Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Być lekarzem, być pacjentem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 maja 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,99

Być lekarzem, być pacjentem - ebook

Dzięki tej książce porozumienie między lekarzem a pacjentem stanie się łatwiejsze.

Książka dotyczy relacji między lekarzem a pacjentem. To relacja szczególna, gdyż uruchamia mnóstwo projekcji, przeniesień i uczuć. Wiedząc o nich, łatwiej sobie z nimi radzić. Lekarze i pacjenci znajdą w książce informacje, jakich zasad trzeba przestrzegać, aby kontakt przebiegał bez zakłóceń i służył leczeniu. Ważne jest, by uświadomić sobie, że na wynik leczenia mają wpływ obie strony – to wspólna odpowiedzialność.

Z książki skorzystają zarówno lekarze, personel medyczny, studenci medycyny i nauk pokrewnych, jak i pacjenci.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7554-750-4
Rozmiar pliku: 630 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA Profesora Jerzego Woy-Wojciechowskiego

Z wiel­kim uzna­niem przy­ją­łem uka­za­nie się na ryn­ku książ­ki po­ru­sza­ją­cej waż­ny, a czę­sto trud­ny te­mat re­la­cji po­mię­dzy le­ka­rza­mi a ludź­mi cho­ry­mi. Książ­ka za­wie­ra wy­po­wie­dzi wy­bit­ne­go spe­cja­li­sty Woj­cie­cha Eil­chel­ber­ge­ra, ab­sol­wen­ta Wy­dzia­łu Psy­cho­lo­gii Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go, któ­ry w psy­cho­te­ra­pii od­wo­łu­je się do kon­cep­cji te­ra­pii in­te­gral­nej łą­czą­cej psy­chi­kę cho­re­go czło­wie­ka z jego cia­łem, ener­gią i du­cho­wo­ścią. Ten czo­ło­wy pol­ski psy­cho­te­ra­peu­ta (po stu­diach w In­sty­tu­cie Psy­cho­te­ra­pii Ge­stalt w Los An­ge­les (1976) i Zen Cen­ter of Ro­che­ster (1980), bę­dą­cy współ­twór­cą i dy­rek­to­rem In­sty­tu­tu Psy­cho­im­mu­no­lo­gii (IPSI) za­ło­żo­ne­go w 2004 roku w War­sza­wie) jest ide­al­nym roz­mów­cą i wy­bit­nym eks­per­tem. Jego uwa­gi do­ty­czą­ce re­la­cji le­ka­rza z pa­cjen­tem mogą zna­leźć prak­tycz­ne za­sto­so­wa­nie w ty­sią­cach ga­bi­ne­tów le­kar­skich. Z ko­lei traf­ne od­po­wie­dzi na nur­tu­ją­ce za­rów­no le­ka­rzy, jak i pa­cjen­tów py­ta­nia oraz po­ru­sza­nie trud­nych za­gad­nień cho­ro­by, cier­pie­nia, śmier­ci mogą w wie­lu przy­pad­kach od­po­wie­dzieć na drze­mią­ce w na­szej świa­do­mo­ści py­ta­nia i pro­ble­my.

Być le­ka­rzem, być pa­cjen­tem po­ru­sza tak waż­ne za­gad­nie­nia jak ból i cier­pie­nie, lęk, któ­ry to­wa­rzy­szy cho­re­mu w ga­bi­ne­cie le­ka­rza, zwłasz­cza w cza­sie jego pierw­szej wi­zy­ty, gdy oba­wia się usły­szeć naj­gor­sze dla sie­bie roz­po­zna­nie, a tak­że nie­bła­hy pro­blem wsty­du, któ­ry nie­rzad­ko utrud­nia do­bry kon­takt pa­cjen­ta z le­ka­rzem.

W od­dziel­nych roz­dzia­łach oma­wia­ne są za­cho­wa­nia mło­dych cho­rych, a tak­że pa­cjen­tów trud­nych oraz za­sa­dy po­stę­po­wa­nia z nimi, a tak­że spe­cy­fi­ka le­cze­nia cho­rych w szpi­ta­lu. W in­nych mówi się o ko­rzy­ściach w le­cze­niu, gdy oso­bie cho­rej, cier­pią­cej to­wa­rzy­szy ktoś mu bli­ski. Po­ru­szo­no też za­gad­nie­nie em­pa­tii oraz tak trud­ne te­ma­ty jak cho­ro­by prze­wle­kłe, ter­mi­nal­ne, a wresz­cie na­ro­dzi­ny i śmierć.

Ża­łu­ję, że książ­ka ta nie uka­za­ła się cho­ciaż pół wie­ku wcze­śniej, gdy roz­po­czy­na­łem swą prak­ty­kę le­kar­ską. Zga­dza­jąc się w peł­ni z są­da­mi i oce­na­mi Au­to­ra, miał­bym w niej wiel­kie opar­cie w mo­jej pra­cy. Za­bie­ra­jąc głos, wie­lo­krot­nie pod­kre­śla­łem, jak mało wie­my o psy­cho­te­ra­pii. Czę­sto też pi­sa­łem w wie­lu fe­lie­to­nach, że w cza­sie stu­diów uczy­my przy­szłych le­ka­rzy psy­chia­trii, a zbyt mało po­świę­ca­my uwa­gi psy­cho­lo­gii i temu, jak wła­ści­wie po­stę­po­wać w re­la­cji z cho­ry­mi. Przed laty w cza­sie wstęp­nych eg­za­mi­nów na me­dy­cy­nę za­da­wa­no py­ta­nia, jak się roz­mna­ża roz­wie­lit­ka i któ­ry gen jest uszko­dzo­ny w ze­spo­le Do­wna, a nie za­wsze zwra­ca­no uwa­gę na pre­dys­po­zy­cje do za­wo­du i na to, czy dana oso­ba może być le­ka­rzem, czy ma do tego po­wo­ła­nie. Bo by­cie le­ka­rzem to nie tyl­ko za­wód, ale też sta­łe uzu­peł­nia­nie wie­dzy, po­stę­po­wa­nie zgod­ne z ety­ką, wraż­li­wość na cu­dze cier­pie­nie oraz sta­łe słu­że­nie cho­re­mu czło­wie­ko­wi. Czę­sto w mych kon­tak­tach ze stu­den­ta­mi i na szpi­tal­nych po­ran­nych od­pra­wach z asy­sten­ta­mi pod­kre­śla­łem, że le­ka­rzem jest się za­wsze – przez dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny na dobę, sie­dem dni w ty­go­dniu, dwa­na­ście mie­się­cy w roku – od zło­że­nia przy­się­gi Hi­po­kra­te­sa aż po kres ży­cia. Nie wol­no też nig­dy za­po­mi­nać, że na­wet w bez­na­dziej­nych, ter­mi­nal­nych sta­nach jest lek, któ­ry cho­re­mu po­da­je się przez ucho. Ten lek to NA­DZIE­JA.

W książ­ce Być le­ka­rzem, być pa­cjen­tem pod­kre­śla się, jak wiel­ką rolę od­gry­wa wie­dza, ale tak­że ser­ce i sto­su­nek le­ka­rza do cho­re­go czło­wie­ka. Hin­du­ska mak­sy­ma mówi, że je­że­li nie mo­żesz zo­stać kró­lem, zo­stań le­ka­rzem, przy­wra­ca­jąc zdro­wie i da­ro­wu­jąc ser­ce. Wte­dy cho­rzy będą wdzięcz­ni za le­cze­nie, za ser­ce zaś będą za­wsze win­ni, bo dar ser­ca to praw­dzi­wie kró­lew­ski dar.

Za tę książ­kę dzię­ku­je­my zna­ko­mi­te­mu Woj­cie­cho­wi Eichel­ber­ge­ro­wi i Wy­daw­nic­twu Czar­na Owca.

prof. dr hab. n. med. Je­rzy Woy-Woj­cie­chow­ski

Pre­zes Pol­skie­go To­wa­rzy­stwa Le­kar­skie­goPRZEDMOWA Profesora Cezarego Szczylika

Pierw­sze wra­że­nie – wresz­cie ktoś to opi­sał! Opi­sał dwa świa­ty funk­cjo­nu­ją­ce obok sie­bie. Świat cho­re­go i świat le­ka­rza. Świa­ty, któ­rym w pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści nie dane jest się spo­tkać, gdyż oba nie są na­uczo­ne sztu­ki po­ro­zu­mie­nia. Pa­cjent boi się cho­ro­by i wszyst­kie­go co się z nią wią­że – szpi­ta­la, in­wa­zyj­nej dia­gno­sty­ki, le­ka­rzy, pie­lę­gnia­rek i sa­lo­wych. A le­karz?

Współ­cze­sna Pol­ska po od­zy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści, uwol­nie­niu się z ty­ra­nii na­ka­zo­we­go my­śle­nia bu­rzy do­tych­cza­so­we ste­reo­ty­py. Ste­reo­typ dar­mo­wej opie­ki me­dycz­nej, nie­omyl­no­ści le­ka­rzy, wy­glą­du pa­cjen­tów „opa­ko­wa­nych” we wszech­obec­ne sza­ro-nie­bie­skie szpi­tal­ne pi­ża­my, iden­tycz­ne z tymi w wię­zie­niach i woj­sku. Ale nie tyl­ko to wspo­mi­nam z tej już za­mierz­chłej prze­szło­ści. Pa­mię­tam moje aka­de­mic­kie pod­ręcz­ni­ki – wie­le z nich przy­po­mi­na­ło tre­ścią książ­ki te­le­fo­nicz­ne; za­ku­wa­nie ty­się­cy ter­mi­nów, nazw or­ga­nów, nie­zli­czo­nych przy­cze­pów mię­śni i wię­za­deł. Roz­sze­rzo­ne i skró­co­ne za­le­ce­nia ba­da­nia le­kar­skie­go, pod­mio­to­we­go, przed­mio­to­we­go. Wszyst­kie­go się na­uczy­łem, do­sta­łem wy­bit­nie do­bre oce­ny i… Gdy po raz pierw­szy sta­ną­łem przy łóż­ku cho­re­go, zda­łem so­bie spra­wę, że całe to aka­de­mic­kie wy­po­sa­że­nie jest nie­kom­plet­ne. Brak mi ję­zy­ka po­ro­zu­mie­nia, brak mi wie­dzy o dru­gim świe­cie, o świe­cie cho­re­go i cier­pią­ce­go pa­cjen­ta. Dziś wiem też, że to ja po­wi­nie­nem być pro­fe­sjo­nal­nie przy­go­to­wa­ny do roz­mo­wy z moim pa­cjen­tem, że to dla mnie – stu­den­ta, a póź­niej le­ka­rza – po­win­ny ist­nieć pod­ręcz­ni­ki przy­go­to­wu­ją­ce do pra­cy z cho­rym.

Pod­ręcz­ni­ków dla cho­rych o tym, jak się przy­go­to­wać do roz­mo­wy z le­ka­rzem, nie ma.

To po mo­jej stro­nie, po na­szej le­kar­skiej stro­nie, jest przy­go­to­wa­nie się do pra­cy z pa­cjen­tem, do roz­mów o bólu, stra­chu, wsty­dzie, sa­mot­no­ści. Może też Pań­stwo nie uwie­rzy­cie, ale po prze­czy­ta­niu spi­su tre­ści sta­nę­ło mi przed ocza­mi moje całe za­wo­do­we ży­cie, bli­sko czter­dzie­ści lat pra­cy. Czter­dzie­ści lat i świa­do­mość że nikt ta­kie­go pod­ręcz­ni­ka do­tych­czas nie na­pi­sał. Prze­cież ten pod­ręcz­nik po­wi­nie­nem do­stać wła­śnie czter­dzie­ści lat temu. Z pew­no­ścią był­bym lep­szym le­ka­rzem. I uczu­cie ulgi, ka­thar­sis. Woj­ciech Eichel­ber­ger z Ire­ną Sta­ni­sław­ską opi­su­ją wspo­mnia­ne dwa świa­ty – ze zro­zu­mie­niem, em­pa­tią i de­li­kat­no­ścią. Jest w tej książ­ce mą­drość i sza­cu­nek. Jest ta książ­ka swo­istym me­men­to, za­chę­tą do za­sta­no­wie­nia, re­flek­sji. Dla mnie jest też bar­dzo oso­bi­sta, bo wiem, że wszyst­ko, co opi­sa­li, jest we mnie go­to­we.

Po­le­cam tę książ­kę rek­to­rom i dzie­ka­nom wszyst­kich uczel­ni me­dycz­nych. Od tej książ­ki, od tego pod­ręcz­ni­ka po­win­ni­śmy za­czy­nać swą przy­go­dę z me­dy­cy­ną.

prof. dr hab. n. med. Ce­za­ry Szczy­lik

Kie­row­nik Kli­ni­ki On­ko­lo­gii Woj­sko­we­go In­sty­tu­tu Me­dycz­ne­go1. LĘK, BÓL, CIERPIENIE

Ire­na A. Sta­ni­sław­ska: Wi­zy­cie w ga­bi­ne­cie le­kar­skim za­wsze to­wa­rzy­szy lęk. Zwłasz­cza wte­dy, gdy – jako pa­cjen­ci – cze­ka­my na dia­gno­zę.

Woj­ciech Eil­chel­ber­ger: Nie za­wsze go so­bie uświa­da­mia­my. Na­to­miast le­karz po­wi­nien pa­mię­tać, że pa­cjent za­wsze przy­cho­dzi z lę­kiem, że wi­zy­ta u le­ka­rza naj­czę­ściej nie jest przy­jem­no­ścią. Pa­cjent się boi, po­nie­waż nie wie, co mu do­le­ga, i może usły­szeć groź­ną dia­gno­zę: cu­krzy­ca, AIDS, rak, pta­sia gry­pa. Li­sta ta­kich dia­gnoz-wy­ro­ków jest dłu­ga. Dla wie­lu lu­dzi spo­tka­nie z le­ka­rzem jest trud­niej­sze niż z pro­ku­ra­to­rem. Tym bar­dziej że więk­szość idzie do le­ka­rza do­pie­ro w mo­men­cie, kie­dy są po­waż­nie cho­rzy. Nie­wie­lu robi so­bie raz na rok po­rząd­ny prze­gląd. Ła­twiej nam tak dbać o sa­mo­chód.

Prze­glą­du nie ro­bi­my ze stra­chu, po­nie­waż do­pó­ki nie wie­my, że coś nam do­le­ga, mo­że­my się uwa­żać za zdro­wych.

To praw­da. Wie­lu z nas woli nie znać praw­dy i swo­bod­nie bu­do­wać ilu­zję na te­mat swo­je­go do­bre­go zdro­wia. Wy­pie­ra­my świa­do­mość, że coś jest nie w po­rząd­ku i do ostat­niej chwi­li igno­ru­je­my alar­mu­ją­ce sy­gna­ły cia­ła.

To po­sta­wa po­wszech­na – szcze­gól­nie wśród męż­czyzn. A im więk­sze za­nie­dba­nia, tym więk­szy lęk przed dia­gno­zą. Kie­dy pierw­szy prze­gląd sa­mo­cho­du ro­bi­my po kil­ku la­tach eks­plo­ata­cji, to bo­imy się, że trze­ba bę­dzie wy­mie­nić w nim po­ło­wę czę­ści.

Mój lęk wią­że się nie tyl­ko z dia­gno­zą, ale rów­nież z tym, że nie wiem, na ja­kie­go le­ka­rza tra­fię, jaki czło­wiek bę­dzie sie­dział po dru­giej stro­nie biur­ka. I wy­da­je mi się, że nie jest to tyl­ko mój pro­blem.

Nie­ste­ty to lo­te­ria. Bo tak nie­for­tun­nie jest zor­ga­ni­zo­wa­na pod­sta­wo­wa opie­ka me­dycz­na. Bar­dzo nie­wie­le osób ma taki luk­sus, by przez lata cho­dzić do tego sa­me­go, ro­dzin­ne­go le­ka­rza, któ­ry zna ich hi­sto­rię, przed któ­rym się nie wsty­dzą i któ­re­mu ufa­ją.

Czy le­ka­rze mają świa­do­mość, że pa­cjen­ci się ich boją?

My­ślę, że mają, bo prze­cież sami by­wa­ją pa­cjen­ta­mi. Ale chy­ba nie zda­ją so­bie do koń­ca spra­wy z głę­bo­ko­ści i siły tego lęku. To spra­wia, że mogą za­cho­wy­wać się nie dość em­pa­tycz­nie lub na­wet ule­gać po­ku­sie wy­ko­rzy­sty­wa­nia swo­jej emo­cjo­nal­nej prze­wa­gi i wła­dzy nad pa­cjen­tem w spo­sób dla nie­go upo­ka­rza­ją­cy.

Do cie­bie pew­nie też przy­cho­dzą pa­cjen­ci, któ­rzy się boją?

Ale to inny ro­dzaj lęku. Psy­cho­te­ra­pia zaj­mu­je się ner­wi­ca­mi i za­bu­rze­nia­mi oso­bo­wo­ści. Tu ni­ko­mu nie gro­zi dru­zgo­cą­ca dia­gno­za.

Jak roz­po­znać za­lęk­nio­nych pa­cjen­tów?

Le­karz może z góry za­ło­żyć, że boją się wszy­scy, któ­rzy do nie­go przy­cho­dzą – zwłasz­cza je­śli daw­no nie ro­bi­li ba­dań kon­tro­l­nych lub za­uwa­ży­li ja­kieś nie­po­ko­ją­ce ob­ja­wy.

I co le­karz po­wi­nien wte­dy zro­bić?

Wziąć to pod uwa­gę i two­rzyć bez­piecz­ny, ure­al­nio­ny, part­ner­ski kli­mat – spoj­rze­niem, to­nem gło­su, ge­stem, ję­zy­kiem cia­ła. By wo­bec prze­stra­szo­ne­go pa­cjen­ta tra­fić we wła­ści­wy, czy­sty ton, wy­brać dro­gę środ­ka po­mię­dzy roz­piesz­cza­niem, czy­li trak­to­wa­niem jak dziec­ko, a do­mi­no­wa­niem, czy­li stra­sze­niem.

My­ślę, że pa­cjen­tom po­win­no się współ­czuć.

Z po­tocz­nie ro­zu­mia­nym współ­czu­ciem – czy­li tym ko­ja­rzo­nym z li­to­ścią – le­piej uwa­żać, bo jego nad­miar może nie­po­trzeb­nie pa­cjen­ta za­alar­mo­wać: „Sko­ro mi tak współ­czu­ją, to wi­dać, że ze mną bar­dzo źle”.

Le­ka­rze mu­szą so­bie uświa­do­mić, że mają do czy­nie­nia z czło­wie­kiem za­lęk­nio­nym, czę­sto znaj­du­ją­cym się w sta­nie emo­cjo­nal­nej re­gre­sji, czy­li prze­ży­wa­ją­cym emo­cje dziec­ka, i że ta sy­tu­acja może w nich wy­zwo­lić albo po­sta­wę nad­mier­nie współ­czu­ją­cą i pa­ter­na­li­zu­ją­cą, albo agre­sję i chęć do­mi­na­cji. Po­czu­cie wła­dzy i prze­wa­gi nad pa­cjen­tem może de­mo­ra­li­zo­wać i spro­wa­dzać na ma­now­ce na­wet naj­bar­dziej czuj­nych, pra­cu­ją­cych pod su­per­wi­zją psy­cho­te­ra­peu­tów. Sprzy­ja temu pro­wo­ku­ją­ca ule­gło­ścią po­sta­wa pa­cjen­ta, któ­ry w re­la­cji z le­ka­rzem od­ru­cho­wo wy­bie­ra ra­czej by­cie dziec­kiem niż wzię­cie współ­od­po­wie­dzial­no­ści. Zda­rza się to wie­lu le­ka­rzom, po­nie­waż wy­da­je im się, że ule­gły pa­cjent dziec­ko po­zwo­li le­piej kon­tro­lo­wać pro­ces le­cze­nia. To błęd­ne prze­ko­na­nie, bo­wiem re­gre­sja emo­cjo­nal­na to nie tyl­ko ule­głość, lecz tak­że cały ar­se­nał dzie­cię­cych stra­te­gii i wy­bie­gów ma­ją­cych na celu zmniej­sze­nie na­ci­sku i kon­tro­li ro­dzi­ców – nie­słu­cha­nie, za­po­mi­na­nie, sa­bo­to­wa­nie, kła­ma­nie itp. Pro­ces le­cze­nia prze­bie­ga znacz­nie le­piej, kie­dy pa­cjent współ­pra­cu­je z le­ka­rzem w re­la­cji do­ro­sły – do­ro­sły, gdyż bie­rze wte­dy więk­szą od­po­wie­dzial­ność za swo­je za­cho­wa­nia, bar­dziej otwar­cie się ko­mu­ni­ku­je i współ­pra­cu­je z le­ka­rzem. Psy­cho­te­ra­peu­ci taką opty­mal­ną sy­tu­ację współ­pra­cy z pa­cjen­tem na­zy­wa­ją so­ju­szem te­ra­peu­tycz­nym. Wpraw­dzie dla le­ka­rza taki pa­cjent może być part­ne­rem trud­niej­szym, bo świa­do­mym swo­ich praw i za­da­ją­cym wie­le py­tań, ale koń­co­wy efekt bę­dzie z pew­no­ścią wart tego do­dat­ko­we­go tru­du i le­cze­nie da lep­sze re­zul­ta­ty.

W sy­tu­acjach stre­su­ją­cych po­ma­ga­ją śmiech i po­czu­cie hu­mo­ru. Może war­to, by le­karz z nich sko­rzy­stał?

To kwe­stia wy­czu­cia. Pa­cjen­to­wi w ga­bi­ne­cie le­ka­rza rzad­ko jest do śmie­chu, na­le­ży w spo­sób tak­tow­ny czy­nić tę sy­tu­ację lżej­szą, za­miast – jak to się czę­sto zda­rza – mrocz­ną i prze­ra­ża­ją­cą. Je­śli bę­dzie­my się kie­ro­wać za­sa­dą sza­cun­ku i współ­od­czu­wa­nia (za­miast bli­skie­go li­to­ści współ­czu­cia), czy­li nie bę­dzie­my ro­bić dru­gie­mu co nam nie­mi­łe – to nie po­peł­ni­my błę­du. Ale trze­ba się li­czyć z tym, że nie­któ­rzy pa­cjen­ci mogą być tak głę­bo­ko sy­tu­acją wi­zy­ty le­kar­skiej zre­gre­sjo­no­wa­ni, tak lę­ko­wi, że na­wet naj­bar­dziej uprzej­ma i wspie­ra­ją­ca po­sta­wa le­ka­rza nic nie zmie­ni w cza­sie pierw­szej wi­zy­ty. Wyj­ście z re­gre­sji może na­stą­pić tyl­ko wte­dy, gdy pa­cjent kon­tak­tu­je się z tym sa­mym le­ka­rzem wie­lo­krot­nie. Je­śli jest po naj­wy­żej dwóch wi­zy­tach od­sy­ła­ny do ko­goś in­ne­go, to za­ufa­nie, otwar­tość, współ­od­po­wie­dzial­ność i so­jusz te­ra­peu­tycz­ny nie mają szan­sy się po­ja­wić. Pa­cjent czu­je się jak prze­ra­żo­ny lo­ka­tor dzwo­nią­cy po po­moc, bo woda za­le­wa mu miesz­ka­nie, a re­cep­cjo­nist­ka w ad­mi­ni­stra­cji łą­czy go co chwi­la z in­nym hy­drau­li­kiem, któ­re­mu wszyst­ko trze­ba tłu­ma­czyć od po­cząt­ku.

Wszyst­ko to nie sprzy­ja temu, by le­ka­rze uczy­li się pa­no­wać nad ten­den­cją do zdo­mi­no­wa­nia, prze­ra­że­nia i upo­ko­rze­nia pa­cjen­tów, a przez nich bywa to od­bie­ra­ne jako okru­cień­stwo.

My­ślę, że ten­den­cja do do­mi­na­cji po­ja­wia się rów­nież wte­dy, gdy pa­cjent od­czu­wa ból. Zda­rza się, że sły­szy wów­czas z ust le­ka­rza: „Niech pan się tak nie ma­zgai!”. Bo le­karz prze­czy­tał w pod­ręcz­ni­ku o symp­to­mach tej cho­ro­by i uwa­ża, że zwią­za­ny z nią ból jest nie­wiel­ki. Ja pod­czas ata­ku kol­ki ner­ko­wej usły­sza­łam od pie­lę­gniar­ki: „Nie ma pra­wa pa­nią bo­leć, po­nie­waż do­sta­ła pani sil­ny lek prze­ciw­bó­lo­wy!”. Pie­lę­gniar­ka nie chcia­ła przy­jąć do wia­do­mo­ści, że ten lek na mnie nie dzia­ła.

To pa­ter­na­li­zo­wa­nie pa­cjen­tów, trak­to­wa­nie ich jak dzie­ci – „Co ty opo­wia­dasz, to nie może bo­leć” – wbrew do­brym in­ten­cjom le­ka­rza, tyl­ko na­si­la re­gre­sję pa­cjen­ta. Ból jest waż­nym do­dat­ko­wym czyn­ni­kiem skła­nia­ją­cym pa­cjen­ta do wcho­dze­nia w pod­po­rząd­ko­wa­ną, za­leż­no­ścio­wą re­la­cję z le­ka­rzem. Po­kła­da w le­ka­rzu na­dzie­ję, że ten ból zli­kwi­du­je, tak jak kie­dyś ro­bi­li to ro­dzi­ce. Sil­ny ból bar­dzo nas osła­bia i uza­leż­nia od każ­de­go, kto nam przyj­dzie z po­mo­cą. Nig­dy nie dość uwa­gi, aby tej za­leż­no­ści pa­cjen­ta nie uży­wać do re­pe­ro­wa­nia wła­sne­go po­czu­cia war­to­ści.

Waż­ne jest też, aby le­karz pa­mię­tał, że każ­dy może do­świad­czać bólu in­a­czej.

Oczy­wi­ście. Spo­sób do­świad­cza­nia bólu jest spra­wą bar­dzo in­dy­wi­du­al­ną. Lu­dzie, któ­rzy – wy­da­wać by się mo­gło – hi­ste­ry­zu­ją, w isto­cie nie uda­ją. Mają taki układ ner­wo­wy, taki próg bó­lo­wy. Albo kie­dyś, w pro­ce­sie do­ra­sta­nia, do­świad­czy­li nad­mier­ne­go bólu i te­raz od­czu­wa­ją przed nim lęk. In­nym po­wo­dem ta­kiej nad­mier­nej re­ak­cji może być lek­ce­wa­żą­cy sto­su­nek opie­ku­nów do bólu, kie­dy pa­cjent był dziec­kiem. Igno­ro­wa­nie bólu przez ro­dzi­ców spra­wia, że dziec­ko, aby zwró­cić ich uwa­gę i otrzy­mać po­moc, nie­świa­do­mie sy­gna­li­zu­je ból więk­szy, niż na­praw­dę od­czu­wa. I w pew­nym mo­men­cie rze­czy­wi­ście boli bar­dziej, niż boli.

To zna­czy, że od­czu­wa­nie bólu jest sil­nie zwią­za­ne z psy­chi­ką, że im bar­dziej ktoś jest po­ra­nio­ny psy­chicz­nie, tym moc­niej od­czu­wa ból?

To nie ta­kie pro­ste. Kie­dy w dzie­ciń­stwie gra­ni­ca wy­trzy­ma­ło­ści na ból psy­chicz­ny i fi­zycz­ny zo­sta­nie moc­no prze­kro­czo­na, po­ja­wia­ją się re­ak­cje obron­ne: znie­czu­le­nie i od­cię­cie lub dy­so­cja­cja. Po­zwa­la­ją one dzie­ciom prze­żyć w eks­tre­mal­nie trud­nych, bo­le­snych i za­gra­ża­ją­cych sy­tu­acjach. Jed­nak w do­ro­słym ży­ciu z prze­ra­że­niem od­kry­wa­ją, że są nie tyl­ko od­cię­te od bólu, ale od czu­cia w ogó­le; że do­świad­cza­ją ży­cia jak­by przez gru­bą szy­bę.

To chy­ba dla le­ka­rza trud­na sy­tu­acja. Je­że­li symp­to­mem ja­kiejś cho­ro­by jest rów­nież ból, a pa­cjent go nie czu­je i o nim nie mówi, wte­dy ob­raz cho­ro­by jest za­kłó­co­ny.

Zno­wu wra­ca­my do at­mos­fe­ry spo­tka­nia w ga­bi­ne­cie. Czło­wiek, któ­ry ma za­kłó­co­ne albo czę­ścio­wo znie­sio­ne od­czu­wa­nie bólu, prę­dzej doj­dzie do ładu sam ze sobą w sy­tu­acji bez­piecz­nej. Je­śli zaś w ga­bi­ne­cie po­czu­je się po­dob­nie jak w swo­im dzie­ciń­stwie, wte­dy wy­uczo­ne me­cha­ni­zmy obron­ne za­dzia­ła­ją jesz­cze sil­niej.

Wpraw­dzie le­karz prócz su­biek­tyw­nych re­la­cji pa­cjen­ta ma do dys­po­zy­cji obiek­tyw­ne dane dia­gno­stycz­ne, lecz mimo to nie po­wi­nien lek­ce­wa­żyć opar­tej na za­ufa­niu i sza­cun­ku roz­mo­wy z cho­rym. W ta­kiej roz­mo­wie moż­na bo­wiem uzy­skać in­for­ma­cje czę­sto naj­waż­niej­sze dla dia­gno­zy i stra­te­gii dal­sze­go le­cze­nia.

My­ślę, że trud­niej­szy­mi pa­cjen­ta­mi są męż­czyź­ni – od po­ko­leń wy­cho­wy­wa­ni tak, by cia­ło trak­to­wać jak przed­miot, igno­ro­wać pły­ną­ce z nie­go sy­gna­ły. W tym rów­nież ból.

Na ogól­ną, po­nad­pł­cio­wą ten­den­cję pa­cjen­tów do emo­cjo­nal­nej re­gre­sji, na­kła­da się cała gama uczuć i po­staw prze­nie­sio­nych z in­nych sy­tu­acji – czy­li tzw. uczuć prze­nie­sie­nio­wych – zwią­za­nych z płcią i sto­sun­kiem do cia­ła.

Nie do­ty­czy to wszyst­kich męż­czyzn, ale sta­ty­stycz­ny męż­czy­zna znacz­nie czę­ściej niż ko­bie­ta prze­ja­wia przed­mio­to­wy sto­su­nek do wła­sne­go cia­ła, nie uświa­da­mia so­bie sy­gna­łów cho­ro­by lub je lek­ce­wa­ży albo hi­po­chon­drycz­nie prze­ce­nia. Ko­bie­ty żyją dłu­żej, bo na ogół nie lek­ce­wa­żą swo­ich ob­ja­wów. Stąd po­wie­dze­nie: „Baba cho­ru­je, baba cho­ru­je, baba cho­ru­je… chłop umie­ra”. Ko­bie­ty, któ­rym przez dzie­się­cio­le­cia coś do­le­ga, wiecz­nie się ba­da­ją i le­czą, nie prze­oczą roz­wi­ja­ją­cej się cho­ro­by, więc prze­ży­wa­ją swo­ich mę­żów. Ko­bie­ce uwraż­li­wie­nie na sta­ny i sy­gna­ły cia­ła bie­rze się z do­świad­czeń men­stru­acyj­nych, a tak­że tych zwią­za­nych z cią­żą, kar­mie­niem, ma­cie­rzyń­stwem. Więk­sza tro­ska o sie­bie może też wy­ni­kać z więk­sze­go niż to ma miej­sce u męż­czyzn po­czu­cia od­po­wie­dzial­no­ści za po­tom­stwo. Tym­cza­sem pol­ski etos mę­ski dzia­ła w od­wrot­ną stro­nę. Nie po­zwa­la Po­la­ko­wi umrzeć w łóż­ku, lecz w wal­ce, na ba­ry­ka­dzie, za spra­wę, za oj­czy­znę, w nie­wo­li, w po­je­dyn­ku lub w wy­ni­ku eg­ze­ku­cji. W zbio­ro­wej pod­świa­do­mo­ści więk­szo­ści pol­skich męż­czyzn ist­nie­je sil­ne prze­ko­na­nie, że mają pra­wo żyć do­pó­ki są uży­tecz­ni – a przy­najm­niej do­pó­ki nie są cię­ża­rem dla oto­cze­nia. Dla­te­go to trud­niej­si pa­cjen­ci, któ­rzy czę­sto umie­ra­ją za wcze­śnie.

W związ­ku z tym le­ka­rze po­win­ni być szcze­gól­nie czuj­ni, gdy w ich ga­bi­ne­cie po­ja­wia się męż­czy­zna?

Na pew­no tak. Sta­ty­stycz­ny męż­czy­zna – w prze­ci­wień­stwie do sta­ty­stycz­nej ko­bie­ty – wy­ka­zu­je dużą skłon­ność do dys­sy­mu­la­cji, czy­li za­prze­cza­nia ob­ja­wom. By­wa­ją w tym bar­dzo prze­ko­nu­ją­cy, a zmę­czo­ny le­karz może czuć zro­zu­mia­łą po­ku­sę, żeby wziąć to za do­brą mo­ne­tę i od­stą­pić od le­cze­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: