- W empik go
Bezdrożami do celu - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Bezdrożami do celu - ebook
„Bezdrożami do celu” to powieść napisana na podstawie szalonego życia autora. Każdy powinien ją przeczytać, bo te przygody są niecodzienne. W powieści nie brakuje humoru, szaleństwa, wzruszeń i miłości.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-268-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział III
— Zdaje się, że nie mamy bezpośredniego do Szczecina — stwierdził Norbert, po przejrzeniu tablicy z rozkładem jazdy na dworcu kolejowym w Neubrandenburgu.
— Za to za pół godziny mamy pospieszny do Warszawy — zauważył Stempel.
— A co my będziemy tam robić? — zdziwił się Norbert.
— Nie wiem — odparł w zamyśleniu, drapiąc się po brodzie. — Jeszcze nigdy tam nie byłem.
— Wiesz co? Ja też chciałbym zobaczyć „Zygmunta”.
W parku, niedaleko Pałacu Kultury, zauważyli dwie dziewczyny. Siedząc na ławce „z partyzanta” popijały tanie winko owinięte kolorową gazetą.
— Cześć dziewczyny! — krzyknął Stempel, szeroko się uśmiechając i klapnął koło nich. — Podzielicie się tym… wytrawnym trunkiem? — Skierował ukradkowe spojrzenie na butelkę.
— Proszę bardzo — jedna z dziewczyn uśmiechnęła się kpiąco i wręczyła mu winko.
— Zdrówko! — rzekł Tomek i zassał połowę zawartości.
— Ale siara! — Norbert aż się wzdrygnął, gdy obalił resztę wina.
— Za to nieźle w czachę wali! — podsumowała jedna z nich i piskliwie zachichotała.
— Kurde bele, stawiamy kolejne — zaproponował Stempel, wstając z ławki. — Jesteście z Warszawy?
— Nie. Obie mieszkamy w Podkowie Leśnej, a wy?
— My ze Szczecina, ale przyjechaliśmy tu prosto z Niemiec, gdzie przez rok siedzieliśmy w więzieniu — wyjaśnił Norbert z nieukrywaną dumą.
— Serio? — Uniosła brew na znak uprzejmego zainteresowania. — Kiedy wyszliście?
Stempel zerknął na zegarek.
— Dziewięć godzin temu — odparł i dla uwiarygodnienia swoich słów pokazał im wypisany po niemiecku akt zwolnienia.
W pobliskim sklepie zakupili cztery jabole marki „Wino”. Norbert raczej nie gustował w tak wyszukanych trunkach, ale w drodze wyjątku postanowił nie wymiękać. Wrócili do parku, aby w ciszy i spokoju upajać się niezwykłymi walorami piekielnego napoju.
Po kwadransie po winie pozostał jedynie smak siary w gębie. Dziewczyny już nie były w stanie samodzielnie chodzić, ba, nawet siedzenie sprawiało im kłopot.
— Wiesz co, Norbi? — Stempel uśmiechnął się zagadkowo. — Idę się przejść z koleżanką… no i… dziewczyna szybciej dojdzie do siebie.
— Masz rację — odparł Norbert, domyślając się o co mu chodzi. — Spacerek dobrze wam zrobi.
Stempel udał się na przechadzkę, podtrzymując swoją partnerkę za ramię — aby się nie przewróciła, a Norbert na ławce flirtował z drugą niewiastą.
— Co porabiacie w Warszawie? — spytał Norbert, właściwie tylko po to, żeby o czymś pogadać.
— Jesteśmy na wakacjach u mojej babki — wybełkotała i rozparła się na ławce.
— Dużo dzisiaj wypiłyście? — ostatnie słowo podkreślił wymownym spojrzeniem na pustą butelkę, leżącą w śmietniku.
— Troszkę. — Machnęła ręką. — Mamy słabiutkie główki.
„Auuu! Ty pierdolony chamie!” — z pobliskich krzaków dobiegł przeraźliwy okrzyk.
— Co tam się dzieje? — współtowarzyszka Norberta wyraziła zaniepokojenie. — To był głos mojej koleżanki — dodała i w tym momencie z krzaków wyłonił się Stempel, który szybko do nich podbiegł.
— Norbert… musimy już lecieć… zaraz mamy pociąg — wysapał, wytrzeszczając gały.
— Gdzie zgubiłeś koleżankę? — spytał go Norbert, odpalając papierosa.
— No właśnie! Gdzie ona jest? — syknęła jej koleżanka, patrząc na Stempla ze złością.
— Głupia cipa! — Tomek splunął na ziemię i zrobił kilka nerwowych kroków wzdłuż ławki. — Uwaliła się w krzakach i śpi — dorzucił po chwili.
Dziewczyna bez słowa wstała z ławki i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę krzaków, z których niedawno wyszedł Stempel.
— Spadamy stąd! Nie ma tu czego szukać — zestresowany Stempel ponaglił kolegę, szarpiąc go za ramię.
— Co się stało? — dopytywał Norbert, nadal siedząc na ławce.
— Chodź, idziemy. Po drodze wszystko ci opowiem.
Wyszli z parku, kierując się mrocznymi ulicami stolicy w stronę dworca.
— No mów wreszcie, co jest grane? — rzekł Norbert w trakcie drogi.
— Poszedłem z tą cipą w krzaki, położyliśmy się na trawie i zacząłem się do niej dobierać. Kurde bele, rozebrałem ją do naga, a ta rura… nie chciała nóg rozszerzyć, rozumiesz? — Rozejrzał się nieufnie po pustej ulicy. — Stawiała opór, więc wymierzyłem jej siarczystego „plaskacza”, a ta suka… rozdarła koparę, wyzywając mnie od pierdolonych chamów. Wkurzyłem się, założyłem spodnie i wyskoczyłem z krzaków.
— Ha, bzykać ci się chciało, co? — zauważył Norbert z wyraźnym rozbawieniem.
— Jasne! Przecież przez cały rok, kurde bele, zasuwałem na „ręcznym”. — Zerknął z ukosa na kolegę.
— Racja. W sytuacjach kryzysowych dobra i własna ręka — przyznał Norbert z rozbawieniem.
— Nie wiadomo, co teraz gówniarze strzeli do łba. Przecież idiotka może zgłosić usiłowanie gwałtu. Nigdy nic nie wiadomo — wymamrotał zduszonym głosem. — Koniec tournee po stolicy, wracamy do Szczecina — zadecydował.
— Przecież jej nie zgwałciłeś. — Norbert zrobił uspokajającą minę. — Nie chciała się bzykać, dostała w twarz i na tym się skończyło.
— Tak? — Mars przeorał czoło Stempla. — Ale… czy policja da mi wiarę? — zawahał się niepewnie i pochylił głowę. — Raczej nie.
Gdy wysiedli z pociągu, dworcowy zegar wskazywał dziewiątą rano. Zatrzymali się pośrodku peronu, zastanawiając się co teraz robić. Nic sensownego nie przychodziło im do głów, więc udali się do pobliskiego sklepu po piwo, kupili po piwie i z nim wrócili na dworzec.
— Czy panowie nie wiedzą, że tu nie wolno spożywać alkoholu? — spytał ich ktoś zza pleców. Odwrócili się i ujrzeli dwóch policjantów.
— Wiemy… ale… my nie pijemy… Tylko je trzymamy — nieudolnie skłamał Stempel, chowając butelkę za siebie.
— My widzieliśmy co innego. Prosimy z nami — mundurowy wydał polecenie i zaprowadzono ich na dworcowy komisariat.
Minął kwadrans, zanim funkcjonariusze sprawdzili ich dane w komputerach. Chłopaki ten czas spędzili w niewielkim pomieszczeniu, służącym za policyjną poczekalnię.
— Pan Nikiel Norbert jest wolny — oświadczył mundurowy, oddając mu dowód osobisty. — Na pana mamy nakaz doprowadzenia do aresztu śledczego — zwrócił się do Tomka.
— Jak to? Za co? — dopytywał zaskoczony Stempel, wstając z drewnianej ławki. — Przecież niczego nie zrobiłem. — Bezradnie rozłożył ręce. — Wczoraj, po roku odsiadki w niemieckim więzieniu, wyszedłem na wolność.
— Możliwe, ale mamy dla pana wyrok trzydziestu dni aresztu. Najprawdopodobniej za jakieś kolegium lub niezapłaconą grzywnę.
Norbert sam opuścił komisariat i nie wiedział co teraz ze sobą począć. Nie miał gdzie zamieszkać, a forsy miał jak na lekarstwo. Wspólnie ze Stemplem daliby radę, ale samemu jest o wiele trudniej. W końcu zdecydował się przedzwonić do siostry.
— Cześć Grażyna, mówi Norbert — rzekł do słuchawki samoinkasującego aparatu w dworcowej poczekalni.
— Cześć… — siostra na chwilę zaniemówiła. — Co się z tobą działo? Ojciec mi mówił, że pewnego dnia po prostu zniknąłeś z pokoju który ci opłacił.
— Faktycznie, tak było. Niestety wpadłem w nie najlepsze towarzystwo — ściszył głos, rozglądając się podejrzliwie po poczekalni — wylądowałem w niemieckim więzieniu.
— Dzwonisz z więzienia? — spytała ze zdziwieniem.
— Nie, wyszedłem wczoraj, a teraz jestem na dworcu w Szczecinie. Chciałbym rozpocząć normalne życie… ale nie mam gdzie się podziać, ani za co żyć — wyjaśnił z pokorą.
— Rozumiem — odparła po chwili. — Postaram się coś wymyślić. Mógłbyś zadzwonić za godzinę?
— Jasne, nie ma sprawy. Na razie. — Norbert odłożył słuchawkę.
Przez kolejna godzinę spacerował po mieście i ponownie zadzwonił do siostry, tak jak byli umówieni.
— Porozmawiałam z ojcem na twój temat — rzekła na wstępie Grażyna. — Mam przekazać ci pieniądze na wynajem pokoju i na życie, ale jeśli jeszcze raz wywiniesz taki numer, to już więcej ani ja, ani ojciec ci nie pomoże — rzekła stanowczo.
— Rozumiem — odezwał się wreszcie, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. — Niczego nie wywinę — zapewnił ją.
— O piętnastej kończę pracę, więc o wpół do czwartej mogłabym spotkać się z tobą gdzieś na mieście.
— To może na Bramie Portowej? — zaproponował nieśmiało Norbert.
— Może być. Jeśli teraz nie masz co robić, to kup dzisiejszą gazetę i poszukaj w ogłoszeniach pokoju do wynajęcia.
Z ogłoszeń zamieszczonych w lokalnej prasie najkorzystniejszą ofertą okazał się samodzielny pokój z osobnym wejściem w domku jednorodzinnym w dzielnicy Warszewo. Norbert miałby do własnej dyspozycji malutką łazienkę z kabiną prysznicową oraz niewielką, skromnie wyposażoną kuchnię. Sam pokój miał trzy na trzy i pół metra, na których ustawiono kanapę, stół, dwa krzesła, szafę i regał. Dojazd miejskim autobusem do centrum miasta zajmował niecałe pół godziny. Norbert zdecydował, że tu zamieszka. Z pieniędzy, które przekazała mu siostra opłacił pokój i jeszcze sporo kasy pozostało na życie. Teraz jego priorytetowym zadaniem było znalezienie pracy. Dzień w dzień wertował lokalną prasę, ale większość ogłoszeń dotyczyła akwizycji, zakonspirowanej pod pracą dla przedstawicieli handlowych, konsultantów, reprezentantów, ankieterów — w rzeczywistości wszystko to odnosiło się do jednego: wręczano torbę pełną artykułów wątpliwej jakości, a zadaniem pracownika było wciskanie tego chłamu naiwnym ludziom.
Im dłużej poszukuje się pracy, tym bardziej jest się zdesperowanym, więc po dwóch tygodniach bezowocnych poszukiwań, bezrobotny podejmie się każdej pracy. Oferta pracy dla konsultantów do spraw promocji turystyki nie wzbudziła Norberta podejrzeń o akwizycję. Nie miał odpowiedniego wykształcenia do pracy na takim stanowisku, ale coś go tknęło i zadzwonił pod podany w ogłoszeniu numer telefonu.
— Dzień dobry. Dzwonię w sprawie ogłoszenia dotyczącego pracy. Czy to jeszcze aktualne?
— Tak, aktualne — odpowiedział miły kobiecy głos. — Czy pracował pan wcześniej w branży turystycznej?
— Nie, ale z przyjemnością się poduczę — rzekł Norbert półżartem.
— Dobrze, w takim razie zapiszę pana na rozmowę kwalifikacyjną. Czy dysponuje pan dzisiaj wolnym czasem?
— Oczywiście — odparł zaskoczony, zastanowiwszy się chwilę.
— Proszę od piętnastej zarezerwować sobie do trzech godzin wolnego czasu. Jeśli pomyślnie przejdzie pan rozmowę kwalifikacyjną, to jeszcze dziś odbędzie się szkolenie.
— Świetnie, dziękuję uprzejmie — odpowiedział z jeszcze większym zaskoczeniem.
W domowym zaciszu, na spokojnie przeanalizował słowa sekretarki. To wszystko wydawało się trochę dziwne: od razu rozmowa kwalifikacyjna, od razu ewentualne szkolenie. Mimo narastających podejrzeń o akwizycję, postanowił sprawdzić co jest grane.
Siedziba firmy mieściła się w niewielkim biurowcu w dzielnicy Pomorzany. Młoda i ponętna sekretarka wprowadziła Norberta do gabinetu dyrektora. Był to niski, szpakowaty facet koło czterdziestki, w eleganckim ciemnozielonym garniturze.
— Dzień dobry. Proszę usiąść — dyrektor przywitał się z Norbertem, unosząc się z wygodnego fotela i wskazując na krzesło po drugiej stronie biurka. — Miał pan jakieś doświadczenia z pracą w branży turystycznej? — zapytał, gdy obaj już usiedli.
— Niestety, jeszcze nie — odpowiedział cicho, jakby z nieśmiałością.
— „Holiday Club” w Polsce ma trzy oddziały: w Warszawie, Katowicach i Szczecinie. Na tym terenie funkcjonujemy od dwóch tygodni i poszukujemy osób do pracy w charakterze konsultantów. Co oferujemy naszym klientom? — zapytał sam siebie. — Oferujemy im wymarzony wypoczynek za niewielkie pieniądze. Działamy w tak zwanym systemie klubu wakacyjnego, w którym zrzeszonych jest kilkaset ośrodków wypoczynkowych z całego świata. Jeśli w danym okresie czasu dysponują wolnymi miejscami, to udostępniają je klientom naszego klubu praktycznie za darmo. Za pobyt nic się nie płaci, ale trzeba zapewnić sobie transport oraz wyżywienie.
— Rozumiem… — Norbert przesunął wzrokiem po wnętrzu skromnego gabinetu. — W jaki sposób zostaje się członkiem klubu?
— Wystarczy podpisać z nami umowę i wnieść opłatę członkowską. Jej wysokość uzależniona jest od tego, na jak długo klient podpisuje umowę. Jeśli wybierze opcję pięcioletnią, opłata wyniesie sześćset dolarów, trzyletnia czterysta i jednoroczna dwieście. Przy opcji pięcioletniej klient ma do wykorzystania dwanaście wakacyjnych tygodni, przy trzyletniej siedem, a przy jednorocznej dwa — tłumaczył monotonnym głosem bez modulacji. — Może wszystkie tygodnie spędzić na raz w jednym z ośrodków, lub porozkładać je na inne, dowolne okresy. Przykładowo: umowa na pięć lat, czyli dwanaście tygodni do wykorzystania. W tym roku klient może wybrać się na trzy tygodnie na Majorkę. W przyszłym roku nie ma urlopu i nigdzie nie jedzie. W trzecim jedzie na dwa tygodnie do Afryki, na tydzień do Szwecji i na tydzień w Alpy, i tak aż do momentu wyczerpania limitu wykupionych wakacyjnych tygodni. Jeśli ktoś chciałby wykorzystać cały limit na raz, nie ma problemu. W opcji pięcioletniej otrzyma dwanaście tygodni i może je spędzić w całości, na przykład na Hawajach. Trzy miesiące wakacji za sześćset dolarów plus koszty przelotu i wyżywienia. Darmocha — mruknął z niejaką rozkoszą. — Wszystkie ośrodki, skupione w klubie wakacyjnym, mają bardzo wysoki standard. Podsumowując, nasza oferta jest nie do przebicia — westchnął chytrze.
— Faktycznie, brzmi to zachęcająco — stwierdził Norbert z niekłamanym zainteresowaniem.
— Poszukujemy osób, które potrafiłyby przekonać do naszej oferty gości zapraszanych na dwie codzienne prezentacje. Na każdą z nich przychodzi do dziesięciu par lub małżeństw, a każda para zasiada przy oddzielnym stoliku. Przez pierwszą godzinę menadżer opowiada o systemie klubu wakacyjnego i odtwarza krótkie filmy przedstawiające niektóre ośrodki. Druga godzina należy do osób które chcemy zatrudnić. Nasz pracownik powinien przekonać parę lub małżeństwo do podpisania umowy, a gdy to mu się uda, to po zakończeniu pracy, prezenter w biurze losuje jedną z czterech kopert. Jest w nich odpowiednio pięćdziesiąt, sto, sto pięćdziesiąt i dwieście złotych. — Szeroko się uśmiechnął, zadowolony z własnego wystąpienia. — Jak panu się widzi taka praca?
— Wydaje się, że warto spróbować. A co w przypadku, gdy przez dwie prezentacje nie uda mi się namówić żadnej pary do podpisania umowy? — zapytał Norbert z dozą sceptycyzmu.
— Wtedy płacimy symboliczne dwa złote za prezentację, tak aby zwróciły się koszty biletów autobusowych. Główny zarobek jest z podpisanych umów. W dniu dzisiejszym będzie pan obserwował pracę zatrudnionych prezenterów, a od jutra mógłby pan rozpocząć samodzielnie.
Norbert podjął się tej pracy i w ciągu tygodnia namawiał średnio trzy pary do podpisania umów. Nie było to wiele, biorąc pod uwagę fakt, iż najlepsza prezenterka w tym samym czasie podpisywała minimum pięć umów. Szef był zadowolony z pracy wykonywanej przez Norberta i po kilku tygodniach zaproponował mu dodatkowe zajęcie. Pomiędzy ósmą a czternastą dorabiał jako ankieter, a praca ta polegała na wydzwanianiu do losowo wybranych osób z książki telefonicznej. Przeprowadzał ankiety przez telefon, a tematyka pytań dotyczyła wakacji i okresu urlopowego: kiedy i gdzie najchętniej wypoczywają, dlaczego i po co, czym podróżują i tym podobne bzdury. Sekretarka z wypełnionych ankiet wybierała osoby, które często spędzają wakacje lub urlop za granicą i zapraszała je na prezentacje. Goście — już za samo przyjście — gratis otrzymywali tygodniowy pobyt w luksusowym apartamencie w Hiszpanii. Ale był to tylko sam pobyt, bez wyżywienia, przelotu, i tylko jeden tydzień, w okresie od stycznia do lutego. Jeśli ktoś chciałby wypoczywać tam latem, musiał uiścić opłatę członkowską, i większość osób na to szła, bo kto chciałby w styczniu lub lutym lecieć na koszt własny do Hiszpanii?
Połączenie pracy ankietera i prezentera dawało Norbertowi już całkiem przyzwoity dochód. W „Holiday Club” jako prezenter pracował także o dwa lata młodszy od Norberta Jarek. Był to wysoki chłopaczek o normalnej posturze z długimi, czarnymi, kręconymi włosami opadającymi na ramiona. Zawsze pod dużymi brązowymi oczami miał tak zwane „wory”, ale ogólnie podobał się dziewczynom. Na głowie zawsze miał czapkę baseballówkę, i to wcale nie dlatego bo tak lubił, ale po to, aby dolne krawędzie czapeczki dociskały odstające uszy do czachy. Norbert skumplował się z nim i pewnego dnia, w dobrej wierze zaproponował mu, aby na dzień przyklejał na super glue małżowiny uszne do skóry głowy. Jarek, dużo nie myśląc, tak uczynił i z początku nawet dziękował koledze za dobry pomysł. Następnego dnia pojawił się w pracy z baseballówką na głowie i plastrami na uszach. Nie był w najlepszym humorze, dużo przeklinał, a o super glue nie w ogóle chciał słyszeć.
Kilka dni później Jarek zaproponował Norbertowi, aby zamieszkał razem z nim w wynajmowanej kawalerce na Słonecznym. Argumentem, który przeważył szalę na Jarka stronę, była gwarancja pełnego luzu panująca na chacie. Zamieszkali razem na osiemnastu metrach kwadratowych, a koszty najmu dzielili na dwa. Jarek spał na rozkładanym fotelu, a Norbert na dmuchanym materacu na podłodze. Wyposażeniem pokoju był niewielki czarny segment, mały stolik, pufa, dywan i kolorowy czternastocalowy telewizor z wieloma kanałami telewizji kablowej.
Jarek był zdolnym chłopakiem, ale bardzo leniwym. Nigdy nie wstawał wcześniej niż w południe. Wieczorami — już po dniu pracy w firmie turystycznej — Jarek wracał do domu, jarał marihuanę i do późnych godzin nocnych wpatrywał się w telewizor. W przeciwieństwie do Norberta, ten lubił sobie przyjarać. Każde kręcenie jointa traktował jak rytuał. Było to częścią jego życia.
Norbert, idąc przez centrum miasta w jesienny sobotni wieczór, natknął się na Stempla.
— Siemanko! — powiedział Norbert na przywitanie i uściskał jego grabę.
— Siema! Kupę lat! — powitał go Stempel z uśmiechem, miło zaskoczony jego widokiem.
— Długo siedziałeś za to kolegium? — spytał Norbert, próbując znaleźć temat do rozmowy.
— Cały miesiąc! Ale co tam! Zleciało! — Machnął dłonią i splunął na ziemię.
— Udało mi się ustabilizować życie — pochwalił się Norbert z dumą w głosie. — Gdy cię zamknęli, zadzwoniłem do mojej siostry, pożyczyłem od niej pieniądze i wynająłem pokój na Warszewie. Obecnie, wraz z kolegą wynajmujemy kawalerkę na Słonecznym.
— Serio? — Stempel niedowierzał. — Nie świrujesz?
— Skądże! — Norbert położył dłoń na sercu. — Poza tym, od kilku miesięcy legalnie pracuję w firmie turystycznej.
— O kurde bele! — jęknął z wrażenia. — Postawisz jakiegoś browarka? — Spojrzał chytrze na kolegę.
— Nie ma przy sobie forsy — odparł Norbert, klepiąc się po nieistniejącym portfelu.
— Szkoda — westchnął Stempel. — Ja zakwaterowałem się w schronisku dla młodzieży w Lasku Arkońskim — szybko zmienił temat. — Kierują nim księża i ogólnie nie jest źle. Pokoje są trzyosobowe, elegancko umeblowane, jest świetlica i stół do ping-ponga. Jedzenie jest niezłe, a przed każdym posiłkiem wspólnie się modlimy na stołówce.
— Nie miałem pojęcia, że chcesz zostać duchownym — rzekł Norbert z przejęciem i złożył dłonie jak do modlitwy.
— Nie gadaj głupot, kurde bele! — prychnął wzburzony. — Ja się nadaję na księdza, tak jak kozia dupa na trąbkę.
— Racja — zauważył, kręcąc głową. — Jak u ciebie wyglądają sprawy sercowe? Gosia na ciebie czekała? — spytał, zmieniając temat.
— Niestety nie — odparł ze smutkiem. — Gdy odsiedziałem cholerne kolegium, to wybrałem się do niej w odwiedziny. Zdziwiła się na mój widok i w trakcie krótkiej rozmowy przeprowadzonej na klatce schodowej, wyjaśniła, że od pół roku jest zaręczona z jakimś… studencikiem. — Odwrócił się i splunął na ziemię. — Trudno się mówi — westchnął. — A co u ciebie w tej kwestii?
— Na razie nic — odparł Norbert, wzruszając ramionami.
— A co z Ewą? Nie czekała na twoje wyjście? — dopytywał Stempel z narastającym zainteresowaniem.
— Po wyjściu z Neubrandenburga w ogóle u niej nie byłem. Wiem tylko, że mieszka gdzieś na Śląskiej. Nic więcej — wyjaśnił z nieukrywanym smutkiem.
— Szkoda. — Poklepał kolegę po ramieniu. — Pasowalibyście do siebie.
Gdy Norbert wrócił do kawalerki, ze zdziwieniem zauważył, że Jarek nie jest zajarany i pindrzy się przed lustrem.
— Wybierasz się gdzieś? — spytał, obserwując rytuał wcierania żelu we włosy.
— Na dzisiaj mamy zaproszenie na imprezę urodzinową do Stargardu Szczecińskiego — wyjaśnił, nie odrywając wzroku od swojego odbicia w lustrze.
— Mamy? Jak to? — Norbert zamrugał powiekami w oszołomieniu.
Jarek przerwał wcieranie żelu, odwrócił się w stronę kolegi i tępym wzrokiem wpatrywał się w jego twarz.
— Nie mówiłem ci o tym? — spytał Norberta, a gdy ten zaprzeczył ruchem głowy, chrząknął, unosząc brwi. — Widocznie… zapomniałem. Grzesiek, ten który razem z nami pracuje w firmie turystycznej, zaprosił nas na swoją dwudziestkę.
— Chodzi o tego wymoczka w okularach? — Norbert uśmiechnął się z pogardą.
— Dokładnie. Impreza odbędzie się w pubie i solenizant zapowiedział, że piwa dla nikogo nie zabraknie.
— Szkoda byłoby opuścić taką imprezę… — westchnął, głośno przełykając ślinę — ...ale z drugiej strony, to Stargard oddalony jest od Szczecina o jakieś … czterdzieści kilometrów… — zerknął na zegarek — …a mamy już dwudziestą drugą.
— O dwudziestej drugiej czterdzieści pięć mamy pociąg do Stargardu. Pół godziny i będziemy na miejscu — Jarek rozwiał wszelkie wątpliwości kolegi.
Spod dworca w Stargardzie taryfą podjechali pod pub „Yes”. Był to parterowy budynek, który z zewnątrz wcale nie wyglądał ani na pub, ani na dyskotekę.
— A co z prezentem? — spytał Norbert Jarka tuż przed wejściem. — Przecież chłop ma urodziny.
— O żesz w mordę! — Otwartą dłonią pacnął się w czoło. — O tym nie pomyśleliśmy — westchnął i uważnie rozejrzał się dokoła. Bez słowa pobiegł w stronę przystanku autobusowego, coś podniósł z ziemi, a następnie wskoczył do sklepu nocnego. Gdy wrócił, w rękach trzymał jakiś przedmiot wielkości sztangi papierosów, zawinięty w papier pakowy.
— Co to jest? — spytał Norbert z zainteresowaniem.
— Za chwilę się przekonasz — odparł z szyderczym uśmieszkiem.
Wzdłuż wąskiego i długiego pomieszczenia ustawione były dwa rzędy stolików. Na końcu sali znajdował się mały parkiet, za nim konsoleta didżeja, po lewej trzy loże, po prawej bar. Solenizant siedział w loży w towarzystwie czterech chłopaków i pięciu dziewczyn. Pierwszy życzenia złożył Norbert, a zaraz po nim Jarek, który wręczył mu tajemniczy prezent. Grzesiek z ciekawością go rozpakował i… oniemiał z wrażenia. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w podarunek. Tajemniczym prezentem okazała się zwykła czerwona cegła.
— Prawdziwy mężczyzna w życiu musi dokonać trzech rzeczy: posadzić drzewo, spłodzić syna… no i wybudować dom — rzekła uroczyście Jarek, uśmiechając się przebiegle.
Towarzystwo parsknęło śmiechem, ale Jarek zachował kamienny wyraz twarzy.
— Jestem głęboko poruszony — westchnął solenizant, przecierając rąbkiem koszuli zaparowane okulary. — Dziękuję, to bardzo oryginalny prezent. Zawsze o takim marzyłem — mruknął i z niemałym trudem wcisnął cegłę do saszetki. — Siadajcie. — Ręką wskazał lożę. — Każdy sam nalewa sobie piwo z dzbanków, ja pilnuję aby były pełne.
Gdy wszyscy rozsiedli się wygodnie, Grzesiek przedstawił nowo przybyłych reszcie towarzystwa: czterem najzwyklejszym chłopaczkom i pięciu dziewczynom, z których dwie zwróciły szczególną uwagę Jarka i Norberta. Po pierwsze: były bliźniaczkami. Po drugie: były bardzo ładnymi bliźniaczkami. Niski wzrost w granicach metra sześćdziesięciu rekompensowały filigranowe sylwetki o idealnych proporcjach. Zielone oczy, drobny nosek, kształtne usta, delikatne rysy twarzy. Proste i delikatne włosy w barwie zboża — na końcach podkręcone do wewnątrz — sięgały szyi. Miały w sobie to „coś”, co trudno bliżej sprecyzować. Może było to połączenie urody, delikatności, niskiego wzrostu i filigranowych sylwetek. A może po prostu miały w sobie coś magicznego, co przyciągało uwagę chłopaków.
— Bierzemy się za bliźniaczki? — spytał Jarek na ucho Norberta, gdy didżej po północy zapowiedział serię wolnych piosenek.
— Jasne! — odpowiedział natychmiast. — Ja porwę do tańca tą z lewej strony… ale… przecież one są identyczne — zauważył z wyraźnym zakłopotaniem. — Jak je rozróżnimy?
— Jest coś, co je odróżnia — szepnął Jarek, dyskretnie je obserwując. — Ta z lewej ma pierścionek na małym palcu lewej ręki, a druga nie ma.
— Ale pierścionek może zdjąć. Co wtedy?
— Brałeś coś? — oburzył się Jarek, zerkając koledze w oczy. — Jeszcze ich nie wyrwaliśmy, a ty martwisz się o takie drobnostki — syknął głośniej niż zamierzał i dziesięć par oczu z zaciekawieniem spojrzało na mówcę w daremnym oczekiwaniu na ciąg dalszy.
Jarek — czując na sobie ciekawskie spojrzenia — na siłę zarechotał, nagle urwał i oczekiwał reakcji, ale bezskutecznie. Z grymasem na twarzy zagryzł usta i sięgnął po papierosa z paczki leżącej na stole. Norbert mruknął coś pod nosem, wyciągając dłoń w stronę dzbanka i dolewając sobie piwa do szklanki.
Gdy didżej włączył pierwszy wolny kawałek — romantyczną i poruszającą balladę Scorpions'ów — Jarek podszedł do swojej wybranki, a Norbert ruszył do jej siostry. Początek był dla nich pomyślny: zgodziły się zatańczyć.
— Jak masz słoneczko na imię, bo… zapomniałem — spytał Norbert swoją partnerkę w tańcu.
— Ania — powiedziała miłym dla ucha i serca głosem.
— Zdaje się, że nie mamy bezpośredniego do Szczecina — stwierdził Norbert, po przejrzeniu tablicy z rozkładem jazdy na dworcu kolejowym w Neubrandenburgu.
— Za to za pół godziny mamy pospieszny do Warszawy — zauważył Stempel.
— A co my będziemy tam robić? — zdziwił się Norbert.
— Nie wiem — odparł w zamyśleniu, drapiąc się po brodzie. — Jeszcze nigdy tam nie byłem.
— Wiesz co? Ja też chciałbym zobaczyć „Zygmunta”.
W parku, niedaleko Pałacu Kultury, zauważyli dwie dziewczyny. Siedząc na ławce „z partyzanta” popijały tanie winko owinięte kolorową gazetą.
— Cześć dziewczyny! — krzyknął Stempel, szeroko się uśmiechając i klapnął koło nich. — Podzielicie się tym… wytrawnym trunkiem? — Skierował ukradkowe spojrzenie na butelkę.
— Proszę bardzo — jedna z dziewczyn uśmiechnęła się kpiąco i wręczyła mu winko.
— Zdrówko! — rzekł Tomek i zassał połowę zawartości.
— Ale siara! — Norbert aż się wzdrygnął, gdy obalił resztę wina.
— Za to nieźle w czachę wali! — podsumowała jedna z nich i piskliwie zachichotała.
— Kurde bele, stawiamy kolejne — zaproponował Stempel, wstając z ławki. — Jesteście z Warszawy?
— Nie. Obie mieszkamy w Podkowie Leśnej, a wy?
— My ze Szczecina, ale przyjechaliśmy tu prosto z Niemiec, gdzie przez rok siedzieliśmy w więzieniu — wyjaśnił Norbert z nieukrywaną dumą.
— Serio? — Uniosła brew na znak uprzejmego zainteresowania. — Kiedy wyszliście?
Stempel zerknął na zegarek.
— Dziewięć godzin temu — odparł i dla uwiarygodnienia swoich słów pokazał im wypisany po niemiecku akt zwolnienia.
W pobliskim sklepie zakupili cztery jabole marki „Wino”. Norbert raczej nie gustował w tak wyszukanych trunkach, ale w drodze wyjątku postanowił nie wymiękać. Wrócili do parku, aby w ciszy i spokoju upajać się niezwykłymi walorami piekielnego napoju.
Po kwadransie po winie pozostał jedynie smak siary w gębie. Dziewczyny już nie były w stanie samodzielnie chodzić, ba, nawet siedzenie sprawiało im kłopot.
— Wiesz co, Norbi? — Stempel uśmiechnął się zagadkowo. — Idę się przejść z koleżanką… no i… dziewczyna szybciej dojdzie do siebie.
— Masz rację — odparł Norbert, domyślając się o co mu chodzi. — Spacerek dobrze wam zrobi.
Stempel udał się na przechadzkę, podtrzymując swoją partnerkę za ramię — aby się nie przewróciła, a Norbert na ławce flirtował z drugą niewiastą.
— Co porabiacie w Warszawie? — spytał Norbert, właściwie tylko po to, żeby o czymś pogadać.
— Jesteśmy na wakacjach u mojej babki — wybełkotała i rozparła się na ławce.
— Dużo dzisiaj wypiłyście? — ostatnie słowo podkreślił wymownym spojrzeniem na pustą butelkę, leżącą w śmietniku.
— Troszkę. — Machnęła ręką. — Mamy słabiutkie główki.
„Auuu! Ty pierdolony chamie!” — z pobliskich krzaków dobiegł przeraźliwy okrzyk.
— Co tam się dzieje? — współtowarzyszka Norberta wyraziła zaniepokojenie. — To był głos mojej koleżanki — dodała i w tym momencie z krzaków wyłonił się Stempel, który szybko do nich podbiegł.
— Norbert… musimy już lecieć… zaraz mamy pociąg — wysapał, wytrzeszczając gały.
— Gdzie zgubiłeś koleżankę? — spytał go Norbert, odpalając papierosa.
— No właśnie! Gdzie ona jest? — syknęła jej koleżanka, patrząc na Stempla ze złością.
— Głupia cipa! — Tomek splunął na ziemię i zrobił kilka nerwowych kroków wzdłuż ławki. — Uwaliła się w krzakach i śpi — dorzucił po chwili.
Dziewczyna bez słowa wstała z ławki i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę krzaków, z których niedawno wyszedł Stempel.
— Spadamy stąd! Nie ma tu czego szukać — zestresowany Stempel ponaglił kolegę, szarpiąc go za ramię.
— Co się stało? — dopytywał Norbert, nadal siedząc na ławce.
— Chodź, idziemy. Po drodze wszystko ci opowiem.
Wyszli z parku, kierując się mrocznymi ulicami stolicy w stronę dworca.
— No mów wreszcie, co jest grane? — rzekł Norbert w trakcie drogi.
— Poszedłem z tą cipą w krzaki, położyliśmy się na trawie i zacząłem się do niej dobierać. Kurde bele, rozebrałem ją do naga, a ta rura… nie chciała nóg rozszerzyć, rozumiesz? — Rozejrzał się nieufnie po pustej ulicy. — Stawiała opór, więc wymierzyłem jej siarczystego „plaskacza”, a ta suka… rozdarła koparę, wyzywając mnie od pierdolonych chamów. Wkurzyłem się, założyłem spodnie i wyskoczyłem z krzaków.
— Ha, bzykać ci się chciało, co? — zauważył Norbert z wyraźnym rozbawieniem.
— Jasne! Przecież przez cały rok, kurde bele, zasuwałem na „ręcznym”. — Zerknął z ukosa na kolegę.
— Racja. W sytuacjach kryzysowych dobra i własna ręka — przyznał Norbert z rozbawieniem.
— Nie wiadomo, co teraz gówniarze strzeli do łba. Przecież idiotka może zgłosić usiłowanie gwałtu. Nigdy nic nie wiadomo — wymamrotał zduszonym głosem. — Koniec tournee po stolicy, wracamy do Szczecina — zadecydował.
— Przecież jej nie zgwałciłeś. — Norbert zrobił uspokajającą minę. — Nie chciała się bzykać, dostała w twarz i na tym się skończyło.
— Tak? — Mars przeorał czoło Stempla. — Ale… czy policja da mi wiarę? — zawahał się niepewnie i pochylił głowę. — Raczej nie.
Gdy wysiedli z pociągu, dworcowy zegar wskazywał dziewiątą rano. Zatrzymali się pośrodku peronu, zastanawiając się co teraz robić. Nic sensownego nie przychodziło im do głów, więc udali się do pobliskiego sklepu po piwo, kupili po piwie i z nim wrócili na dworzec.
— Czy panowie nie wiedzą, że tu nie wolno spożywać alkoholu? — spytał ich ktoś zza pleców. Odwrócili się i ujrzeli dwóch policjantów.
— Wiemy… ale… my nie pijemy… Tylko je trzymamy — nieudolnie skłamał Stempel, chowając butelkę za siebie.
— My widzieliśmy co innego. Prosimy z nami — mundurowy wydał polecenie i zaprowadzono ich na dworcowy komisariat.
Minął kwadrans, zanim funkcjonariusze sprawdzili ich dane w komputerach. Chłopaki ten czas spędzili w niewielkim pomieszczeniu, służącym za policyjną poczekalnię.
— Pan Nikiel Norbert jest wolny — oświadczył mundurowy, oddając mu dowód osobisty. — Na pana mamy nakaz doprowadzenia do aresztu śledczego — zwrócił się do Tomka.
— Jak to? Za co? — dopytywał zaskoczony Stempel, wstając z drewnianej ławki. — Przecież niczego nie zrobiłem. — Bezradnie rozłożył ręce. — Wczoraj, po roku odsiadki w niemieckim więzieniu, wyszedłem na wolność.
— Możliwe, ale mamy dla pana wyrok trzydziestu dni aresztu. Najprawdopodobniej za jakieś kolegium lub niezapłaconą grzywnę.
Norbert sam opuścił komisariat i nie wiedział co teraz ze sobą począć. Nie miał gdzie zamieszkać, a forsy miał jak na lekarstwo. Wspólnie ze Stemplem daliby radę, ale samemu jest o wiele trudniej. W końcu zdecydował się przedzwonić do siostry.
— Cześć Grażyna, mówi Norbert — rzekł do słuchawki samoinkasującego aparatu w dworcowej poczekalni.
— Cześć… — siostra na chwilę zaniemówiła. — Co się z tobą działo? Ojciec mi mówił, że pewnego dnia po prostu zniknąłeś z pokoju który ci opłacił.
— Faktycznie, tak było. Niestety wpadłem w nie najlepsze towarzystwo — ściszył głos, rozglądając się podejrzliwie po poczekalni — wylądowałem w niemieckim więzieniu.
— Dzwonisz z więzienia? — spytała ze zdziwieniem.
— Nie, wyszedłem wczoraj, a teraz jestem na dworcu w Szczecinie. Chciałbym rozpocząć normalne życie… ale nie mam gdzie się podziać, ani za co żyć — wyjaśnił z pokorą.
— Rozumiem — odparła po chwili. — Postaram się coś wymyślić. Mógłbyś zadzwonić za godzinę?
— Jasne, nie ma sprawy. Na razie. — Norbert odłożył słuchawkę.
Przez kolejna godzinę spacerował po mieście i ponownie zadzwonił do siostry, tak jak byli umówieni.
— Porozmawiałam z ojcem na twój temat — rzekła na wstępie Grażyna. — Mam przekazać ci pieniądze na wynajem pokoju i na życie, ale jeśli jeszcze raz wywiniesz taki numer, to już więcej ani ja, ani ojciec ci nie pomoże — rzekła stanowczo.
— Rozumiem — odezwał się wreszcie, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. — Niczego nie wywinę — zapewnił ją.
— O piętnastej kończę pracę, więc o wpół do czwartej mogłabym spotkać się z tobą gdzieś na mieście.
— To może na Bramie Portowej? — zaproponował nieśmiało Norbert.
— Może być. Jeśli teraz nie masz co robić, to kup dzisiejszą gazetę i poszukaj w ogłoszeniach pokoju do wynajęcia.
Z ogłoszeń zamieszczonych w lokalnej prasie najkorzystniejszą ofertą okazał się samodzielny pokój z osobnym wejściem w domku jednorodzinnym w dzielnicy Warszewo. Norbert miałby do własnej dyspozycji malutką łazienkę z kabiną prysznicową oraz niewielką, skromnie wyposażoną kuchnię. Sam pokój miał trzy na trzy i pół metra, na których ustawiono kanapę, stół, dwa krzesła, szafę i regał. Dojazd miejskim autobusem do centrum miasta zajmował niecałe pół godziny. Norbert zdecydował, że tu zamieszka. Z pieniędzy, które przekazała mu siostra opłacił pokój i jeszcze sporo kasy pozostało na życie. Teraz jego priorytetowym zadaniem było znalezienie pracy. Dzień w dzień wertował lokalną prasę, ale większość ogłoszeń dotyczyła akwizycji, zakonspirowanej pod pracą dla przedstawicieli handlowych, konsultantów, reprezentantów, ankieterów — w rzeczywistości wszystko to odnosiło się do jednego: wręczano torbę pełną artykułów wątpliwej jakości, a zadaniem pracownika było wciskanie tego chłamu naiwnym ludziom.
Im dłużej poszukuje się pracy, tym bardziej jest się zdesperowanym, więc po dwóch tygodniach bezowocnych poszukiwań, bezrobotny podejmie się każdej pracy. Oferta pracy dla konsultantów do spraw promocji turystyki nie wzbudziła Norberta podejrzeń o akwizycję. Nie miał odpowiedniego wykształcenia do pracy na takim stanowisku, ale coś go tknęło i zadzwonił pod podany w ogłoszeniu numer telefonu.
— Dzień dobry. Dzwonię w sprawie ogłoszenia dotyczącego pracy. Czy to jeszcze aktualne?
— Tak, aktualne — odpowiedział miły kobiecy głos. — Czy pracował pan wcześniej w branży turystycznej?
— Nie, ale z przyjemnością się poduczę — rzekł Norbert półżartem.
— Dobrze, w takim razie zapiszę pana na rozmowę kwalifikacyjną. Czy dysponuje pan dzisiaj wolnym czasem?
— Oczywiście — odparł zaskoczony, zastanowiwszy się chwilę.
— Proszę od piętnastej zarezerwować sobie do trzech godzin wolnego czasu. Jeśli pomyślnie przejdzie pan rozmowę kwalifikacyjną, to jeszcze dziś odbędzie się szkolenie.
— Świetnie, dziękuję uprzejmie — odpowiedział z jeszcze większym zaskoczeniem.
W domowym zaciszu, na spokojnie przeanalizował słowa sekretarki. To wszystko wydawało się trochę dziwne: od razu rozmowa kwalifikacyjna, od razu ewentualne szkolenie. Mimo narastających podejrzeń o akwizycję, postanowił sprawdzić co jest grane.
Siedziba firmy mieściła się w niewielkim biurowcu w dzielnicy Pomorzany. Młoda i ponętna sekretarka wprowadziła Norberta do gabinetu dyrektora. Był to niski, szpakowaty facet koło czterdziestki, w eleganckim ciemnozielonym garniturze.
— Dzień dobry. Proszę usiąść — dyrektor przywitał się z Norbertem, unosząc się z wygodnego fotela i wskazując na krzesło po drugiej stronie biurka. — Miał pan jakieś doświadczenia z pracą w branży turystycznej? — zapytał, gdy obaj już usiedli.
— Niestety, jeszcze nie — odpowiedział cicho, jakby z nieśmiałością.
— „Holiday Club” w Polsce ma trzy oddziały: w Warszawie, Katowicach i Szczecinie. Na tym terenie funkcjonujemy od dwóch tygodni i poszukujemy osób do pracy w charakterze konsultantów. Co oferujemy naszym klientom? — zapytał sam siebie. — Oferujemy im wymarzony wypoczynek za niewielkie pieniądze. Działamy w tak zwanym systemie klubu wakacyjnego, w którym zrzeszonych jest kilkaset ośrodków wypoczynkowych z całego świata. Jeśli w danym okresie czasu dysponują wolnymi miejscami, to udostępniają je klientom naszego klubu praktycznie za darmo. Za pobyt nic się nie płaci, ale trzeba zapewnić sobie transport oraz wyżywienie.
— Rozumiem… — Norbert przesunął wzrokiem po wnętrzu skromnego gabinetu. — W jaki sposób zostaje się członkiem klubu?
— Wystarczy podpisać z nami umowę i wnieść opłatę członkowską. Jej wysokość uzależniona jest od tego, na jak długo klient podpisuje umowę. Jeśli wybierze opcję pięcioletnią, opłata wyniesie sześćset dolarów, trzyletnia czterysta i jednoroczna dwieście. Przy opcji pięcioletniej klient ma do wykorzystania dwanaście wakacyjnych tygodni, przy trzyletniej siedem, a przy jednorocznej dwa — tłumaczył monotonnym głosem bez modulacji. — Może wszystkie tygodnie spędzić na raz w jednym z ośrodków, lub porozkładać je na inne, dowolne okresy. Przykładowo: umowa na pięć lat, czyli dwanaście tygodni do wykorzystania. W tym roku klient może wybrać się na trzy tygodnie na Majorkę. W przyszłym roku nie ma urlopu i nigdzie nie jedzie. W trzecim jedzie na dwa tygodnie do Afryki, na tydzień do Szwecji i na tydzień w Alpy, i tak aż do momentu wyczerpania limitu wykupionych wakacyjnych tygodni. Jeśli ktoś chciałby wykorzystać cały limit na raz, nie ma problemu. W opcji pięcioletniej otrzyma dwanaście tygodni i może je spędzić w całości, na przykład na Hawajach. Trzy miesiące wakacji za sześćset dolarów plus koszty przelotu i wyżywienia. Darmocha — mruknął z niejaką rozkoszą. — Wszystkie ośrodki, skupione w klubie wakacyjnym, mają bardzo wysoki standard. Podsumowując, nasza oferta jest nie do przebicia — westchnął chytrze.
— Faktycznie, brzmi to zachęcająco — stwierdził Norbert z niekłamanym zainteresowaniem.
— Poszukujemy osób, które potrafiłyby przekonać do naszej oferty gości zapraszanych na dwie codzienne prezentacje. Na każdą z nich przychodzi do dziesięciu par lub małżeństw, a każda para zasiada przy oddzielnym stoliku. Przez pierwszą godzinę menadżer opowiada o systemie klubu wakacyjnego i odtwarza krótkie filmy przedstawiające niektóre ośrodki. Druga godzina należy do osób które chcemy zatrudnić. Nasz pracownik powinien przekonać parę lub małżeństwo do podpisania umowy, a gdy to mu się uda, to po zakończeniu pracy, prezenter w biurze losuje jedną z czterech kopert. Jest w nich odpowiednio pięćdziesiąt, sto, sto pięćdziesiąt i dwieście złotych. — Szeroko się uśmiechnął, zadowolony z własnego wystąpienia. — Jak panu się widzi taka praca?
— Wydaje się, że warto spróbować. A co w przypadku, gdy przez dwie prezentacje nie uda mi się namówić żadnej pary do podpisania umowy? — zapytał Norbert z dozą sceptycyzmu.
— Wtedy płacimy symboliczne dwa złote za prezentację, tak aby zwróciły się koszty biletów autobusowych. Główny zarobek jest z podpisanych umów. W dniu dzisiejszym będzie pan obserwował pracę zatrudnionych prezenterów, a od jutra mógłby pan rozpocząć samodzielnie.
Norbert podjął się tej pracy i w ciągu tygodnia namawiał średnio trzy pary do podpisania umów. Nie było to wiele, biorąc pod uwagę fakt, iż najlepsza prezenterka w tym samym czasie podpisywała minimum pięć umów. Szef był zadowolony z pracy wykonywanej przez Norberta i po kilku tygodniach zaproponował mu dodatkowe zajęcie. Pomiędzy ósmą a czternastą dorabiał jako ankieter, a praca ta polegała na wydzwanianiu do losowo wybranych osób z książki telefonicznej. Przeprowadzał ankiety przez telefon, a tematyka pytań dotyczyła wakacji i okresu urlopowego: kiedy i gdzie najchętniej wypoczywają, dlaczego i po co, czym podróżują i tym podobne bzdury. Sekretarka z wypełnionych ankiet wybierała osoby, które często spędzają wakacje lub urlop za granicą i zapraszała je na prezentacje. Goście — już za samo przyjście — gratis otrzymywali tygodniowy pobyt w luksusowym apartamencie w Hiszpanii. Ale był to tylko sam pobyt, bez wyżywienia, przelotu, i tylko jeden tydzień, w okresie od stycznia do lutego. Jeśli ktoś chciałby wypoczywać tam latem, musiał uiścić opłatę członkowską, i większość osób na to szła, bo kto chciałby w styczniu lub lutym lecieć na koszt własny do Hiszpanii?
Połączenie pracy ankietera i prezentera dawało Norbertowi już całkiem przyzwoity dochód. W „Holiday Club” jako prezenter pracował także o dwa lata młodszy od Norberta Jarek. Był to wysoki chłopaczek o normalnej posturze z długimi, czarnymi, kręconymi włosami opadającymi na ramiona. Zawsze pod dużymi brązowymi oczami miał tak zwane „wory”, ale ogólnie podobał się dziewczynom. Na głowie zawsze miał czapkę baseballówkę, i to wcale nie dlatego bo tak lubił, ale po to, aby dolne krawędzie czapeczki dociskały odstające uszy do czachy. Norbert skumplował się z nim i pewnego dnia, w dobrej wierze zaproponował mu, aby na dzień przyklejał na super glue małżowiny uszne do skóry głowy. Jarek, dużo nie myśląc, tak uczynił i z początku nawet dziękował koledze za dobry pomysł. Następnego dnia pojawił się w pracy z baseballówką na głowie i plastrami na uszach. Nie był w najlepszym humorze, dużo przeklinał, a o super glue nie w ogóle chciał słyszeć.
Kilka dni później Jarek zaproponował Norbertowi, aby zamieszkał razem z nim w wynajmowanej kawalerce na Słonecznym. Argumentem, który przeważył szalę na Jarka stronę, była gwarancja pełnego luzu panująca na chacie. Zamieszkali razem na osiemnastu metrach kwadratowych, a koszty najmu dzielili na dwa. Jarek spał na rozkładanym fotelu, a Norbert na dmuchanym materacu na podłodze. Wyposażeniem pokoju był niewielki czarny segment, mały stolik, pufa, dywan i kolorowy czternastocalowy telewizor z wieloma kanałami telewizji kablowej.
Jarek był zdolnym chłopakiem, ale bardzo leniwym. Nigdy nie wstawał wcześniej niż w południe. Wieczorami — już po dniu pracy w firmie turystycznej — Jarek wracał do domu, jarał marihuanę i do późnych godzin nocnych wpatrywał się w telewizor. W przeciwieństwie do Norberta, ten lubił sobie przyjarać. Każde kręcenie jointa traktował jak rytuał. Było to częścią jego życia.
Norbert, idąc przez centrum miasta w jesienny sobotni wieczór, natknął się na Stempla.
— Siemanko! — powiedział Norbert na przywitanie i uściskał jego grabę.
— Siema! Kupę lat! — powitał go Stempel z uśmiechem, miło zaskoczony jego widokiem.
— Długo siedziałeś za to kolegium? — spytał Norbert, próbując znaleźć temat do rozmowy.
— Cały miesiąc! Ale co tam! Zleciało! — Machnął dłonią i splunął na ziemię.
— Udało mi się ustabilizować życie — pochwalił się Norbert z dumą w głosie. — Gdy cię zamknęli, zadzwoniłem do mojej siostry, pożyczyłem od niej pieniądze i wynająłem pokój na Warszewie. Obecnie, wraz z kolegą wynajmujemy kawalerkę na Słonecznym.
— Serio? — Stempel niedowierzał. — Nie świrujesz?
— Skądże! — Norbert położył dłoń na sercu. — Poza tym, od kilku miesięcy legalnie pracuję w firmie turystycznej.
— O kurde bele! — jęknął z wrażenia. — Postawisz jakiegoś browarka? — Spojrzał chytrze na kolegę.
— Nie ma przy sobie forsy — odparł Norbert, klepiąc się po nieistniejącym portfelu.
— Szkoda — westchnął Stempel. — Ja zakwaterowałem się w schronisku dla młodzieży w Lasku Arkońskim — szybko zmienił temat. — Kierują nim księża i ogólnie nie jest źle. Pokoje są trzyosobowe, elegancko umeblowane, jest świetlica i stół do ping-ponga. Jedzenie jest niezłe, a przed każdym posiłkiem wspólnie się modlimy na stołówce.
— Nie miałem pojęcia, że chcesz zostać duchownym — rzekł Norbert z przejęciem i złożył dłonie jak do modlitwy.
— Nie gadaj głupot, kurde bele! — prychnął wzburzony. — Ja się nadaję na księdza, tak jak kozia dupa na trąbkę.
— Racja — zauważył, kręcąc głową. — Jak u ciebie wyglądają sprawy sercowe? Gosia na ciebie czekała? — spytał, zmieniając temat.
— Niestety nie — odparł ze smutkiem. — Gdy odsiedziałem cholerne kolegium, to wybrałem się do niej w odwiedziny. Zdziwiła się na mój widok i w trakcie krótkiej rozmowy przeprowadzonej na klatce schodowej, wyjaśniła, że od pół roku jest zaręczona z jakimś… studencikiem. — Odwrócił się i splunął na ziemię. — Trudno się mówi — westchnął. — A co u ciebie w tej kwestii?
— Na razie nic — odparł Norbert, wzruszając ramionami.
— A co z Ewą? Nie czekała na twoje wyjście? — dopytywał Stempel z narastającym zainteresowaniem.
— Po wyjściu z Neubrandenburga w ogóle u niej nie byłem. Wiem tylko, że mieszka gdzieś na Śląskiej. Nic więcej — wyjaśnił z nieukrywanym smutkiem.
— Szkoda. — Poklepał kolegę po ramieniu. — Pasowalibyście do siebie.
Gdy Norbert wrócił do kawalerki, ze zdziwieniem zauważył, że Jarek nie jest zajarany i pindrzy się przed lustrem.
— Wybierasz się gdzieś? — spytał, obserwując rytuał wcierania żelu we włosy.
— Na dzisiaj mamy zaproszenie na imprezę urodzinową do Stargardu Szczecińskiego — wyjaśnił, nie odrywając wzroku od swojego odbicia w lustrze.
— Mamy? Jak to? — Norbert zamrugał powiekami w oszołomieniu.
Jarek przerwał wcieranie żelu, odwrócił się w stronę kolegi i tępym wzrokiem wpatrywał się w jego twarz.
— Nie mówiłem ci o tym? — spytał Norberta, a gdy ten zaprzeczył ruchem głowy, chrząknął, unosząc brwi. — Widocznie… zapomniałem. Grzesiek, ten który razem z nami pracuje w firmie turystycznej, zaprosił nas na swoją dwudziestkę.
— Chodzi o tego wymoczka w okularach? — Norbert uśmiechnął się z pogardą.
— Dokładnie. Impreza odbędzie się w pubie i solenizant zapowiedział, że piwa dla nikogo nie zabraknie.
— Szkoda byłoby opuścić taką imprezę… — westchnął, głośno przełykając ślinę — ...ale z drugiej strony, to Stargard oddalony jest od Szczecina o jakieś … czterdzieści kilometrów… — zerknął na zegarek — …a mamy już dwudziestą drugą.
— O dwudziestej drugiej czterdzieści pięć mamy pociąg do Stargardu. Pół godziny i będziemy na miejscu — Jarek rozwiał wszelkie wątpliwości kolegi.
Spod dworca w Stargardzie taryfą podjechali pod pub „Yes”. Był to parterowy budynek, który z zewnątrz wcale nie wyglądał ani na pub, ani na dyskotekę.
— A co z prezentem? — spytał Norbert Jarka tuż przed wejściem. — Przecież chłop ma urodziny.
— O żesz w mordę! — Otwartą dłonią pacnął się w czoło. — O tym nie pomyśleliśmy — westchnął i uważnie rozejrzał się dokoła. Bez słowa pobiegł w stronę przystanku autobusowego, coś podniósł z ziemi, a następnie wskoczył do sklepu nocnego. Gdy wrócił, w rękach trzymał jakiś przedmiot wielkości sztangi papierosów, zawinięty w papier pakowy.
— Co to jest? — spytał Norbert z zainteresowaniem.
— Za chwilę się przekonasz — odparł z szyderczym uśmieszkiem.
Wzdłuż wąskiego i długiego pomieszczenia ustawione były dwa rzędy stolików. Na końcu sali znajdował się mały parkiet, za nim konsoleta didżeja, po lewej trzy loże, po prawej bar. Solenizant siedział w loży w towarzystwie czterech chłopaków i pięciu dziewczyn. Pierwszy życzenia złożył Norbert, a zaraz po nim Jarek, który wręczył mu tajemniczy prezent. Grzesiek z ciekawością go rozpakował i… oniemiał z wrażenia. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w podarunek. Tajemniczym prezentem okazała się zwykła czerwona cegła.
— Prawdziwy mężczyzna w życiu musi dokonać trzech rzeczy: posadzić drzewo, spłodzić syna… no i wybudować dom — rzekła uroczyście Jarek, uśmiechając się przebiegle.
Towarzystwo parsknęło śmiechem, ale Jarek zachował kamienny wyraz twarzy.
— Jestem głęboko poruszony — westchnął solenizant, przecierając rąbkiem koszuli zaparowane okulary. — Dziękuję, to bardzo oryginalny prezent. Zawsze o takim marzyłem — mruknął i z niemałym trudem wcisnął cegłę do saszetki. — Siadajcie. — Ręką wskazał lożę. — Każdy sam nalewa sobie piwo z dzbanków, ja pilnuję aby były pełne.
Gdy wszyscy rozsiedli się wygodnie, Grzesiek przedstawił nowo przybyłych reszcie towarzystwa: czterem najzwyklejszym chłopaczkom i pięciu dziewczynom, z których dwie zwróciły szczególną uwagę Jarka i Norberta. Po pierwsze: były bliźniaczkami. Po drugie: były bardzo ładnymi bliźniaczkami. Niski wzrost w granicach metra sześćdziesięciu rekompensowały filigranowe sylwetki o idealnych proporcjach. Zielone oczy, drobny nosek, kształtne usta, delikatne rysy twarzy. Proste i delikatne włosy w barwie zboża — na końcach podkręcone do wewnątrz — sięgały szyi. Miały w sobie to „coś”, co trudno bliżej sprecyzować. Może było to połączenie urody, delikatności, niskiego wzrostu i filigranowych sylwetek. A może po prostu miały w sobie coś magicznego, co przyciągało uwagę chłopaków.
— Bierzemy się za bliźniaczki? — spytał Jarek na ucho Norberta, gdy didżej po północy zapowiedział serię wolnych piosenek.
— Jasne! — odpowiedział natychmiast. — Ja porwę do tańca tą z lewej strony… ale… przecież one są identyczne — zauważył z wyraźnym zakłopotaniem. — Jak je rozróżnimy?
— Jest coś, co je odróżnia — szepnął Jarek, dyskretnie je obserwując. — Ta z lewej ma pierścionek na małym palcu lewej ręki, a druga nie ma.
— Ale pierścionek może zdjąć. Co wtedy?
— Brałeś coś? — oburzył się Jarek, zerkając koledze w oczy. — Jeszcze ich nie wyrwaliśmy, a ty martwisz się o takie drobnostki — syknął głośniej niż zamierzał i dziesięć par oczu z zaciekawieniem spojrzało na mówcę w daremnym oczekiwaniu na ciąg dalszy.
Jarek — czując na sobie ciekawskie spojrzenia — na siłę zarechotał, nagle urwał i oczekiwał reakcji, ale bezskutecznie. Z grymasem na twarzy zagryzł usta i sięgnął po papierosa z paczki leżącej na stole. Norbert mruknął coś pod nosem, wyciągając dłoń w stronę dzbanka i dolewając sobie piwa do szklanki.
Gdy didżej włączył pierwszy wolny kawałek — romantyczną i poruszającą balladę Scorpions'ów — Jarek podszedł do swojej wybranki, a Norbert ruszył do jej siostry. Początek był dla nich pomyślny: zgodziły się zatańczyć.
— Jak masz słoneczko na imię, bo… zapomniałem — spytał Norbert swoją partnerkę w tańcu.
— Ania — powiedziała miłym dla ucha i serca głosem.
więcej..