Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Bezsilna - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 września 2025
2899 pkt
punktów Virtualo

Bezsilna - ebook

Komisarz Sokołowski, wrocławski policjant z wieloletnim doświadczeniem, trafia na pozornie spokojną prowincję – do Wschowy, gdzie największe przestępstwa to znikające z piwnic słoiki. Wydaje się, że nic go tu nie zaskoczy, ale spokój bywa złudny.

Gdy młoda matka odbiera sobie życie, w Sokołowskim budzi się instynkt śledczego – coś w tej sprawie nie daje mu spokoju. W tym samym czasie w okolicy zaczyna kiełkować prawdziwe zło, gdy niepozorny lokalny złodziej nagle zmienia się w bezwzględnego oprawcę.

Czy komisarzowi uda się odkryć, co tak naprawdę doprowadziło samobójczynię do ostatecznego kroku? I czy zdoła powstrzymać zbrodniarza, zanim spirala przemocy pochłonie kolejne niewinne istnienia?

Bezsilna to hipnotyzujący portret miejsca, gdzie zło nie krzyczy – ono cicho rośnie tuż pod skórą codzienności.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8382-696-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Wschowa, 8 lipca 2019 r.

Zapar­ko­wał swo­jego pas­sata przed budyn­kiem wschow­skiej komendy. Zapa­lił papie­rosa i przez chwilę patrzył na jadące ulicą samo­chody. Zasta­na­wiał się, czy dobrze robi. Jesz­cze mie­siąc temu był prze­ko­nany, że tak. W zeszłym tygo­dniu także nie miał co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści. Jed­nak od tam­tego czasu wiele się zmie­niło. Kochał Justynę i chciał z nią zało­żyć rodzinę. Był już na to naj­wyż­szy czas. Skoń­czył trzy­dzie­ści sześć lat; więk­szość jego kole­gów miała już żony i dzieci. Kilku kum­pli było już nawet po roz­wo­dzie. Jedy­nie on, Tomek Soko­łow­ski, jak dotąd nie sta­nął na ślub­nym kobiercu. Wyda­wało mu się, że z Justy­sią stwo­rzyli szczę­śliwy zwią­zek. Z naci­skiem na „wyda­wało się”. Czas poka­zał, jak bar­dzo się mylił. Trzy mie­siące temu Justyna dostała w spadku po babci miesz­ka­nie we Wscho­wie. Wciąż pamię­tał ten dzień, kiedy powie­działa mu, że mogą zamiesz­kać w tej mie­ści­nie. On prze­nie­sie się do tutej­szej komendy, a ona, jako pie­lę­gniarka, postara się zatrud­nić w miej­sco­wym szpi­talu. Prze­ko­ny­wała, że nie ma sensu wynaj­mo­wa­nie miesz­ka­nia we Wro­cła­wiu, skoro mogą zamiesz­kać na swoim. Był to mocny argu­ment w dys­ku­sji. Oboje pra­co­wali w budże­tówce, więc nie mieli prak­tycz­nie żad­nych oszczęd­no­ści. Niby narze­kać na zarobki nie mogli, ale najem miesz­ka­nia i codzienne życie pochła­niały więk­szość ich docho­dów. O odło­że­niu na wła­sne lokum nie było mowy, a żadne nie miało zdol­no­ści kre­dy­to­wej. Nawet na waka­cje rzadko mogli sobie pozwo­lić, dla­tego urlopy spę­dzali w mie­ście. Zresztą Tomka do wzię­cia urlopu trzeba było zmu­szać. Lubił swoją pracę, a sie­dze­nie w domu przed tele­wi­zo­rem go nudziło. Wolał swoje codzienne zma­ga­nia ze zbrod­nia­rzami.

Soko­łow­ski był doświad­czo­nym gliną z wydziału zabójstw komendy miej­skiej poli­cji we Wro­cła­wiu. Miał dosko­nałe wyniki, wysoką wykry­wal­ność, a przed sobą per­spek­tywę prze­nie­sie­nia do komendy woje­wódz­kiej lub nawet do cebo­siu. Miał plany i ambi­cje. To dla­tego począt­kowo nie uwa­żał prze­pro­wadzki do Wschowy za dobry pomysł. Zda­wał sobie sprawę, że dla niego i Justyny to duża zmiana. A on nie lubił zmian. Od uro­dze­nia miesz­kał we Wro­cła­wiu i spę­dził w tym mie­ście całe swoje doro­słe życie. Osta­tecz­nie jed­nak dał się prze­ko­nać dziew­czy­nie. Jak to mówią, raz kozie śmierć. W końcu jeśli nie spró­buje, nie prze­kona się, czy to dobra decy­zja.

Justyna prze­nio­sła się do Wschowy już jakiś czas wcze­śniej. On musiał jesz­cze prze­ka­zać swo­jemu następcy kilka zale­głych spraw. Trzy tygo­dnie temu otrzy­mał zgodę na zmianę miej­sca służby. Miał się prze­pro­wa­dzić w naj­bliż­szy pią­tek, tak się uma­wiał z Justyną, ale naczel­nik pozwo­lił mu wyje­chać już w czwar­tek. Cie­szył się, że zrobi uko­cha­nej nie­spo­dziankę. Gdy wje­chał do Wschowy, zatrzy­mał się jesz­cze przy kwia­ciarni. Kupił bukiet tuli­pa­nów i skie­ro­wał się w stronę kamie­nicy, w któ­rej odtąd miał miesz­kać razem ze swoją kobietą. Już wcho­dząc po scho­dach, sły­szał gło­śną muzykę dobie­ga­jącą zza drzwi. Zapu­kał, ale Justyna nie otwo­rzyła.

Pew­nie sprząta i nie sły­szy, prze­bie­gło mu przez głowę.

W końcu się­gnął po klucz, wło­żył go do zamka i prze­krę­cił. Z bukie­tem scho­wa­nym za ple­cami wszedł do środka i spoj­rzał w stronę przy­mknię­tych drzwi sypialni. Serce przy­spie­szyło mu gwał­tow­nie, gdy zorien­to­wał się, że sły­szy nie tylko muzykę, ale też odgłosy wyraź­nie świad­czące o tym, że ktoś upra­wia seks. Kolana się pod nim ugięły, ale zdo­łał zro­bić kilka kro­ków i pchnąć drzwi.

Na łóżku, cał­kiem naga, z pochy­loną głową i twa­rzą zasło­niętą wło­sami, klę­czała Justyna, a jakiś facet brał ją od tyłu. Żadne z nich nawet nie zauwa­żyło Tomka. On zaś stał i patrzył, jak kobieta, którą chciał poślu­bić, przy­pra­wia mu rogi. Ogar­nięty nagłym wstrę­tem, cisnął bukie­tem przed sie­bie; tuli­pany roz­sy­pały się po pod­ło­dze. Dopiero wtedy kochan­ko­wie spo­strze­gli, że nie są sami. Facet zerwał się na równe nogi, zasło­nił dło­nią kro­cze i zaczął w pośpie­chu zbie­rać swoje ubra­nia. Justyna owi­nęła się prze­ście­ra­dłem, pode­szła do Soko­łow­skiego i z prze­stra­chem w oczach spy­tała, czy mogą poroz­ma­wiać w kuchni. Pró­bo­wała go objąć, ale się odsu­nął.

O czym niby mieli gadać? O zdra­dzie, któ­rej wła­śnie był świad­kiem? O tym, że nikt ni­gdy nie zawiódł go tak jak ona? O tym, że stał się roga­czem? A może o tym, że kobieta, którą kochał, w kilka sekund stała się dla niego nikim? Nie miał ochoty na żadne roz­mowy. Był wście­kły i roz­cza­ro­wany. Dla­tego po pro­stu obró­cił się na pię­cie i wyszedł z miesz­ka­nia.

Justyna pró­bo­wała się z nim skon­tak­to­wać przez cały week­end, ale nie odbie­rał tele­fonu. Na ese­mesy też nie odpo­wia­dał, nawet ich nie czy­tał. Miał do niej ogromny żal. Nie mógł uwie­rzyć, że oka­zała się tak podła. W pierw­szej chwili nawet chciał wró­cić do Wro­cła­wia. Po namy­śle jed­nak stwier­dził, że to nie ma sensu. Wypo­wie­dział już najem, więc nie miał gdzie miesz­kać. W komen­dzie też dziw­nie by na niego patrzyli. Posta­no­wił nie zmie­niać pla­nów, lecz zna­cząco je zmo­dy­fi­ko­wać. Na pewno usu­nął z nich jeden nie­pa­su­jący ele­ment – Justynę.

Patrzył teraz na budy­nek wschow­skiej komendy. Dopa­lił papie­rosa i wyrzu­cił nie­do­pa­łek za okno. Pora zacząć służbę we Wscho­wie.

* * *

Pau­lina Szo­stak spoj­rzała na swoją córeczkę. Kochała Dorotkę z całego serca. Już w dniu, gdy ją uro­dziła, pół roku temu, obie­cała, że zapewni jej wszystko, co naj­lep­sze, pomimo że sama nie miała lekko. Krzy­siek, ojciec małej, zupeł­nie się nią nie inte­re­so­wał, zresztą jesz­cze gdy Pau­lina była w ciąży, naci­skał na abor­cję. Kobieta wolała go pogo­nić, niż być z kimś, kto nie chce wła­snego dziecka. To, że Dorotka była z wpadki, nie ozna­czało prze­cież, że jest gor­sza.

Ona sama od pew­nego momentu wycho­wy­wała się bez ojca i to odci­snęło na niej piętno. W dzie­ciń­stwie rówie­śnicy wyty­kali ją pal­cami. Wcze­śniej, gdy ojciec jesz­cze żył, każdy tylko mówił, że pije i nie inte­re­suje się rodziną. Ona jed­nak uwa­żała ina­czej. Dla niej naj­waż­niej­sze było, że miała tatę, który nazy­wał ją swoją małą córu­nią i opo­wia­dał cie­kawe histo­rie. Jego śmierć kom­plet­nie zszo­ko­wała Pau­linę. Potem było już tylko gorzej. Matka, kobieta skraj­nie tok­syczna, nie potra­fiła się już z nikim zwią­zać. Nasto­latka zamy­kała się w swoim pokoju i ucie­kała w świat lite­ra­tury, gdzie przy­naj­mniej nikt nie mógł jej skrzyw­dzić. Kiedy działo się coś złego czy nie­bez­piecz­nego, wystar­czyło zamknąć książkę. Był taki czas, że marzyła nawet, by zostać pisarką, ale nie potra­fiła wymy­ślić żad­nej cie­kawej opo­wie­ści. Zresztą odno­siła wra­że­nie, że cokol­wiek napi­sze, i tak będzie to słabe. Zwy­czaj­nie bra­ko­wało jej pew­no­ści sie­bie.

Jej doro­słe życie też nie było usłane różami. Naj­pierw zwią­zała się z Mać­kiem. Parę spo­tkań zakoń­czo­nych poca­łun­kiem, z cza­sem seks. Nic poważ­nego. Potem miała jesz­cze kilku part­ne­rów, ale każdy poja­wiał się tylko na chwilę. W żad­nym nie była zako­chana. Do czasu, aż spo­tkała Krzyśka. Od razu poczuła, że chce z nim spę­dzić resztę życia. Szybko stał się całym jej świa­tem. Był dobry i opie­kuń­czy, wyda­wało się jej, że są ze sobą naprawdę szczę­śliwi. Ale gdy zaszła w ciążę, kom­plet­nie ją zasko­czył. Zamiast cie­szyć się razem z nią, kazał jej doko­nać abor­cji. Stwier­dził, że jest za młody, by babrać się w pie­lu­chach. Że nie zamie­rza sobie mar­no­wać życia, zanim jesz­cze na dobre je roz­po­czął. Była zszo­ko­wana jego podej­ściem. Mimo to zde­cy­do­wała się uro­dzić i wycho­wać to dziecko, nawet jeśli będzie musiała być samo­dzielną matką. Codzien­nie jed­nak myślała o tym, że chcia­łaby dla Dorotki lep­szego życia niż to, jakie sama miała. Może to dla­tego zaczęła się spo­ty­kać z Mar­ci­nem. Wresz­cie wszystko zaczęło się ukła­dać, nawet po tym, co ostat­nio zro­bił jej chło­pak. Dopiero dia­gnoza, którą Pau­lina usły­szała w ostatni pią­tek, spra­wiła, że wszystko legło w gru­zach…

* * *

– Patrzę na pań­skie akta, komi­sa­rzu, i widzę, że przy­był do nas praw­dziwy as – stwier­dził naczel­nik wydziału kry­mi­nal­nego nad­ko­mi­sarz Grze­gorz Toma­sik.

Soko­łow­ski wyczuł w jego sło­wach iro­nię. Zda­wał sobie sprawę, że gli­niarz, który tra­fia do powia­tówki z komendy miej­skiej, i to w dużym mie­ście, może nie być mile widziany. Począt­kowo wszy­scy takiego obser­wują, sta­ra­jąc się wyczuć, kim jest i czego się po nim spo­dzie­wać. On sam pew­nie patrzyłby na nowego z nie­uf­no­ścią. Węszyłby, żeby usta­lić, z kim ma do czy­nie­nia. To natu­ralne w śro­do­wi­sku. W małych miej­sco­wo­ściach – i małych komen­dach – ludzie są ze sobą poukła­dani. Tutaj biz­nes prze­plata się z wła­dzą, wła­dza z gli­niarzami, gli­niarze z biz­nesmenami… I tak to wszystko się kręci. A poli­cjant z zewnątrz zabu­rza usta­lony przez lata porzą­dek.

– Powiedz­cie no, komi­sa­rzu, dla­czego chce­cie tu słu­żyć? – pod­jął tym­cza­sem naczel­nik. – Z Wro­cła­wia na takie zadu­pie? Prze­cież to jak zesła­nie, a nie awans.

Soko­łow­ski wie­dział, że nie musi odpo­wia­dać na to pyta­nie. Zło­żył raport o prze­nie­sie­nie i ten został pozy­tyw­nie roz­pa­trzony. Nikomu nie musiał się tłu­ma­czyć. Miał jed­nak świa­do­mość, że lepiej na star­cie nie zra­żać do sie­bie prze­ło­żo­nego.

– Moja była odzie­dzi­czyła tu miesz­ka­nie – wyznał zgod­nie z prawdą. – Mie­li­śmy miesz­kać we Wscho­wej…

– We Wscho­wie – wszedł mu w słowo naczel­nik. Zdu­miony Soko­łow­ski wyczuł w jego gło­sie lekką iry­ta­cję. – Tak się popraw­nie odmie­nia. Ale mało kto o tym wie. Podob­nie jak o tym, że to kró­lew­skie mia­sto i nie­ofi­cjalna sto­lica Pol­ski. A powinni tego w szkole uczyć. Co wię­cej, to tutaj miesz­kał Bro­ni­sław Gere­mek. Wie­cie, kto to był Gere­mek?

Soko­łow­ski miał gdzieś poli­tykę, ale nazwi­sko opo­zy­cjo­ni­sty z cza­sów komuny aku­rat dosko­nale koja­rzył.

– Wiem – odparł.

– No wła­śnie. A gów­nia­rze­ria nie ma poję­cia. Widzia­łem kie­dyś w inter­ne­cie, jak prze­py­ty­wano matu­rzy­stów. Żaden nie wie­dział! I to ma być przy­szłość narodu? Za moich cza­sów dosta­liby od sta­rych wpier­dol kablem od pro­diża i raz-dwa wie­dzę by ogar­nęli.

– Świat się zmie­nił. Teraz za samą groźbę spusz­cze­nia manta można mieć pro­blemy – stwier­dził Tomek z uśmie­chem. Pamię­tał, jak sam wiele razy obe­rwał od matki, bo to ona zaj­mo­wała się w ich domu kara­niem. Kie­dyś, jak wró­ciła z zebra­nia w szkole, poła­mała mu na tyłku trze­paczkę do dywa­nów. Ona go lała, a on się tylko śmiał. W końcu odpu­ściła.

– Dobra, Soko­łow­ski. Będziemy sobie mówić nor­mal­nie, po imie­niu, tak będzie łatwiej. – Naczel­nik wycią­gnął rękę. – Grze­siek.

– Tomek.

– No i faj­nie. To teraz, Tomek, tak szcze­rze: dla­czego się tu prze­nio­słeś? Bo w bajki o wiel­kiej miło­ści, za którą przy­je­cha­łeś do Wschowy, nie wie­rzę. Powie­dzia­łeś, że twoja była odzie­dzi­czyła tu kwa­drat. Tylko czemu była?

– Tak wyszło. – Soko­łow­ski wzru­szył ramio­nami. – Laska się puściła, a ja nie mia­łem już do czego wra­cać. To posta­no­wi­łem zostać.

– Dała komuś dupy? – Naczel­nik zacmo­kał, krę­cąc głową. – No to nie zazdrosz­czę. Powiem ci, że moja ślubna też kie­dyś poszła w tango. Była na wcza­sach z dzie­cia­kami i sio­strą. Po powro­cie zło­żyła kwity o roz­wód. Że niby zako­chała się w jakimś kuta­fo­nie. Gość nosił mar­kowe ciu­chy i potra­fił ściem­nić babki do tego stop­nia, że te zosta­wiały swo­ich mężów. Potem się oka­zało, że roz­je­bał w ten spo­sób ze cztery mał­żeń­stwa. Jak tę moją kop­nął w dupę, przy­la­zła do mnie się kajać. Chciała, żebym ją z powro­tem przy­jął. Ale pogo­ni­łem szma­tławca. – Toma­sik się­gnął do szu­flady i wyjął z niej papie­rosy. – Od tam­tej pory zaczą­łem jarać – dodał, wycią­ga­jąc paczkę w stronę Soko­łow­skiego.

– Można tu palić? – zdzi­wił się Tomek.

– Na nie­ofi­cjalu tak. Stary się nie dopier­dala, pod warun­kiem że nie szla­jasz się z kie­pem po fabryce. Więk­szość jara w klo­pie, ale ja mam swoją pry­watną palar­nię tutaj.

Soko­łow­ski poczę­sto­wał się papie­ro­sem.

– W wydziale będziesz miał za part­nera babę – pod­jął Toma­sik, poda­jąc mu ogień. – Masz coś prze­ciwko takiemu spa­ro­wa­niu?

– Nie. Mia­łem już oka­zję współ­pra­co­wać z kobietą.

– No i super. U nas będziesz tyrał z Anką Komudą. Nie­zła dupa, ale ma swoje zasady. Jak spró­bu­jesz ją zbol­co­wać, z miej­sca wyła­piesz w ryj. W robo­cie nie wdaje się w romanse. Jak jeden z naszych „rucha­czy” chciał ją kie­dyś puk­nąć, wylą­do­wał na SOR-ze z poła­ma­nym nosem i wybi­tym zębem.

– Spo­koj­nie, nie w gło­wie mi teraz dupy – skwi­to­wał Soko­łow­ski, wydmu­chu­jąc dym.

– I dobrze, bo nie chcę kwa­sów w wydziale. Ale jak ją zoba­czysz, sam przy­znasz, że może dzia­łać na faceta. – Naczel­nik puścił oko i zgiął rękę w łok­ciu w wymow­nym geście.

Soko­łow­ski pamię­tał, jak dwa lata temu we Wro­cła­wiu do wydziału przy­szła młoda poli­cjantka. Iwona była żół­to­dzio­bem, ale z wiel­kim zapa­łem do roboty. Nie prze­szka­dzało jej, że dostaje papie­ro­lo­gię i cały odpad, któ­rym nikt nie chciał się zaj­mo­wać. Była ambitna i chciała zostać naj­lep­szą poli­cjantką w komen­dzie. Wszystko się zmie­niło, gdy zako­chała się w Janiku z nar­ko­ty­ko­wego. Z cza­sem oka­zało się, że Iwona bie­rze pro­chy, które zała­twiał Janik. Raz Soko­łow­ski przy­ła­pał ją, jak wcią­gała w kiblu ścieżkę. Upo­mniał ją, żeby nie ćpała w fabryce, ale naczel­ni­kowi na nią nie doniósł. Z cza­sem oka­zało się to błę­dem. Któ­re­goś dnia Iwona poje­chała z Mir­kiem, swoim part­ne­rem z wydziału, do zatrzy­ma­nia ban­dziora. Facet, widząc, jak pod­jeż­dżają pod jego dom, wysko­czył przez okno – wtedy Iwona wyjęła broń i strze­liła w powie­trze. Chwilę póź­niej wyce­lo­wała w ucie­ka­ją­cego prze­stępcę. Dwa razy pocią­gnęła za spust. Pierw­sza kula tra­fiła go w łydkę, a druga utkwiła w lędź­wio­wym odcinku krę­go­słupa. Facet tra­fił na wózek. Nie­stety oka­zało się, że poli­cjantka pod­czas wyko­ny­wa­nia czyn­no­ści była pod wpły­wem nar­ko­ty­ków. Wewnętrzni ją doje­chali. Dostała zarzuty pro­ku­ra­tor­skie. Wyle­ciała ze służby jesz­cze przed zakoń­cze­niem sprawy. Marze­nia o karie­rze pry­sły jak bańka mydlana. Zresztą pro­blem z nar­ko­ty­kami miała nie tylko Iwona, jesz­cze paru gli­nia­rzy wspo­ma­gało się pod­czas służby. Kie­dyś Soko­łow­ski też kilka razy zażył amfe­ta­minę, gdy potrze­bo­wał być na peł­nych obro­tach, jed­nak miał nad tym kon­trolę. Od dwóch lat nie się­gał po żadne nar­ko­tyki. Alko­holu też już nie nad­uży­wał, co kie­dyś było pro­blemem.

– W wydziale oprócz mnie i Anki są jesz­cze aspi­rant Mariusz Iwa­nicki, komi­sarz Mar­cin Tomala, sier­żant Robert Michal­ski i aspi­rant Krzysz­tof Macie­jew­ski. Two­rzymy zgrany zespół i chcę, żeby tak zostało. Dowiem się, że coś kom­bi­nu­jesz, z miej­sca wypier­da­lasz w pizdu. Taryfy ulgo­wej nie masz. Rozu­miemy się? – spy­tał naczel­nik.

– Tak. – Soko­łow­ski ski­nął głową. Nie zamie­rzał się tu z nikim zaprzy­jaź­niać, ale nie chciał też być kimś, kto roz­wala team.

– No, to do roboty. – Szef wstał z fotela i wska­zał na drzwi. – Chodź, pokażę ci moje kró­le­stwo.

* * *

Pau­lina Szo­stak kolejny raz spoj­rzała na swoje wyniki. Wie­działa, że są rów­no­znaczne z wyro­kiem śmierci, i to takim, od któ­rego nie ma już odwo­ła­nia. Była prze­ko­nana, że nie zostało jej dużo czasu. Koja­rzyła sprzed kilku lat sprawę cho­rej kobiety, któ­rej mąż wal­czył o nią z wiel­kim zaan­ga­żo­wa­niem. Robił dosłow­nie wszystko, by ją oca­lić. Orga­ni­zo­wał zbiórki w inter­ne­cie, nagła­śniał sprawę w mediach. Tamta kobieta miała raka jelita albo płuc. Pau­lina sta­rała się przy­po­mnieć sobie jej nazwi­sko.

– Szy­mań­ska, Anna albo Agnieszka…

Kiedy chora na nowo­twór kobieta umarła, zosta­wia­jąc męża samego z dziec­kiem, wiele osób zaan­ga­żo­wa­nych w pomoc nie mogło w to uwie­rzyć, na jej pogrze­bie pła­kały tłumy. Pau­lina zasta­na­wiała się, kto pomógłby jej. I ilu ludzi przyj­dzie ją poże­gnać…

Spoj­rzała na leżącą w łóżeczku Dorotkę – i nagle zdała sobie sprawę, że nie może zosta­wić jej samej. Na Krzyśka prze­cież nie ma co liczyć. Zresztą z tego, co sły­szała, kom­plet­nie się sto­czył. Nie zaj­mie się małą, nawet ali­men­tów nie pła­cił. Ani razu nie zadzwo­nił zapy­tać, co u dziecka. Mar­cin też ostat­nio oka­zał się zwy­kłym skur­czy­by­kiem. Nakryła go, jak cało­wał się ze swoją byłą. Gdy go o to zapy­tała, przy­znał się, że dawna miłość odżyła w jego sercu. Pau­lina była tym zasko­czona. Wcze­śniej opo­wia­dał, że jego eks oszu­ki­wała go i zdra­dzała, wyzy­wał ją od zdzir. Podobno potra­fiła bez naj­mniej­szych skru­pu­łów prze­spać się z jego kuzy­nem, a kie­dyś w kłótni powie­działa, że mogłaby to zro­bić nawet z jego ojcem, gdyby tylko ten ją popro­sił. Dla Pau­liny ta laska była nikim i nie mogła pojąć, dla­czego Mar­cin zde­cy­do­wał się do niej wró­cić. Zawiódł ją, oka­zał się nie być godzien jej zaufa­nia. Tym bar­dziej nie potra­fiła myśleć o tym, że miałby opie­ko­wać się Dorotką po jej śmierci.

Było tylko jedno roz­wią­za­nie… złe, ale innej moż­li­wo­ści nie widziała. Poczuła, jak serce jej pęka, a z oczu płyną łzy. Tak bar­dzo pra­gnęła, żeby te wyniki ozna­czały coś innego. Tak bar­dzo chciała dać tej małej istotce wszystko to, czego sama nie miała.

– Kocham cię, moja koni­czynko – szep­nęła, gła­dząc zaró­żo­wiony poli­czek Dorotki. – Moja czte­ro­listna koni­czynko.

* * *

– To jest komi­sarz Tomasz Soko­łow­ski – powie­dział naczel­nik, gdy tylko wpro­wa­dził go do pokoju. – Od dzi­siaj będzie z wami ogar­niał ten syf.

Tomek powiódł wzro­kiem po sie­dzą­cych przy biur­kach funk­cjo­na­riu­szach, zatrzy­mu­jąc się na przy­dzie­lo­nej mu do pary poli­cjantce. Anna Komuda rze­czy­wi­ście była bar­dzo atrak­cyjną kobietą. Można było stra­cić dla niej głowę. Pomny słów prze­ło­żo­nego wie­dział jed­nak, że nie warto z nią niczego pró­bo­wać.

– Cześć. – Pod­szedł do nowej part­nerki i wycią­gnął rękę. – Tomek.

– Anna – odparła krótko, zaszczy­ca­jąc go tylko prze­lot­nym spoj­rze­niem.

Następ­nie przy­wi­tał się z pozo­sta­łymi człon­kami wydziału. Nie było jed­nak czasu na dłuż­sze roz­mowy, bo naczel­nik kla­snął w ręce, sku­pia­jąc uwagę wszyst­kich na sobie.

– Dobra, poznali się, to do roboty! Zbóje sami się nie zła­pią. Anka – spoj­rzał na poli­cjantkę – będziesz w parze z Tom­kiem. Wdro­żysz go w sprawy. Dzi­siaj ma jesz­cze taryfę ulgową, ale od jutra macie ostro zapier­da­lać.

– Jasne, sze­fie.

Gdy Toma­sik wyszedł z wydziału, Soko­łow­ski rozej­rzał się po pomiesz­cze­niu. Jak na jego gust było tu tro­chę za cia­sno. We wro­cław­skiej komen­dzie miej­skiej mieli do dys­po­zy­cji trzy pokoje tej wiel­ko­ści i nie musieli się gnieść jak sar­dynki w puszce.

– Gdzie mam sie­dzieć? – zwró­cił się do Anny.

– U mnie na kolanku – zażar­to­wał Tomala.

Soko­łow­ski bez chwili waha­nia pod­szedł do niego i zajął wspo­mniane miej­sce.

– Mówisz, masz – powie­dział z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Ej! Popier­do­liło cię?! – zawo­łał Mar­cin, spy­cha­jąc go. – Żar­to­wa­łem prze­cież! Co ty taki, kurwa, dosłowny?

Soko­łow­ski wzru­szył ramio­nami i zwró­cił się do Anny:

– To jakie sprawy mamy obec­nie na tape­cie?

– Same cięż­kie zbrod­nie. Włam do piw­nicy na Kostki, kra­dzież roweru z klatki scho­do­wej na placu Grun­waldu… A, i bym zapo­mniała, Roz­pustna Elwira oskar­żyła klienta o kra­dzież.

– Roz­pustna Elwira? – powtó­rzył Tomek, nie kry­jąc zdzi­wie­nia.

– Nasza lokalna pro­sty­tutka. Znisz­czona przez alko­hol i fajki. Kie­dyś była piękną kobietą, ale czas i wóda zro­biły swoje. Teraz to tylko wyjąt­kowy despe­rat, w dodatku fest napruty, mógłby chcieć sko­rzy­stać z jej wąt­pli­wej jako­ści wdzię­ków – wyja­śniła Komuda.

– Tia, i mało­laty, co za paczkę fajek poda­dzą jej do dzioba – dodał Iwa­nicki.

– Wyra­żaj się – upo­mniała go Anna. – To, że jesteś cha­mem, nie zna­czy, że będziemy tole­ro­wać takie słow­nic­two. O kobie­cie się wyra­żasz.

– Kobietą to jest moja matka, ty, a nie ktoś, kto z łama­nia szó­stego przy­ka­za­nia zro­bił sobie źró­dło dochodu – odpa­ro­wał Mariusz.

– A ty co, kasa fiskalna w jej dupie jesteś? Jej ciało, więc ma prawo robić z nim, co chce. – Komuda się­gnęła do kie­szeni spodni i wyjęła papie­rosy. – Palisz? – spy­tała Soko­łow­skiego.

– Jak smok.

– No to chodź do klopa. Zaja­ramy i przy oka­zji powiem ci, co będziemy robić.

Gdy ruszyła w stronę wyj­ścia, Tomek mimo­wol­nie spoj­rzał na jej krą­głe pośladki opięte przez nie­bie­skie dżinsy. Coraz bar­dziej mu się podo­bała.

* * *

Mariusz Moskal spoj­rzał na swoje zakrwa­wione dło­nie. Nie mógł uwie­rzyć, że zro­bił coś tak potwor­nego. Jesz­cze kwa­drans temu nic nie zapo­wia­dało tra­ge­dii, która stała się jego udzia­łem. Wró­cił spo­koj­nie do domu i zasiadł do obiadu, który przy­go­to­wała dla niego Gosia. Dzi­siaj były klu­ski ślą­skie z pod­sma­żoną cebulką. Jedli w mil­cze­niu, aż w pew­nym momen­cie żona oznaj­miła, że zamie­rza od niego odejść. Powie­działa, że chce roz­wodu i ma nadzieję, że nie będzie jej robił pod górkę. Był zszo­ko­wany. Gdy spy­tał o powód takiej decy­zji, wyznała, że ma innego i zamie­rza się z nim zwią­zać. Że niby facet jest wyjąt­kowy i w prze­ci­wień­stwie do niego potrafi ją doce­nić. Patrzył na nią oczami okrą­głymi jak spodki. Nie mógł w to wszystko uwie­rzyć. Wcze­śniej nawet nie pomy­ślał, że jest zdra­dzany, nie widział żad­nych symp­to­mów. W pierw­szym odru­chu posta­no­wił wal­czyć o swoje mał­żeń­stwo, jed­nak gdy powie­dział o tym żonie, ta go wyśmiała. Stwier­dziła, że jest nie­udacz­ni­kiem i nie dora­sta do pięt jej kochan­kowi. Kiedy dodała, że tam­ten jest o niebo lep­szy w łóżku i że nawet penisa ma więk­szego, Mariusz nie wytrzy­mał. Bez namy­słu chwy­cił leżący na stole nóż i rzu­cił się na Gośkę, dźga­jąc ją raz za razem. Nie liczył zada­nych ude­rzeń. Gdy wresz­cie prze­rwał, a ciało żony zasty­gło w bez­ru­chu, upadł na kolana i zaczął pła­kać. Sta­rał się ją reani­mo­wać, wie­dział jed­nak, że jest mar­twa – nie oddy­chała, a jej oczy patrzyły nie­ru­chomo w sufit. Odsu­nął się i zasło­nił twarz zakrwa­wio­nymi dłońmi. Wie­dział, że musi zawia­do­mić poli­cję o tym, co zro­bił. Nie zamie­rzał ucie­kać ani się ukry­wać. Zda­wał sobie sprawę, że nie mia­łoby to sensu, bo prę­dzej czy póź­niej zostałby zła­pany. Bał się wię­zie­nia. Był pewny, że z miej­sca padłby ofiarą współ­o­sa­dzo­nych. Nie pora­dziłby sobie w jed­nej celi z praw­dzi­wymi kry­mi­na­li­stami. Odru­chowo spoj­rzał w stronę okna. Kusiło go, by wspiąć się na para­pet i wysko­czyć, ist­niało jed­nak ryzyko, że upa­dek z czwar­tego pię­tra skoń­czyłby się nie śmier­cią, lecz kalec­twem. Ta wizja też go prze­ra­żała.

Pod­niósł się z pod­łogi i poszedł do łazienki. Z szafki pod umy­walką wycią­gnął sznu­rek do wie­sza­nia bie­li­zny. Zamie­rzał się powie­sić.

* * *

Anna oparła się o drzwi kabiny i zacią­gnęła papie­ro­sem.

– Widzisz, u nas nie ma Bóg wie jakich zbrodni – powie­działa, wydmu­chu­jąc dym. – Jeśli liczysz na naprawdę cięż­kie sprawy, to się prze­li­czysz.

– Nie liczę – odparł Soko­łow­ski, też bio­rąc macha.

– A co cię pod­ku­siło, by przy­je­chać na takie zadu­pie? Ze Wschowy każdy ucieka.

– Moja była odzie­dzi­czyła tu miesz­ka­nie.

– Była? – Anna przyj­rzała mu się uważ­niej.

Tomek poczuł się nie­swojo. Nie chciał jed­nak zaczy­nać współ­pracy od nie­do­mó­wień i tajem­nic.

– Ano była. Roz­sta­li­śmy się. Mia­łem już przy­kle­paną robotę u was, a że nie lubię robić z gęby cho­lewy, zosta­łem. Tyle. – Wzru­szył ramio­nami. – Jak widzisz, żadna sen­sa­cja. – Zacią­gnął się i strzep­nął popiół.

Anna na szczę­ście nie drą­żyła tematu. Zamiast tego powie­działa:

– Wschowa to spe­cy­ficzne mia­sto. Nic się tu nie dzieje. Nie­kiedy trafi się drobna burda, zabójstw na szczę­ście nie ma. Jakiś czas temu zda­rzały się jesz­cze pora­chunki mię­dzy gru­pami prze­stęp­czymi, ale teraz cisza.

– Wojna gan­gów? Tutaj? – zdzi­wił się Soko­łow­ski.

– „Wojna” to za dużo powie­dziane. W latach dzie­więć­dzie­sią­tych zda­rzyło się parę pobić, jak dotąd nie­wy­ja­śnio­nych. Ale teraz jest już spo­kój.

Tomek poki­wał głową. Przez chwilę palili w mil­cze­niu.

– Pyta­łaś o mnie – pod­jął w końcu. – A może opo­wiesz coś o sobie? Będziemy part­ne­rami. Chciał­bym wie­dzieć, z kim tyram.

Komuda par­sk­nęła śmie­chem.

– Ze zwy­kłą babką. Nic szcze­gól­nego.

– No nie powie­dział­bym…

Popa­trzyła na niego ostro spod zmru­żo­nych powiek.

– Pierw­szy dzień, a ty już sma­lisz do mnie cho­lewki? Nie za szybko, chło­paku?

Soko­łow­ski poczuł, że się czer­wieni.

– Nie mia­łem na myśli nic złego.

– Spo­koj­nie, żar­to­wa­łam. – Par­sk­nęła krót­kim śmie­chem. – Pew­nie naczel­nik naga­dał ci głu­pot i teraz trzę­siesz gaciami jak mało­lat przy­ła­pany na kra­dzieży oran­żady w szkol­nym skle­piku.

– Fakt, powie­dział, że jesteś ładna i żebym nie pró­bo­wał do cie­bie star­to­wać, bo zga­sisz mnie jak peta. – Tomek zacią­gnął się ostatni raz i zga­sił papie­rosa o brzeg umy­walki.

W odpo­wie­dzi Anna tylko pokrę­ciła ze śmie­chem głową.

* * *

Nakar­miła Dorotkę i poło­żyła ją sobie na brzu­chu. Tak bar­dzo chciała nacie­szyć się córeczką, póki jesz­cze mogła. Za jakiś czas na wszystko będzie już za późno. Przy­po­mniały jej się słowa leka­rza: „Gle­jak wie­lo­po­sta­ciowy umiej­sco­wiony w pła­cie skro­nio­wym. Nie­ope­ro­walny. Pro­po­nuję che­mio­te­ra­pię, ale roko­wa­nia są kiep­skie. Szanse na prze­ży­cie dwu­na­stu mie­sięcy wyno­szą zale­d­wie pięt­na­ście pro­cent. Patrząc na wyniki, obsta­wiał­bym jed­nak naj­wy­żej pół roku. Przy­kro mi”… Mówiąc to, dok­tor miał kamienną twarz. Pau­lina była prze­ko­nana, że wiele razy prze­ka­zy­wał już podobne infor­ma­cje i zwy­czaj­nie przy­wykł.

Dla niego to były tylko wyniki, dla niej – koniec świata. Dia­gnoza była jak grom z jasnego nieba. Jesz­cze w ciąży regu­lar­nie się badała. Nic nie wska­zy­wało na to, że w jej orga­ni­zmie roz­wija się cichy zabójca. Dopiero po poro­dzie poja­wiły się pewne nie­po­ko­jące objawy. Zaczęło się od zawro­tów głowy i nud­no­ści. Myślała jed­nak, że w połogu to nor­malne. Póź­niej zaczęły się drobne pro­blemy z pamię­cią. Potra­fiła zapo­mnieć, gdzie poło­żyła pie­lu­chy, zda­rzyło jej się nawet zwy­czaj­nie ich nie kupić. Miała też pro­blemy z kon­cen­tra­cją. Gdy Dorotka spała, pró­bo­wała czy­tać książkę, ale nie potra­fiła się sku­pić. W życiu jed­nak nie pomy­śla­łaby, że jej mózg zżera agre­sywne raczy­sko. Dopiero gdy dostała pierw­szego w życiu ataku padaczki, posta­no­wiła spraw­dzić, co jej dolega. Teraz miała do sie­bie żal, że tyle cze­kała – może gdyby zare­ago­wała wcze­śniej, szanse byłyby więk­sze? Tak naprawdę jed­nak tylko się okła­my­wała. Po dia­gno­zie sporo czy­tała na temat gle­jaka i wie­działa, że nie ma żad­nych szans, nawet naj­mniej­szych.

Pogła­skała Dorotkę po główce, patrząc na jej drga­jące przez sen powieki. Ta mała, bez­bronna istotka była całym jej świa­tem. Pau­lina pra­gnęła uchy­lić jej nieba, tym­cza­sem musiała pod­jąć naj­trud­niej­szą w życiu decy­zję.

* * *

– I co? Wydy­ga­łeś i stwier­dzi­łeś, że nie będziesz do mnie star­to­wał? – upew­niła się Komuda, patrząc badaw­czo na Tomka.

– A po co mam obe­rwać? Nie potrze­buję kło­po­tów – odparł Soko­łow­ski. – A z tego, co mówił naczel­nik, swego czasu jakiś kolo z dro­gówki wylą­do­wał na SOR-ze.

Anna uśmiech­nęła się i ski­nęła głową.

– Kawał gnoja z niego i tylko kwe­stią czasu było, kiedy wyła­pie.

– A co takiego zro­bił?

– Nie ma za grosz sza­cunku do kobiet. Zwy­kły pla­cek, któ­remu się wydaje, że jak ma fiuta, to jest kimś lep­szym. I tak też trak­to­wał babki.

– Facet pew­nie nie był w Taj­lan­dii, to nie widział, ile babek ma fiuty. Zdzi­wiłby się! – zaśmiał się Soko­łow­ski.

– W każ­dym razie nie musisz się niczego oba­wiać, dopóki nie będziesz do mnie rzu­cał krzy­wych tek­stów.

– Nie zamie­rzam.

W tym momen­cie zaczęła dzwo­nić komórka Anny. Poli­cjantka wyjęła tele­fon z kie­szeni i spoj­rzała na wyświe­tlacz.

– Kurwa mać – zaklęła i odrzu­ciła połą­cze­nie.

– Co jest?

– Mój były. Co jakiś czas dzwoni i mędzi, żeby­śmy się zeszli.

– Może warto dać mu szansę?

Komuda pokrę­ciła głową.

– Nie ma takiej opcji. Wiesz, co ten gno­jek mi zro­bił?

– Nie mam poję­cia.

Zapa­liła kolej­nego papie­rosa i wydmuch­nęła dym pod sufit.

– Byłam z nim dwa lata. Facet nie miał ambi­cji. Pra­co­wał, bo musiał, ale zara­biał naj­niż­szą kra­jową. Twier­dził, że kasa nie ma zna­cze­nia.

– Bo w sumie więk­szego zna­cze­nia nie ma – przy­znał Soko­łow­ski, rów­nież się­ga­jąc po nową fajkę. – Jest potrzebna do życia, ale nie­któ­rzy trak­tują ją jak życiowy cel. Im wię­cej mają, tym wię­cej chcą mieć.

Anna mach­nęła ręką.

– Ale brak ambi­cji to jedno. Gor­sze było to, że nie czu­łam się przy nim dobrze. Sporo pił. Nie było dnia, żeby nie trza­snął mini­mum trzech bro­wa­rów. Pró­bo­wał się wtedy do mnie dobie­rać. Wycho­dził z zało­że­nia, że o uda­nym związku świad­czy codzienny seks. Nie potra­fił tylko zro­zu­mieć, że nie w gło­wie mi amory ze śmier­dzą­cym piw­skiem oble­chem.

– Alko­hol jest dla ludzi, pod warun­kiem że znają gra­nice. – Soko­łow­ski strzep­nął popiół do umy­walki.

– Ja też tak uwa­żam. Sama lubię napić się bro­wara, ale nie codzien­nie i nie takie ilo­ści.

– Może kie­dyś wysko­czymy na piwo?

– Spoko. Tylko że we Wscho­wie za bar­dzo nie ma gdzie. – Anna odkrę­ciła kran i zga­siła papie­rosa pod wodą. – Dobra, dość glę­dze­nia. Do roboty.

* * *

Drżącą dło­nią się­gnął po komórkę i wybrał numer alar­mowy. Wie­dział, że musi wezwać poli­cję. Nie zamie­rzał ucie­kać. Nie miał też odwagi ze sobą skoń­czyć. Popa­trzył na wiszący pod sufi­tem sznu­rek. Jesz­cze kilka minut temu był gotów popeł­nić samo­bój­stwo. Kiedy jed­nak zało­żył sobie pętlę na szyję, poczuł strach. Pra­gnął żyć…

– Cen­trum Powia­da­mia­nia Ratun­ko­wego. Ope­ra­tor numer jede­na­ście – usły­szał w słu­chawce.

– Dzień dobry. Zabi­łem ją…

– Kogo?

– Moją żonę. Leży mar­twa…

– Pro­szę podać adres.

– Boczna trzy – powie­dział, a potem się roz­łą­czył.

Dopiero wtedy się zorien­to­wał, że nie podał numeru miesz­ka­nia. Posta­no­wił pocze­kać na poli­cję przed klatką.

Pod­szedł do mar­twej Gośki i przez chwilę patrzył na nią z góry.

– I po co to zro­bi­łaś? – spy­tał, choć prze­cież nie mogła mu odpo­wie­dzieć. – Nie mogło być tak jak wcze­śniej?

Usiadł przy stole i spoj­rzał na talerz z obia­dem. Wszystko było już zimne. Nabił na wide­lec jedną klu­skę ślą­ską, wło­żył ją do ust i powoli zaczął prze­żu­wać. Nie wie­dział, kiedy w aresz­cie dosta­nie coś do jedze­nia. Bo to, że tam trafi, było wię­cej niż pewne.

Po kilku minu­tach usły­szał sygnał radio­wozu. Odło­żył wide­lec. Jego czas powoli się koń­czył.

* * *

Anna zapar­ko­wała służ­bową kię przed budyn­kiem przy ulicy Bocz­nej. To tutaj doszło do zbrodni. Sprawca sie­dział już w radio­wo­zie. Wysie­dli i pode­szli do sto­ją­cego przy aucie sier­żanta.

– Co mamy? – spy­tała Komuda.

– Facet zabił żonę. Sam zadzwo­nił na numer alar­mowy – odparł mun­du­rowy.

– Prze­wieź­cie go na komendę. Póź­niej się nim zaj­miemy.

Poli­cjanci skie­ro­wali się w stronę wej­ścia do budynku, weszli po scho­dach na ostat­nie pię­tro, a następ­nie do miesz­ka­nia, gdzie roze­grała się tra­ge­dia. W kuchni obok stołu leżały zwłoki kobiety. Anna zało­żyła latek­sowe ręka­wiczki. Soko­łow­ski zro­bił to samo, po czym przy­kuc­nął przy ciele.

– Facet zabił ją nożem – powie­dział, wska­zu­jąc na kil­ka­na­ście ran kłu­tych.

– Widać, że dzia­łał w ner­wach – przy­tak­nęła Komuda. – Dźgał, gdzie popad­nie. Cie­kawe, jaki miał motyw.

– Jak mu się dobie­rzemy do skóry, to się dowiemy. – Soko­łow­ski wstał i rozej­rzał się po pomiesz­cze­niu. Na stole stały dwa tale­rze. Jeden był pusty. – Może mu żar­cie nie sma­ko­wało – stwier­dził, wska­zu­jąc na blat.

– Myślisz, że zupa była za słona?

W tym momen­cie do miesz­ka­nia weszło dwóch tech­ni­ków.

– Cześć, Aniu – rzu­cił jeden z nich, po czym spoj­rzał na Soko­łow­skiego. – A kolegi to nie znam.

– Tomek Soko­łow­ski – przed­sta­wił się komi­sarz.

– Poważ­nie? – Tech­nik uniósł brwi.

– No, poważ­nie.

– W takim razie muszę na cie­bie uwa­żać.

– Niby czemu?

– Bo on ma na nazwi­sko Wró­blew­ski – zaśmiała się Anna. – Wiesz, sokół może pożreć wró­belka.

– Spo­koj­nie, nie zamie­rzam cię zja­dać. – Soko­łow­ski podał tech­ni­kowi rękę. – Tomek.

– Daniel. – Wró­blew­ski kiw­nął głową na swo­jego kom­pana. – A ten tutaj to Jarek.

Po wymie­nie­niu uści­sków dłoni tech­nicy pochy­lili się nad zwło­kami.

– No, to wresz­cie mamy we Wscho­wie zabój­stwo – skwi­to­wał Daniel, zacie­ra­jąc ręce.

* * *

Krzysz­tof Żmu­dziń­ski spoj­rzał na swoją komórkę. Zasta­na­wiał się, czy Pau­lina odbie­rze, gdy do niej zadzwoni. Nie byli razem już pra­wie rok. On w tym cza­sie miał kilka związ­ków, ale żaden nie prze­trwał próby czasu. Coraz czę­ściej myślał o powro­cie do swo­jej byłej. Mieli dziecko – może ten argu­ment prze­kona ją, by spró­bo­wali jesz­cze raz. W sumie kie­dyś nawet im się ukła­dało. No, do czasu, kiedy stra­cił pracę… Ale prze­czu­cie mówiło mu, że jak się zejdą, wszystko wróci do normy.

Odblo­ko­wał ekran i wybrał numer Pau­liny. Po chwili usły­szał komu­ni­kat, że abo­nent jest nie­do­stępny.

– Pier­dol się – wark­nął ze zło­ścią, rzu­ca­jąc komórkę na stół.

Poszedł do kuchni, wyjął z lodówki piwo i kil­koma łykami opróż­nił puszkę. Zgniótł ją i od razu się­gnął po kolejną.

– Pier­do­lona szmata… – zaklął, pod­cho­dząc do okna. – Oby ci życie doje­bało!

Zoba­czył, że chod­ni­kiem w stronę Bie­dronki idzie Agnieszka, jego kole­żanka jesz­cze z pod­sta­wówki. Kie­dyś sły­szał, że wypro­wa­dziła się do Gło­gowa i pra­cuje tam w jakimś butiku. Posta­no­wił zejść i z nią poga­dać.

* * *

Gdy wró­cili do wydziału, zastali pusty pokój. Wszy­scy dzia­łali w tere­nie. Anna od razu usia­dła przy swoim biurku, się­gnęła po tele­fon i wybrała jakiś numer.

– Cześć, tu Komuda – ode­zwała się po chwili. – Pode­ślij­cie nam tego zatrzy­ma­nego z Bocz­nej. – Odło­żyła słu­chawkę i spoj­rzała na Soko­łow­skiego. – Ty się nim zaj­miesz czy ja?

– A możemy razem?

– Jak tam chcesz. – Wzru­szyła ramio­nami. – Mój ostatni part­ner każ­dego zbója chciał słu­chać oso­bi­ście. Ależ mnie to wku­rzało…

– To ze mną będziesz miała ina­czej. – Tomek rzu­cił na blat pro­to­kół zewnętrz­nych oglę­dzin zwłok.

– Oby. – Uśmiech­nęła się do niego.

Soko­łow­ski zoba­czył w jej oku błysk. Nie był pewny, co to może ozna­czać, prze­czu­cie pod­po­wia­dało mu jed­nak, że się jej spodo­bał.

W tym samym momen­cie roz­le­gło się puka­nie do drzwi.

– Wlazł! – zawo­łała Anna, a gdy w progu sta­nął sier­żant z męż­czy­zną zatrzy­ma­nym za zabi­cie żony, dodała: – Posadź go. Dzięki.

Już po chwili zostali sami ze sprawcą mor­der­stwa. Soko­łow­ski przy­sta­wił swój fotel obok Anny, usiadł i zwró­cił się do prze­słu­chi­wa­nego:

– Powiem ci, chło­pie, że nawa­li­łeś.

– Wiem. Prze­pra­szam… – odparł cicho Mariusz Moskal.

– Mnie nie masz za co prze­pra­szać. – Soko­łow­ski spoj­rzał na Annę, dając jej znak, że może zacząć prze­słu­cha­nie.

– Dla­czego zabi­łeś żonę? – spy­tała Komuda.

Moskal spu­ścił wzrok na swoje dło­nie. Przez chwilę w pomiesz­cze­niu pano­wała kom­pletna cisza.

– Zdra­dziła mnie – ode­zwał się w końcu. – Zamie­rzała odejść do innego.

– To jesz­cze nie powód, żeby zabi­jać.

– Może i nie. W kłótni jed­nak powie­działa mi kilka przy­krych słów. Nie wytrzy­ma­łem i zła­pa­łem za nóż…

– Ile cio­sów zada­łeś? – wtrą­cił się Soko­łow­ski.

– Nie mam poję­cia. – Moskal pokrę­cił głową. – Ude­rza­łem na oślep. Byłem w takich ner­wach, że nie zda­wa­łem sobie sprawy, co robię.

– Ale zda­jesz sobie sprawę, że pro­ku­ra­tor postawi ci zarzuty z arty­kułu sto czter­dzie­ści osiem para­graf pierw­szy? – spy­tała Anna. – Myślę, że nie masz co liczyć na to, że do roz­prawy pozo­sta­niesz na wol­no­ści.

– Czyli tra­fię do aresztu? – spy­tał Moskal.

– Tak. Zaraz spi­szemy twoje wyja­śnie­nia, a potem pod­pi­szesz pro­to­kół prze­słu­cha­nia i wró­cisz do pedo­zetu. Tam pocze­kasz na decy­zję o zasto­so­wa­niu środka zapo­bie­gaw­czego w postaci tym­cza­so­wego aresz­to­wa­nia. Myślę, że docze­kasz się jej jutro.

Moskal spu­ścił głowę.

– Boję się – powie­dział cicho. – I naprawdę żałuję tego, co zro­bi­łem Gosi.

Soko­łow­ski wie­dział, że męż­czy­zna mówi szcze­rze. Był spo­kojny, inny niż zabójcy, z któ­rymi miał do czy­nie­nia we wro­cław­skiej komen­dzie. Tamci nie wyka­zy­wali cie­nia skru­chy. Moskal na pewno oddałby wszystko, żeby cof­nąć czas. Nie­stety w życiu nie ma tak łatwo. Jest wina – musi być kara.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij