Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Cień - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 lutego 2020
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Cień - ebook

„11 lutego zabijesz na Praterze mężczyznę o nazwisku Arthur Grimm. Z własnej woli. I nie bez powodu”. Młoda dziennikarka Norah chce zostawić za plecami dotychczasowe życie i jest świeżo po przeprowadzce z Berlina do Wiednia, gdy jakaś stara żebraczka wypluwa jej te słowa na ulicy niemal prosto w twarz. Norah jest w szoku, bo dokładnie 11 lutego wydarzyło się przed wieloma laty coś strasznego. Mimo to lekceważy słowa niezrównoważonej kobiety – to jakaś wariatka, nie ma innej możliwości. Ale krótko potem pojawia się w jej życiu tajemniczy mężczyzna o nazwisku Arthur Grimm. Kiełkuje w niej straszliwe podejrzenie: może faktycznie ma aż nadto wystarczający powód, by się mścić? Co się naprawdę wtedy wydarzyło, tej najgorszej nocy jej życia? I czy może wyrównać rachunki, nie uciekając się do morderstwa?

Hipnotyzująca atmosfera zimowego Wiednia wciąga bez reszty, sprawiając, że dźwięki i zapachy stają się namacalne, a historia, poruszająca prawdziwe życiowe tematy, przykuwa do ostatniej strony. Musimy odpowiedzieć sobie z Norah na pytanie: czy cel uzasadnia działanie?

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-193-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Po prostu zniknie. Lód ustąpi z trzaskiem pod jej stopami, zostanie nagle wciągnięta z impetem w głąb, żadnej rozpaczliwej szamotaniny, rozbryzgiwania wody, by utrzymać się na powierzchni, żadnej walki, tylko w dół, w dół, w dół, w ciemność, w ciszę.

Jako dziecko często chodziła po zamarzniętym stawie, który leżał wśród pól, za ostatnimi domostwami. Wtedy nie uświadamiała sobie jeszcze z taką jasnością, że lód może się pod nią załamać.

Że też w ogóle istnieje takie miejsce. Jezioro w środku lasu, otoczone drzewami, których gałęzie jakby w żałobie obwisły pod ciężarem świeżego śniegu. Brak czucia w opuszkach palców, dojmujący ból w palcach u nóg. Pomachała latarką. Poza nią nie było tu nikogo. Nie przyszli. A przecież widać było ślady. Minęła się z nimi? Przyszła za późno? Spojrzała na zegarek. Nie.

Zgasiła latarkę. Gdy szła tutaj leśnym duktem, powoli, krok za krokiem, nie poradziłaby sobie bez tej wiązki ziarnistego światła. Teraz, gdy wydostała się z cienia drzew, już jej nie potrzebowała.

Gwiazdy świeciły tu tak jasno, było tak daleko od miasta. Szelest zamarzniętych liści. Roziskrzony, nocny świat. Na moment zapomniała, po co tu przyszła w środku nocy. Wymazała z pamięci zdradę, wściekłość, ból – wszystko.

Postawiła pierwszy krok na lodzie. Zamarła, nasłuchiwała. Dał się słyszeć trzask. Śpiące stworzenie wydające z siebie ciche odgłosy, bo coś mu się śni.

Wytężyła słuch, skierowała wzrok ku niebu, zamknęła oczy. Cisza brzmiała jak śpiew. Chorał.

Dziwne – pomyślała.

Zerwał się wiatr, ostry jak nóż, przynosząc ze sobą zapach świeżego śniegu. Wtuliła głowę w ramiona.

Mleczna poświata gwiazd. Poczucie, że nie powinno jej tu być.

Potem to zobaczyła. Przedmiot na lodzie. Zawahała się, pochyliła, chcąc dokładnie zobaczyć, co takiego leży w śniegu. Wyciągnęła rękę. Mrugnęła, gdy jej mózg pojął, co widziały oczy. Cofnęła rękę. Martwy ptak, ciemniejący w śnieżnej bieli, jeszcze niezamarznięty.

Wyprostowała się – wierzyła w znaki. Obróciła się gwałtownie. Jej oddech stał się nagle bardzo głośny.

Nikogo. Nie było nikogo.

Jeszcze raz obróciła się wokół własnej osi. Nic, nikogo, tylko ona i noc. Jeszcze raz spojrzała w górę na gwiazdy i podjęła decyzję.

Zrobi to. Zniszczy ich. Ich wszystkich. Ale przede wszystkim ją. Norę.1

Norah kochała pożegnania. Momenty przejścia. Minuty na progu między nocą i dniem, między zimą i wiosną. Narodziny, wesela, noce sylwestrowe. Nowe życie, drugą szansę. Rodzenie się na nowo. Wymazywanie tego, co stare, sięganie po nową, czystą kartkę.

To czemu płaczesz?

Nieprzenikniona czerń lasów. Niebo posiniaczone przez noc w zielenie i fiolety. Bezkres drogi przed nią. Norah wpatrywała się w ciemność szeroko rozwartymi oczami. Jej stare życie znikało we wstecznym lusterku. Coraz mniejsze i mniejsze. Nierzeczywiście szybko. Jej praca. Mąż. Jej dom. Pies.

Katastrofa.

Norah otarła łzy. Kiedyś sobie z tym poradzi, z tym, co wydarzyło się w Berlinie. Życie nie jest fair, tego zdążyła się już nauczyć. Przeżyje to. Wściekłość i gorycz nigdy nie znikną, ale nie będą już tak dotkliwe, staną się czymś takim, jak wykłuty dawno temu tatuaż.

Ciężar, który ją przygniatał w ostatnich tygodniach i miesiącach, stawał się lżejszy z każdym kilometrem dzielącym ją od berlińskiego domu, który teraz nie był już jej domem. Podjęła właściwą decyzję, odchodząc.

Przed nią było jeszcze co najmniej sześć godzin jazdy. Norah zwolniła, wprowadziła samochód w zakręt, przymuszając się, żeby go nie ściąć. Włączyła radio, z niewielkich głośników rozległa się elektroniczna muzyka.

Minął już pewien czas, od kiedy wyminął ją jakiś samochód jadący z naprzeciwka. Podobało jej się to. Szum asfaltu pod kołami, cicha muzyka, drzewa, spokój, nowy początek. Znikały ostatnie promienie dnia. Iglasty las, przez który wiodła kręta droga, zdawał się zagęszczać. Weszła w kolejny długi zakręt, docisnęła pedał gazu, oderwała wzrok od asfaltu – i nagle je zobaczyła. Gwiazdy. Kilka, tuzin, tysiące, bez liku, nieskończenie wiele.

Rzut oka na nawigację mówił jej, że miała przed sobą prawie pięćset kilometrów. Nieważne. Zwolniła, zjechała na pobocze, zatrzymała się. Gapiła się przez przednią szybę w niebo i w końcu wyłączyła radio, silnik i światła.

Norah otworzyła drzwi auta, wysiadła, wyszła na środek drogi i zadarła głowę. Tam! Gwiazdozbiory wymalowane cieniusieńkim pędzelkiem na sklepieniu nieba. Uśmiechnęła się. Stała tak przez chwilę. Zimno poczuła najpierw na policzkach, potem w koniuszkach palców, przez cienką materię czarnych skórzanych rękawiczek, wreszcie w palcach u nóg, ciągle stojąc i wpatrując się w niebo. Kiedyś wiedziała, dlaczego gwiazdy mrugają, ale zapomniała. Usłyszała nagły trzask, odwróciła się, wbiła wzrok w ciemność. Odgłosy lasu. Uśmiechnęła się, czując gwałtowne bicie swojego serca.

Las. Jej własny oddech. Przed nią droga prosto jak strzelił, nad nią niebo. Nic, czego należałoby się bać. Bez pośpiechu wsiadła z powrotem do samochodu, włączyła silnik, zapaliła reflektory. Na fotelu obok leżała jej torebka, na tylne siedzenie rzuciła kilka osobistych rzeczy, nic poza tym. Spakowane w pośpiechu kartony czekały już na nią w Wiedniu. Wszystko zaczyna się od nowa, jest wolna. Norah włączyła radio. Zmieniła kanał. A potem była już tylko ona, droga i muzyka.2

Gdy następnego dnia Norah obudziła się w swoim wiedeńskim mieszkaniu i boso podeszła do okna, eleganckie fasady domów naprzeciwko tonęły już w mlecznym świetle zimowego słońca. Otworzyła okno i rozkoszowała się przez chwilę dojmującym zimnem, które uderzyło ją w twarz i zaróżowiło jej policzki, podczas gdy w dole miasto budziło się niczym jeden żywy organizm. Wdzierający się na górę hałas przejeżdżających samochodów niemal całkowicie zagłuszyły okrzyki szkolnej wycieczki, która właśnie przechodziła przez ulicę. Norah wzięła głęboki wdech, po czym zamknęła okno i rozejrzała się wokół siebie.

Jakże jej życie się skurczyło. Jej łóżko to tylko kilka kawałków drewna, które leżały na podłodze nowej sypialni obok zrolowanego stelaża, rozrzucone przypadkowo na parkiecie jak rozpadający się szkielet. Poprzedniej nocy spała na karimacie, czując przy każdym ruchu twardość podłogi. Były jeszcze kartony. Czterdzieści osiem sztuk. Wszystko, co zabrała ze swojego starego życia.

Otworzyła pierwsze z brzegu pudło, podpisane „ubrania”. Rzeczy na lato, klapki, białe bikini, które kupiła na wakacje na Sardynii, gdzie w zeszłym roku wspólnie świętowali jej trzydzieste czwarte urodziny.

Pakowała się zbyt pośpiesznie, chciała jak najszybciej wydostać się z mieszkania na Prenzlauer Bergu. Alex patrzył tylko bezradnie, całkowicie zaskoczony biegiem wypadków. Nie znajdował słów, których ona i tak nie chciałaby słuchać.

Norah zamknęła karton, otworzyła kolejny, potem trzeci, czwarty: pościel. Sprzęt do nurkowania. Wełniany koc. Koszule i T-shirty. Ani śladu ciepłego swetra. Z głębokim westchnieniem sięgnęła po czarną bluzkę i przeciągnęła się. Stosy pudeł ustawione w najróżniejszych pomieszczeniach przez pracowników firmy przeprowadzkowej wyglądały wśród nagich białych ścian i pod wysokimi stropami jej nowego mieszkania jak obiekty w muzeum sztuki nowoczesnej.

Niewiele rzeczy znajdowało się na swoim miejscu: biurko w gabinecie, sofa w salonie i stojący w kącie naprzeciwko telewizor, który Norah mogła już zostawiać włączony, ilekroć cisza stawała się dla niej zbyt głośna, wreszcie ekspres do kawy w kuchni. Reszta była chaosem. Nie, pomyślała. Nie chaosem. Białą kartką papieru, którą zamierzała pomalować.

Norah uśmiechnęła się mimowolnie.

Gdy jakiś czas potem wychodziła z mieszkania i zamykała za sobą drzwi, na klatce schodowej pachniało mokrą wykładziną i kawą z ekspresu. Już miała zacząć schodzić po schodach, gdy nagle usłyszała jakiś odgłos, bardzo cichy. Odwróciła się. Dopiero gdy jej wzrok powędrował w górę, zobaczyła małego czarnego kota, który stał niezdecydowany na schodach między drugim a trzecim piętrem i przypatrywał się jej nieśmiało.

– Cześć – powiedziała Norah. – Skąd tu przywędrowałeś?

Odruchowo przykucnęła i wyciągnęła rękę. Kotek stał z utkwionym w niej wzrokiem. W końcu ruszył się z miejsca, najpierw z wahaniem, potem odważniej. Norah pogłaskała delikatnie jego główkę. W dzieciństwie zawsze chciała mieć kota, ale jej matka nie chciała zwierząt w domu. A gdy Norah osiągnęła wiek, kiedy nie musiała już nikogo pytać o zgodę, od dawna harowała dwanaście godzin dziennie w redakcji i nie miała czasu na kota.

Zwierzak porzucił całkowicie swoją początkową nieufność i przyciskał główkę do grzbietu dłoni Nory. Przymykając oczy, wygiął grzbiet w łuk i nawet zaczął mruczeć.

– Katinka? – Do uszu Nory dobiegł głos z góry, z piętra nad nią. Kot uniósł głowę, nie mogąc się najwyraźniej zdecydować, czy podążyć za tym wołaniem, czy może dać się jeszcze trochę pogłaskać swojej nowej zdobyczy. W końcu wybrał jednak to drugie i zaczął kokieteryjnie ocierać się o nogi Nory, która zdążyła się już wyprostować.

– Halo? – zawołała Norah. – Jeśli szuka pani swojego kota, to jest tutaj.

Najpierw dał się słyszeć śmiech, potem kroki, a chwilę później głos:

– Co, Katinka? Znowu molestujesz sąsiadów?

A potem:

– Sorry. Znowu udało mu się jakoś zwiać. Tak w ogóle jestem Theresa. Trzecie piętro.

Przez sekundę Norah stała jak sparaliżowana. Te niebieskie oczy o niemal doskonałym kształcie migdału, z jasnymi rzęsami, małe, jakby wymalowane pędzelkiem usta, piegi…

– Dobrze się pani czuje? – spytała młoda kobieta, ale Norah jej nie słyszała.

To podobieństwo…

– Wszystko dobrze? – zapytała ponownie Theresa.

Norah w końcu zmusiła się do uśmiechu.

– Jeszcze się nie obudziłam – powiedziała. – Proszę wybaczyć.

Uścisnęła wyciągniętą ku niej dłoń.

– Norah – dodała. – Drugie piętro.

– Cool – odparła kobieta. – Bardzo mi miło.

Spojrzała przez ramię.

– Lepiej już pójdę złapać tego małego diabła.

Norah powoli schodziła po schodach.

„Dobrze się pani czuje?” – takie pytanie zadała przed chwilą ta kobieta. Jak może się czuć człowiek, który właśnie zobaczył ducha?3

Wiedeń przywitał ją chłodno. Gdy parę lat temu była tu latem z Aleksem, oczarował ją przekorny charakter tej metropolii, która okazała się tak bardzo inna od wszystkich znanych jej miejsc. Zdawało się, że było to dawno temu.

Teraz wszystko wydawało się ponure. Wiedeń z wizji Edwarda Muncha, mroczna asfaltowa dżungla, wykrzywiona i groźna. Puste mieszkanie Nory, posępne ulice. Przechodnie z tymi ich smartfonami, melancholia, która obejmowała wszystko jak lepka, niewidzialna błona. I to cholerne zimno.

W kiosku naprzeciwko kupiła austriacką i niemiecką gazetę, paczkę papierosów i usiadła z tym wszystkim w bistro na rogu. Po pierwszym łyku kawy nagła fala wspomnień, która uderzyła w nią na widok Theresy, nieco osłabła, a jej myśli znowu powędrowały w stronę tego, co było przed nią.

Jej nowa praca oficjalnie miała się zacząć dopiero za dwa tygodnie, ale Norah nie mogła się doczekać, kiedy będzie znowu pracować. Dlatego była zachwycona, gdy jej nowy naczelny zaprosił ją wcześniej do redakcji. Po wielu długich rozmowach telefonicznych było to ich pierwsze spotkanie z prawdziwego zdarzenia. Mimo wszystko trochę się denerwowała. Wiedziała, że jest dobrą dziennikarką, niektóre z jej reportaży zdobyły nagrody, już w przeszłości próbowali ją rekrutować inni wydawcy. Ale to wszystko było przedtem. Przed tym, czego w myślach nie nazywała inaczej jak „katastrofa”. Po tych wydarzeniach propozycja pracy, która przyszła z Wiednia, wydała się jej okrutnym żartem. Zbyt piękne, by było prawdziwe.

Dr Mira Singh, szefowa wydawnictwa, zadzwoniła do niej osobiście. Norah zwróciła na siebie jej uwagę reportażem o żołnierkach w Afganistanie; jak mówiła, przeczytała potem wszystko, co Norah opublikowała w ostatnich latach, i bardzo ceni jej pracę. Jej zmysł obserwacji, wyczucie tematów. W Wiedniu tworzą właśnie nowy tygodnik, myślą o zbudowaniu topowego zespołu redakcyjnego, który zamiast konkurować z tempem internetu, będzie się wyróżniał w masie innych magazynów jakością starannie przygotowanych materiałów i marką renomowanych autorów.

Dla Nory brzmiało to jak bajka. Gdzie jest haczyk? Zapytała Singh, czy wie, że Norah ma na karku proces. W odpowiedzi usłyszała, że tekst, o który chodzi, jest jej znany. Szuka kobiety z odpowiednią postawą i zdaje jej się, że taką znalazła. Norah poprosiła o dzień do namysłu. Dla zasady. Potem przystała na propozycję. Co innego miała zrobić?

No i teraz była tutaj.

Siedziba redakcji znajdowała się niedaleko katedry św. Szczepana, w turystycznej części miasta, bezpośrednio przy jednym z tych wielkich deptaków z typowymi dla nich restauracjami fast food i sieciówkami odzieżowymi – oferta handlowa była niemal identyczna w każdym większym europejskim mieście, które odwiedziła. Norah znała okolicę ze swoich wcześniejszych podróży do Wiednia. Od rana do wieczora miejsce to było zaludnione przez turystów i wszystkich, którzy z nich żyją. Zorganizowane grupy w drodze do katedry św. Szczepana, kieszonkowcy, uliczni grajkowie, tu i tam jakiś zestresowany mieszkaniec miasta próbujący poruszać się w miarę sprawnie wśród tych mas ludzi, nastolatki z iPhone’ami robiące sobie selfie. I żebracy. Bezdomni. Przypominali jej widma. Ich rozbrzmiewające na ulicach nawoływania, powtarzające się raz za razem, jak głosy upiorów. Przepraszam? Przepraszam? A żywi wzdrygali się na dźwięk tych głosów i udawali, że nic nie słyszą. Przed laty chciała napisać reportaż o nieletnich bezdomnych, ale nie udało jej się przekonać szefa do tego tematu. Może teraz przyszedł już czas na tego typu historię. Norah zapaliła papierosa i szła pogrążona w myślach w dół ulicy. Obmacywała językiem jeden z zębów trzonowych, w którym czuła dziwne napięcie, jakby ząb nie był pewien, czy ma zacząć boleć, czy nie. Jeszcze tego brakowało. Wieczorem chciała iść na zakupy, nie do dentysty.

Przed H&M siedziała niepozorna dziewczyna. Najwyżej dwadzieścia parę lat, kasztanowe włosy pod czarną wełnianą czapką, wojskowa parka, obgryzione paznokcie, przed nią tabliczka: „Jestem głodna”. Obok niej owczarek. Kawałek dalej okularnik koło sześćdziesiątki o subtelnych rysach twarzy. Był jeszcze najpewniej psychotyczny typ z blond dredami, który przez większość czasu mruczał coś introwertycznie pod nosem lub żebrał, nagabując przechodniów. Od czasu do czasu jednak robił się agresywny i puszczał w stronę przechodzących kobiet imponująco długie i fantazyjne wiązanki.

I w końcu ona. Starsza kobieta z wyrazistymi zmarszczkami i jasnym spojrzeniem niebieskich oczu. Ten rodzaj twarzy, dzięki któremu fotoreporterzy zdobywają nagrody, gdy uda im się odkryć podobną gdzieś w odległej górskiej wiosce.

Nie siedziała ani nie klęczała na skraju ulicy, jak większość pozostałych żebraków. Stała dokładnie pośrodku, zupełnie nieporuszona tłokiem wokół niej. To było zdumiewające. Ta kobieta – Norah oceniała jej wzrost na dobre metr osiemdziesiąt pięć – zagradzała drogę przechodniom, lecz nikt jej nie potrącał, pośpiech metropolii omijał ją jak woda wyspę na środku rzeki. Od czasu do czasu któryś z przechodniów wrzucił do miseczki w kolorze mosiądzu kilka brzęczących monet, nigdy nie dziękowała. Stała po prostu nieruchomo, ponura i wyprostowana w nieustającej ludzkiej powodzi. Głaz narzutowy. Czarna wieża. Jedyne, co było w niej ruchome, to oczy. Norah mimowolnie zadała sobie pytanie, jaką historię ma do opowiedzenia ta kobieta.

Sebastian Berger, nowy szef Nory, był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną po pięćdziesiątce, z zaczesanymi do tyłu, ciągle jeszcze czarnymi włosami. Nosił dżinsy i brązową tweedową marynarkę, co nadawało mu, przynajmniej zdaniem Nory, nieco profesorski wygląd. Najwięcej mówił jednak wyraz jego twarzy: „Zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałem”. Norah była do tego przyzwyczajona. Ciągle jeszcze, grubo po trzydziestce, za sprawą delikatnych rysów twarzy i drobnej budowy ciała brana była na spotkaniach za praktykantkę. Gdy robiła sobie zdjęcia, które pojawiały się później na jej profilach na najróżniejszych portalach, które Sebastian Berger też musiał widzieć, starała się pozować w ciemnych ubraniach i przybierać poważny wyraz twarzy, wybierała też te fotografie, na których wyglądała najdoroślej. W prawdziwym życiu nie mogła uciec się do takich trików i dość wcześnie na swojej zawodowej drodze uświadomiła sobie, że musi pracować ciężej i mieć grubszą skórę niż pozostali, by zasłużyć na respekt. W każdym razie Berger szybko się opanował, zaproponował jej kawę i usiedli, by kontynuować rozpoczęte wcześniej przez telefon rozmowy o potencjalnych tematach do magazynu. Gdy dobre dwie godziny później Norah jechała w dół windą, jej głowa pełna była pomysłów. Jak to dobrze znowu chodzić do pracy.

Na zewnątrz było teraz cieplej niż rano. Norah chciała jeszcze dzisiaj zdążyć do urzędu, by przerejestrować samochód, a jeśli czekanie w kolejce nie zajmie jej reszty dnia, mogłaby potem rozejrzeć się jeszcze za nowymi meblami. Rozpięła swój zimowy płaszcz, pod którym miała czarną wełnianą sukienkę, panowało niemal wiosenne ciepło, słońce, błękitne niebo. W tym mieście nie było cieni, nigdzie. Przystanęła na moment, widząc ludzkie masy wywabione przez piękną pogodę i przelewające się teraz przez deptak. Chłonęła wszystko wokół siebie.

Zapach tłuszczu z frytkownic, przechodnie, turyści, patrol policyjny, neony, gołębie, niedopałki papierosów, kubki po kawie na wynos, stukanie obcasów. Mężczyzna wciskający turystom róże, dudnienie kopyt w oddali, fontanna, sprzedawcy balonów, lody w rożkach i popcorn, smartfonowi zombi i kieszonkowcy. Norah została połknięta w całości, próbowała przyśpieszyć kroku, na próżno. Musiała się nawet trochę cofnąć, bo z naprzeciwka szła wielka, zorganizowana grupa turystów. Norah odłożyła na bok dobre wychowanie i zaczęła się przepychać, teczkę z dokumentami przyciskając mocno do siebie, nie zważając na nic. Wyminęła właśnie rykszarza, który z niepojętych przyczyn uznał za doskonały pomysł wieźć klientów przez ten tłok, gdy dotarło do niej, że dzwoni jej telefon. Wyłowiła go z torebki, rzuciła okiem na wyświetlacz i aż drgnęła. Alex. Od kiedy Norah się wyprowadziła, najpierw do hotelu, a potem do Wiednia, nie rozmawiali ze sobą. Ani jedno, ani drugie nie próbowało nawiązać kontaktu. Norah wpatrywała się w wyświetlacz, zrobiło jej się zimno. Czy ma odebrać, czy czekać, aż włączy się poczta głosowa? Ale było już za późno. Alex dał za wygraną. Norah wsunęła telefon do kieszeni płaszcza, podniosła wzrok.

Stara żebraczka, którą obserwowała wcześniej, stała bezpośrednio przed nią. Była tak wysoka, że Norah musiała zadrzeć głowę. Instynktownie wyjęła z kieszeni portmonetkę, by dać kobiecie parę euro.

– Przynosisz śmierć – powiedziała żebraczka.

Jej głos był spokojny i chrapliwy.

Norah spojrzała na nią, marszcząc czoło.

– Co pani do mnie powiedziała?

Kobieta zdawała się jej w ogóle nie słyszeć.

– Kwiaty więdną – kontynuowała. – Zegary się zatrzymują. Ptaki spadają z nieba martwe.

Jej spokojne spojrzenie spoczywało na Norze. Włosy kobiety były ciemniejsze, oczy jaśniejsze, a zmarszczki głębsze niż widziane z daleka. Na jej turkusowych źrenicach były czerwone plamki, jak maleńkie drobinki krwi, które czasami można znaleźć w żółtku kurzego jaja.

Dopiero teraz Norah uświadomiła sobie, że ma do czynienia z osobą psychicznie chorą.

– Jedenastego lutego zabijesz na Praterze mężczyznę o nazwisku Arthur Grimm – mówiła dalej kobieta. – Nie bez powodu. Całkowicie dobrowolnie.

Przez chwilę Norah nie wiedziała, co powiedzieć. Właśnie otwierała usta, gdy ktoś pchnął ją mocno w plecy. Norah zatoczyła się, upuściła teczkę i zobaczyła wylatujące z niej kartki. Schyliła się, zaczęła je łapać, znowu się wyprostowała.

Żebraczka zniknęła. Norah rozejrzała się mocno zirytowana. Wokół przeciskająca się grupa chińskich turystów, dalej młoda para z wózkiem dziecięcym. Gdzie ona się podziała? Norah przepchnęła się między dwoma kibicami z szalikami Rapidu Wiedeń, wypatrywała kobiety, która była przecież tak wysoka, że powinna wyrastać ponad tłum, a tu nic. Jakby zapadła się pod ziemię. Na pewno miałaby jeszcze wiele do opowiedzenia, pomyślała Norah. Czuła żal.

I po trosze też grozę.O TEJ KOBIECIE

Moje najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa to ani wycieczka pod namiot w lecie, ani Gwiazdka, lecz walka bokserska. Ojciec zabrał mnie wtedy ze sobą, co wówczas nie było czymś oczywistym. Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, zaraz przy ringu. Gdy mięso trafiało w mięso, słyszałem wyraźnie odgłos, jaki przy tym powstawał. Pachniało krwią i adrenaliną i za każdym razem, gdy rękawica bokserska uderzała w kość czaszki, widziałem wyraźnie tańczące w powietrzu drobniutkie kropelki potu i śliny – jak drobinki kurzu pod światło. To nie była walka o mistrzostwo czy coś w tym stylu, nie potrafiłbym też powiedzieć, do jakiej klasy wagowej należeli ci bokserzy, ale dla mnie obaj byli gigantami i nie oszczędzali się ani odrobinę.

Żadnemu z nich nie udało się znokautować przeciwnika, chociaż strasznie tego pragnąłem – chciałem po prostu zobaczyć, jak taki olbrzym wali się na ziemię niczym ścięte drzewo. Walka trwała cały regulaminowy czas i zakończyła się remisem, co mnie rozczarowało, choć aż do tego momentu nie miałem pojęcia, któremu z uczestników walki należałoby przyznać palmę pierwszeństwa. Prawdopodobnie frustrowało mnie po prostu to, że coś tak dramatycznego jak walka mogło się skończyć czymś tak banalnym jak remis. Gdy kilka dni później ojciec powiedział mi, że jeden z bokserów po tej walce zmarł, byłem jak zaczarowany. Myślę, że w pewnym sensie wieczór ten stał się moim pierwszym kontaktem ze śmiercią.

Z niezrozumiałych powodów przypomniał mi się tamten wieczór, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Nie sposób dociec dlaczego. Nigdy nie zrozumiem, jak mój mózg wpada na te wszystkie ciągi skojarzeń, którymi bombarduje mnie w każdej minucie. Biorę wszystko takim, jakie jest.

Niedawno była w barze, nie śledziłem jej, ale przez jakiś czas ją obserwowałem. Siedziała tam, sama, piła jakiś przejrzysty trunek ze szklanki o grubym dnie, zapaliła papierosa, przewróciła oczami, gdy kelner zwrócił jej uwagę, że obowiązuje zakaz palenia, zgasiła papierosa w kawałku srebrzystego papieru wydartym z opakowania. Chwilę potem do jej stolika podszedł mężczyzna, wysoki, krótkie ciemne włosy, dżinsy, biała koszula – widziałem go tylko z profilu. Oczywiście nie słyszałem, co do niej mówił ani co ona mu odpowiedziała, cały ten dialog trwał zaledwie kilka sekund. Ale podchodząc do jej stolika, mężczyzna był uśmiechnięty,a gdy się od niego oddalał, już się nie uśmiechał. Być może powinienem być pełen podziwu dla arogancji, z którą kobiety idą przez życie. Ale jakoś nie potrafię.

Z doświadczenia wiem, że do jednych kobiet można dotrzeć, przypochlebiając się im, do innych – obrażając je. Jestem pewny, że ona w obu przypadkach roześmiałaby mi się w twarz.

