-
nowość
Babunia - ebook
Babunia - ebook
Ivana Gibová opowiada o dzieciństwie i dorastaniu w niedużym słowackim mieście w latach dziewięćdziesiątych, a także o życiu naznaczonym alkoholizmem ojca, despotyzmem babuni, do które zawsze należy ostatnie słowo. To także powieść o trzech pokoleniach kobiet i ich nieudolnych próbach radzenia sobie z przygnębiającą rzeczywistością. „Babunia” dotyka problemu starości, konieczności podjęcia opieki nad najbliższymi osobami. Powieść słowackiej autorki to zapis wspomnień z dzieciństwa - tych zupełnie niewinnych i tych, o których wolałaby się zapomnieć.
Książka nagrodzona Anasoft Litera.
Wsparcie tłumaczenia: SLOLIA
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna obca |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368640014 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– No i czemu płaczesz, Magduška? – udaje zainteresowanie, ale dziewczynka nie umie mu tego wyjaśnić, nie może mówić, bo najpierw musiałaby przełknąć smarki, po drodze spotykają starego Radačovskiego, już od rana uchachany, bo walnął kielonka w osiedlowym barze Kałuża.
– No co, tata prowadzi cię w kapciach do przedszkola, jak pada deszcz? – zagaduje wesołkowato i gapi się na kapcie w rozmiarze dwadzieścia siedem, które Magda ma na nogach, dziecięce kapcie w kaczuszki; do ojca wreszcie dociera, o co chodzi, ale są już prawie na miejscu, więc oddaje przedszkolance dziecko w przemoczonych kapciach, hopsasa, hopsasa.
Wygląda jak z plastiku. Nie chcesz, żeby to była twoja pierwsza myśl, ale tak właśnie jest, bo naprawdę takie sprawia wrażenie, a twój umysł kurczowo uczepia się tej wizji i automatycznie generuje obraz plastikowej lalki z sex shopu, z różowymi policzkami i wydętymi ustami, tak, twój mózg ma dar niezawodnego wybierania spośród wszystkich wizji, jakie istnieją we wszechświecie, tej najobrzydliwszej, najbardziej obleśnej i najmniej odpowiedniej, aż ci się zbiera na wymioty, nawet nie z powodu całej tej sytuacji, co przez siebie, przez to, jak działa twoja chora głowa, nawet w tej chwili nie możesz poczuć adekwatnych emocji w odniesieniu do osoby, o którą w tym wszystkim chodzi, nawet w takim momencie twój umysł nie może skupić się na niczym innym niż na samej sobie, bo przecież zawsze chodzi o ciebie! Wstyd ci przed sobą, wstyd ci przed wszystkimi tutaj zgromadzonymi, którzy wprawdzie nie mają o tym zielonego pojęcia, ale ciebie i tak ogarnia obsesyjna myśl, że to widzą, muszą to widzieć, nad twoją zakutą pałą unosi się komiksowy dymek, w którym widnieje plastikowa cipa.
Chociaż wcale nie beczysz, Tomáš podaje ci paczkę chusteczek higienicznych z Kauflandu, poznajesz je po żółtym opakowaniu i czerwonym nadruku K-Classic; wręcza ci je, bo jest troskliwym bratem, domyśla się, że będziesz szlochać, w końcu można się spodziewać, że krewni na pogrzebach ryczą, ale ty nawet na pogrzeb, na tę wystawę kukły potrafisz przyjść bez chusteczek, cała ty, jakże by inaczej, przez całe życie nie umiałaś się ubrać odpowiednio do pogody, ciągle sprawdzałaś prognozy, a i tak wiecznie było ci albo gorąco, albo zimno, albo jedno i drugie naraz, a teraz jeszcze na pogrzeb przychodzisz bez chusteczek i chociaż jest ci zimno, to się pocisz, dlaczego się pocisz, z powodu trumny z kukłą, znicza i Marii Callas? I dlaczego akurat teraz musiałaś sobie przypomnieć te debilne kapcie? Jak możesz myśleć o kapciach? Nie wiesz, nie chcesz tego wiedzieć, masz tylko nadzieję, że nie widać tego w dymku nad twoją głową, że nie widzą tego wszyscy zgromadzeni, ale twoja paranoja też kiedyś przejdzie, w końcu nic nie trwa wiecznie, to żadna wiedza tajemna, że wszystko kiedyś mija, załapałaś to już w przedszkolu, kiedy pierwszy raz przyniosłaś lalkę, którą dostałaś od Vereny z NRD.
W tamten piątek osiemdziesiątego dziewiątego roku nie miałaś jeszcze pojęcia, co to jest NRD, a jedynym twoim zmartwieniem było to, że w każdym tygodniu nadchodzi jakiś piątek i wtedy znów robisz za ofiarę losu, bo przecież w piątki można przynosić do przedszkola własne zabawki, tylko że ty nigdy nie skorzystałaś z tego przywileju, nie dlatego, że nie chciałaś, tylko zwyczajnie nie miałaś w Domu żadnych wystarczająco reprezentacyjnych zabawek, bo wszystkie były w spadku po starszych kuzynkach, a jeśli już kupowało się jakieś nowe, to w większości gry rodzinne, żeby jedną zabawką mogło się bawić dwoje dzieci, bo przecież w waszej Rodzinie nigdy się nie przelewało i nie było pieniędzy na durnoty. To nie tak, że w ogóle nie miałaś własnych zabawek, miałaś, bo jak pojechaliście na baseny na Węgry i spodobała ci się różowa piłka z gumy, to rodzice ci ją kupili, a Tomáš chciał pistolet na wodę i też go dostał, a potem przez resztę wyjazdu cię wpieniał, bo uznał, że siostra to najlepszy obiekt, w który koniecznie musi celować. W każdym razie różowa piłka nie była typem zabawki, którą pięciolatka z dumą przyniosłaby do przedszkola w Mieścinie, żeby się nią pochwalić. Nie tak ten świat jest urządzony. Na szczęście pod koniec lata Anetkę odwiedziła przyjaciółka z NRD, Verena, i przywiozła tę lalkę, co diametralnie zmieniło twoją pozycję wśród dzieci, oczywiście tylko do czasu, bo nic nie trwa wiecznie.
Gdy tata zostawia Magdę w przemoczonych kapciach, przedszkolanka, towarzyszka Elvíra, łapie ją za rękę.
– Jakie śliczne dołeczki w rąsiach, można by w nie włożyć kuleczki – przymila się, a potem patrzy dziewczynce w oczy, wpędzając ją tym w zakłopotanie na kolejne trzy dekady; Magda słabo pamięta wychowawczynię, ale to akurat wyryło się w jej sercu, i jeszcze to, że nauczycielka była mocno opalona, miała bardzo jasne oczy i króciuteńkie włosy, za jakiś czas Magda zrozumie, że w spojrzeniu towarzyszki Elvíry mogły kryć się jakieś niewłaściwe podteksty, ale to dopiero kiedy zacznie nosić kapcie w rozmiarze trzydzieści dziewięć, na razie niczego nie pojmuje i nie ma powodu, żeby o tym myśleć, ma mokre stopy, kozy w nosie i doskwiera jej smuteczek, bo chociaż nosi dopiero dwudziestki siódemki, nie można odmówić jej pewnego doświadczenia życiowego, zdaje sobie sprawę z tego, co to znaczy, że ojciec w drodze do przedszkola spotkał Radačovskiego, różne rzeczy już rozumie, dlatego najchętniej zamiast lalkami bawi się zieloną płócienną chusteczką, owija ją wokół palców i wyobraża sobie, że jej palce to modelki, a ona ubiera je, nie mając pojęcia, że w czekającej ją rzeczywistości ani wrażliwość, ani wyobraźnia nie są w cenie, na razie w Mieścinie przeżywa swoje socjalistyczne dzieciństwo, które – czego też jeszcze nie wie – skończy się w chwili, kiedy towarzyszka Elvíra powie, aby nie zwracać się do niej więcej per „towarzyszko”, tylko per „pani”, co Magdę znów na pewien czas zbije z pantałyku, ale na szczęście nie na całe trzy dekady, może zaledwie na jakieś trzy, siedem albo dziesięć lat, kto wie, może tylko do czasu rozpoczęcia szkoły średniej albo gimnazjum, ale teraz to nieważne, teraz Magda bawi się płócienną chusteczką, w którą wcześniej wysmarkała nos, bo Verena z NRD jeszcze ich nie odwiedziła, zatem Magda nie ma jeszcze lalki, ma tylko różową piłkę, a w przedszkolu na parapecie suszą się jej przemoczone kapcie, co w sumie jest jej na rękę, bo przynajmniej może siedzieć boso w kącie i nie musi się bawić z Kačmarikovą, Župovą i Ondrejkovą, bo koniec końców Magda nie jest zbyt towarzyskim dzieckiem, dlatego woli się bawiusiać usmarkaną chusteczką, niż przebywać z innymi dziećmi i odnajdywać się w grupie; po chwili towarzyszka proponuje podopiecznym nowe zajęcie, rozdaje kredki i kartki papieru.
– Dzieci, narysujcie, jak spędziłyście weekend!
Magda bardzo to lubi, pod tym względem jest inna niż rówieśnicy, którzy kartkę formatu A4 są w stanie zabazgrać najwyżej w dziesięciu procentach; dziewczynka z rozmachem rysuje wielką postać, to niby Tomáš, potem drugą, trochę mniejszą, to ma być ona – obie postaci bawią się różową piłką.
– Piękny rysunek – zauważa towarzyszka Elvíra, a Magda wie, że to zasłużona pochwała, lubi się wyżyć artystycznie, wyróżnia się na tle pozostałych przedszkolaków, choć one i tak mają ją za bidulę, która nie ma fajnych zabawek i ogólnie jakoś odstaje; Magda tym chętniej oddaje się ulubionej czynności, a od towarzyszek zbiera słowa uznania za rysunki, które potem zawisają na gazetce, w takich chwilach bywa z siebie dumna, teraz chyba też, może nawet kiełkuje w niej coś w rodzaju pewności siebie, ale jeszcze nie wie, że za parę dni wyleje na wykładzinę tusz i znów poczuje się jak ostatnia oferma, koniec końców dopadnie ją to jeszcze tego samego popołudnia, gdy wróci do Domu, ale to akurat łatwo przewidzieć, jest na to przygotowana, ojciec znów będzie podpity, bo rano spotkał Radačovskiego, Babunia jak zwykle na niego nawrzeszczy, a mamusia nie piśnie ani słowem, ale o tym Magda nie chce teraz myśleć, teraz woli napawać się tym, że jej rysunek trafi na gazetkę, nacieszyć myślą, że w weekend wyjadą z Mieściny i wyruszą trabantem na Wieś, do babci od ancykrysta, Magda będzie się bawić z Tomášem na podwórku, a babcia od ancykrysta upiecze drożdżówki i zaparzy mocną czarną herbatę Pigi, na dworze nie będzie padało, a tata się nie upije i mamusia nie będzie smutna, a Babunia z Mieściny nie pojedzie na Wieś, tylko zostanie w ich Domu i nie będzie się wydzierać na tatę; razem z Martinką, która jest siostrą taty, będzie można się wygłupiać w ogrodzie, będą się bawić w berka i w chowanego; podczas gdy Magda fantazjuje i już nie może się tego wszystkiego doczekać, nie zwraca uwagi na Kačmaríkovą, Župovą i Ondrejkovą, które się z niej nabijają, gdy siedzi z nieobecnym wyrazem twarzy przy stole, a inne dzieci przytomnie ustawiają się w kolejce po obiad, i dopiero towarzyszka Elvíra musi podejść do Magdy i powiedzieć „Magduška, obiad”, żeby się ocknęła, wówczas Magda wstaje i ustawia się w rządku jak potulna owca za baranami, przy okazji zerka na kapcie na parapecie, mokre kapcie w kaczuszki w rozmiarze dwadzieścia siedem, ciekawe, czy wyschną, zanim mama po nią przyjdzie; Magda dochodzi do okienka, bierze talerz, posiłek przypomina wronie mięso z tłuczonymi ziemniakami, wraca do stołu i dziobie, ale mięso jest twarde, więc zostawia je na boku i zjada same ziemniaki, przypomina jej się Tomáš, zastanawia się, czy jego grupa też dostała wronie mięso. Po obiedzie dzieci mają drzemkę, towarzyszka czyta im książkę, Kačmariková z Župovą przeszkadzają, a Magda przykrywa się kołdrą po sam czubek głowy i bawi się chusteczką, wyobrażając sobie, że ubiera modelkę, bo jak będzie duża, to też zostanie modelką albo aktorką, jak Studenková, i nawet do głowy jej nie przyjdzie, że wiele lat później, gdy będzie nosić kapcie w rozmiarze trzydzieści dziewięć, wcale nie stanie się żadną aktorką, ale będzie sypiać z podstarzałymi kolesiami; jak miałaby o czymś takim pomyśleć, kiedy jej kapcie w rozmiarze dwadzieścia siedem suszą się na parapecie, a drzemka już się skończyła i towarzyszka woła: „Wstajemy!”. Magda posłusznie, jako jedna z pierwszych, schodzi z łóżka, zwraca przy tym uwagę na odpowiedni wyraz twarzy, żeby się z niej te głupie kozy nie naśmiewały, i jako jedna z pierwszych czeka w kolejce po podwieczorek, który tak naprawdę wcale jej nie obchodzi, a potem – także jako jedna z pierwszych – zjawia się po nią mamusia, przychodzi razem z Tomášem, który jest w młodszakach; w szatni Magda pyta Tomáša, czy też miał na obiad twarde mięso z wrony, chłopiec przytakuje, a mamusia śmieje się:
– Jakie znowu mięso z wrony, co wy za bzdury wymyślacie?
Dzieci się chichrają, za chwilę nie będzie im już do śmiechu, jak tylko wrócą do domu i zobaczą ojca, trudno powiedzieć, czy Tomáš zdaje sobie z tego sprawę, ale Magda na pewno tak, jest półtora roku starsza, nie jest już żadną smarkulą, doskonale wie, że w domu żarty się skończą, dlatego prosi mamę, żeby wstąpili jeszcze do pawilonu handlowego Družba na bezę z kremem, ale brat protestuje:
– Nie, Maďa, ja chcę do domu!
Jesteś mały, głupi i niczego nie rozumiesz, kwituje w duchu Magda.
– Tomáška boli brzuszek, w przyszłym tygodniu pójdziemy na ciasteczko, dobrze? – Mamusia próbuje ją udobruchać.
– Mógł nie jeść tego mięsa z wrony – zauważa Magda.
– Co wy macie dzisiaj z tym mięsem z wrony? – Mamusia chichocze, choć Magda wie, że to śmiech na niby, ma im dodać otuchy i utwierdzić ich w przekonaniu, że „nic złego się nie dzieje”, potrafi go już rozpoznać, nie jest żadną smarkulą, dlatego uwiesza się na mamusi i posłusznie człapie do domu, po przeciwnej stronie wisi Tomáš, a tuż za nimi snuje się wizja brzydkiego Domu Rodzinnego w Mieścinie, pijanego ojca i podminowanej Babuni; bez mięsa, bez ciastka, ale za to w weekend pojadą Trabantem na Wieś i będą drożdżówki, przynajmniej tyle, pociesza się Magda, i rzeczywiście, w sobotę rano połowa Rodziny, z wyjątkiem Babuni i Tomáša, który wciąż rzyga i jest mu niedobrze, jedzie trabantem na Wieś, gdzie czekają nie tylko drożdżówki, herbata Pigi i kury na podwórzu, lecz także siostra taty, Martinka, z nowym chłopakiem Ľuboškiem, nie ma więc żadnej zabawy w chowanego ani w berka, zmiana planów; około piątej Babunia z Mieściny dzwoni na telefon stacjonarny babci od ancykrysta i oznajmia, że z Tomáškiem jest źle i jedzie z nim na pogotowie, mamusia natychmiast wsiada w auto, zostawia Magdę pod opieką taty, bo on o tym czasie nie mógłby już prowadzić, zostają na noc u babci od ancykrysta, z czego Magda jest zadowolona, bo lubi u niej spać, podobnie jak tata, którego w tym domu nikt się nie czepia i nie krzyczy na niego jak Babunia z Mieściny. W poniedziałek w przedszkolu są nowe kredki, tylko zadanie jest takie jak zawsze, dzieci mają narysować, jak spędziły sobotę i niedzielę; kiedy Magda oddaje swoją pracę, towarzyszka robi dziwną minę i zamiast pochwalić, pyta, co przedstawia ten rysunek, Magda nie rozumie, w czym rzecz, i zgodnie z prawdą odpowiada, że to zabawa w łaskotki z Ľuboškiem i Martinką, na co towarzyszka odpowiada, że takich zabaw nie wolno rysować i nie może tego zawiesić na gazetce, podaje Magdzie czystą kartkę papieru, żeby namalowała coś ładnego, Magda rysuje ładną zabawę, dwoje dzieci odbijających różową piłkę, ale wciąż nie pojmuje, co niestosownego jest w łaskotkach, dlaczego nie można się tak bawić, skoro Magda z Tomášem też się czasem gilgoczą; oddaje swoją pracę, towarzyszka wygląda na zadowoloną i przypina rysunek na gazetce; gdyby tylko Magda wiedziała, że ta pinezka oznacza koniec jej pierwszego dzieciństwa, może lepiej by tę chwilę zapamiętała; może całe dzieciństwo pamiętałaby lepiej.
Koniec pierwszego dzieciństwa.
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_
Książkowe Klimaty
www.ksiazkoweklimaty.pl
Redakcja:
[email protected]
Promocja:
[email protected]
Sprzedaż:
[email protected]
KsiazkoweKlimaty
ksiazkoweklimaty
ksiazkowe_klimaty