-
nowość
Broken Flower - ebook
Broken Flower - ebook
Siedemnastoletnia Lilly Brown próbuje poskładać życie po tragedii, która na zawsze zmieniła jej rodzinę. Gdy w miasteczku Fairfield pojawia się chłopak Olivier Russel — chłodny, a jednak poruszający coś głęboko w jej sercu — przeszłość zaczyna mieszać się z niepokojącą teraźniejszością. Z każdym dniem łączy ich coraz silniejsza więź. Ale czy to prawda, czy część większej tajemnicy? Mroczny, poruszający romans młodzieżowy o stracie, miłości i sekretach, które potrafią ranić bardziej niż prawda.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna polska |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788384149416 |
| Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_ta historia jest fikcją — zrodzoną z wyobraźni, bólu, czułości i potrzeby opowiedzenia o kruchości ludzkich emocji. Opowiada o stracie, lęku, miłości, gniewie i poszukiwaniu siebie pośród popiołów tego, co się rozpadło._
_W książce pojawiają się trudne wątki: śmierć bliskiej osoby, ataki paniki, zdrada, przemoc emocjonalna. Jeśli jesteś w miejscu, w którym czujesz, że świat przygniata Cię za bardzo — pamiętaj, że nie jesteś sam/a. Czasem samo przeczytanie o bólu może coś poruszyć. Czasem otworzyć coś, co długo było zamknięte._
_Jeśli potrzebujesz pomocy lub rozmowy, sięgnij po nią. Poniżej znajdziesz kilka ważnych numerów wsparcia:_
116 111 — TELEFON ZAUFANIA DLA DZIECI I MŁODZIEŻY
116 123 — CAŁODOBOWY TELEFON KRYZYSOWY DLA DOROSŁYCH
800 70 2222 — TELEFON ZAUFANIA DLA OSÓB W KRYZYSIE PSYCHICZNY
_Nie musisz być silny/a każdego dnia. Nie musisz wszystkiego rozumieć. Twoje emocje są ważne. Twój głos jest ważny. I nawet jeśli nie zawsze w to wierzysz — świat naprawdę jest lepszy, gdy jesteś w nim Ty._
_Z sercem otwartym na Twoją historię,_
_Joanna Lisowska_
_DEDYKACJA_
_DLA TYCH, KTÓRZY KOCHALI, KIEDY BYŁO TRUDNO._
_DLA TYCH, KTÓRZY ZOSTAWILI PO SOBIE TYLKO ECHO TĘSKNOTY._
_I DLA TYCH, KTÓRZY WRACAJĄ — JUŻ NIE PO KOGOŚ, TYLKO PO SIEBIE._
_Bo nie każda miłość musi przetrwać, by być prawdziwa._
_Wystarczy, że była. I że zostawiła coś, czego nie da się już wymazać._
_— Joanna Lisowska_PROLOG
Kiedyś, po jednej z tych naszych głupich, roztańczonych nocy, gdy śmiałyśmy się aż do bólu brzucha, obiecałyśmy sobie z Rose, że jeśli któraś z nas umrze — druga przyjdzie na jej pogrzeb ubrana w swój ulubiony kolor. Żeby zrobić coś na przekór. Aby świat choć raz zobaczył śmierć inaczej niż w czerni i ciszy. Wtedy ta obietnica wydawała się zabawna. Odległa. Jak wszystko, co wydaje się nierealne, gdy masz przed sobą całe życie. Stoję teraz przed lustrem. Cała w czerwieni. Sukienka, marynarka, nawet usta — wszystko w kolorze, który uwielbiałam, a najchętniej zawinęłabym się w koc i wróciła do łóżka, żeby płakać aż do końca świata. Miała tylko dwadzieścia lat. Powinna być tutaj, śmiać się głośno. Wkradać się do mojego pokoju wieczorem i podkradać mój ulubiony sweter, sądząc naiwnie, że o tym nie wiem. Powinna kłócić się ze mną o to, kto prowadzi do sklepu, kto zrobi popcorn do filmu, kto zapomni odezwać się jako pierwsza.
Ale jej nie ma.
Nie wiem, jak mam poskładać sobie życie bez niej.
Wszystko się rozsypało. I choć dni mijają, czas nie leczy. Czas tylko sprawia, że tęsknię mocniej. Wycieram kolejną łzę spływającą po policzku. Czy ten ból kiedyś minie? Ten ścisk w sercu, który rozdziera mnie od środka na milion kawałków? Każda myśl o niej — jakby jej twarz pojawiała się przed moimi oczami tylko po to, by znów zniknąć.
Wychodzę w końcu z pokoju. Rodzice czekają. Nie mówią nic, gdy widzą mnie w czerwieni. Wiedzieli o naszej małej obietnicy. Szanują ją.
Dziś żegnam część siebie. Ale wiem, że ilekroć zamknę oczy, to właśnie jej głos będę słyszeć w ciszy.ROZDZIAŁ 1
Minęło dwa tygodnie od śmierci Rose. Powoli przyswajam swoją nową rzeczywistość. Rodzice większość czasu spędzają na pracy. Nie mam im za złe. Stracili przecież córkę. Uciekają w pracę by zagłuszyć ból. Też teraz wolę być sama. Wcześniej, kiedy coś mnie przytłaczało uciekałam do robienia zdjęć. Czasem razem z Rose wyruszałyśmy na nasze „wyprawy zdjęciowe” — tak je nazywałyśmy, a czasem szłam sama. Uwielbiałam to — ten moment kiedy świat cichł, a zostawałam tylko ja i aparat. To była moja ucieczka, moje bezpieczne miejsce. Ale śmierć Rose zabrała mi to. Od tej pory nie potrafię sięgnąć po aparat. Jakby każde zdjęcie, które mogłabym zrobić było niekompletne — bo już jej nie ma.
Jednak po tak długiej nieobecności muszę pojawić się w szkole. Nie mogę unikać ciągle świata zewnętrznego. Ubrana w zwykłe jeansy i biały crop top, wsiadam do samochodu. Jestem już spóźniona, ale jakoś wszystko mi jedno. Słońce grzeje dziś nieubłaganie jak na połowę września. Zakładam więc okulary przeciwsłoneczne by widzieć cokolwiek podczas jazdy. Za niecały kwadrans parkuję samochód najbliżej wejścia do szkoły, żebym po zajęciach była w stanie szybko uciec od przypadkowych ludzi i komentarzy typu „przykro mi”, „całe życie miała przed sobą”. Ostatnie spojrzenie do lusterka. Wyglądam okropnie. Moje brązowe włosy upięte w niedbały kok, szare oczy nie podkreśla dzisiaj nic tylko worki pod oczami od nieprzespanych nocy i płaczu.
— Gorzej być i tak nie może! — mówię sama do siebie i wysiadam z samochodu. Zamykam drzwi kluczykiem i po chwili już wchodzę po schodach, które prowadzą do szkoły. Nagle, niespodziewanie wpadam na kogoś z taką siłą, że torba prawie wyleciała mi z ramienia. Już byłam pewna, że zaliczę glebę, ale mocne dłonie złapały mnie w pasie, zatrzymując upadek. Poczułam ciepło jego dotyku przez delikatny materiał mojej koszulki. Uniosłam wzrok… i wtedy mnie uderzyło. Nie fizycznie. Dosłownie uderzyły mnie jego oczy- głębokie, ciemnobrązowe tęczówki, w których było coś niepokojąco łagodnego. I te kręcone, czarne włosy, lekko opadające na czoło — zupełnie jakby specjalnie zostawił je nieułożone, choć wyglądały tak, jakby właśnie wyszedł z jakiejś sesji zdjęciowej.
— O rany — wydukał, odrywając dłonie z moich boków. — Przepraszam. Za szybko wyszedłem. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Jestem Olivier.
Zamrugałam parę razy, próbując wrócić na ziemie.
— Nic się nie stało — odparłam szybko, odwracając wzrok i poprawiając torbę na ramieniu.
Wciąż patrzył na mnie z tym lekko rozbawionym spojrzeniem. — A ty? Jak masz na imię?
Przełknęłam ślinę i zanim zdążyłam ugryźć się w język, odpowiedziałam.
— Lilly. Mam na imię Lilly.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Taki prawdziwy, ciepły. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak bardzo to spotkanie zmieni wszystko.
*
Siedziałyśmy z dziewczynami na przerwie, próbowałam wcisnąć w siebie jedzenie, ale nie bardzo mi to wychodziło. Byłam wdzięczna Alice i Mii, że nie poruszały ze mną tematu Rose. Starały się zachowywać normalnie. Dziękować Bogu. Z moich rozmyśleń wyrwała mnie Mia.
— Halo! Ziemia do Lil.
— Przepraszam — odpowiadam.
— Luzik, pewnie nie słyszałaś kto wrócił do miasta — mówi.
— Nie mam pojęcia, kto? — pytam z zaciekawieniem.
— Olivier, brat Toma. Ponoć po tym wszystkim przyjechał by pomóc mamie.
I w tej chwili moje serce stanęło. To był on. Ten którego poznałam przy wejściu. Olivier. Brat zmarłego chłopaka mojej zmarłej siostry. Poczułam, jak powietrze wokół mnie staje się gęstsze. Dźwięk rozmów koleżanek zaczęły się oddalać, jakby ktoś zanurzył mnie pod wodą. Zrobiło mi się duszno. Palce zaczęły drżeć. Oddech — urywał się w gardle, płytki, poszarpany.
Nie. Nie teraz. Nie tutaj.
Rozpoznałam to od razu. Ten znajomy ścisk w klatce piersiowej. To mrowienie w palcach. To uczucie, jakby serce miało zaraz roztrzaskać się o żebra. Zaraz dostanę ataku paniki. Wiedziałam to, czułam, jak się zbliża, jak fala. Nie mogłam dopuścić, by to zobaczyły. Nie mogłam… nie mogłam się tu rozpaść.
— Przepraszam, muszę iść do toalety — zabieram swoją torbę i czym prędzej udaje się do łazienki, bo już wiem co zaraz nastąpi. Wbiegam szybko do łazienki, podbiegam do umywalki, odkręcam kurek z wodą. Widzę jak ręce zaczynają mi się trząść coraz bardziej. Ochlapuje twarz zimną wodą. Powtarzam sobie na głos.
— Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze Lilly — i tak w kółko, lecz to nic nie daje. Czuję, że zaraz nie będę mogła oddychać. Łzy same zaczynają wypływać z moich oczu, zamykam się szybko w kabinie, siadam na toalecie. W głowie ciągle powtarzam sobie, że wszystko będzie dobrze. Podciągam swoje nogi pod klatkę piersiową, łapię je swoimi rękoma i próbuję to przeczekać.
Po kilku minutach czuję, że mój oddech zaczyna łapać regularny rytm, zaczynam już trzeźwo myśleć. Coraz mniej już się boję. Zaczynam odczuwać ulgę, lecz jestem wyczerpana fizycznie. Po każdym takim ataku chciałabym się znaleźć w łóżku.
To nie pierwszy raz. Zaczęło się dwa dni po śmierci Rose. Nie chcę mówić nic na ten temat rodzicom, nie chcę dokładać im zmartwień.
Postanawiam zerwać się z ostatniej lekcji. Piszę szybkiego smsa do Alice, aby się nie martwiła, ale muszę wrócić do domu. Po chwili czuję wibrację w kieszeni. Wyjmuję telefon, i odczytuję wiadomość.
_Alice:_
_Jakbyś czegoś potrzebowała, to pisz <3_
Nie docieka, to dobrze. Chwilę później wjeżdżam już na podjazd pod domem. Uciekam od razu do swojego pokoju.
No właśnie mój pokój.
Wyglądał jak cichy świadek tego, co się wydarzyło — miejsce, które znało mnie sprzed i po. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się na swoim miejscu: łóżko starannie zasłane szarą narzutą, biurko ustawione dokładnie pod oknem, półki z książkami poukładane według kolorów grzbietów. Ale wystarczyło przyjrzeć się bliżej by zauważyć pęknięcia w codziennej układance. Nad łóżkiem wisiał plakat z koncertu zespołu, który kochałam z siostrą — trochę już wyblakły, z zagiętym rogiem, którego nie miałam serca poprawić. Obok na ścianie, przyklejone były polaroidy — uchwycone momenty z letnich spacerów, z urodzin, z leniwych popołudni spędzonych razem, i imprez. Kilka z nich zaczęło się odklejać, ale nie dotykałam ich od tego dnia. Na biurku stał mój aparat — mój wieczny towarzysz, którego porzuciłam. Obok leżał notes z czarną kokardą, którego ostatnia zapisana strona kończyła się na dacie dzień przed śmiercią siostry. Od tamtej pory kartki pozostały puste. Na parapecie stał mały kaktus w kubku po kakao, z wyblakłą etykietą „dla L.” — prezent od Rose sprzed kilku lat. W rogu pokoju leżał niedokończony kolaż zdjęć, który zaczęłam jeszcze zanim wszystko się zmieniło. Na krześle wisiała kurtka — tą, którą nosiłam niemal codziennie, kiedy z Rose chodziłyśmy na wyprawy. Niby była tam przypadkiem, ale codziennie lądowała w tym samym miejscu. Może z przyzwyczajenia? A może z potrzeby trzymania się czegokolwiek znajomego.
Położyłam się do łóżka. Musiałam chwilę odpocząć, byłam totalnie wyczerpana.
*
Budzi mnie delikatne pukanie do drzwi. Otwieram oczy i patrzę na zegarek.
— Boże, już dwudziesta pierwsza!
— Mogę wejść? — słyszę głos mamy zza drzwi.
— Pewnie — mówię głośniej, i siadam na łóżku.
Mama wchodzi do pokoju, i siada obok mnie na łóżku.
— Wszystko okej Lil? — patrzy na mnie niepewnie. — Dostałam wiadomość ze szkoły, że opuściłaś ostatnią lekcję — mówi.
— Nie wiedziałam, że teraz każde moje przewinienie w szkole będzie od razu zgłaszane wam — mówię lekko zdenerwowana.
— Słońce, dużo przeszłaś. W szkole też uczą ludzie, mogą się po prostu martwić — ciągnie dalej.
— Rozumiem. Nic się mamo nie stało, po prostu usłyszałam od koleżanek, że brat Toma wrócił do miasta. I w sumie nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się po prostu przykro. Ciężko mi teraz ogarnąć niektóre emocje — mówię tylko część prawdy, lepsze to przecież niż totalne kłamstwo.
— Rozumiem, też o tym słyszałam. Jeśli możemy z tatą ci jakoś pomóc, to wiedz, że jesteśmy tutaj dla ciebie.
— Dobrze, dziękuję. Ale naprawdę już wszystko jest w porządku. Muszę wziąć prysznic, bo po szkole od razu zasnęłam.
— W porządku. A! I jeśli chcesz, to mogę jutro zawieść cię do szkoły — mówi, chowając mi włosy za ucho.
Uśmiecham się do niej.
— Byłoby świetnie — odpowiadam przytulając się do niej.
— Świetnie, to tak za dwadzieścia ósma, bądź już gotowa — całuje mnie w czoło. — Dobranoc — dodaje jeszcze.
— Dobranoc.
Wstaję z łóżka, podchodzę do komody by przygotować sobie piżamę. Wchodzę do łazienki. Dzisiaj pozwalam sobie jednak na dłuższą kąpiel aby chociaż odrobinę się zrelaksować.ROZDZIAŁ 2
Kolejny dzień szkoły. O równej 7:40 czekam już na werandzie na mamę. Wyszła ona chwilę po mnie i razem wsiadłyśmy do samochodu.
Zapięłam pas, opierając się głową o chłodną szybę. Silnik zadrżał cicho, kiedy mama przekręciła kluczyk w stacyjce.
— Znowu nie zjadłaś śniadania — odezwała się, nie odrywając wzroku od drogi. — Głos miała spokojny, ale zawieszony na krawędzi troski.
— Nie byłam głodna — odpowiedziałam cicho.
Palcami skubałam mankiet bluzy. Nie miałam siły na to. Ani na jakąkolwiek rozmowę.
— Wiesz, że to niezdrowe. I że stres sam nie zniknie, nawet jeśli będziesz próbowała go zagłodzić.
Uśmiechnęłam się bez uśmiechu. Ten tekst słyszałam już tyle razy, że mogłabym go wyrecytować na pamięć.
— To tylko szkoła mamuś. Dam radę.
— Wiem, że dasz. Bo jesteś silna. Ale nie musisz być silna sama.
Odwróciłam wzrok od okna, spojrzałam na profil mamy. Zmarszczki wokół oczu były dziś wyraźniejsze.
Zmęczona. Zmartwiona, ale obecna.
— Po prostu.. nie chcę robić zamieszania — wymamrotałam.
— Zamieszaniem byłby brak twojego głosu. Albo brak ciebie, Lilly.
Na chwilę zapadła cisza.
Mama zmieniła bieg i zerknęła na mnie kątem oka.
— Chcesz, żebym dziś odebrała cię po lekcjach?
— Nie… chyba pójdę pieszo.
— Jesteś pewna?
— Tak..potrzebuję trochę powietrza po szkole.
Mama przytaknęła tylko raz. Nie nalegała. Znała mnie na tyle, by wiedzieć kiedy nie cisnąć.
— Masz tabletki przy sobie?
— W kieszeni — odparłam, dotykając dłonią bluzy.
— Dobrze, i pamiętaj.. dzwoń, jeśli… cokolwiek.
Kiwnęłam głową. Ale nie powiedziałam „obiecuję”. Bo nie byłam pewna czy będę w stanie.
Szkoła zbliżała się już za zakrętem. Budziło się wszystko. Z wyjątkiem mnie.
*
Pierwszą lekcję mamy z panem Nelsonem. Historia, mój ulubiony przedmiot, oczywiście w przenośni. Zajmuję miejsce blisko Alice, a ona od razu pokazuje mi na coś, a raczej na kogoś głową. Zauważam, że na końcu sali, w ostatniej ławce siedzi Olivier. Co gorsza, spogląda na mnie. Nie wiedziałam, że jesteśmy w tym samym wieku. Odwracam się i wsłuchuję się w słowa nauczyciela. Alice po chwili szturcha mnie, i podaje karteczkę.
_„Najprzystojniejszy chłopak w szkole gapi się na ciebie odkąd tylko weszłaś ;)”._
Besztam ją wzrokiem, a ona reaguje śmiechem. Co jak co, ale on jest chyba ostatnim chłopakiem, na którego zwróciłabym uwagę. Nie dlatego, że nie jest przystojny. Bo Boże jest, i to bardzo. Ale to brat Toma.
Połowa lekcji mija w spokoju, jednak Alice znowu szturcha mnie, i podaje kartkę.
— Chryste, po prostu powiedz mi co chcesz — szepczę do niej.
— Tym razem to nie ode mnie — puszcza mi oczko.
Rozwijam kartkę, a tam ukazuje mi się niezgrabne pismo:
_„Możemy spotkać się po szkole na boisku? Chciałbym porozmawiać. Olivier”._
No super. O czym on może chcieć rozmawiać ze mną?
— Zgódź się — słyszę szept Alice.
No pewnie, musiała podpatrzeć, cała Alice.
*
Po ostatnim dzwonku szłam powoli w stronę szkolnego boiska. Ciepłe powietrze września smagało moją twarz, a w uszach wciąż dźwięczały głosy koleżanek żegnających się na korytarzu.
Kiedy dotarłam na miejsce przez chwilę tylko stałam. Już miałam się wycofać, czując znajome uczucie niepewności — kiedy usłyszałam za sobą głos.
— Lilly… przyszłaś.
Odwróciłam się. Olivier właśnie stanął naprzeciwko mnie.
Teraz mogłam mu się bliżej przyjrzeć. Miał brązowe oczy w odcieniu czekolady — ciepłe, głębokie. Jego czarne, lekko kręcone włosy wyglądały jakby dopiero co przeczesał je ręką, niedbałe, ale idealnie pasujące do jego stylu. Był o głowę wyższy ode mnie. No może trochę więcej niż głowę. Miałam metr sześćdziesiąt wzrostu, a przy nim czułam się po prostu mała. Sylwetkę miał wysportowaną, umięśnioną. Był typem chłopaka, na którego nie dało się nie spojrzeć drugi raz. Jego spojrzenie było inne niż na lekcji. Nie było w nich już tego dystansu. Teraz było miękkie, może nawet lekko nerwowe.
Uśmiechnęłam się do niego.
— Zaczynam się zastanawiać, czy powinnam była — spojrzałam na niego spod rzęs — wiadomość bez kontekstu to prawie jak zagadka.
— Może trochę — zaśmiał się cicho — chodź, usiądziemy?
Skinęłam głową. Razem weszliśmy na trybuny. Usiadłam dwa stopnie wyżej od Oliviera, z rękoma splecionymi na kolanach.
— Szykuje się poważna rozmowa nieznajomy? — zapytałam patrząc na niego.
Olivier spojrzał na mnie z półuśmiechem.
— Znamy już swoje imiona, więc nie tacy już nieznajomi — odpowiedział spokojnie.
Przez chwilę milczał, może zbierał myśli, a potem dodał:
— Jeśli mam być szczery…. Noah powiedział mi, że jesteś siostrą Rose.
W tej chwili zamarłam. Wzrok uciekł mi gdzieś przed siebie.
— Rozumiem — szepnęłam — i teraz chcesz wiedzieć co dokładnie się stało?
— Nie — pokręcił głową — nie wiem o czym dokładnie chciałbym rozmawiać. Po prostu… kiedy się o tym dowiedziałem miałem wrażenie, że powinienem. Że to… ważne.
Między nami zapadła cisza. Delikatna, ale nie niezręczna.
— Chciałem zapytać — kontynuował — czy… chciałabyś się czasem spotkać. Porozmawiać. Może po prostu posiedzieć. Bez presji.
Spojrzałam na niego. Nie było w jego oczach litości, współczucia, które znałam za dobrze. Była tylko autentyczna ciekawość i coś jeszcze — ciepło. Coś co sprawiało, że moje serce zadrżało.
— Może — powiedziałam — może bym chciała.
Olivier uśmiechnął się lekko, jakby ulżyło mu bardziej, niż chciałby pokazać.
— W porządku… to dobrze.
Zsunełam się o stopień niżej, siadając bliżej Oliviera. Patrzyłam przed siebie, ale kątem oka dostrzegłam, jak Olivier bawi się rękawem bluzy — chyba też był lekko spięty.
— Skoro już… mamy rozmawiać czasem, może wypadałoby mieć kontakt — powiedziałam wyciągając telefon z kieszeni — wiesz, jak ludzie w XXI wieku.
Uśmiechnął się, nieco zaskoczony, ale wyraźnie rozbawiony.
— Masz rację. Chociaż ja bym wolał sówkę, jak w Harrym Potterze.
— No tak, spróbuj jeszcze złapać sowę w centrum miasta — odpowiedziałam z uniesioną brwią.
Olivier wziął mój telefon, wpisał numer i przez chwilę coś jeszcze wystukiwał, nie pokazując ekranu.
— Co robisz? — zapytałam podejrzliwie.
Oddał mi telefon, wzruszając ramionami. Na ekranie kontaktów pojawił się zapis „Nieznajomy”. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, potem parsknęłam śmiechem.
— Naprawdę?
— Naprawdę — odpowiedział z niewinną miną.– Pasuje, nie?
— To najdziwniejszy początek znajomości jaki miałam.
— A może też najlepszy.
Nasze spojrzenia spotkały się. Potem oboje odwróciliśmy wzrok, udając, że nic się nie wydarzyło… ale nasze uśmiechy zostały.
— Podrzucić cię do domu? — zapytał patrząc na mnie z ukosa.
— A skąd wiesz, że nie przyjechałam swoim samochodem? — zapytałam.
— Widziałem — śmieje się.
— Obserwujesz mnie? — uniosłam brwi z udawanym podejrzeniem. — Mam nadzieję, że tylko z daleka, bo inaczej będę musiała zatrudnić ochroniarza.
— Spokojnie, jestem tylko dyskretnym fanem… bez plakatu na ścianie i lornetki — mruga porozumiewawczo.
— Ufff, to się jeszcze mieści w granicach komfortu. Ale wystarczy jeden podejrzany ruch, pamiętaj — uśmiecham się i sama jestem zdziwiona jak żartowanie i uśmiech łatwo mi przychodzi w jego towarzystwie.
Olivier również zaczyna się śmiać i wskazuje w stronę zaparkowanego samochodu.
— To jak Lilly, pozwolisz się odwieźć?
— Jasne.
Chwilę później już jesteśmy w drodze. W głośnikach nagle rozbrzmiewają znajome mi dźwięki — „In the end” zespół Linkin Park. Przez moment milczę, ale nie mogę się powstrzymać i zaczynam po cichu nucić refren piosenki.
Olivier spogląda na mnie zaskoczony.
— Ty znasz Linkin Park?
— Znam? Halo! To legenda przecież. Mam gdzieś nawet t-shirt z ich koncertu.
— No nie wierzę. Miałem fazę, że znałem każdą linijkę „Hybrid Theory” na pamięć.
— Czyli mamy już coś wspólnego.
— Na to wygląda — odpowiada i patrzy mi prosto w oczy, był to ułamek sekundy, ale wystarczyło bym oblała się rumieńcem.
I w ten sposób „Nieznajomy” stał się czymś więcej niż wpisem w kontaktach. Stał się początkiem.ROZDZIAŁ 3
Tydzień minął dosyć szybko. Jak przystało na weekend wśród nastolatków. Alice z Mią chciały bym poszła z nimi na imprezę, ale coś w środku jakoś mi jeszcze nie pozwalało. Mama z Tatą również mnie namawiali, ale wolałam zostać w domu. Mama akurat chciała posadzić kwiaty w naszej szklarni w ogrodzie, więc stwierdziłam, że będzie to dobra okazja by spędzić więcej czasu razem.
Najpierw wybrałyśmy się do sklepu, by zakupić wszystkie potrzebne nam rzeczy do sadzenia, no i kwiaty. Wybrałyśmy róże, i lilie. Tak, dostałyśmy z Rose właśnie imiona po mamy ulubionych kwiatach.
Gdy tylko wróciłyśmy zajęłam się wypakowywaniem wszystkiego z bagażnika i przenoszeniem tego na tył domu, a mama poszła przygotować nam ubrania na zmianę i wszystkie narzędzia.
Gdy próbowałam podnieść kolejny worek z ziemią, usłyszałam za sobą głos:
— Nie potrzebujesz z tym pomocy?
Gdy się obróciłam, zobaczyłam Oliviera.
— Czy ty mnie stalkujesz? — pytam.
— No bez przesady już — odpowiada ze śmiechem w głosie. — Po prostu przechodziłem akurat, mieszkam przecież parę domów dalej — usprawiedliwia się.
Fakt, zapomniałam, że to przecież brat Toma. Robi mi się głupio do potęgi. Purpurowy wyraz twarzy będzie mi chyba przy nim towarzyszył ilekroć będziemy się widywać.
— Jeśli chodzi o twoją pomoc, to szczerze, nie pogardzę. Już mnie ręce bolą od dźwigania, a końca nie widać.
Chwilę później przenosimy już ostatnie kwiaty do ogrodu.
— A więc lilie — mówi odkładając kwiaty na trawnik.
— No nie muszę chyba mówić, że mama je uwielbia — śmieje się.
— A ty?
— Co ja?
— Jakie kwiaty lubisz najbardziej?
— Zawiodę cię odpowiedzią, również lilie. Są niesamowicie piękne, i delikatne. Są symbolem nowego życia, i takie tam.
— No tak, są bardzo piękne — przygląda mi się.
— Kwiaty, kwiaty są bardzo piękne. Ty też jesteś piękna, nie to żebyś nie była, też jesteś.
Pierwszy raz widzę jego zmieszanie. Wybucham śmiechem. Olivier drapie się po głowie, teraz widać, że on również delikatnie się rumieni.
— Wyluzuj — mówię do niego szturchając go w ramię.
W tym samym czasie mama wchodzi do ogrodu.
— O dzień dobry — mówi.
— Dzień dobry pani Brown — odpowiada Olivier.
— Na długo przyjechałeś do Fairfield? Jesteś strasznie podobny do brata.
— O ile mi wiadomo, to na stałe. I dziękuję — uśmiecha się.
Ale ja widzę, że na wspomnienie o Tomie w jego oczach pojawia się smutek.
— To ja już będę leciał — dodaje po chwili.
— Do widzenia, pa Lilly.
— Do widzenia, miło było cię zobaczyć — mówi moja mama.
— Hej! Poczekaj, odprowadzę cię — mówię pośpiesznie.
Moja rodzicielka nie odzywa się nic, puszcza do mnie oczko, a ja kiwam do niej przecząco głową. Doganiam Oliviera.
— Dzięki za pomoc, bez ciebie nie wiem ile bym to ogarniała.
— Nie ma za co Lilly, cała przyjemność po mojej stronie — uśmiecha się
Spoglądam znowu w te czekoladowe oczy. Stoimy tak chwilę w milczeniu.
— Lilly? — pyta nagle Olivier — mogę cię przytulić?
Czuję się speszona delikatnie tym pytaniem. Nigdy wcześniej nie miałam bliższych kontaktów z chłopakami.
— Możesz — odpowiadam.
Olivier powoli zbliża się do mnie, i obejmuje mnie. Uderza mnie jego zapach. Męski, a zarazem słodki. No dałabym sobie rękę uciąć, że czuję czekoladę! Kładę swoje ręce na jego plecach, i wtulam się delikatnie.
— Brakuje mi jego — mówi szeptem.
Odsuwam się od niego, i patrzę mu w oczy.
— Mi jej też — odpowiadam posyłając delikatny uśmiech — damy sobie radę — dodaję.
— Dziękuje Lilly.
— Nie ma za co, możesz na mnie liczyć.
— Do zobaczenia nieznajoma.
— Pa.
Zostaję jeszcze chwilę, i patrzę na jego oddalającą się sylwetkę.
— Lil! — słyszę nawoływanie mamy.
— Już idę — krzyczę, i ostatni raz spoglądam na Oliviera.
Wchodzę do domu, i udaję się do kuchni. Wyciągam z lodówki sok marchewkowy, i upijam łyk.
— Wydaje się miłym chłopakiem — od razu zagaduje do mnie mama.
— Znam go dopiero parę dni. Dlaczego nie mieszkał on tutaj ze swoją mamą? — pytam.
— Po rozwodzie ich rodzice stwierdzili, że lepiej będzie jak chłopcy będą mieszkać oddzielnie. Nie wiem co skłoniło ich do takiej decyzji, ale musiało być to coś ważnego.
— Aha.
Nie drążę więcej tematu, udajemy się spowrotem do ogrodu, gdzie kontynuujemy sadzenie kwiatów.
*
— Idę się umyć mamo — mówię wbiegając po schodach.
— Okej, zejdź później na kolację.
— Dobrze — odpowiadam, i udaję się do swojego pokoju.
Po szybkim prysznicu wychodzę z łazienki, podchodzę do okna w pokoju by je zasłonić. Ubieram się w szary luźny dres, i gdy mam już wychodzić z pokoju słyszę dźwięk przychodzącego smsa. Podchodzę do komody, i biorę telefon do ręki.
_Nieznajomy:_
_Dziękuję ;)_
_Lilly:_
_Nie ma za co ;)_
Kilka sekund później dostaję kolejną wiadomość.
_Nieznajomy:_
_Miałabyś ochotę jutro się spotkać?_
_Lilly:_
_Zapraszasz mnie na randkę?_
_Nieznajomy:_
_Może ;)_
Śmieje się sama do siebie, i odpisuję:
_Lilly:_
_To może. Odezwij się jutro. Pa ;)_
_Nieznajomy:_
_Słodkich snów ;)_
Boże! Sama nie wiem co się dzieje. Zaczynamy flirtować ze sobą.
Odkładam telefon na komodę, i schodzę na dół na kolację. Rodzice już czekają na mnie przy stole. To pierwsza taka wspólna kolacja od pogrzebu Rose.
— Jak w szkole? — pyta tata gdy zasiadam do stołu.
— Wszystko ok. Myślałam, że będzie gorzej. A jak w pracy?
— Nie ma co opowiadać nawet. Słyszałem, że spotykasz się z Olivierem.
— Mamo! — od razu spoglądam na nią — co ty wygadujesz tacie? Raz rozmawiałam z nim w szkole, potem pomógł mi z kwiatami.
— Przytulił cię — brnie dalej mama.
Na samo wspomnienie mimowolnie się uśmiecham.
— Rumieni się Will — ciągnie dalej.
Mój tata reaguje śmiechem.
— Wiesz mamuś, mi się wydaje, że on po prostu potrzebuje kogoś kto go zrozumie. W końcu on też stracił brata. A mi chyba też to wychodzi na dobre, zaczęłam się uśmiechać — odpowiadam.
— Pewnie masz rację, jesteście w tym samym wieku, więc lepiej się rozumiecie — dodaje mama.
— Dokładnie. Poprosił mnie o spotkanie jutro.
— No a nie mówiłam! Spotykają się!
— Spotkasz się z nim? — pyta tata.
— Raczej tak, dobrze się przy nim czuję.
— Cieszymy się robaczku, że wyjdziesz w końcu z domu, naprawdę.
— Tylko uważaj na chłopaków, wiesz jacy mogą być w tym wieku — kontynuuje mama.
— Akurat o to nie musisz się bać, to czysto koleżeńskie spotkanie. A teraz pozwólcie, że dokończę kolację — śmieje się.
Po kolacji długo jeszcze kręciłam się w łóżku, próbując znaleźć odpowiednią pozycję do snu. Poduszka wydawała się za miękka, kołdra zbyt ciężka, a moje myśli zbyt głośne. Westchnęłam cicho i podniosłam się z materaca. Zeszłam na dół i wsunęłam stopy w trampki. Narzuciłam jeszcze bluzę, która wisiała na wieszaku. Drzwi wejściowe zamknęłam za sobą powoli, nie chcąc obudzić tym rodziców.
Park znajdował się zaledwie kilka ulic dalej. Otulony nocną ciszą, wyglądał jakby sam chciał zasnąć — drzewa kołysały się leniwie, a ścieżki były zupełnie puste.
Usiadłam na jednej z ławek, chowając dłonie w rękaw bluzy. Myślałam o Rose. O jej śmiechu, który był głośniejszy niż silnik motoru Toma. O tym jak zginęła — tak szybko, zbyt szybko. Poczułam znajome ukłucie w sercu i zadarłam głowę do góry, by nie pozwolić łzą opaść.
Myślałam też o Olivierze. O tym jak nagle pojawił się w moim życiu i od razu wywołał we mnie emocje, których się nie spodziewałam. Był zagadką, ale jednocześnie kimś, kto sprawiał, że moje serce biło szybciej. Ale nie znałam go jeszcze tak dobrze. To wszystko było takie nowe. Złapałam się na tym, że wyobraziłam sobie Rose obok. Jak siedziała obok mnie na ławce, w tej swojej skórzanej kurtce, z miną, która mówiła „Naprawdę? Brat Toma?”. Parsknęłaby śmiechem, zakręciła tym swoim różowym pasemkiem włosów na palcu i rzuciła coś w stylu:
„Przynajmniej jest przystojniejszy niż Tom. Ale nie wiem czy całuje lepiej”.
Przy wspólnym spotkaniu, na pewno by powiedziała do niego coś w stylu „Jeśli ją skrzywdzisz, to pamiętaj — potrafię wyglądać słodko, ale mam łopatę i alibi. I ogród. Dużo ziemi w ogrodzie”.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, czując jak serce lekko mi się ściska. Tęskniłam za nią. Ale gdzieś w środku wiedziałam, że choćby się ze mną droczyła, to tak naprawdę byłaby dumna, że w końcu otworzyłam się na jakiegoś chłopaka.
Wstałam z ławki i powoli ruszyłam w stronę domu, trzymając dłonie w kieszeniach bluzy. Noc wydawała się teraz chłodniejsza, albo może to ja byłam bardziej pusta w środku?ROZDZIAŁ 4
Z Olivierem umówiłam się na dwudziestą. Ma przyjechać po mnie. Jest już za kwadrans ósma, a ja chodzę jak struta. Z dziesiąty raz przeglądam się w lustrze, czy aby na pewno wyglądam znośnie.
— Jest idealnie — odzywa się mama, która spogląda na mnie opierając się o framugę.
Uśmiecham się.
— Nie jest za zwyczajnie?
Ubrałam na siebie najzwyklejsze jeansy z wysokim stanem, i czarny crop top.
— Nie co ty, jak na koleżeńskie spotkanie — tutaj mama robi cudzysłów palcami.
— Tylko nie wracaj za późno, no i bądź pod telefonem.
— Dobrze!
Po chwili dostaję smsa.
_Nieznajomy:_
_Jestem pod twoim domem ;)_
_Lilly:_
_Już wychodzę ;)_
— Baw się dobrze — woła do mnie jeszcze mama.
— Ok, pa!
Wychodzę z domu i mój wzrok od razu ląduje na Olivierze. Opiera się o maskę samochodu i spogląda na mnie. Im bliżej jestem tym serce zaczyna mi coraz szybciej bić.
— Gotowa? — zapytał.
— To zależy, dokąd mnie zabierasz.
— Trochę szaleństwa, trochę widoku. Może nawet trochę ciszy.
Przez całą drogę zastanawiałam się co on kombinuje. Skręciliśmy na parking koło szkoły, lecz nie zaparkowaliśmy tam, tylko na tyłach budynku.
Olivier wysiadł pierwszy i podszedł, żeby otworzyć mi drzwi.
— Zabrałeś mnie na randkę do szkoły? — zaśmiałam się, choć w środku coś dziwnie zadrżało.
— Na dach szkoły, jeśli mamy być dokładniejsi — puścił do mnie oczko.
— To nielegalne — odpowiedziałam z udawaną powagą, ale kąciki ust same mi drgnęły.
— A jednak jeszcze nie uciekłaś — zaśmiał się.
Gdy znaleźliśmy się na górze, zamarłam.
— Wow…
Z dachu szkoły miasteczko wyglądało jak inny świat. Miniatura życia — cicha, bez ludzi, bez hałasu. Tylko światła i cienie porozrzucane jak myśli w mojej głowie.
Olivier usiadł, opierając się plecami o kominek wentylacyjny.