Długo się zastanawiałem, co mnie w niej tak intryguje. Wygląda na kruchą, ale zachowuje się, jakby należał do niej cały świat. Jednego dnia pali papierosa za papierosem, następnego widzę ją podczas joggingu. Jest w niej coś delikatnego, niemal dziewczęcego, a jednocześnie od razu się wyczuwa, że lepiej z nią nie zaczynać. Jest w przedziwny sposób piękna, ale to, że tak rzadko się uśmiecha, nigdy nie schyla głowy, ciągle przerywa, jest cyniczna i agresywna, to wszystko mnie odpycha.

Jest w niej niewątpliwie coś mrocznego. I coś delikatnego, podatnego na zranienie. Właśnie tam chciałbym dotrzeć.6

Dojmujący chłód, czysty błękit nieba, na wschodzie bezsilne słońce, którego promienie nie dawały ani odrobiny ciepła. Biznesmeni i biegacze stawiający czoła zimnu. Rowerzyści z twarzami owiniętymi szalikami.

Gdy szła do pracy z głową wtuloną w ramiona, a zimny wschodni wiatr gwizdał jej koło uszu, wbrew woli myślała o ludziach, którzy przy takiej pogodzie żyją na ulicy. Zdecydowała, że swoją serię tekstów o środowisku wiedeńskich bezdomnych osnuje wokół czterech, pięciu szczególnie ciekawych indywidualnych historii. Całość nie będzie jednak utrzymana w czystej formie reportażu, lecz będzie też informować czytelniczki i czytelników, jak mogliby skutecznie pomagać. Przez ostatnie dwa dni dosłownie wgryzała się w ten temat, pracowała nad nim wręcz z obsesyjną zajadłością. Nigdzie tylko nie mogła znaleźć tamtej żebraczki. Zniknęła jak zaczarowana.

Choć było jeszcze wcześnie i panował ziąb, dziewczyna z owczarkiem była już na swoim stanowisku. Norah wyciągnęła z portfela dwudziestkę i wrzuciła do jej kapelusza. Mała natychmiast upchnęła ją w kieszeni swojej parki, jakby się obawiała, że Norah zmieni zdanie.

– Szukam kogoś – powiedziała Norah i przykucnęła. – Kobiety, która stała tam obok ze swoją miseczką. Wysoka, na pewno z metr osiemdziesiąt pięć. Już trochę starsza. Ciemny warkocz, bardzo, bardzo jasne oczy. Robiła niesamowite wrażenie. Znasz ją?

– Raczej nie.

– Stała dokładnie tam. – Norah wskazała miejsce ruchem brody. – Była ubrana na czarno – dodała.

Wzruszenie ramion.

Zmierzyła dziewczynę badawczym spojrzeniem. Jak można siedzieć tu cały dzień i nie zauważyć tej kobiety? Norah podniosła się, miała już odejść, ale zatrzymała się jeszcze.

– Zimno – powiedziała. – A dzisiaj w nocy będzie jeszcze zimniej. Masz gdzie pójść?

Dziewczyna przez moment się zawahała, potem przytaknęła.

– Na pewno?

Znowu kiwnęła głową.

Norah przyjrzała się jej badawczo, potem wyłowiła z torebki notatnik, zapisała numer swojej komórki, wyrwała kartkę i podała ją dziewczynie.

– Gdybyś kiedyś nie miała żadnego ciepłego miejsca do spania, możesz do mnie zadzwonić. Okej?

Dziewczyna patrzyła na nią ze zmarszczonym czołem, nie biorąc jednak kartki, więc Norah położyła ją w końcu na kocu.

– I jeśli zobaczysz tę kobietę albo znajdziesz kogoś, kto wie coś o niej, daj mi znać. Muszę z nią koniecznie porozmawiać, nie pożałuję pieniędzy. Okej?

Tym razem dziewczyna odpowiedziała.

– Okej.

Oddalając się, Norah była przekonana, że czuje na plecach przenikliwe spojrzenie, gdy się jednak odwróciła, dziewczyna grzebała właśnie w skupieniu w jednej z reklamówek. Poza tym nie dostrzegła wokół nic podejrzanego. A mimo to poczucie, że jest obserwowana, nie opuszczało jej aż do momentu, gdy zamknęły się za nią drzwi biurowca redakcji.

Wczesnym popołudniem znowu wyszła z biura, z jednej strony dlatego, że była głodna, z drugiej zaś miała do załatwienia kilka spraw w banku. Kupiła sobie porcję makaronu ryżowego na ostro i zjadła go w biegu.

Czuła jeszcze w ustach pieczenie, ustawiając się w kolejce do okienka. Nie miała umówionej wizyty. Sterylnie surowe foyer banku było niemal puste, z drugiej strony okienka mężczyzna i kobieta, ona w średnim wieku, on – stosunkowo niski, tak drobnej budowy ciała, że w swoim niemodnym garniturze jeszcze w wieku przedemerytalnym wyglądać będzie jak maturzysta – dużo młodszy. Może krótko przed trzydziestką. Przed każdym z okienek była dwuosobowa kolejka, Norah stanęła przy okienku chłopaka, który obsługiwał właśnie białowłosego dżentelmena w garniturze w kratkę. Mężczyzna grzecznie podziękował i odwrócił się ku wyjściu, rzucając gniewne spojrzenie w stronę stojącej za nim kobiety. Także młodzieniec w okienku zdawał się reagować na nią z pewnym zakłopotaniem, więc Norah przyjrzała się jej uważniej. Wysoka, szczupłe nogi w obcisłych dżinsach, długie czarne włosy opadające na elegancki granatowy płaszcz. Dopiero gdy klientka zaczęła wyłuszczać swoją sprawę i Norah usłyszała jej niski głos, stało się dla niej jasne, co w niej tak bardzo irytowało obu panów. Była transseksualistką. Norah rzuciła gniewne spojrzenie w stronę mężczyzny, który oddalał się teraz korytarzem. Przyszła jej na myśl Coco i ich ostatni wspólny spacer. Norah namówiła ją na popołudniowy wypad do miasta, chociaż twarz Coco była w strasznym stanie, i wkrótce gorzko tego pożałowała, widząc, jak ludzie gapili się na jej przyjaciółkę.

Z mocnym postanowieniem, że wieczorem zadzwoni do Coco, żeby się dowiedzieć, co u niej słychać, wróciła do tu i teraz i usłyszała, jak urzędnik w okienku żąda od klientki jakichś dokumentów do konta. Norah stwierdziła z irytacją, że mówił teraz dużo głośniej niż przed chwilą, trochę tak, jakby miał do czynienia z osobą słabosłyszącą.

– Panie Gruber – głośno odczytywał dokument.

Klientka odpowiedziała coś, czego Norah nie zrozumiała.

– No, proszę mi wybaczyć – odpowiedział urzędnik, nadal umyślnie podnosząc głos. – Ale tutaj wyraźnie stoi pan, czyż nie?

Norah znowu poczuła pulsowanie w zębie.

Mężczyzna rzucił porozumiewawcze spojrzenie koleżance, jakby czekał na oklaski. Ta z trudem powstrzymywała śmiech. Norze zrobiło się gorąco. Nie mogła dosłyszeć, jakie dokładnie padały słowa, ale obserwując mowę ciała klientki, która zdawała się kurczyć, mogła się domyślić, co się dzieje. Na podstawie wyłapanych strzępów rozmowy stwierdziła, że mężczyzna domagał się od kobiety wielu dokumentów, choć ta chciała tylko otworzyć zwykłe konto osobiste.

– Niestety w tej sytuacji nie mogę panu pomóc, panie Gruber – powiedział pracownik banku znowu przesadnie donośnym głosem i z ostentacyjną, fałszywą grzecznością.

Norah zagotowała się od gniewu. Po tym, co wydarzyło się w Berlinie, był on i tak jej stałym towarzyszem, czającym się za każdym rogiem i gotowym do ataku. Skąd w ludziach ta pieprzona złośliwość?

Klientka stała tak jeszcze przez chwilę, potem się odwróciła. Załamana.

– Miłego dnia życzę panu! – zawołał jeszcze mężczyzna z drugiej strony okienka w stronę kobiety, która z opuszczoną głową, nie podnosząc wzroku, opuszczała oddział banku.

– Perwers – rzucił jeszcze mężczyzna zza kontuaru, śląc koleżance porozumiewawcze spojrzenie. – No może nie? – spytał, gdy ta nie reagowała. – Powiem całkiem szczerze, gdy widzę coś takiego, zbiera mi się na wymioty.

Koleżanka uśmiechnęła się niepewnie, mężczyzna, którego właśnie obsługiwała, parsknął rozbawiony, lecz nikt nic nie mówił. Norah jeszcze przez chwilę odprowadzała kobietę wzrokiem, przez szklane drzwi widziała, jak przechodzi na drugą stronę ulicy i się oddala. Tak krucha mimo swojej budowy ciała.

– Bardzo proszę! – usłyszała skrzekliwy głos młodziana i odwróciła się.

– Dzień dobry – powiedziała głośno i raz jeszcze obejrzała się za tamtą kobietą. Już jej nie było.

– Dzień dobry – odpowiedział urzędnik, który zobaczył spojrzenie Nory i źle je zinterpretował. – Czy to nie jest obłęd, że to dzisiaj swobodnie może chodzić po mieście? – spytał i spojrzał na Norę z głupim uśmieszkiem i miną wyrażającą coś pomiędzy oczekiwaniem potwierdzenia a konspiracją.

Norah uśmiechała się, pochyliła się nieco w jego stronę, zniżyła głos. Mężczyzna szczerzył się w uśmiechu i też pochylił się w jej stronę. Na jego zębach, teraz wyraźnie to widziała, był milimetrowej grubości kamień, mogła go niemal wyczuć węchem.

– Morderstwo na zlecenie kosztuje około dwudziestu tysięcy euro – powiedziała Norah. – To, że można kogoś zamordować za dwa, trzy tysiące, to miejska legenda. Dokładnie to zbadałam. Nie mniej niż dwadzieścia tysięcy.

Mężczyzna za kontuarem zamrugał oczami.

– Słucham? – powiedział.

– Chcę być szczera – ciągnęła Norah. – Nie mam tyle pieniędzy.

Odgarnęła włosy z czoła.

– Ale strzał w kolano można mieć za trzy i pół tysiąca. To da się już wytrzymać.

Młodzian wlepiał w nią wzrok.

– Właściwie za te pieniądze chciałam pojechać w listopadzie na Seszele – dodała.

Nastąpiła pauza, podczas której mężczyzna obrabiał to, co zostało powiedziane.

– Proszę pani, czy pani zwariowała? – wyrzucił w końcu z siebie.

Norah odczekała chwilę, zanim odpowiedziała.

–Teraz słuchaj uważnie, dupku – powiedziała cicho. – Nie interesuje mnie, dlaczego jesteś taki, jaki jesteś. Jest mi wszystko jedno, czy miałeś trudne dzieciństwo, czy może masz kompleksy z powodu mikroskopijnie małego siusiaka – o czym, mówiąc szczerze – jestem absolutnie przekonana. Jest mi to obojętne. Jeśli jeszcze raz zobaczę, że traktujesz tę kobietę albo kogokolwiek innego w ten sposób, znajdę jakiegoś Andrieja, Giancarla czy Ditmira, czy jak tam mają zwykle na imię ci solidni albańscy fachowcy, i w przyszłości będziesz chodzić o kulach, jeśli w ogóle.

Norah obdarzyła rozmówcę promiennym uśmiechem, co jeszcze bardziej zbiło go z tropu.

– Rozumiemy się? – zapytała.

– Pani sobie żartuje – powiedział mężczyzna i wybuchnął głośnym śmiechem, który brzmiał całkowicie nieautentycznie, on sam to zauważył. Skrzywił się.

– Jesteś tego pewny? – zapytała Norah z powagą.

Mężczyzna zamilkł.

Norah przyjrzała mu się dokładniej. Blizny po trądziku na bladej skórze twarzy, włosy pokryte żelem, żółte zęby. Wytrwał jeszcze przez moment, po czym odwrócił wzrok.

Norah pokiwała głową.

– Tak myślałam.

Czuła, że kobieta w okienku obok, która obsłużyła właśnie swojego ostatniego klienta i nie miała obecnie nic do roboty, patrzy w ich kierunku.

– W takim razie muszę spróbować w innej instytucji finansowej – powiedziała głośno Norah i obróciła się na obcasie. – Mimo wszystko dziękuję!

Zanim opuściła foyer, rzuciła jeszcze okiem przez ramię.

– Seszele i tak są, jak mi się zdaje, przeceniane.7

Wiesz, jak nazywamy to w sądzie? – spytała później Sandra, gdy Norah opowiedziała swojej najlepszej przyjaciółce ten epizod przez telefon.

– Pewnie zaraz mi powiesz.

– Deficyt kontroli impulsów.

Norah przewróciła oczami.

– Ten facet to gnojek. Gdybyś widziała, jak on potraktował tę kobietę.

– Ja to rozumiem – powiedziała Sandra. – Mimo wszystko nie możesz robić ciągle takich rzeczy, Norah.

– Co to znaczy „ciągle”?

Sandra westchnęła z rezygnacją i Norah zadała sobie pytanie, czy jej klienci też czasami muszą słuchać podobnych westchnień, czy są one zarezerwowane tylko dla niepoprawnych przyjaciółek. Przy czym Sandra była obecnie na urlopie macierzyńskim i dopiero za pół roku wróci do berlińskiej kancelarii, w której pracowała od pięciu lat.

– Kiedyś dopadnie cię pech – powiedziała Sandra. – I będziesz miała prawdziwy problem.

– A czy nie mam go już dawno? – zapytała Norah.

– Są w życiu gorsze rzeczy niż proces o zniesławienie.

Norze przypomniała się zmasakrowana twarz Coco.

– Wiem – powiedziała cicho.

– Co właściwie słychać u Coco? – spytała Sandra, jakby umiała czytać w myślach Nory.

– W tym momencie nie wiem tak dokładnie – odparła Norah. – Ale na pewno nie za dobrze.

Sandra przez chwilę milczała.

– Uważaj na siebie, okej? – poprosiła w końcu.

– Przecież mnie znasz – odpowiedziała Norah.

– No właśnie.

Wieczorem, sama w domu, długo po tym, jak skończyła rozmowę telefoniczną z Sandrą, po wysłaniu sygnałów SOS do Maksa, Paula i Tanji, Norah stała przy oknie i przyglądała się parom oraz grupkom ludzi przemierzającym plac w drodze do restauracji, kina, teatru czy jeszcze gdzie indziej. Potem jej spojrzenie padło na orchideę kupioną w Berlinie, która znalazła teraz swój nowy dom w Wiedniu – jedyna żywa istota dotrzymująca jej w tym momencie towarzystwa. Norah zajrzała do telefonu, rozczarowana odłożyła go z powrotem. Żadnych wiadomości od Maksa i Paula, nic nowego od Tanji. Poszła do kuchni i otworzyła lodówkę, wlepiła bezradny wzrok w świeże produkty, które dopiero co kupiła.

Stanęła jej przed oczami twarz kobiety z banku, jeszcze raz przeżyła moment, kiedy ich oczy na krótko się spotkały, i pomyślała o tym, co zobaczyła w oczach tej kobiety. A potem przypomniały jej się uśmieszki pracownika banku, porozumiewawcze mrugnięcia, jego nosowy głos. Norah zamknęła drzwi lodówki dokładnie w momencie, gdy z pokoju dała się słyszeć znajoma melodia informująca o tym, że zaczęły się wiadomości. Zmęczona usiadła przed telewizorem na jednym z wypełnionych książkami kartonów i pozwoliła, by wiadomości biły w nią niczym miotane przez wściekły motłoch kamienie. Wojna, chciwość, tonący ludzie, gwałt, męty. I ruszyła ta sama co zwykle spirala myśli, Norah pomyślała o dyktatorach i handlarzach bronią tego świata, a potem o chłopcu z sąsiedztwa, z którym w podstawówce chodziła do tej samej klasy i który był tak mocno bity przez ojca po twarzy, że oślepł na jedno oko. Pomyślała o przyjaciółce z czasów szkolnych, która pewnego niedzielnego poranka obudziła się zakrwawiona i półnaga na parkingu przy autostradzie, po tym jak ktoś dodał jej coś do drinka. Pomyślała o pewnym artyście konceptualnym, który skalpelem kaleczył ludzi, najczęściej młode kobiety o chwiejnej psychice, i nazywał to sztuką. Pomyślała o szefowej koncernu zbrojeniowego, którą poznała kiedyś na imprezie charytatywnej i która fetowana była jako filantropka, podczas gdy jednocześnie gdzieś na świecie jej broń niosła śmierć i zniszczenie. Pomyślała o bankierach w ich szklanych wieżach, o głodzie, pragnieniu, bombach, pożarach i…

Norah podskoczyła z przerażenia. Ktoś dzwonił do jej drzwi.

– Cześć, Norah – powiedziała wesoło młoda blondynka, gdy Norah otworzyła.

– Cześć.

To była sąsiadka z góry. Norah zmusiła się do uśmiechu. Na chwilę zapadła cisza.

– Jest jakiś problem? – zapytała w końcu. Sama zauważyła, jak nieuprzejmie to zabrzmiało.

– Właściwie nie. Właściwie chciałam tylko powiedzieć „cześć”.

Trwało to jakąś chwilę, nim Norah pojęła, że Theresa czeka na zaproszenie do środka.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij