Celownik - ebook
Celownik - ebook
Narrator, jednocześnie główna postać utworu, snajper, reprezentant świata chrześcijańskiego, kieruje strzelbę w stronę swego celu – muzułmanki, która ze swego punktu obserwacyjnego celuje z broni w jego stronę. Każde z nich może strzelić w ciągu sekundy, żadne nie wykonuje decydującego ruchu.
Doruntina – jak nazywa swoją przeciwniczkę narrator, nawiązując do bałkańskiej legendy o miłości, która przezwycięża śmierć - staje się niemą słuchaczką opowieści o dzieciństwie i dojrzewaniu bohatera, jego studiach literackich, wątek ostatnich wojen domowych toczonych na Bałkanach przeplata się z osobistymi doświadczeniami i przeżyciami autora. Liczne nawiązania do bohaterów dzieł literatury światowej sprawiają, że przeszłość miesza się z teraźniejszością, fikcja z rzeczywistością.
Konflikty zbrojne są tu tylko pretekstem do poszukiwania odpowiedzi na pytania najistotniejsze, dotyczące natury człowieczeństwa. Otrzymujemy uniwersalną opowieść o życiu i śmierci, miłości i nienawiści, bezsensie wojny, wewnętrznych konfliktach i absurdalności ludzkiej egzystencji.
Powieść uznana została przez krytyków mianem arcydzieła macedońskiej, a zarazem europejskiej i światowej literatury.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-952611-3-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słońce stoi nad zrujnowaną twierdzą, a ja kieruję karabin snajperski na drugi brzeg rzeki i patrzę na nią – patrzy prosto we mnie: trzymała mnie na celowniku przez dłuższy czas, zanim ją dostrzegłem. „Mogła mnie zabić, kiedy chciała”, pomyślałem, szukając powietrza w trawie, która falowała przede mną niby kałuża. Pod koszulą polową serce podskoczyło mi do gardła, a ja pomyślałem, że to świerszcz. Widzę ją przez celownik optyczny niczym zdjęcie z maturalnego tableaux, ona też patrzy na mnie. Ma duże, błękitne oko, jak niebo nad twierdzą: widzę nawet ziarenko wilgoci w jego kąciku. Zapewne długo patrzyła na mnie bez mrugnięcia. Ja, kiedy celuję, zamykam lewe oko; ona ma je otwarte, chociaż mnie nim nie widzi, jest daleko. Patrzę na jej jasne włosy przechodzące w pierwiosnki, jakby nie miały końca. Nie mogę dostrzec, gdzie się kończą jedne, a gdzie zaczynają drugie.
– Mogłaś mnie zabić, zanim cię odkryłem wśród pierwiosnków – mówię, pierwiosnków, jak powiedziałem, a ona mruga okiem, jakby przytakiwała, jakby czytała z ruchu moich warg. Widzę, jak trzymasz palec na spuście, tak samo jak ja: możesz we mnie trafić, tak jak ja mogę w ciebie. Wiem, że mnie widzisz tak, jakbym stał tuż przed tobą, a słońce migocze nad zrujnowaną twierdzą i dziwi się, i nie dowierza. A czas mija na naszych oczach jakoś obco, jak przeszłość, mówię, a ty jeszcze się uśmiechasz, patrząc prosto przez moje długie, nieme samogłoski. Mówię po cichu, ma się rozumieć, może ledwie poruszając ustami, patrząc, jak delikatnie drży lewy kącik twoich warg, tak jakbyś mnie rozumiała, jakbyś mi współczuła: będę cię nazywał Doruntina, mówię, a ty na mnie patrzysz przez celownik optyczny i z ruchu warg możesz przeczytać swoje imię. Twoje włosy są pełne żółtych kwiatków: tak jakby pierwiosnki rosły na tobie, wszędzie, dookoła, nawet w powietrzu. Będę cię nazywał Doruntina, powtarzam trochę głośniej, litera po literze, a ty znowu się uśmiechasz, mrugając lewym okiem, czyli że się zgadzasz, mówię, zgadzasz się, jak powiedziałem, czyż nie tak? I dopiero teraz słyszę, jak szemrze strumień, który przepływa obok mnie, dziesięć metrów dalej, ale też strumień, który wypływa koło twierdzy, przepływa obok ciebie i wpada do tej samej wody, do rzeki między nami, w dole. Wsłuchując się w ten szmer, nagle, jak we śnie, poczułem, że staję się historią, która sama się opowiada, ponieważ życie, mówię, życie, jak powiedziałem, jest z pewnością tym, o czym się opowiada. Opowieść, mówię, opowieść, jak powiedziałem, i widzę że mi czytasz z ust, i znów się uśmiechasz, ale palec trzymasz ciągle na spuście, na wszelki wypadek.
Jak szybko mija czas, Doruntina, mówię, czas, jak powiedziałem, i nic się nie zmienia. Jeżeli popłynę moim strumieniem do ciebie, zabiją mnie twoi; jeżeli ty popłyniesz swoim strumieniem do mnie, zabiją cię moi, mówię, a ty mrugasz lewym okiem, czyli rozumiesz, wszystko ci jest jasne, Doruntina, a rzeka w dole ciągle płynie, ta sama rzeka, tamta rzeka, co ją porwała z sobą jak tajemnicę. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem tylko jej kapelusz, jak podskakuje na falach i się śmieje. Kapelusz się śmieje, a rzeka płynie bez końca, jak teraz.
Widząc, jak się smutno uśmiechasz lewym kącikiem ust, pomyślałem, że ci zaproponuję, żebyśmy zaczekali, aż nadejdzie noc, a potem popłynęli razem do rzeki, mówię, rzeki, jak powiedziałem, ale nagle ktoś mocno uderzył mnie po tyle buta, mówię, trzasnął, jak powiedziałem, i położył się obok mnie, za ostami. Oczywiście, ty już widzisz, że bez najmniejszego ruchu, tylko kątem lewego oka, dostrzegłem lornetkę i spiczasty nos Siokury Pipidżana:
– Na co czekasz? – zapytał. – Strzelaj!