Bezmiar cierpienia - ebook
Dwudziestojednoletnia Izabela właśnie zakończyła trudny związek, do czego skłoniła ją niewierność ukochanego. Dziewczyna jest załamana, ale z pomocą najbliższych staje na nogi i postanawia opuścić swój malowniczy Gdańsk, by wyjechać do Łeby, gdzie ma zacząć sezonową pracę. Adam to dwudziestoletni, niezwykle dojrzały, ale też pogubiony chłopak, który z powodu ciężkiej sytuacji życiowej musi podejmować się każdej pracy. Wyjazd do Łeby i opuszczenie swojego dwuletniego synka to dla niego konieczność. Chłopak żyje z dnia na dzień, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Ta dwójka poharatanych przez los młodych ludzi poznaje się przypadkiem w restauracji, w której pracuje Adam. Już od pierwszych chwil nawiązują ze sobą niezwykłą więź, która przetrwa wiele przeciwności losu… Czy jednak przyjaźń wystarczy, by zapobiec temu, co podpowiadają myśli? "Bezmiar cierpienia to powieść wyjątkowa w twórczości Adriany Rak. Wzruszająca, smutna, bardzo autentyczna - taka, która odkrywa przed czytelnikiem nie tylko niesamowicie emocjonującą historię, ale także cząstkę życia autorki. Na pewno nie przejdziecie obojętnie obok tego, co spotkało bohaterów. To na długo pozostanie w waszej pamięci…" - Aneta Grabowska - pisarka, autorka bloga zaczytana.com.pl "Bezmiar cierpienia to historia, która pochłonęła mnie od pierwszej strony i nie byłam w stanie jej odłożyć, aż po sam koniec. To historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, po których przeanalizujesz, jak ważne i potrzebne do życia jest wsparcie drugiej osoby. Powieść pełna miłości, przyjaźni, a zarazem dramatycznych wydarzeń, które sprawiły iż łzy same płynęły z oczu." - Katarzyna Molska – Czytelnia Katarzyny
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-67024-06-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
ADAM
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
ADAM
IZA
EPILOG
KILKA SŁÓW OD AUTORKI
PODZIĘKOWANIA
WAŻNE TELEFONY ANTYDEPRESYJNEPROLOG
Idę tam, idę sam w tą czarną chwilę,
tyle myśli w sekund tyle.
To wątpliwe, żebym czegokolwiek bał dziś się,
cokolwiek – ja to wszystko pierdolę, wiesz…
Piotr „Magik” Łuszcz, Plus i minus
Do przejazdu ostatniego tej nocy pociągu miałem jeszcze pięć minut. Pięć cholernie długich minut, które sprawiły, że znowu zacząłem się zastanawiać.
Cholera.
Przecież nie było już nad czym myśleć. Musiałem to zrobić, bo w jednej chwili moje życie straciło sens. I to dosłownie.
Nie miałem już po co żyć. A raczej powinienem powiedzieć, że od kilku tygodni ja już nie chciałem żyć. Bo życie bez niego to nie jest, kurwa, życie, tylko jakaś pierdolona imitacja, do której zabrakło mi już sił.
Dlatego musiałem odejść.
To tylko kilka chwil i po strachu…ADAM
– No dobrze, to ty tutaj zostań, a ja pójdę na chwilę do babci – odezwał się mój dziadek, kiedy obaj stanęliśmy przed grobem moich rodziców. Wyciągnąwszy z foliowej reklamówki jeden ze zniczy, odwrócił się i poszedł przed siebie, zostawiając mnie samego.
A ja… Kiedy tylko zostałem sam, zacząłem wspominać swoją przeszłość. I choć właśnie mijała kolejna rocznica ich śmierci, wciąż nie umiałem się z tym pogodzić.
Miałem tylko siedem lat, gdy zostałem sierotą, a jednak doskonale pamiętałem swoich bliskich. Radosną, wciąż roześmianą matkę, która każdego dnia odprowadzała mnie do szkoły, i równie wesołego ojca – mojego bohatera i najlepszego przyjaciela, który zawsze był moim ulubionym kompanem do zabaw. Byłem ich jedynym dzieckiem, którego narodzin doczekali się po kilku latach bezowocnych starań.
Trzynasty czerwca… Cholerny dzień – pomyślałem, patrząc na tę czarną płytę nagrobkową, której – tak samo jak i tego miejsca – nienawidziłem z całego serca.
Trzynaście lat temu zginęli moi rodzice. Oboje umierali w wielkim cierpieniu, a ja… A mnie nie było z nimi, bo wolałem pojechać do kolegi na noc.
Akurat tamtego dnia Tomek, wówczas mój najlepszy przyjaciel i jednocześnie rówieśnik, obchodził swoje siódme urodziny.
Tomek wraz z rodziną mieszkał w sąsiedniej miejscowości, w wielkim, trzypiętrowym domu. Moi rodzice zgodzili się, abym zgodnie z życzeniem przyjaciela przenocował u niego. Nikt przecież nie spodziewał się, że tamtej cholernej nocy z powodu awarii instalacji elektrycznej w naszej drewnianej chacie wybuchnie pożar. Z późniejszych ustaleń policji i straży pożarnej wynikało, że pożar wybuchł w dolnej części domu, a dokładniej gdzieś pomiędzy kuchnią a salonem. Sypialnia rodziców znajdowała się na piętrze, w malutkim pomieszczeniu, które nie miało nawet okien – ot, taki kaprys mojej matki, która panicznie bała się spać w przestronnych, jasnych pokojach. To właśnie za jej namową ojciec postanowił wyremontować jedną z komórek, która niegdyś służyła za spiżarnię, i stworzyć tam dla nich wspólny kąt. To było małe pomieszczenie, w którym znajdowało się jedynie ich małżeńskie łóżko, jedna mała komoda oraz dwie niewielkie szafki nocne, stojące przy ich posłaniu. Z pokoju tego dało się wyjść tylko jednymi drzwiami, które tamtej nocy z niewiadomych przyczyn zatrzasnęły się. Moi rodzice zostali uwięzieni we własnym pokoju, z którego nie było żadnej drogi ucieczki. Biorąc pod uwagę zniszczenia powstałe na drzwiach, policjanci założyli, że próbowano wyważyć je, kopiąc w nie i napierając z całej siły, jednakże to nie pomogło. Moi rodzice zmarli tej nocy z powodu zatrucia tlenkiem węgla. Widoku ich na wpół zwęglonych ciał, które po śmierci dopadł jeszcze niszczycielski ogień, nie zapomnę do końca swoich dni.
Gdy następnego dnia rano wróciłem do domu, w pierwszej chwili nie potrafiłem pojąć tego, co działo się na naszym podwórku, na którym stały trzy wielkie wozy strażackie, dwa radiowozy i… dwa czarne samochody, do których w wielkich foliowych pokrowcach zostali zabrani moi rodzice. Akurat w chwili, w której wysiadłem z auta, jeden z pracowników – jak się później domyśliłem – zakładu pogrzebowego wkładał na wpół zwęglone ciało mojej matki do czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało worek.
– Mamo! – zacząłem krzyczeć, patrząc na ten przerażający widok, po czym podbiegłem do zdezorientowanego mężczyzny pakującego moją rodzicielkę do worka. – Mamo! Mamo! Słyszysz mnie?! Mamo, wstawaj! – wrzeszczałem, klękając przy schowanej w zwojach plastiku matce.
– Kochanie, chodź tutaj. – Usłyszałem po chwili głos sąsiadki, która wraz ze swoim mężem mieszkała tuż obok. – Adasiu, wstań, kochanie, z kolan i chodź do nas – dodała, słysząc, że ja wciąż nawołuję swoich bliskich. – Kochanie… – Kobieta zaczęła szlochać. – To już i tak nic nie pomoże… Oni… Twoi rodzice nie żyją, Adasiu…
– Mamoooo! Mamo, wstawaj! – Gdy padło tych kilka gorzkich słów, których początkowo nie byłem nawet w stanie zrozumieć, zacząłem drzeć się wniebogłosy.
Domyśliłem się, że stało się coś nieodwracalnego, bo przecież ktoś właśnie pakował moją matkę do worka i nie dawała ona żadnych znaków życia, a nasza sąsiadka płakała coraz bardziej. Dopiero po chwili, w czasie, kiedy jeden z policjantów wziął mnie na ręce i zapytał, czy chciałbym zobaczyć, jak w środku wygląda radiowóz, w który się wpatrywałem, szukając w głowie jakiegokolwiek sensu usłyszanych słów, zrozumiałem wszystko. Przypomniałem sobie, jak kilka tygodni wcześniej moja ukochana mama powiedziała mi, że babcia Aldona umarła.
– Ale co to znaczy, że umarła? – zapytałem jej wtedy.
– Oj, kochany – odpowiedziała zatroskana. – Babcia umarła i nie wróci już do nas. Nigdy więcej jej nie zobaczymy ani nie usłyszymy, ale zawsze będziemy mogli odwiedzać ją tutaj – pokazała palcem na cmentarz, z którego właśnie wychodziliśmy – i porozmawiać z nią… Będziesz mógł opowiadać jej o swoich przygodach w szkole albo o tym, co cię trapi. Bo ona zawsze tutaj będzie, wiesz? I choć nigdy nie będziesz mógł jej zobaczyć, to za każdym razem poczujesz, o tutaj, w sercu, jej obecność.
I z tej rady korzystam każdego tygodnia… Podczas każdej „wizyty”, gdy odwiedzam moich rodziców i rozmawiam z nimi, siedząc na tej niewygodnej drewnianej ławce i gapiąc się w ten przeklęty nagrobek, który zresztą często śni mi się po nocach…
Minęło już trzynaście długich lat, a ja wciąż czuję to samo. Pustka, żal i ten wszechobecny strach o przyszłość, o to, czego jeszcze będę musiał doświadczyć w swoim życiu, towarzyszą mi każdego pieprzonego dnia. I choćbym nie wiem jak próbował, nie jestem w stanie tego zmienić.
– Nie odbierajcie mi go nigdy, proszę – szepnąłem, patrząc na nagrobek rodziców, kiedy zobaczyłem, jak mój dziadek zmierza w moim kierunku. – Dobrze wiecie, że ja bez niego nie dałbym rady… – Ukryłem twarz w dłoniach, przypominając sobie o wszystkich tych chwilach, w których ten poczciwy staruszek był przy mnie i pomagał mi, jak tylko umiał.
Od kilku lat żyliśmy sami, mieszkaliśmy w jego rozpadającym się powoli domu, ciesząc się swoim towarzystwem oraz przede wszystkim tym, że mamy siebie.
– To jak, Adasiu? Będziemy się już chyba zbierać, co? Za piętnaście minut odjeżdża nasz autobus, a do przystanku daleko… – Dziadek przystanął na chwilę obok ławki, po czym zapalił znicz i zamilkł, pozwalając mi na pożegnanie.
Po chwili obaj ruszyliśmy w stronę wielkiej, metalowej bramy, a każdy z nas pogrążony był we własnych myślach. Myślach, których nigdy nie było końca…