- W empik go
Bachantki - ebook
Bachantki - ebook
Bachantki lub Bakchantki – ostatnia z tragedii Eurypidesa (406 p.n.e.), wystawiona podczas agonu roku 405 p.n.e., krótko po śmierci autora. Utwór jest adaptacją bachicznego mitu o początkach kultu Dionizosa oraz opozycji i kontrowersjach, jakie wśród co bardziej konserwatywnych mieszkańców Hellady wywoływały żywiołowe praktyki jego zwolenników. Utwór przedstawia dramatyczne dzieje króla Teb Penteusza, który swój sprzeciw wobec nowych, burzących stary porządek praktyk, przypłacił życiem. Wątek, wykorzystany już wcześniej przez Ajschylosa (Pentheus), wzbogacony został o element zemsty Dionizosa na siostrach swojej tragicznie zmarłej matki, publicznie podających w wątpliwość fakt jego boskości. (Za Wikipedią).
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-843-3 |
Rozmiar pliku: | 240 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bachantki.
Osoby dramatu.
DYONIZOS.
CHÓR BACHANTEK.
TEIREZYAS, wróżbita.
KADMOS, założyciel Teb.
PENTHEUS, król tebański.
SŁUGA.
GONIEC I.
GONIEC II.
AGAWE, córka Kadma, matka Pentheja.
Rzecz dzieje się w Tebach.
DYONIZOS.
A zatem na tebańskie przybyłem zagony,
Ja, Zeusa syn, Dyoniz, ongi urodzony
Z Semeli, latorośli Kadmowego domu,
Co zległa, rozwiązana łyskawicą gromu.
Na ziemskie kształty bożą zmieniwszy urodę,
Mam oto źródła Dyrki i Ismenu wodę,
Grobowiec mej, zabitej od pioruna, matki
I domu królewskiego dymiące ostatki:
Niebieskie jeszcze ognie tlą się w tej ruinie,
Od których, tak się stało, ma rodzica ginie,
Ofiara zemsty Hery. Kadma chwalę sobie,
Że kazał tak ogrodzić to miejsce przy grobie
Swej córki. I me ręce również osłoniły
Bogatym winogradem świętość tej mogiły.
Rzuciwszy ziemię Lidów, gdzie złota bez końca,
I Frygów, równie Persów, spalone od słońca,
Baktryjskie dalej mury, szare Medów niwy
Za sobą zostawiwszy; przebiegłszy szczęśliwy
Arabii kraj i Azyę całą u wybrzeży
Mórz słonych, co basztami pięknych miast się jeży,
Gdzie z tłumem barbarzyńców zmieszały się Greki,
Obrządek mój, me pląsy w tej strefie dalekiej
Zaprowadziwszy wszędzie, by miano w pamięci,
Że jestem bóg, do tego według mojej chęci
Przebyłem naprzód miasta, by tebańskie rzesze.
Nim inny kraj helleński zaprawię w uciesze,
Rozwydrzyć, ciała w skóry przyodziać jelenie,
Dać w ręce tyrs, bluszczowy ten mój bełt! Nasienie
Niedobre, siostry matki mojej, co się przecie
Bynajmniej nie godziło, zaczęły po świecie
Rozgłaszać, że Dyoniz to nie syn Zeusowy,
Że matka ma, Semele, z Kadmosa namowy
Na bóstwo całą hańbę swojej winy złoży,
Gdy człowiek ją śmiertelny, a nie władca boży,
Zapłodni i że potem — tak ją piętnowały —
Zeus matkę mą uśmiercił za ten wymysł cały.
I dla mnie w tej obeldze dość było powodu,
By zmysły im pomieszać i wypędzić z grodu,
Więc dzisiaj siedzą w górach z obłąkaną duszą
I w godła moich orgji przystrajać się muszą.
I jaka tylko żyła w tych murach niewiasta,
Musiała precz uciekać z Kadmowego miasta,
Ażeby wszystkie razem, z królewskiemi córy
Złączywszy się, bez dachu, na złomiskach góry
Samotnych, opoczystych, śród zieleni jodły
Swój żywot obłąkany dziś i zawsze wiodły.
Bo niechaj grodu tego uczują mieszkańce,
Z swą wolą czy wbrew woli, że dotąd o tańce
Bachijskie i obrzędy nie nazbyt się wiele
Troszczyli. Pragnę także i matkę, Semelę,
Obronić, gdy się ludziom jako bóg ukażę,
Którego Zeusowi porodziła w darze.
Król Kadmos rządy państwa przelał już w tym czasie
Na syna drugiej córki, Pentheja, ten zasię
Mą boskość lekceważy, w zalewkach nie sprzyja,
W ofiarach i modlitwach. Zobaczy on, czyja
Jest słuszność, kto mocniejszy! Żem bóg i że godnie
Należy uczcić boga, chyba udowodnię
I jemu i mieszkańcom jego Teb!... Pod nieba
Zaś inne, zarządziwszy tutaj, co potrzeba,
Wybiorę się w te tropy, aby ludziom w ślepie
Zaświecić swą boskością! Zacnie ja przetrzepię
Tych jego Tebańczyków, gdyby wściec się chcieli
I z gór moje bachantki pędzili. Jeżeli
W tej jawię się posturze, jeżeli się z boga
W człowieka przedzierżgnąłem, to na to, by sroga
Spotkała ich nauka: Menady zgromadzę
I huzia! hej! Zobaczą, kto ma tutaj władzę!
Niewiasty! Posłuchajcie! Za moim rozkazem
Od Tmolu, niw lidyjskich strażnicy, wy razem
Przyszłyście tutaj ze mną, wy, moje podróże
Z ziem cudzych wraz dzielące! Frygijskie — a nuże! —
Brać bębny, wynalazek mój i matki Rhei!
Otoczyć dom królewski z poszumem zawiei,
Bić w błony, co tchu starczy, na słychy i dziwy
Kadmosowego miasta! Ja teraz na niwy
Kithaironowe skoczę, w jar, gdzie jest zebrany
Korowód mych bachantek, i puszczę się w tany!
CHÓR.
Azyi smug,
Święty Tmol
Opuściłam śród swych dróg,
By mnie słyszał szumny bóg
,
By go uczcił okrzyk mój!
W Bacha cześć
Łatwo znieść
Ten nieznojny, święty znój!
∗
Któż tam hej!
W gmachu tym?
Któż mi w drodze stanął mej?
Precz mi z oczu! Milczeć chciej,
Kto tu żyw jest, kto tu zdrów!
Bogu my
Ślemy tchy
Wrzących hymnów, wrzących słów!
∗
Szczęśliwy, zaiste, człek,
Kto się do służby bożej
Całą swą duszą przyłoży,
Kto, życia swojego bieg
Kierując w góry
Na wtóry
I tańce bachijskie, najradziej
Im oddan, gładzi
Swe grzechy!
Szczęśliwy, kto się weseli
Wraz z nami
Pląsami
W cześć wielkiej Macierzy Kybeli.
Kto, pełen szalonej uciechy,
Tyrsos w swą ujmie dłoń,
Bluszczem uwieńczy skroń
I wielbi i chwali
Najdbalej
Dyonizową moc!...
Hej-że ku mnie
Tłumnie, szumnie
Ty bachantek ciżbo mnoga,
Coś szumnego tutaj boga,
Którego sam spłodził bóg,
Od górzystej Frygii dróg
Do helleńskich wiodła smug!...
∗
Jakżeż-ci on ujrzał świat? —
Znosząc strasznych bólów siła,
Rodzica go poroniła,
Gdy Zeus z swym piorunem spadł.
I przerażona
Wraz skona
Pod razem strasznego gromu.
Lecz z zmarłej domu
Położnej
Kronida Zeus go zabierze
I w biodrze,
Przeszczodrze
Obwiódłszy je złotem, by Herze
Z przed ócz go usunąć, ostrożny,
Zamyka dziecię
I, wiecie,
Gdy Moiry porodu czas
Wydzwoniły,
Gromosiły
Zrodził bóstwo, co na czole
Pokazało rogi wole
Oraz wieniec, splecion z żmij:
Stąd, Menado, zbrojna w kij ,
Z wężów sobie warkocz wij!...
∗
Tebański grodzie mój.
Ojczyste gniazdo Semeli!
Niech się, kto żyw jest, weseli!
W bluszczu leśnego zwój
Każdy swe czoło strój!
Strójcie się, strójcie się w kwiaty,
W powój, zielenią bogaty,
W gałęzie dębu czy jodłę
Na Bacha wesołą modłę!
Skóry zarzućcie jelenie
Na białe z wełny odzienie.
Swywolne chwyciwszy pręty,
Święćcie obyczaj święty,
A wnet, za wami w ślad,
Ruszy się cały świat,
W tan się on puści, w tan,
I ten nasz szumny pan
Do gór powiedzie, do gór
Swój rozpasany chór,
Tam czeka już gawiedź radosna,
Od płochy wygżona i krosna
Przez Dyoniza-boga!
∗
Kuretów schronie, hej!
Zeusa prześwięta kolebo,
O Kreto, skąd się pod niebo
Z leśnych unosił kniej
Wrzask Korybantów, rej
Wiodących w bożej uciesze!
Wszakże-ci ongi ich rzesze,
Strojne w szyszaku trzy kity,
O, ten nasz skórą obity
Krąg wynalazły i świetnie
Frygijskie, łagodne fletnie,
Dźwięk ich przesłodki, przemiły,
Z jego rozhukiem spoiły!
Do Rhei-macierzy rąk
Bębenny dały krąg,
Ażeby głośniej brzmiał
Święty bachijski szał.
Od niej Satyrów tłum
Wziął go na huk i szum
W to uroczyste trzechlecie,
Którem się cieszy na świecie
Władca nasz Dyonizos.
∗
O, jakiż słodki, rozkoszny to żar,
Gdy, górski rzuciwszy jar —
Kiedy ze skalnej krawędzi
W doliny nasz orszak boży
Pędzi —
Kiedy ta rzesza rozwiozła,
Spragniona wrzącej krwi kozła —
Gdy w niej żywego mięsa głód się sroży,
Kiedy jej pachnie krew,
Do Frygii czy Lydyi gór
W spłachciu z jelenich skór
Rwie się!
A przed nią po polu, po lesie
Hu! ha! krzyk Bacha się niesie!
I wraz po dolinie, wyżynie
Mleko strugami płynie
I wino płynie w bród
I płynie nektar-miód
I całą w okrąg błoń
Syryjska napełnia woń!
I Bachus żywiczne łuczywo
Wyciągnie z swej trzciny co żywo
I, potrząsając ogniami,
Tumani swój orszak i mami,
Do tańców-łamańców
Rwie
W lot!
I głosy w niebiosy
Śle —
Swój zew,
Swe wrzaski hukliwe
Na niwę
Rozlewa.
I bujne swe włosy,
Kędziorów splot,
Na wiater rozpuszcza, na wiew!
I leje się krzyków ulewa
Po polu,
Przez uroczyska
Kniej:
»Hej! cudna kraso Tmolu,
Co szczerem złotem tryska,
Bachantki moje hej!
O, wy bachantki me!
Hu!
Chodźcie tu! Chodźcie tu!
By, co tylko starczy tchu,
W Dyoniza cześć
Hymn rozgłośny wznieść!
Oszalała w swej ochocie
Przy straszliwym bębnów grzmocie
Oszalałe niech hejnały
Pierś wyrzuca! Oszalały
Chce ją słyszeć bóg!
A frygijskiej, dzikiej burzy,
Łagodząc jej huk,
Niechaj słodki dźwięk zawtórzy —
Niech świętego fletu święta
Płynie nuta i do gór
W ten swój wtór
Mych bachantek wiedzie chór!«
I w te tropy,
Wskroś przejęta,
Wyrzucając chyże stopy,
Jurna dziewka, jak źrebięta,
Przy klaczy, swej matce, na łące
Skaczące.
Pędzi za swoim bogiem...
Na scenę wchodzi
TEIREZJAS.
Przy bramie kto? Wywołać Agenora plemię,
Kadmosa, co sydońską porzuciwszy ziemię,
Basztami gród ten zjeżył, obwarował Teby.
Niech idzie kto i powie, że nie bez potrzeby
Teirezjas chce z nim mówić. Wie, po co się jawię
I w jakiej, stary z starszym, godziłem się sprawie:
Wdziać na się skórę sarnią, tyrs pochwycić w dłonie
I bluszczu latoroślą uwieńczyć swe skronie.
Z domu wychodzi
KADMOS.
Poznałem właśnie głos twój, usłyszałem, panie,
Mądrego iście męża przemądre wezwanie
I, gotów, idę z wszystkiem, co potrzeba będzie,
Ażeby według sił swych w świątecznym obrzędzie
Wziąć udział i przyczynić się do pomnożenia
Czci syna mojej córki, co jest dla plemienia
Ludzkiego na świat posłań jako bóg. Więc powiedz,
Gdzie tańczyć mam, na jaki zwrócić się manowiec
I siwą wstrząsać głową. Starszemu ty stary
Przewodzić chciej, boś mędrzec. A ja tu bez miary
Bluszczowym będę prętem bił o ziem, zapomnę,
Że starość mi pisana...
TEIREZJAS.
I ja też ogromne
Mam chęci! Odmłodniałem i do pląsów stanę.
KADMOS.
Na wozie brać się w góry? Czy to jest wskazane?
TEIREZJAS.
Nie! Mniej byśmy tak bożą uczcili wszechwładzę!
KADMOS.
Więc ja cię tam, człek stary, starca poprowadzę.
TEIREZJAS.
Sam bóg nam dzisiaj drogę bez trudu pokaże.
KADMOS.
Czy miasto weźmie udział w tym bachanckim żarze?
TEIREZJAS.
My jedni mamy rozum, innym on nie służy.
KADMOS.
Więc chwyć się mojej ręki, po co zwlekać dłużej?
TEIREZJAS.
A ty na mem ramieniu oprzyj się i w drogę.
KADMOS.
Śmiertelny człek, bogami gardzić ja nie mogę.
TEIREZJAS.
Tu na nic mędrkowanie! Wszelkie z niebem kwasy
Daremne. Wiary ojców, którą po te czasy
Przez wieki nam przodkowie nasi przekazali,
Nie zniszczy nikt, jej ustaw żaden mózg nie zwali,
Choć pomysł najbystrzejszy znajdzie człek w swej głowie.
Być może: »jesteś stary«, tak niejeden powie,
Lecz ja się tego wcale, nie wstydzę, ja w bluszcze
Przystroję skroń i w pląsy serdecznie się puszczę.
Bóg przecież nie przepisał, kto ma iść w zawody
Bachanckie: człowiek stary, czy też tylko młody.
Od wszystkich czci on żąda i nie z lat jedynie,
Nie z liczby ich cześć większa dlań lub mniejsza płynie.
KADMOS.
Ponieważ dnia bożego nie widzisz, więc ja się
Podaję za proroka, mój Teirezjasie,
I powiem ci, co widzą tej chwili me oczy:
Pospiesznie oto Pentej w stronę zamku kroczy,
Mój wnuku Echionida, któremu oddałem
Swe berło. Cóż mi powie? Jest, jak zdjęty szałem!
Na scenę wchodzi
PENTHEUS.
Bawiłem poza domem, powracam do kraju
I słyszę o złym, nowym w tem mieście zwyczaju.
Niewiasty oto nasze porzuciły domy
I, niby szał udając, przepełne oskomy,
W lesistych rozłożyły się górach, pląsami
Nowego wielbiąc boga — kim on między nami
Być może — Dyoniza. Są pijackie dzbany,
Co chwila ta lub owa w chuci rozpasanej
W ustronne znika miejsce, mężczyznom dogadza.
To znaczy: pod pozorem, że bożego władza
Natchnienia je porywa, niecne białogłowy
Dla Bacha i Kiprydy mają czas gotowy.
Ile ich pochwycono, każda ma już pęta
I w miejskiem jest więzieniu uczciwie zamknięta.
Na te, co jeszcze w górach, urządzę obławę —
Pochwycić każę Ino i matkę Agawę,
Co mnie Echionowi zrodziła i, dalej,
Nic tutaj Antonoy również nie ocali,
Rodzicy Aktaiona! W żelazne je dyby
Zakuwszy, wnet odwiodę od bachanckiej chyby.
Podobno miał z lidyjskiej przybyć tutaj ziemi
Czarownik jakiś, oszust z oczami ciemnemi
O słodkiej barwie wina; jak u Afrodity.
Włoś jasny ma, utrefion, w śliczne pukle zwity.
Z dziewkami on młodemi, ten młodzieniec chwacki,
Przepędza dnie i noce pod pozorem schadzki
Świątecznej na cześć bogów. Jeśli pod tym dachem
Pochwycę go, doprawdy! nie ujdzie li z strachem!
Przestanie on mi stukać o ziemię tyrsosem
I tłumić się po świecie z tym rozwianym włosem,
Gdy łeb mu od tułowia oddzielę! Zbyt szczodrze
Mieni się Dyonizem-bogiem i że w biodrze
Zeusowem był zamknięty, jakkolwiek rzecz znana
Iż z matką padł od ciosu gromowego pana,
Iż zginął od pioruna, gdy ta zaślubiny
Z Zeusem wymyśliła!... Czyż za takie winy
Nie warto go powiesić? Jak on śmie w ten sposób
Natrząsać się swą butą z wszelkich ludzkich osób,
Ten przybysz, kimbykolwiek był!... Lecz nowe cuda
Przed sobą mam! Teirezjas, wieszczek, nakrył uda
Skórkami jeleniemi, a tu — widok rzadki!
Trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu!... mej matki
Rodziciel z tyrsem w ręku szaleje! Zaiste!
Człek straci rozum, patrząc na to oczywiste
Błazeństwo! Co? Nie puścisz z ręki tego pręta?
Nie praśniesz tego bluszczu? Rzecz to niepojęta,
Ty, ojcze mojej matki!... Czyje to znów baje?
Teirezjasa pewnie?.. Czy się tobie zdaje.
Że, boga wprowadzając nowego śród ludzi,
Zysk nowy z wróżb mieć będziesz? Że ich znowu złudzi
Twój ogień, czy lot ptaków? Tylko włos twój siwy
Wstrzymuje mnie, że za ten obrzęd niegodziwy
Nie każę z bachantkami wrzucić cię do kaźni!
Obrządek to nicpotem, sam on siebie błaźni,
Jeżeli się podwika spija przy biesiadzie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Ach! Cóż to za bezbożnik! Niebu ty na zdradzie
I plemieniowi Kadma, który rzucił w ziemię
Na mężów siew, ty, ojca Echiona plemię!
TEIREZJAS.
Gdy wątek mądry człowiek znalazł do przemowy,
Nie sztuka być wymownym. Język masz gotowy,
Obrotny, zdałoby się, że jakiś mądrala
Przemawia, lecz rozsądku twego nie zachwala
Ten sposób. Mąż zuchwały, pyskaty, a duży
Co do swojego stanu, jeśli mu nie służy
Rozsądek, złym doradcą będzie swego grodu.
Ten nowy bóg, z którego szydzisz bez powodu,
W Helladzie takie miejsce zajmie niepoślednie,
Że brak mi na to słowa! Dwie są rzeczy przednie
Na świecie — wiedz to, synu: Demeter, to znaczy
Mać-ziemia, bo tak zwij ją, albo tak, jak raczy
Twa wola. Suchą strawą karmi ludzi ona,
Zaś ten wynalazł płynny sok winnego grona;
Na rzecz całkiem przeciwną wpadł ów syn Semeli
I ludziom podał środek, który ich weseli,
Rozgrzewa serca biednych, uśmierza ich troski.
Zaciera pamięć dziennych mozołów i boski
Sprowadza sen — pokrótce mówiąc, dobry trunek
Zgotował człowiekowi na wszelki frasunek.
Ba nawet samym bogom leje się w ofierze
To bóstwo... Ciebie, widzę, pusty śmiech tu bierze,
Iż Zeus go zamknął w biodrze. Ja ci to wyjaśnię.
Pokażę ci, że sens jest w tej powieści właśnie:
Gdy Zeus go uratował z ognia swego gromu,
Wziął z sobą go na Olimp, by w niebiańskim domu
Pomieścić swą latorośl, przecież Hera w złości
Wyrzucić chciała dziecię z bożych wysokości.
I Zeus, jako że bogiem jest, miał środek na to:
Z powietrza przejrzystego, które tak bogato
Okrąża naszą ziemię, jakąś cząstkę zrywa
I postać z niej stworzywszy, która była żywa
Z pozoru, da ją Herze, by jej gniew uśmierzyć,
Dioniza zaś ukrył. I lud począł wierzyć,
To z owem pomieszawszy, jak to nieraz szczodrze
Zwykł czynić, że swe dziecko Zeus donosił w biodrze
To bóstwo jest i wieszczem, opętanie bowiem
Bachijskie i natchnienie wieszcze — to ci powiem —
Z wspólnego płyną źródła — szał mają proroczy;
Bo kogo, mówię, bóg ten przeniknie, ten zoczy
Przed sobą i obwieści nam przyszłość. I z wojną
Jest również w jakimś związku to bóstwo; wszak zbrojną
Rozprasza nieraz ciżbę niewymowna trwoga,
Nim chwycił broń przeciwnik. I to dziełem boga —
Od Dioniza idzie szał lęku! O, jeszcze
Śród skał delfickich ujrzysz ono bóstwo wieszcze,
Jak w blasku swej pochodni będzie brał dwie turnie,
Tyrsosem potrząsając, niosący się górnie
Ten możny pan Hellady! Przeto, Pentheusie,
Nie dawaj-że się dumnej porywać pokusie
I nie myśl, że kto królem, ten jest wszystkiem w świecie!
A jeśliś tego zdania, a zdanie to przecie
Jest fałszem, ty za mędrca się nie miej! W swe kraje
Nowego przyjmij boga i jego zwyczaje:
Ofiary i objaty składaj mu, swe czoło
Wieńcz bluszczem i w bachijskie rad pospieszaj koło.
Nie Dioniza rzeczą, wierzaj, uczyć sromu
Niewiasty, gdy Kipryda zagości w ich domu.
Wstydliwość zawsze bywa wrodzoną i szały
Bachijskie jeszcze żadnej z nich nie zepsowały,
Jeżeli były skromne z natury. Należy
Pamiętać o tem zawsze! A gdy do twych dźwierzy
Tłum ciśnie się, Pentheju, gdy twoje nazwisko
Rozbrzmiewa naokoło zdaleka i blisko,
Czyż ty się nie radujesz? Więc i on się cieszy,
Tak mniemam, gdy się spotka z czcią u ludzkiej rzeszy.
Więc ja, a ze mną Kadmos, z którego tak szydzisz,
Pójdziemy dzisiaj w pląsy: ty nam nie obrzydzisz
Ni bluszczu ani tańca, choć siwa z nas para!
Nie myślę walczyć z bogiem, choć mnie pchnąć się stara
Do tego twa namowa!... Szalejesz, człowieku!
Nic ciebie nie uleczy choć nie ujdziesz leku!
PRZODOWNICA CHÓRU (do Teirezjasa).
W Fojbosie słowa twoje nie obudzą wstrętu,
Bożego Rozwichrzeńca choć folgujesz świętu.
KADMOS.
Syneczku mój! Teirezjas dobre-ć dał przestrogi!
Bądź z nami i zakonu nie opuszczaj drogi.
Dziś skrzydła cię ponoszą i, jakkolwiek sądzisz,
Że rozum masz, w rozumie swoim wielce błądzisz.
Jeśli on nie jest bogiem, jak pleciesz, wmów w siebie
I krztynę pięknie pokłam, że nim jest — w potrzebie
Wszak warto się połudzić: Bóg to, choć Semele
Zrodziła go, świat mówi. I owszem, stąd wiele
Zaszczytu spada dzisiaj na nasz ród! A, proszę,
Pamiętaj, jakie sobie zgotował rozkosze
Aktajon! Toć psy własne, które sam wychował,
Rozdarły go na strzępy, bo wrzeszczał do pował
Niebieskich w swojej pysze, że w myśliwskiej sztuce
Bieglejszy, niż Artemis. Ażebyś nauce
Tej samej dziś nie uległ, bluszczem uwieńcz czoło,
Naszego uczcij boga, w nasze pospiesz koło.
PENTHEUS.
Precz z ręką tą! Idź, szalej, ile masz ochoty,
Lecz o mnie nie obcieraj tej swojej głupoty.
A mistrz twój, nauczyciel tej błazeńskiej nędzy.
Ten będzie miał się zpyszna!... (Do służby):
Niechże mi coprędzej
Pobiegnie kto do domu tego oto kpiarza,
O, tam, gdzie ten nasz wieszczek na lot ptaków zważa,
Uczciwym niech mu drągiem wszystko, jeśli łaska,
Połamie, pogruchoce, pobije, potrzaska!
Niech wszystko mu wywróci do góry nogami,
Niech bindy księże z wiatrem mu puści! Nie zmami
Nikogo już ten szalbierz! Będzie miał za swoje —
Najlepsza to jest kara, o to się nie beję!
Wy idźcie na prześpiegi! Włócząc się po mieście,
Ujrzycie może dudka, włóczęgę, niewieście
Podobniejszego raczej, co w niewiasty wpaja
Nieznaną dotąd sprosność! Schwyćcie mi hultaja,
Porubstwo szerzącego, spętać, przywieść do mnie,
Na śmierć ukamienować! Gorzko to ogromnie —
Przekona się — w mych Tebach siać bachantek szały!
TEIREZJAS.
Zuchwalcze! Sam ty nie wiesz, co mówisz! O, mały
Tyś zawsze miewał rozum, lecz dziś go już docna
Straciłeś! Chodź, Kadmosie! Może i owocna
Modlitwa nasza będzie za twojego wnuka,
Jakkolwiek nazbyt czelnie guza sobie szuka,
I za to miasto nasze, ażeby bóg na nie
Jakiego zła nie zesłał. Teraz ze mną, panie,
Z bluszczowym prętem w ręku! Wspierajmy się wzajem,
Ty mnie, a ja zaś ciebie. Nie żadnym to rajem
Tak w drodze paść dwom starcom! Wstyd! Lecz mniejsza o to!
Bachowi, Zeusowemu dziecku, służ, ochoto!
Bodajby dom twój, Kadmie, nie doznał strapienia
Przez tego utrapieńca . Nie z jasnowidzenia
To mówię, jeno z rzeczy, tak, jak jest! Rozpęta
Twój Penthej zło, gdyż głupcom w głupocie przynęta!
(Wychodzą).
CHÓR.
O zbożności boska ty,
Co nad ziemski wzlatasz łan
Na złocistem skrzydle swem!
Słyszysz, jak niezbożnym tchem
Penthej, z zgubnej pychy znan,
Szumnego nam boga lży?
O, tego syna Semeli,
Który się pierwszy weseli,
Który jest zawsze na przedzie
Przy bogów radosnej,
Strojnej w zieleń wiosny
Biesiedzie.
Albowiem dobrze się wiedzie
Na świecie,
Kiedy przy flecie
Taneczne pląsają grona,
Gdy dusza, od troski zwolniona,
Snać kona
Z radości —
Kiedy niebiańskich ucztujących gości
Wrzący rozpali sok,
Z winnych wyciśnion tłok —
Kiedy śród ludzi, zdobnych w bluszczu wian,
I puhar krąży i dzban,
Gdy jego władza
Sen na powieki sprowadza.
∗
Co wędzidła nie chciał znać,
Sprośny język, już on szczezł!
Człek zbrodniczy, czelny człek,
Co wyrzuca bluźnierstw stek,
Rychło smutny znajdzie kres.
Za to skromna, cicha brać,
Co, żyjąc zawsze roztropnie,
Przenigdy prawa nie kopnie,
Ta w łasce żyje dużej:
Nie uderzy srogi
Grom w jej domu progi,
Nie zburzy!
Boć przecie widzą z swej stróży
Niebiosów
Ci naszych losów
Szafarze, choć tak zdaleka,
Wszelakie czyny człowieka!
I rzeka
Rozumu
Nie zawsze będzie rozumem! Śród tłumu
Śmiertelnych ciał
Bóg żyć nam krótko dał.
Kto zbyt się górnie pnie, ten nie wie snać,
Co daje mu Ziemia-mać!
Tylko szaleniec
Po taki tu sięga wieniec!
∗
Na Cypru podążyć mi brzeg,
Na Afrodyty ostrowie,
Gdzie słodcy miłości bożkowie
Czarami ludzi tumanią,
Być mi po wiek!
Albo podążyć mi na nią,
Na oną ziemię stu rzek,
Które swą rosą
Owoce niosą
Łanom, ginącym w spiekocie!...
Na pierydzkie mnie płoski,
Błyszczące w słonecznem złocie,
Do stóp Olimpu, gdzie Muzy
Niebiosów blisko
Swe zbudowały siedlisko,
Wiedź, Rozwichrzeńcze ty boski!
Radosnych okrzyków śluzy
Wraz ze mną rzuć —
Szumny, szumiący tyś bóg —
Na ten rozkoszny smug!
Tam są Charyty, tam tężna jest Chuć,
Tam orgij bachijskich zakon!
∗
Zeusowa latorośl, nasz król,
Lubi ucztować przy winie,
Kocha Pokoju boginię,
Pomnożycielkę narodu,
Tę krasę pól,
Ludzi chroniącą od głodu!
Wszelkiego człeka on ból
Słodkim napojem,
Rozkoszy zdrojem
Uśmierza! Rad-ci on raczy
Tym życiodajnym puharem
I biedny lud i bogaczy.
Lecz temu wieści on zgubę,
Kto z chmurnem czołem
Nie zechce w gronie wesołem
Bawić się uciech bezmiarem
W te jasne dnie i w te lube
Przytulne noce! Hej!
Precz z mądralami, precz!
Dobra jedynie jest rzecz,
Którą uprawia lud w mądrości swej —
I ja sobie ją cenię!
Związanego prowadząc Dionizosa, na scenę wchodzi
SŁUGA.
Pentheju! Już jesteśmy! Jest i łup..................................................