Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Biały towar - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 grudnia 2020
Ebook
34,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Biały towar - ebook

Powieść historyczno-kryminalna o XIX wiecznym Krakowie.

Pierwsza część cyklu Sprawy Komisarza Mohra.

Kraków, rok 1900.

Upłynąwszy pod znakiem wielkich przemian społecznych i gospodarczych, wiek XIX zbliża się ku końcowi. W stolicy Małopolski rodzą się nowe trendy – Młoda Polska, dekadencja, secesja. W kawiarniach i restauracjach o sprawach metafizycznych rozprawiają artyści, literaci i filozofowie.

Na salonach, nieco nadgryziona już zębem czasu arystokracja niestrudzenie podejmuje kolejne gorące tematy towarzyskie. Na mównicy i w terenie ścierają się lojaliści, socjaliści i anarchiści, a na ulicach grasują kindry, andrusy i dużo groźniejsi przestępcy.

Tymczasem, na pilne wezwanie przyjaciół, po szesnastu latach pobytu za granicą do rodzinnego miasta wraca będący pod wpływem twórczości Doyle'a i zafascynowany jego bohaterem Sherlockiem Holmesem Olgierd Korsak. Prowadząc wspólnie prywatne śledztwo przyjaciele wpadają na ślad, którego nici prowadzą do ich młodzieńczej przygody sprzed szesnastu lat, a przy okazji odkrywają w Krakowie obecność wysłanników świetnie zorganizowanej międzynarodowej szajki przestępczej z siedzibą w Buenos Aires.

Jak większość powieści Mariusza Wollnego, Biały towar z niezwykłym pietyzmem odtwarza autentyczne realia dawnego Krakowa, obok mieszkańców pokazując także ówczesne partie miasta w kolejnych fazach ich rozwoju i przemian, popularne i dziś legendarne już sklepy, knajpy, hotele, instytucje miejskie i państwowe, Kraków i Podgórze oraz żydowski Kazimierz, wszystkie warstwy społeczne od arystokratów po proletariuszy i męty społeczne. To książka, która w atrakcyjnej formule kryminału retro pokazuje kawał prawdziwej historii i obyczajowości Krakowa z niezwykle malowniczej epoki przełomu XIX/XX w.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788394767396
Rozmiar pliku: 10 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Drogi Czytelniku!
Zapraszam Cię do odbycia niezwykłej podróży po Krakowie sprzed ponad stu lat i życzę niezwykłych wrażeń podczas lektury._

_Wielkie dzięki dla nieocenionych przyjaciół, Moniki i Grzegorza Wasowskich, za ogromny wkład w uporządkowanie tekstu i życzliwą opinię o książce oraz dla Łukasza Orbitowskiego za dobre słowo._

_Podziękowania dla wymienionych na okładce partnerów, patronów i sponsorów tej publikacji, dla hojnych mecenasów towarzyszących nam od początku istnienia Wydawnictwa Jama: Familii Baranów Jurystów, Anity i Dariusza Kościelniaków oraz wszystkich, którzy wzięli udział w przedsprzedaży._

AutorPODZIĘKOWANIA

Za życzliwość i pomoc w zbieraniu materiałów oraz fachowe porady niniejszym pragnę podziękować (kolejność przypadkowa): pani Kamili Follprecht z Archiwum Narodowego w Krakowie, pani Beacie Krzaczyńskiej i panu Piotrowi Hapanowiczowi z Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, paniom Annie Tyniec, Marzenie Woźny, Annie Kostrzewie i Barbarze Reyman‑Chojeckiej z Muzeum Archeologicznego w Krakowie, panu Pawłowi Kulakowi – prezesowi Banku Spółdzielczego Rzemiosła w Krakowie, panu Tomaszowi Konopce z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie, panu Pawłowi Cichoniowi z Zakładu Historii Administracji i Myśli Administracyjnej UJ, zaprzyjaźnionej familii krakowskich jurystów Baranów z panią Ewą Dorotą na czele, panu Michałowi Chlipale z Katedry Historii Medycyny UJ, panu Tadeuszowi Nasierowskiemu z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz przyjaciołom: jak zwykle niezawodnemu Januszowi Skalskiemu z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie‑Prokocimiu i Piotrowi Ciecińskiemu, chirurgowi i sąsiadowi z Wieliczki, a także stryjowi Janowi Wolnemu, Ślązakowi z dziada pradziada.WCZEŚNIEJ

ROK 1884

SPOTKANIE

To spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Trafiło go w pół kroku w chwili, gdy ruszał w tany, i choć tańczyć uwielbiał ponad wszystko, nie dotarł na parkiet. Ani wówczas, ani nigdy potem. Nigdy też nie dociekł, co kazało mu wtedy stamtąd wyjść, dokładnie w tym, a nie innym momencie. Na pewno nie był to żaden głos z nieba. Raczej jakiś wewnętrzny imperatyw, niemożliwy do opisania, ale stanowczy, rozkazujący, niedopuszczający nieposłuszeństwa czy nawet chwili wahania. Po prostu zrób to! Już, teraz, natychmiast.

Zostawiając za sobą rozświetloną, pełną gwaru i rozbrzmiewającą taneczną muzyką salę balową, chwiejnym krokiem pospiesznie schodził z wysokich schodów. Lokaj u wyjścia, zmylony jego nieprzytomnym wyrazem twarzy i nieobecnym wzrokiem, podając mu pelerynę i laskę, obrzucił go trochę pogardliwym spojrzeniem, zarezerwowanym dla dobrze urodzonych pijaków albo morfinistów.

Wyszedł na dziedziniec, gdzie natychmiast uderzył go chłodny powiew, sypiąc mu śniegiem w oczy i za kołnierz. Wzdrygnął się, nagle wracając do rzeczywistości, nacisnął szapoklak mocniej na uszy i, nieznacznie utykając, ruszył ku pałacowej bramie. Zmarznięty stróż wartujący w samej liberii, bezbłędnie przewidując, że po gościu, na którego nie czeka herbowa kareta, napiwku nie należy się spodziewać, jedynie niedbale skinął głową i uchylił bramę akurat na tyle, by dało się przecisnąć na zewnątrz, po czym zatrzasnął ją z hukiem.

Na ulicy wiało znacznie bardziej niż na zamkniętym pałacowym dziedzińcu. Unoszony porywami wiatru gęsty śnieg zacinał nocnego marka w twarz. Pokrywał też świeżą warstwą chodnik i jezdnię, odgrodzone od siebie wysokimi pryzmami usypanymi z poprzednich opadów. Oparł się o jedną z czterech gazowych latarni o pięciu lampach, od ćwierćwiecza stojących na każdym rogu rynku. Migotały zielonkawym światłem, harmonizującym z seledynem księżycowej poświaty. Podniósł wzrok na pałac Pod Baranami, który przed chwilą opuścił, i oto miał go teraz przed sobą w całej imponującej okazałości. Był iluminowany jak przystało na środek karnawału, a zza zamkniętych okien wydostawała się muzyka. Oświetlenie sprawiało, że z zewnątrz widać było ciemne sylwetki wirujących tancerzy. Bal miał potrwać do rana, i choć ledwie minęła północ, nie żałował, że już go tam nie ma.

Lubił towarzystwo, z natury był wesół i skory do żartów, kochał przyjęcia i bale. Żył jak chciał, wolny i swobodny niczym ptak. Ale choć był ułomny, to jednak nie ślepy ani głuchy. Mimowolnie docierały do jego uszu szepty dostojnych matron skupionych wokół gospodyni, pani Adamowej, towarzyskiej wyroczni i najpierwszej heritiery nie tylko w Krakowie, ale w całej Małopolsce.

– Kto to jest? Jaki przystojny! I dowcipny, prawdziwa dusza towarzystwa. Byłaby zeń wyborna partia dla mojej Stefci. – Wybij to sobie z głowy, moja dhoga. To hołysz, golec bez centa przy duszy! – Święta prawda. Mówiła mi Ludwika, że miał on czelność zalecać się do ich Lucyny, na szczęście Lucjan stanowczo pokazał mu drzwi. – Słyszałam, że to malarz i to wcale dobry. – I cóż z tego? Podobno kiedyś nie przyjęto jego obhazu na wystawę Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, więc Matejką to on nie jest. Ba, nawet nie pochodzi z Khakowa i nie ma żadnych koneksji, któhymi mógłby się pochwalić w mondzie. Na co komu taki zięć? – Ale jest piękny jak Apollo, a tańczy też jak młody bóg, to musicie przyznać. – Owszem, całkiem nieźle się rusza… Jak na kalekę. – Niemożliwe! A czegoż to mu brak? – Nie wiesz? Nogi. Sthacił ją w powstaniu. – Zatem to bohater! – Niewątpliwie, jednak z bohaterstwa ciężko wykarmić siebie i rodzinę, nieprawdaż? Poza tym chyba nie chciałabyś skazać swojej Stefy na egzystencję z kuternogą? – Święte słowa, _ma chère,_ święte słowa…

Odwrócił wzrok od pałacu. Kiedyś takie słowa trafiały go niczym noże i rozdzierały duszę na strzępy, ale to już minęło. Pojął, że nic go już nie łączy z bogatym i próżnym wielkim światem, który ledwie go tolerował, a i to tylko na tańcach, gdyż stale brakowało danserów. Pogodził się z tym. Do nikogo nie chował żalu czy urazy, a że wciąż lubił zabawę, więc zawsze chętnie przyjmował zaproszenia na bale, zwłaszcza charytatywne, jak ten. Pragnienie dobroczynności tkwiło w nim odkąd pamiętał, jednak dopiero parę minut temu z całą mocą uświadomił sobie (i ta myśl uderzyła go jak obuchem, odbierając całą przyjemność z rozrywki), że nie chodzi mu o takie społecznikostwo, w jakim przed chwilą uczestniczył. Irytowały go pobożne hrabiny, dla których ostentacyjne pomaganie innym było źródłem kołtuńskiego samozadowolenia. Zbierając fundusze na „wykupywanie Murzynków” albo na misjonarzy w Chinach, nie zauważały z wyżyn swych pałaców przysłowiowej krakowskiej mizerii, brudu i dziadostwa i podle traktowały własną służbę. A on nie był wcale lepszy, mimo że się od tamtych z mondu różnił. Nie należał do ich świata i nie chciał do niego należeć, ale i tak nie znał innego, do którego by pasował.

Mogłaby go uratować sztuka, gdyby jako malarz nie doszedł do kresu. Wciąż nie potrafił dokończyć obrazu zaczętego dawno temu. Pojął z rozpaczliwą pewnością, że musi natychmiast coś ze sobą zrobić. W jakiś sposób zmienić, całkowicie przeobrazić swoje życie, w którym zabrakło sensu. Pójść zupełnie inną drogą. Ale jaką i dokąd? Jego obolała dusza płakała i wołała o ratunek, a on był bezradny.

Stał teraz samotny z zadartą głową, wystawiając rozpaloną twarz na kojący chłód padającego śniegu i znów gapiąc się na tłum migający za oknami. Raptem nieznani nędzarze, w tej chwili trzęsący się z głodu i chłodu w jakichś zapadłych kątach, wydali mu się bliżsi niż znajome, beztroskie towarzystwo z pałacu. I cóż z tego? Nie miał nic, co mógłby ofiarować maluczkim ani żadnego pomysłu, jak mógłby im inaczej pomóc. Po co biedakom ktoś taki, jak on? Komu w ogóle jest potrzebny?

Poczuł, że się dusi, rozpiął płaszcz pod szyją, lecz to mu nie ulżyło, wobec tego szarpnął i zerwał uciskający go kołnierzyk koszuli. Gruchnął na kolana, zapadając się w śniegu po pas i zaszlochał: głośno, rozpaczliwie. Boże – pomyślał resztką przytomności – daj mi jakiś znak, wskaż kierunek, bo oszaleję…

I wtedy ją zobaczył. Jasną postać opatuloną w białe, brudnawe łachmany, stojącą na granicy światła rzucanego przez latarnię i nocnego mroku przed domem Czeczotki, na rogu Rynku i ulicy świętej Anny. Kobieta stała nieruchomo i patrzyła na niego, jakby na coś czekała. On jednak nie widział niestarej jeszcze żebraczki. Widział postać Chrystusa, dokładnie takiego, jakiego od czterech czy pięciu lat bezskutecznie próbował namalować.

– _Ecce homo_ – wyszeptał i równocześnie, w głębi swego skołatanego wnętrza, usłyszał, tym razem bez wątpienia i bardzo wyraźnie, słowa Mistrza z Nazaretu: Pójdź za mną.

W tej samej chwili żebraczka skinęła na niego, obróciła się i ruszyła w głąb Wiślnej, on zaś wstał z klęczek i posłusznie poszedł za nią. O ile w Rynku o tej porze trafiał się jeszcze jakiś majaczący w półmroku przechodzień, to gorzej oświetlone Plantacje były niemal zupełnie puste. Latarnie nie tylko stały z rzadka, ale i były pochowane między drzewami, przez co dawały światła niewiele więcej niż dawne olejowe lampy argandzkie. A gdy skręcili w Podzamcze, ogarnęła ich zupełnie ciemna noc, rozjaśniona jedynie słabym blaskiem księżyca odbijanym przez iskrzący się śnieg, skrzypiący pod nogami. Kiedy zaczęli obchodzić Wawel wzdłuż Wisły i resztek zabudowy dawnej osady Rybaki, zorientował się, że zdążają w stronę Kazimierza.

Był tu już kiedyś, dawno temu, podczas swej pierwszej bytności w Krakowie, bodaj w sześćdziesiątym dziewiątym… Miasto od pierwszego widzenia wydało mu się wówczas osobliwe, zupełnie inne od Monachium, Gandawy, Paryża, czy choćby Warszawy. Mieszankę szlachetnej historii i dziwnej jakiejś senności wyczuł zaraz po wyjściu z pociągu. Potem przez całą wiosnę i lato bywał na salonach, odwiedzał kościoły i napawał się nieskrępowaną, wszechobecną atmosferą polskości. W swoich wędrówkach po mieście w poszukiwaniu tematów malarskich, a trochę i z ciekawości, pewnego razu zapędził się na Kazimierz. Ta dzielnica, pełna żydostwa i nędzy, bardzo go przygnębiała, ale i jakoś nieodparcie pociągała. Spędzał tam niejedną godzinę, rozmawiając z napotkanymi mieszkańcami i odwiedzając coraz to nowe zakamarki…

Jeśli jednak wydawało mu się, że jako tako poznał wówczas tę okolicę, to wkrótce miał zstąpić do świata, którego istnienia nawet się nie domyślał. Stało się to, gdy bezimienną , polną drogą pośród zarośli, doszli do wiśliska, dawnego koryta Wisły Starej.

Niegdyś Kazimierz był nie tylko odrębnym miastem, ale i wyspą, oblaną dwoma ramionami Wisły. Wisła Nowa zwana Zakazimierką opływała Kazimierz dookoła, natomiast jej odnoga, Wisła Stara, oddzielała go od Krakowa. Z czasem zaczęła się zamulać, a na ostatku przybrała postać płytkiego ścieku, pełnego gnijących odpadów, rojącego się od robactwa i napełniającego całą okolicę nieznośnym smrodem. Zaczęto ją oczyszczać jeszcze za prezydentury profesora Dietla, ale zasypano dopiero za jego następcy, Zyblikiewicza, przed zaledwie pięciu laty.

Zachodnia część wiśliska, od Wisły po ulicę Krakowską, wciąż była nieuporządkowana. Grobla, która odcięła Wisłę Starą od Wisły Nowej, spowodowała stopniowe wysychanie starorzecza. Wprawdzie i ten odcinek wiśliska z grubsza odwodniono, ale nie zasypano, dlatego po ulewnych deszczach przybierało ono postać błotnistej, cuchnącej niecki z pływającymi po wierzchu grzęzawiska rozmaitymi rupieciami i wszechobecnymi śmieciami. Była to najpodlejsza, graniczna strefa dwóch sąsiadujących dzielnic: Stradomia i Kazimierza. Ziemia niczyja, zupełne pustkowie rozciągające się między Wawelem a Skałką, skwapliwie omijane przez przechodniów, ponieważ od lat na nową groblę zwożono z całego miasta sterty śmierdzących odpadów, których cała góra wciąż rosła, z wolna przesuwając się na wschód i w ten sposób niwelując teren.

Dawnych kanałów ściekowych i kloacznych Stradomia i Kazimierza, niektórych pamiętających jeszcze czasy króla Kazimierza Wielkiego, nie zburzono, ich sklepione korytarze pozostawiając własnemu losowi. Życie nie znosi pustki, a są tacy, których odpady nie tylko nie odstraszają, lecz stanowią ich główne źródło egzystencji. Wysypisko śmieci przy grobli jak magnes przyciągało nie tylko bezpańskie psy, ale też krakowską nędzę, której nieczynne kanały zastąpiły dom. Wprawdzie ich wyloty zamurowano w trakcie osuszania starorzecza, ale dzicy lokatorzy poradzili sobie z tą przeszkodą bez trudu. Podleczeni pacjenci szpitala Duchaków, przestępcy wypuszczeni z więzienia lub uciekający przed sprawiedliwością, bezdomne dziady proszalne, rozmaite szlifibruki najpodlejszej konduity – wszyscy oni pierwsze kroki kierowali do tego matecznika, tu szukając azylu. W ten sposób w samym sercu jednego z najszybciej rozwijających się miast Austro-Węgier powstała prawdziwa Rzeczpospolita Dziadowska, _terra incognita_, podziemne królestwo żebraków i nędzarzy. Rządziło się własnymi niepisanymi prawami znanymi wszystkim i bezwzględnie egzekwowanymi twardą ręką króla i jego przybocznych. W tym strasznym świecie prawo państwowe i municypalne nie znaczyło nic. Żaden urzędnik miejski ani policjant nie śmiał się tam zapuścić w pojedynkę. A jeśli tacy nieustraszeni się trafiali, znikali bez śladu.

Unikano i bano się tej okolicy, uchodzącej za przeklętą i nawiedzaną przez złe duchy. A to dlatego, że najbliżej położona zamieszkana sadyba, stary dworek opodal Wawelu, należała do Georga Pickela, ostatniego kata krakowskiego sądu, dziedzicznie pełniącego swój urząd. Tylko ktoś niespełna rozumu, zupełnie nieświadom rzeczy, poważyłby się zanurzyć w czeluść tego sekretnego i odrażającego świata nawet w jasny dzień, a co dopiero pośrodku nocy.

W takie to uroczysko przywiodła malarza żebraczka, a może sam Chrystus, przybrawszy jej postać. Wiatr, który jakiś czas temu ucichł, na wydmuchowisku znów się rozhulał, sypiąc im w twarze śniegiem, oblepiając białym puchem odzienie i sprawiając, że mężczyzna poruszał się prawie po omacku. Pilnował jedynie, by nie stracić z pola widzenia swojego przewodnika, pewnie i bez wahania prowadzącego ich oboje do sobie tylko wiadomego celu. Wtem, akurat gdy ujrzał przed sobą smugę wątłego światła, potknął się o jakąś kłodę i upadł. Wstając wsparł się na niej i ze zgrozą pojął, że trzyma dłoń na twarzy sztywnego i lekko przysypanego śniegiem trupa, którego głowa wystawała ze zbyt kusego worka. Okropna, podobna do rozwartych warg rana od noża, sięgająca od ucha do ucha ofiary zdradzała, że zupełnie niedawno ktoś niedbale cisnął ciało w kupę śmieci, docelowo zapewne zamierzając zatopić je w wiślanym przeręblu.

Nie miał czasu rozpamiętywać tej makabry, gdyż przewodniczka niecierpliwie pochwyciła go za połę, podała pomocną rękę i pociągnęła za sobą. Po chwili oboje znaleźli się wewnątrz kamienno-ceglanego tunelu. Być może jednego z głównych kazimierskich kanałów, ponieważ był tak wysoki, że dało się w nim poruszać na stojąco, szeroki i wybrukowany. Oświetlał go mizerny, kopcący kaganek umieszczony we wnęce po skruszałej cegle i kilka wetkniętych co kilkanaście kroków smolnych łuczyw. Musiała to być noclegownia żebracza, bo cały beczkowato wysklepiony korytarz, jak okiem sięgnąć, ciasno zapełniała mizeria ludzka, gnieżdżąc się razem ze szczurami na byle jakich posłaniach ciasno, jeden przy drugim. Dzięki temu, nawzajem dzieląc się z sąsiadami odrobiną ciepła, mogli jakoś przetrwać do rana.

Po raz pierwszy ujrzał aż tylu na raz nędzarzy, niemal pozbawionych człowieczeństwa, łachmany ludzkie budzące nie tylko litość, ale także odrazę i lęk. Zdało mu się, że oto razem z Dantem Alighierim zstąpił do najniższych kręgów piekielnych albo nagle przeniósł się na paryski Dziedziniec Cudów, tak obrazowo opisany przez Wiktora Hugo w powieści _Katedra Marii Panny w Paryżu_. Niektórzy wyglądali odrażająco i groźnie, inni sprawiali tylko wrażenie przeraźliwie i beznadziejnie nieszczęśliwych. Czuł smród dziesiątków ciał, nie tylko dawno lub nigdy niemytych, ale cierpiących też na wszystkie możliwe choroby i nękanych przez miliony wszy i innych insektów. Patrzył na twarze okropnie powykrzywiane w rozmaitych grymasach, złe lub otępiałe albo zdeformowane. Twarze nie tylko dziadów i bab proszalnych, ale także złodziei i zapewne bandytów. Jednak, sam dziwiąc się temu niepomiernie, zafascynowany nieprawdopodobną scenerią, w ogóle się nie bał, ufnie ściskając dłoń ciągnącej go za sobą żebraczki.

Brnęli przed siebie, zapadając się w gąszczu kończyn, lasek i kul, depcząc leżącym po nogach i rękach, częstowani w zamian kopnięciami, pogróżkami i najplugawszymi przekleństwami. Ktoś pchnął go boleśnie w łydkę, inny uderzył czymś twardym w kark i zerwał zeń płaszcz, kolejny szarpnął za połę fraka, jeszcze inny strącił mu z głowy cylinder, następny odjął laskę, lecz nic go to nie obeszło. Bo czyż nie rzekł Pan: „Błogosławcie tych, którzy was przeklinają i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw i drugi. Jeśli bierze ci kto płaszcz, nie broń mu i sukni”. Znajdował się w jakimś dziwnym transie, jakby już był duchem i nie dbał o to, co stanie się z jego ciałem.

Wtem trafili do miejsca przestronniejszego od innych, zamiast wiązek zgniłej słomy i cuchnących szmat zaścielonego futrami i dywanami, i lepiej oświetlonego przez dwie pochodnie. Przebywało tu jedynie kilku mężczyzn, skupionych wokół kogoś siedzącego w wielkim fotelu niby na tronie.

– Antośka! Kogoś nam tu przywlokła, wariatko?! – wrzasnął podobny do łasicy zbir, sięgając do pasa po nóż. – Znasz prawo: zdradzisz obcemu naszą hawirę, zginiesz razem z nim!

Ktoś podciął malarzowi nogi od tyłu i obalił, a gdy ten podniósł się na czworaki, złapał go za włosy i szarpnął, sycząc:

– Na kolana przed królem!

– Po co tyle ceregieli? – wtrącił inny, z zajęczą wargą. – Od razu widać, że to chatrak albo szpieg. Poderżnąć mu gardło jak tamtemu i do Wisły z nim!

– Nie zapominaj, Wargacz, kto tu rządzi – zgrzytliwym, tubalnym głosem przypomniał mu człowiek siedzący w fotelu i dźwignął wielkie cielsko.

Był to olbrzym o byczym karku i niskim, cofniętym czole, z wybałuszonymi gałami oczu, nieco przygarbiony, z długimi małpimi rękami do kolan. Samym wyglądem mógł przerazić najodważniejszych. Grozę budziło także jego odzienie, nosił bowiem kurtę pozszywaną z psich skór rozmaitego umaszczenia i takież spodnie. Wyróżniał go też gruby złoty łańcuch zwisający z szyi aż do pasa. Wystraszony Wargacz natychmiast uskoczył, kryjąc się za plecami najbliższego towarzysza, ale wielkolud go zignorował. Pochylił się bardziej i spojrzał intruzowi prosto w oczy. Miał źrenice jak kratery, czarne i martwe jak ślepia gada.

– _Wer bist du?_ – warknął i powtórzył po polsku: – Kim jesteś?

Malarz poczuł się niczym młody poeta Piotr Gringoire z powieści Hugo, gdy w kryjówce zbójców na Dziedzińcu Cudów stanął przed obliczem króla żebraków Klopina Postraszgłupcy i został przez niego skazany na śmierć. Z tą różnicą, że poetę ostatecznie wybawiła urodziwa Cyganka Esmeralda, on zaś nie mógł liczyć na ziemską pomoc. Mimo to nie lękał się wcale. Wciąż znajdował się w stanie dziwnego uniesienia, przekonany, że sam Bóg pod postacią żebraczki przywiódł go w to straszne miejsce nie bez powodu. Był gotów przyjąć każdy wyrok, jaki On zechce nań wydać w swej niezmierzonej mądrości i nieskończonym miłosierdziu.

Spokojnie odwzajemnił spojrzenie olbrzyma i odparł:

– Waszym bratem.NOTA HISTORYCZNA

W roku 2005, w trakcie pisania pierwszej części przygód Kacpra Ryksa, wpadła mi w ręce książka krakowskiego dziennikarza Jana Rogóża _Kryminalny Kraków_, a w niej rozdział poświęcony „krakowskiemu Sherlockowi Holmesowi” Bronisławowi Karczowi i jego kolegom z c.k. policji. Tekst ilustrowały zdjęcia przedstawiające rzeczonego detektywa (tajnego ajenta) i jego braci oraz m.in. komisarza Mohra. Już wtedy wiedziałem, że po Ryksie przyjdzie czas na Mohra (dobre, obcobrzmiące, krótkie nazwisko, podobnie jak Mock). Nie przypuszczałem jednak, że na realizację tego pomysłu przyjdzie mi czekać aż 15 lat! Tymczasem pisanie zajęło mi prawie dwa lata, a kwerenda historyczna, którą zacząłem dwa i pół roku temu, wciąż trwa.

Nowy cykl powieściowy o komisarzu Mohrze i jego przyjaciołach, niniejszym zapoczątkowany, podobnie jak poprzedni o Kacprze Ryksie jest swoistym fabularyzowanym przewodnikiem po realnym Krakowie, tym razem w dekadenckiej epoce przełomu XIX/XX w. określanej rozmaicie: _fin de siècle_, _belle epoque_, a w sztuce secesją lub Młodą Polską. Pod płaszczykiem powieści kryminalno-sensacyjnej w stylu retro jest to zatem w gruncie rzeczy książka historyczna o sporej dozie autentyzmu. Co zapewne dla stałych i wiernych Czytelników niemiłą niespodzianką nie jest, a wprost przeciwnie – powinno ich ucieszyć.

Jak zwykle znajdą tu Państwo galerię ówczesnych postaci historycznych, zarówno tych powszechnie znanych, jak i zupełnie nieznanych lub niesłusznie zapomnianych. Z wyjątkiem Olgierda Korsaka należą do nich także główni bohaterowie: przyszły znakomity pisarz i tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński, wspomniany najsławniejszy krakowski policjant tamtych czasów, okrzyknięty „krakowskim Sherlockiem Holmesem” Bronisław Karcz (mistrz kamuflażu, który należał podówczas do najpopularniejszych technik policyjnych) oraz tytułowy komisarz (tu jeszcze na progu kariery) Józef Edward Mohr. Postać tego ostatniego „ulepiłem” z dwóch osób: Edwarda Mohra, syna znanego fizyka (lekarza) miejskiego i brata autorki ciekawych wspomnień, Marii z Mohrów Kietlińskiej, oraz Józefa Mohra, autentycznego policjanta z tamtych lat.

Historycznymi postaciami są nawet takie drugo– i trzecioplanowe osoby występujące w książce jak Menele Szuwer, Biała Antośka, Zuzka, Chaja (Helena) Rubinstein, tajni ajenci policyjni Horak, Hradecki i Schimscheiner, szef ajentów (inspektor) Tichy, nadkomisarz Swolkień, komisarz Trzeciak, oficjał Gawron, dorożkarze Bezdek, Chlipalski i Karpiel, anarchista Machajski ps. Kiżło, aktor Ankiewicz, późniejszy „krakowski Arsene Lupin” Janek Gwizdak-Bodyński i Józek mularczyk (uczeń mistrza Ezenekiera i późniejszy policjant), Petronela Pokludowa i inne przekupki krakowskie, aptekarz Borkowski i lekarz Landau, Poprawka, podopieczny brata Alberta, oraz jego pomocnicy-albertyni Jan, Andrzej i Władysław, ojciec Rafał Kalinowski (kanonizowany przez Jana Pawła II w 1991 r.), sutenerska dynastia Brandów, rajfur Kwer, pośrednik-naganiacz Broniewiecki i jego pisarz Krajanowski, właściciel trupy śpiewaczej Frankenstein, psychiatra Żuławski, jego pacjent dr Kretkowski, pielęgniarz Dziuga, okultysta i hipnotyzer Czyński, uciekinierka z haremu Katarzyna Adamów oraz inni.

Powszechnie znane (w Krakowie lub całej Polsce) postacie historyczne pojawiające się w powieści generalnie zachowują się, działają, a nawet mówią tak samo, jak ich realne pierwowzory, a przynajmniej wedle najlepszej wiedzy autora o tych osobach. Wyjątkiem jest tutaj Tadeusz Żeleński-Boy, ale i w tym przypadku, oprócz jego fikcyjnej przynależności do paczki czterech muszkieterów i związanych z tym perypetii, reszta jest prawdziwa, łącznie z psotami, jakie młodzi Żeleńscy płatali w dzieciństwie podczas pomieszkiwania w domu Mohrów na rogu Wiślnej i Gołębiej. Znany polityk Ignacy Daszyński naprawdę przebywał w krakowskim więzieniu św. Michała i tu zaprzyjaźnił się z żydowskim rajfurem i gangsterem Friedmannem, z którym odnowił kontakt, gdy przez hrabinę Amelię von Langenau został poproszony o zebranie danych na temat handlu kobietami w Galicji. Wizyta gangsterów w jego domu także jest faktem, jak również nagły zgon Friedmanna na drugi dzień po niej (o czym każdy może sobie przeczytać w pamiętnikach Daszyńskiego).

Powód (wg śp. prof. Michała Rożka, autora biografii Świętego – rzekomy) i opis początku przemiany Adama Chmielowskiego w brata Alberta, co nastąpiło najprawdopodobniej podczas karnawału 1884 lub 1885 roku, zaczerpnąłem z kapitalnego pamiętnika Karola Estreichera młodszego _Nie od razu Kraków zbudowano_, tak samo jak odmalowanie ówczesnej jak najprawdziwszej Rzeczypospolitej Dziadowskiej (jako targowisko żebracze znanej ponoć już w XVII w. i opisanej w poezji rybałtowskiej) w rejonie zasypanego wiśliska między Stradomiem a Kazimierzem – krakowskiego odpowiednika paryskiego Dziedzińca Cudów. Kres jej istnieniu pod koniec XIX w. położyła dopiero działalność brata Alberta (drobiazgowo przedstawiona w biografii Marii Winowskiej _Opowieść o człowieku, który wybrał większą wolność_).

„Jak prawa żebracze ominął , co uczynił, że wyszedł stamtąd, że nikt nie porwał się na niego, pozostało jego tajemnicą i tych natchnionych sił jakie nosił w sobie – napisał Estreicher. – Faktem jest, że niedługo założył w małym domku na Kazimierzu schludne i ciepłe schronisko, faktem jest, że Pickel z Krakowa wyjechał i czego nie dokonał złotousty kaznodzieja to uczynił cichy i pokorny brat. Zniknęło z Krakowa prastare targowisko żebracze (…), a na jego miejscu działać zaczął zakon nowy reguły św. Franciszka, założony przez ścisłego obserwanta. Nie wiem jak dalece prawdziwa jest ta historia z żywotu brata Alberta, lecz coś z prawdy na niej być musiało, bo pamiętam, że Antośka zbierała po domach starą odzież i wszelkie gałgany i że nosiła ją do schroniska Albertynów”.

W każdym razie, ponieważ nie mamy o tym żadnych pewnych świadectw, wersja Estreichera jest równie dobra (dla mnie – najlepsza), jak ta przedstawiona przez Karola Wojtyłę (jako papież Jan Paweł II kanonizował brata Alberta w 1989 r.) w dramacie _Brat naszego Boga_, jakoby pewnej zimy lub raczej na przedwiośniu Adam Chmielowski, wracając wraz z trójką przyjaciół-artystów z przyjęcia u hrabiego Z., podczas zawiei śnieżnej pod wpływem impulsu wstąpił do miejskiej ogrzewalni. „Potem wrócił ku nam – relacjonuje Lucjan, jedna z osób sztuki. – Wyglądał strasznie. W słabym świetle kaganka twarz miał jakby ulaną z zielonego wosku. Wielkie oczy przerażone. Broda i włosy, zmoczone, dopełniły wyrazu”. Z kolei Stefan Świszczowski w _Mieście Kazimierz pod Krakowem_ pisze tak: „W II poł. XIX w. Kazimierz stał się dzielnicą nędzy polskiej i żydowskiej, gnieżdżącej się w straszliwie przeludnionych mieszkaniach i starych, nieczynnych już kanałach. Artysta malarz, uczestnik powstania styczniowego, Adam Chmielowski, podczas pewnej przechadzki wieczornej doszedł do starej fosy w okolicy niezabudowanej jeszcze ulicy Miodowej, przerażony straszliwym widokiem mieszkańców kanałów postanowił zająć się losem nieszczęśliwych. Młody artysta przywdział strój mnisi i stał się odtąd bratem Albertem, założył zakon albertynów oraz schronisko dla bezdomnych w przeznaczonych do rozbiórki ruderach domów, pochodzących może jeszcze z XV w., przy ul. Krakowskiej 43 i Skawińskiej 4 i 6, wielokrotnie przebudowywanych niemal przy każdej zmianie właścicieli”. W 1891 r. po pożarze kobiety samowolnie przeprowadziły się do przytuliska na Skawińską 12, które potem poprowadziły tercjarki pod wodzą siostry Bernardyny, a od 1908 r. zamieszkały w osobnych pomieszczeniach w przytulisku na Krakowskiej 47.

Oczyszczanie koryta Starej Wisły rozpoczęto już w 1866 r. Jednak jeszcze w l. 20. i 30. minionego stulecia na Grzegórzkach, do tamtejszej części wiśliska po Starej Wiśle (dzisiejsza ul. Daszyńskiego) z całego miasta zwożono odpady komunalne, w których grzebała miejscowa uboga ludność. Bywały też odcinki zupełnie dzikie, zarośnięte krzakami, ze strugą wody pośrodku dawnego koryta, zwłaszcza po ulewach. St. Garlicki, autor książki o sklepach Krakowa z tamtego okresu, pisze, że na pocz. XX w. na Kazimierzu „znajdowały się jeszcze tereny niezabudowane, wręcz odludne: teren na prawo od ul. Starowiślnej aż do Grzegórzek, miejsce niezagospodarowane po Starej Wiśle między Skałką a Stradomiem, teren za szpitalem żydowskim przy ul. Skawińskiej”.

Wiedeńczyk Georg Pickel, ostatni kat krakowski, to postać historyczna, malownicza i odmalowana w tej książce zgodnie z zachowanymi opisami. Od 1846 r. katem w Krakowie był zniemczony Czech Karol Wygorda. Po jego zamordowaniu, w 1869 r. funkcję tę objął właśnie Pickel, noszący na co dzień kurtkę i spodnie z psiego futra, posiadacz oryginalnej kolekcji fragmentów szubienic i szafotów, sznurów, pukli włosów skazańców itp. W 1880 r. stanowisko kata krakowskiego zlikwidowano, a w razie potrzeby przybywał do Galicji praski kat Leopold Wöhlschlager, zawsze elegancki przy pracy, we fraku i białych rękawiczkach, które wrzucał po wszystkim do trumny ze skazańcem na znak, że jest tylko ślepym narzędziem Temidy (informacje za _Austriackim gadaniem, czyli encyklopedią galicyjską_ Mieczysława Czumy i Leszka Mazana). Jeśli wierzyć K. Estreicherowi młodszemu, to Pickel mieszkał nad Wisłą naprzeciw obecnego wylotu ul. Bernardyńskiej, być może w dworku Zielińskich (prawdopodobnie jego ostatnich właścicieli), pierwszym od południa spośród zaledwie kilku domów składających się ówcześnie na starą osadę Rybaki – wszystkie one zostały zlikwidowane dopiero w 1914 r.

Zachodni odcinek ul. Dietlowskiej, od obecnego mostu Grunwaldzkiego aż do ulicy Augustiańskiej, po nieparzystej stronie, zabudowano kamienicami secesyjnymi dopiero na początku XX w. (jedna z nich, nr 9, ma nawet datę umieszczoną nad wejściem: 1910). Zaś z dawnego wielkiego pustkowia po lewej (parzystej) stronie z inicjatywy Henryka Lesera w 1909 r. wykrojono teren pod pierwszy w Polsce żydowski klub sportowy Makkabi ze stadionem (dziś są tam korty Nadwiślanu). W ten sposób zagospodarowano były obszar królestwa żebraków.

Osnową powieści są autentyczne sprawy kryminalne, które rozgrywają się w czasie rzeczywistym lub bardzo do niego zbliżonym: działalność Wolnych Braci (i Mścicieli, o których mało wiadomo) z głośnym napadem na piwowara Goetza i jeszcze głośniejszym zamachem na starostę podgórskiego Starzeńskiego, napaść na komisarza Trzeciaka, który wmieszał się w bitwę dwóch band o piękną Lolę z Ludwinowa, a nawet znalezienie na brzegu Wisły uciętej upierścienionej kobiecej ręki. No i oczywiście tytułowy handel białymi kobietami (zwanymi białym towarem lub białym złotem) prowadzony od lat 90. XIX w. przez dokładnie i wiernie tu opisaną (korzystałem głównie z książki Isabel Vincent _Ciała i dusze_, wydanej po polsku w 2006 r.) międzynarodową organizację przestępczą pod niewinną nazwą Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy „Varsovia” stworzoną i kierowaną od 1890 r. z centrali w argentyńskim Buenos Aires przez polskich Żydów. Zaś w bieżącym roku ukazała się pozycja Aleksandry Jakubczak _Polacy, Żydzi i mit handlu kobietami_, w której autorka usilnie próbuje pomniejszyć skalę zjawiska, rzekomo rozdmuchanego przez antysemitów, polskich i światowych.

Na skalę problemu wskazał wielki proces we Lwowie w 1892 r., w którym na ławie oskarżonych zasiadło 27 handlarzy żywym towarem. Odbił się on szerokim echem w Europie, wzbudzając wzmożenie nastrojów antyżydowskich. Były one wciąż bardzo silne w r. 1907, kiedy to wiedeńska prasa brukowa rozpoczęła ataki na rajfurów z żydowskiej dzielnicy Leopoldstadt z powodu handlu także aryjskimi dziewczętami; akurat wtedy młody Adolf Hitler przybył do stolicy Austrii i zapewne wówczas nabawił się antyżydowskiej fobii. W Krakowie nie odnotowano (albo nie zachowało się w aktach) aż takiej aktywności rajfurów z Varsovii, spraw tego rodzaju było stosunkowo niewiele, w tym ta z udziałem Izaaka Kwera, przybyłego z Argentyny i aresztowanego w wyniku podejrzenia o handel żywym towarem (sprawę prowadził komisarz Kostrzewski z ekspozytury w Podgórzu).

Na przeł. 1897/98 rabini z Berlina, Frankfurtu, Hamburga, Paryża, Londynu i Rzymu wydali okólnik, w którym ostrzegali rodziców, by nie ulegali łatwowiernie namowom agentów, a gminom kazali surowo piętnować hańbą wszystkich uczestniczących w tym niemoralnym procederze (u Żydów prostytucji w ogóle nie tolerowano) i nie dopuszczać ich do żadnych obrzędów religijnych. Rabin Rosenak z Niemieckiego Związku Rabinów w 1902 r. odbył podróż po Galicji, by zmobilizować tutejszych rabinów do zwalczania zorganizowanego nierządu. Rok później żydowskie feministki Bertha Papenheim i dr Sara Rubinovitsch też objechały Galicję, by poznać skalę problemu.

I Międzynarodowy Kongres o Handlu Kobietami (White Slave Traffic) odbył się w czerwcu 1899 r. w Londynie z inicjatywy angielskiej instytucji National Vigilance Association z udziałem delegatów z największych państw europejskich. Delegaci francuscy i rosyjscy domagali się wpisania do wszystkich kodeksów karnych we wszystkich krajach handlu żywym towarem jako przestępstwa. Prace nad tym trwały 10 lat i zaowocowały konwencją przyjętą przez 17 państw, że za stręczenie nieletniej kobiety lub panny, nawet za jej zgodą, grozi kara bezwzględnego wiezienia. W traktacie wersalskim uznano handel ludźmi za ciężką zbrodnię i umieszczono paragraf o ściganiu handlarzy ludźmi także poza krajami, w których dokonywali przestępstw. W wyniku tych działań po I wojnie światowej proceder ten uległ ograniczeniu. W 1928 r. ambasadorowi polskiemu w Argentynie udało się zmusić Varsovię do usunięcia z nazwy słowa „warszawskie” i wówczas powstała organizacja Cwi Migdal (w jid. duża siła), dwa lata później rozbita przez sędziego Rodrigueza Ocampo i nieustępliwego Julia Alsogaraya, szefa biura śledczego policji federalnej w Buenos Aires, dzięki zeznaniom podstępnie zmuszonej do prostytucji Polki żydowskiego pochodzenia, Racheli Liberman. Opisaną w książce Perlę Pezeborską w rzeczywistości Alsogarayowi udało się w ostatniej chwili uratować, inne dziewczyny nie miały tyle szczęścia. W 1891 r. „Kurier Warszawski” pisał o „pannie N.”, która dowiedziawszy się na statku niedaleko Montevideo, co ją tam czeka, skoczyła do morza i utopiła się.

Niestety, niecny proceder handlu białymi (i nie tylko) kobietami bynajmniej nie zanikł i trwa do dzisiaj w najlepsze, tyle że miejsce organizacji Cwi Migdal zajęły rozmaite organizacje gangstersko-mafijne z wielu państw, najróżniejszych nacji i wszystkich religii, posługując się metodami jeszcze bardziej brutalnymi niż dawni żydowscy handlarze.

Kraków w tamtej epoce był miastem niewielkim (ale ludnym), stłoczonym w obrębie tzw. drugiej (pierwsza to Planty) obwodnicy, czyli w granicach wytyczonych przez linie kolejowe (od zachodu przez kolej cyrkumwalacyjną, czyli obwodową, późniejsze Aleje Trzech Wieszczów). Niektórzy za taki stan rzeczy obwiniają wojskowe władze austriackie (które tworząc Twierdzę Kraków na długo zahamowały rozbudowę miasta), zapominając że budowa umocnień zapewniła wielu mieszkańcom pracę i zarobki w naprawdę ciężkich czasach, a później stałe dochody i profity dla miasta związane z pobytem licznej załogi wojskowej. Nie mówiąc o tym, że z wyjątkiem Plant praktycznie wszystkie tereny zielone istniejące dziś w obrębie Śródmieścia i jego sąsiedztwie zawdzięczają swe powstanie temu, że w czasach c.k. były wyłączone spod zabudowy (potem już tylko je okrawano, jak park Krakowski).

Opisy wyglądu ówczesnego Krakowa (i Podgórza, wtedy jeszcze osobnego miasta), jego poszczególnych dzielnic, ulic i zaułków, szczegóły z życia mieszkańców (ze wszystkich grup społecznych) w najrozmaitszych jego aspektach pochodzą z fachowego piśmiennictwa naukowego i popularnonaukowego, archiwalnych akt policyjnych, prasy i publikacji książkowych (w tym powieści i dramatów) z tamtych czasów oraz ze wspomnień pamiętnikarzy.

Tym, którzy po lekturze tej powieści chcieliby poszerzyć swą wiedzę o tamtej fascynującej i bujnej epoce i przyłapać autora na jakiejś nieścisłości, jako lekturę lekką a pożyteczną mogę polecić z rzeczy ogólnych bardzo zgrabne kompendium Jarosława Skowrońskiego _Kraków cesarsko-królewski_ oraz Stanisława Grodziskiego _Wzdłuż Wisły, Dniestru i Zbrucza. Wędrówki po Galicji dyliżansem, koleją, samochodem_. O sensacjach i skandalach _belle epoque_ brawurowo napisała Krystyna Jabłońska w _Ostygłych emocjach_, a także Iwona Kienzler w _W oparach absyntu. Skandale Młodej Polski_. Niedościgły w wyszukiwaniu i opisywaniu najróżniejszych ciekawostek z interesującego nas okresu był Jan Rogóż (oprócz wspomnianego _Kryminalnego Krakowa_ także _Pitaval_ I i II, _Krakowskie 4 pory roku_, _Portrety ulic Krakowa,_ _Na krakowskim c.k. bruku_ I i II), zaś stan ówczesnej kryminalistyki opisał Jan Widacki w _Stuleciu krakowskich detektywów_.

Jednak najcenniejszym i najbardziej pasjonującym źródłem informacji dla autora były pamiętniki. Od niedościgłych literacko _Nie od razu Kraków zbudowano_ Karola Estreichera młodszego (to odkrycie zawdzięczam małżonce), przez _Wspomnienia_ Marii z Mohrów Kietlińskiej, _Tamten Kraków, tamtą Krynicę_ Eleonory z Cerchów Gajzlerowej, _W kręgu naftowej lampy_ Tadeusza Sochy, _Życie towarzyskie i obyczajowe Krakowa w latach 1848–1863_ Marii Estreicherowej, dowcipną _Marię i Magdalenę_ Magdaleny Samozwaniec, aż po świetne _Igraszki z czasem_ Stanisława Broniewskiego, czy nostalgiczne _W moim Krakowie nad wczorajszą Wisłą_ Władysława Krygowskiego oraz _Na krakowskim Rynku_, _Na krakowskich ulicach_, _Świat opilców i oźralców_ i _Księgę zapachów_ Andrzeja Kozioła, a także zbiorowy _Kopiec wspomnień_.

Wszystkim wymienionym (i niewymienionym, a jest ich cała rzesza i trzeba by zamieścić długą listę) Autorom jestem ogromnie wdzięczny za ocalenie pamięci o tym wspaniałym dla Krakowa czasie (porównywalny okres świetności i znaczenia tego miasta przydarzył się chyba tylko raz – w Złotym Wieku) i dostarczenie mi tak wyśmienitego tworzywa. Przyznaję bez bicia, że bezczelnie, bezwstydnie i bez opamiętania, pełnymi garściami czerpałem z Waszej twórczości. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, moi drodzy poprzednicy i zarazem przewodnicy, gdyż bez Waszego wkładu ta książka byłaby niepełna. Liczę też po cichu, że Wam, moi drodzy Czytelnicy, spodoba się to nasze zbiorowe dzieło, do którego ja ze swej strony dołożyłem tylko odrobinę fabuły.KALENDARIUM

1772 - I rozbiór Polski i utworzenie przez Austriaków na zajętym obszarze tzw. Królestwa Galicji i Lodomerii (bez Krakowa) ze stolicą we Lwowie

24 III 1794 - przybycie Kościuszki do Krakowa, przysięga na Rynku Głównym i początek insurekcji kościuszkowskiej

26 II 1784 - cesarz Józef II Habsburg nadaje prawa miejskie leżącemu na prawym brzegu Wisły Wolnemu Królewskiemu Miastu Podgórze, sąsiadowi (przez rzekę) Krakowa

5 I 1796 - zajęcie Krakowa przez Austriaków w wyniku powiększenia zaboru austriackiego po III rozbiorze Polski

15 VII 1809 - zajęcie Krakowa przez wojsko polskie ks. Józefa Poniatowskiego, po czym Kraków staje się częścią utworzonego przez Napoleona Księstwa Warszawskiego

1815 - po klęsce Napoleona na kongresie wiedeńskim powołanie przez trzech zaborców Polski kadłubowego państewka - Rzeczypospolitej Krakowskiej _alias_ Wolnego Miasta Krakowa (z okolicą)

16 11 1846 - po nieudanym powstaniu krakowskim wcielenie Krakowa do Austrii

26 IV 1848 - Wiosna Ludów w Krakowie, ostrzelanie miasta przez artylerię austriacką

18 VII 1850 - wielki pożar Krakowa

1863-64 - udział krakowian (w tym żuawów) w powstaniu styczniowym

1866 - ustanowienie samorządu miejskiego, początek autonomii galicyjskiej

1873 - przedostatni atak cholery (ostatni był w 1892)

18 III 1881 - inauguracja tramwaju konnego w Krakowie

18 I 1888 - inauguracja kolei cyrkumwalacyjnej (obwodowej) obiegającej Stare Miasto od północy i zachodu (zlikwidowana w 1911; dziś biegną tamtędy m.in. Aleje Trzech Wieszczów). Oddanie do użytku Poczty Głównej w Krakowie na rogu ulic Westerplatte i Wielopole

1 XI 1888 - oddanie pod opiekę bratu Albertowi obu starych ogrzewalni na Kazimierzu, męskiej i kobiecej

12 VII 1890 - dzień kiedy u wybrzeży Patagonii ostatni raz widziano statek „Santa Margarita”, którym płynął John Orth (oficjalnie uznany za zmarłego w 1911) ze swą morganatyczną żoną, aktorką Millą Stuebel

6 VI 1891 - rozpoczęcie działalności Krakowskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, drugiego na świecie po wiedeńskim

1891 - przekazanie przez miasto bratu Albertowi na nowe schronisko domu przy ul. Krakowskiej 47

1891 - powstanie pod egidą Austriackiego Czerwonego Krzyża we Lwowie (z filią w Krakowie) autonomicznego Stowarzyszenia Mężczyzn i Dam Czerwonego Krzyża w Galicji z prezesem ks. Pawłem Sapiehą na czele

10 IX 1898 - zabójstwo cesarzowej Elżbiety (Sissi)

CZERWIEC 1899 - I Międzynarodowy Kongres o Handlu Kobietami (White Slave Traffic) w Londynie

18 IX (POWTÓRZONY ZE WZGLĘDÓW FORMALNYCH 19. XI.) 1899 - ślub St. Wyspiańskiego z Teofilą (Teodorą) Pytko

ZIMA 1899/1900 - znalezienie na Plantach na wpół zamarzniętego Tadeusza Żeleńskiego

16 VI 1900 - podczas Międzynarodowych Wyścigów Konnych w Krakowie bieg o najwyższą nagrodę (10 tys. koron) wygrał Leader przed Lencią i Betrtigerem

10 IX 1900 - krótka wizyta FJ I na krakowskim Dworcu Głównym w drodze na manewry pod Jasłem (17.IX. powrót i postój na krakowskim Dworcu Głównym bez wysiadania z pociągu)

3 XI 1900 - napad Wolnych Braci (działali w Galicji od poł. 1897 r. do ok. 1904 r. roku) na barona Goetza-Okocimskiego w jego biurze w Okocimiu

20 XI 1900 - ślub Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną w kościele Mariackim

27 XI 1900 - zamach Wolnych Braci na starostę podgórskiego Edwarda hrabiego Starzeńskiego (miał syna Egona, uwodziciela mężatek) w jego posesji w Podgórzu

14 II 1901 - otwarcie krakowskich wodociągów miejskich

13 III 1901 - prapremiera _Wesela_ St. Wyspiańskiego w Teatrze im. J. Słowackiego

13 III 1901 - inauguracja tramwaju elektrycznego (wąskotorowego) w Krakowie

14 V 1901 - brawurowa ucieczka Józefa Piłsudskiego (zorganizowana przez Al. Sulkiewicza) z petersburskiego szpitala św. Mikołaja Cudotwórcy

5 VI 1901 - zabójstwo Dagny Przybyszewskiej przez Władysława Emeryka w Tyflisie (dziś Tbilisi stolica Gruzji)

22 IX 1901 - przez nagłą śmierć Ignacego Maciejewskiego, Sewera, który wraz żoną był duszą tego niezwykłego miejsca, kres istnienia słynnego salonu artystycznego na ul. Batorego - „herbaciarni”

27 IX 1901 - uroczyste oddanie do użytku przytuliska dla weteranów powstania styczniowego w zakupionej w tymże roku w tym celu kamienicy przy ul. Biskupiej 18

17 X 1901 - samobójstwo pisarza M. Bałuckiego, który zastrzelił się na Błoniach, na wprost wejścia do parku Jordana

8 XI 1901 - o 1.00 rano aresztowanie na ulicy Siennej w Krakowie dra Tadeusza Żeleńskiego, trzeźwego, ale wykrzykującego nieartykułowane słowa w okropny sposób, straszącego przechodniów

PRZEŁ. 1902/1903 - umorzenie sprawy zamachu na starostę podgórskiego Starzeńskiego

26 I - 23 III 1902 - prezentacja podczas pierwszej ogólnopolskiej wystawy fotografii w wielkich salach kolegium Nowodworskiego przy ul. Św. Anny w Krakowie m.in. twórczego dorobku słynnego wynalazcy Jana Szczepanika, przy okazji demonstracja skuteczności jego wynalazku - pancerza kulotrwałego

LUTY 1904 - wyjście przymusowego pacjenta Władysława Kretkowskiego z Domu Zdrowia dra Żuławskiego, w którym spędził w zamknięciu blisko 10 lat

24 VI 1904 - jednodniowa wizyta w Krakowie berlińskiego komisarza Hansa von Treskowa, odpowiedzialnego za handel żywym towarem w stolicy Niemiec, któremu do opieki przydzielono Bronisława Karcza

16/17 VII 1905 - przypłacone ciężką raną wmieszanie się komisarza A. Trzeciaka w wojnę gangów o Lolę z LudwinowaARCHIWUM NARODOWE W KRAKOWIE

SKARBY PRZESZŁOŚCI
DLA PRZYSZŁOŚCI

Na przełomie XIX i XX w. w Krakowie istniały dwa archiwa: Krajowe Archiwum Aktów Grodzkich i Ziemskich w Krakowie, w budynku sądów przy ul. Grodzkiej 52 oraz Archiwum Aktów Dawnych Miasta Krakowa przy ul. Siennej 16. Gromadziły one i chroniły dokumenty nie mające wprawdzie praktycznego znaczenia w bieżącej działalności urzędów czy sądów, ale będące bezcennym źródłem historycznym dla badaczy dziejów Krakowa i Polski. Archiwa połączono w 1952 r., a ich sukcesorem jest Archiwum Narodowe w Krakowie. Znajdziemy w nim archiwalia ukazujące m.in. pracę sądów i policji, życie mieszkańców miasta - także policjantów i przestępców. Odnajdujemy szczegóły życia i pracy działających wówczas c.k. ajentów policyjnych Józefa Mohra i Bronisława Karcza. W 2020 r. zakończyła się budowa nowej siedziby Archiwum Narodowego w Krakowie, najnowocześniejszego budynku archiwalnego w Polsce. Będą w nim przechowywane archiwalia mogące być kanwą niejednej powieści, nie tylko kryminalnej. Ciekawe wątki ukazują teksty publikowane w „Krakowskim Roczniku Archiwalnym”, a portal internetowy „Dawne pismo” pomoże w odczytywaniu dokumentów.

Archiwum Narodowe w Krakowie

Ul. Sienna 16, 30-960 Kraków

Nowa siedziba:

Ul. Rakowicka 22E, 31-510 Kraków

www.ank.gov.pl

www.dawnepismo.ank.gov.pl

www.kra.ank.gov.pl

www.archiwalneopowiesci.ank.gov.plKacper Ryx

Bohaterem tego czworoksięgu jest Kacper Ryx, wpierw student medycyny, potem zawołany medyk, lecz przede wszystkim inwestygator (prywatny detektyw) Ich Królewskich Mości, który rozwiązuje autentyczne sprawy kryminalne i afery polityczne nękające Kraków i Rzeczpospolitą w II połowie XVI wieku. Akcja każdego tomu toczy się za panowania innego króla, kolejno: Zygmunta Augusta, Henryka Walezego, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy. Pomocnikami i przyjaciółmi Ryksa są m.in. rubaszny olbrzym Niziołek, znany poeta Mikołaj Sęp-Szarzyński, czy przyszły hetman Stanisław Żółkiewski.Cykl opowiadań _Nazywam się Ryx_

Po wielokrotnych namowach czytelników, specjalnie dla tych, którym wciąż mało przygód Kacpra Ryksa Mariusz Wollny napisał i wydał cykl niniejszych opowiadań. Są to historie zupełnie nowe lub takie, które nie zmieściły się na kartach głównej serii.

W _Królu Żebraków_ Ryx zmierzy się z arcytrudnym zadaniem zakończenia niszczącej miasto wojny gangów o schedę po zamordowanym przywódcy przestępczego półświatka. _Szatan w klasztorze_ to z kolei sprawa morderstwa w poświęconych murach podkrakowskiego opactwa Benedyktynów w Tyńcu, gdzie, mogłoby się zdawać, zło nie miało przystępu. W _Tajemnicy wzgórza wawelskiego_ udamy się wraz z inwestygatorem do wnętrza skały wawelskiej i odkryjemy jej niesamowity (i niebezpieczny) sekret. Niepołomice i okalającą je puszczę poznamy przy okazji zamachów na króla Stefana Batorego w opowiadaniu _Królobójcy_. Natomiast zamykający cykl opowiadań (a zarazem całą 10-letnią przygodę m. Wollnego z Ryksem) tekst _Zapętleni_, przeniesie nas do XVI-wiecznej Wieliczki i tamtejszej kopalni soli._Kroniki dymitriad_

Akcja trzytomowych _Kronik dymitriad_ toczy się na początku xvii wieku. Bohaterem trylogii jest Kacper Turopoński, syn krakowskiego detektywa Kacpra Ryksa. W _Krwawej jutrzni_, pierwszej części trójksięgu, Ryx junior jedzie do Moskwy z sekretną misją, zleconą mu przez królewski dwór, po drodze przyłączając się do orszaku Maryny Mniszchówny zdążającej na ślub z Dymitrem Samozwańcem. Zakochany w Marynie Ryx cierpi katusze, do tego ściera się z awanturnikami towarzyszącymi wyprawie, a na koniec uczestniczy w jej dramatycznym finale. W kolejnym tomie, _Straceńcach_, sekundujemy bohaterowi w jego miłosnych i wojennych perypetiach, przy okazji zapoznając się z największymi tryumfami polskiego oręża – zwycięstwem nad Rosjanami i Szwedami pod Kłuszynem oraz wkroczeniem Polaków do Moskwy. Ostatnia część (_Mściciel_) przedstawia los polskiego garnizonu w Moskwie, a następnie przenosi nas na kresy dawnej Rzeczypospolitej. Jednak nie te znane z Trylogii Henryka Sienkiewicza, ale inne, zupełnie już zapomniane, choć znacznie bliższe i nie mniej egzotyczne od tamtych, naddnieprzańskich.

Atutem trylogii, podobnie jak wszystkich powieści Wollnego, obok wartkiej akcji jest maksymalna wierność prawdzie historycznej._Kacper Ryx i Król Żebraków_ – gra planszowa

_Kacper Ryx i Król Żebraków_ to łotrzykowska, planszowa gra strategiczna oparta na motywach cyklu powieściowego autorstwa Mariusza Wollnego o XVI-wiecznym krakowskim detektywie Kacprze Ryksie. Twórcy gry – Łukasz Wrona, Piotr Krzystek i Daniel Budacz – odwracają tu jednak role, ponieważ głównymi bohaterami gry są przestępcy, mordercy, złodzieje, dziewki wszeteczne i inne typy spod ciemnej gwiazdy. W tej dynamicznej i pełnej emocji „planszówce” gracze wcielają się w role hersztów gangów, którzy stają do walki o władzę nad przestępczym półświatkiem renesansowego Krakowa i tytuł mitycznego Króla Żebraków. Gracze walczą między sobą, ale mają też wspólnego wroga, który nie spocznie póki nie zakończy tej krwawej, doprowadzającej miasto do ruiny wojny. Postacią tą jest oczywiście Kacper Ryx, który tropi i piętnuje przestępstwa graczy, znacząco utrudniając im ich poczynania. Partnerem gry jest Krakowskie Biuro Festiwalowe, które włączyło ją do programu Kraków Miasto Literatury UNESCO._Był sobie król..._

Trzytomowy cykl popularnonaukowy _Był sobie król…_ to dopiero drugie po słynnej trylogii Pawła Jasienicy literackie opowiadanie o dziejach dawnej Polski. Wzorowane na dziele Mistrza, ale skierowane do mniej zaawansowanych miłośników historii ojczystej - młodszych i starszych. To książki dla całej rodziny i na całe życie, uczą i bawią snując fantastyczną i arcyciekawą opowieść o naszych przodkach, począwszy od czasów legendarnych, a na ostatnich królach kończąc. Pozbawione niepotrzebnych, suchych faktów, zobrazowane genialnymi ilustracjami i wzbogacone o tony ciekawostek nasze dzieje okazują się być nie mniej fascynujące niż najlepsze seriale HBO czy Netflixa!

W serii ukazały się _Poczet Piastów_, _Poczet Jagiellonów_, dwutomowy _Poczet królów wybieranych_ oraz klasyczna rodzinna gra karciana Czarny Piotruś w wersji piastowskiej.

Księgarnie zainteresowane dystrybucją serii zapraszamy do współpracy!

Zapraszamy na profil fb serii: fb/BylSobieKrol
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: