Buntownicza młodość - ebook
Buntownicza młodość - ebook
Pamiętacie, jak to jest: mieć czternaście lat i być zagubionym, wrażliwym, lekkomyślnym, romantycznym i niezwykle napalonym nastolatkiem? Przypomni Wam to Nick Twisp – młody buntownik, którego zna cała Ameryka!
Miłość, bunt, inicjacje seksualne, młodzieńcze przyjaźnie, problemy w szkole, problemy w domu – i szalone wakacje. A to wszystko doprawione czarnym humorem i przezabawnymi dialogami.
W tej dowcipnej farsie o inteligentnych nastolatkach fabuła rodem z Szekspira łączy się z prawdziwymi spostrzeżeniami na temat dorastania w świecie pełnym chaosu.
„Oregonian”
Nick Twisp to czternastoletni bohater, którym większość z nas prawdopodobnie chciałaby zostać, gdybyśmy wciąż byli nastolatkami. Chłopak, który przypomina nam, jak bardzo byliśmy do niego podobni. Ta powieść z miejsca wpisuje się do kanonu powieści humorystycznych.
„East Bay Express Book”
Ostrzeżenie dla czytelników: pod wpływem wandalskich i masturbacyjnych wybryków Nicka można odczuwać niedobór wartości literackiej. Nie pozwólcie, żeby wasz śmiech was zwiódł.
„Fairfield County (Connecticut) Weekly”
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-944783-9-1 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam na imię Nick. Możliwe, że kiedy dorosnę i zostanę gangsterem, będę znany jako Nick Bolec. Prawdopodobnie wprawi to moją rodzinę w pewne zakłopotanie, ale kiedy szef gangu nadaje ksywkę, nie zadaje się żadnych pytań.
Mam czternaście lat (prawie) i mieszkam w Oakland – wielkim, apatycznym mieście oddzielonym zatoką od San Francisco. Te słowa piszę w iluzorycznej prywatności mojej sypialni, siedząc przy irytująco przestarzałym klonie ajbiema. Mój przyjaciel Lewus dał mi pirata WordPerfect, więc postanowiłem napisać coś, żeby go wypróbować i nauczyć się skrótów na klawiaturze. Moim wielkim marzeniem jest opanowanie przenoszenia całych akapitów jednym kliknięciem.
Nazywam się Twisp – i szczerze tego nazwiska nie cierpię. Nawet John Wayne na swoim rumaku przedstawiając się jako Twisp wyglądałby jak baba. Kiedy tylko skończę 21 lat, zrzucę z siebie to piętno i wybiorę coś bardziej męskiego. Na przykład teraz podoba mi się Dillinger. Nick Dillinger. Myślę, że to będzie się wszystkim jednoznacznie kojarzyć z prawdziwą, owłosioną męskością.
Jestem jedynakiem, jeśli nie liczyć mojej starszej siostry Joanie, która opuściła łono rodziny, by zamieszkać w Los Angeles i roznosić żarcie na wysokości dziesięciu tysięcy metrów.
Kolejną rzeczą, którą powinniście o mnie wiedzieć, jest to, że mam świra na punkcie seksu. Kiedy zamykam oczy, rzędy śmietankowych ud rozchylają się powoli jak w erotycznych choreografiach Busby'iego Berkeleya. Ostatnio wręcz patologicznie odczuwam swój penis. Ten kiedyś nieciekawy rejon przeznaczony wyłącznie do obojętnego oddawania moczu przekształcił się – i to jakby w ciągu jednej nocy – w rozwrzeszczane Las Vegas mojego ciała, wraz z pulsującymi neonami, variétés z gwiazdorską obsadą, pokazami zwierząt egzotycznych i tłumami pijanych pracusiów, permanentnie poszukujących na wyjazdach służbowych grzesznych przeżyć. Znajduję się w stanie obsesyjnego oczekiwania, nieustannie ogłuszany krzykiem mych nabrzmiałych lędźwi. Wprawić tę machinę w ruch może cokolwiek – rytmiczne dudnienie w kaloryferach, słowo „tytułowy” we wstępniaku gazety, a nawet zapach starej toyoty pana Fergusona.
Pomimo że tak dużo myślę o seksie, muszę bardzo się wysilić, by wyobrazić sobie siebie podczas miłosnego aktu. Spokoju nie daje mi jeszcze jedna kwestia. Jak można spojrzeć w oczy dziewczynie, której wcisnęło się siusiaka w pipkę? To znaczy – czy to nie sprawia, że później normalna rozmowa nie będzie już między taką parą możliwa? Najwyraźniej nie.
Matka właśnie wyszła do pracy. Jest egzaminatorem prawa jazdy w Wydziale Pojazdów Motorowych. Jak zapewne się domyślacie, wszystkie tajniki ruchu drogowego ma w małym palcu (na przykład: kto powinien kogo przepuścić, jeśli dwa auta spotkają się na jednopasmowej drodze górskiej). Kiedy ojciec zabierał ją na kolację, zawsze po drodze łajała go za wszystkie złamane przepisy. To był jeden z powodów ich rozwodu.
Chwilowo się do niej nie odzywam. W zeszły poniedziałek wróciłem do domu po dwóch koszmarnych dniach pod opieką ojca i zastałem swój pokój przemalowany na upiorny róż. Matka podobno wyczytała gdzieś, że ten kolor był często stosowany w szpitalach dla nerwowo chorych. Powiedziałem, że nie jestem chory psychicznie, jestem po prostu nastolatkiem. Na razie nie mogę zaprosić do domu żadnych znajomych, bo chyba spaliłbym się ze wstydu. Jeśli jesteś szczupłym, chucherkowatym nastolatkiem, który dużo czyta i słucha Franka Sinatry, naprawdę nie marzysz o tym, by rozniosła się fama, że walisz konia w pokoju, który wygląda jak sypialnia Dolly Parton.
Od czytania strasznie rozbolała mnie głowa, więc pomyślałem, że poćwiczę trochę pisanie na klawiaturze. Wciąż bardzo często korzystam z klawisza F3 (pomoc). Szkoda, że życie nie ma klawisza F3. Gdyby miało, wcisnąłbym go i kazałbym przysłać sobie dwie niezwykle napalone szesnastoletnie laseczki.
Tego lata czytam Karola Dickensa. Przeczytałem już Davida Copperfleta, Wielkie plwociny, Małą Laleczkę, a teraz pochłonięty jestem Opowieścią o dwóch pipidówach. Sydney Carton jest genialny. Pewnie gdyby żył w dzisiejszych czasach, reklamowałby na tylnych okładkach gazet najlepsze gatunki whisky. Karolka bardzo lubię, ale bądźmy szczerzy – można czytać go latami i ani razu nie natrafić na żaden sprośny fragment.
Rypię się (wybaczcie ekspresję) z tym Dickensem w przeczuciu, że przyda mi się w przyszłym roku na zajęciach z literatury angielskiej, prowadzonych przez młodziutką pannę Satron. Będę w dziewiątej klasie Akademii Św. Wita. Rodzicom wmawiają tu, że ta prestiżowa i wymagająca szkoła nie ma sobie równych w całej Zatoce Wschodniej i że daje najlepsze podstawy do dalszej edukacji. Z setek chętnych przyjmują co roku jedynie czterdziestu żądnych wiedzy masturbantów.
Olśniewająca panna Satron ma cudowny układ kostny i nosi obcisłe sweterki. Jest też niesamowicie oczytana. Nie muszę dodawać, że w moich onanicznych fantazjach wyłania się zawsze niczym bóstwo.
Po raz kolejny pertraktowałem z matką (zbliżają się moje urodziny). Powiedziała, że kupi nową farbę do mojego pokoju, ale przemalować go będę musiał sam. (Osobiście wolałbym wysmakowany kolaż ze zdjęć z „Hustlera”). Matka proponuje brudną biel, ale ja upieram się przy męskim khaki.
Ojciec miał wpaść po mnie o dziesiątej, żebyśmy znów mogli trochę zacieśnić więź na linii ojciec-syn. Piętnaście po jedenastej matka zadzwoniła do jego wynajętego kawalerskiego bungalowu. Zastała go w łóżku (prawdopodobnie z jego najnowszą cizią). Matka, nie szczędząc strun głosowych, wygłosiła mu jedną ze swoich tyrad, które wszyscy znamy już na pamięć. Dziesięć po dwunastej ojciec zahamował na naszym podjeździe z piskiem opon i wyciem klaksonu.
Droga do Marin przebiegała zgodnie z moimi oczekiwaniami. Przede wszystkim musicie wiedzieć, że ojciec jeździ wypożyczonym BMW 318i (tym tanim). Marzy o tym, by przesiąść się do bardziej prestiżowego modelu, ale – jak często mi przypomina – od dna nie pozwalają mu się odbić mordercze alimenty. Na szesnastomilowym odcinku zmienił pas ruchu osiemdziesiąt dwa razy, siedem razy trąbił na innych kierowców i cztery razy wygrażał im pięściami (ofiarami były w większości skonfundowane starsze panie). Z mężczyznami ojciec jest już ostrożniejszy po tym, jak kiedyś przez piętnaście mil ścigało go na autostradzie auto pełne Irańczyków, wymachujących przez okno ołowianymi prętami.
Między najbardziej przerażającymi sytuacjami starałem się nawiązać rozmowę z Lacey, najnowszą cizią ojca. Ma dziewiętnaście lat, nowiutki dyplom ze Standfort (tego pisanego przez „t”), konkretnie z Instytutu Kosmetologii, i jest ekstremalnie pociągająca. Ponieważ w towarzystwie dziewczyn panicznie boję się odezwać, zmusiłem się, by poćwiczyć konwersację z cizią taty. Ale Lacey zamiast rozmawiać, wolała prezentować swój maniakalny śmiech i nakręcać mojego ojca:
– Gaz do dechy, skarbie! Niech to turbo zawyje!
Kiedy dojechaliśmy do Kentfield, okazało się, że ojciec nie tylko nie ma planów na wspólne spędzanie czasu, ale na dodatek chce, żebym skosił mu trawnik. Za darmo!
– A wiesz, dlaczego? – spytał. – Dlatego, koleś, że za te 583 dolce miesięcznych alimentów chciałbym zobaczyć coś więcej niż tylko czeki zrealizowane z mojego konta.
To może: miłość do twojego jedynego syna, padalcu?!
Ostatecznie zgodziłem się na koszenie za pięć dolarów, zaznaczając, że ogrodnik skasowałby przynajmniej pięćdziesiąt.
– Może i tak – odparł tata – ale nie wyglądasz mi na japońskiego mistrza ogrodnictwa.
Kiedy wlewałem paliwo do kosiarki, Lacey wyszła na taras w skąpym bikini, żeby złapać trochę brązu na świeżym powietrzu. Nie trzeba być geologiem, by dostrzec, że jej ciało ma kształty bujniejsze niż wybrzeże Albanii. Po chwili w drzwiach stanął ojciec i zawołał Lacey na „drzemkę”. Podobnie jak wcześniejszym nimfetkom ojca – nie trzeba było powtarzać jej dwa razy. Kiedy wchodzili przytuleni razem do domu, zauważyłem, że ojciec spogląda na mnie z wyraźnym samozadowoleniem. Ten dupek wciąż musi udowadniać swoją wyższość! Być może dlatego od zawsze tak nie cierpię rywalizacji. Staram się ograniczać swoje agresywne reakcje na jego ciągłe wyskoki. Na szczęście zapisuję sobie te wszystkie ekscesy, by móc wykorzystać je na terapii analitycznej, na której zapewne wkrótce wyląduję. Te notatki zaoszczędzą mi kiedyś sporo czasu.
Właśnie sobie przypomniałem, że nie dostałem obiecanych pięciu dolców!
Dziś skończyłem czytać Opowieść o dwóch mosznach. Cóż za szlachetne i wzruszające poświęcenie. Czy mnie kiedykolwiek byłoby stać na taki czyn dla kobiety mego serca? Prawdopodobnie nie.
Ponieważ mój stos książek niebezpiecznie zmalał, wybrałem się do biblioteki. W budynku zastałem mnóstwo brudnych ludzi mówiących do siebie. Dlaczego bezdomni czują taki pociąg do literatury? Czy ja też skończę kiedyś w ten sposób – czytając Turgieniewa i mieszkając na tylnym siedzeniu Dodge'a z roku 1972?
Jeden szczególnie zalatujący facet poprosił mnie o drobne. Zbyłem go swoją standardową odpowiedzią:
– Słyszałem, że w McDonaldzie jest nabór pracowników.
Może i nie okazałem zbytniego miłosierdzia, ale czegóż można się spodziewać po zepsutym potomstwie dwójki pseudointelektualistów?
Atmosfera była tak ponura, że wyszedłem z biblioteki bez książek. Odwiedziłbym księgarnie w Berkeley, ale ojciec (jak zwykle) spóźnia się z wypłatą mojej kieszonkowej jałmużny. Obecnie posiadam sześćdziesiąt trzy centy.
W domu nie ma do czytania nic oprócz czasopisma „Rolnik Kalifornijski”. Dostajemy je, ponieważ ojciec pisze reklamy dla pewnej podejrzanej agencji z Marin, zajmującej się agrokulturą. Gdyby nie zobowiązania rodzinne, ojciec już dawno byłby w Paryżu, gdzie tworzyłby Ponadczasowe Dzieło Ambitnej Literatury. Zamiast tego namawia rolników cierpiących na robakofobię do skażenia ziemi (oraz meksykańskich pracowników) morderczymi herbicydami. Kiedyś kisiłem się jeden dzień w biurze taty i odkryłem, że jego słownik wyrazów bliskoznacznych otwiera się na stronie z hasłem śmierć.
Napisałem wiersz o sytuacji ojca:
Obiecujący autor – nazwijmy go Tata
Zasługuje literalnie na miano wariata;
A dzieci – ten pomiot drapieżczy
Zmieniły jego życie w czas przeszły
Zmusza więc muzy swe do… reklamy.
Jakąż kongenialną formą poezji jest limeryk. Według mnie jest to jedyny gatunek literacki, który może być pewien przetrwania.
Kiedy mama zauważyła, że się nudzę, zaproponowała, żebym poszedł do parku i spróbował pograć z chłopakami w koszykówkę. Oczywiście jest totalnie oderwana od rzeczywistości. Cherlawe, nastoletnie białasy nie grywają raczej w Oakland w kosza na publicznych boiskach.
Do moich urodzin został jeszcze tydzień. Matka wreszcie spytała mnie, co chciałbym dostać.
– Płytę główną, a dokładnie trzysta osiemdziesiątkę szóstkę – odpowiedziałem stanowczo i zdecydowanie. Większość członków Wypiekaczy Bajtów (szkolnego kółka komputerowego) już przeszła na lepszy sprzęt. Niektórzy mają nawet pięćset osiemdziesiątkę szóstkę!
Na twarzy matki pojawiło się zwątpienie:
– To brzmi jak jakaś kolejna rzecz do twojego komputera. Spędzasz z tym urządzeniem za dużo czasu. Powinieneś wyjść na świeże powietrze. Rozerwać się trochę.
– W jaki sposób? – spytałem. – Próbując zabrać piłkę przyszłym gwiazdom NBA?
Matka odparła, żebym uważał, co wygaduje moja przemądrzała buźka. Ten tekst już gdzieś słyszałem.
Dzwonił Lewus, żeby powiedzieć, że wrócił ze wspaniałych wakacji w Nicei (my w najlepszym razie pojedziemy do jakiejś nory w Modesto). Zaprosiłem go, uprzedzając jednocześnie, że jeśli piśnie komuś choćby słówko na temat mojego różowego pokoju, będę zmuszony poinformować Millie Filbert (w której Lewus kocha się od lat), skąd wzięła się ksywa Lewusa (jest przecież praworęczny).
Jeśli jeszcze o tym nie słyszeliście – członek Lewusa w stanie erekcji w połowie długości nagle i bezkompromisowo skręca na wschód. Pomimo iż Lewus bardzo się tym przejmuje, nigdy nie potrafił wyciągnąć (że tak to ujmę) tej sprawy przy rodzicach.
– Ich zabiłaby nawet informacja, że już mi staje – twierdzi Lewus. Obawia się, że to skrzywienie może prowadzić do problemów celowniczych, kiedy będzie starszy. – Co jeśli wcisnę go nie do tej dziury?
Jak widzicie, Lewus w znajomości kobiecej anatomii wciąż ma duże rezerwy. Wyobraża sobie, że tam na dole jest otworów do wyboru do koloru.
Na razie stosuje terapię, którą sam opracował. Co noc przed pójściem spać przykleja sobie kutasa do nogi taśmą klejącą. Później, już w łóżku, rozbiera w myślach Millie, dzięki czemu jego penis wykręca się w kierunku odwrotnym do skrzywienia. Dotychczas nie stwierdzono żadnych efektów leczniczych tej terapii.
Kiedy już opowiedział mi o wakacjach (dziwne jedzenie, trudna do zrozumienia mowa tubylców, ładne laseczki topless poukładane na plaży jak drzewa na wyrębie), zdradził najciekawszą nowinkę: znalazł dziennik swojej starszej siostry Marty. I jest to dzieło, które czyta się z zapartym tchem! Marta opisuje, jak poszła na całość z gościem o imieniu Carlo – włoskim kelnerem w ich hotelu we Francji. Zrobiła z nim też kilka innych dość perwersyjnych rzeczy. Pisze, że teraz nie może skupić się na niczym oprócz myślenia o słodziutkim, grubym fiucie. Pod tym ekscytującym wyznaniem Lewus dopisał w jej dzienniku: Szukasz dobrej zabawy – zadzwoń do Nicka Twispa i podał mój numer telefonu.
Jeśli zadzwoni – jestem gotów. Może mój Przewód Wysokiego Napięcia nie należy do szczególnie grubych, ale prawdopodobnie zalicza się do dość szerokiej definicji słodziutkich. I bez wątpienia jestem bardziej oczytany niż ten chłoptaś Carlo.SIERPIEŃ
Jutro skończę czternaście lat. To kamień milowy w życiu każdego mężczyzny. Czas na poważne podsumowania. Nie można już ignorować podstawowej kwestii: wciąż jestem prawiczkiem. Szczerze mówiąc, nigdy nawet nie całowałem kobiety, z którą nie byłbym jakoś spokrewniony. Właściwie nawet nigdy nie trzymałem dziewczyny za rękę. Nie mam również żadnych perspektyw na szybki kontakt manualny, oralny, a tym bardziej genitalny.
Od ostatnich urodzin urosłem osiem i pół centymetra – siedem centymetrów w górę i półtora centymetra długości penisa przy wzwodzie. Jeśli mojemu DNA by to nie przeszkadzało, bardzo chętnie zamieniłbym te wartości. Wciąż nie mogę dojść do piętnastu centymetrów, chociaż Lewus ma już ponad siedemnaście. Oczywiście na rozwój intelektualny jego organizm poświęca zdecydowanie mniej energii. Niemniej – jeśli już nie jest mi pisane bycie wysokim lub przystojnym mężczyzną, powinienem otrzymać chociaż rekompensatę w postaci bogactwa fallicznego. Albo przynajmniej zostać uchroniony przed skutkami trądziku. (Moja twarz zaczyna przypominać pizzę z pepperoni i zielonymi oliwkami nadziewanymi papryką.) Według mnie kilka bilionów dolarów wyrzucanych na leczenie łupieżu i badania nowotworów należałoby przeznaczyć na naprawdę ważne cele – na przykład na walkę z trądzikiem.
Wszystkiego najlepszego z okazji moich urodzin. Trzynaście lat to parszywy wiek, miejmy nadzieję, że czternastka przyniesie jakąś poprawę. Na razie jest równie fajnie jak przy zgniataniu jąder w imadle.
Mama dała mi rano dwadzieścia dolarów na fryzjera. Chce, żebym chodził do profesjonalnego salonu, w którym leci głośna rockowa muzyka. Dzięki temu mogę wyglądać jak rozchwytywany agent nieruchomości, z działu junior. Zamiast tego poszedłem do zakładu, w którym kasują dziewięć dolców, a reszta wylądowała w mojej kieszeni. (Na zostawianie napiwku jestem chyba jeszcze za młody.) Siedziałem sobie w fotelu i myślałem o swoich sprawach, kiedy nagle fryzjer zagadnął:
– Tak przy okazji, mówił ci już ktoś, że do trzydziestki będziesz łysy?
Co?!
Według niego wszystko wskazuje na jasną diagnozę: początkowe stadium męskiej łysiny. Ale – protestowałem – mój ojciec wciąż ma wszystkie (no, może prawie wszystkie) włosy.
– To nie ma znaczenia – odparł doświadczony fryzjer. – Łysinę dziedziczy się ze strony matki.
Sparaliżowało mnie przerażenie, kiedy przed oczami stanęły mi hektary gładziutkiej czaszki wuja Ala. Prawdopodobnie wyrosnę na niskiego łysola z twarzą podziobaną od pryszczy. Moją jedyną nadzieją na nawiązanie intymnego kontaktu z kobietą jest zdobycie wielkiej fortuny. I to jak najszybciej. Czyli żegnaj literaturo. Od teraz będą mnie interesować wyłącznie poradniki uczące pomnażania majątku.
To było strasznie przygnębiające przeżycie. Musiałem iść do Rasputin Records i kupić sobie dwie płyty Franka Sinatry (obie z lat sześćdziesiątych, kiedy mógł jeszcze śpiewać). Obsługa sklepu z dużym dystansem traktuje ludzi, którzy nie przyszli po najnowsze nagrania Mokrych Majtek, Rzygającego Libido albo innych uzależnionych od heroiny zespołów metalowych. Dlatego zawsze mówię, że kupuję płyty dla cioci z Cleveland. Osobiście jestem przekonany, że świat mógłby być lepszym miejscem, gdyby wszystkie radiostacje zaczęły nadawać My One and Only Love przynajmniej przez godzinę dziennie. Nikłe szanse!
Potem, po kolacji, mama z szerokim uśmiechem przyniosła zapakowane pudełko, które wielkością i kształtem doskonale pasowałoby do płyty głównej trzysta osiemdziesiątki szóstki. Podekscytowany rozdarłem papier ozdobny, rozerwałem pudełko i z niedowierzaniem zacząłem przyglądać się zawartości. Oryginalna rękawica baseballowa Rodneya „Butcha” Bolicweigskiego! Dzięki, mamo. To dokładnie to, o czym zawsze marzyłem. Następna rzecz, która będzie zabierać miejsce w szafie. Teraz mam już odpowiednią ilość sprzętu do wyposażenia trzech zawodowych drużyn.
Mama wciąż uparcie wierzy, że któregoś dnia okryję rodzinę sławą, występując na murawie ku uciesze wdzięcznych rodaków. Czy jeszcze jej nie wspominałem, że kiedy wybiera się drużyny, mnie zawsze wybierają na końcu? Wspominałem. Czy podważając własną męskość nie wyznałem kiedyś, że rzucam jak dziewczyna? Wyznałem. Czy mnie słuchała? Nie! Dawaj mi wciąż te rękawice, a ja dzięki temu przeistoczę się kiedyś w Rollie'go Fingersa. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego chcąc urodzić gwiazdę sportu, zadawała się z takim fajtłapą jak mój ojciec? Przecież on bez pomocy trenera nie włożyłby nawet ochraniaczy.
23:50
Moje urodziny właśnie się kończą. Tato nie zadzwonił ani nie przysłał kartki. Wyciskam sobie z brody parcha wielkości półmilionowego miasta.
Sąsiad – pan Ferguson, przyniósł mi kilka kartek urodzinowych, które przez pomyłkę wylądowały w jego skrzynce. Nasz listonosz roznosi pocztę na narkotycznym haju. Podejrzewam, że wdycha nawet swój sprej do odstraszania psów.
Kartka Numer Jeden – od pewnego agenta reklamowego z Marin – zawierała czek na 15 dolarów (kwota bez wątpienia imponująca w czasach, kiedy ów agent sam był niepokornym nastolatkiem). Kartka Numer Dwa – od zmysłowej fryzjerki z Marin – zawierała zdjęcie z polaroidu, na którym widać całą sylwetkę nadawczyni w niezwykle skąpym stroju kąpielowym. Rzadko coś porusza mnie do tego stopnia. Z nieśmiałą fantazją zacząłem marzyć o tym, że Lacey leci na młodych facetów. Kartka Numer Trzy – od latającej globtroterki – zawierała nowiuteńką studolarówkę. Co za połów!
Na kartce od taty było napisane: Wszystkiego Najlepszego, mały. Porządnie uczcimy dopiero Twoje osiemnaste urodziny! Ha ha. To tylko żart. Z poważaniem, Tato. Jeśli zależałoby to ode mnie, przedłużyłbym temu sknerze okres płacenia alimentów – powiedzmy: do trzydziestego piątego roku życia dziecka.
Jestem bogaty! Opętany gorączką materializmu godzinami błąkałem się w myślach po centrach handlowych. Wchodź, wchodź! Kupuj, kupuj! – szeptała słodka muzyka mej podświadomości.
Stan portfela stopniał do 87 dolarów, ponieważ nabyłem: ból głowy, ból brzucha, odciski na stopach, koszulkę z napisem WOLNY I SWAWOLNY, tubkę maści na pryszcze o przemysłowym stężeniu środków bakteriobójczych oraz książkę w miękkiej oprawie: Jak zarobiłem milion dolarów i zostałem przyjęty na Yale Herberta Rolanda Pennypackera.
Dlaczego ludzie zachowują się tak nieufnie, kiedy czternastoletni młodzian wyciąga z portfela banknot studolarowy? OK, może i mógłbym być dilerem narkotyków, ale co im do tego! Ciekawe, czy nastoletni milioner Herbert Roland Pennypacker też ma podobne problemy?
Kiedy wróciłem z biblioteki, przyłapałem mamę, jak migdaliła się na kanapie z Jerrym – swoim odrażającym chłopakiem. Natychmiast odskoczyli od siebie i udawali, że zachwycają się tapetą. Nie pojmuję, dlaczego matka chce, żebym myślał, że jej związek z Jerrym jest platoniczny. W celibacie i tak nie mam sobie w tej rodzinie równych.
Jerry jest kierowcą ciężarówki, dzięki czemu na szczęście dużo czasu spędza w trasie. Jego największym marzeniem jest przejście na rentę. (Każdy musi mieć w życiu jakiś cel!) Wypełnia wniosek za wnioskiem (zawsze na inne schorzenie uniemożliwiające wykonywanie pracy), ale gburowate urzędasy w Sacramento wciąż uparcie domagają się zdjęć rentgenowskich potwierdzających chorobę. (Powinien wysłać im zdjęcie swojej głowy.) Jerry twierdzi, że jeśli byłby Afroamerykaninem, już dawno doiłby co miesiąc okrągłą sumkę i nikt nie zadawałby mu żadnych niepotrzebnych pytań.
Po dwunastu latach z tatą mama najwyraźniej stwierdziła, że potrzebuje mniej wykształconego partnera. Ciągłe kulturalne wywyższanie się taty bynajmniej nie sprawiało, że stał się jakimś wielkim myślicielem. Jego umysł działał w szerokim zakresie: od jałowości do nudy, z przerwami na banał, bezbarwność i płytkość. Z kolei przy pomiarze ilości szarych komórek u Jerry'ego wskaźnik nawet nie drgnął. Wskazówka tkwi na diagnozie Kretyn i nie zamierza ruszyć się choćby o milimetr.
Powierzchowność Jerry'ego również jest dość szczególna. Ten gość w ogóle nie ma tyłka. Podejrzewam, że musi siedzieć na kręgosłupie. Jego majtki zwisają z tyłu w doskonałym pionie, natomiast z przodu olbrzymie piwne brzuszysko wystaje jak maska studebakera z pięćdziesiątego pierwszego roku. Od kiedy matka spotyka się z Jerrym, staram się wymyślić choćby jedną pozytywną rzecz, którą mógłbym o nim powiedzieć. Bez skutku. Chyba osiągnął doskonałość w byciu dupkiem.
23:30
Obudził mnie kobiecy krzyk. To była mama. Też bym krzyczał, gdyby to ze mną kochał się Jerry. To niesamowite, ale ten cymbał najwyraźniej ma w tej dziedzinie jakiś talent. Przy ojcu matka też często się wydzierała, ale nie przypominam sobie, żeby choć raz robiła to z rozkoszy. Czy wszystkie kobiety krzyczą w chwilach ekstazy? Dlaczego nie ma numerów 0800, pod które mogliby dzwonić nastolatkowie i zadawać tego typu pytania?
Kolejny typowy letni poranek w Zatoce Wschodniej: mglisty, szary i strasznie zimny. Ten cudowny dzień zacząłem od spożycia śniadania w towarzystwie Jerry'ego. Po dziesięciu minutach wypełnionych odgłosami jego siorbania płatków kukurydzianych byłem bliski sięgnięcia po tasak. Kiedy mama nalewała mu kawy, rzuciła jakby od niechcenia:
– Prawda, jakie to miłe ze strony Jerry'ego, że wpadł do nas z samego rana?
Ta kobieta ma mnie za kompletnego idiotę.
Po śniadaniu mama włączyła grzejnik i zanurzyliśmy się w lekturze niedzielnej prasy. Jerry czytał tylko strony ze sportem oraz wszystkie ogłoszenia dotyczące używanych samochodów. Według niego nigdy nie powinno się jeździć jednym autem dłużej niż dwa miesiące. Dzięki temu, jak twierdzi, zawsze możesz jarać się nową bryką.
Niezależnie od tego, jak bardzo jara się swoim aktualnym autem, zawsze wozi na tylnej szybie duży napis NA SPRZEDAŻ, żeby nie przegapić ewentualnych napalonych kupców. O obecny wóz – poobijany chevrolet nova z siedemdziesiątego szóstego, przemalowany (przez Jerry'ego) na barwy maskujące – pytał na razie tylko jeden niezdecydowany klient.
Zacząłem czytać Jak zarobiłem milion dolarów i zostałem przyjęty na Yale. Jak na to, że Herbert Roland Pennypacker jest milionerem i kujonem, pisze dość topornie. Mam problemy z przebrnięciem przez wstęp.
Wpadł Lewus i spuścił się przy mojej kolekcji „Penthouse'a”. Oznaczył wszystkie swoje ulubione rozkładówki, ale zazwyczaj wybierał te pieszczoszki, które mogłyby być najbardziej podobne do Millie Filbert, kiedy osiągnie pełnoletność. Kiedy opróżnił zbiorniki, poinformował mnie, że jego siostra znalazła dopiski w swoim dzienniku i są teraz na wojennej ścieżce. Ze względu na delikatną treść dziennika nie może naskarżyć na Lewusa rodzicom. Ale obiecała, że zamieni jego życie w piekło. Obaj zgodziliśmy się, że wchodzenie w drogę kobiecie targanej frustracją erotyczną nie należało do zbyt mądrych kroków. Byłem rozczarowany jej reakcją, miałem nadzieję, że jednak do mnie zadzwoni.
Ojciec miał zabrać mnie na spóźnioną kolację urodzinową, ale nawet się nie pokazał. Zjadłem więc pizzę z mamą i Jerrym. Jerry wypił cały sześciopak piwa. Nawet jego kochająca dziewczyna wyglądała na zaniepokojoną.
Przemalowałem swój pokój! Upiorny róż zniknął. Kosztowało mnie to mnóstwo strasznie nudnej pracy. Cieszę się, że jestem intelektualistą i nie będę musiał harować w ten sposób przez całe życie. Dużo bardziej wolę siedzieć przed terminalem komputerowym i napromieniowywać swój mózg wiązkami elektronów.
Kolor khaki na ścianie wyglądał trochę zbyt brązowo, więc dodałem odrobinę zielonej farby, którą znalazłem w garażu. Okazało się, że kiedy miesza się farbę lateksową i olejną, kolory rozwarstwiają się na ścianie. Po chwili wielkiej rozterki stwierdziłem, że ten układ plam całkiem mi się podoba.
Kiedy mama wróciła z pracy, wydała z siebie krzyk i powiedziała, że mój pokój wygląda jak cela pewnego bojownika IRA aresztowanego w Ulsterze. Ten nieszczęśnik zrobił na swojej ścianie coś, czego z pewnością nie znajdziecie w gazecie „Piękny dom i ogród”. Powiedziałem matce, żeby się nie martwiła, ponieważ ten wzór jest teraz bardzo modny i że dekorator skasowałby kilka tysięcy za osiągnięcie takiego efektu.
Oświadczyła, że jej noga nigdy więcej nie przekroczy progu tego pomieszczenia. To najlepsza wiadomość, jaką słyszałem w ciągu ostatnich kilku miesięcy!
Właśnie dzwonił spanikowany Lewus. Jego siostra powiedziała mu, że widziała, jak Millie chodzi po galerii handlowej za rękę z jakimś studentem. Uspokoiłem go, że to tylko element walki psychologicznej ze strony Marty. Lewus jest oczywiście podatny na takie zagrywki, ponieważ nie widział Millie przez całe lato. Desperacko chciałby do niej zadzwonić, ale jest na to zbyt wielkim tchórzem. Twierdzi, że niepokój wynikający z tęsknoty jest prawie wystarczająco duży, by wywołać pragnienie powrotu do szkoły W ustach Lewusa taka deklaracja jest czymś niespotykanym.
Tato zadzwonił z biura, żeby przeprosić, że nie zabrał mnie na obiecaną kolację. Ktoś włamał się do jego BMW i ukradł portfel Lacey. A ponieważ miała w nim klucze oraz swój adres, tato musiał zostać u niej na noc, by strzec Lacey i jej majątku, dopóki nie wymieni zamków. Niezła bajeczka, ale ojciec najwyraźniej zapomniał, że opowiedział mi ją już pół roku temu. Zmieniła się tylko cizia.
Zagadnąłem ojca, że z pewnością intensywnie myśli o tym, w jakich ubraniach pójdę jesienią do szkoły. On natomiast spytał, czy choć przez chwilę zastanawiałem się nad jakąś wakacyjną pracą. Ponieważ nasza rozmowa utknęła w martwym punkcie, odłożyliśmy słuchawki.
Lewus przyszedł totalnie spanikowany. Do jego siostry pocztą pantoflową dotarła informacja o wyjątkowej właściwości penisa brata, a ona powiedziała o tym rodzicom. Ich matka oczywiście wpadła w histerię i natychmiast chciała to zobaczyć, ale Lewus odpierał jej ataki dzielnie niczym jaskiniowiec. Jutro o dziesiątej ma wizytę u specjalisty.
– O ile do tego czasu się nie zabiję – zaznaczył.
Chciałem go czymś zająć, więc zaproponowałem, żebyśmy zadzwonili do Millie i zapytali, jak się ma. Lewus przyjął ten pomysł dość sceptycznie, ale ostatecznie zwyciężyła ciekawość i mój plan został zaakceptowany. Wykręciłem numer, a Lewus podsłuchiwał przez drugi telefon. Po wielu sygnałach usłyszeliśmy w końcu charknięcie przygnębionej matki Millie.
– Halo?
– Czy mógłbym porozmawiać z Millie? – spytałem uprzejmie.
– A kto mówi? – moja rozmówczyni najwyraźniej tłumiła płacz.
– E…, kolega ze szkoły – powiedziałem.
– Ale nie ten drań Willis, prawda? – upewniła się.
– Nie, Nick. Nick Twisp.
– Przykro mi, Nick – powiedziała pani Filbert. – Millie jest niedysponowana. I będzie jeszcze przez jakieś siedem i pół miesiąca.
Klik.
Ta wiadomość jeszcze bardziej przybiła Lewusa. Nie jest łatwo usłyszeć, że miłość twojego dzieciństwa będzie mieć dziecko z innym facetem. Szczególnie, jeśli status twej męskości wciąż pozostaje dość wątpliwy.
– Moje życie to piekło na ziemi – powiedział Lewus, kiedy wychodził.
W odpływie prysznica naliczyłem dziś rano 39 swoich włosów, kolejnych 27 na grzebieniu. Długi marsz w kierunku oszpecającej łysiny, równoznacznej z wykastrowaniem, właśnie się rozpoczął!
Wycisnąłem też 17 nabrzmiałych pryszczy z twarzy oraz czerwonych krost z szyi. Jeśli nie złapię zakażenia, to będzie cud. Lecz mimo iż wyglądam jak ofiara średniowiecznej epidemii, świat wciąż oczekuje ode mnie, że będę wesołym i energicznym nastolatkiem. Świadomość, że każda nowa erupcja buduje kolejny mur dzielący mnie od mięciutkiego, uległego ciepła kobiecego łona, doprowadza mnie do rozpaczy. Czy też, mówiąc konkretniej, przez te cholerne pryszcze nie mam szans, żeby dorwać się do jakiejś cipki. Może powinienem odstawić smażone jedzenie?
Lewusowi grozi operacja! Ma coś, co nazywa się chorobą Peyroniego. Jeśli nie wyprostuje go trzymiesięczna kuracja witaminowa, chirurgowie będą latać za nim z maczetami. Czuje się totalnie upokorzony. Lekarz wstrzyknął mu coś, co wywołało zabójczą erekcję, po czym Lewus musiał się położyć i poddać swój wzwód dokładnym oględzinom. Jego matka na początku upierała się, że chce być przy badaniu, ale Lewus odmówił rozpięcia rozporka, dopóki matka nie zniknie. Najbardziej krępujące było to, że lekarzem była kobieta! I to podobno młoda i całkiem niezła.
– Po raz pierwszy kobieta dotykała mojego fiuta – opowiadał Lewus – a ja nawet nie czułem żadnej przyjemności. Oby nie okazało się jeszcze, że jestem gejem.
Dobra wiadomość. Jerry wyruszył w trasę. Mam nadzieję, że wiezie ogórki do Boliwii. Sprzedał swojego chevroleta jakiemuś marynarzowi z bazy w Alamedzie. Kolor maskujący trafił więc w odpowiednie ręce. Przynajmniej jedno auto na parkingu będzie niewidoczne dla naszych wrogów (kimkolwiek mogliby oni być).
Przy kolacji zapytałem mamę, czy naprawdę zależy jej na Jerrym. Odpowiedziała:
– Nie twój zasrany interes!
Po pięciu minutach napiętej ciszy dodała:
– Jerry jest OK. Powinieneś postarać się być dla niego trochę milszy. Jak myślisz, ilu mężczyzn interesuje się czterdziestojednolatką z dwójką dzieci, bez grosza i z rozstępami? Może Jerry nie wygląda jak Cary Grant, ale jest lepszy niż nic.
Mama jest realistką we wszystkim oprócz swojego wieku. Ma czterdzieści trzy lata.
Poszliśmy z Lewusem powspinać się na wzgórza za miasteczkiem uniwersyteckim. To wprawdzie nie w moim stylu, ale nawet moje ciało wymaga co pewien czas jakiegoś ruchu. Natomiast Lewus potrzebował wymówki, żeby wyjść z domu. Popełnił błąd, mówiąc Marcie, że nie podoba mu się jej płyta Joego Cockera. Teraz siostra słucha jej na okrągło.
Było słonecznie i ciepło, kilka wełniastych chmur wisiało nad naszymi głowami, niczym nieruchome sterowce nad lazurową zatoką. (To zdanie zachowam sobie do wykorzystania w powieści, którą kiedyś napiszę.) Kręciliśmy się koło Punktu Inspiracji, kiedy nagle w ustronnym miejscu wąwozu ujrzeliśmy nagą parę uprawiającą seks. Oczywiście przyczołgaliśmy się bliżej, żeby mieć jak najlepszy widok. Nareszcie przydały się umiejętności z tego drogiego obozu przetrwania! Gdybym tak jeszcze to przewidział i wziął ze sobą lornetkę. Kochankowie wyglądali jak typowi tutejsi studenci – słodziutka Azjatka ze szkoły koedukacyjnej i napalony białas kopulowali wesoło w brązowej trawie. Skończyli, trochę odpoczęli i zaczęli od nowa – a Lewus i ja przyglądaliśmy się im z zapartym tchem.
Po pokazie wycofaliśmy się, żeby znaleźć jakiś przytulny zakątek i odciążyć swoje układy hydrauliczne. Eksplozja mojego wytrysku wycięła las starych eukaliptusów. Lewus swoim arsenałem przesunął tuzin trzytonowych głazów. Później zgodnie stwierdziliśmy, że nasze oszalałe młodzieńcze hormony coraz bardziej zamykają nas w nieprzeniknionym kręgu ognia. Moje ciało wysyła desperacki sygnał: potrzebuję tego. Szaleńczo tego potrzebuję.
Kolejna niedziela w Marin pełna rozrywek z tatą i Lacey. Jedną z tragicznych konsekwencji rozwodu jest to, że w majestacie prawa sąd zmusza dzieci do spędzania czasu z ojcami. W normalnych rodzinach ojcowie i dzieci ignorują się nawzajem przy obustronnym zadowoleniu.
To był morderczo upalny dzień. Pomimo iż klimatyzacja w BMW wysiadła, ojciec nie pozwolił nam otworzyć okien, żeby pozostali uczestnicy ruchu nie pomyśleli, że nasz model nie jest w klimatyzację wyposażony. Jedynym plusem tej sytuacji była skandalicznie seksowna kropla potu, którą duszący żar wycisnął na górną wargę Lacey. Pragnąłem natychmiast ją stamtąd zetrzeć – językiem.
W Kentfield tato powiedział, że chętnie kupi mi jakieś ubrania do szkoły, jeśli umyję mu samochód. Zgodziłem się, a słońce totalnie mnie wysmażyło, kiedy usuwałem brud z solidnej niemieckiej karoserii. Ojciec wpatrywał się we mnie jak jastrząb, czy aby nie upuszczę gąbki – żeby nie poprzyklejał się do niej piasek, który mógłby porysować lakier. (Obaj cierpimy na chroniczny brak wzajemnego zaufania.)
Po obiedzie (w McDonaldzie) wyruszyliśmy błyszczącym BMW na zakupy – na pchli targ w Sebastopolu! Dostałem trzy koszulki, dwie pary spodni, kurtkę i pasek – wszystko za godną żebraka kwotę 8 dolarów i 65 centów. Tato był tak rozochocony, że kupowałby dalej, ale postanowiłem zakończyć tę kompromitację, kiedy zaczął targować się ze sprzedawcą o cenę używanych butów. Tej jesieni pójdę do szkoły przebrany za ostatni krzyk mody z roku 1973.
Lacey miała na sobie kostium w grochy, od którego nabrzmiewało mi przyrodzenie, i okulary słoneczne w stylu Obcego. Flirtowała ze wszystkimi motocyklistami, sprzedającymi części do żelaznych rumaków, a do dwóch z nich, wyglądających na najniebezpieczniejszych z całej bandy, mówiła nawet po imieniu. Tato był ekstremalnie zazdrosny i cały w środku aż kipiał. Wyglądał jak pokazowy model człowieka w stanie przedzawałowym. Mam nadzieję, że jest odpowiednio ubezpieczony.
Na pchlim targu ojciec obżarł się hot dogami, więc nie czuł, że nieubłaganie zbliża się pora kolacji. Zatem swój głód oraz nową garderobę zabrałem w drogę powrotną do Oakland. (Ale nie pozwolę ojcu wymigać się z obiecanej kolacji urodzinowej.)
Kiedy przygotowywałem sobie mrożone frytki (powiązanie między smażonym jedzeniem i opryszczką nie zostało chyba jeszcze naukowo potwierdzone?), wpadł do nas marynarz z dwoma swoimi kolesiami i pytał o Jerry'ego. Jeśli mówili prawdę – chevrolet przejechał tylko 17 mil, a potem silnik całkowicie się rozpieprzył. Na dodatek znaleźli w przekładni ślady bananów. Kiedy powiedziałem im, że Jerry jest poza miastem, wyglądali na bardzo rozczarowanych i obiecali, że jeszcze nas odwiedzą. Truchło chevroleta zostawili na podjeździe. Na masce w kolorze moro ktoś napisał farbą w spreju: Oddasz kasę lub umrzesz!
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji