała się lipowa kołyska małego Antosia. Pod ścianą stała malowana skrzynia z wianem Rozalii – były tam jej haftowane zapaski, spódnice i chusty na głowę, a także świąteczna sukmana Wincentego.
W rogu izby dumnie prezentowała się komoda z trzema szufladami, gdzie trzymano rodzinne skarby: książeczkę do nabożeństwa po prababce, dokumenty i trochę gotówki na czarną godzinę. Na komodzie stał gliniany wazonik z bukietem polnych kwiatów, które codziennie zrywała Marysia.
Podłoga w obu izbach była z ubitej gliny, starannie zamiatana miotłą z brzozy. Pod powałą biegły belki – „stragarze” – na których suszyły się zioła i len. W jesieni wieszano tam także pęki czosnku i cebuli na zimę.
Z izby można było wyjść na ganek od podwórza, gdzie na ławeczce Wincenty lubił odpoczywać po pracy, paląc swoją fajkę i patrząc na Cergową. Tu też Rozalia stawiała dzień w dzień bańki z mlekiem do skiszenia na śmietanę i rozkładała len do bielenia na słońcu.
W całej chałupie unosił się swojski zapach – mieszanina woni świeżo pieczonego chleba, ziół suszących się pod powałą, dymu z pieca i wosku z gromnic. Zapach biedy, ale i godności, z jaką Pernalowie znosili swój los.
Za chałupą rozciągało się podwórze, starannie wymiecione miotłą z brzozowych gałązek. Studnia z żurawiem stała w centralnym miejscu – jej cembrowana głębia kryła źródlaną wodę, tak zimną, że aż zęby cierpły przy piciu. Obok studni rosła stara lipa – drzewo sadzone jeszcze przez dziadka Rozalii, gdy się tu pierwszy raz budował.
Stodoła, największa z zabudowań gospodarczych, była już pochylona ze starości. Jej wrota skrzypiały przy każdym otwarciu, a dranice dachu miejscami przepuszczały deszcz. W czasie żniw zapełniała się zbożem, które układano w starannie ułożone sąsieki. Na klepisku stała drewniana młockarnia – duma Wincentego, kupiona dwa lata temu za pieniądze zarobione przy wyrębie lasu.
Pod ścianą stodoły stał wóz drabiniasty – do zwożenia siana, zimą zamieniano go na sanie. Obok leżały różne gospodarskie sprzęty: brony z drewnianą ramą i żelaznymi zębami, pług z odkładnicą, motyki, widły i grabie.
Mniejsza przybudówka służyła za oborę. Stały w niej dwie krowy – Łysa i Krasula oraz jałówka na przychówek. W przegrodzie chrząkała maciora z prosiętami, a pod ścianą w kojcu gnieździły się kury z kogutem. Na drążku pod powałą obory siadały na noc.
W ogródku przed chałupą Rozalia hodowała zioła lecznicze. Każde miało swoje przeznaczenie, a wiedza o ich użyciu przechodziła z matki na córkę: dziurawiec – na bóle krzyża i wątrobę, rumianek – na brzuch i do przemywania oczu, macierzanka – na kaszel i przeziębienie, mięta – na żołądek i na uspokojenie, bylica – na kobiece dolegliwości, krwawnik – na zatamowanie krwi, lipa – kwiat na poty przy gorączce, czarny bez – na przeziębienie, piołun – na robaki u dzieci i bydła, a babka lancetowata – na rany i stłuczenia.
W sieni zaraz przy wejściu stała beczka z kapustą, która żywiła rodzinę przez całą zimę. Obok niej przycupnęła mniejsza, z ogórkami kiszonymi. Na ścianie wisiały kosze plecione z wikliny i łyka – każdy do innego użytku: jeden na ziemniaki, drugi na jajka, trzeci na grzyby.
W kuchni każdy sprzęt miał swoje miejsce i przeznaczenie: maślnica do ubijania masła – drewniana, z klepek, z kółkiem do obracania, cedzaki do mleka – płócienne i lniane, przetaki do przesiewania mąki – z różnej gęstości siatką, kopystki do rozrabiania ciasta – wystrugane z jednego kawałka drewna, rynki gliniane do gotowania – różnej wielkości, brytfanna żeliwna do pieczenia mięsa – używana tylko na święta, drewniane łyżki – każdy domownik miał swoją, kubki glinianie i blaszane – do picia wody i mleka, a dzbanek do święconej wody – stał zawsze w kącie przy drzwiach.
Ściany izby zdobiły święte obrazy w drewnianych ramach malowanych na niebiesko. Między nimi wisiały palmy wielkanocne. Pod powałą biegł szlak malowany w kwiaty – róże i tulipany, które wykonał wędrowny malarz za nocleg i miskę strawy.
Skrzynia posagowa Rozalii była bogato zdobiona. Na wieku wymalowane były leluje i ptaki, a na frontowej ścianie data ślubu Pernalów i ich inicjały, oplecione wicią roślinną. W skrzyni spoczywały skarby: płachty lniane, tkane w kwiaty i paski, zapaski świąteczne z czerwonej wełny, haftowane w róże, chusty tybetowe – jedna czarna na co dzień, druga kremowa na większe święta, garnitury do chrztu wszystkich dzieci, kożuch Wincentego, różaniec z prawdziwych pereł – pamiątka po babce.
Na ścianach wisiały też kilimki tkane w geometryczne wzory – robota jeszcze matki Rozalii, która słynęła w okolicy z tkackich umiejętności. Pod obrazami rozpięte były ręczniki z koronką szydełkową, wykonaną przez Rozalię podczas długich zimowych wieczorów.
Nawet najprostsze sprzęty nosiły ślady artystycznego zmysłu ich twórców – krzesła miały wyrzynane oparcia, łyżnik był zdobiony nacięciami w kształcie serc i gwiazdek, a belki pułapu pokrywał delikatny szlak geometryczny, wycinany nożem przez Wincentego w rytmie trzaskającego ognia i świstu wiatru za oknem.
Lipcowy zmierzch zapadał powoli nad Jasionką. Słońce już zaszło za Cergową, zostawiając na niebie czerwoną łunę, która powoli przechodziła w granat. W izbie Pernalów paliła się lampa naftowa, rzucając migotliwe cienie na pobielone ściany. Mały Antoś spał w lipowej kołysce, a Hela z Marysią siedziały na przypiecku, łuskając groch do jutrzejszego obiadu.
Jagustynka, która od tygodnia doglądała położnicy, siedziała przy stole naprzeciwko Rozalii. Jej pomarszczona twarz w świetle lampy wydawała się jeszcze starsza. Poprawiła chustę na głowie i dolała do kubka ziółek z dzbanka.
– Trza wom powiedzieć, moje dziołchy – zaczęła, patrząc na dziewczynki – ze tyn wasz braciszek mo scęście. Nie ino ze się przy pełni urodził, ale jesce Cergowo tego dnia świeciła jak złoto. A to znacy, ze bedzie mo dar widzenio tego, co inne nie widzom.
Hela i Marysia przysunęły się bliżej, zapominając o grochu. Rozalia odruchowo spojrzała w stronę okna, za którym czernił się masyw góry.
– Za dawnych casów… – ciągnęła Jagustynka, ściszając głos – na Cergowy zbójnicy mieli swoje kryjówki. A ich herszt, Wasyl się nazywoł, trzymoł w jaskini złoto. Moc złota! W studni głębokiej jak piekelno otchłań. I pokąd był zbójnikiem uczciwym – bo i tacy bywali – co biednemu doł, z bogatego wzion, to mu się darzyło. Ale jak się ze złym związoł…
Tu Jagustynka urwała, bo za oknem zaskrzypiała gałąź starej gruszy. Marysia pisnęła cicho i przytuliła się do siostry.
– Z jakim złym? – szepnęła Hela. Jej oczy robiły się coraz większe.
– A z takim, co na Łysej Górze swojom siedzibę mo. – Jagustynka przeżegnała się. – Obiecoł mu tyn zły jesce więcej bogactwa, ino ze Wasyl musioł mu dusę zapisać. I od tego casu zbójnicy zaceni mordować kupców, nie darując nawet dzieciom.
W kołysce zakwilił Antoś. Rozalia wstała, żeby go pokołysać, ale Jagustynka machnęła ręką.
– Niech ino płace, to dobrze. Łzy dziecka odganiajom złe. A źle się skońcyło z Wasylem. Zakochiuł się w dziewcynie stąd, z Jasionki. Piękno była jak zorza poranna, włosy miała jak len jasne, a ocy jak ta woda ze źródełka pod Cergowom. Wasyl przysiągł jej miłość i ze zbójowania poniecho, ale słowa nie strzymoł.
Wiatr za oknem wzmógł się, szarpiąc gałęziami. Cień na ścianie zatańczył złowrogo.
– I co się stało? – zapytała Hela, zapominając o strachu.
– Dziewcyna go przeklena. A jak się zbójnicy dowiedzieli, ze ich zdradziła, zamknęli jom w tej złotej studni. I podobno do dziś tam siedzi, a jak noc jest cicho, a księżyc w pełni, słychać jej śpiew. Ino ze kto go usłysy, musi iść za nim w głąb góry…
– A złoto? – szepnęła Marysia.
– Jest tam nadal. – Jagustynka nachyliła się nad stołem. – Pilnujom go dusze zbójników. A każdej nocy świętojańskiej palą się nad nim światełka, co je widać z dołu. Ludzie godajom, ze to dusze pokutujące. Ale jo wiem swoje… – Tu znów się przeżegnała. – To Wasyl z kompanami liczom złoto, co im spokoju nie daje.
Nagle poryw wiatru otworzył okiennice. Lampa zamigotała i zgasła. Dziewczynki krzyknęły, a Rozalia szybko zapaliła gromnicę.
– O, widzita? – Jagustynka pokiwała głową. – Jak ino o nich godomy, zaroz się przypominajom. A jo wom powiem jesce jedno. – Tu ściszyła głos do szeptu. – Wasy bracisek sie wtedy urodził, jak te światełka na Cergowy tańcowały. I może… może jemu się ta tajemnica kiedyś objawi.
W tej chwili z góry dobiegło głuche dudnienie, jakby ktoś w jej wnętrzu uderzał w wielki bęben. Rozalia szybko zamknęła okiennice i zapaliła lampę. Jagustynka sypnęła szczyptę święconej soli na przypiecek.
– Ale wy się tam nie bójta – dodała łagodniej, widząc przestraszone twarze dziewczynek. – Złoto złotem, ale cłowiek ucciwy i bez niego się obyć potrafi. A Cergowa… ona chroni dobrych ludzi. Wy się módlta do świętej Anny, co tu w cerkwi nasej jest, ona was ustrzeże. Abo do Świętego Jana z Dukli – on chroni nasych.
Antoś w kołysce spał już spokojnie, a za oknem wiatr ucichł. Tylko gdzieś daleko, w ciemności, pohukiwała sowa. A może to nie była sowa? Hela i Marysia tej nocy długo nie mogły zasnąć. Nasłuchiwały odgłosów dobiegających z góry i wypatrywały w ciemnościach tajemniczych światełek.
Wincenty wrócił do chałupy późnym wieczorem. Jeszcze na podwórku zrzucił z ramienia ciężką torbę z narzędziami, a buty starannie wytarł o wiązkę słomy przy drzwiach. Długi dzień w lesie przy wyrębie znaczył jego twarz zmęczeniem, ale w oczach miał niepokój, który Rozalia zauważyła od razu.
– Byliście w Dukli? – zapytała, stawiając przed nim garnek z ziemniakami okraszonymi skwarkami.
– Był żem – odpowiedział cicho, a jego wzrok skierował się ku dzieciom. Hela i Marysia siedziały w kącie izby, układając jakieś szmatki dla lalek. – Pódźcie spać, dziołchy.
Gdy dziewczynki niechętnie wyszły do alkierza, a Antoś spał spokojnie w kołysce, Wincenty przysunął się bliżej żony.
– Niedobrze się dzieje – zaczął i zamieszał łyżką w misce. – Na rynku w Dukli wojsko stoi. Przyjechały wozy z Krosna, podobno więcej ich jedzie. Pod kościołem spotkałem Jędrka od Mrozów, tego co na poczcie robi. Godał, że listy przyszły z województwa, mobilizacja będzie.
Rozalia przyłożyła dłoń do ust.
– O Jezu… O Jezu mój kochany. Co my zrobimy?
– To nie wszystko. – Wincenty ściszył głos. – W żydowskim sklepie u Bergera słyszołem, jak kupcy ze Słowacji godali między sobą. U nich już Niemcy rządzą, a teraz na nas patrzą. Pod Duklą podobno jakichś szpiegów złapali w zeszłym tygodniu.
– A nasza Jasionka? Co z nami będzie? – Rozalia machinalnie pogłaskała kołyskę z Antosiem.
– Ksiądz proboszcz na plebanii zebranie zrobił. Był tam wójt i ci ważniejsi z gminy. Godali, że jak wojna przyjdzie, to przez przełęcz dukielską Niemcy pódą. Tu u nas, pod Cergową, pewnie będą chcieli przejść, bo droga dobra do Węgier. Ale Jasionka i Lubatowa ma być bezpieczna – godali.
Za oknem zaświeciły pierwsze gwiazdy. Z Cergowej dochodziło pohukiwanie sowy. Wincenty wstał i wyjrzał w ciemność.
– W Dukli już kopią schrony pod kościołem. Żydzi podobno wyjeżdżają – dziś widziałem, jak pakowali tobołki na furmanki. Stary Berger płakał, jak mi resztę wydawał za gwoździe. „Przyjdą tu, panie Wincenty!”, godał. „Przyjdą i wszystko zmienią!”
– A nasza władza? Wojsko? Przecie nos obronią? – Rozalia nerwowo skubała fartuch.
– Były ćwiczenia obrony przeciwlotniczej w Krośnie. W Dukli rozdają maski gazowe, ale mało ich jest. Strażacy uczą ludzi, jak gasić bomby zapalające. – Wincenty westchnął ciężko. – A dzisiaj widziałem, jak przez Duklę jechały wozy z Łemkami. Uciekają za przełęcz, na Słowację. Godają, że tam bezpieczniej.