Barbara Brylska. W najtrudniejszej roli - ebook
Barbara Brylska. W najtrudniejszej roli - ebook
Bestsellerowa biografia pierwszej damy polskiego kina, znanej w Polsce, Rosji oraz w wielu europejskich krajach ze wspaniałych ról filmowych.
Biografię Barbary Brylskiej czyta się jednym tchem. Jest to opowieść o życiu pełnym wielkich emocji, o marzeniach i o najważniejszych mężczyznach jej życia. Książka została wzbogacona o zdjęcia z filmoteki i prywatnego archiwum Artystki.
Wydawnictwo Axis Mundi z przyjemnością prezentuje uaktualnioną, uzupełnioną o kolejne rozdziały i wzbogaconą unikalnymi fotografiami nową edycję książki, która kilkanaście lat temu znajdowała się na czołowych miejscach list bestsellerów.
"Barbara Brylska ze wszech miar warta jest naszej uwagi. Urzeka niezwykłą urodą, odwagą, otwartością i rzadką umiejętnością bycia sobą. Ani sława, ani niepowodzenia nie są w stanie temu przeszkodzić. Basia jest osobą wyjątkową, wartą opisywania i wielkiej uwagi. Cieszę się, że czytelnicy będą mogli choć w skrócie poznać jej ostatnie dokonania. Niebawem minie czternaście lat od chwili, gdy napisana przeze mnie książka "Barbara Brylska w najtrudniejszej roli" znalazła się po raz pierwszy w rękach czytelników. Pisałam to wszystko w najtrudniejszym okresie życia mojej bohaterki, prywatnie mojej przyjaciółki - chciałam czymś zająć myśli Barbary, choć na krótkie chwilę oderwać od tragedii po stracie ukochanej córki. Myślę, że wtedy udało mi się jej troszeczkę pomóc. Na szczęście miała jeszcze syna, talent i hart, co pomaga jej pracować i trwać z raną nie do zagojenia." - Barbara Rybałtowska
"Do dziś pamiętam, jak piorunujące wrażenie zrobiła na mnie Barbara Brylska w ‘Faraonie’. To zetknięcie się z metafizyczną urodą, niecodzienną osobowością i wreszcie wielkim talentem aktorskim sprawia, że każde spotkanie z Basią jest dla mnie świętem." - Bogusław Linda
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61432-33-3 |
Rozmiar pliku: | 25 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pochylony nisko mężczyzna klęczy przy grobie. Rękę opiera na betonowej płycie. Znieruchomiały, jakby szukający pulsu, wyczekujący jakiegokolwiek odgłosu pod rozpostartą dłonią.
Aktorka w żałobie, drobna, jasnowłosa, w czarnym koronkowym szalu narzuconym na głowę i ramiona stoi przede mną. Jej nieruchome, przezroczyste spojrzenie skierowane jest na klęczącego u grobu mężczyznę.
Ujęcie wydłuża się w nieskończoność. Mam czas zanotować wszystko dokładnie w pamięci: bezchmurne wysokie niebo, zieleń wybujałych chwastów ciągnących się po horyzont, rozedrgane żarem południa powietrze i śpiewy obojętnych na ludzkie strapienia ptaków. Mam czas nasycić oczy urodą kolorowej kwietnej mozaiki i przeczytać napis na wyłaniającej się spod wieńców metalowej tabliczce: „Zmarła tragicznie BASIA KOSMAL, żyła lat dwadzieścia”...
Już dawno powinien być klaps, ta scena jest stanowczo za długa!
– Ludwik. Wstań, idziemy! – mówi aktorka chropawym, nie swoim głosem.
– Zawsze będę tak robił – odrzekł buntowniczo, ale posłuchał i podniósł się z klęczek...
Koniec mistyfikacji! To nie żaden film. Daremnie czepiałam się nadziei, że coś takiego nie mogło się zdarzyć naprawdę...
^(*) _(*) ^(*)
Rozpakowując walizki po podróży natknęłam się w domu na poskładane dzienniki z ubiegłego tygodnia, zrobiłam sobie krótką przerwę, aby poczytać o tym, co się działo w kraju podczas mojej nieobecności. Wtedy natknęłam się na ten niewiarygodny nekrolog. Znalazłam potem jeszcze jeden i jeszcze, każdy następny potwierdzał hiobową wieść... Wstrząśnięta, nie bez oporów zatelefonowałam. Jak znaleźć odpowiednie słowa dla rodziców dotkniętych tragedią, czy w ogóle są takie słowa?
Przygnębiona po krótkiej rozmowie odłożyłam słuchawkę i zabrałam się do porządkowania rzeczy. Po chwili zadzwonił telefon.
– Czy znalazłabyś chwilę czasu, żeby pojechać z nami na cmentarz? Bardzo potrzebujemy teraz kontaktu z ludźmi... – mówił Ludwik.
– Zrobię dla was wszystko. Zaraz przyjadę.
Za pół godziny, z bijącym sercem dzwoniłam już do drzwi.
Otworzyły się natychmiast i objęliśmy się ze szlochającym ojcem tragicznie zmarłej dziewczyny.
W półmroku, przy zaciągniętych kotarach, w głębi pokoju siedziała bolejąca matka. Raczej usłyszałam ją, niż zobaczyłam.
– Nie płacz proszę i... nie przytulaj mnie – powiedziała drewnianym głosem.
– Dobrze... i tak nie wiem, co mogłabym wam powiedzieć.
– Najlepiej nic nie mów. Najważniejsze, że jesteś.
Usiadłam. Przy wejściu do dużego living roomu, na barku, paliły się gromnice, rzucając migotliwe światło na dużą wiszącą na ścianie fotografię pięknej dziewczyny o smutnym uśmiechu.
Półmrok, zapach kwiatów i wosku, Barbara dziwnie zmalała, blada, o twarzy mizernej i wąskiej jak przecinek podniosła się z fotela; narzuciła szal na głowę mówiąc:
– Jedźmy. Kiedy Duduś wróci ze szkoły, powinniśmy już być tu z powrotem.
Jechaliśmy do Pyr w milczeniu. W milczeniu robiliśmy potem porządek na grobie. Ludwik nosił wodę, Barbara układała i skrapiała kwiaty, a ja wyrzucałam śmieci. Robiłam to machinalnie, myśląc przez cały czas o tym, jak bardzo przed laty pragnęli tego dziecka. O tym, jak my, dwie młode mamy, spacerowałyśmy razem po mazurskich lasach, ona pchając wózek, z którego uśmiechało się do niej śliczne, ciemnowłose niemowlę, ja prowadząc za rączkę moją małą córeczkę...
Potem, gdy już uporządkowaliśmy grób, uległam mistyfikacji, wydało mi się, że jestem oto świadkiem kręcenia ponurego dramatu filmowego z Barbarą Brylską w roli głównej.
Podczas powrotu do samochodu trzymałam ją mocno pod rękę, bo chwiała się z osłabienia i otumanienia środkami uspokajającymi. Szukałam słów, które potrafiłyby choć na chwilę złagodzić jej ból, i wtedy nagle przyszło mi do głowy, żeby podjąć dawno zarzucony temat.
– Słuchaj – powiedziałam. – Może wyda ci się to nie w porę, ale chciałabym, żeby powstała książka o tobie.
– Teraz???
Aż przystanęła ze zdziwienia. – Teraz nic już nie ma znaczenia... Albo... poczekaj... dobrze. Tylko musi być w tej książce dużo o Basi. Dobrze...
– Jak sobie życzysz – powiedziałam. – Nie ma co zwlekać, poustalam wszystko z wydawcą i zabieramy się do roboty, zgoda?
– Dobrze. Może to i dobrze...
Niedługo potem podpisałyśmy umowę i zaczęła się wspólna praca. Pierwsze rozmowy jak bumerang nieustannie wracały do tragedii. Był taki dzień, kiedy poczułam się zdesperowana i prawie uwierzyłam, że źle wybrałam moment na pisanie książki, ale właśnie wtedy nastąpił przełom. Zauważyłam, że moja rozmówczyni robi się coraz bardziej energiczna, że jej osobowość wynurza się stopniowo spoza mgły cierpienia i środków uspokajających.
Jeszcze raz potwierdził się truizm, że czas i praca mają na szczęście moc zbawienną. Spod ciężaru rozpaczy, zwątpienia zaczęły wyzierać wspomnienia o coraz jaśniejszym zabarwieniu.
^(*) _(*) ^(*)
Z pewnością książka o Barbarze Brylskiej napisana w innym czasie byłaby o wiele pogodniejsza. Tragedia przyczyniła się do tego, że wszyscy moi rozmówcy wypowiedziom swoim przytępili ostrza. Padały przy okazji, z niejednych ust, zarzuty pod moim adresem:
– Nie napiszesz obiektywnej książki, traktujesz wszystko zbyt emocjonalnie!
To prawda. Jednak nawet jeśli tak jest, przytaczam przecież i wypowiedzi innych, którzy ją otaczali i pracowali z nią w różnych okresach jej życia. Kiedy po kilku tygodniach naszych rozmów zwróciłam uwagę, iż przekazuje mi za dużo szczegółów ze swego życia osobistego, ze szkodą dla wiadomości o kolejnych rolach, odrzekła:
– Mówię ci o tym, co dla mnie najważniejsze.
– Ale weź do ręki inne biografie aktorskie, taki Daniel Olbrychski – nie ustępowałam. – On analizuje każdą swoją kolejną rolę, odnosi się do materiału literackiego, z jakiego powstały...
– Daniel to Daniel, a ja to ja! – odparowała. – Moje życie to dopiero materiał na rolę! Największą i najtrudniejszą z tych, które grałam i mogłabym zagrać... – I znowu zaczęła się przede mną spowiadać.
– Sprzedałam ci moją duszę – powiedziała na koniec. – Mam nadzieję, że będziesz wiedziała, co z tym począć.
A zatem BARBARA BRYLSKA W NAJTRUDNIEJSZEJ ROLI, czyli jej życie.
Rodzice – Felicja z Pietrzaków i Zenon Brylski. Zdjęcie zrobiono w dniu ślubu cywilnego w 1940 roku.Gdy Felicja Pietrzakówna ukończyła ostatnią klasę czteroletniej szkoły powszechnej w Skotnikach, nauczyciel Komicz odwiedził jej ojca. Wychwalał przed nim zdolności dziewczynki, namawiał do tego, by kształcić ją dalej.
Ojciec, mężczyzna dorodny i stanowczy, wysłuchał pochwał i rad, ale wiedział swoje. Felicja, podobna do niego jak dwie krople wody, była co prawda jego oczkiem w głowie, ale oprócz niej miał przecież jeszcze szóstkę drobiazgu (trzech urwisów i trzy dziewuszki). Każde z nich trzeba było nakarmić i jakoś zabezpieczyć. Kto by w takiej sytuacji zaprzątał sobie głowę wysyłaniem do szkół dziewczyny, gdy ta w dodatku całkiem do rzeczy, więc i bez tego w życiu nie przepadnie. No i mało to roboty w gospodarstwie i w polu, żeby pozbywać się dobrowolnie rąk zdatnych do pracy? Co innego zimą. Po wykopkach i zbiorach może sobie jechać do Łodzi. Znają tam bogatego Żyda, u którego może popracować, zarobi sobie, świata się napatrzy, a jeszcze i opiekę znajdzie.
Jak postanowił, tak uczynił. Dziewczyna pomagała w obejściu, latem przy żniwach, przy wykopkach jesienią, na zimę jeździła do Łodzi na zarobek.
Gdy we wrześniu 1939 roku wybuchła wojna, była już dorosła i śliczna jak malowanie. Toteż nikt we wsi się nie zdziwił, gdy pewnej niedzieli przyjechała do domu w towarzystwie jasnowłosego młodzieńca, który był nie mniej od niej urodziwy. Ona ciemna, on jasny, stanowili ładną parę. We wsi uważano, że uśmiechnęło się do niej szczęście. Zenon Brylski, chłopak z miasta, z dobrym fachem, bo ślusarz, w dodatku „złota rączka”, taki, co to wyrzeźbić potrafi i zegarek naprawi. Zegarmistrzostwo, prawdę mówiąc, stanowiło jego pasję. Rodzice Felicji byli nim zachwyceni, uznali, że jest znakomitym kandydatem na zięcia. Trochę mniej zdecydowania przejawiała sama kandydatka na żonę, bowiem narzeczony zdążył już przed nią odkryć swój niełatwy charakter. Ojciec jednak machnął ręką na dziewczyńskie grymasy i ustalono bliską datę ślubu.
Wkrótce więc pobrali się i zamieszkali w Łodzi. Czasy były ponure. Polska, jak długa i szeroka, pod jarzmem okupacji, ciągłe zagrożenie. Młodzi jednak, jak wielu rodaków, mieli nadzieję, że koszmar nie potrwa długo i zdecydowali się na powiększenie rodziny. Uznali, że bezpieczniej będzie przyszłej matce pod opieką rodziców na wsi, gdzie zagrożenie było nieporównywalnie mniejsze niż w mieście. Pod ręką była tam doświadczona akuszerka, pani Komiczowa, żona nauczyciela.
Dwudziestego dziewiątego maja 1941 roku Felicja Brylska z Pietrzaków wydała na świat córeczkę. Nie posiadała się ze szczęścia, ale uczucie to zaprawione było szczyptą goryczy, bo jak się okazało, zawiodła oczekiwania męża, który pragnął mieć syna. Od tej pory stosunki małżonków oziębiły się, Zenon Brylski bywał nadąsany i demonstrował swoje niezadowolenie przy lada okazji. W parę dni po urodzeniu się maleństwa przyszedł do chaty Pietrzaków pan Komicz, przynosząc byłej uczennicy piękny kaktus. Młoda mama podziękowała grzecznie, ale w duchu martwiła się długo, czy aby ta kłująca, nie lubiana przez nią roślina nie okaże się złą wróżbą dla jej dziecka.
W dwa tygodnie po narodzinach zawieziono niemowlę do kościoła parafialnego pod wezwaniem świętej Małgorzaty, gdzie odbyła się ceremonia chrztu. Przybył też na nią z Łodzi tata dziewczynki, który sam wybrał imiona dla swojej pierworodnej: BARBARA STANISŁAWA.
Nikt spośród zebranych na cichej uroczystości w parafialnym kościółku nie przewidywał, że wrzeszcząca wniebogłosy kruszyna będzie w przyszłości sławna i podziwiana, że zostanie gwiazdą filmową. Czego by sobie dla swej córeczki rodzice nie marzyli, ich wyobraźnia nie sięgała aż tak wysoko.
Felicja Brylska w ciągu dwóch lat przebywała z dzieckiem u rodziców, pomagała im w gospodarstwie i czuwała nad rozwojem córeczki. Potem Niemcy zabrali rodzicom majątek i wysiedlili ich do skleconej naprędce lepianki, a dziadka małej Basi zapędzili do kopania okopów. Nie było innego wyjścia, jak wracać do Łodzi.
FELICJA z PIETRZAKÓW BRYLSKA: „Basia przyszła na świat w bardzo złych czasach (mam na myśli wojnę). Cieszyłam się z córeczki, mimo że mąż wolał syna. Byłam źle odżywiona, toteż bałam się bardzo porodu. Z tego powodu wyjechałam do Skotnik, bo pod skrzydłami ukochanej mamy czułam się bezpieczniej.
Basia Brylska z mamą
29 maja 1942 rok. W pierwszą rocznicę urodzin pierwsza sesja zdjęciowa z wpadką (zasiusiany stolik).
Przez dwa lata było nam znośnie. Basia była szczupła, ale bardzo ruchliwa i dobrze mi się chowała. Miała dwa latka, gdy wrzuciła kota do studni, za to, że wypił babci śmietanę. Nie uczyniła tego bynajmniej z okrucieństwa, tylko z chęci przypodobania się babci, która pomstowała: «czekaj nicponiu, niech no cię tylko dopadnę, nie daruję tej śmietany, w studni utopię!»
Topielca naturalnie uratowaliśmy, a Basia była pierwsza w kolejce do utulania go, czego także miał serdecznie dosyć i wyrywał się jak mógł z jej czułych rączek. Podobnie było z kurczętami, które od jej pieszczot często padały bez tchu. Była szalona na punkcie wody i gdziekolwiek zobaczyła napełnione naczynie, natychmiast wchodziła w nie tak jak stała, w ubranku i bucikach.
Po jej drugich urodzinach zaczęła się gehenna. Niemcy wysiedlili moich rodziców z majątku. Musiałyśmy z Basią wracać do Łodzi. Tam też nie czekało nas nic dobrego. Mąż zmuszony był ukrywać się, bo szukało go gestapo, a Niemcy zmusili mnie do pracy w wielkiej szwalni wojskowej.
Wywiozłam więc Basię z powrotem na wieś. Szybko doszłam do wniosku, że córeczka nie powinna przebywać długo w tak trudnych warunkach. Rodzina żyła naprawdę w nędzy. Już po paru tygodniach mała była zaniedbana i niedożywiona. Miała poobijane kolanka i wyglądała jak bezpańskie dziecko. Serce mi się ściskało, gdy na nią patrzyłam, więc postanowiłam, że niech się dzieje co chce, a ja zabiorę ją do Łodzi.
Nie była to łatwa decyzja. W hali, w której pracowałam, wisiały plandeki, za którymi musiałam ukrywać Basię. Kobiety ze mną pracujące rozumiały sytuację i pomagały mi. Dawałam dziecku zabawki, karmiłam je na zapas i błagałam, żeby siedziało cicho. Serce mi krwawiło, kiedy widziałam, jak zza zasłon śledzi mnie to smutne, załzawione spojrzenie. Nic dziwnego, że nie mogłam znieść tego na długą metę, tym bardziej że znowu spodziewałam się dziecka. Pewnego dnia postanowiłam, że koniec ze szwalnią, zostaję w domu. Moje koleżanki z pracy uprzedzały mnie, że u Niemców nie można sobie tak po prostu z pracy zrezygnować, że mogę mieć kłopoty, ale byłam zdesperowana i podjęłam ryzyko. Uprzedziłam tylko Basię, żeby w razie pukania do drzwi siedziała cicho. Biedny mały więzień nie mógł znieść pobytu w zamknięciu, toteż ledwie rozległo się pukanie, a właściwie dobijanie do drzwi, zawołała radośnie: «proszę!» Leżałam w łóżku, bardzo źle się czułam. Przyszły po mnie trzy osoby: kierownik brygady, w której pracowałam, inny Niemiec w mundurze i tłumaczka, sekretarka dyrektora zakładu. Do dziś jestem przekonana, że to Basia uratowała mnie wtedy przed aresztowaniem. Kiedy kazano mi się ubrać i wyjść, zaczęła płakać razem ze mną, podeszła do Niemca, objęła go za nogi i głaskała po rękach prosząc: «zostaw mamusię, zostaw proszę!» Wszyscy moi nieproszeni goście byli zdumieni, że rozumie zagrożenie, bo miała niewiele ponad trzy lata.
Cała rodzina Brylskich
Siostrzyczki Basia i Jadzia
Przedtem intruzi zachowywali się wobec mnie bardzo arogancko, ale po interwencji Basi zmiękli i oświadczyli, że darują mi niesubordynację pod warunkiem, że wrócę do pracy. Nie miałam innego wyjścia, jak ponowne wywiezienie dziecka na wieś. Ciąża, praca i zajmowanie się dzieckiem to było już ponad moje siły. Po przyjściu na świat drugiej córki, Jadzi, wszystko odmieniło się na lepsze. Wojna się skończyła, mąż wrócił do domu, przeprowadziliśmy się do większego mieszkania i życie potoczyło się normalniej. Byliśmy nareszcie wszyscy razem i pierwsze lata Jadzi były szczęśliwe. Zagrożenie, niewygody i strach przed głodem nie były jej udziałem. Minęły jeszcze trzy lata i Basia poszła do szkoły. Od początku była zdolną i pilną uczennicą. Zachowywała się natomiast jak łobuz, nawet miewała obniżony stopień ze sprawowania. Podstawiała chłopakom nogę, zrywała czapki z głów, pociągała za szelki. Była za to karana, stawiano ją w kącie, ale to nie skutkowało.
Była za to bardzo uczuciowa. Przyprowadzała ze szkoły na obiad biedniejszą koleżankę, zabierała dla niej kanapki na drugie śniadanie. Gdy zauważyła, że martwię się lub płaczę, nie odeszła ode mnie nigdy, zanim się nie uspokoiłam. Wszystkie troski przeżywała razem ze mną.
Była zwinną i szczupłą dziewczynką, o niezwykle pięknych warkoczach, rzadko widywało się u dziewczynek takie włosy. Narzekała nieraz, że jej ciążą i zanudzała mnie prośbami, żebym pozwoliła je obciąć. Nie chciałam o tym słyszeć.
Jednakże gdy podczas wakacji wyjechała na obóz ze szkołą plastyczną, wróciła z niego już bez warkoczy. Tłumaczyła się, że koleżanki obcięły je, gdy spała. Nie bardzo w to wierzyłam, ale co mogłam zrobić?
W szkole średniej także uczyła się dobrze. Z każdym rokiem stawała się poważniejszą, ładniejszą i inteligentniejszą dziewczyną. Byłam z niej dumna”.