Bezsilna - ebook
Komisarz Sokołowski, wrocławski policjant z wieloletnim doświadczeniem, trafia na pozornie spokojną prowincję – do Wschowy, gdzie największe przestępstwa to znikające z piwnic słoiki. Wydaje się, że nic go tu nie zaskoczy, ale spokój bywa złudny.
Gdy młoda matka odbiera sobie życie, w Sokołowskim budzi się instynkt śledczego – coś w tej sprawie nie daje mu spokoju. W tym samym czasie w okolicy zaczyna kiełkować prawdziwe zło, gdy niepozorny lokalny złodziej nagle zmienia się w bezwzględnego oprawcę.
Czy komisarzowi uda się odkryć, co tak naprawdę doprowadziło samobójczynię do ostatecznego kroku? I czy zdoła powstrzymać zbrodniarza, zanim spirala przemocy pochłonie kolejne niewinne istnienia?
Bezsilna to hipnotyzujący portret miejsca, gdzie zło nie krzyczy – ono cicho rośnie tuż pod skórą codzienności.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8382-696-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wschowa, 8 lipca 2019 r.
Zaparkował swojego passata przed budynkiem wschowskiej komendy. Zapalił papierosa i przez chwilę patrzył na jadące ulicą samochody. Zastanawiał się, czy dobrze robi. Jeszcze miesiąc temu był przekonany, że tak. W zeszłym tygodniu także nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło. Kochał Justynę i chciał z nią założyć rodzinę. Był już na to najwyższy czas. Skończył trzydzieści sześć lat; większość jego kolegów miała już żony i dzieci. Kilku kumpli było już nawet po rozwodzie. Jedynie on, Tomek Sokołowski, jak dotąd nie stanął na ślubnym kobiercu. Wydawało mu się, że z Justysią stworzyli szczęśliwy związek. Z naciskiem na „wydawało się”. Czas pokazał, jak bardzo się mylił. Trzy miesiące temu Justyna dostała w spadku po babci mieszkanie we Wschowie. Wciąż pamiętał ten dzień, kiedy powiedziała mu, że mogą zamieszkać w tej mieścinie. On przeniesie się do tutejszej komendy, a ona, jako pielęgniarka, postara się zatrudnić w miejscowym szpitalu. Przekonywała, że nie ma sensu wynajmowanie mieszkania we Wrocławiu, skoro mogą zamieszkać na swoim. Był to mocny argument w dyskusji. Oboje pracowali w budżetówce, więc nie mieli praktycznie żadnych oszczędności. Niby narzekać na zarobki nie mogli, ale najem mieszkania i codzienne życie pochłaniały większość ich dochodów. O odłożeniu na własne lokum nie było mowy, a żadne nie miało zdolności kredytowej. Nawet na wakacje rzadko mogli sobie pozwolić, dlatego urlopy spędzali w mieście. Zresztą Tomka do wzięcia urlopu trzeba było zmuszać. Lubił swoją pracę, a siedzenie w domu przed telewizorem go nudziło. Wolał swoje codzienne zmagania ze zbrodniarzami.
Sokołowski był doświadczonym gliną z wydziału zabójstw komendy miejskiej policji we Wrocławiu. Miał doskonałe wyniki, wysoką wykrywalność, a przed sobą perspektywę przeniesienia do komendy wojewódzkiej lub nawet do cebosiu. Miał plany i ambicje. To dlatego początkowo nie uważał przeprowadzki do Wschowy za dobry pomysł. Zdawał sobie sprawę, że dla niego i Justyny to duża zmiana. A on nie lubił zmian. Od urodzenia mieszkał we Wrocławiu i spędził w tym mieście całe swoje dorosłe życie. Ostatecznie jednak dał się przekonać dziewczynie. Jak to mówią, raz kozie śmierć. W końcu jeśli nie spróbuje, nie przekona się, czy to dobra decyzja.
Justyna przeniosła się do Wschowy już jakiś czas wcześniej. On musiał jeszcze przekazać swojemu następcy kilka zaległych spraw. Trzy tygodnie temu otrzymał zgodę na zmianę miejsca służby. Miał się przeprowadzić w najbliższy piątek, tak się umawiał z Justyną, ale naczelnik pozwolił mu wyjechać już w czwartek. Cieszył się, że zrobi ukochanej niespodziankę. Gdy wjechał do Wschowy, zatrzymał się jeszcze przy kwiaciarni. Kupił bukiet tulipanów i skierował się w stronę kamienicy, w której odtąd miał mieszkać razem ze swoją kobietą. Już wchodząc po schodach, słyszał głośną muzykę dobiegającą zza drzwi. Zapukał, ale Justyna nie otworzyła.
Pewnie sprząta i nie słyszy, przebiegło mu przez głowę.
W końcu sięgnął po klucz, włożył go do zamka i przekręcił. Z bukietem schowanym za plecami wszedł do środka i spojrzał w stronę przymkniętych drzwi sypialni. Serce przyspieszyło mu gwałtownie, gdy zorientował się, że słyszy nie tylko muzykę, ale też odgłosy wyraźnie świadczące o tym, że ktoś uprawia seks. Kolana się pod nim ugięły, ale zdołał zrobić kilka kroków i pchnąć drzwi.
Na łóżku, całkiem naga, z pochyloną głową i twarzą zasłoniętą włosami, klęczała Justyna, a jakiś facet brał ją od tyłu. Żadne z nich nawet nie zauważyło Tomka. On zaś stał i patrzył, jak kobieta, którą chciał poślubić, przyprawia mu rogi. Ogarnięty nagłym wstrętem, cisnął bukietem przed siebie; tulipany rozsypały się po podłodze. Dopiero wtedy kochankowie spostrzegli, że nie są sami. Facet zerwał się na równe nogi, zasłonił dłonią krocze i zaczął w pośpiechu zbierać swoje ubrania. Justyna owinęła się prześcieradłem, podeszła do Sokołowskiego i z przestrachem w oczach spytała, czy mogą porozmawiać w kuchni. Próbowała go objąć, ale się odsunął.
O czym niby mieli gadać? O zdradzie, której właśnie był świadkiem? O tym, że nikt nigdy nie zawiódł go tak jak ona? O tym, że stał się rogaczem? A może o tym, że kobieta, którą kochał, w kilka sekund stała się dla niego nikim? Nie miał ochoty na żadne rozmowy. Był wściekły i rozczarowany. Dlatego po prostu obrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania.
Justyna próbowała się z nim skontaktować przez cały weekend, ale nie odbierał telefonu. Na esemesy też nie odpowiadał, nawet ich nie czytał. Miał do niej ogromny żal. Nie mógł uwierzyć, że okazała się tak podła. W pierwszej chwili nawet chciał wrócić do Wrocławia. Po namyśle jednak stwierdził, że to nie ma sensu. Wypowiedział już najem, więc nie miał gdzie mieszkać. W komendzie też dziwnie by na niego patrzyli. Postanowił nie zmieniać planów, lecz znacząco je zmodyfikować. Na pewno usunął z nich jeden niepasujący element – Justynę.
Patrzył teraz na budynek wschowskiej komendy. Dopalił papierosa i wyrzucił niedopałek za okno. Pora zacząć służbę we Wschowie.
* * *
Paulina Szostak spojrzała na swoją córeczkę. Kochała Dorotkę z całego serca. Już w dniu, gdy ją urodziła, pół roku temu, obiecała, że zapewni jej wszystko, co najlepsze, pomimo że sama nie miała lekko. Krzysiek, ojciec małej, zupełnie się nią nie interesował, zresztą jeszcze gdy Paulina była w ciąży, naciskał na aborcję. Kobieta wolała go pogonić, niż być z kimś, kto nie chce własnego dziecka. To, że Dorotka była z wpadki, nie oznaczało przecież, że jest gorsza.
Ona sama od pewnego momentu wychowywała się bez ojca i to odcisnęło na niej piętno. W dzieciństwie rówieśnicy wytykali ją palcami. Wcześniej, gdy ojciec jeszcze żył, każdy tylko mówił, że pije i nie interesuje się rodziną. Ona jednak uważała inaczej. Dla niej najważniejsze było, że miała tatę, który nazywał ją swoją małą córunią i opowiadał ciekawe historie. Jego śmierć kompletnie zszokowała Paulinę. Potem było już tylko gorzej. Matka, kobieta skrajnie toksyczna, nie potrafiła się już z nikim związać. Nastolatka zamykała się w swoim pokoju i uciekała w świat literatury, gdzie przynajmniej nikt nie mógł jej skrzywdzić. Kiedy działo się coś złego czy niebezpiecznego, wystarczyło zamknąć książkę. Był taki czas, że marzyła nawet, by zostać pisarką, ale nie potrafiła wymyślić żadnej ciekawej opowieści. Zresztą odnosiła wrażenie, że cokolwiek napisze, i tak będzie to słabe. Zwyczajnie brakowało jej pewności siebie.
Jej dorosłe życie też nie było usłane różami. Najpierw związała się z Maćkiem. Parę spotkań zakończonych pocałunkiem, z czasem seks. Nic poważnego. Potem miała jeszcze kilku partnerów, ale każdy pojawiał się tylko na chwilę. W żadnym nie była zakochana. Do czasu, aż spotkała Krzyśka. Od razu poczuła, że chce z nim spędzić resztę życia. Szybko stał się całym jej światem. Był dobry i opiekuńczy, wydawało się jej, że są ze sobą naprawdę szczęśliwi. Ale gdy zaszła w ciążę, kompletnie ją zaskoczył. Zamiast cieszyć się razem z nią, kazał jej dokonać aborcji. Stwierdził, że jest za młody, by babrać się w pieluchach. Że nie zamierza sobie marnować życia, zanim jeszcze na dobre je rozpoczął. Była zszokowana jego podejściem. Mimo to zdecydowała się urodzić i wychować to dziecko, nawet jeśli będzie musiała być samodzielną matką. Codziennie jednak myślała o tym, że chciałaby dla Dorotki lepszego życia niż to, jakie sama miała. Może to dlatego zaczęła się spotykać z Marcinem. Wreszcie wszystko zaczęło się układać, nawet po tym, co ostatnio zrobił jej chłopak. Dopiero diagnoza, którą Paulina usłyszała w ostatni piątek, sprawiła, że wszystko legło w gruzach…
* * *
– Patrzę na pańskie akta, komisarzu, i widzę, że przybył do nas prawdziwy as – stwierdził naczelnik wydziału kryminalnego nadkomisarz Grzegorz Tomasik.
Sokołowski wyczuł w jego słowach ironię. Zdawał sobie sprawę, że gliniarz, który trafia do powiatówki z komendy miejskiej, i to w dużym mieście, może nie być mile widziany. Początkowo wszyscy takiego obserwują, starając się wyczuć, kim jest i czego się po nim spodziewać. On sam pewnie patrzyłby na nowego z nieufnością. Węszyłby, żeby ustalić, z kim ma do czynienia. To naturalne w środowisku. W małych miejscowościach – i małych komendach – ludzie są ze sobą poukładani. Tutaj biznes przeplata się z władzą, władza z gliniarzami, gliniarze z biznesmenami… I tak to wszystko się kręci. A policjant z zewnątrz zaburza ustalony przez lata porządek.
– Powiedzcie no, komisarzu, dlaczego chcecie tu służyć? – podjął tymczasem naczelnik. – Z Wrocławia na takie zadupie? Przecież to jak zesłanie, a nie awans.
Sokołowski wiedział, że nie musi odpowiadać na to pytanie. Złożył raport o przeniesienie i ten został pozytywnie rozpatrzony. Nikomu nie musiał się tłumaczyć. Miał jednak świadomość, że lepiej na starcie nie zrażać do siebie przełożonego.
– Moja była odziedziczyła tu mieszkanie – wyznał zgodnie z prawdą. – Mieliśmy mieszkać we Wschowej…
– We Wschowie – wszedł mu w słowo naczelnik. Zdumiony Sokołowski wyczuł w jego głosie lekką irytację. – Tak się poprawnie odmienia. Ale mało kto o tym wie. Podobnie jak o tym, że to królewskie miasto i nieoficjalna stolica Polski. A powinni tego w szkole uczyć. Co więcej, to tutaj mieszkał Bronisław Geremek. Wiecie, kto to był Geremek?
Sokołowski miał gdzieś politykę, ale nazwisko opozycjonisty z czasów komuny akurat doskonale kojarzył.
– Wiem – odparł.
– No właśnie. A gówniarzeria nie ma pojęcia. Widziałem kiedyś w internecie, jak przepytywano maturzystów. Żaden nie wiedział! I to ma być przyszłość narodu? Za moich czasów dostaliby od starych wpierdol kablem od prodiża i raz-dwa wiedzę by ogarnęli.
– Świat się zmienił. Teraz za samą groźbę spuszczenia manta można mieć problemy – stwierdził Tomek z uśmiechem. Pamiętał, jak sam wiele razy oberwał od matki, bo to ona zajmowała się w ich domu karaniem. Kiedyś, jak wróciła z zebrania w szkole, połamała mu na tyłku trzepaczkę do dywanów. Ona go lała, a on się tylko śmiał. W końcu odpuściła.
– Dobra, Sokołowski. Będziemy sobie mówić normalnie, po imieniu, tak będzie łatwiej. – Naczelnik wyciągnął rękę. – Grzesiek.
– Tomek.
– No i fajnie. To teraz, Tomek, tak szczerze: dlaczego się tu przeniosłeś? Bo w bajki o wielkiej miłości, za którą przyjechałeś do Wschowy, nie wierzę. Powiedziałeś, że twoja była odziedziczyła tu kwadrat. Tylko czemu była?
– Tak wyszło. – Sokołowski wzruszył ramionami. – Laska się puściła, a ja nie miałem już do czego wracać. To postanowiłem zostać.
– Dała komuś dupy? – Naczelnik zacmokał, kręcąc głową. – No to nie zazdroszczę. Powiem ci, że moja ślubna też kiedyś poszła w tango. Była na wczasach z dzieciakami i siostrą. Po powrocie złożyła kwity o rozwód. Że niby zakochała się w jakimś kutafonie. Gość nosił markowe ciuchy i potrafił ściemnić babki do tego stopnia, że te zostawiały swoich mężów. Potem się okazało, że rozjebał w ten sposób ze cztery małżeństwa. Jak tę moją kopnął w dupę, przylazła do mnie się kajać. Chciała, żebym ją z powrotem przyjął. Ale pogoniłem szmatławca. – Tomasik sięgnął do szuflady i wyjął z niej papierosy. – Od tamtej pory zacząłem jarać – dodał, wyciągając paczkę w stronę Sokołowskiego.
– Można tu palić? – zdziwił się Tomek.
– Na nieoficjalu tak. Stary się nie dopierdala, pod warunkiem że nie szlajasz się z kiepem po fabryce. Większość jara w klopie, ale ja mam swoją prywatną palarnię tutaj.
Sokołowski poczęstował się papierosem.
– W wydziale będziesz miał za partnera babę – podjął Tomasik, podając mu ogień. – Masz coś przeciwko takiemu sparowaniu?
– Nie. Miałem już okazję współpracować z kobietą.
– No i super. U nas będziesz tyrał z Anką Komudą. Niezła dupa, ale ma swoje zasady. Jak spróbujesz ją zbolcować, z miejsca wyłapiesz w ryj. W robocie nie wdaje się w romanse. Jak jeden z naszych „ruchaczy” chciał ją kiedyś puknąć, wylądował na SOR-ze z połamanym nosem i wybitym zębem.
– Spokojnie, nie w głowie mi teraz dupy – skwitował Sokołowski, wydmuchując dym.
– I dobrze, bo nie chcę kwasów w wydziale. Ale jak ją zobaczysz, sam przyznasz, że może działać na faceta. – Naczelnik puścił oko i zgiął rękę w łokciu w wymownym geście.
Sokołowski pamiętał, jak dwa lata temu we Wrocławiu do wydziału przyszła młoda policjantka. Iwona była żółtodziobem, ale z wielkim zapałem do roboty. Nie przeszkadzało jej, że dostaje papierologię i cały odpad, którym nikt nie chciał się zajmować. Była ambitna i chciała zostać najlepszą policjantką w komendzie. Wszystko się zmieniło, gdy zakochała się w Janiku z narkotykowego. Z czasem okazało się, że Iwona bierze prochy, które załatwiał Janik. Raz Sokołowski przyłapał ją, jak wciągała w kiblu ścieżkę. Upomniał ją, żeby nie ćpała w fabryce, ale naczelnikowi na nią nie doniósł. Z czasem okazało się to błędem. Któregoś dnia Iwona pojechała z Mirkiem, swoim partnerem z wydziału, do zatrzymania bandziora. Facet, widząc, jak podjeżdżają pod jego dom, wyskoczył przez okno – wtedy Iwona wyjęła broń i strzeliła w powietrze. Chwilę później wycelowała w uciekającego przestępcę. Dwa razy pociągnęła za spust. Pierwsza kula trafiła go w łydkę, a druga utkwiła w lędźwiowym odcinku kręgosłupa. Facet trafił na wózek. Niestety okazało się, że policjantka podczas wykonywania czynności była pod wpływem narkotyków. Wewnętrzni ją dojechali. Dostała zarzuty prokuratorskie. Wyleciała ze służby jeszcze przed zakończeniem sprawy. Marzenia o karierze prysły jak bańka mydlana. Zresztą problem z narkotykami miała nie tylko Iwona, jeszcze paru gliniarzy wspomagało się podczas służby. Kiedyś Sokołowski też kilka razy zażył amfetaminę, gdy potrzebował być na pełnych obrotach, jednak miał nad tym kontrolę. Od dwóch lat nie sięgał po żadne narkotyki. Alkoholu też już nie nadużywał, co kiedyś było problemem.
– W wydziale oprócz mnie i Anki są jeszcze aspirant Mariusz Iwanicki, komisarz Marcin Tomala, sierżant Robert Michalski i aspirant Krzysztof Maciejewski. Tworzymy zgrany zespół i chcę, żeby tak zostało. Dowiem się, że coś kombinujesz, z miejsca wypierdalasz w pizdu. Taryfy ulgowej nie masz. Rozumiemy się? – spytał naczelnik.
– Tak. – Sokołowski skinął głową. Nie zamierzał się tu z nikim zaprzyjaźniać, ale nie chciał też być kimś, kto rozwala team.
– No, to do roboty. – Szef wstał z fotela i wskazał na drzwi. – Chodź, pokażę ci moje królestwo.
* * *
Paulina Szostak kolejny raz spojrzała na swoje wyniki. Wiedziała, że są równoznaczne z wyrokiem śmierci, i to takim, od którego nie ma już odwołania. Była przekonana, że nie zostało jej dużo czasu. Kojarzyła sprzed kilku lat sprawę chorej kobiety, której mąż walczył o nią z wielkim zaangażowaniem. Robił dosłownie wszystko, by ją ocalić. Organizował zbiórki w internecie, nagłaśniał sprawę w mediach. Tamta kobieta miała raka jelita albo płuc. Paulina starała się przypomnieć sobie jej nazwisko.
– Szymańska, Anna albo Agnieszka…
Kiedy chora na nowotwór kobieta umarła, zostawiając męża samego z dzieckiem, wiele osób zaangażowanych w pomoc nie mogło w to uwierzyć, na jej pogrzebie płakały tłumy. Paulina zastanawiała się, kto pomógłby jej. I ilu ludzi przyjdzie ją pożegnać…
Spojrzała na leżącą w łóżeczku Dorotkę – i nagle zdała sobie sprawę, że nie może zostawić jej samej. Na Krzyśka przecież nie ma co liczyć. Zresztą z tego, co słyszała, kompletnie się stoczył. Nie zajmie się małą, nawet alimentów nie płacił. Ani razu nie zadzwonił zapytać, co u dziecka. Marcin też ostatnio okazał się zwykłym skurczybykiem. Nakryła go, jak całował się ze swoją byłą. Gdy go o to zapytała, przyznał się, że dawna miłość odżyła w jego sercu. Paulina była tym zaskoczona. Wcześniej opowiadał, że jego eks oszukiwała go i zdradzała, wyzywał ją od zdzir. Podobno potrafiła bez najmniejszych skrupułów przespać się z jego kuzynem, a kiedyś w kłótni powiedziała, że mogłaby to zrobić nawet z jego ojcem, gdyby tylko ten ją poprosił. Dla Pauliny ta laska była nikim i nie mogła pojąć, dlaczego Marcin zdecydował się do niej wrócić. Zawiódł ją, okazał się nie być godzien jej zaufania. Tym bardziej nie potrafiła myśleć o tym, że miałby opiekować się Dorotką po jej śmierci.
Było tylko jedno rozwiązanie… złe, ale innej możliwości nie widziała. Poczuła, jak serce jej pęka, a z oczu płyną łzy. Tak bardzo pragnęła, żeby te wyniki oznaczały coś innego. Tak bardzo chciała dać tej małej istotce wszystko to, czego sama nie miała.
– Kocham cię, moja koniczynko – szepnęła, gładząc zaróżowiony policzek Dorotki. – Moja czterolistna koniczynko.
* * *
– To jest komisarz Tomasz Sokołowski – powiedział naczelnik, gdy tylko wprowadził go do pokoju. – Od dzisiaj będzie z wami ogarniał ten syf.
Tomek powiódł wzrokiem po siedzących przy biurkach funkcjonariuszach, zatrzymując się na przydzielonej mu do pary policjantce. Anna Komuda rzeczywiście była bardzo atrakcyjną kobietą. Można było stracić dla niej głowę. Pomny słów przełożonego wiedział jednak, że nie warto z nią niczego próbować.
– Cześć. – Podszedł do nowej partnerki i wyciągnął rękę. – Tomek.
– Anna – odparła krótko, zaszczycając go tylko przelotnym spojrzeniem.
Następnie przywitał się z pozostałymi członkami wydziału. Nie było jednak czasu na dłuższe rozmowy, bo naczelnik klasnął w ręce, skupiając uwagę wszystkich na sobie.
– Dobra, poznali się, to do roboty! Zbóje sami się nie złapią. Anka – spojrzał na policjantkę – będziesz w parze z Tomkiem. Wdrożysz go w sprawy. Dzisiaj ma jeszcze taryfę ulgową, ale od jutra macie ostro zapierdalać.
– Jasne, szefie.
Gdy Tomasik wyszedł z wydziału, Sokołowski rozejrzał się po pomieszczeniu. Jak na jego gust było tu trochę za ciasno. We wrocławskiej komendzie miejskiej mieli do dyspozycji trzy pokoje tej wielkości i nie musieli się gnieść jak sardynki w puszce.
– Gdzie mam siedzieć? – zwrócił się do Anny.
– U mnie na kolanku – zażartował Tomala.
Sokołowski bez chwili wahania podszedł do niego i zajął wspomniane miejsce.
– Mówisz, masz – powiedział z szerokim uśmiechem.
– Ej! Popierdoliło cię?! – zawołał Marcin, spychając go. – Żartowałem przecież! Co ty taki, kurwa, dosłowny?
Sokołowski wzruszył ramionami i zwrócił się do Anny:
– To jakie sprawy mamy obecnie na tapecie?
– Same ciężkie zbrodnie. Włam do piwnicy na Kostki, kradzież roweru z klatki schodowej na placu Grunwaldu… A, i bym zapomniała, Rozpustna Elwira oskarżyła klienta o kradzież.
– Rozpustna Elwira? – powtórzył Tomek, nie kryjąc zdziwienia.
– Nasza lokalna prostytutka. Zniszczona przez alkohol i fajki. Kiedyś była piękną kobietą, ale czas i wóda zrobiły swoje. Teraz to tylko wyjątkowy desperat, w dodatku fest napruty, mógłby chcieć skorzystać z jej wątpliwej jakości wdzięków – wyjaśniła Komuda.
– Tia, i małolaty, co za paczkę fajek podadzą jej do dzioba – dodał Iwanicki.
– Wyrażaj się – upomniała go Anna. – To, że jesteś chamem, nie znaczy, że będziemy tolerować takie słownictwo. O kobiecie się wyrażasz.
– Kobietą to jest moja matka, ty, a nie ktoś, kto z łamania szóstego przykazania zrobił sobie źródło dochodu – odparował Mariusz.
– A ty co, kasa fiskalna w jej dupie jesteś? Jej ciało, więc ma prawo robić z nim, co chce. – Komuda sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła papierosy. – Palisz? – spytała Sokołowskiego.
– Jak smok.
– No to chodź do klopa. Zajaramy i przy okazji powiem ci, co będziemy robić.
Gdy ruszyła w stronę wyjścia, Tomek mimowolnie spojrzał na jej krągłe pośladki opięte przez niebieskie dżinsy. Coraz bardziej mu się podobała.
* * *
Mariusz Moskal spojrzał na swoje zakrwawione dłonie. Nie mógł uwierzyć, że zrobił coś tak potwornego. Jeszcze kwadrans temu nic nie zapowiadało tragedii, która stała się jego udziałem. Wrócił spokojnie do domu i zasiadł do obiadu, który przygotowała dla niego Gosia. Dzisiaj były kluski śląskie z podsmażoną cebulką. Jedli w milczeniu, aż w pewnym momencie żona oznajmiła, że zamierza od niego odejść. Powiedziała, że chce rozwodu i ma nadzieję, że nie będzie jej robił pod górkę. Był zszokowany. Gdy spytał o powód takiej decyzji, wyznała, że ma innego i zamierza się z nim związać. Że niby facet jest wyjątkowy i w przeciwieństwie do niego potrafi ją docenić. Patrzył na nią oczami okrągłymi jak spodki. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Wcześniej nawet nie pomyślał, że jest zdradzany, nie widział żadnych symptomów. W pierwszym odruchu postanowił walczyć o swoje małżeństwo, jednak gdy powiedział o tym żonie, ta go wyśmiała. Stwierdziła, że jest nieudacznikiem i nie dorasta do pięt jej kochankowi. Kiedy dodała, że tamten jest o niebo lepszy w łóżku i że nawet penisa ma większego, Mariusz nie wytrzymał. Bez namysłu chwycił leżący na stole nóż i rzucił się na Gośkę, dźgając ją raz za razem. Nie liczył zadanych uderzeń. Gdy wreszcie przerwał, a ciało żony zastygło w bezruchu, upadł na kolana i zaczął płakać. Starał się ją reanimować, wiedział jednak, że jest martwa – nie oddychała, a jej oczy patrzyły nieruchomo w sufit. Odsunął się i zasłonił twarz zakrwawionymi dłońmi. Wiedział, że musi zawiadomić policję o tym, co zrobił. Nie zamierzał uciekać ani się ukrywać. Zdawał sobie sprawę, że nie miałoby to sensu, bo prędzej czy później zostałby złapany. Bał się więzienia. Był pewny, że z miejsca padłby ofiarą współosadzonych. Nie poradziłby sobie w jednej celi z prawdziwymi kryminalistami. Odruchowo spojrzał w stronę okna. Kusiło go, by wspiąć się na parapet i wyskoczyć, istniało jednak ryzyko, że upadek z czwartego piętra skończyłby się nie śmiercią, lecz kalectwem. Ta wizja też go przerażała.
Podniósł się z podłogi i poszedł do łazienki. Z szafki pod umywalką wyciągnął sznurek do wieszania bielizny. Zamierzał się powiesić.
* * *
Anna oparła się o drzwi kabiny i zaciągnęła papierosem.
– Widzisz, u nas nie ma Bóg wie jakich zbrodni – powiedziała, wydmuchując dym. – Jeśli liczysz na naprawdę ciężkie sprawy, to się przeliczysz.
– Nie liczę – odparł Sokołowski, też biorąc macha.
– A co cię podkusiło, by przyjechać na takie zadupie? Ze Wschowy każdy ucieka.
– Moja była odziedziczyła tu mieszkanie.
– Była? – Anna przyjrzała mu się uważniej.
Tomek poczuł się nieswojo. Nie chciał jednak zaczynać współpracy od niedomówień i tajemnic.
– Ano była. Rozstaliśmy się. Miałem już przyklepaną robotę u was, a że nie lubię robić z gęby cholewy, zostałem. Tyle. – Wzruszył ramionami. – Jak widzisz, żadna sensacja. – Zaciągnął się i strzepnął popiół.
Anna na szczęście nie drążyła tematu. Zamiast tego powiedziała:
– Wschowa to specyficzne miasto. Nic się tu nie dzieje. Niekiedy trafi się drobna burda, zabójstw na szczęście nie ma. Jakiś czas temu zdarzały się jeszcze porachunki między grupami przestępczymi, ale teraz cisza.
– Wojna gangów? Tutaj? – zdziwił się Sokołowski.
– „Wojna” to za dużo powiedziane. W latach dziewięćdziesiątych zdarzyło się parę pobić, jak dotąd niewyjaśnionych. Ale teraz jest już spokój.
Tomek pokiwał głową. Przez chwilę palili w milczeniu.
– Pytałaś o mnie – podjął w końcu. – A może opowiesz coś o sobie? Będziemy partnerami. Chciałbym wiedzieć, z kim tyram.
Komuda parsknęła śmiechem.
– Ze zwykłą babką. Nic szczególnego.
– No nie powiedziałbym…
Popatrzyła na niego ostro spod zmrużonych powiek.
– Pierwszy dzień, a ty już smalisz do mnie cholewki? Nie za szybko, chłopaku?
Sokołowski poczuł, że się czerwieni.
– Nie miałem na myśli nic złego.
– Spokojnie, żartowałam. – Parsknęła krótkim śmiechem. – Pewnie naczelnik nagadał ci głupot i teraz trzęsiesz gaciami jak małolat przyłapany na kradzieży oranżady w szkolnym sklepiku.
– Fakt, powiedział, że jesteś ładna i żebym nie próbował do ciebie startować, bo zgasisz mnie jak peta. – Tomek zaciągnął się ostatni raz i zgasił papierosa o brzeg umywalki.
W odpowiedzi Anna tylko pokręciła ze śmiechem głową.
* * *
Nakarmiła Dorotkę i położyła ją sobie na brzuchu. Tak bardzo chciała nacieszyć się córeczką, póki jeszcze mogła. Za jakiś czas na wszystko będzie już za późno. Przypomniały jej się słowa lekarza: „Glejak wielopostaciowy umiejscowiony w płacie skroniowym. Nieoperowalny. Proponuję chemioterapię, ale rokowania są kiepskie. Szanse na przeżycie dwunastu miesięcy wynoszą zaledwie piętnaście procent. Patrząc na wyniki, obstawiałbym jednak najwyżej pół roku. Przykro mi”… Mówiąc to, doktor miał kamienną twarz. Paulina była przekonana, że wiele razy przekazywał już podobne informacje i zwyczajnie przywykł.
Dla niego to były tylko wyniki, dla niej – koniec świata. Diagnoza była jak grom z jasnego nieba. Jeszcze w ciąży regularnie się badała. Nic nie wskazywało na to, że w jej organizmie rozwija się cichy zabójca. Dopiero po porodzie pojawiły się pewne niepokojące objawy. Zaczęło się od zawrotów głowy i nudności. Myślała jednak, że w połogu to normalne. Później zaczęły się drobne problemy z pamięcią. Potrafiła zapomnieć, gdzie położyła pieluchy, zdarzyło jej się nawet zwyczajnie ich nie kupić. Miała też problemy z koncentracją. Gdy Dorotka spała, próbowała czytać książkę, ale nie potrafiła się skupić. W życiu jednak nie pomyślałaby, że jej mózg zżera agresywne raczysko. Dopiero gdy dostała pierwszego w życiu ataku padaczki, postanowiła sprawdzić, co jej dolega. Teraz miała do siebie żal, że tyle czekała – może gdyby zareagowała wcześniej, szanse byłyby większe? Tak naprawdę jednak tylko się okłamywała. Po diagnozie sporo czytała na temat glejaka i wiedziała, że nie ma żadnych szans, nawet najmniejszych.
Pogłaskała Dorotkę po główce, patrząc na jej drgające przez sen powieki. Ta mała, bezbronna istotka była całym jej światem. Paulina pragnęła uchylić jej nieba, tymczasem musiała podjąć najtrudniejszą w życiu decyzję.
* * *
– I co? Wydygałeś i stwierdziłeś, że nie będziesz do mnie startował? – upewniła się Komuda, patrząc badawczo na Tomka.
– A po co mam oberwać? Nie potrzebuję kłopotów – odparł Sokołowski. – A z tego, co mówił naczelnik, swego czasu jakiś kolo z drogówki wylądował na SOR-ze.
Anna uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Kawał gnoja z niego i tylko kwestią czasu było, kiedy wyłapie.
– A co takiego zrobił?
– Nie ma za grosz szacunku do kobiet. Zwykły placek, któremu się wydaje, że jak ma fiuta, to jest kimś lepszym. I tak też traktował babki.
– Facet pewnie nie był w Tajlandii, to nie widział, ile babek ma fiuty. Zdziwiłby się! – zaśmiał się Sokołowski.
– W każdym razie nie musisz się niczego obawiać, dopóki nie będziesz do mnie rzucał krzywych tekstów.
– Nie zamierzam.
W tym momencie zaczęła dzwonić komórka Anny. Policjantka wyjęła telefon z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz.
– Kurwa mać – zaklęła i odrzuciła połączenie.
– Co jest?
– Mój były. Co jakiś czas dzwoni i mędzi, żebyśmy się zeszli.
– Może warto dać mu szansę?
Komuda pokręciła głową.
– Nie ma takiej opcji. Wiesz, co ten gnojek mi zrobił?
– Nie mam pojęcia.
Zapaliła kolejnego papierosa i wydmuchnęła dym pod sufit.
– Byłam z nim dwa lata. Facet nie miał ambicji. Pracował, bo musiał, ale zarabiał najniższą krajową. Twierdził, że kasa nie ma znaczenia.
– Bo w sumie większego znaczenia nie ma – przyznał Sokołowski, również sięgając po nową fajkę. – Jest potrzebna do życia, ale niektórzy traktują ją jak życiowy cel. Im więcej mają, tym więcej chcą mieć.
Anna machnęła ręką.
– Ale brak ambicji to jedno. Gorsze było to, że nie czułam się przy nim dobrze. Sporo pił. Nie było dnia, żeby nie trzasnął minimum trzech browarów. Próbował się wtedy do mnie dobierać. Wychodził z założenia, że o udanym związku świadczy codzienny seks. Nie potrafił tylko zrozumieć, że nie w głowie mi amory ze śmierdzącym piwskiem oblechem.
– Alkohol jest dla ludzi, pod warunkiem że znają granice. – Sokołowski strzepnął popiół do umywalki.
– Ja też tak uważam. Sama lubię napić się browara, ale nie codziennie i nie takie ilości.
– Może kiedyś wyskoczymy na piwo?
– Spoko. Tylko że we Wschowie za bardzo nie ma gdzie. – Anna odkręciła kran i zgasiła papierosa pod wodą. – Dobra, dość ględzenia. Do roboty.
* * *
Drżącą dłonią sięgnął po komórkę i wybrał numer alarmowy. Wiedział, że musi wezwać policję. Nie zamierzał uciekać. Nie miał też odwagi ze sobą skończyć. Popatrzył na wiszący pod sufitem sznurek. Jeszcze kilka minut temu był gotów popełnić samobójstwo. Kiedy jednak założył sobie pętlę na szyję, poczuł strach. Pragnął żyć…
– Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Operator numer jedenaście – usłyszał w słuchawce.
– Dzień dobry. Zabiłem ją…
– Kogo?
– Moją żonę. Leży martwa…
– Proszę podać adres.
– Boczna trzy – powiedział, a potem się rozłączył.
Dopiero wtedy się zorientował, że nie podał numeru mieszkania. Postanowił poczekać na policję przed klatką.
Podszedł do martwej Gośki i przez chwilę patrzył na nią z góry.
– I po co to zrobiłaś? – spytał, choć przecież nie mogła mu odpowiedzieć. – Nie mogło być tak jak wcześniej?
Usiadł przy stole i spojrzał na talerz z obiadem. Wszystko było już zimne. Nabił na widelec jedną kluskę śląską, włożył ją do ust i powoli zaczął przeżuwać. Nie wiedział, kiedy w areszcie dostanie coś do jedzenia. Bo to, że tam trafi, było więcej niż pewne.
Po kilku minutach usłyszał sygnał radiowozu. Odłożył widelec. Jego czas powoli się kończył.
* * *
Anna zaparkowała służbową kię przed budynkiem przy ulicy Bocznej. To tutaj doszło do zbrodni. Sprawca siedział już w radiowozie. Wysiedli i podeszli do stojącego przy aucie sierżanta.
– Co mamy? – spytała Komuda.
– Facet zabił żonę. Sam zadzwonił na numer alarmowy – odparł mundurowy.
– Przewieźcie go na komendę. Później się nim zajmiemy.
Policjanci skierowali się w stronę wejścia do budynku, weszli po schodach na ostatnie piętro, a następnie do mieszkania, gdzie rozegrała się tragedia. W kuchni obok stołu leżały zwłoki kobiety. Anna założyła lateksowe rękawiczki. Sokołowski zrobił to samo, po czym przykucnął przy ciele.
– Facet zabił ją nożem – powiedział, wskazując na kilkanaście ran kłutych.
– Widać, że działał w nerwach – przytaknęła Komuda. – Dźgał, gdzie popadnie. Ciekawe, jaki miał motyw.
– Jak mu się dobierzemy do skóry, to się dowiemy. – Sokołowski wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Na stole stały dwa talerze. Jeden był pusty. – Może mu żarcie nie smakowało – stwierdził, wskazując na blat.
– Myślisz, że zupa była za słona?
W tym momencie do mieszkania weszło dwóch techników.
– Cześć, Aniu – rzucił jeden z nich, po czym spojrzał na Sokołowskiego. – A kolegi to nie znam.
– Tomek Sokołowski – przedstawił się komisarz.
– Poważnie? – Technik uniósł brwi.
– No, poważnie.
– W takim razie muszę na ciebie uważać.
– Niby czemu?
– Bo on ma na nazwisko Wróblewski – zaśmiała się Anna. – Wiesz, sokół może pożreć wróbelka.
– Spokojnie, nie zamierzam cię zjadać. – Sokołowski podał technikowi rękę. – Tomek.
– Daniel. – Wróblewski kiwnął głową na swojego kompana. – A ten tutaj to Jarek.
Po wymienieniu uścisków dłoni technicy pochylili się nad zwłokami.
– No, to wreszcie mamy we Wschowie zabójstwo – skwitował Daniel, zacierając ręce.
* * *
Krzysztof Żmudziński spojrzał na swoją komórkę. Zastanawiał się, czy Paulina odbierze, gdy do niej zadzwoni. Nie byli razem już prawie rok. On w tym czasie miał kilka związków, ale żaden nie przetrwał próby czasu. Coraz częściej myślał o powrocie do swojej byłej. Mieli dziecko – może ten argument przekona ją, by spróbowali jeszcze raz. W sumie kiedyś nawet im się układało. No, do czasu, kiedy stracił pracę… Ale przeczucie mówiło mu, że jak się zejdą, wszystko wróci do normy.
Odblokował ekran i wybrał numer Pauliny. Po chwili usłyszał komunikat, że abonent jest niedostępny.
– Pierdol się – warknął ze złością, rzucając komórkę na stół.
Poszedł do kuchni, wyjął z lodówki piwo i kilkoma łykami opróżnił puszkę. Zgniótł ją i od razu sięgnął po kolejną.
– Pierdolona szmata… – zaklął, podchodząc do okna. – Oby ci życie dojebało!
Zobaczył, że chodnikiem w stronę Biedronki idzie Agnieszka, jego koleżanka jeszcze z podstawówki. Kiedyś słyszał, że wyprowadziła się do Głogowa i pracuje tam w jakimś butiku. Postanowił zejść i z nią pogadać.
* * *
Gdy wrócili do wydziału, zastali pusty pokój. Wszyscy działali w terenie. Anna od razu usiadła przy swoim biurku, sięgnęła po telefon i wybrała jakiś numer.
– Cześć, tu Komuda – odezwała się po chwili. – Podeślijcie nam tego zatrzymanego z Bocznej. – Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Sokołowskiego. – Ty się nim zajmiesz czy ja?
– A możemy razem?
– Jak tam chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Mój ostatni partner każdego zbója chciał słuchać osobiście. Ależ mnie to wkurzało…
– To ze mną będziesz miała inaczej. – Tomek rzucił na blat protokół zewnętrznych oględzin zwłok.
– Oby. – Uśmiechnęła się do niego.
Sokołowski zobaczył w jej oku błysk. Nie był pewny, co to może oznaczać, przeczucie podpowiadało mu jednak, że się jej spodobał.
W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
– Wlazł! – zawołała Anna, a gdy w progu stanął sierżant z mężczyzną zatrzymanym za zabicie żony, dodała: – Posadź go. Dzięki.
Już po chwili zostali sami ze sprawcą morderstwa. Sokołowski przystawił swój fotel obok Anny, usiadł i zwrócił się do przesłuchiwanego:
– Powiem ci, chłopie, że nawaliłeś.
– Wiem. Przepraszam… – odparł cicho Mariusz Moskal.
– Mnie nie masz za co przepraszać. – Sokołowski spojrzał na Annę, dając jej znak, że może zacząć przesłuchanie.
– Dlaczego zabiłeś żonę? – spytała Komuda.
Moskal spuścił wzrok na swoje dłonie. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała kompletna cisza.
– Zdradziła mnie – odezwał się w końcu. – Zamierzała odejść do innego.
– To jeszcze nie powód, żeby zabijać.
– Może i nie. W kłótni jednak powiedziała mi kilka przykrych słów. Nie wytrzymałem i złapałem za nóż…
– Ile ciosów zadałeś? – wtrącił się Sokołowski.
– Nie mam pojęcia. – Moskal pokręcił głową. – Uderzałem na oślep. Byłem w takich nerwach, że nie zdawałem sobie sprawy, co robię.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że prokurator postawi ci zarzuty z artykułu sto czterdzieści osiem paragraf pierwszy? – spytała Anna. – Myślę, że nie masz co liczyć na to, że do rozprawy pozostaniesz na wolności.
– Czyli trafię do aresztu? – spytał Moskal.
– Tak. Zaraz spiszemy twoje wyjaśnienia, a potem podpiszesz protokół przesłuchania i wrócisz do pedozetu. Tam poczekasz na decyzję o zastosowaniu środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania. Myślę, że doczekasz się jej jutro.
Moskal spuścił głowę.
– Boję się – powiedział cicho. – I naprawdę żałuję tego, co zrobiłem Gosi.
Sokołowski wiedział, że mężczyzna mówi szczerze. Był spokojny, inny niż zabójcy, z którymi miał do czynienia we wrocławskiej komendzie. Tamci nie wykazywali cienia skruchy. Moskal na pewno oddałby wszystko, żeby cofnąć czas. Niestety w życiu nie ma tak łatwo. Jest wina – musi być kara.