Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Było, ale nie minęło - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 września 2025
44,99
4499 pkt
punktów Virtualo

Było, ale nie minęło - ebook

Uważam tę książkę za najbardziej inspirującą i innowacyjną publikację na temat ustawień od wielu lat. Sieglinde Schneider kontynuuje fundamentalną pracę klasycznych ustawień rodzinnych, rozwijając ją w obszarze terapii indywidualnej.

Żywiołem Siglinde są relacje międzyludzkie. Jej żywa wymiana myśli z innymi oraz nieprzeparte zainteresowanie, a wręcz pasja do uchwycenia i zrozumienia ludzi oraz ich sposobu bycia, stanowią eliksir jej pracy. Siglinde bada, śledzi i odkrywa, gdzie i kiedy życie ludzkie, trudności w relacjach czy objawy chorobowe nabierają sensu, analizując je w kontekście wydarzeń, losów i różnych dynamik z przeszłości. W tej dziedzinie jest prawdziwą mistrzynią.

Kiedy obserwuję, jak pracuje z klientem lub z parą za pomocą figurek Playmobil, często kręcę głową i myślę: „Skąd u niej ta pewność siebie, by patrząc na ustawienie klientki, stwierdzić: «Tu kogoś brakuje!»”? Gdy następnie klientka dodaje do konstelacji dodatkową figurę, natychmiast odczuwa ulgę. Sieglinde często prosi swoich klientów, aby w domu sprawdzili, czy to, co ujawniono w ustawieniu, odpowiada rzeczywistości. Jeśli taki domniemany związek zostaje potwierdzony, staje się to jeszcze bardziej przekonujące.

Niesamowita trafność, z jaką Sieglinde Schneider – dzięki swojej intuicji, ogromnemu doświadczeniu i często zaledwie kilku pytaniom – odkrywa powiązania nadające całości sens, a tym samym umożliwiające nową perspektywę, za każdym razem fascynuje. Konfrontacja z prawdą wyzwala.

Niniejsza książka przynosi cały szereg różnorodnych i poruszających historii rodzinnych, w których czytelnik może śledzić drogę prowadzącą od problemu, z którym klient przychodzi, aż do ujawnienia skutków szczególnych wydarzeń lub rodzinnych losów i uwikłań.

Gunthard Weber

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-981-4
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Wpro­wa­dze­nie

Niniej­sza książka wła­ści­wie nie potrze­buje wpro­wa­dze­nia. Gabriele ten Hövel w swo­jej przed­mo­wie z wiel­kim wyczu­ciem traf­nie opi­suje to, co istotne i wyjąt­kowe, co wyróż­nia i czyni pracę Sie­glinde Schne­ider nie­po­wta­rzalną. To dla mnie wielka radość, że ta długo wycze­ki­wana książka wresz­cie się uka­zuje i że jej treść jest teraz dostępna dla wszyst­kich. Towa­rzy­szy­łem powsta­wa­niu tej książki i uwa­żam ją za naj­bar­dziej inspi­ru­jącą i inno­wa­cyjną publi­ka­cję na temat usta­wień od wielu lat. Szcze­gól­nie cie­szę się, że Sie­glinde Schne­ider kon­ty­nu­uje fun­da­men­talną pracę kla­sycz­nych usta­wień rodzin­nych, która została stwo­rzona w latach 1980–2000, głów­nie przez Berta Hel­lin­gera, i z którą ja rów­nież czuję się zwią­zany, i dalej roz­wija ją w nie­za­leżny i kre­atywny spo­sób w dzie­dzi­nie tera­pii indy­wi­du­al­nej, co Bert Hel­lin­ger począt­kowo uwa­żał za nie­moż­liwe.

Każdy, kto zna Sie­glinde Schne­ider, wie, że jej żywio­łem są rela­cje z innymi ludźmi. Żywa wymiana zdań z innymi i jej nie­prze­parte zain­te­re­so­wa­nie, a wręcz pasja, żeby uchwy­cić i zro­zu­mieć ludzi i ich spo­sób bycia, są elik­si­rem jej życia. Sie­glinde bada, śle­dzi i odkrywa przy tym, gdzie i kiedy życie ludz­kie i trud­no­ści w rela­cjach lub objawy cho­ro­bowe mają sens, patrząc na nie w kon­tek­ście wyda­rzeń, losów i róż­nych dyna­mik w prze­szło­ści (zwłasz­cza w rodzi­nach pocho­dze­nia). Jest w tym mistrzy­nią. Gdy te zazwy­czaj nie­świa­dome powią­za­nia ujrzą świa­tło dzienne, wów­czas moż­liwe staje się nawią­za­nie nowych rela­cji.

Z dru­giej strony pisa­nie tek­stów o wła­snej pracy nie jest mocną stroną Sie­glinde Schne­ider. Dla­tego szczę­śli­wie się zło­żyło, że Gabriele ten Hövel była gotowa, żeby wspól­nie z nią spi­sać jej doświad­cze­nia i spo­strze­że­nia na temat usta­wień w pracy indy­wi­du­al­nej. Ponad dwa­dzie­ścia lat temu Gabriele ten Hövel udało się już razem z Ber­tem Hel­lin­ge­rem opu­bli­ko­wać jego główne wglądy, odkry­cia i metody w poczyt­nym tomie wywia­dów _Aner­ken­nen, was ist – Gespräche über Ver­stric­kung und Lösung_ (_Uznać to, co jest – roz­mowy o uwi­kła­niach i spo­so­bach ich roz­wią­zy­wa­nia_)².

Zacie­ka­wiony, zadzi­wiony i poru­szony bra­łem udział w wielu semi­na­riach Berta Hel­lin­gera w latach 1988–1991. Moim celem było obser­wo­wa­nie, doświad­cza­nie i rozu­mie­nie z zewnątrz tego, co kie­ro­wało jego dzia­ła­niami oraz jakie wglądy i zało­że­nia dopro­wa­dziły do kon­kret­nych inter­wen­cji. Czę­sto powią­za­nia, które Bert Hel­lin­ger dostrze­gał, wyda­wały mi się na początku dziwne i obce.

Kiedy dziś patrzę, jak usta­wie­nia robi Sie­glinde Schne­ider, czuję się dokład­nie tak samo. Kiedy widzę ją pra­cu­jącą z klien­tem lub z parą za pomocą figu­rek play­mo­bil³, czę­sto kręcę głową i myślę sobie: Skąd u niej ta pew­ność sie­bie, żeby patrząc na usta­wie­nie klientki, twier­dzić: „Tu kogoś bra­kuje!”? Gdy następ­nie klientka dostawi do kon­ste­la­cji dodat­kową figurkę, natych­miast czuję ulgę. Sie­glinde czę­sto prosi klien­tów, żeby dowie­dzieli się w domu, czy to, co wyszło na jaw w usta­wie­niu, odpo­wiada rze­czy­wi­sto­ści. I fak­tycz­nie w tym kon­kret­nym przy­padku ojciec miał pierw­szy zwią­zek, z któ­rego uro­dziło się dziecko, ale o nim i jego matce ni­gdy się w rodzi­nie nie mówiło. Jeśli taki domnie­many zwią­zek zosta­nie potwier­dzony, jest to oczy­wi­ście jesz­cze bar­dziej prze­ko­nu­jące. Nie­sły­chana traf­ność, z jaką Sie­glinde Schne­ider dzięki swo­jej intu­icji, wiel­kiemu doświad­cze­niu i czę­sto za pomocą tylko bar­dzo nie­wielu pytań odkrywa powią­za­nia nada­jące cało­ści sens i tym samym umoż­li­wia­jące nową per­spek­tywę, jest za każ­dym razem fra­pu­jąca. Kon­fron­ta­cja z prawdą wyzwala.

Niniej­sza książka przy­nosi cały sze­reg róż­no­rod­nych i poru­sza­ją­cych histo­rii rodzin­nych, w któ­rych czy­tel­nik może śle­dzić drogę pro­wa­dzącą od sprawy, z którą klient przy­cho­dzi, aż do ujaw­nie­nia skut­ków szcze­gól­nych wyda­rzeń lub rodzin­nych losów i uwi­kłań. Ci, któ­rzy sami pra­cują za pomocą usta­wień, powinni wie­lo­krot­nie wczy­tać się w przy­ta­czane przy­padki i histo­rie rodzinne, żeby zro­zu­mieć – w zależ­no­ści od przy­padku i pro­blemu – różne tropy i spo­soby pro­ce­do­wa­nia, które wybiera Sie­glinde Schne­ider. Praca z figur­kami na sesjach idy­wi­du­al­nych lub sesjach z parami umoż­li­wia także usta­wia­nie dużych sys­te­mów rodzin­nych i pozwala poświę­cić na to wię­cej czasu niż na warsz­ta­tach usta­wie­nio­wych w gru­pie. Widy­wa­łem usta­wie­nia robione przez Sie­glinde Schne­ider, w któ­rych stało pra­wie 30 człon­ków rodzin danej pary, i mogłem obser­wo­wać, jak w trak­cie pro­cesu usta­wia­nia poja­wiało się coraz wię­cej wska­zó­wek doty­czą­cych podo­bieństw w obu rodzi­nach pocho­dze­nia, co tłu­ma­czyło, dla­czego ta para się zwią­zała i gdzie leży źró­dło jej trud­no­ści.

Warto prze­czy­tać tę książkę!

_Wie­sloch k/Heidel­bergu, wio­sną 2023_

_Gun­thard Weber_PRZEDMOWA

Przed­mowa

W tej książce pada wiele pytań: o pod­sta­wowe zało­że­nia, hipo­tezy, o to, jak w kon­kret­nym przy­padku prze­biega droga od pro­blemu klienta do wglądu w ukrytą dyna­mikę sys­temu rodzin­nego. Pyta się o wszystko, co pomaga klien­towi w prze­ła­ma­niu trud­no­ści i w pój­ściu dalej. Rów­nież o to, skąd biorą się te pyta­nia.

Książka ta pro­po­nuje sze­roki wachlarz narzę­dzi, suge­stii i pomy­słów dla wszyst­kich, któ­rzy pro­wa­dzą usta­wie­nia lub chcie­liby to robić w przy­szło­ści: Jakie są pod­sta­wowe zało­że­nia wła­ściwe dla usta­wień; na co zwra­cać uwagę; w jaki spo­sób usta­wia­jący mogą wyostrzyć swoje zmy­sły i per­cep­cję; jak docho­dzi się do hipo­tez i jak zamie­nia się je w pyta­nia, testuje i przyj­muje lub odrzuca; jak wciąż od nowa otwie­rać się na to, co jest – bez trzy­ma­nia się sztyw­nych „reguł” lub „porząd­ków”.

Pod­sta­wowe zało­że­nie w pracy usta­wie­nio­wej odnosi się do doświad­cze­nia – wła­ści­wego nie tylko dla usta­wień: że to, co fak­tycz­nie było w histo­rii rodziny, na­dal ma wpływ na świa­dome i nieświa­dome ścieżki. _Było_, ale by­naj­mniej _nie minęło_.

Praca usta­wie­niowa czer­pie z tego, że odnosi się do wyda­rzeń, które mogą się­gać nawet czte­rech poko­leń wstecz. Na przy­kład: Jak wyglą­dało życie na gospo­dar­stwie chłop­skim w Bawa­rii? Jak dziwna może być logika wiej­skiej spo­łecz­no­ści? Co sta­nowi stały reper­tuar rodzin­nych histo­rii: kazi­rodz­two, porzu­cone, pod­rzu­cone lub zmarłe dzieci, mil­czący ojco­wie, wygnane i zgwał­cone kobiety, sza­lone lub sła­bo­wite ciotki.

Niniej­sza książka jest zbio­rem histo­rii i opo­wie­ści. Można ją po pro­stu prze­glą­dać i czy­tać poszcze­gólne histo­rie. W szcze­gó­ło­wym spi­sie tre­ści roz­po­znasz, która histo­ria może cię zain­te­re­so­wać. Każda histo­ria fascy­nuje na swój spo­sób, wcią­ga­jąc w swój wła­sny świat. Cza­sami można odnieść wra­że­nie, że po jed­no­ra­zo­wym prze­czy­ta­niu dana histo­ria wcale się nie koń­czy.

Są to histo­rie, które pisało życie: dziwne, zagma­twane, dra­ma­tyczne, nie­spra­wie­dliwe, zaska­ku­jące, bru­talne. Cze­góż ludzie nie robią! Cier­pią, trwają w śle­pej lojal­no­ści lub miło­ści – trudno wręcz uwie­rzyć! Te histo­rie nikogo nie pozo­sta­wiają obo­jęt­nym. Są tak róż­no­rodne i barw­nie opo­wie­dziane, że każda i każdy z łatwo­ścią znaj­dzie coś dla sie­bie, nawet jeśli ta strawa może być cza­sami ciężka.

Ta książka jest łatwa w czy­ta­niu i z pew­no­ścią nie jest pozba­wiona war­to­ści roz­ryw­ko­wej. Nie, nikt tutaj nie stroi żar­tów ani nie bawi się czy­imś kosz­tem. Jest to roz­rywka, ponie­waż histo­rie są wcią­ga­jące, wzru­sza­jące, zaska­ku­jące, a nawet mogą poru­szyć coś w czy­tel­niku – przy­wo­łać wspo­mnie­nia, być może wzbu­dzić współ­czu­cie, ulgę lub zdzi­wie­nie: „Aha! Ni­gdy nie myśla­łam o tym w ten spo­sób!”.

Tę książkę można czy­tać od początku do końca lub też czy­tać to, co nas pociąga. Nie­które roz­działy mają cha­rak­ter bar­dziej teo­re­tyczny (z prak­tycz­nymi przy­kła­dami dla ilu­stra­cji), inne doty­czą kon­kret­nych tema­tów. Korzy­staj z tej książki tak, jak tego potrze­bu­jesz: jako zbioru histo­rii i opo­wie­ści, zestawu ćwi­czeń lub źró­dła inspi­ra­cji.

Pisa­nie tej książki było bar­dzo eks­cy­tu­jące. Sie­glinde Schne­ider wnosi swoje doświad­cze­nie, wyobraź­nię spo­łeczną, mistrzow­ski kunszt, świetną tech­nikę zada­wa­nia pytań, empa­tię i nie­ustę­pli­wość oraz wszystko, czego potrze­bują i czym są zafa­scy­no­wani ludzie, któ­rzy mają pro­blemy. W razie potrzeby mówi wprost, bez ogró­dek i bez­po­śred­nio. Ma też zdrowe poczu­cie humoru i luz, choć nie każdy klient jest natych­miast entu­zja­stycz­nie nasta­wiony do tego, co Sie­glinde Schne­ider z nim „robi”: zadaje pyta­nia, son­duje, jest szczera do bólu, a następ­nie roz­pa­ko­wuje figurki play­mo­bil („Co jest grane? Chyba nie jeste­śmy w przed­szkolu!”).

Oto kilka typo­wych dla Sie­glindy zdań i pytań:

_W zastęp­stwie kogo się tak bun­tu­jesz?_

_Dla­czego reali­zu­jesz pro­jekty, które speł­zają na niczym?_

_Czy zawsze ciężko pra­co­wa­łeś w swoim życiu?_

_Kiedy stra­ci­łeś radość życia?_

_Nie ma się szans u wyma­rzo­nego księ­cia._

_Wznieś toast za przy­jem­ność!_

_Dusza potrze­buje wspól­nego grobu dla ofiar i spraw­ców._

Sie­glinde Schne­ider ma coś, czego nie można się nauczyć, lecz co jest komuś dane i z cza­sem może się roz­wi­nąć: bystrość, zwin­ność i ele­gan­cję, z jaką nawi­guje przez nie­znane histo­rie rodzinne. Jak kapi­tanka, która zna mie­li­zny i kaprysy morza, żeglu­jąc po nim od lat bez koła ratun­ko­wego. Koja­rzy, znaj­duje i pod­suwa roz­wią­za­nia, a ty zada­jesz sobie pyta­nie: jak ona na to wpa­dła?

Sie­glinde Schne­ider jest także geniu­szem języ­ko­wym: bez względu na to, kto przy­cho­dzi – czy to bez­domny, czy sławny dyry­gent, wysoko posta­wiona ary­sto­kratka czy zwy­kły rol­nik, rze­mieśl­nik czy mene­dżer, dzie­dziczka milio­nera czy ktoś na zasiłku – dociera do wszyst­kich na czę­sto­tli­wo­ści, któ­rej potrze­bują, aby zacząć widzieć, czuć i pamię­tać. W ten spo­sób otwiera przed nimi zamknięte wcze­śniej okna, umoż­li­wia­jąc zupeł­nie inne spoj­rze­nie na ich wła­sne życie i kra­jo­braz rodzinny.

Byłam nie­ustan­nie zafa­scy­no­wana i oso­bli­wie usa­tys­fak­cjo­no­wana, widząc, jak ludzie wcho­dzą w kon­takt z głę­bią i banal­no­ścią swo­ich histo­rii i doświad­czeń, a w końcu są w sta­nie zawrzeć pokój ze sobą i innymi ludźmi.

Mam nadzieję, że poczu­jesz to samo.

_Ham­burg, sty­czeń 2023 r._

_Gabriele ten Hövel_CZĘŚĆ I

USTAWIENIA W PRACY INDYWIDUALNEJ

GABRIELE TEN HÖVEL: _„Usta­wie­nie daje prze­strzeń ducho­wym obra­zom i siłom. Wpro­wa­dza nas w wymiary, które bar­dzo trudno opi­sać. Możemy doświad­czyć cze­goś w rodzaju zja­wisk ducho­wych, które wykra­czają daleko poza zwy­kłą obser­wa­cję”. To są twoje słowa. Co one zna­czą? Jakie jest pod­sta­wowe zało­że­nie, które się za tym kryje?_

SIE­GLINDE SCHNE­IDER: Wszy­scy mamy nie­świa­domy, wewnętrzny obraz naszej rodziny, który ma rów­nież wpływ na nasze dzia­ła­nia. W usta­wie­niach ten obraz wycho­dzi na jaw – w moim przy­padku za pomocą figu­rek play­mo­bil usta­wia­nych na stole.

Kiedy usta­wiamy z pomocą przed­sta­wi­cieli w gru­pie, wtedy ważne są zarówno ich rela­cje do innych, jak i dyna­mika tych rela­cji. Prze­ży­wają pewien wewnętrzny pro­ces. Nie da się go łatwo odczy­tać z zewnątrz. Dla­tego zada­jemy repre­zen­tan­tom pyta­nia.

W usta­wie­niu za pomocą figu­rek, a więc bez przed­sta­wi­cieli, jest tro­chę ina­czej. Ale tutaj też widzimy wię­cej niż tylko: gdzie patrzą usta­wieni? Rów­nież tutaj „widzimy”, co nimi powo­duje.

Gdy klient usta­wia obraz rela­cji w rodzi­nie i opi­suje, co robi, jak i dla­czego, zaczyna już – można by powie­dzieć – „opi­sy­wać odczu­wa­jąco”. I już się coś dzieje: Wewnętrzny obraz, z któ­rym klient przy­szedł, zaczyna się zmie­niać.

_Jak to kon­kret­nie wygląda? Czy da się to jakoś opi­sać?_

Klientka usta­wia figurki na stole. Już w trak­cie tego pro­cesu coś się zaczyna w niej dziać. Widzi obraz, coś czuje, coś mówi, nagle roz­po­znaje powią­za­nia.

Następ­nie ja opi­suję to, co widzę. Pytam o fakty, o wspo­mnie­nia, które mogą wyja­śnić to, co stoi na stole i działa.

Mały przy­kład: Pewien męż­czy­zna ma okre­ślony symp­tom, jakiś objaw – wybiera dla tego symp­tomu jakąś figurkę i sta­wia obok dziadka ze strony ojca. Oni patrzą na sie­bie.

Wtedy pytam: „Czy pan coś wie o tym dziadku?”.

„Nie”.

Ja: „Jak to jest, gdy symp­tom i dzia­dek patrzą na sie­bie?”.

On: „Wtedy robi mi się jakoś dziw­nie… Ach! Teraz mi się jesz­cze coś przy­po­mniało…”

Dzięki temu poja­wiają się nagle wspo­mnie­nia lub frag­menty infor­ma­cji, które wcze­śniej nie były dostępne.

Jesteśmy tylko kontrolerami lotów, dajemy jedynie impuls

_Jaką „lukę” wypeł­niają usta­wie­nia rodzinne w pracy indy­wi­du­al­nej?_

Ludzie na coś cier­pią, ale nie potra­fią tego sobie wytłu­ma­czyć rze­czy­wi­sto­ścią, w któ­rej żyją. Przy­cho­dzą na kon­sul­ta­cje po poradę i mówią: „Wła­ści­wie mam się dobrze. Mam świetną pracę, kocham moją żonę, moje dzieci dobrze się roz­wi­jają, a jed­nak mam uczu­cie, że moje życie jest nędzne i bez­na­dziejne, jak­bym grał w nie­wła­ści­wym fil­mie”.

Albo ktoś mówi: „Sie­dzę nie­jako za szybą z mato­wego szkła, a za nią pły­nie życie”.

Albo: „Czuję się, jak­bym szedł obok sie­bie”.

Wtedy zadaję sobie pyta­nie: Gdzie te uczu­cia lub zacho­wa­nia mają sens w rze­czy­wi­sto­ści klienta – gdzie mogą mieć sens? W tym miej­scu pomocna jest praca usta­wie­niowa, ponie­waż klienci mogą doświad­czyć, że w rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej żyją, odzwier­cie­dla się czę­sto inna rze­czy­wi­stość.

_A więc: Gdzie ktoś jest uwi­kłany w coś, co należy do innego losu?_

Tak, to klu­czowy aspekt mojej pracy. Zawsze jestem tro­chę poiry­to­wana, gdy ktoś dzwoni i mówi: „Pil­nie potrze­buję usta­wie­nia rodzin­nego, to dla mnie jedyny ratu­nek”. To nie­prawda. To nie tak. Praw­dziwa pomoc jest moż­liwa, gdy cier­pię z powodu cze­goś, czego nie mogę sobie wytłu­ma­czyć w opar­ciu o moje wła­sne życie. Zda­rza się to jed­nak bar­dzo czę­sto.

_Ist­nieje rów­nież prze­ko­na­nie, że usta­wie­nie jest już roz­wią­za­niem._

Praca usta­wie­niowa coś poru­sza, wpra­wia w ruch. Gdy pod­czas usta­wie­nia zmie­nia się wewnętrzny obraz, klient zyskuje nowy obraz. To pro­wa­dzi do zmiany.

Nie wiemy, jak ten pro­ces prze­biega u kon­kret­nej osoby, jakie jest osta­teczne roz­wią­za­nie. Cza­sami klienci wra­cają do domu w dobrym samo­po­czu­ciu i z doznaną ulgą. Ale po trzech dniach dzwo­nią, ponie­waż nie czują się już tak dobrze.

_Masz jakiś przy­kład?_

Kie­dyś przy­szła do mnie młoda kobieta. Pod­czas pracy z nią w pew­nym momen­cie poja­wiła się jej bab­cia, która doświad­czyła strasz­nych rze­czy. Wnuczka była w sta­nie dobrze to odczuć pod­czas sesji. Ale póź­niej klientkę ogar­nął z całą mocą żal i ból. Gdy potem wnuczka mogła poczuć ten żal i jed­no­cze­śnie przy­pi­sać go swo­jej babci, była od niego wolna.

Nie wiemy, co pomaga klientowi

Irvin Yalom opo­wie­dział taką piękną histo­rię w jed­nej ze swo­ich ksią­żek⁴: Pra­co­wał z kole­żanką, którą dobrze znał. Była bar­dzo chora, w szpi­talu wpa­dła w depre­sję i zadzwo­niła do niego. Miał z nią około dzie­się­ciu sesji. Kilka mie­sięcy póź­niej znów ją spo­tkał. Wyglą­dała na bar­dzo aktywną i pro­mienną. Ucie­szył się i pomy­ślał: „Świet­nie, naprawdę jej pomo­głem”.

Roz­ma­wiał z nią i cze­kał, aż powie: „Miło, że byłeś dla mnie obecny” lub coś w tym rodzaju.

W końcu nie mógł już dłu­żej wytrzy­mać i zapy­tał: „Co się stało, że tak dobrze się masz?”.

Ona zaś powiada: „Muszę ci coś opo­wie­dzieć. Mie­li­śmy w szpi­talu taką prze­ło­żoną pie­lę­gnia­rek, która była taka wredna, że zawsze się cie­szy­łam, gdy wycho­dziła z mojego pokoju. Pew­nego dnia znów byłam wykoń­czona i pomy­śla­łam sobie: Moje życie nie ma sensu, wszystko na próżno i tak dalej. Wtedy weszła ta pie­lę­gniarka, pochy­liła się nade mną i powie­działa: »Pokaż swo­jej rodzi­nie, że masz klasę«. To zmie­niło moje życie. Racja, gdy tak jęczę: »Teraz muszę chyba umrzeć«, co oni sobie o mnie pomy­ślą!”.

Yalom był tro­chę roz­cza­ro­wany. Tak to już jest! Nie wiemy, co w końcu pomaga klien­towi. My jedy­nie dajemy impuls. Reszta nie jest w naszych rękach. A prze­ko­na­nie, że znamy roz­wią­za­nie, byłoby zuchwal­stwem. Jeste­śmy tylko kon­tro­le­rami lotów.

_Jak daleko się­gasz wstecz?_

Tak daleko, jak daleko sięga pamięć w danej rodzi­nie, a więc zwy­kle do dziad­ków i pradziad­ków. Rów­nież jako dziecko zwy­kle pamię­tamy swo­ich dziad­ków, jeśli żyją, a cza­sem nawet pradziad­ków. Znamy bab­cię, a z opo­wia­dań być może nawet jej rodzi­ców. W przy­padku firm, ary­sto­kra­cji i gospo­darstw rol­nych pamięć może się­gać jesz­cze dalej. Zawsze cho­dzi o to, co ma zna­cze­nie dla mojego życia, dla mojej egzy­sten­cji. Na przy­kład w przy­padku szlachty jest to naprawdę eks­cy­tu­jące, z jak odle­głych cza­sów żywe są pewne sprawy.

„Sumienie grupowe”

_Mówisz, że losy rodziny czę­sto wycho­dzą na jaw dopiero jedno lub wię­cej poko­leń póź­niej. Dla­czego tak jest? Co się za tym kryje?_

Czę­sto działa tam na ślepo coś, co wypływa z pew­nego rodzaju „sumie­nia gru­po­wego”, jak nazwał to Bert Hel­lin­ger. To sumie­nie gru­powe nie tole­ruje wyklu­cze­nia ani nie­spra­wie­dli­wo­ści. Gwa­ran­tuje rekom­pen­satę na rzecz lub poprzez potom­ków – jak powie­dzia­łam: zupeł­nie nie­świa­do­mie.

Jeste­śmy po pro­stu kocha­ją­cymi dziećmi i chcemy, żeby każdy mógł przy­na­le­żeć. Dzieci są tymi, które chcą zapew­nić zadość­uczy­nie­nie, gdy ktoś był skrzyw­dzony, nie­wi­dziany, pod­rzu­cony lub wyklu­czony.

_Dla­czego?_

Z dzie­cię­cego współ­czu­cia, z dzie­cię­cej fan­ta­zji o wiel­ko­ści. Dzieci chcą spro­wa­dzić tych, któ­rzy do nich należą. Chcą uczy­nić zadość i zre­kom­pen­so­wać. Dzieci myślą, że muszą pomóc swoim rodzi­com lub dziad­kom i napra­wić w swoim życiu to, co poszło źle. Dzieci są głę­boko lojalne wobec swo­ich rodzi­ców i innych osób, któ­rym wiele zawdzię­czają. Trudno im żyć dobrze, gdy tym, któ­rych kochają, wie­dzie się źle.

_Kiedy mówisz „dzieci chcą…”, brzmi to tak, jakby był to świa­domy akt. Jed­nak „gru­powe sumie­nie” działa poni­żej progu świa­do­mo­ści._

Tak, oczy­wi­ście. Zobaczmy to na przy­kła­dzie:1. Histo­ria

„Dzieci są kochankami”

Przy­szedł do mnie kie­dyś młody męż­czy­zna i powiada: „Jestem stuk­nięty”.

„Nie jest pan na pewno stuk­nięty – odrze­kłam – ale może jest pan »prze-sunięty«”.

Zdał maturę bar­dzo dobrze (same piątki, wynik 1,0), ale tego nie świę­to­wał. Mówi, że pra­wie wpadł w depre­sję. Jako stu­dent zdał egza­miny z wysoką oceną 2,0. Potem zła­mał sobie udo i tra­fił do szpi­tala. Powiada: „Wtedy byłem szczę­śliwy”. Młody czło­wiek, który jest szczę­śliwy w szpi­talu?

_Dla­czego myślał, że jest sza­lony? Ponie­waż nie umiał wytłu­ma­czyć sobie swo­jego zacho­wa­nia?_

Tak. On oczy­wi­ście nie był sza­lony. Zada­łam sobie pyta­nie: Dla kogo on to robi? Dla kogo nie potrafi się cie­szyć swo­imi zdol­no­ściami i czuć się szczę­śli­wym?

W usta­wie­niu umie­ścił sie­bie bar­dzo bli­sko dziadka ze strony ojca. Ten dzia­dek miał 17 lat, gdy spło­nęło gospo­dar­stwo jego rodzi­ców. Byli bar­dzo biedni i z tru­dem sta­rali się jakoś odbu­do­wać i pod­nieść. Wtedy dzia­dek musiał iść na wojnę i wró­cił ciężko ranny. Nie­długo potem musieli ucie­kać ze Ślą­ska. Musieli zosta­wić wszystko. Dzia­dek znów musiał zacząć wszystko od początku. Ale czę­sto tra­fiał do szpi­tala i ni­gdy tak naprawdę nie sta­nął już na nogi.

„Widzi pan swoją głę­boką miłość do dziadka. On nie miał szczę­ścia i nic nie mógł wskó­rać. Jak pan w ogóle mógłby pozwo­lić sobie na suk­ces i szczę­ście?”

Młody męż­czy­zna sie­dział i pła­kał. Przez kwa­drans po pro­stu pła­kał. Zada­łam sobie pyta­nie: Czy to jego żal z powodu dziadka, czy też jest to nie­prze­żyty żal i ból jego dziadka?

Powie­dzia­łam: „Pro­szę sobie wyobra­zić, że idzie pan na grób dziadka, przy­nosi mu piękny, kolo­rowy bukiet kwia­tów jako sym­bol pełni życia i mówi: »Dziadku, zobacz, wszystko idzie dobrze«”.

„Czy mogę? Czy mogę naprawdę żyć szczę­śli­wie?” – zapy­tał bar­dziej sie­bie niż mnie.

„Tak – odpo­wie­dzia­łam – nic bar­dziej nie ucie­szy dziadka niż to, że pan coś zrobi ze swoim życiem”.

Żeby przynależeć, dzieci zrobią wszystko – nie zdając sobie z tego sprawy

Czę­sto jest tak, że w głębi duszy jeste­śmy lojalni jak dzieci, mimo że już dawno doro­śli­śmy. Jeste­śmy wtedy jak „prze-sunięci”, wkrę­ceni do życia kogoś innego.

_Dzieci są kochan­kami. Ale nie wie­dzą, co robią – czy to nie jest raczej archa­iczny, duchowy pro­ces?_

Bert Hel­lin­ger na pod­sta­wie swo­ich obser­wa­cji powie­dział, że sumie­nie nie reaguje na to, co jest dobre lub złe. Miarą sumie­nia jest: Czy przy­na­leżę, czy nie przy­na­leżę, jeśli żyję, jak żyję, i jeśli robię, co robię? Żeby przy­na­le­żeć, dzieci zro­bią wszystko. Nawet jeśli dora­stam na przy­kład w rodzi­nie mafij­nej, chcę przy­na­le­żeć: Ist­nieje głę­boka lojal­ność rów­nież w losie i prze­zna­cze­niu. Głę­boka, ślepa więź – to wła­śnie nazy­wamy „dzie­cięcą miło­ścią”.

Czę­sto nie­świa­do­mie postrze­gamy to jako zdradę, jeśli radzimy sobie lepiej niż nasz ojciec, matka lub inni człon­ko­wie rodziny. Jest to jeden z powo­dów, dla któ­rych tak wiele osób nie ma odwagi odnieść suk­cesu. Doświad­cze­nie mówi nam, że ludzie dzia­łają w swoim życiu w spo­sób, który ma coś wspól­nego z ich przod­kami, cho­ciaż o tym nie wie­dzą.

W nie­świa­do­mo­ści jeste­śmy pod­łą­czeni, w nie­świa­do­mo­ści wiemy o wszyst­kim na dwa, trzy, cztery poko­le­nia wstecz, nawet jeśli tylko uła­mek tego dociera do naszej świa­do­mo­ści.

Wszy­scy znamy świa­do­mie prze­ży­waną dyna­mikę: chcę przy­na­le­żeć, chcę być lojalny. Ale nie zda­jemy sobie sprawy, jak głę­boko jest to nieświa­do­mie zako­twi­czone. To jest archa­iczne. Nawet dzieci, które są naprawdę źle trak­to­wane, mal­tre­to­wane, sek­su­al­nie wyko­rzy­sty­wane, na­dal są głę­boko przy­wią­zane do swo­ich rodzi­ców. Dziecko wtedy żyje, jakby mówiło: „Napra­wię to dla cie­bie” lub odwrot­nie: „Nie może mi być lepiej niż tobie”.

Jesteśmy bardziej sprawcami z miłości niż ofiarami

_Czy nie można tego po pro­stu nazwać archa­icz­nym instynk­tem prze­trwa­nia? W końcu jako mała istota ludzka nie można prze­trwać bez przy­na­leż­no­ści do grupy._

Dla mnie jest to jedno i dru­gie. Pra­gnie­nie przy­na­leż­no­ści jest zako­twi­czone w naszym bio­lo­gicz­nym instynk­cie prze­trwa­nia. Nie mogę prze­trwać bez innych. Ale poję­cie dzie­cię­cej miło­ści jest dla mnie bar­dzo ważne. Wska­zuje na to, jak aktyw­nie dzieci, a także doro­śli w swo­ich dzie­cię­cych uczu­ciach, wpły­wają na oto­cze­nie.

Dla mnie jest jesz­cze coś bar­dzo waż­nego: Wiele rze­czy łatwiej jest zmie­nić lub zaak­cep­to­wać, gdy widzimy miłość sto­jącą za dziw­nym zacho­wa­niem. Jeste­śmy bar­dziej „spraw­cami z miło­ści” niż ofia­rami. W porad­nic­twie i tera­pii pyta­nie „Dla kogo to wszystko robisz, za kogo żywisz to uczu­cie?” zmie­nia natych­miast całą sytu­ację.

_To oczy­wi­ście otwiera także pewne zasoby. Na przy­kład gdy klienci nie czują się ofia­rami, ale raczej rozu­mieją sie­bie samych, jak i dla­czego dzia­łają i są aktywni – nawet jeśli w rezul­ta­cie wycho­dzi im to bokiem. Masz na to jakiś przy­kład?_2. Histo­ria

„Tato nie chce tego”

W Mek­syku na kur­sach szko­le­nio­wych pra­co­wa­łam z dziećmi ulicy, które przy­pro­wa­dzili ze sobą tera­peuci.

Był tam chło­piec, który w wieku dwu­na­stu lat był tak agre­sywny, że w domu, do któ­rego tra­fiały dzieci ulicy, zde­cy­do­wano: „Nie możemy go dłu­żej trzy­mać”.

Tera­peutka powie­działa też: „Do niego już nie potra­fimy dotrzeć”.

Ni­gdy nie patrzył na nauczy­cieli ani na tera­peutkę, kiedy do niego mówili. Tera­peutka zapo­wie­działa mu: „Dziś będzie ktoś, kto pra­cuje z dziećmi. Chodź ze mną do niej, bo ina­czej nie będziesz mógł dłu­żej zostać w tym domu”.

Chło­piec sie­dział sobie, na mnie też nie patrzył – ale podo­bały mu się figurki play­mo­bil.

Powie­dzia­łam mu: „Miguel, nie musisz w ogóle nic mówić. Po pro­stu wybierz figurki i ustaw sie­bie i swo­ich rodzi­ców”.

Rze­czy­wi­ście je usta­wił i mogłam z nim pra­co­wać.

Było zupeł­nie jasne. Jego postać patrzyła na ojca. Ojciec był mor­dercą. Zadźgał nożem kilka osób. Rów­nież Miguel już wie­lo­krot­nie ata­ko­wał i ranił nożem innych na ulicy.

Powie­dzia­łam do niego: „Tak, spójrz tu, ty też to robisz. Czy chcesz także iść do wię­zie­nia jak twój tata?”. Jego ojciec popeł­nił samo­bój­stwo w wię­zie­niu. „Jak twój tata patrzy na cie­bie, kiedy ty też to robisz?”

Odpo­wie­dział bar­dzo cicho: „On nie chce tego”.

Kaza­łam jego figurce spoj­rzeć na tatę i powie­dzieć:

„Tato, pozo­sta­niesz moim tatą, nawet jeśli będę żył ina­czej niż ty. Nawet jeśli pójdę do szkoły, wyuczę się zawodu, będę zara­biał pie­nią­dze i będzie mi się dobrze powo­dzić”.

Pod­szedł do stołu, wziął swoją figurkę i poszu­kał dla niej miej­sca. Następ­nie dosta­wił jesz­cze dwie figurki jako swo­ich zastęp­czych rodzi­ców. Umie­ścił ich z tyłu za sobą.

Uciekł ze swo­jej rodziny zastęp­czej. Ale rodzice zastęp­czy chcieli przy­jąć go z powro­tem i być w kon­tak­cie z jego matką. Do tej pory zawsze odma­wiał. Nie chciał ni­gdzie iść. Teraz miał za sobą rodzinę zastęp­czą.

Powie­dzia­łam do niego: „Jesteś tam w dobrych rękach, mama też będzie się cie­szyć”.

Wtedy wstał i powie­dział: „Tak, teraz jest tak”.

Pod­szedł do mnie, poca­ło­wał mnie w poli­czek i poszedł do tera­peutki i ją też poca­ło­wał. Potem wyszedł.

Obie roz­pła­ka­ły­śmy się.

Wszyscy, którym zawdzięczamy coś egzystencjalnie istotnego, potrzebują miejsca w systemie

_Kto jest czę­sto zapo­mi­nany? Kto nie ma miej­sca i ponow­nie „zgła­sza się” póź­niej?_

Byli part­ne­rzy, zmarłe dzieci, nie­ślubne dzieci, porzu­cone dzieci, oddane dzieci, odrzu­ceni. Człon­ko­wie rodziny, któ­rzy wyrzą­dzili lub doznali nie­spra­wie­dli­wo­ści lub cze­goś złego: na przy­kład ciotka, która została zabita na oddziale psy­chia­trycz­nym w okre­sie Trze­ciej Rze­szy, losy ofiar wojny i tym podobne.

_Dla­czego byli part­ne­rzy są tak ważni?_

Po pro­stu: Gdyby jedno z rodzi­ców pozo­stało z poprzed­nim part­ne­rem, nie byłoby dziecka. Gdyby pierw­sza żona dziadka nie umarła, gdyby dzia­dek nie oże­nił się z bab­cią, ich dziecko i wnuki nie ist­nia­łyby. Ta pierw­sza żona musi otrzy­mać należne miej­sce.

_Co to dokład­nie zna­czy „otrzy­mać miej­sce”? Czy wystar­czy powie­dzieć: „Aha, ona też ist­nieje”?_

Nie, to nie wystar­czy. Trzeba ją uho­no­ro­wać. Zro­biła miej­sce dla innej i w ten spo­sób umoż­li­wiła tej innej kobie­cie prze­ka­za­nie życia. Inny przy­kład: Kiedy dziecko z pierw­szego mał­żeń­stwa jest adop­to­wane przez dru­giego męża, bio­lo­giczny ojciec jest czę­sto wyma­zy­wany.

„Matryca podstawowa”

Na semi­na­rium z rodzi­cami nie­peł­no­spraw­nych dzieci mia­łam kie­dyś ojca, który powie­dział: „Jestem żonaty po raz drugi. Anu­lo­wa­łem moje pierw­sze mał­żeń­stwo”. Zapy­ta­łam: „Dla­czego?”. Odpowie­dział: „Z powo­dów reli­gij­nych. Jestem kato­li­kiem, podob­nie jak moja druga żona. Ślub kościelny był dla nas ważny. Rodzina mojej dru­giej żony nale­gała na to”.

Jed­nak unie­waż­nie­nie mał­żeń­stwa czę­sto ozna­cza: wyma­zuję fak­tyczną część mojej histo­rii. Jed­nym z ewen­tu­al­nych powo­dów kościel­nego unie­waż­nie­nia mał­żeń­stwa jest to, że ni­gdy nie było woli zawar­cia mał­żeń­stwa. Musisz wtedy udo­wod­nić z pomocą świad­ków, że zawar­łeś to mał­żeń­stwo tylko dla­tego, że zosta­łeś do niego zmu­szony. Dru­gim powo­dem jest to, że mał­żeń­stwo ni­gdy nie zostało skon­su­mo­wane. Ale jak to moż­liwe w przy­padku tego męż­czy­zny? Miał troje dzieci z pierw­szą żoną. Jak udało mu się uzy­skać unie­waż­nie­nie, tego nie wiem.

_Co sys­te­mowo ozna­cza unie­waż­nie­nie mał­żeń­stwa?_

Jest to zaprze­cze­nie mał­żeń­stwa, więzi – tak jakby jej ni­gdy nie było. Ma to swoje kon­se­kwen­cje. To tak, jakby sys­te­mowe sumie­nie nie­świa­do­mie nale­gało na to, żeby za to zło­żyć jakąś ofiarę. Wtedy cza­sami umiera pierw­sze dziecko z dru­giego mał­żeń­stwa lub staje się nie­peł­no­sprawne. Cza­sami kolejne dzieci same pozo­stają bez­dzietne. Albo kolejne dziecko ni­gdy nie wcho­dzi w zwią­zek mał­żeń­ski lub doświad­cza bole­snego porzu­ce­nia.

_A jeśli póź­niej­sze dzieci o tym wie­dzą?_

Jeśli o tym wie­dzą – ze wszyst­kimi istot­nymi powo­dami – pierw­sze dzieci i pierw­sza żona znów mają swoje miej­sce w sys­te­mie.

_Brzmi to tro­chę mora­li­stycz­nie._

Nie, z moral­no­ścią to nie ma nic wspól­nego – abso­lut­nie nic. Cho­dzi tylko o to, żeby dzieci nie musiały „bez­wied­nie i bez­wol­nie” ukła­dać sobie życia wedle „anu­lo­wa­nej” osoby lub osób.

_Czy dzieje się to auto­ma­tycz­nie?_

Jest to przy­naj­mniej moż­liwe. Sed­nem pracy usta­wie­nio­wej jest bowiem to, że poprzez wie­dzę, zro­zu­mie­nie i pozna­nie tego, co wyda­rzyło się w naszym sys­te­mie rodzin­nym, możemy pozbyć się uwi­kłań i, na ile to moż­liwe, uwol­nić się od nich. Wszy­scy, któ­rym zawdzię­czamy coś egzy­sten­cjal­nie donio­słego, potrze­bują miej­sca w sys­te­mie. Wszy­scy, któ­rzy zapła­cili jakąś cenę, muszą zostać uho­no­ro­wani, w prze­ciw­nym razie ich potom­ko­wie nie będą w sta­nie czer­pać swo­ich korzy­ści. To jest „matryca pod­sta­wowa”, którą zawsze mam w gło­wie, for­mu­łu­jąc swoje hipo­tezy.

_Kto jesz­cze musi być widziany w rodzi­nie?_

Dzieci nie­ślubne są cza­sami ukry­wane, dzieci, które zmarły przed­wcze­śnie lub wsku­tek poro­nie­nia, czę­sto nie są już wspo­mi­nane i zapo­mniane. Wcze­śniej­sze związki, jeśli były już połą­czone „sto­łem i łóż­kiem”, muszą być otwar­cie uznane.

_Czy liczy się sam zwią­zek, czy dopiero gdy poja­wią się dzieci?_

Sam zwią­zek rów­nież może być zna­czący. Ale kiedy rodzi się dziecko, nie­ważne, czy z jed­no­noc­nej przy­gody, czy z krót­kiego związku, czy z dłu­giego romansu, i nie­za­leż­nie od tego, czy żyje, czy umiera, łączy dwoje ludzi na stałe – nawet jeśli dawno się roz­stali. To wymaga miej­sca. Nie wolno ich ukry­wać, zapo­mi­nać ani wyklu­czać.

Jeśli dzieci wie­dzą, że mama lub tata byli wcze­śniej z kimś innym w związku mał­żeń­skim, ale się roz­stali, jeśli wie­dzą, że mama i tata opie­kują się rów­nież dziećmi z pierw­szego mał­żeń­stwa lub poprzed­niego związku, wtedy wszystko jest w porządku.

_Dla­czego jest to tak ważne dla dzieci? Wielu pew­nie powie­dzia­łoby: Było, minęło, dla dzieci liczy się tylko tu i teraz._

Dzieci muszą wie­dzieć: Tata jest dru­gim mężem mamy i był pierw­szy mąż. Więc jako dziecko zawdzię­czam moje życie temu roz­sta­niu z pierw­szym mężem. To jest egzy­sten­cjal­nie ważne.

Zawsze zadzi­wia mnie, jak wielu klien­tów tu sie­dzi i nie mieli poję­cia na przy­kład, że ich matka lub ojciec byli kie­dy­kol­wiek w innym związku mał­żeń­skim. A cóż dopiero o „nie­for­mal­nych” histo­riach, o któ­rych daw­niej się ni­gdy nie mówiło. Nie ma to nic wspól­nego z moral­no­ścią, ale z uzna­niem tego, co było.

O klaunach i dzieciach-ratownikach: Właściwe miejsce

_Przy róż­nych oka­zjach kry­ty­ko­wano, że idea „dobrego roz­wią­za­nia dla wszyst­kich” w usta­wie­niu wynika z myśle­nia życze­nio­wego. Co ty na to?_

Mogę stać silna w świe­cie tylko wtedy, gdy mam swoje miej­sce i gdy je zajmę. To spo­strze­że­nie zawdzię­czamy Ber­towi Hel­lin­ge­rowi. Nie ma w tym nic naiw­nego, to nie jest dzie­cinne myśle­nie życze­niowe.

Jeśli na usta­wie­niach pro­wa­dzo­nych z pomocą repre­zen­tan­tów tak zamie­nimy miej­sca, żeby wszyst­kim było w miarę dobrze, to oczy­wi­ście nie zmie­nia nic w real­nej histo­rii rodziny. Ale prze­ka­zuje nowy obraz duchowy. Klient może sobie wyobra­zić, kto gdzie stał na wła­ści­wym miej­scu. Ten obraz „wła­ści­wego miej­sca” czę­sto przy­nosi praw­dziwe pozy­tywne zmiany w rela­cjach. I we wła­snej duszy powstają uzdra­wia­jące obrazy. Poma­gają nam jakoś poże­gnać się z prze­szło­ścią w pokoju.

_Jak to robisz w swo­jej pracy? Nie masz prze­cież repre­zen­tan­tów. Na czym sku­piasz się w usta­wie­niu?_

To, co zgła­szają lub robią sami repre­zen­tanci w usta­wie­niu, ja badam poprzez zada­wa­nie pytań klien­tom. W ten spo­sób porząd­kuję prze­strzeń we współ­pracy z klien­tami.

Klient za pomocą figu­rek usta­wia swój sys­tem rela­cji, na przy­kład rodzi­ców i rodzeń­stwo. Następ­nie sły­szy moje pyta­nia i ewen­tu­al­nie wpro­wa­dza taką czy inną zmianę do usta­wie­nia. Być może dosta­wione zostaje coś jesz­cze, na przy­kład symp­tom. Z tego wyła­nia się czę­sto nowe spoj­rze­nie – które nas pro­wa­dzi dalej – na obecną sytu­ację życiową i na sprawę, z którą przy­szedł klient.

Wtedy zwy­kle wra­cam z klien­tem do histo­rii jego rodziny, aby mógł zoba­czyć, jak i z kim jest zwią­zany przez swój pro­blem. Następ­nie umiesz­czam obok sie­bie figurki rodzi­ców, a naprze­ciw figurkę klienta. Stop­niowo doda­wane są wszyst­kie osoby, które należą do rodziny: Nie­któ­rzy stoją obok rodzi­ców, na przy­kład gdy cho­dzi o byłych part­ne­rów, z któ­rymi mają wspólne dzieci. Lub jeśli, na przy­kład, rodzice mają rodzeń­stwo o szcze­gól­nym losie.

Po rodzi­cach przy­cho­dzą dziad­ko­wie z oso­bami, które należą do tego poko­le­nia. To sięga tak daleko wstecz, jak to konieczne.

Wtedy klient spo­gląda jako dziecko swo­ich rodzi­ców na wszyst­kich, któ­rzy do tego przy­na­leżą. Pyta­nie brzmi: Kto miał szcze­gólny los? Jak to wpły­nęło na niego jako dziecko? Jak wpły­nęło to na jego rela­cje? I jak osta­tecz­nie wpły­nęło to na jego życie jako doro­słego czło­wieka? Cho­dzi o bieg życia i o to, jak on lub ona się w nim odnaj­dują.

_Czę­sto uży­wasz tego obrazu usta­wie­nio­wego, aby opo­wie­dzieć klien­towi o wyda­rze­niach rodzin­nych jak jakąś histo­rię. Ma to ogromny wpływ na klien­tów. Są emo­cjo­nal­nie poru­szeni, pła­czą, potwier­dzają lub uzu­peł­niają to, co powie­dzia­łaś – to wydaje się bar­dzo ważne i jest czymś wię­cej niż czy­sto inte­lek­tu­alną roz­mową._

Natu­ral­nie. To znacz­nie wię­cej. Cho­dzi o to, by zoba­czyć, poznać i zro­zu­mieć, gdzie tak naprawdę jest miej­sce cię­ża­rów, które ktoś nosi w swoim życiu. To przy­nosi ludziom ulgę i pozwala im czuć się i dzia­łać ina­czej.

W ten spo­sób śle­dzimy w tych usta­wie­niach nurt życia. Przy­cho­dzi do nas z tyłu i pły­nie dalej do przodu. Dzięki temu moż­liwe jest pozo­sta­wie­nie za sobą cze­goś, co było cię­ża­rem i prze­szkodą.

_Pozo­sta­wić go tam, skąd pocho­dzi? Czy odło­żyć z powro­tem tam, skąd pocho­dzi? Tam, skąd fak­tycz­nie pocho­dzi i do kogo należy? Więc jest to pro­ces poszu­ki­wa­nia i rodzaj roz­plą­ty­wa­nia?_

Tak, dokład­nie tak. Cho­dzi o jedno i dru­gie. Co robimy jako dzieci, gdy widzimy, że nasi rodzice są w potrze­bie? Robimy się duzi i postrze­gamy naszych rodzi­ców jako małych. Sta­jemy się „dziećmi-ratow­ni­kami”. Dzie­cięca mega­lo­ma­nia spra­wia, że dzieci wie­rzą, że mogą ura­to­wać świat i swo­ich rodzi­ców: „Jeśli tata jest zły na mamę, lepiej niech mnie zbeszta”. Stają się pio­ru­no­chro­nami: „Wolę, żeby to tra­fiło we mnie, zro­bię to. Biorę to na sie­bie”. Albo stają się klau­nami. Hape Ker­ke­ling⁵ jest dobrym tego przy­kła­dem. W swoim auto­bio­gra­ficz­nym fil­mie roz­we­sela wszyst­kich: staje się klau­nem, gdy wszy­scy są tacy smutni.

Aby pomóc, dzieci inge­rują na różne spo­soby w losy swo­ich rodzi­ców i przod­ków. Oczy­wi­ście nie zdają sobie sprawy z tego, co to pociąga za sobą – dzieje się to prze­cież nie­świa­do­mie.

_Jak to jest, gdy sie­dzisz naprze­ciwko ludzi, któ­rzy patrzą pogar­dli­wie lub lek­ce­wa­żąco albo dają do zro­zu­mie­nia poprzez swoje gesty i mimikę, że wcale tego nie uwa­żają za ważne i praw­dziwe? Jak zacho­wu­jesz swój wewnętrzny kom­pas?_

To nie ma żad­nego zna­cze­nia. Jestem pewna swego. Nie dla­tego, że mam jakąś idée fixe. Moja pew­ność wynika z faktu, że klient usta­wił figurki. Jak tylko sys­tem zosta­nie usta­wiony, roz­po­czyna się pro­ces – nie­za­leż­nie od tego, dokąd pro­wa­dzi. Cza­sami wcze­śniej docho­dzi do „utarczki”. Ale skoro ludzie już przy­szli! Więc zakła­dam, że cze­goś chcą.

I cza­sami bar­dzo jasno sta­wiam sprawę wobec klien­tów. Oto przy­kład:3. Histo­ria

„Nie mam ojca” – Jak biologiczny ojciec może otrzymać należne mu miejsce?

Wiele lat temu pra­co­wa­łam z szes­na­sto­let­nim chło­pa­kiem, który był bez­czelny, kom­plet­nie nie­za­in­te­re­so­wany i lek­ce­wa­żący. Urząd ds. mło­dzieży przy­słał go do mnie na kon­sul­ta­cje. Roz­wa­lił się na krze­śle i powie­dział: „W dupie mam to, czego oni chcą. Teraz muszę spę­dzić u pani trzy kwa­dranse”.

Wtedy usia­dłam, roz­par­łam się na krze­śle i nic nie powie­dzia­łam.

On na to: „Co jest grane? Musi pani coś zro­bić!”.

Mówię: „Nic nie muszę. Muszę spę­dzić z tobą godzinę”. Dopóki on tak sie­dział, nie mogłam prze­cież z nim pra­co­wać.

„Tak zara­bia pani kasę? Też bym chciał, żeby to było takie pro­ste”.

Odpo­wia­dam: „To naucz się cze­goś mądrego. Nie mogę ci pomóc. Przy­słał cię urząd ds. mło­dzieży. Mogę z tobą pra­co­wać tylko wtedy, jeśli będziesz gotowy, żeby przyj­rzeć się, dla­czego mar­nu­jesz swoje życie”.

Roz­pa­ko­wuję figurki play­mo­bil.

„Czy wylą­do­wa­łem w przed­szkolu?” – pyta zaczep­nie.

„Nie mów do mnie takim tonem – mówię. – Jeśli chcesz, żebym ci pomo­gła, a nie wiem, czy mogę, to coś ci pokażę. Odpo­wiesz mi na cztery pyta­nia. W cza­sie, gdy będę ci to poka­zy­wać, nie prze­ry­waj mi. Jeśli potem powiesz _shit_, to w porządku, ale nie w trak­cie pracy”.

„No dobra”, mówi.

„Kim jest twój ojciec? Kim jest twoja mama? Skąd jesteś? Dla­czego tu jesteś?”

Co się oka­zało?

Początek historii Petera

Jego matka pocho­dzi z Rosji. Chło­piec nie zna swo­jego ojca. Jego matka przy­je­chała z nim do Nie­miec, gdy miał rok. Wyszła ponow­nie za mąż za jego ojczyma Geo­rga. Matka nie chciała przyjść na kon­sul­ta­cje. Wcze­śniej roz­ma­wia­łam z nią tylko raz przez tele­fon.

„Nie chcę już mieć nic wspól­nego z tym typem – powie­działa o swoim synu. – On wszystko ruj­nuje. Niech urząd ds. mło­dzieży się nim zaj­mie. Jesz­cze znisz­czy moje mał­żeń­stwo”.

Pytam, co się dzieje z jego rosyj­skim ojcem.

Odpo­wiada: „Nie wiem, czy został zamor­do­wany, czy nie. Był zamie­szany w nie­uczciwe sprawy, mafijne histo­rie albo z KGB, nie wiem. To było po pro­stu złe. Nie mogłam już tego znieść, ale mój syn ni­gdy nie może się o tym dowie­dzieć!”.

Pod­czas sesji mówię do Petera: „Ustaw swoją matkę, męża matki, sie­bie i swo­jego ojca”.

„Nie mam ojca”, mówi.

Mówię mu, że on też ma ojca, nawet jeśli go nie zna. Jak ina­czej mógłby się uro­dzić?

Zrzę­dząc, usta­wia matkę. Zastęp­czego ojca daleko, obok matki, sie­bie w nie­wiel­kiej odle­gło­ści po prze­kąt­nej przed matką, ale tak, że odwraca od niej wzrok.

Swo­jego ojca usta­wił daleko na dru­gim końcu stołu, ale mniej wię­cej na linii swo­jego wzroku.

_Jaką hipo­tezę lub jaki obraz mia­łaś na pod­sta­wie tej topo­gra­fii usta­wie­nia?_

Mój obraz był taki: On patrzy na swo­jego nie­zna­nego ojca. Moja hipo­teza brzmiała: W swoim auto­de­struk­cyj­nym zacho­wa­niu jest bar­dzo podobny do swo­jego ojca i – oczy­wi­ście nie­świa­do­mie – jest z nim połą­czony.

_Nie wie­dział zupeł­nie nic o swoim ojcu?_

Nie, rze­czy­wi­ście nic.

„Mamo, nie wiem zupełnie nic o tacie, czasami jest to dla mnie trudne”

„Peter, teraz ci coś pokażę i nie prze­ry­waj mi. Wyobraź sobie, że twoja mama wciąż jest w Moskwie. Ty masz rok. Twój ojciec przy­tula matkę z małym Pete­rem w ramio­nach. Twój ojciec mówi: »Mam cięż­kie życie i nie wiem, jak ono się dalej poto­czy«. A mama mówi: »To życie jest dla mnie za cięż­kie. Jest dla mnie zbyt nie­bez­pieczne. Chcę żyć z naszym synem bez­piecz­nie. Muszę odejść, nawet jeśli ozna­cza to, że stra­cisz swo­jego syna«.

Ojciec mówi: »Bar­dzo mnie to boli. Będzie mi bra­ko­wać chłopca. Ale będę się cie­szył, jeśli wyro­śnie i będzie mu się dobrze powo­dzić«. To jest dłu­gie poże­gna­nie.

Wyobraź sobie, że masz 16 lat, patrzysz na swoją mamę i mówisz do niej: »Mamo, prze­cież nic zupeł­nie nie wiem o tacie. To dla mnie cza­sami trudne. Tak, uro­dzi­łem się w Rosji. W jakimś sen­sie jestem Rosja­ni­nem«. A do swo­jego przy­bra­nego ojca mówisz: »Witaj, Georg, dzię­kuję za to, że trosz­czysz się o mnie, ale jestem i zawsze będę Rosja­ni­nem«.

Następ­nie spójrz na swo­jego ojca i powiedz: »Tato, nie znam cie­bie, nie pamię­tam cię. Nie wiem, co się dzieje w twoim życiu. Nie mogę się odna­leźć w Niem­czech. Mar­nuję swoje życie, jak­bym nie mógł tu dobrze żyć. Tato, może jestem wtedy bar­dzo bli­sko cie­bie«. A wtedy widzisz swo­jego ojca, jaki smutny się wydaje”.

Kiedy to mówi­łam, chło­piec patrzył na swoje buty. Teraz pod­niósł wzrok i prze­rwał: „On nie wygląda na smut­nego, on jest wście­kły”.

„A zatem powiedz: »Cześć, tato, bez względu na to, jak wygląda twoje życie, jestem bez­pieczny tutaj, w Niem­czech. Zawsze będę Rosja­ni­nem, a ty zawsze będziesz moim ojcem. Tato, zro­bi­łem dużo szajsu. Jaki­kol­wiek jest twój los, ja nie muszę być kry­mi­na­li­stą. Teraz będę dobrze obcho­dził się z darem życia, który mam od cie­bie. Mamo, spójrz życz­li­wie, jeśli będę kochał też tatę«.

Z tym, co teraz zoba­czy­łeś i powie­dzia­łeś, możesz teraz robić, co chcesz”.

Długa pauza.

Potem mówi: „Dużo rze­czy spie­przy­łem. Ale pani jest dorad­czy­nią. Teraz niech mi pani powie, jak zostać inży­nie­rem”.

Coś mu tam powie­dzia­łam.

On na to: „Kie­dyś będę inży­nie­rem, dam sobie radę. Potem będę podró­żo­wał i pew­nego dnia pojadę do Rosji. Wtedy się temu przyj­rzę”.

Kiedy się żegna­li­śmy, zapy­tał: „Czy mogę wziąć ze sobą figurkę mojego ojca? Chcę ją teraz nosić w kie­szeni spodni”.4. Histo­ria

Zawsze tylko numer dwa

Kto by pomy­ślał, żeby wią­zać brak suk­ce­sów spor­to­wych z histo­rią rodziny? Nie tak łatwo wpaść na to, że to może mieć coś wspól­nego z „miej­scem” w rodzi­nie. Tym bar­dziej zaska­ku­jące jest, gdy zwy­cię­stwo lub porażka ma z tym coś wspól­nego. Oto przy­kład: Mia­łam być coachem zna­nej spor­t­smenki. Jej mama zalała się łzami. Córka zawsze zaj­mo­wała pierw­sze miej­sce na tre­nin­gach lub w eli­mi­na­cjach. Ale na mistrzo­stwach, mistrzo­stwach Nie­miec, mistrzo­stwach Europy, zawsze zaj­mo­wała w finale dru­gie miej­sce.

Zapy­ta­łam: „Czy w rodzi­nie jest nie­ślubne dziecko? Czy jest mar­twe dziecko?”.

Klientka zaczęła nie­spo­koj­nie wier­cić się na krze­śle. „Jeśli ująć to w ten spo­sób, to tak. Jest mar­twe dziecko, byłam w siód­mym mie­siącu ciąży z moim pierw­szym dziec­kiem, dosta­łam infek­cji i dziecko zmarło. Lekarz powie­dział wtedy, że ni­gdy nie powin­nam mówić o tym póź­niej­szemu rodzeń­stwu”.

„W takim razie pani żyjąca córka jest drugą, a nie pierw­szą”, powie­dzia­łam.

Usta­wi­łam to dla niej: Ją samą, obok pierw­sza córka, która przy­szła mar­twa na świat, a potem druga, żyjąca.

„Pro­szę spoj­rzeć, pani córka jest drugą w rodzi­nie. Ona nie może stać się pierw­szą. Dopóki nie wie o swo­jej mar­two uro­dzo­nej sio­strze i myśli, że jest pierw­sza, co dzieje się nie­świa­do­mie z pani córką? Nie­świa­do­mie kory­guje w swoim życiu, że nie jest pierw­sza, ale druga. I robi to, zaj­mu­jąc dru­gie miej­sce w spo­rcie.

Jeśli pani mar­two uro­dzona dziew­czynka będzie pierw­szą w rodzi­nie, pani córka może być drugą w rodzi­nie. W spo­rcie i w innych dzie­dzi­nach życia, jest wolna. Wtedy może być pierw­sza w spo­rcie i pierw­sza w swo­jej karie­rze”.

„To jest miejsce twojej siostry”

Matka na początku nie była prze­ko­nana. Ode­szła tro­chę ziry­to­wana.

Cztery tygo­dnie póź­niej zoba­czy­łam w wia­do­mo­ściach: Córka została mistrzy­nią Europy. Matka zadzwo­niła do mnie jesz­cze tego samego wie­czora: „Pani jest bar­dzo, bar­dzo dobra. Co takiego pani zro­biła? Byłam taka zła w dro­dze do domu i myśla­łam sobie: Co za bzdury mi pole­cono.

Ale w domu powie­dzia­łam o tym mężowi. Usie­dli­śmy razem i po raz pierw­szy wspól­nie roz­ma­wia­li­śmy o mar­twym dziecku. Potem otwo­rzy­li­śmy butelkę wina i wznie­śli­śmy toast za to, że mamy dru­gie dziecko”.

Następ­nego dnia kobieta nakryła do śnia­da­nia jesz­cze jedno miej­sce. Córka zapy­tała: „Czy bab­cia będzie na śnia­da­niu?”. Matka odpo­wie­działa: „Nie, to miej­sce two­jej sio­stry”. Rodzice opo­wie­dzieli jej o mar­twej sio­strze. Córka chciała tylko wie­dzieć, dla­czego nie sły­szała o tym wcze­śniej. Następ­nie zapy­tała: „Jak mia­łaby na imię?”.

Teraz była wolna i mogła w bie­ga­niu być pierw­sza, ponie­waż nie musiała nic kory­go­wać.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Daniel Speck (ur. 1969), nie­miecki pisarz i sce­na­rzy­sta (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od tłu­ma­cza).

2.

Książka ta ukaże się ponow­nie w Wydaw­nic­twie Czarna Owca w ramach _Jubi­le­uszo­wego Wyda­nia Dzieł Berta Hel­lin­gera_ z oka­zji set­nej rocz­nicy uro­dzin twórcy usta­wień rodzin­nych.

3.

play­mo­bil to seria zaba­wek z two­rzywa sztucz­nego, pod­stawą sys­temu jest uśmiech­nięta figurka (ludzik) o wyso­ko­ści 7,5 cm, z obra­ca­jącą się głową i rucho­mymi koń­czy­nami.

4.

Ta opo­wieść znaj­duje się w książce: Irvin D. Yalom: _Istoty ulotne. Opo­wie­ści psy­cho­te­ra­peu­tyczne_. Tłu­ma­cze­nie: Paweł Luboń­ski. Wydaw­nic­two Czarna Owca, War­szawa 2015, s. 96, roz­dział 6 pt. „Pokaż swoim dzie­ciom”.

5.

Hape Ker­ke­ling – nie­miecki komik teatralny i tele­wi­zyjny, autor, reży­ser itd.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij