- promocja
- W empik go
Będzie bolało - ebook
Będzie bolało - ebook
Witaj w świecie 97-godzinnych tygodni pracy. W świecie decyzji, od których zależy życie. W świecie nieustannego tsunami płynów ustrojowych. W świecie, w którym dziennie zarabiasz mniej niż szpitalny parkometr. Pożegnaj się więc z bliskimi i przyjaciółmi…
…i witaj w świecie lekarza stażysty!
Spisywana potajemnie po niekończących się dyżurach, bezsennych nocach i przepracowanych weekendach książka komika i byłego lekarza Adama Kaya Będzie bolało to szczery do bólu opis jego walki na pierwszej linii frontu brytyjskiej służby zdrowia. Z zabawnych, przerażających i wzruszających zapisków Kaya dowiecie się wszystkiego, co chcieliście wiedzieć (i czego wolelibyście nie wiedzieć) o życiu lekarzy na oddziale i poza nim.
Uwaga! Lektura tej książki może pozostawić blizny!
Kupcie, ukradnijcie lub wyżebrajcie od kogoś egzemplarz tej książki. Kay ma poczucie humoru ostre jak skalpel, a jego diagnozy są wyjątkowo gorzkie – Lorraine Kelly
Nie jestem lekarzem, ale przepisałbym tę książkę każdemu. Jest niesłychanie zabawna i rozdzierająco smutna. (…) Doskonała lektura – Jonathan Ross
Jako hipochondryk trochę bałem się przeczytać książkę Adama Kaya. Na szczęście jest wyjątkowo zabawna – tak zabawna, że ze śmiechu nabawiłem się przepukliny – Joe Lycett
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66071-09-4 |
Rozmiar pliku: | 852 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W sumie nie wiem, po jakiego grzyba to zrobiłem. I tak nikt już nie może mi wygrażać, że pozbawi mnie prawa do wykonywania zawodu.
1 Pracowałem na oddziale położniczym, a ludzie zazwyczaj pamiętają daty narodzin swoich dzieci.
2 Większość imion zastąpiłem imionami trzecioplanowych postaci z Harry’ego Pottera, co chyba wcale nie zmniejszyło ryzyka, że ktoś mnie w końcu pozwie.Wstęp
W 2010 roku, po sześciu latach studiów i kolejnych sześciu latach pracy w szpitalu, zrezygnowałem z kariery medycznej. Moi rodzice do tej pory mi tego nie wybaczyli. W zeszłym roku otrzymałem od Naczelnej Izby Lekarskiej list z informacją, że wykreślono mnie z rejestru lekarzy. Nie mogę powiedzieć, że mnie to zaskoczyło, w końcu nie praktykowałem medycyny niemal przez połowę dekady, ale trudno było mi przejść do porządku dziennego nad takim definitywnym zamknięciem pewnego rozdziału w moim życiu.
Miało to jednak swoje zalety, ponieważ w końcu mogłem pozbyć się z pokoju gościnnego całej masy pudeł pełnych różnych papierów; wpychałem do niszczarki kolejne dokumenty szybciej, niż robi to księgowy Jimmy’ego Carra. Jedyną rzeczą, której nie rzuciłem w otchłań nicości, było moje portfolio szkoleniowe. Lekarzom zaleca się, żeby prowadzili dziennik, w którym w ramach tak zwanej autorefleksji opisują przypadki wszystkich swoich pacjentów. Przeglądając to portfolio po tylu latach, doszedłem do wniosku, że cała moja autorefleksja sprowadzała się do pośpiesznego zapisywania w dyżurce, co średnio interesującego przydarzyło mi się danego dnia. Zupełnie jakbym był jakąś szpitalną Anne Frank (chociaż spałem w gorszych warunkach niż ona).
Szara proza życia ubarwiona od czasu do czasu zabawnym wydarzeniem, niezliczone przypadki, gdy jakiś przedmiot utknął w czyimś otworze ciała, bezduszna biurokracja – czytając moje portfolio, przypomniałem sobie te wszystkie straszne godziny. Przypomniałem sobie, jak ogromny wpływ na moje życie miała ta praca. Pomyślałem, że wymagano ode mnie rzeczy zupełnie nieprawdopodobnych, choć wtedy uznawałem to za coś zupełnie naturalnego. Nie zdziwiłbym się wcale, gdybym w swoich zapiskach znalazł takie fragmenty jak: „popłynąłem wpław do Islandii, żeby odwiedzić jedną z poradni ginekologiczno-położniczych” albo „musiałem dziś zjeść helikopter”.
Kiedy ja przeżywałem na nowo wydarzenia opisane w moim dzienniku, młodzi lekarze znaleźli się nagle pod ostrzałem polityków. Odniosłem wrażenie, że moi koledzy po dawnym fachu nie potrafią dotrzeć do opinii publicznej ze swoją wersją wydarzeń (prawdopodobnie dlatego, że cały czas siedzą w pracy). Uświadomiłem sobie, że ludzie nie wiedzą, co to tak naprawdę znaczy być lekarzem. Zamiast wzruszyć ramionami i wrzucić dowód rzeczowy do niszczarki, postanowiłem, że muszę zrobić coś, co zmieni panujący obecnie układ sił.
Tak więc oto on – mój dziennik. Pisałem go w trudnych czasach pracy w państwowym szpitalu, czasach kurzajek i innych paskudztw. Dowiecie się z tych zapisków, jak to jest pracować na pierwszej linii frontu publicznej służby zdrowia, jaki to miało wpływ na moje życie osobiste i jak to się stało, że pewnego dnia uznałem, iż mam już tego dosyć (przepraszam za spoilery, ale oglądaliście przecież Titanica, wiedząc z grubsza, jak to się skończy).
Oczywiście będę wyjaśniał trudniejsze terminy medyczne i opiszę, na czym dokładnie polega praca na poszczególnych stanowiskach. Nie potraktuję was jak młodych lekarzy i nie rzucę was na głęboką wodę w przekonaniu, że sami sobie ze wszystkim poradzicie.
1 Z badań przeprowadzonych przez brytyjskie Ministerstwo Zdrowia w 2006 roku wynika, że większość ankietowanych była przekonana (i nie ma w takim przekonaniu niczego dziwnego), że lekarze co roku poddawani są okresowej ocenie. Jednak prawda jest taka, że w tamtym czasie lekarz od dnia uzyskania dyplomu do dnia przejścia na emeryturę mógł leczyć ludzi nie niepokojony żadnymi kontrolami. Nikt nie zadawał sobie nawet trudu, żeby sprawdzić, czy wciąż pamiętamy, którą stronę strzykawki należy wetknąć w żyłę pacjenta. Skutkiem śledztwa w sprawie Harolda Shipmana, czyli niesławnego „doktora Śmierć”, było wprowadzenie w 2012 roku konieczności przedłużania prawa do wykonywania zawodu. Od tamtej pory lekarze co pięć lat poddawani są ocenie. Prawdopodobnie bylibyście nieco zaniepokojeni, gdyby po drogach mogły poruszać się samochody, które ostatni przegląd techniczny przeszły pięć lat temu, ale i tak lepsze to niż nic.