- promocja
Apeirogon - ebook
Apeirogon - ebook
Nominowana do Nagrody Bookera, finalistka Dublin Literary Award, nagrodzona National Jewish Book Award historia dwóch śmiertelnych wrogów zjednoczonych w obliczu straty.
Rami Elhanan jest Izraelczykiem, a Bassam Aramin Palestyńczykiem. Dzieli ich wszystko.
Podczas spotkania z przyjaciółkami Smadar, córka Ramiego, ginie w wyniku samobójczego zamachu w centrum Jerozolimy. Dziesięć lat później Abir, córka Bassama, zostaje śmiertelnie postrzelona na przerwie między lekcjami. Tragiczna śmierć córek nierozerwalnie zbliża ojców i na przekór wszystkiemu daje początek długoletniej przyjaźni oraz wspólnej misji.
McCann z geometryczną precyzją tka misterną fabułę na wzór apeirogonu – wielokąta o nieskończonej liczbie boków. Łączy fikcję, historię, politykę, sztukę i naturę w pełną nadziei opowieść o miłości i przyjaźni, stracie i przynależności. Opowieść, której świat potrzebuje właśnie teraz i która – podobnie jak opisany w niej konflikt – niepokoi i nie pozwala o sobie zapomnieć.
"Wszystkie ważne powieści stanowią akty brawurowej odwagi. Apeirogon Columa McCanna jest inny niż wszystko, co do tej pory czytaliście."
Michael Cunningham
"Najnowsza powieść McCanna jest być może jego największym dokonaniem."
Kirkus Reviews
"Nadzwyczaj wciągająca podróż, przepełniona pomysłami i poetycką wrażliwością."
The Times
"Powieść o silnym brzmieniu i wielkiej mocy. Trudno o lepszą książkę."
The Independent
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66981-90-4 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Osoby obeznane z sytuacją polityczną w Izraelu i Palestynie wiedzą, że główni bohaterowie tej opowieści, Bassam Aramin i Rami Elhanan, są prawdziwi. Mówiąc to, mam na myśli, że ich doświadczenia — i historie ich córek, Abir Aramin oraz Smadar Elhanan — zostały obszernie udokumentowane w druku i na taśmach filmowych.
Transkrypty wypowiedzi obu mężczyzn zamieszczone w środkowej części książki zostały zaczerpnięte z serii rozmów przeprowadzonych w Jerozolimie, Nowym Jorku, Jerychu i Bajt Dżali, ale zarówno Bassam, jak i Rami zgodzili się, bym w pozostałych sekcjach powieści samodzielnie układał i przekształcał ich słowa i światy.
Mimo takiego zakresu twórczej swobody mam jednak nadzieję, że udało mi się zachować wierność rzeczywistości utkanej z ich wspólnych doświadczeń. Pozostaje zatem powtórzyć za Rilkem, że przeżywamy swe życie w kręgach, co się toczą przez rzeczy — jak fala, gdy wzbierze.1
Wzgórza Jerozolimy są skąpane we mgle. Rami przemierza z pamięci rozciągającą się przed nim połać, ocenia w myślach krzywiznę drogi przed zakrętem.
Ma sześćdziesiąt siedem lat, jedzie pochylony nisko na motocyklu, ma na sobie watowaną kurtkę i mocno zapięty kask. Motocykl jest japoński, z silnikiem o pojemności siedmiuset pięćdziesięciu centymetrów sześciennych. Zwinna maszyna jak dla kierowcy w tym wieku.
Rami ciśnie mocno, nawet w złą pogodę.
Przy ogrodach, gdzie mgła ustępuje miejsca ciemności, skręca ostro w prawo. Corpus separatum. Zmienia bieg na niższy i pędem mija wieżę obserwacyjną. O poranku lampy sodowe majaczą niewyraźnie. Chmara ptaków na chwilę zasłania pomarańczowe światło.
U stóp wzgórza droga opada w kolejny zakręt skryty we mgle. Rami redukuje do dwójki, puszcza sprzęgło, gładko wchodzi w zakręt i ponownie wrzuca trójkę. Droga nr 1 ciągnie się nad ruinami Kalunji, po obu stronach zalegają gruzy historii.
Na końcu zjazdu zwalnia, zmienia pas na środkowy, mija drogowskazy na Stare Miasto, na Giwat Ram. Po autostradzie tańczą mroczki reflektorów przejeżdżających samochodów.
Rami pochyla się na lewo i spływa niczym łosoś na szybszy pas, w stronę tunelu, muru separacyjnego, Bajt Dżali. Za jednym zakrętem czekają dwa widoki: osiedle Gillo po jednej stronie, Betlejem po drugiej.
Tutaj geografia przesądza o wszystkim.
2
TA DROGA PROWADZI DO STREFY A
POD NADZOREM WŁADZ PALESTYŃSKICH
OBYWATELOM IZRAELA WSTĘP WZBRONIONY
NA MOCY PRAWA IZRAELSKIEGO
POD GROŹBĄ UTRATY ŻYCIA
3
Każdego roku niebo nad wzgórzami Bajt Dżali przecina pięćset milionów ptaków. Przemieszczają się wedle pradawnych, przejętych po przodkach zasad — dudki, drozdy, muchołówki, pokrzewki, kukułki, szpaki, dzierzby, bataliony, białorzytki, sieweczki, nektarniki, jerzyki, wróble, lelki, sowy, mewy, jastrzębie, orły, kanie, żurawie, myszołowy, bekasy, pelikany, flamingi, bociany, kląskawki, sępy płowe, kraski, dżunglotymale arabskie, żołny, turkawki, cierniówki, pliszki żółte, kapturki, świergotki rdzawogardłe, bączki.
To druga w Europie najruchliwsza migracyjna superautostrada; przewala się przez nią ponad pięćset gatunków ptaków zajmujących podniebne pasy na różnych wysokościach. Smukłe klucze rozszczebiotanego skupienia. Samotni podróżnicy, smyrgający nisko nad spłachciami traw.
Co roku oglądają z góry nowe krajobrazy: izraelskie osiedla, palestyńskie bloki, ogrody na dachach, baraki, bariery, obwodnice.
Niektóre ptaki wędrują nocą, by unikać drapieżników; latają w konstelacjach, wysmuklone od prędkości, pożerające w locie własne mięśnie i narządy. Inne podróżują za dnia, by korzystać z tworzących się nad ziemią prądów termicznych, i dryfują na falach ciepłego wiatru.
Czasami całe chmary zasłaniają niebo i rzucają cienie na Bajt Dżalę: na pola, strome pola tarasowe, gaje oliwne na obrzeżach miasta.
O którejkolwiek porze dnia położysz się w winnicy klasztoru Cremisan, zobaczysz roje ptaków pokonujących swoje szczebiotliwe ścieżki.
Przysiadają na drzewach, słupach telegraficznych, na przewodach energetycznych, zbiornikach na wodę, a nawet na skraju muru, gdzie czasem stają się celem dla ciskających kamieniami chłopców.
4
Starożytna proca była wykonana z miseczki na pocisk rozmiarów opaski na oko, zrobionej z cielęcej skóry z dwiema dziurkami, przez które przewlekano rzemienie. Proce zostały wymyślone przez pasterzy, by skuteczniej odstraszać drapieżne zwierzęta podchodzące do wędrujących stad.
Pasterz trzymał miseczkę w lewej dłoni, rzemienie w prawej. Potrzebował praktyki, by nauczyć się posługiwać procą precyzyjnie. Włożywszy kamień w skórzaną miseczkę, naciągał mocno rzemienie. Kręcił nią kilka razy energicznie nad głową, aż do momentu naturalnego zwolnienia pocisku. Wtedy luzował uchwyt, a kamień leciał. Niektórzy pasterze potrafili trafić w cel wielkości oka szakala z odległości dwustu kroków.
Wkrótce proca stała się narzędziem wykorzystywanym w sztuce wojennej; jako że umożliwiała miotanie pociskami w górę stromych zboczy i ponad murem obronnym, stała się niezbędna przy zdobywaniu miast warownych. Do oblężenia wysyłano procarzy wyposażonych w dalekosiężną broń. Jechali w pełnym rynsztunku na rydwanach załadowanych kamieniami, a w terenie niedostępnym — przez fosy, okopy, suche pustynne parowy, strome nasypy, głazy zalegające na drogach — schodzili i dalej ruszali pieszo, ze zdobionymi sakwami przewieszonymi przez ramię. Najpojemniejsze mieściły nawet dwieście niewielkich kamieni.
W przygotowaniach do bitwy przyjęło się malować co najmniej jeden kamień. Następnie procarz chował go na samym dnie sakwy jako talizman — w nadziei, że nigdy nie będzie zmuszony sięgnąć po ten ostatni pocisk.
5
Na obrzeżach bitwy werbowano dzieci — w wieku ośmiu, dziewięciu, dziesięciu lat — do zestrzelania ptaków z nieba. Czekały przy wadi, kryły się w pustynnych krzewach, miotały kamieniami z murów obronnych. Zestrzeliwały turkawki, przepiórki, ptaki śpiewające.
Niektóre ptaki łapało się żywe. Pakowano je do drewnianych klatek i wyłupywano im oczy, by myślały, że wokół nich trwa wieczna noc — przez to całymi dniami opychały się ziarnem.
Upasione do dwukrotności swojej dawnej wagi ptaszki piekło się w glinianych piecach i podawało się z chlebem, oliwkami i przyprawami.
6
Na osiem dni przed śmiercią, po spektakularnej celebrze łakomstwa, francuski prezydent François Mitterrand zamówił swój ostatni posiłek: ortolany, maleńkie ptaszki o żółtym podgardlu, nie większe od kciuka. W oczach prezydenta ten delikates stanowił ucieleśnienie francuskiej duszy.
Personel Mitterranda nadzorował chwytanie dzikich ptaków w wiosce na południu kraju. Opłacono miejscową policję, zorganizowano polowanie i o wschodzie słońca nałapano ptaków w specjalne cieniutkie sieci, porozpinane na skraju lasu. Ortolany pozamykano w klatkach i przewieziono zaciemnioną furgonetką do wiejskiej posiadłości Mitterranda w Latche, gdzie kiedyś spędzał letnie miesiące dzieciństwa. Zastępca szefa kuchni odebrał klatki i zaniósł je do środka. Ptaki karmiono przez dwa tygodnie, aż były utuczone prawie do granic możliwości, a następnie chwytano za nóżki i zanurzano żywcem w kadzi czystego armaniaku, gdzie się topiły.
Następnie szef kuchni je skubał, dodawał soli i pieprzu, a potem piekł przez siedem minut w ich własnym tłuszczu, na koniec zaś kładł do podgrzanego białego naczynia.
Kiedy potrawę przyniesiono do wyłożonego boazerią pokoju, wszyscy — rodzina Mitterranda, jego żona, dzieci, kochanka, przyjaciele — zamilkli. Prezydent usiadł na swoim miejscu, zsunął koc z kolan, upił łyk szlachetnego Château Haut-Marbuzeta.
Nie ma na świecie nic interesującego prócz życia, oznajmił.
Nakrył sobie głowę białą serwetą, by wdychać aromat pieczonych ptaków oraz, jak nakazywała tradycja, ukryć akt spożywania przed Bogiem. Brał drobne ptaszki w dłonie i zjadał w całości: soczyste mięso, tłuszcz, gorzkie wnętrzności, skrzydła, ścięgna, wątrobę, nerki, ciepłe serce, nóżki, chrzęszczące w zębach kosteczki czaszki.
Konsumpcja zajęła mu kilka minut, podczas których jego twarz ani na chwilę nie wyłoniła się spod białego przykrycia. Rodzina słyszała tylko odgłosy pękających ptasich kości.
Mitterrand otarł usta serwetką, odsunął od siebie gliniane naczynie, podniósł głowę i z uśmiechem życzył zebranym dobrej nocy, a następnie udał się na spoczynek.
Przez kolejne osiem i pół dnia pościł, aż umarł.
7
W Izraelu ptaki śledzi się za pomocą zaawansowanej sieci radarów, rozstawionych wzdłuż tras wędrówek w całym kraju — pod Ejlatem, Jerozolimą, Latrun — i połączonych z instalacjami wojskowymi oraz biurami kontroli ruchu powietrznego na lotnisku im. Ben Guriona.
Biura w porcie lotniczym są wyposażone w zaawansowaną technologię, mają zaciemnione okna. Całe rzędy komputerów, radioodbiorników, telefonów. Zespół ekspertów lotnictwa i matematyki śledzi trasy i schematy lotów: liczebność stad, ich kształty, prędkość, wysokość, przewidywane zachowanie w różnych warunkach pogodowych, możliwe reakcje na wiatry boczne, gorące podmuchy sirocca, burze. Operatorzy tworzą algorytmy i wysyłają powiadomienia alarmowe do kontrolerów lotów i do obsługi linii komercyjnych.
Inna gorąca linia służy komunikacji z izraelskimi siłami powietrznymi. Szpaki na wysokości tysiąca stóp nad Zatoką Gazy, 31°31′33″N, 34°25′50″E. Czterdzieści dwa tysiące żurawi kanadyjskich około siedmiuset pięćdziesięciu stóp nad południowym brzegiem Morza Czerwonego, 20°28′02″N, 38°51′26″E. Nietypowe ruchy stada na wschód od Akki, straży przybrzeżnej zaleca się ostrożność, nadchodzi burza. Przewidywany przelot bernikli kanadyjskich na wschód od lotniska Ben Guriona o godzinie drugiej, dokładne współrzędne później. Zgłoszono obecność pary puchaczy pustynnych na drzewach w pobliżu lądowiska B dla śmigłowców na południe od Hebronu, 31°32‘00‘‘N, 35°05‘42‘‘E.
Ornitolodzy mają najwięcej pracy jesienią i na wiosnę, kiedy trwają w najlepsze wielkie migracje ptaków; ekrany ich komputerów czasami przypominają karty testów Rorschacha. Badacze współpracują z obserwatorami ptaków na ziemi, choć dobry specjalista jest w stanie odgadnąć rodzaj ptaków tylko po kształcie stada na radarze i wysokości, na jakiej lecą.
W akademii wojskowej pilotów myśliwców szkoli się ze skomplikowanych wzorców ptasiej wędrówki, żeby nie dochodziło do zamętu w obszarach największej koncentracji ptaków. Tu wszystko ma znaczenie: wielka kałuża w pobliżu pasa startowego może przyciągnąć gromadę szpaków; plama oleju oblepić skrzydła drapieżników i je zdezorientować; pożar lasu potrafi zepchnąć stado gęsi daleko z obranego kursu.
W porach migracji ptaków piloci starają się nie pozostawać dłużej niż to konieczne na wysokości poniżej trzech tysięcy stóp.
8
Łabędź może stanowić dla pilota równie wielkie zagrożenie, co granatnik przeciwpancerny.
9
Podczas upadku pierwszej intifady w sieciach ornitologicznych na zachodnich zboczach Bajt Dżali znaleziono parę ptaków, które podróżowały z Europy do północnej Afryki. Były ze sobą związane, nogi zaplątały im się w tę samą nitkę, skrzydła trzepotały gorączkowo o włókna tak, że w pierwszej chwili stworzenia sprawiały wrażenie jednego dziwacznego ptaka.
Znalazł je czternastoletni chłopiec, Tarek Khalil, który w pierwszej chwili pomyślał, że są zbyt małe jak na gatunek wędrowny; może to kapturki. Nachylił się bliżej. Wstrząsnęło nim udręczone ćwierkanie. Wyplątał ptaki, włożył każdego do oddzielnego płóciennego worka i zabrał je na wzgórze, do stacji obrączkowania, żeby tam je zidentyfikowano i opisano: rozpiętość skrzydeł, długość ogona, wagę, płeć, zawartość tkanki tłuszczowej.
Tarek po raz pierwszy widział takie stworzenia: zielonogłowe, piękne, tajemnicze. Wertował atlasy ptaków, przeszukiwał archiwa. Jakieś śpiewaki, najpewniej z Hiszpanii albo Gibraltaru, może z południa Francji. Nie był pewien, jak się z nimi obchodzić. To on miał za zadanie przed wypuszczeniem nałożyć każdemu na nogę za pomocą obcążków maleńkie metalowe kółeczko z numerem, dzięki któremu można udokumentować trasę migracji.
Tarek przygotował obrączki. Ptaki były tak drobne, że nie ważyły więcej niż łyżka pieprzu. Pomyślał, że kawałek metalu może uniemożliwić im zachowanie równowagi w locie.
Przez chwilę się wahał, aż w końcu włożył ptaki z powrotem do worków i zabrał do swojego domu rodzinnego w Bajt Sahur. Szedł po stromych brukowanych ulicach, niosąc w woreczkach maleńkie stworzenia. W kuchni wisiały klatki. Dwie siostry Tareka karmiły i poiły ortolany przez kolejne dwa dni. Trzeciego chłopiec zabrał ptaki z powrotem na wzgórze i wypuścił, niezaobrączkowane, między drzewka morelowe.
Jeden z ortolanów przez chwilę siedział mu na ręce przed odlotem. Tarek kołysał go na palcach. Pazurki wbiły się w nagniotek. Maleńki karczek odwrócił od miękkiego wnętrza dłoni. Ptaszek podniósł się niepewnie, a potem odfrunął z trzepotem.
Chłopak wiedział, że oba ptaki wymkną się dokumentacji. Zachował sobie niewykorzystane aluminiowe obrączki — z wybitymi numerami — i nawlókł na cieniutki srebrny łańcuszek.
Dwa miesiące później czuł, jak podskakują mu na szyi, kiedy szedł na ulicę Dziewicy Maryi ramię w ramię ze starszymi braćmi, by ciskać z procy kamieniami.
10
Stacja obrączkowania ptaków w szkole Talitha Kumi to jedna z dwóch tego rodzaju na Zachodnim Brzegu: stanowi część centrum ochrony środowiska — z muzeum historii naturalnej, programem recyklingu odpadów, projektem oczyszczania wody, placówką edukacyjną i ogrodem botanicznym kipiącym od jaśminów, malw, ostów, pokrzyw kuleczkowatych i rzędów żółto kwitnących poganków rutowatych.
Z centrum widać mur wijący się przez krajobraz. Na odległych zboczach siedzą równo przycupnięte osiedla domów o terakotowych dachach, otoczone ogrodzeniem pod napięciem.
W dolinie pojawiło się tyle nowych dróg, mostów, tuneli i mieszkań, że ptaki ciągną ku spłachetkowi ziemi na górskim zboczu, gdzie mogą wypocząć i się posilić w koronach drzew owocowych, w wysokich trawach.
Spacery po czterohektarowym centrum ochrony środowiska — między krzewami tamaryszku i drzewami oliwnymi, wśród opuncji i kwitnących zarośli tarasów — przypominają przechadzki po zaciskającym się płucu.
11
W Jerozolimie często można zobaczyć wznoszący się ku niebu sterowiec, który płynie nad miastem, znika, znów się unosi, jeszcze raz znika. Widziany z odległości kilku kilometrów, ze wzgórz Bajt Dżali, przypomina obłoczek, miękką białą bliznę na niebie, gza.
Czasami przysiadają na nim ptaki, korzystając z darmowej podwózki. Pokonują sobie na nim leniwie dwa, trzy kilometry, po czym znowu podrywają się do lotu — słowik korzysta z wysiłku orła.
Statek powietrzny, wśród członków izraelskiej załogi i techników radarowych znany jako Fat Boy Two, zazwyczaj wisi na wysokości około tysiąca stóp. Jest zrobiony z kevlaru i aluminium. Do podbrzusza ma przytwierdzoną oszkloną kabinę. Pomieszczenie dla trzynastu osób zostało wyposażone w zestaw komputerów i kamer na podczerwień, dość mocnych, by wychwycić i odczytać numer i kolor każdej tablicy rejestracyjnej na autostradzie, nawet jeśli ktoś porusza się szybko i zwinnie.
12
Motocykl Ramiego ma żółte blachy.
13
Rami zerka na zegarek na motocyklu, potem na drugi na nadgarstku. Chwila dezorientacji. Godzinna rozbieżność. Zmiana czasu na zimowy. Na zegarku łatwo to poprawić, ale Rami wie, że nadchodzące dni nasiąkną tą zmianą na różne sposoby. Co roku to samo: przez co najmniej kilka dni Izrael i Palestyna rozjeżdżają się o godzinę.
Teraz nic się z tym nie da zrobić. Nie ma sensu zawracać do domu. Rami mógłby zabić trochę czasu, pozostając na autostradzie nieco dłużej. Mógłby też pokrążyć po którejś z bocznych uliczek w dolinach. Znaleźć sobie miejsce, w którym musiałby pchać motocykl przed sobą, wprowadzić do tego dnia subtelny moment siły.
Rami wrzuca czwarty bieg, obserwuje czerwoną kreseczkę na liczniku. Mknie obok długiego tira, potem gładko zmienia na piątkę.
14
Gumowy pocisk wystrzelony z metalowego adaptera na końcu karabinu M-16 opuszcza lufę z prędkością przekraczającą sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.
Pociski są dostatecznie duże, by je zobaczyć, ale zbyt szybkie, żeby ich uniknąć.
Po raz pierwszy przetestowano je w Irlandii Północnej, gdzie Brytyjczycy mówili na nie „kolanówki” — strzelano nimi w ziemię tak, by odbijały się od podłoża i rykoszetem uderzały protestujących w nogi.
15
Pocisk, który zabił Abir, pokonał piętnaście metrów w powietrzu, po czym wbił się w tył jej głowy, miażdżąc kości czaszki niczym główkę maleńkiego ortolana.
Wyszła do sklepiku po słodycze.
16
Za dwa szekle Abir mogła kupić bransoletkę z napisem: „Kocha, nie kocha”, wytłoczonym na zewnętrznej stronie. Ale wybrała dwie iswarit mlabase — nanizane na gumkę koraliki z różowych, pomarańczowych, żółtych i błękitnych pudrowych cukierków.
Włożyła pieniądze w dłoń sprzedawczyni, która wyłowiła bransoletki z głębokiego szklanego słoja.
W drodze do szkoły Abir podarowała drugą ozdobę swojej siostrze Arin.
17
Po śmierci Abir Bassam codziennie chodził do meczetu godzinę przed wschodem słońca na nieobowiązkowe modlitwy przed świtem.
Ma czterdzieści osiem lat; przemieszcza się po ciemku, lekko kulejąc, w zagłębieniu dłoni kryje papierosa. Jest drobny, szczupły, w dobrej formie. Utykanie osadza go w świecie; w przeciwnym razie mógłby się przez niego prześlizgnąć niemal niezauważenie. A jednak pod spodem kryje się zwinność, żylasta niespodzianka, jak gdyby Bassam mógł w każdej chwili wyrwać się z rozkołysanego kulawo chodu, porzucić go za sobą.
Rzuca papierosa na ścieżkę przed meczetem, rozgniata pod podeszwą tenisówki. W samotności wygładza dłonią białą koszulę, idzie ku schodom, ściąga buty, stawia prawą stopę naprzód, przyklęka z tyłu sali i kłania się nieskończonemu Bogu.
Modli się za swoją żonę, za piątkę dzieci, w intencji pamięci Abir. Allahu, prosi Bassam, strzeż nas od okropieństw, widzialnych i ukrytych. Paciorki sznura modlitewnego spływają mu powoli z palców na grzbiet dłoni.
Promienie słońca wdrapują się powoli po szybach, wąska drzazga cienia sunie po kamiennych schodach. Bassam zamiata podłogę miotłą z cienkich rózeg i rozwija dywaniki, które stały w rzędzie jak słupki pod wschodnią ścianą.
Z dworu niesie się zapach węgla i koni. Ulice budzą się do życia, zaczynają się szmer i gwar rozcinane znajomym głosem muezina, niosącym się wśród poszczekiwań bezpańskich psów.
Bassam metodycznie przemieszcza się przez salę, przykrywa podłogę dywanikami, a następnie rozkłada takije i sznury modlitewne na pierwszą tego dnia modlitwę.
18
Anata, miejsce tutejsze i tamtejsze zarazem, wyłania się niczym osobliwy miejski archipelag: palestyńskie miasto na Zachodnim Brzegu pod okupacją izraelską i w zasięgu administracji jerozolimskiej. Niemal ze wszystkich stron jest otoczone murem separacyjnym.
Wysoko na wzgórzach przycupnęło kilka eleganckich domów — biały kamień, marmurowe kolumny, wysokie łuki oraz okna — ale w dole panuje chaos.
Spadek jest stromy i ostry. Talerze satelitarne tłoczą się na dachach jak grzyby. Gołębie gruchają w klatkach. Na sznurach rozpiętych między jednym mieszkaniem a drugim trzepocze pranie. Chłopcy bez koszulek objeżdżają na rowerach dziury w drodze. Jadą w dół, między przelewającymi się śmietnikami i stertami odpadków.
Na ulicach wrze ruch, ale nigdzie nie ma sygnalizacji świetlnej. Wszędzie neony. Zakłady wulkanizacyjne, piekarnie, serwisy telefonów komórkowych. Mężczyźni pozorują nonszalancję pośród cieni. Osnuwają ich chmury papierosowego dymu. Kobiety w hidżabach przechodzą pospiesznie. Zapomniane tusze jagnięce zwisają ze stalowych haków przed sklepami mięsnymi. Muzyka pop sączy się z głośników. Wszędzie wala się gruz.
Do miasta jest doklejony obóz uchodźców Szufat. Obóz pnie się w górę, dom na domu. Nie ma dokąd iść — tylko pod niebo.
Do Szufat łatwo się dostać — wystarczy prześlizgnąć się przez metalową bramkę obrotową przy punkcie kontrolnym i przejść ulicą — ale wyjść trudniej. Warunkiem wstępu do Jerozolimy jest okazanie odpowiedniego dokumentu tożsamości albo pozwolenia. Żeby przejechać do innych części Zachodniego Brzegu — co jest konieczne, jeżeli podobnie jak Bassam jeździ się na zielonych blachach — można liczyć tylko na jedną, poszczerbioną dziurami szosę.
19
Obręcz na zaciskającym się płucu.
20
Wyobraźmy to sobie tak: jesteś w Anacie, na tylnym siedzeniu taksówki, w ramionach trzymasz dziewczynkę. Przed chwilą raniono ją w głowę gumowym pociskiem. Jedziecie do szpitala.
Taksówka utkwiła w korku. Droga do punktu kontrolnego do Jerozolimy jest zamknięta. Jeśli spróbujesz przedostać się na drugą stronę bezprawnie, w najlepszym razie cię aresztują. W najgorszym — zarówno ty, jak i kierowca zostaniecie zastrzeleni z rannym dzieckiem na rękach.
Patrzysz na dziecko. Ciągle jeszcze oddycha. Kierowca łupie w klakson. Auto za nim też trąbi. Samochód przed wami wtóruje. Jazgot się podwaja, potraja. Wyglądasz przez okno. Auto pełznie obok sterty śmieci. Foliowe siatki furkoczą na wietrze. Nigdzie nie idziesz. Żar leje się z nieba. Kropla potu spływa ci z brody na plastikowe siedzenie.
Kierowca znów trąbi. Niebo jest błękitne, przyozdobione nadprutymi wstęgami chmur. Kiedy samochód rusza, koło wpada w kolejną dziurę. Chmury, myślisz, to najszybsze, co tutaj jest. Nagle ruch; dwa śmigłowce szatkują powietrze.
Masz ochotę wysiąść i nieść dalej zmasakrowane dziecko, ale musisz mu podtrzymywać głowę i się nie poruszać, podobnie jak trwa wszystko inne na ziemi.
21
Mówi się, że biblijny Jeremiasz — znany też jako „płaczący prorok”, wybrany przez Boga, by ostrzec świat przed nadchodzącą katastrofą — przyszedł na świat w starożytnej Anacie. Jego wizerunek można zobaczyć na malowidłach na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej w Rzymie, stworzonych przez Michała Anioła na początku szesnastego wieku.
Na fresku znajdującym się z boku ołtarza, w przedniej części kaplicy, brodaty Jeremiasz siedzi ze stroskaną miną, przyodziany w szaty łososiowej barwy, z dłonią na ustach i spuszczonym wzrokiem.
22
Bassama do dziś prześladuje wspomnienie cukierkowej bransoletki córki. W szpitalu zastał kierowcę taksówki i sklepikarkę, która przyjechała z Abir na tylnym siedzeniu. Zsunięty but włożono dziewczynce z powrotem na stopę, ale bransoletka zniknęła; Abir nie miała jej w dłoni, na nadgarstku, w kieszeniach.
Na sali operacyjnej Bassam pocałował Abir w czoło. Jeszcze oddychała. Aparatura popiskiwała słabo. Ten szpital sam potrzebował leczenia. Lekarze robili, co mogli, ale nie mieli prawie żadnego działającego sprzętu.
Postanowiono przewieźć dziewczynkę do szpitala Hadassa w Jerozolimie. Dwudziestominutowa podróż za mur.
Dwie godziny później — w karetce nadal tkwiącej w kolejce przed punktem kontroli — Bassam zajrzał do plecaka córki i znalazł bransoletkę pod podręcznikiem do matematyki.
23
Strzał padł z jadącego dżipa. Przez metalową klapkę w tylnych drzwiach, dziesięć na dziesięć centymetrów.
24
Dowódca oddziału straży granicznej napisał w raporcie, że z pobliskiego cmentarza ciskano kamieniami. Dodał, że jego podwładni znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
25
Abir miała dziesięć lat.
26
Wychodziła z pokrytego blachą sklepiku razem z Arin i dwiema koleżankami. Dopiero co minęła dziewiąta rano. Promienie zimowego słońca padały ukośnie na ziemię. Dziewczynki miały akurat godzinną przerwę w lekcjach. Właśnie wracały na klasówkę z matematyki, z tabliczki mnożenia.
Dwanaście razy osiem — dziewięćdziesiąt sześć. Dwanaście razy dziewięć — sto osiem.
Ulica była rozpłatana porannym blaskiem. Przyjaciółki minęły betonowe kloce, rozstawione na drodze, i przeszły obok przystanku autobusowego. Ich cienie rozlewały się na blokadę uliczną.
Dwanaście razy dwanaście — sto czterdzieści cztery.
27
28
Kiedy zza zakrętu wyłonił się opancerzony dżip, dziewczynki rzuciły się do ucieczki.
29
Pocisk był zrobiony z metalu, ale powleczony specjalną wulkanizowaną gumą. Kiedy uderzył w czaszkę Abir, guma lekko się odkształciła, ale potem powróciła do pierwotnego kształtu — bez żadnej widocznej szkody dla pocisku.
30
Żołnierze mówią na te pociski „łazarze” — kiedy tylko się da, można je pozbierać z ziemi i wystrzelić ponownie.
31
W roku po nadejściu nowego milenium artysta działający na własną rękę w Bajt Dżali umieścił na drzewach wydrążone gumowe pociski, miały służyć za improwizowane karmniki dla ptaków; podziurawił je małymi nacięciami, wypełnił ziarnem i rozwiesił na drucie na gałęziach.
Kołyszące się w powietrzu pociski przyciągały najróżniejsze drobne ptactwo: pliszki, wróble, świergotki.
32
Strażnik graniczny, który strzelił do Abir, miał osiemnaście lat.
33
Podczas wojny w Libanie w latach osiemdziesiątych izraelskich żołnierzy czasami proszono o zapozowanie z resztą plutonu do oficjalnych fotografii przed wyruszeniem na misję.
Przy ustawianiu się do zdjęcia żołnierzom kazano zajmować miejsca dość daleko od siebie, by między jednym a drugim pozostało dużo przestrzeni.
Fotografowie nie dawali żadnych innych wskazówek. Żołnierze mogli się uśmiechać, krzywić, patrzeć prosto w obiektyw albo odwracać wzrok. Nieważne — liczyło się tylko to, żeby każdego dzieliła od pozostałych przestrzeń na szerokość ramienia, tak by się nie stykali. To wszystko.
Niektórzy sądzili, że to jakiś rytuał, inni brali to za wojskowe wytyczne, jeszcze inni uważali, że chodzi o wyrażenie szlachetności i pokory.
Żołnierze zbierali się w grupach obok czołgów, w namiotach, przed rzędami piętrowych łóżek, w zbrojowniach, na platformach dla orkiestry, w kantynach, przed płachtami blachy falistej, na tle zielonych libańskich wzgórz. Poprawiali najróżniejsze berety: burooliwkowe, czarne jak węgiel, gołębioszare.
Na fotografiach odbywał się cały spektakl ekspresji: strach, brawura, niepokój, dyskomfort, buta. Ale też zaskoczenie wywołane żądaniem, by stanąć nieco dalej od siebie. Po zrobieniu zdjęć żołnierze wyruszali na misję.
Niekiedy już parę dni później, a czasami po kilku tygodniach albo miesiącach stawało się jasne, czemu miał służyć ten nakaz: przestrzeń między żołnierzami była potrzebna na wypadek, gdyby zdjęcie miało się ukazać w gazecie albo w telewizji. Zabitych identyfikowano, zakreślając jaskrawe czerwone kółko wokół twarzy.
34
Obrączkowanie ptaka jest prostym zadaniem — trzeba szczypcami zakleszczyć końce metalowego kółeczka na nóżce.
35
Redaktorzy gazet i producenci telewizyjni starali się za wszelką cenę unikać przecinania się linii na zdjęciach. Czasem na jednym pojawiało się pięć albo sześć czerwonych kółek.
36
Aby uwolnić ptaka z rozpiętej siatki ornitologicznej trzeba najpierw rozwiązać cieniutki nylonowy pasek między jego palcami, a następnie — w zależności od tego, jak bardzo się szarpie i jak długo tkwił zawieszony w siatce — spokojnie wyplątać ptasie stopy, kolana, tułów, skrzydła, bark i wreszcie głowę, przez cały czas dociskając skrzydła do łomoczącego serca i pilnując, by stworzenie nie próbowało rozerwać nam palców dziobem albo szponami.
Ta operacja przypomina rozplątywanie ciasnego supła na srebrnym łańcuszku, który przez cały czas się wyrywa i miota na wszystkie strony.
Ornitolodzy często podsuwają ptakowi ołówek albo długopis pod pazurki, żeby miał się czego złapać. W przypadku większych gatunków używają do tego gałęzi albo odpiłowanego kija od miotły.
Niektóre ptaki po zaobrączkowaniu odlatują, wciąż ściskając w szponach kije od mioteł.
37
Pierwowzór gumowych pocisków wynaleziono w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, kiedy singapurska policja strzelała do protestujących na ulicach kawałkami połamanych kijów od mioteł.
38
Niektórych izraelskich żołnierzy w Libanie zabiły pociski przeciwpancerne Milan produkcji francuskiej, które rząd François Mitterranda sprzedawał tysiącami najpierw do Syrii, a potem bojówkom Hezbollahu na czarnym rynku.
Iluś zginęło od ognia z sowieckich czołgów T-55, maszyn uważanych za ciężkie i niezborne do czasu, aż pewien generał zasugerował, że czołgi powinno się zakopywać w ziemi i używać jak bunkrów. Nad powierzchnią wystawała tylko armata. Żołnierze mówili na tak zakopane czołgi „trumny”. Zakamuflowane w ten sposób pojazdy trudno było namierzyć z powietrza, ale po odkryciu unieruchomione cele z łatwością dawało się roznieść w drobny mak.
Sześciu żołnierzy zabili bojownicy, którzy — w operacji znanej jako Noc Szybowców — przelecieli nad libańską granicą na chałupniczych motolotniach napędzanych silnikami od kosiarek i zaatakowali obóz izraelski. Byli uzbrojeni w radzieckie karabinki AK-47 i w granaty ręczne czeskiej produkcji, powstałe niedaleko Terezína, gdzie znajdował się niemiecki obóz koncentracyjny Theresienstadt.
39
Ludzie gadają, że ptaki wędrowne do dziś omijają niebo nad polami Terezína.
40
W Noc Szybowców w 1987 roku członkini straży izraelskiej, Irina Cantor, zauważyła ruch bladego światła na tle ciemnego nieba. Cantor, która dwa lata wcześniej emigrowała z Australii, dopiero co rozpoczęła służbę wojskową.
Była przekonana, że motolotnia to jakiś odległy obiekt albo że coś jej się przywidziało — że to jakiś powidok na tle postrzępionej chmury.
Później zeznała przed trybunałem wojskowym, że kiedy zaczął się ostrzał, widok motolotni tak bardzo zbił ją z tropu, że wzięła ją za dużego ptaka wyłaniającego się z mroku — jakieś ogromne prehistoryczne stworzenie.
41
Wyobraźmy sobie łabędzia wciągniętego nagle w silnik myśliwca. Mayday mayday mayday. Gwałtowny chrzęst zgniatanych kości i długich skrzydeł. Skowyt urządzenia. Mayday mayday mayday. Terkot metalu, miażdżenie piór, rozrywanie chrząstek, mielenie szkieletu. Maszyna wypluwa odłamki dzioba. Mayday mayday mayday.
42
Następnie wyobraźmy sobie, jak pilot ewakuuje się z samolotu, wciąż przypięty do fotela, jak wiruje przez połać nieba z mocą podobną do pędu gumowego pocisku.
43
Termin mayday — ukuty w Anglii w 1923 roku, ale wywodzący się z francuskiego venez m’aider, „na pomoc” — zawsze powtarza się trzykrotnie, mayday mayday mayday. Powtórzenie jest tu kluczowe — wypowiedziane tylko raz mogłoby zostać odczytane niewłaściwie, lecz przy trzech nie da się go z niczym pomylić.
44
Karabin M-16, z którego żołnierz zastrzelił Abir, został wyprodukowany niedaleko miasta Samaria w Karolinie Północnej. Nazwę Samaria nosi bardzo wiele wiosek i miast na całym świecie: osiem w Kolumbii, dwa w Meksyku, po jednym w Panamie, Nikaragui, Grecji, Papui-Nowej Gwinei, na Wyspach Salomona, w Wenezueli, Australii i Angoli.
Samaria to również starożytna stolica Królestwa Izraela.
45
Do strzelania gumowymi pociskami na końcu hamulca wylotowego karabinu M-16 montuje się metalową tulejkę. Ta nasadka może zawierać do ośmiu pocisków. Napędza je siłą wystrzału ślepego naboju z magazynka karabinu. Wnętrze nasadki jest gwintowane, przez co pociski uzyskują odpowiednią trajektorię. Rowki są poprowadzone spiralnie, jak paski na cukrowej laseczce, dzięki czemu pocisk leci, wirując wokół własnej osi.
46
Seelonce mayday, czyli sygnał uciszający stację zakłócającą komunikację, nadaje się do momentu ustania sygnału niebezpieczeństwa. Aby zakończyć alarm, osoba nadająca komunikat musi powiedzieć co najmniej raz: Seelonce feenee, co stanowi zangielszczoną wersję słów silence fini.
47
François Mitterrand został pochowany w miejscowości Jarnac, przy brzegu rzeki, nad którą bawił się w dzieciństwie — wartką, mętnozieloną nitkę rozcinały smugi cieni winorośli zwisających nad wodą.
Niedługo przed śmiercią prezydent zatrzepotał powiekami i powiedział lekarzowi: Jestem zjedzony od środka.
48
Abir była ubrana w szkolny mundurek — białą bluzkę, granatowy sweterek, niebieską spódniczkę ze spodniami do kostek, białe skarpetki, lekko poobcierane granatowe lakierki. Poza bransoletką z cukierków w jej plecaku znajdowały się dwa podręczniki i trzy książki dla dzieci, wszystko po arabsku, choć Bassam zastanawiał się, czy nie nauczyć jej kilku słów po hebrajsku, których sam się nauczył jako nastolatek dawno temu, kiedy odsiadywał siedmioletni wyrok w więzieniu w Hebronie.
49
Współwięźniowie lubili go za stoickie usposobienie. Było coś tajemniczego w tym kulejącym siedemnastolatku o ciemnej skórze i żylastej, mocnej sylwetce, w jego milczeniu. Zawsze pierwszy wychodził przed szereg w stołówce, kiedy przychodzili strażnicy. Kuśtykanie dawało mu przewagę. Pierwsze, drugie uderzenie pałką spadało na niego prawie że niepewnie. Często był ostatnim z więźniów, który jeszcze trzymał się na nogach; najbrutalniejsze pobicia dopiero na niego czekały.
Bassam wiele tygodni spędził w szpitalu. Lekarze i pielęgniarki byli jeszcze gorsi od strażników w więzieniu. Cuchnęło od nich rozgoryczeniem. Tłukli go, dźgali, zgolili zarost, odmawiali podawania leków, stawiali wodę poza zasięgiem ręki.
Sanitariusze druzyjscy byli najzawziętsi: rozumieli, z jaką niechęcią Arabowie odsłaniają ciało, jak dotkliwie odczuwają nagość, jak bliskie wstydowi jest to doświadczenie. Zabrali Bassamowi ubrania i pościel, a ręce związali mu na plecach, by nie mógł się zakryć.
Leżał. Płytki sufitowe były perforowane. W myślach tworzył wzory z maleńkich dziurek. Karty do gry, karo, piki. Coś w rodzaju pasjansa. Jego opanowanie wytrącało pielęgniarki z równowagi. Spodziewały się krzyków, skarg, przekleństw, oskarżeń. Im dłużej milczał, tym gorzej go tłukli. Słabsze pielęgniarki z niepokoju nabawiły się tików nerwowych. Pomyślał, że koniec końców zamieszka im w głowach.
Kiedy Bassam wreszcie się odezwał, jego głos przeraził personel medyczny; było w nim coś spokojnego. Dobrze opanował sztukę rozciągania warg w tajemniczym uśmiechu; potrafił go jednak zgasić w każdej chwili, zastąpić świdrującym spojrzeniem.
Nasłuchiwał lekarskich rozmów w korytarzu; z czasem rozumiał coraz więcej po hebrajsku. Już wtedy postanowił, że pewnego dnia będzie biegle posługiwać się tym językiem.
Rozniosła się plotka, że został przywódcą więziennego oddziału al-Fatahu. Zapuścił brodę. Pobicia stały się bardziej regularne.
Dziewiętnasty rok życia zakończył z dwoma wybitymi zębami, kilkoma połamanymi kośćmi i pustymi kroplówkami podpiętymi do obu rąk. Nad jego łóżkiem w szpitalu pojawiły się kamery; przekręcał się twarzą do ściany, żeby nie było widać, jak szlocha przed zaśnięciem.
Dni czerstwiały jak chleb spożywany bez apetytu.
50
Po roku w zamknięciu Bassam stworzył sobie plan zajęć. Angielski. Hebrajski. Historia Arabów. Prawo izraelskie. Upadek Imperium Osmańskiego. Historia syjonizmu. Poezja preislamska. Geografia Bliskiego Wschodu. Życie w Palestynie pod mandatem brytyjskim.
Znaj wroga, znaj siebie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej