Baltazar i Blimunda - ebook
Baltazar i Blimunda - ebook
Jan V, władca Portugalii na początku XVIII wieku, pragnie syna i ślubuje po jego narodzinach wznieść ogromny klasztor. Gdy królowa zachodzi w ciążę, przyszły ojciec, pragnąc dotrzymać obietnicy, kładzie kamień węgielny pod budowę monumentalnej bazyliki. W tym samym czasie – czasie płonących stosów inkwizycji – pewien ksiądz-heretyk realizuje swoje marzenie: budowę napędzanej siłą ludzkiej woli maszyny latającej, która mogłaby go przenieść do innej, szczęśliwszej krainy. W zadaniu tym pomagają mu okaleczony żołnierz Baltazar i olśniewająca Blimunda, córka zesłanej do Angoli czarownicy. Niesamowite przygody tej trójki splatają ze sobą wątek miłosny z historią o uporze człowieka walczącego o swoją godność i wolność.
José Saramago, laureat literackiej Nagrody Nobla w 1998 r. i najpopularniejszy na świecie prozaik portugalski, sławę zdobył dopiero w sześćdziesiątym roku życia swoją trzecią powieścią pt. Baltazar i Blimunda, uhonorowaną prestiżową nagrodą portugalskiego PEN Clubu oraz Nagrodą Literacką Miasta Lizbona.
Dom Wydawniczy REBIS opublikował polskie przekłady jego powieści: Baltazar i Blimunda, Historia oblężenia Lizbony, Rok śmierci Ricarda Reisa, Wszystkie imiona, Kamienna tratwa i Miasto ślepców.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7818-124-8 |
Rozmiar pliku: | 925 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lecz ani wytrwałość króla, który dwa razy w tygodniu, jeżeli nie zaistnieją przeszkody natury religijnej lub fizjologicznej, z werwą spełnia swoją królewską i małżeńską powinność, ani też cierpliwość i pokora królowej, która nie ogranicza się do modłów, ale za każdym razem, gdy król opuszcza ją i małżeńskie łoże, skazuje się na całkowity bezruch, by nie uronić życiodajnych płynów, skąpych z jej strony, zarówno z braku czasu i bodźców, jak też z racji bogobojnej wstrzemięźliwości, natomiast obfitych ze strony króla, czego zresztą można się spodziewać po mężczyźnie, który nie skończył jeszcze dwudziestu dwu lat, jednak wszystko na nic, gdyż do dziś łono Jej Królewskiej Mości Marii Anny nie zdołało się zaokrąglić. Ale Bóg jest wielki.
Prawie tak wielka jak Bóg jest rzymska bazylika św. Piotra, którą król właśnie wznosi. Jest to budowla bez wykopów i fundamentów, ustawiona na blacie stołu, który mógłby być dużo mniej solidny, zważywszy, że jest to tylko miniatura bazyliki, składana z kawałków dawnym sposobem na wpust i pióro, a poszczególne kawałki podają królowi z rewerencją czterej dyżurni pokojowcy. Kufer, z którego je wyjmują, pachnie kadzidłem, a karmazynowy aksamit, w który każda część jest oddzielnie zawinięta – żeby twarz posągu nie obiła się o krawędź kolumny – lśni w blasku grubych woskowych świec. Budowla jest prawie na ukończeniu. Wszystkie ściany są już osadzone w zawiasach, kolumny stoją pod gzymsem zdobnym w łaciński napis z imieniem i tytułem Pawła V Borghese, który król już dawno przestał odczytywać, choć jego oczy niezmiennie napawają się liczebnikiem porządkowym, identyczny figuruje przecież przy jego własnym imieniu. W wypadku króla skromność należałoby poczytywać raczej za wadę.
Zanim król wstawi figury proroków i świętych w stosowne otwory architrawu, każdej z nich pokojowiec składa ukłon, rozwijając drogocenny aksamit i podając na wyciągniętej dłoni proroka leżącego na brzuchu bądź świętego do góry nogami, nikt jednak nie zwraca uwagi na ten mimowolny brak poszanowania, tym bardziej że król od razu przywraca porządek i należną świętym rzeczom powagę, ustawiając prosto i na właściwym miejscu postacie czuwające nad świątynią. Ze szczytu gzymsu nie widzą one jednak placu św. Piotra, ale króla Portugalii i pokojowców, którzy mu usługują. Widzą też posadzkę galerii i żaluzje kaplicy królewskiej, a nazajutrz podczas pierwszej mszy, jeżeli wcześniej nie powrócą w aksamity kufra, ujrzą króla nabożnie uczestniczącego w świętej ofierze wraz z całym orszakiem, nie będzie w nim jednak tych samych osób, kończy się bowiem tydzień i inni szlachetnie urodzeni panowie rozpoczną służbę. Pod galerią, na której się znajdujemy, jest jeszcze jedna, także odgrodzona żaluzjami, ale bez żadnej budowli do składania, choćby kapliczki czy pustelni, gdzie królowa w samotności słucha mszy, ale nawet i to święte miejsce nie pomaga na bezpłodność. Do ustawienia została już tylko kopuła Michała Anioła, kamienne cudo, tu oczywiście mamy tylko jego namiastkę, z powodu wielkich rozmiarów jest ona przechowywana w osobnym kufrze, a jako że wieńczy całą budowę, ceremoniał ulega zmianie, wszyscy pomagają królowi, wspomniane pióra z hukiem wchodzą w odpowiednie wpusty i bazylika jest gotowa. Jeśli głośny trzask, który zagrzmiał w kaplicy, dotrze poprzez sale i długie korytarze do sypialni czy alkowy, gdzie czeka królowa, będzie to dla niej znak, że mąż niebawem przybędzie.
Musi jednak jeszcze trochę poczekać. Na razie król przygotowuje się do tej wizyty. Pokojowcy rozebrali go i przyoblekli w stylowy strój, stosowny do obrzędu, podając sobie z rąk do rąk kolejne części garderoby z takim nabożeństwem, jakby to były relikwie świętych dziewic, a odbywa się to w asyście licznych służących i paziów, z których jeden otwiera szufladę, drugi odsuwa zasłonę, ten podnosi lampę, ów reguluje płomień, dwóch stoi w bezruchu, dwaj inni robią to samo, a kilku pozostałych nie wiadomo co tu w ogóle robi. Ale w końcu, dzięki wytężonym wysiłkom wszystkich obecnych, król jest gotów, jeszcze tylko któryś ze szlachciców wygładza ostatnią fałdę, inny poprawia haftowaną kryzę i nim upłynie minuta, król skieruje się do sypialni królowej. Dzban czeka na zdrój.
Lecz oto zjawia się Nuno da Cunha, biskup inkwizytor, a wraz z nim pewien leciwy franciszkanin. Nim podejdą bliżej i powiedzą, o co chodzi, składają skomplikowane ukłony, suną naprzód w lansadach, przystają i cofają się, gdyż w taki właśnie sposób należy stawać przed królewskim obliczem, ale nie będziemy dłużej się tym zajmować z uwagi na pośpiech widoczny w ruchach biskupa i gorączkowe drżenie mnicha. Król Jan V odchodzi na bok z inkwizytorem, który odzywa się w te słowa, oto jest brat Antoni od św. Józefa, z którym rozmawiałem o zmartwieniu Waszej Królewskiej Mości z racji tego, że miłościwa królowa pani nasza nie daje mu potomków, poprosiłem też o modlitwy w intencji Waszej Miłości, żeby Bóg obdarzył Waszą Królewską Mość potomstwem, na co on odpowiedział, że Wasza Królewska Mość będzie mieć dzieci, jeśli tylko zechce, więc spytałem go, co mają znaczyć te mgliste słowa, wiadomo przecież, Wasza Miłość chce mieć dzieci, a wtedy odpowiedział mi, już całkiem jasno, że jeżeli Wasza Królewska Mość przyrzeknie zbudować klasztor w osadzie Mafra, Bóg ześle następców, co rzekłszy zamilkł i skinął na mnicha z Arrabidy.
Zapytał król, Czy prawdą jest to, co przed chwilą usłyszałem od Jego Eminencji, że jeżeli obiecam zbudować klasztor w Mafrze, będę miał dzieci, mnich zaś odpowiedział, To prawda, panie, lecz pod warunkiem, że będzie to klasztor Franciszkanów, na co odrzekł król, Skąd wiesz, a brat Antoni odpowiedział, Wiem, choć nie wiem skąd, przez moje usta przemawia prawda, to głos wiary, jeżeli Wasza Królewska Mość zbuduje klasztor, wkrótce doczeka się następców, jeśli zaś klasztor nie zostanie zbudowany, Bóg rozstrzygnie. Król skinieniem ręki odprawił zakonnika i spytał Jego Eminencję Nuna da Cunha, Czy ten mnich jest człowiekiem prawym, na co biskup odpowiedział, W całym zakonie Franciszkanów nie ma drugiego tak prawego, jak on. Wówczas król Jan, piąty tego imienia, wyzbywszy się już wszelkich wątpliwości co do wagi propozycji, powiedział podniesionym głosem, aby go wyraźnie usłyszeli wszyscy obecni i by nazajutrz nowina obiegła miasto i królestwo, Przyrzekam moim królewskim słowem, że każę zbudować klasztor Franciszkanów w osadzie Mafra, jeżeli królowa da mi dziecko w ciągu roku, licząc od dnia dzisiejszego, na co wszyscy odrzekli, Niech Bóg wysłucha Waszą Miłość, choć nikt nie wiedział, kto tu zostanie poddany próbie czy sam Bóg, czy cnota brata Antoniego, czy potencja króla, czy wreszcie oporna płodność królowej.
Królowa Maria Anna rozmawia z ochmistrzynią dworu, markizą de Unhão, która jest Portugalką. Omówiły już nabożne praktyki odprawione tego dnia, wizytę u karmelitanek bosych w klasztorze Niepokalanego Poczęcia w Cardais oraz nowennę do św. Franciszka Ksawerego, która nazajutrz rozpocznie się w kościele św. Rocha, słowa królowej i markizy płyną nieprzerwanym strumieniem, pobrzmiewa w nich rzewność, gdy wymieniają imiona świętych, i boleść, gdy mowa o męczeństwach lub specjalnych ofiarach mnichów i mniszek, choćby nawet nie wykraczały one poza zwykłe umartwienie przez post czy też skryte udręki włosiennicy. Ale oto już anonsują króla, który idzie pełen zapału, podniecony mistycznym związkiem między daniną ciału a ślubowaniem złożonym Bogu za pośrednictwem usłużnego brata Antoniego od św. Józefa. Wraz z królem wkracza dwóch pokojowców, uwalniają go od zbędnych szat, to samo czyni markiza wobec królowej, kobieta pomaga kobiecie, asystuje im jeszcze hrabina oraz druga ochmistrzyni, nie mniej utytułowana, która przybyła z Austrii, w sypialni jest więc spore zgromadzenie, Ich Królewskie Moście wymieniają ukłony, ceremoniał trwa w nieskończoność, wreszcie pokojowcy wycofują się przez jedne drzwi, fraucymer zaś przez inne, wszyscy będą czekać w przedpokoju na zakończenie rytuału, pokojowcy odprowadzą króla do sypialni, która kiedyś należała do królowej matki, w czasach gdy jeszcze żył ojciec, damy zaś wrócą i otulą królową Marię Annę pierzyną przywiezioną z Austrii, bez której nie może się obejść zimą i latem. I właśnie przez tę pierzynę, pod którą można się ugotować nawet w lutowe chłody, król Jan V nie zostaje na całą noc z królową, jak to bywało na początku, kiedy nowość brała górę nad niewygodą, a była ona niemała, gdyż pławił się cały w pocie własnym i cudzym, mając u boku królową przykrytą po czubek nosa i prażącą się w dusznych waporach. Królowa Maria Anna, choć nie pochodzi z gorącego kraju, nie znosi jednak tutejszego klimatu. Przykrywa się cała ogromną, puchatą pierzyną i leży skulona niczym kret, który napotkawszy kamień, zastanawia się, w którym kierunku dalej kopać swój korytarz.
Zarówno król, jak i królowa mają na sobie długie, sięgające ziemi koszule, monarsza ledwie muska podłogę haftowanym rąbkiem, królowej zaś jest o dobrą piędź dłuższa, chodzi bowiem o to, żeby nawet czubek stopy nie wystawał, nawet najmniejszy palec, byłaby to doprawdy wielka nieprzyzwoitość. Król Jan V prowadzi królową do łoża, trzyma ją pod rękę niby kawaler damę na balu, nim wstąpią na schodki, każde ze swej strony, klękają i odmawiają stosowne modlitwy na intencję tego, żeby śmierć nie zaskoczyła ich bez spowiedzi podczas zbliżenia cielesnego oraz żeby ta nowa próba przyniosła pożądany owoc, czego Jan V oczekuje tym razem ze zdwojoną nadzieją, ufa bowiem Bogu i własnemu wigorowi, stąd też i ze zdwojoną wiarą błaga Boga o następców. Jeśli idzie o królową, należy przypuszczać, że modli się o tę samą łaskę, chyba że ma specjalne powody, dla których nie musi już o nią prosić, ale to pozostanie tajemnicą konfesjonału. Położyli się do łoża. Sprowadzono je z Holandii w tym samym czasie, kiedy królowa przybyła z Austrii, król specjalnie je zamówił i kosztowało go siedemdziesiąt pięć tysięcy cruzado, bo w Portugalii nie ma tak znakomitych rzemieślników, a nawet gdyby byli, z pewnością byliby tańsi.
Na pierwszy rzut oka trudno odgadnąć, czy ten wspaniały mebel jest z drewna, gdyż cały jest pokryty drogocennymi ozdobami, tkanymi i haftowanymi festonami oraz złoconymi rzeźbami, nie mówiąc już o baldachimie, który mógłby służyć papieżowi. Zaraz po przywiezieniu i ustawieniu na miejscu nie było w nim jeszcze pluskiew, było całkiem nowiutkie, pojawiły się one dopiero później, w miarę używania, może przyciągnęło je ludzkie ciepło, a może to skutek wędrówek wewnątrzpałacowych lub między miastem i pałacem, zupełnie nie wiadomo, skąd się wzięło to robactwo, a przecież do łoża tak bogato przybranego w materie i inne ozdoby nie można przystawić płonącej szmaty, żeby spalić całe to rojowisko, co byłoby jedynym lekarstwem, choć można jeszcze spróbować płacić pięćdziesiąt reali na rok św. Aleksemu, może on uwolni królową i nas wszystkich od tej plagi i od swędzenia. W noce, kiedy przychodzi król, pluskwy zaczynają później dawać się we znaki, a to z powodu wstrząsów materaca, są to bowiem stworzenia lubiące spokój i ludzi pogrążonych we śnie. Tam, w łożu króla, też czekają na swoją porcję krwi, która dla nich nie jest ani lepsza, ani gorsza niż reszty lizbończyków, jest im obojętne, czy jest błękitna, czy też w kolorze naturalnym.
Królowa Maria Anna wyciąga do króla spoconą, zimną rączkę, która mimo ogrzania pod pierzyną natychmiast ziębnie w lodowatej sypialni, król zaś spełniwszy swoją powinność, jest pełen ufności, gdyż uczynił to z przekonaniem i twórczym zapałem, całuje więc tę dłoń jako rękę królowej i przyszłej matki, jeżeli brat Antoni od św. Józefa nie przecenił zbytnio swoich możliwości. Królowa Maria Anna pociąga za sznur dzwonka i wchodzą z jednej strony pokojowcy króla, z drugiej zaś damy, wśród różnych zapachów, wypełniających ciężką atmosferę sypialni, z łatwością wyróżniają jeden, jako że bez tego, co tak pachnie, niemożliwe są cuda w rodzaju obecnie oczekiwanego, tamto bowiem bezcielesne zapłodnienie, o którym się tyle mówi, zdarzyło się tylko raz, żeby ludzie się przekonali, że Bóg, jeśli zechce, może się obejść bez mężczyzn, choć nie bez kobiet.
Mimo usilnych perswazji spowiednika królowa Maria Anna przeżywa zawsze przy tych okazjach rozterki duchowe. Uważa bowiem, że po wyjściu króla i pokojowców, po udaniu się na spoczynek usługujących jej dam, powinna wstać, aby jeszcze ostatni raz się pomodlić, jednak według zaleceń lekarzy powinna obchodzić się ze sobą jak z jajkiem, wobec tego zadowala się tym, że w nieskończoność odmawia szeptem różaniec, coraz wolniej przesuwając paciorki, aż wreszcie zasypia w połowie kolejnej zdrowaś-Mario-łaskiś-pełna, tej to się udało, błogosławion owoc żywota twego, myśli, mając na uwadze własne spragnione łono, przynajmniej jedno dziecko, Panie, przynajmniej jedno. Nigdy się nie wyspowiadała z tej mimowolnej pychy, gdyż była ona na tyle mimowolna i mglista, że gdyby nawet królowa miała stanąć przed sądem, przysięgłaby zupełnie szczerze, że zawsze zwracała się wyłącznie do Przenajświętszej Panny i do jej łona. Są to meandry królewskiej podświadomości, podobnie jak te wszystkie sny, które ciągle nawiedzają Marię Annę, bo jakże wytłumaczyć fakt, że kiedy król wraca do swojej sypialni, ona śni, że idzie przez plac Pałacowy od strony jatek, unosząc z przodu spódnicę i ślizgając się w wodnistym, lepkim błocie, które pachnie zupełnie jak mężczyzna po wytrysku, podczas gdy infant Franciszek, jej szwagier, którego dawny pokój teraz zajmuje i który jakby tu powracał duchem, tańczy wokół niej na wysokich szczudłach niby czarny bocian. Również tego snu nigdy nie wyznała spowiednikowi, ale cóż on z kolei mógłby jej tu powiedzieć, skoro taki przypadek nie figuruje w poradniku doskonałej spowiedzi. Może więc królowa Maria Anna spać spokojnie, całkiem schowana pod puchową górą, a tymczasem pluskwy zaczynają wychodzić ze szpar i fałd, spadają też z baldachimu, w ten sposób skracając sobie podróż.
Tej nocy król Jan V też będzie miał sny. Przyśni mu się, że z członka wyrasta mu rozłożyste drzewo genealogiczne, całe zaludnione przodkami Chrystusa, łącznie z samym Chrystusem, dziedzicem wszystkich koron, a potem drzewo zniknie i w jego miejsce wyrośnie potężny, z wysokimi kolumnami, dzwonnicami, kopułami i wieżycami klasztor Franciszkanów, o czym świadczy franciszkański habit brata Antoniego od św. Józefa, który otwiera na oścież drzwi kościoła. Podobny temperament nieczęsto spotyka się u królów, ale Portugalia zawsze miała do nich szczęście.