Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Bob Dylan i muzyczna rewolucja - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
2 lipca 2025
3298 pkt
punktów Virtualo

Bob Dylan i muzyczna rewolucja - ebook

Mistrzowsko nakreślony obraz wyjątkowego artysty.

Bob Dylan i muzyczna rewolucja była inspiracją dla twórców głośnego filmu Kompletnie nieznany, nominowanego do ośmiu Oscarów, w tym za najlepszy film, najlepszy scenariusz adaptowany i najlepszą rolę męską – dla Timothéego Chalameta.

Wieczorem 25 lipca 1965 roku Bob Dylan wszedł na scenę Festiwalu Folkowego w Newport w towarzystwie zespołu grającego na instrumentach podłączonych do prądu. Następnie wykrzyczał swój nowy rockowy przebój Like a Rolling Stone. Publiczność złożona z fanów muzyki folkowej i aktywistów politycznych, którzy obwołali Dylana swoim akustycznym prorokiem, zareagowała osłupieniem i buczeniem. Wyrazy uznania były nieliczne. Jednak ten dylanowski manifest muzycznej niezależności, został usłyszany na całym świecie. Dzisiaj uznawany jest za jedno z przełomowych wydarzeń w muzyce XX wieku – symboliczny koniec odrodzenia folku i narodziny rocka jako głosu pokolenia.

W książce Bob Dylan i muzyczna rewolucja Elijah Wald bada kulturowy, polityczny i historyczny kontekst przełomowego występu, który jasno ukazał, że lata sześćdziesiąte XX wieku były dekadą przemian. Dogłębnie analizuje odrodzenie folku, narodziny rocka oraz napięcia między tradycją a nowatorstwem w muzyce. Rzuca nowe światło na artystyczną ewolucję Boba Dylana, jego przywiązanie do bluesa, skomplikowane relacje z folkowym establishmentem i niegdysiejszym mentorem Pete'em Seegerem. A także ukazuje, w jaki sposób Dylan na zawsze odmienił muzykę popularną.

Odkrywająca nowe fakty w historii, która wydawała się dobrze znana, książka ta to dogłębna i błyskotliwa analiza wydarzenia w Newport, a także arcyciekawa refleksja nad jego długofalowym znaczeniem.

W tej mistrzowskiej książce Elijah Wald komplikuje uproszczony mit o pokoleniowej zmianie warty w Newport, oddając sprawiedliwość zdarzeniu, które słusznie nazywa „dylanowską deklaracją niepodległości”... To jedna z najlepszych książek o muzykach walczących o godność, jakie kiedykolwiek czytałem.

Todd Gitlin

autor książek The Sixties i Occupy Nation

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8382-527-4
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

PODZIĘ­KO­WA­NIA

Niniej­sza książka eks­plo­ruje świat, w któ­rym dora­sta­łem, więc pierw­sza par­tia podzię­ko­wań powinna się­gnąć daleko wstecz: należą się Pete’owi Seege­rowi i Bobowi Dyla­nowi. Obaj wywarli na mnie ogromny wpływ, cho­ciaż Dylana ni­gdy nie pozna­łem, a mój kon­takt z Seege­rem ogra­ni­czył się do kilku wizyt. Dzię­kuję Dave’owi van Ron­kowi, od któ­rego tak wiele się nauczy­łem o muzyce, pisa­niu i życiu, oraz Eri­cowi von Schmid­towi, który jako jedyny zatrud­nił mnie jako muzyka – gra­łem na har­mo­nijce ust­nej. A także moim rodzi­com – Geo­rge’owi Wal­dowi i Ruth Hub­bard, za to, że kupo­wali mi płyty, zabie­rali mnie na kon­certy i pozwa­lali zgłę­biać temat zma­gań poli­tycz­nych z lat sześć­dzie­sią­tych, choć nie­stety ni­gdy nie wzięli mnie na Festi­wal Muzyki Fol­ko­wej w New­port.

Zawsze gdy to było moż­liwe, sta­ra­łem się wra­cać do źró­deł pier­wot­nych – nagrań dźwię­ko­wych, fil­mów i tek­stów z okresu, który opi­suję. Mia­łem szczę­ście zdo­być szer­szy dostęp do nie­któ­rych z klu­czo­wych źró­deł niż wielu bada­czy zaj­mu­ją­cych się tą tema­tyką wcze­śniej. Przede wszyst­kim mia­łem oka­zję wysłu­chać odszu­mio­nych taśm z prak­tycz­nie wszyst­kich kon­cer­tów Festi­walu Muzyki Fol­ko­wej w New­port, wraz z komen­ta­rzem wyja­śnia­ją­cym, kto wystą­pił na każ­dym z kon­cer­tów i warsz­ta­tów i co śpie­wał. To pomo­gło mi ulep­szyć i roz­bu­do­wać dotych­cza­sowe opisy nie tylko setu Dylana, ale rów­nież wystę­pów Seegera, Joan Baez, Paul But­ter­field Blues Band, The Cham­bers Bro­thers, Richarda i Mimi Fariñów i wielu innych. Naj­więk­szą przy­jem­ność w tym pro­jek­cie spra­wiały mi całe dnie spę­dzone na pozna­wa­niu muzyki z róż­nych edy­cji tego festi­walu. Jeśli zamiesz­czam cytat lub opis z festi­walu w New­port bez przy­pisu koń­co­wego, ozna­cza to, że pra­co­wa­łem w opar­ciu o nagra­nie dźwię­kowe lub wideo, uzu­peł­nione o zaku­li­sowy mate­riał z dys­ku­sji i kore­spon­den­cji komi­tetu festi­wa­lo­wego. Więk­szość taśm prze­cho­wał Bruce Jack­son i są one dostępne w Biblio­tece Kon­gresu. Szcze­gól­nie dzię­kuję pra­cu­ją­cemu tam Tod­dowi Harvey­owi, który dostar­czył mi także teczki Alana Lomaxa z mate­riałami ze spo­tkań i kore­spon­den­cji komi­tetu, jak rów­nież Ann Hoog i Robowi Cri­sta­relli, któ­rzy zdi­gi­ta­li­zo­wali taśmy i obja­śnili mi niu­anse dźwię­kowe, które ina­czej bym prze­oczył. Pozo­stałe luki byłem w sta­nie wypeł­nić dzięki Fre­dowi Jaspe­rowi z van­gu­ard/Welk Music. Mam też dług wdzięcz­no­ści u Mur­raya Ler­nera, reży­sera fil­mów _Festi­val!_ i _The Other Side of the Mir­ror_ – nie­zrów­na­nych źró­deł infor­ma­cji na temat New­port i Dylana – za dodat­kowy kon­tekst i udzie­le­nie dostępu do nagrań wideo przed­sta­wia­ją­cych chwile nie­uwiecz­nione na taśmach audio. Na szcze­gólne podzię­ko­wa­nia (i kola­cję w Nowym Orle­anie) zasłu­guje Mary Kathe­rine Aldin – za uni­kalne spoj­rze­nie na taśmy z New­port i nie­skoń­czoną cier­pli­wość. Podzię­ko­wa­nia należą się Jef­fowi Place’owi, Ste­pha­nie Smith, Gre­gowi Adam­sowi i wszyst­kim z festi­walu Smi­th­so­nian Fol­klife, któ­rzy prze­pro­wa­dzili mnie przez mate­riały Ral­pha Rin­zlera zawie­ra­jące pro­to­koły posie­dzeń i kore­spon­den­cję komi­tetu festi­walu w New­port oraz zdję­cia Diany Davies. Mitch Blank – nie­zrów­nany dyla­no­log – zapro­sił mnie do swo­jego domu i zasy­pał doku­men­tami i nagra­niami. Dzię­kuję także wszyst­kim tym, któ­rzy przez lata prze­cho­wy­wali taśmy z kon­cer­tami i wywia­dami Dylana. Poza tym: Jase­nowi Emmon­sowi z Expe­rience Music Pro­ject (obec­nie Muzeum Kul­tury Popu­lar­nej w Seat­tle) za notat­nik Roberta Shel­tona z festi­walu w roku 1965, Her­bowi van Damowi za dzien­nik skom­pi­lo­wany w tym samym roku razem z Judy Lan­ders, Ronowi Cohe­nowi, który po raz kolejny otwo­rzył swoje prze­pastne archi­wum mate­ria­łów o odro­dze­niu folku, Ste­ve­nowi Weis­sowi i Aaro­nowi Smi­ther­sowi odpo­wie­dzial­nym za Kolek­cję Folk­loru Uni­wer­sy­tetu Karo­liny Pół­noc­nej, Dave’owi Samu­el­so­nowi za nagra­nia elek­trycz­nej sesji zespołu The Weavers, Jef­fowi Rose­nowi, Tod­dowi Kwa­itemu, Nic­kowi Spit­ze­rowi i Joemu Car­duc­ciemu za udo­stęp­nie­nie wywia­dów z klu­czo­wymi posta­ciami oraz wszyst­kim pomoc­nym pra­cow­ni­kom biblio­teki Tufts Uni­ver­sity, Biblio­teki Publicz­nej w Med­ford i Biblio­teki Publicz­nej w Bosto­nie.

Podobny dług wdzięcz­no­ści mam u wszyst­kich, z któ­rymi roz­ma­wia­łem i któ­rzy odpo­wie­dzieli na moje pyta­nia drogą mailową. Prze­pra­szam tych, któ­rych nie zacy­to­wa­łem – na pierw­szym miej­scu sta­wia­łem źró­dła z epoki, czę­sto moż­liwe do zro­zu­mie­nia tylko dzięki roz­mo­wom z uczest­ni­kami. Nie­które spo­śród naj­bar­dziej pomoc­nych kon­wer­sa­cji nie tra­fiły do książki. Na rów­nie wiel­kie podzię­ko­wa­nia zasłu­gują więc, w porządku alfa­be­tycz­nym: M. Char­les Bakst, Jes­sie Cahn, Wil­lie Cham­bers, Len Chan­dler, John Cohen, Jim Col­lier, John Byrne Cooke, Barry Gold­berg, Bill Han­ley, Jill Hen­der­son, Bruce Jack­son, Robert Jones, Nor­man Ken­nedy, John Koer­ner, Al Kooper, Barry Korn­feld, Jim Kwe­skin, Jack Lan­drón, Julius Lester, Raun Mac­Kin­non Burn­ham, Janie Meyer, Geoff Mul­daur, Maria Mul­daur, Mark Naf­ta­lin, Tom Paley, Jon Pan­kake, Tom Paxton, Arnie Rie­sman, Jim Rooney, Mika Seeger, Betsy Sig­gins, Peter Stamp­fel, Jef­frey Sum­mit, Jona­than Taplin, Dick Water­man, Geo­rge Wein, David Wil­son i Peter Yar­row. A także wielu innych uczest­ni­ków Festi­wali Muzyki Fol­ko­wej w New­port, któ­rzy dostar­czyli uży­tecz­nych uwag i cie­ka­wo­stek, mię­dzy innymi Peter Bar­tis, Chri­sto­pher Bro­oks, Dick Levine, Ann O’Con­nell, Ruth Perry i Leda Schu­bert.

Kolejne podzię­ko­wa­nia chciał­bym prze­ka­zać wszyst­kim, któ­rzy przy­cho­dzili z pod­po­wie­dziami, sło­wami zachęty i radami, a byli to mię­dzy innymi: David Dann, Greg Pen­nell, Clin­ton Hey­lin, Ben Scha­fer i wszy­scy, któ­rzy odpo­wie­dzieli na moje próby crowd­so­ur­cingu na Face­bo­oku. Nie dał­bym rady wymie­nić was wszyst­kich, więc wybacz­cie pomi­nię­cia. Wśród nie­po­mi­nię­tych chciał­bym wyróż­nić Petera Keane’a za wiele dłu­gich i owoc­nych roz­mów i Mat­thew Bar­tona za prze­czy­ta­nie suro­wej wer­sji i oca­le­nie mnie od kilku rażą­cych błę­dów.

Jeśli cho­dzi o etap pro­duk­cyjny, muszę w pierw­szej kolej­no­ści podzię­ko­wać żonie, San­drine Sheon (zna­nej też jako Hyp­po­lite Cala­mar), która prze­ry­wała naukę gry na klar­ne­cie, by poma­gać mi w trans­kryp­cji cyta­tów, wytrzy­mała sześć mie­sięcy paniki przed ter­mi­nem odda­nia tek­stu i użyła swo­ich zdol­no­ści do zapro­jek­to­wa­nia wkładki foto­gra­ficz­nej. Moja zna­ko­mita agentka, Sarah Lazin, pra­co­wała po godzi­nach, by zna­leźć tej książce dobrego wydawcę, i posta­wiła mnie przed trud­nym wybo­rem spo­śród kilku (dzię­kuję Suzanne Ryan i Benowi Scha­fe­rowi za zro­zu­mie­nie i dal­szą przy­jaźń). Denise Oswald z Dey Street Books oka­zała się wydaw­czy­nią zawsze wspie­ra­jącą, nie­szczę­dzącą słów zachęty i w odpo­wied­nim stop­niu wyma­ga­jącą. Heather Pankl doko­nała szyb­kiej i solid­nej trans­kryp­cji licz­nych wywia­dów. Redak­tor Ben Sadock oca­lił mnie przed kom­pro­mi­ta­cją i wysłał na kilka cie­ka­wych misji w poszu­ki­wa­niu fak­tów. Jego obszerna wie­dza o muzyce i języ­kach pozwo­liła odkryć nie­jedną cie­ka­wostkę. Mari­lyn Bliss po raz kolejny uży­czyła god­nych podziwu zdol­no­ści indek­so­wa­nia. Wam wszyst­kim oraz każ­demu, kto poma­gał i wspie­rał mnie w tym pro­ce­sie, skła­dam naj­ser­decz­niej­sze podzię­ko­wa­nia.WSTĘP

WSTĘP

Wie­czo­rem 25 lipca 1965 roku Bob Dylan wszedł na scenę Festi­walu Muzyki Fol­ko­wej w New­port w czar­nych dżin­sach, czar­nych wyso­kich butach i czar­nej skó­rza­nej kurtce, zamiast zna­jo­mej gitary aku­stycz­nej nio­sąc Fen­dera Stra­to­ca­stera. Tłum zafa­lo­wał nie­spo­koj­nie, gdy Dylan zaczął spraw­dzać, czy jest odpo­wied­nio nastro­jony, i kiedy dołą­czyło do niego pię­ciu muzy­ków towa­rzy­szą­cych. Po chwili zespół ostro ude­rzył w surowe chi­cago boogie, a Dylan, sta­ra­jąc się być sły­szalny mimo naj­gło­śniej­szej muzyki, jaka kie­dy­kol­wiek roz­brzmiała w New­port, zaczął gniew­nie śpie­wać pierw­szy wers: _I ain’t gonna work on Mag­gie’s farm no more!_

Póź­niej­sze wyda­rze­nia giną w cha­osie sprzecz­nych rela­cji. „The New York Times” dono­sił, że Dylan _został jed­no­myśl­nie wybu­czany przez fol­ko­wych pury­stów, któ­rzy uznali tę inno­wa­cję za naj­gor­szą here­zję_. Według innych rela­cji Pete Seeger, tytan sceny fol­ko­wej, pró­bo­wał prze­ciąć kable sie­kierą. Nie­któ­rzy tań­czyli, inni pła­kali. Wielu reago­wało roz­pa­czą i zło­ścią. Zda­rzały się wiwaty, nie bra­ko­wało też osób przy­tło­czo­nych dziką, szo­ku­jącą muzyką. Jesz­cze inni wyglą­dali na zdu­mio­nych nega­tyw­nymi reak­cjami.

Jakby rzu­ca­jąc wyzwa­nie wąt­pią­cym, Dylan wykrzy­czał począ­tek _Like a Rol­ling Stone_ (_Jak błą­dzący łach_¹), swo­jego nowego hitu radio­wego, w któ­rym każdy refren kon­fron­to­wał ich z pyta­niem: „jakie to uczu­cie?”. Publika odpo­wie­działa rykiem, który wyra­żał sprzeczne uczu­cia. Dylan już po trzech utwo­rach zszedł ze sceny. Widzo­wie krzy­czeli gło­śniej niż zwy­kle – nie­któ­rzy ze zło­ści na Dylana za zdradę, któ­rej doko­nał, ale tysiąc­krot­nie wię­cej dla­tego, że przy­szli zoba­czyć swo­jego idola, a on pra­wie nie wystą­pił. Peter Yar­row z grupy Peter, Paul and Mary pró­bo­wał ich uci­szyć, ale było to nie­moż­liwe. Wresz­cie Dylan poja­wił się z poży­czoną gitarą aku­styczną i zgo­to­wał New­port chłodne poże­gna­nie utwo­rem _It’s All Over Now, Baby Blue._

Tak wygląda legenda o Dyla­nie w New­port i duża jej część jest prawdą. Seeger nie miał sie­kiery, ale ta histo­ria tak się roz­prze­strze­niła, że w końcu nawet on wpa­so­wał ją w swoje wspo­mnie­nia, twier­dząc, że krzyk­nął: _Gdy­bym miał sie­kierę, prze­ciął­bym kabel od mikro­fonu._ Nie­któ­rzy nie­wąt­pli­wie buczeli, wielu kla­skało, a póź­niejsi fani zagłę­biali się w ana­lizę frag­men­tów fil­mów z kon­certu, pró­bu­jąc wyba­dać reak­cje tłumu. Było to zada­nie ska­zane na porażkę, bo więk­szość frag­men­tów spre­pa­ro­wano tak, by paso­wały do legendy – zroz­pa­czone krzyki po zej­ściu Dylana ze sceny zostały wkom­po­no­wane w inne czę­ści występu, by stwo­rzyć złu­dze­nie, że ta mityczna kon­fron­ta­cja została uchwy­cona na taśmie.

Dla­czego to miało zna­cze­nie? Dla­czego echa poje­dyn­czego występu jed­nego muzyka nie milkną po pół wieku? Jedną z odpo­wie­dzi może być to, że Dylan był iko­nicz­nym gło­sem dekady sły­ną­cej z buntu, a New­port sta­no­wiło epo­kowe zerwa­nie mło­dego rock­mana z daw­nym spo­łe­czeń­stwem, które go nie zaak­cep­to­wało. Był już uzna­wany za nie­prze­wi­dy­wal­nego geniu­sza, uoso­bie­nie out­si­dera, porów­ny­wany z Woodym Guth­riem, auto­rem _Bound for Glory_, Jac­kiem Kero­uakiem, auto­rem _W dro­dze_, Mar­lo­nem Brando z filmu _Dziki_, Hol­de­nem Caul­fiel­dem z _Buszu­ją­cego w zbożu,_ wyob­co­wa­nym Mer­saul­tem z _Obcego_ Alberta Camusa i – naj­czę­ściej – Jame­sem Deanem w _Bun­tow­niku bez powodu._ Był boha­te­rem egzy­sten­cjal­nym dekady, nie­za­leż­nym przy­by­szem z zachod­niej czę­ści kraju, snu­ją­cym się nocami po uli­cach Gre­en­wich Vil­lage, gry­zmo­lą­cym cięte wersy przy pory­so­wa­nych sto­li­kach zatło­czo­nych kawiarni, pędzą­cym z hukiem na moto­cy­klu, non­sza­lanc­kim kro­kiem wcho­dzą­cym na scenę i goto­wym w każ­dej chwili z niej zejść.

Dylan z New­port zapi­sał się w pamięci jako arty­sta wyty­cza­jący nowe ścieżki, kwe­stio­nu­jący zasady i nie­zwa­ża­jący na kon­se­kwen­cje. Od tam­tego czasu zwo­len­nicy nowych tren­dów w muzyce – punku, rapu, hip-hopu, elek­tro­niki – porów­ny­wali ich kry­ty­ków do nud­nych fol­kow­ców, któ­rzy nie zro­zu­mieli, że jak śpie­wał sam Dylan, czasy się zmie­niają. Skom­pli­ko­wany wybór skom­pli­ko­wa­nego arty­sty w skom­pli­ko­wa­nych cza­sach stał się przy­po­wie­ścią: pro­rok nowej ery idzie wła­sną drogą mimo odrzu­ce­nia przez kpią­cych daw­nych fanów. Dylan rzu­cił wyzwa­nie esta­bli­sh­men­towi: _Coś tu się dzieje, a pan nie wie co. Prawda, panie Jones?_ Sam zde­fi­nio­wał wła­sną trans­for­ma­cję sło­wami: _Wtedy byłem znacz­nie star­szy, teraz jestem młod­szy._ Oddzie­lał sie­bie od ludzi, któ­rzy pró­bo­wali go zawłasz­czyć: _Sta­ram się, jak mogę, by być, jaki jestem, ale każdy chce, bym był taki jak on_. A tych, któ­rzy boją się cho­dzić nowymi ścież­kami, prze­strzega: _Ten, kto się nie zaj­muje swoim naro­dze­niem, jest zajęty umie­ra­niem_.

W przy­po­wie­ściach Dylan naj­czę­ściej repre­zen­tuje mło­dość i przy­szłość, a ludzie, któ­rzy go wybu­czeli, tkwią w umie­ra­ją­cej prze­szło­ści. Ist­nieje jed­nak jesz­cze inna wer­sja, wedle któ­rej to publicz­ność repre­zen­tuje mło­dość i nadzieję, a Dylan zamyka się za ścianą elek­trycz­nego hałasu, w cyta­deli z bogac­twa, porzu­ca­jąc ide­alizm i nadzieję i sprze­da­jąc się komer­cji. W tej wer­sji festi­wale w New­port były ide­ali­stycz­nymi zgro­ma­dze­niami, na któ­rych pie­lę­gno­wano kontr­kul­turę, pró­bami przed Wood­stoc­kiem i Latem Miło­ści, a buczący piel­grzymi nie odrzu­cali tej przy­szło­ści, lecz pró­bo­wali ją ochro­nić.

Choć dzie­le­nie histo­rii na zgrabne dzie­się­cio­let­nie seg­menty może się wyda­wać banalne, lata sześć­dzie­siąte były okre­sem dra­ma­tycz­nych prze­mian, a rok 1965 wyzna­czał istotną gra­nicę. Opty­mizm początku dekady został zachwiany przez zabój­stwa Wil­liama Moore’a, Med­gara Eversa, czte­rech mło­dych dziew­czyn w Bir­ming­ham, Johna F. Ken­nedy’ego, Good­mana, Schwer­nera i Cha­neya, Violi Liuzzo oraz wielu innych, a następ­nie, w lutym, zabi­cie Mal­colma X. Trzy tygo­dnie po festi­walu w New­port wybu­chły zamieszki w Watts, dziel­nicy Los Ange­les, a wspól­no­towy zew _We Shall Over­come_ (_Zwy­cię­żymy_) został zagłu­szony okrzy­kami: _Czarna siła!_ Zabój­stwa Mar­tina Luthera Kinga i Roberta Ken­nedy’ego miały się zda­rzyć dopiero za trzy lata, a wielu ludzi wciąż wie­rzyło w marze­nie o inte­gra­cji, rów­no­ści i powszech­nej bra­ter­skiej wspól­no­cie. Jed­nak w week­end, w któ­rym Dylan wszedł na scenę ze swoją gitarą Stra­to­ca­ster, pre­zy­dent Lyn­don B. John­son ogło­sił podwo­je­nie liczby pobo­ro­wych i zobo­wią­za­nie Sta­nów Zjed­no­czo­nych do zwy­cię­stwa w Wiet­na­mie.

Działo się to dwa lata przed _Sgt. Pep­per’s Lonely Hearts Club Band_, trzy lata przed pro­te­stami nazwa­nymi Dniami Gniewu, cztery przed tra­ge­dią na kon­cer­cie The Rol­ling Sto­nes w Alta­mont, pięć przed masa­krą na uni­wer­sy­te­cie w mie­ście Kent. W uprosz­cze­niach zło­żo­nych z legendy i mądro­ści po fak­cie Dylan jest czę­sto pamię­tany jako głos tych póź­niej­szych lat i czę­sto się pomija, że po wypadku moto­cy­klo­wym w roku 1966 usu­nął się w cień, prze­stał jeź­dzić w trasy kon­cer­towe, udzie­lał nie­licz­nych wywia­dów, a resztę dekady spę­dził na nagry­wa­niu zagad­ko­wych albu­mów wyglą­da­ją­cych na celowo nie­świa­dome wyda­rzeń, o któ­rych krzy­czały nagłówki gazet. W roku 1968, przy­ci­śnięty przez sta­rego przy­ja­ciela, który chciał wyja­śnie­nia, dla­czego nie anga­żuje się bar­dziej w pro­te­sty w spra­wie Wiet­namu, odparł: _A skąd wiesz, że nie jestem… zwo­len­ni­kiem wojny?_

My wie­dzie­li­śmy, bo nie mógł nim być. Napi­sał _Masters of War_, ubrał w słowa nie­wy­raźne uczu­cia całego poko­le­nia w pio­sence _The Times They Are a-Chan­gin’_ (_Czasy nad­cho­dzą nowe_²), utwo­rem _Mr. Tam­bo­urine Man_ zapew­nił ścieżkę dźwię­kową do naszej posze­rza­ją­cej się świa­do­mo­ści, w _Like a Rol­ling Stone_ wykrzy­czał odczu­wane przez nas osa­mot­nie­nie i gdzie­kol­wiek aktu­al­nie prze­by­wał i cokol­wiek robił, te pio­senki były wszę­dzie i zna­czyły wię­cej niż kie­dy­kol­wiek. Cyto­wa­li­śmy go i roz­po­zna­wa­li­śmy przy­ja­ciół po tym, że koń­czyli za nas cytaty: _nie śledź przy­wód­ców… patrz na par­ko­me­try_, _pie­nią­dze nie gadają… tylko prze­kli­nają… nie­po­trzebna pogo­dynka… żeby znać kie­ru­nek wia­tru_³_._ Był kimś wię­cej niż muzy­kiem, wię­cej niż poetą, z całą pew­no­ścią wię­cej niż dostar­czy­cie­lem roz­rywki. Był _Zeit­ge­istem_, duchem cza­sów.

Ta książka trak­tuje o Dyla­nie z cza­sów, zanim stał się uświę­cony, a także o Festi­walu Muzyki Fol­ko­wej w New­port i Pecie Seege­rze, który ni­gdy nie był duchem cza­sów, ale z całą pew­no­ścią patro­no­wał odro­dze­niu folku. Opo­wia­dam tu o szcze­gól­nym Dyla­nie – muzyku, który ter­mi­no­wał jako nasto­letni roc­kan­drol­lo­wiec i wyko­rzy­stał ener­gię, pasję i bun­tow­ni­cze nasta­wie­nie z cza­sów tych prak­tyk nocą, gdy się poja­wił w New­port z zespo­łem elek­trycz­nym. Który był zarówno okla­ski­wany, jak i wyśmie­wany, lecz wyszedł z tej kon­fron­ta­cji sil­niej­szy niż kie­dy­kol­wiek. Tego Dylana czę­sto prze­sła­niał inny: twór­czy, medy­ta­cyjny autor pio­se­nek, który nie był wiel­kim woka­li­stą, gita­rzy­stą czy wir­tu­ozem har­mo­nijki ust­nej ani też wspa­nia­łym show­ma­nem, ale pisał tak fascy­nu­jące tek­sty, że nie spo­sób było go zigno­ro­wać. Na początku lat sześć­dzie­sią­tych XX wieku pra­wie każdy sły­szał pio­senki Dylana, zanim usły­szał jego: w wyko­na­niu Seegera, Peter, Paul and Mary, Joan Baez czy Judy Col­lins, setek mło­dych muzy­ków, któ­rzy śpie­wali w kawiar­niach, oraz tysięcy dzie­cia­ków, które śpie­wały dla przy­ja­ciół, brzdą­ka­jąc na gita­rze, a póź­niej wyko­ny­wane przez Johnny’ego Casha, The Byrds i Cher. Naj­pierw były pio­senki, a dopiero potem chudy mło­dzie­niec o nie­sfor­nych wło­sach, który jakimś spo­so­bem je stwo­rzył. Łatwo więc zapo­mnieć, że zanim Dylan stał się poetą, nocami dosko­na­lą­cym swoją ponurą sztukę, był pro­fe­sjo­nal­nym muzy­kiem zako­rze­nio­nym w coun­try, wester­nie, roc­ka­billy, R&B (rhy­thm and blu­esie) i czy­stym blu­esie albo że był chwa­lony w „The New York Time­sie”, a wielka wytwór­nia pod­pi­sała z nim umowę jako z woka­li­stą i gita­rzy­stą, zanim stał się znany jako autor pio­se­nek, recen­zja w „Time­sie” wspo­mi­nała, że śpiewa utwory Blind Lemona Jef­fer­sona, nie Woody’ego Guth­riego, a w ksią­żeczce jego pierw­szego albumu jako źró­dła inspi­ra­cji wymie­nieni są The Everly Bro­thers, Carl Per­kins i Elvis Pre­sley.

W roku 1965 Dylan miał dopiero dwa­dzie­ścia cztery lata, ale już doświad­czył wielu zmian, a za każdą z nich był ata­ko­wany i kry­ty­ko­wany. Kiedy był nasto­let­nim roc­kan­drol­low­cem, na jego pierw­sze występy reago­wano śmie­chem i drwiną. Na muzykę folk prze­rzu­cił się ku zakło­po­ta­niu swo­jej ówcze­snej dziew­czyny z liceum, która podzie­lała jego wcze­sne pasje i zaczęła pytać, dla­czego porzu­cił swój „ostry blues”. Kiedy ze śpie­wa­nia tra­dy­cyj­nych utwo­rów fol­ko­wych prze­szedł do pisa­nia wła­snych tek­stów, dawni zwo­len­nicy oskar­żyli go o _melo­dra­ma­tycz­ność i cukier­ko­wość_, a jeden, natknąw­szy się na maszy­no­pis _The Times They Are a-Chan­gin’_, zapy­tał: _Co to za gówno?_

Kiedy zre­zy­gno­wał z pisa­nia ostrych, zaan­ga­żo­wa­nych tek­stów na rzecz intro­spek­tyw­nych eks­plo­ra­cji poli­tycz­nych, zwo­len­nicy, któ­rzy obwo­łali go gło­sem poko­le­nia, zaczęli lamen­to­wać, że scho­dzi z drogi prawdy i „mar­nuje ich cenny czas”. Po dołą­cze­niu zespołu elek­trycz­nego został wygwiz­dany na całym świe­cie przez swo­ich udrę­czo­nych wyznaw­ców, a szcze­gól­nie w histo­rii zapi­sał się ten, który krzyk­nął: _Judasz!_

Z każdą zmianą i każ­dym ata­kiem publicz­ność Dylana rosła, a nowi fani zawsze czuli się lepsi od tych sta­rych, któ­rzy go nie rozu­mieli. Każda kolejna fala obwo­ły­wała go zbun­to­wa­nym out­si­de­rem. Elek­tryczna apo­sta­zja w New­port była naj­bar­dziej dra­ma­tyczną dekla­ra­cją nie­pod­le­gło­ści, sym­bo­lem dekady buntu i poko­le­nia, które nie chciało odnieść suk­cesu na warun­kach dyk­to­wa­nych przez rodzi­ców czy nauczy­cieli ani się pod­dać esta­bli­sh­men­towi, sys­te­mowi, maszy­nie. Jeśli bucze­nie pod­czas festi­wa­lo­wego występu czę­sto wyol­brzy­miano, to dla­tego, że było czę­ścią legendy, sta­no­wiło dowód, że nie­za­leż­nie od tego, jak wyso­kie lokaty zaj­mo­wały utwory Dylana na listach prze­bo­jów, nie sprze­da­wał się ani nie pró­bo­wał nikomu się przy­po­do­bać, lecz dziel­nie podą­żał wła­sną drogą.

To także książka o New­port i sce­nie fol­ko­wej, wcze­snych latach sześć­dzie­sią­tych, ruchu obrony praw oby­wa­tel­skich, trium­fie rocka, świa­tach, które kształ­to­wały Dylana, odrzu­cały go, przyj­mo­wały, uczy­niły z niego ikonę i także podą­żały wła­sną drogą – cza­sem z nim, a kiedy indziej bez niego. Festi­wale Muzyki Fol­ko­wej w New­port z tam­tego okresu nie przy­po­mi­nały żad­nych innych zgro­ma­dzeń wcze­śniej czy póź­niej w histo­rii, a nie­któ­rzy ludzie wspo­mi­na­jący je ze szcze­gól­nym sen­ty­men­tem nie inte­re­sują się Dyla­nem i nie potra­fią nawet sobie przy­po­mnieć, czy w ogóle widzieli go na sce­nie. Dla wielu z nich New­port było rów­nież sym­bo­lem buntu prze­ciwko żąda­niom i ocze­ki­wa­niom main­stre­amu – nie tylko tego ozna­cza­ją­cego segre­ga­cję rasową i mili­ta­ryzm, lecz prze­ciwko main­stre­amowi sprze­da­ją­cemu miliony egzem­pla­rzy płyt gwiazd rocka, popu czy nawet muzyki fol­ko­wej.

W New­port wystę­po­wało wielu arty­stów star­szych i bar­dziej kon­ser­wa­tyw­nych od Dylana, nie­rzadko schlud­niej­szych i bar­dziej przy­stęp­nych, a także wielu młod­szych, dzik­szych, trud­niej­szych, bar­dziej zaan­ga­żo­wa­nych, rady­kal­nych lub mniej zna­nych. Odro­dze­nie folku był to zróż­ni­co­wany, ewo­lu­ujący świat, który z per­spek­tywy czasu łatwiej pamię­tać jako grupę miłych chło­pa­ków i dziew­czyn z gita­rami, zapo­mi­na­jąc, że oprócz nich wystę­po­wali Mis­sis­sippi John Hurt, Eck Robert­son, Moving Star Hall Sin­gers, Blue Ridge Moun­tain Dan­cers, Jean Cari­gnan, Spo­kes Mashiy­ane, Bill Mon­roe, May­belle Car­ter, Son House, Muddy Waters i Reve­rend Gary Davis. W szoku wywo­ła­nym tym, że Dylan w elek­tryczny spo­sób stwo­rzył się na nowo, łatwo pomi­nąć fakt, że w ten sam week­end w New­port wcze­śniej od niego elek­tryczne sety zagrali Light­nin’ Hop­kins, The Cham­bers Bro­thers i The Paul But­ter­field Blues Band. Łatwo też oddzie­lić Dylana, samot­nego geniu­sza, od przy­ja­ciół, rówie­śni­ków i rywali, któ­rzy mu poma­gali, uczyli go, inspi­ro­wali i wywie­rali na niego wpływ. Byli to: Dave van Ronk, Eric von Schmidt, John Koer­ner, The Clancy Bro­thers, The New Lost City Ram­blers, Jim Kwe­skin, Peter Stamp­fel, Len Chan­dler, Joan Baez, a także przed­sta­wi­ciele sta­rej gwar­dii, która ich powi­tała, cza­sem gor­li­wie, innym razem z oba­wami: Alan Lomax, Sis Cun­nin­gham, Irwin Sil­ber, Odetta, The­odore Bikel, Oscar Brand i – zawsze obecny – Pete Seeger.

Seeger jest tu cen­tralną posta­cią, bo histo­ria Dylana w New­port jest rów­nież opo­wie­ścią o tym, co zbu­do­wał, co zna­czyło dla niego to miej­sce i o świa­tłach, które przy­ga­sały, gdy wzmac­nia­cze zaczy­nały pobie­rać prąd. To opo­wieść o tym, co zostało utra­cone, a co zyskane, o prze­pla­ta­ją­cych się ide­ałach i marze­niach, które ni­gdy do sie­bie nie paso­wały, i o ludziach, któ­rzy pró­bo­wali to zmie­nić, wie­rząc, że się uda. W uprosz­cze­niu Seeger i Dylan mogą repre­zen­to­wać dwa ide­ały defi­niu­jące Ame­rykę: Seeger – ideał demo­kra­cji, ludzi, któ­rzy współ­pra­cują i sobie poma­gają, żyją, wie­rzą i trak­tują się jak człon­ko­wie opty­mi­stycz­nego spo­łe­czeń­stwa sobie rów­nych, i Dylan – ideał twar­dego ide­ali­sty urzą­dza­ją­cego sobie życie w dzi­czy i pole­ga­ją­cego wyłącz­nie na sobie. W takim kon­tek­ście mogą też repre­zen­to­wać dwie połowy lat sześć­dzie­sią­tych: w pierw­szej muzyka fol­kowa była koja­rzona z ruchem na rzecz praw oby­wa­tel­skich, wspól­nym śpie­wa­niem w duchu inte­gra­cji nie tylko czar­nych z bia­łymi, lecz rów­nież sta­rych z mło­dymi i teraź­niej­szo­ści z prze­szło­ścią, ze starą Lewicą, ruchem robot­ni­czym, klasą pra­cu­jącą. „Być może wszy­scy jeste­śmy jedną wielką duszą”, „Zwy­cię­żymy”. W dru­giej poło­wie rock był ścieżką dźwię­kową kontr­kul­tury, Nową Lewicą, ruchem mło­dzie­żo­wym posze­rza­ją­cym naszą świa­do­mość. „Jebać Sys­tem!”, „Włącz się, dostrój, odpad­nij”, „Uwol­nij umysł, a twój tyłek podąży za nim”.

Oczy­wi­ście to uprosz­cze­nie zarówno postaci Dylana, jak i Seegera, dwóch skom­pli­ko­wa­nych, uta­len­to­wa­nych, nie­śmia­łych, zde­ter­mi­no­wa­nych i czę­sto trud­nych ludzi. Warto jed­nak o nich pamię­tać, bo tak wielu poj­mo­wało w tych kate­go­riach sie­bie i innych. W New­port w roku 1965 doszło nie tylko do kon­fliktu na tle muzycz­nym czy zerwa­nia z prze­szło­ścią przez jed­nego arty­stę. Wyzna­czało ono koniec odro­dze­nia folku jako ruchu maso­wego i naro­dziny rocka – doj­rza­łego arty­stycz­nego głosu poko­le­nia. W swo­ich połów­kach dekady folk i rock sym­bo­li­zo­wały znacz­nie wię­cej niż muzykę.

Pięć­dzie­siąt lat póź­niej zarówno muzyka, jak i bucze­nie wciąż pozo­stają żywe, bo Dylan na­dal jest ikoną, a poko­le­niu, któ­remu zale­żało, na­dal zależy, ale też dla­tego, że sam moment stał się iko­niczny. Książka śle­dzi wątki pro­wa­dzące do tego momentu, cza­sami pró­bu­jąc je roz­plą­tać, kiedy indziej pod­kre­śla­jąc, jak bar­dzo są wciąż splą­tane, a jesz­cze innym razem pod­po­wia­da­jąc, w któ­rych miej­scach kro­ni­ka­rze mogli sobie wymy­ślić lub dodać kolejne, które nie ist­niały lub były nie­wi­doczne. Cza­sem robili tak gwoli wyja­śnie­nia, a cza­sem, by pod­kre­ślić zło­żo­ność całej histo­rii lub poka­zać, jak dalece ina­czej może wyglą­dać dobrze znana opo­wieść, jeśli spoj­rzymy na nią w nowym świe­tle. Pierw­szym takim wąt­kiem jest Dylan, dru­gim festi­wale w New­port, a trze­cim Seeger. To oczy­wi­ście nie wszyst­kie, ale warto zapa­mię­tać te trzy, ponie­waż Dylan jest boha­te­rem, New­port sce­ne­rią, a nie spo­sób sobie wyobra­zić New­port, Dylana czy sceny fol­ko­wej z lat sześć­dzie­sią­tych bez Pete’a Seegera.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij