Córka diabła - ebook
Julia Krawiec wyjeżdża do Gdyni na ślub swojej przyjaciółki, Rity Walickiej. Na miejscu okazuje się jednak, że dziewczyna nie żyje, a zamiast hucznego wesela rodzinę czeka pogrzeb.
Tej tragedii nic nie zapowiadało, a mimo to ciało młodej nauczycielki muzyki, pasierbicy znanego handlarza diamentów, znaleziono u podnóża klifu w gdyńskim Orłowie. Przez lata „skarpa samobójców” była dla niej azylem – miejscem ucieczki i wytchnienia – lecz w jednej chwili stała się śmiertelną pułapką.
Dlaczego Rita wymknęła się grudniową nocą z domu i pobiegła na urwisko? Wszystko wskazuje na to, że właśnie tam planowała zakończyć swoje życie, jednak matka dziewczyny nie jest w stanie pogodzić się z tą teorią. Prosi Julię, by ze względu na dawną przyjaźń przyjrzała się sprawie.
Julia wprowadza się do domu przyjaciółki i zajmuje jej pokój. Od tej chwili zaczyna uważnie obserwować rodzinę oraz bliskie otoczenie Rity. Z czasem odkrywa, że wnętrza nadmorskiej willi skrywają niewygodne tajemnice. Podobnie jak ludzie, których Rita nazywała przyjaciółmi, a którym nigdy nie powinna była zaufać.
Marta Zaborowska – z wykształcenia politolog. Zadebiutowała w 2013 roku powieścią Uśpienie, która dała początek popularnej sadze kryminalnej z Julią Krawiec w roli głównej. Jej utwory cechują wielowątkowa fabuła oraz wartka akcja. Autorka, poza tematyką kryminalną, zgłębia w swoich powieściach zawiłe kwestie psychologiczno-społeczne, w które uwikłani sąbohaterowie jej książek.
Do dorobku pisarki zalicza się również powieść kryminalną Jej wszystkie śmierci, thriller psychologiczny Lęki podskórne, a także powieść z nurtu domestic noir Sześć powodów, by umrzeć.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8382-733-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stanęła na klifie. Blada poświata grudniowego księżyca ledwie wystarczała, by dostrzec zarys jego krawędzi. Mimo że znała każdy zakamarek tego miejsca, noc czyniła je zdradliwym. Tam, gdzie ziemia przechodziła w przepaść, a granice między morzem a niebem zacierały się w mroku, tylko wprawne oko mogło wychwycić subtelne różnice odcieni, jakie dzieliły te trzy żywioły.
Wiedziała też, że na dole nie ma nic poza ostrymi głazami i wodą, która z cichym chlupotem wdziera się między kamienie. Ile osób straciło tu życie? Mówiło się o siedmiu, ale kto mógł być tego pewien? Śmierć pojawiała się po zmroku, a rankiem znajdowano ciała – z połamanymi kręgosłupami lub roztrzaskanymi czaszkami. Nikt nie mówił o tym głośno. Władze i policja starały się unikać rozgłosu. Im mniej o tym wspominano, tym mniejsze było ryzyko, że miejsce to stanie się atrakcją dla poszukiwaczy mocnych wrażeń – tych, których mroczne historie wabią niczym płomień ćmę.
Jednak ludzie zawsze wiedzieli o kolejnych zwłokach znalezionych na orłowskiej plaży. „To się znowu stało” – mówiono. „Klif wezwał kolejną kobietę, klif zabił kolejnego mężczyznę”. Czy to był tragiczny wypadek? Chwila nieostrożności? A może ktoś świadomie rzucał się w otchłań, zmęczony życiem, w którym nagle zabrakło sensu? Nikt nie znał odpowiedzi. Klif milczał, tak jak milczą wszystkie miejsca, które widziały zbyt wiele.
Nie myślała teraz o przeszłości ani o zagadkach klifu. Zastanawiało ją co innego – dlaczego latarnia morska na Helu, oddalona o dziewiętnaście kilometrów, nie działa? Nie dotarły do niej żadne wieści o awarii, choć w tej chwili wszystko na nią wskazywało.
Jej oczy powoli przyzwyczajały się do mroku. Zdjęła okulary i przetarła szkła chustką. Podeszła ostrożnie bliżej krawędzi klifu i odstawiła na ziemię swój mały plecak. Odruchowo wzdrygnęła się z zimna, które czuła w zbyt cienkim płaszczu, założonym w pośpiechu na niewiele grubszy sweter. Owinięty wokół szyi szalik dawał trochę ciepła, jednak stopy wsunięte w skórzane mokasyny były już niemal zdrętwiałe od chłodu. Gdy zamykała za sobą drzwi domu, zupełnie nie myślała o tym, że ubrała się za lekko. Ważne było, by wymknąć się niepostrzeżenie, nie budząc żadnego z domowników.
Przez chwilę walczyła z niesfornymi kosmykami włosów, które wyswobadzały się spod kołnierza i wirowały na wietrze. Nagle podmuchy ustały. Na policzkach poczuła coś miękkiego i chłodnego. Podniosła głowę. Zasnute chmurami niebo powoli zrzucało pierwsze płatki śniegu.
– Już myślałam, że tego nie zobaczę – szepnęła, pozwalając, by drobinki białego puchu osiadły na jej twarzy.
Stała nieruchomo, jakby chciała zjednoczyć się z tym spokojnym tańcem natury. Zdjęła okulary po raz drugi, tym razem chowając je do kieszeni. Na nic się teraz nie przydawały, przeszkadzały jedynie w napawaniu się chwilą. Zamknęła powieki. Przez moment udało jej się zapomnieć o przeszywającym zimnie. Odtąd liczyły się tylko wirujące w powietrzu płatki śniegu – drobne, ulotne, cudownie delikatne.
Mogłabym zostać tu na zawsze, pomyślała.
Do tego miejsca, ukrytego nad dwudziestometrowym osuwiskiem, nikt nie zaglądał. Wciśnięte między drzewa i oddalone od głównej ścieżki, pozostawało niewidoczne dla spacerowiczów wędrujących po plaży. Dało się je dostrzec jedynie od strony otwartego morza. Nazwała je Gniazdem – było jej osobistą kryjówką przed światem.
Latem Gniazdo pachniało żywicą i morskim powietrzem, niosącym krzyki wirujących nad wodą mew. Jesienią, gdy w klif uderzały niszczycielskie sztormy, które kawałek po kawałku kradły osuwającą się ziemię, zamierało. Zimą wszystko cichło – morze, wiatr, nawet rozkrzyczane ptaki. Siadała wtedy na zwalonym pniu drzewa, który od lat leżał w tym samym miejscu, i patrzyła w niekończący się horyzont.
Tej nocy nie zamierzała zatrzymywać się w Gnieździe na dłużej, niż to było konieczne. Wyjęła z kieszeni małą plastikową latarkę, a z plecaka – zawiniątko ukryte w poszewce od poduszki i metalową łyżkę. Świecąc sobie pod nogi, podeszła pod jedną z sosen rosnących na skraju urwiska. Uklękła pod drzewem i wbiła łyżkę w zaskorupiałą glebę. Z wysiłkiem odłupywała kolejne grudki, formując niewielki dołek. Kiedy był gotowy, wyrównała jego brzegi dłońmi.
Zanim wsunęła zawiniątko do ziemi, zdjęła z niego poszewkę. Przez moment patrzyła na białe metalowe pudełko z rysunkami kolorowych pudli.
– Musisz tu zostać. I musisz nam wybaczyć – wyszeptała.
Słowa zadrżały w jej gardle. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwała, odwracając się gwałtownie w stronę drzew.
– Kto idzie? – zawołała, nasłuchując.
Dźwięk przypominał kroki. Ciche, stłumione, jakby ktoś przemierzał leśne poszycie. Chwyciła latarkę i oświetliła pobliskie pnie, ale nie dostrzegła niczego ani nikogo.
Tylko mi się wydawało, pomyślała. Zwykła ułuda.
Wsunęła pudełko do dołka i starannie zakryła je ziemią. Ubiła pięścią powierzchnię, a potem przysypała wszystko mokrym igliwiem i liśćmi.
Podniosła się z kolan i wróciła na skraj klifu, gdzie zostawiła plecak. Zamknęła oczy, złożyła dłonie i zaczęła się modlić.
– Odpuść nam… jako i my odpuszczamy… nie wódź nas na pokuszenie… zbaw nas ode złego… – powtarzała raz za razem, zatracając się w błaganiu.
Nie czuła już chłodu i nie czuła ciała, jakby zmysły i wszelkie fizyczne doznania nagle znikły, porzucając nad nim kontrolę. Ocknęła się dopiero, gdy jej stopy oderwały się od krawędzi urwiska.
Świat wokół niej zawirował. Śnieg zamienił się w wielką mgłę, a ziemia – w ciemną otchłań. Daremnie próbowała chwycić dłońmi cokolwiek, co mogłoby utrzymać ją na skraju klifu. Zaplątana w śnieżny pył leciała głową w dół, ku podmywanym przez morze ciemnym głazom.ROZDZIAŁ I
Śnieg w Trójmieście sypał nieprzerwanie od pięciu dni i nic nie wskazywało na to, by w najbliższych godzinach miało się to zmienić. Służby miejskie nie nadążały z wysyłaniem na ulice Gdyni pługów i piaskarek, co dotkliwie odczuwali kierowcy osobowych aut, w tym jednego, zmierzającego ku kościołowi pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej. Koła skody prowadzonej przez Julię Krawiec grzęzły w białym puchu zalegającym na bocznych drogach i dopiero przy samej świątyni złapały jako taką przyczepność.
Zaparkowała na samym końcu sznura samochodów ustawionych pod przylegającym do kościoła cmentarzem. Schowała twarz w wysokim kołnierzu specjalnie kupionego na dzisiejszą uroczystość szarego płaszcza z wełny i wyskoczywszy na śnieg w srebrnych szpilkach, ruszyła do głównego wejścia.
Wolała nie rzucać się nikomu w oczy. Amarantowa suknia z cekinami i rozcięciem na udzie oraz połyskliwe czółenka zupełnie nie pasowały do okazji. Wszystko przez to, że siadając za kierownicą kilka godzin temu, nie miała pojęcia, że zamiast tańczyć na weselu, przyjdzie jej uczestniczyć w pogrzebie.
Zacisnęła więc pasek w płaszczu tak, by nie wyjrzał spod niego jaskrawy materiał sukni, po czym wsunęła się bezszelestnie do świątyni i zajęła miejsce w ostatniej ławce. Rozejrzała się po wnętrzu.
Kościół był niewielki i w swym wyposażeniu skromny, niemniej przytulny. Na ścianach wisiały nieliczne obrazy świętych, a niski sufit z desek zdobiły proste, ascetyczne żyrandole z żarówkami w kształcie świec. Za ołtarzem znajdowała się marmurowa rzeźba Matki Boskiej, trzymającej na kolanach zdjętego z krzyża Chrystusa. Julia przypomniała sobie, jak Rita mówiła o tym miejscu. Uwielbiała jego spokój i tu, przed tym ołtarzem, zamierzała wziąć swój wymarzony ślub.
Po tym, jak go – z oczywistych przyczyn – odwołano, Julia nie spodziewała się zobaczyć tłumów na pogrzebie. Zwłaszcza że matka Rity wystosowała jasną prośbę, że pogrążona w bólu rodzina chciałaby przeżyć tę tragedię we własnym, wąskim gronie. Dlatego, poza kilkoma osobami z najbliższej rodziny i znikomą garstką przyjaciół zmarłej, w kościele nie było nikogo.
Najpierw jej spojrzenie spoczęło na zamkniętej trumnie w kolorze orzecha, umieszczonej na dwóch masywnych stojakach. Dookoła niej leżały wiązanki białych lilii, których słodki zapach mieszał się z chłodnym powietrzem świątyni. Potem przesunęła wzrok na fotografię w sepii umieszczoną tuż nad trumną. Łagodnym wzrokiem spoglądała z niej trzydziestopięcioletnia kobieta o pociągłej twarzy, dużych oczach skrytych za stylizowanymi na lata pięćdziesiąte okularami i pięknie wykrojonych ustach. Julia dobrze znała to zdjęcie Rity. Tak naprawdę było fragmentem o wiele większej fotografii, na której poza zamyśloną kobietą znajdowała się jeszcze jedna osoba. Był nią Miron Smolik, narzeczony zmarłej. Julia niewiele o nim wiedziała. Rita wspominała o nim rzadko i nie ciągnęła rozmowy, gdy z ust Julii padało pytanie, w jaki sposób się poznali. Jednak okazja, jaką stanowił ślub, miała dać zdecydowanie większe możliwości poznania tego człowieka. Z oczywistego powodu Miron zniknął z pożegnalnego portretu, usunięto jego twarz, retuszując przy tym tło i pozostawiając jedynie wizerunek zmarłej.
Kiedy już napatrzyła się na Ritę, zaczęła przyglądać się sylwetkom osób zebranych wokół trumny. Kilka z nich rozpoznała od razu.
Matka Rity, choć minęły lata, odkąd widziała ją po raz ostatni, nie zmieniła się zbytnio. Należała do tych osób, z którymi czas obchodził się wyjątkowo łaskawie, pozostawiając im zarówno szczupłą sylwetkę, jak i gładkość policzków, widoczną nawet spod cienkiej koronki upiętej do żałobnego toczka. Odkąd Wanda wyszła powtórnie za mąż, stała się kobietą z zasobnym portfelem, więc elegancja, która stała się jej znakiem rozpoznawczym, nie opuściła jej nawet w tym trudnym dniu. Miała na sobie doskonale skrojony czarny płaszcz podkreślony w talii szerokim skórzanym paskiem z subtelnie błyszczącą klamrą, na nogach zamszowe kozaki na obcasach, dłonie zaś osłaniały popielate rękawiczki. Kobieta co rusz podchodziła do trumny i gładziła jej wieko z czułością, jakby próbowała poczuć bliskość zmarłej tragicznie córki.
Siostra Rity, Anna, prezentowała zupełnie inny obraz. Siedziała na skraju ławki, zgarbiona i wyraźnie zaniedbana. Jej jesionka była rozchełstana, a włosy – spięte w pośpiechu plastikową klamrą. Miała podkrążone oczy i zaczerwienione policzki, na których malowały się zarówno ból, jak i zmęczenie. Obok niej, tuż przy ławce, stał dziecięcy wózek, który delikatnie kołysała stopą. W jej skurczonej postawie było coś bolesnego, jakby wyparowało z niej całe życie.
W drugim rzędzie siedziała długowłosa blondynka z paznokciami pomalowanymi na bordowo, która raz po raz zakładała za uszy opadające na czoło kosmyki. Z racji tego, że opierała głowę na ramieniu Jakuba, przyrodniego brata Rity, Julia domyśliła się, że to musi być jego żona, Szarlota.
Tuż za nią usadowił się mężczyzna w średnim wieku, prawdopodobnie nowy mąż Wandy, a ojczym Rity. Z jego twarzy trudno było wyczytać cokolwiek, zwłaszcza że rzadko obracał ją w stronę trumny. Pozostałe miejsca zajmowali ludzie, których Julia nie znała. Byli młodzi, wszyscy schludnie ubrani, ale bez żałobnego zacięcia. Wyglądali na kolegów z pracy oddelegowanych do oddania ostatniej posługi Ricie albo na dalszych znajomych, którym wypadało tu zajrzeć z kondolencjami.
– Założę się, że nie przyjdzie – Julia usłyszała za plecami męski głos. – Miejsce w pierwszym rzędzie pozostanie puste aż do samego końca.
Obróciła się w jego stronę. Rozpoznała tę twarz od razu: piwne oczy okolone ciemnorudymi rzęsami, szeroką szczękę i fryzurę à la młody beatles.
Mężczyzna szybkim ruchem przyklepał na czole grzywkę, próbując zakryć nią gruby na dwa palce plaster. Rozpiął guziki czarnego płaszcza, po czym wskazał na miejsce obok.
– Mogę?
Julia kiwnęła zapraszająco głową.
Usiadł, układając płaszcz tak, by nie pogiął się zbyt mocno.
– Po pierwsze, moje szczere kondolencje – powiedziała. – To, co się stało z Ritą… nadal nie mogę w to uwierzyć. Po drugie, o kim powiedziałeś, że nie przyjdzie?
– Może najpierw powinniśmy…
– Julia Krawiec. – Wyciągnęła na powitanie rękę. – Przyjaciółka Rity sprzed wieków i do tego trochę z przypadku.
– Domyśliłem się, że to ty. Rita dużo mi o tobie mówiła: była policjantka i niedoszła druhna?
– Zgadza się.
– Miron Smolik, niedoszły mąż. – Mężczyzna potrząsnął jej ręką.
– Wypadałoby powiedzieć, że mi przyjemnie, ale w tej sytuacji… – Julia zawahała się, nie kończąc zdania.
– Jest po prostu cholernie dziwnie? – Usta Mirona wykrzywiły się w gorzkim półuśmiechu. – Mnie nie musisz tego tłumaczyć. Dziś miałem brać ślub, a skończyło się na tym, że moja prawie-żona leży w drewnianym pudle, a ja lecę na psychotropach.
Chciał dodać coś jeszcze, ale zamilkł, widząc, że kilka osób siedzących w ławkach obróciło się w ich stronę.
– I jeszcze to… Ciągle gapią się na mnie, jakbym zrobił im jakąś krzywdę.
– Gapią się, bo siedzisz tu, zamiast być przy trumnie.
– Już się przy niej nasiedziałem, i to dłużej niż ktokolwiek z nich. Ale teraz… – Miron zawahał się, jakby szukał właściwych słów – teraz to już tylko teatr. Zamknięta trumna, kwiaty, żałosne spojrzenia. Wszyscy udają, że są tacy przejęci, a większość z nich ledwie znała Ritę, włączając w to tych najbliższych. Mówię serio, nawet w rodzinie ludzie się zupełnie sobą nie interesują. Mam się wzruszać na widok desek albo tych lilii? Udusić się można od tego wszystkiego.
– Może na zewnątrz będzie mniej duszno – rzuciła Julia półgłosem. – Wyjdziemy?
Natychmiast kiwnął głową.
Wymknęli się niemal bezszelestnie. Kiedy tylko znaleźli się w przedsionku, Miron z westchnieniem ulgi oparł się o ścianę tuż obok kropielnicy i wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów.
– Na wietrze nie zapali – wyjaśnił, błyskając płomieniem z zapalniczki.
Wyszli za główne drzwi, gdzie chłodne powietrze z miejsca uderzyło ich w twarze. Julia przyglądała się przez chwilę, jak Miron zaciąga się papierosem, ale w końcu musiała zapytać po raz drugi:
– O kim mówiłeś, że nie przyjdzie?
Miron wypuścił dym z ust i przez moment obserwował, jak biała mgła znika w zimowym powietrzu.
– O jej ojcu – odpowiedział krótko. – Najwidoczniej stary Walicki ma ciekawsze rzeczy do roboty niż pożegnanie córki.
– Może coś go zatrzymało?
– Nie sądzę. Na nasz ślub też się nie wybierał.
Julia znała ojca Rity o tyle o ile. Spotkała go dwa, może trzy razy w życiu. Wiedziała, że kiedyś był nauczycielem muzyki w jednej z warszawskich szkół. Potem ich rodzina się rozpadła i Wanda przeprowadziła się na stałe do Gdyni, a on został w stolicy z córkami. Nie na długo, bo po pewnym czasie spakował całą ich trójkę i ruszył za byłą żoną na Pomorze. Kupił stary dom nieopodal domu Wandy, znalazł pracę w innej szkole i liczył, że uda mu się odzyskać dawne życie. Jego plan się nie powiódł. Wanda wyszła za Platera i rozstali się definitywnie. Rita przez dłuższy czas mieszkała z ojcem, dopiero na parę miesięcy przed śmiercią przeniosła się do matki. Anna też wyprowadziła się do wynajmowanego mieszkania w bloku. Dawid Walicki został więc sam. To, że nie chciał przyjść na ślub córki, Julia mogła jeszcze zrozumieć. Mógł czuć żal do Rity, że zostawiła go wtedy, gdy jej potrzebował. Teoria o tym, że podczas wesela ciężko byłoby mu patrzeć na byłą żonę i jej nowego partnera, też dałaby radę się jakoś obronić. Ale żeby nie przyjść na pogrzeb? Zwłaszcza że, według słów Rity, łączyła ją z ojcem głęboka zażyłość.
– Wygląda więc na to, że będę musiała spotkać się z nim innym razem – stwierdziła. – Bez względu na powód jego nieobecności powinnam złożyć mu kondolencje. A co do pozostałych: w kościele widziałam kilka obcych twarzy. Na stypie powiesz mi, kto jest kim. Wiem, że Rita miała paczkę bliskich przyjaciółek.
Miron wypuścił kolejną chmurę dymu z ust.
– Po pierwsze, żadna z nich na razie się nie pojawiła. A po drugie, nie zamierzam uczestniczyć w stypie.
– Chcesz urwać się zaraz po pogrzebie?
– Tak będzie lepiej. Poza tym nic nie przełknę. No i nie znoszę tłumu.
Julia spojrzała wymownie na drzwi kościoła, za którymi łącznie znajdowało się może dwadzieścia osób.
– Dla mnie to już tłum – wyjaśnił Miron.
– Jej rodzina może tego nie zrozumieć.
– Przestało mnie to obchodzić. Wszystko, co mnie wiązało z tymi ludźmi, leży teraz w trumnie.
– Dość jasno powiedziane.
Zaciskając na piersiach płaszcze, minęli rząd aut stojących pod kościelną bramą i podeszli do skody.
– Przede wszystkim muszę zmienić buty – powiedziała Julia, otwierając bagażnik. – Stanie na cmentarzu w szpilkach chyba by mnie zabiło.
Z małej walizki wyjęła parę skórzanych botków i bawełniane skarpety. Wsiadła do auta i z ulgą ściągnęła ze stóp srebrne obcasy. W obecności Mirona niezręcznie było się jej przebierać z sukni w wygodne spodnie, więc wciągnęła tylko na siebie granatowy polar, zapinając zamek aż pod brodą. Kolejną ważną kwestią było puszczenie ciepłego nawiewu.
– Nie stój tak, wsiadaj. – Nachyliła się nad siedzeniem pasażera i pociągnęła za klamkę.
Miron rzucił w śnieg niedopałek papierosa, po czym umościł się wygodnie w fotelu.
– Dziwne to wszystko… – powiedział.
– Co masz na myśli?
– Tę waszą znajomość. Rita mówiła mi, że nie widziałyście się od piętnastu lat.
– Nie liczyłam. Może i od piętnastu. Co w tym dziwnego?
– Jeśli mam być szczery, to… Nie obraź się, ale nie wierzę w przyjaźń na odległość.
Julia przesunęła odruchowo dłońmi po kierownicy.
– Trudno się nie zgodzić. Rozmowy przez internet to zbyt mały wysiłek jak na prawdziwą zażyłość. Niemniej Rita była dla mnie naprawdę ważna.
Miron odchylił głowę i westchnął ciężko.
– Nie zamierzałem być złośliwy.
– Nie byłeś. Szukanie odpowiedzi to nie złośliwość.
– Ciężko mi i nerwy siadają. Próbuję to sobie wszystko jakoś poukładać, ale już sam nie wiem, co jest prawdą, a co zwykłą bujdą.
– Powiem ci, co jest prawdą. Miałyśmy z Ritą umowę, że zostanę druhną na jej ślubie. Była wtedy bardzo młoda, dopiero co skończyła dwadzieścia lat i marzyła o księciu na białym koniu.
– Czyli o mnie. – Miron uśmiechnął się nostalgicznie.
– Na to wygląda. Tak czy inaczej, to był jej pomysł. Wyszła z nim tak dawno temu, że kompletnie o tym zapomniałam. Przypomniała mi, gdy się zaręczyliście.
– Więc miałaś trzymać jej welon… Nie sądziłem, że ktoś traktuje takie obietnice serio.
– Jako że nie zwykłam robić z gęby cholewy, musiałam się tu pojawić. Spakowałam walizkę i wsiadłam za kółko. Jeszcze kilka godzin temu nie miałam pojęcia o tym, że nie żyje. Miałyśmy się spotkać przed ołtarzem.
– I obie dotrzymałyście obietnicy.
Julia spojrzała na bryłę kościoła.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że jej już nie ma.
Miron zaczął nerwowo otwierać i zamykać schowek przy fotelu pasażera.
– Nie potrafię zrozumieć, dlaczego poszła na tę skarpę w środku nocy. Nigdy wcześniej tego nie robiła.
– Nie wiesz tego. Mogła nikomu o tym nie wspominać, nawet tobie.
– Teraz żałuję, że nie zmusiłem jej, by ze mną zamieszkała. Może gdybym miał ją stale na oku, nie doszłoby do tragedii. Tylko że ona była pod tym względem uparta jak muł. Nienowoczesna była.
– To ci w niej przeszkadzało? Ta nienowoczesność?
– Czasami – odparł z westchnieniem. – Wiesz, jak jest.
– Jak? – Julia przyjrzała się mu z zaciekawieniem.
– Przecież nie byliśmy dziećmi, żeby trzymać się tylko za ręce. Miałem swoje potrzeby, kumasz?
– Ja zawsze kumam.
– No właśnie. Ale postanowiłem być cierpliwy i nie naciskałem. Dla takiej jak Rita warto było się trochę pomęczyć.
– Zero seksu?
– Tego bym nie powiedział. Coś tam od czasu do czasu między nami było. Ale zdecydowanie za mało i za rzadko.
Milczeli przez dłuższą chwilę, patrząc, jak padający śnieg zasypuje przednią szybę auta.
– Pokaż mi, gdzie to się stało. Gdzie ją znaleziono – poprosiła Julia.
– Teraz?
– Do wybrzeża niedaleko, za pół godziny będziemy z powrotem.
Miron zaczął grzebać w kieszeni swojego płaszcza.
– Niech ci będzie. Lepsze to niż patrzenie na trumnę. Ale pojedziemy moim – powiedział, obracając w dłoni breloczek z logo BMW.
Czarne auto z czerwoną przednią klapą wyglądało na dość drogą zabawkę. W porównaniu ze starą skodą było niczym słynne apartamenty przy Złotej 44 wobec jej mieszkania przy Czerniakowskiej 34. Niby to samo miasto i numer zbliżony, a jednak przepaść.
– To wydarzyło się na Orłowie – powiedział Miron, otwierając pilotem drzwi. – Poślizgnęła się na klifie i poleciała prosto na głazy.
Julia wpasowała się w wygodny, pachnący skórą fotel.
– Tak, słyszałam. Wanda… to znaczy matka Rity, powiedziała mi, że ciało znaleziono na plaży pod urwiskiem.
– Dasz wiarę, że Rita nigdy nie pokazała mi tego miejsca na górze? Tego, z którego spadła. Tylko o nim opowiadała, że jest wyjątkowe i niemal dzikie. No i że lepiej samemu tam nie chodzić.
– Rzeczywiście, trudno w to uwierzyć…
– Zimą to zupełne odludzie – Miron nie wyczuł aluzji. – Zresztą sama się zaraz przekonasz.
Skierował bmw w stronę morza. Droga od kościoła na klif wiodła przez krótki odcinek aleją Zwycięstwa, po czym skrót odbijał w plątaninę osiedlowych uliczek. Zasypane śniegiem, wyglądały jak biały labirynt.
Zatrzymał auto w zatoczce postojowej. Była niewielka, jakby stworzona dla maksymalnie dwóch pojazdów. Oddzielała linię strzelistych świerków od mało uczęszczanego pasa jezdni, który zakręcał wąską wstążką ostro ku górze, i ku majaczącym w oddali ulicom z willami.
Julia trzasnęła drzwiami i przez chwilę przyglądała się domom. Były zbyt daleko, by ktoś mógł zauważyć z okna kręcącą się tu po nocy Ritę. Chyba że użyłby lornetki, ale na to raczej nie należało liczyć. Zresztą co to miałoby zmienić. Śmierć była przecież wypadkiem.
– Droższych nie znajdziesz – powiedział Miron, po czym wskazał palcem na jeden z domów. – Widzisz te czerwone dachówki? To dom jej matki. Mieszkali tam we troje: Rita, Wanda i Edgar.
– Drugi mąż jej matki?
– Tak.
– Niezła chata.
– Ano niezła. To strefa nadmorska, tu żyją najbogatsi.
– Ty też?
Roześmiał się i pokręcił głową.
– Ja nie jestem bogaty.
– Biedny chyba też nie.
– Masz na myśli tę furę? – Miron kopnął czubkiem buta w oponę bmw. – To nie za moje. Za wszystko, co mam, zapłacił mój ojciec.
– Szczodry gość. Tylko pozazdrościć.
– Czego niby? Tego, że staruszka gryzie sumienie i przez to sypie groszem? Przecież to chore. Ale okej, on w to brnie, to ja też. Nie było go przy mnie przez całe moje dzieciństwo i teraz obaj udajemy, że taki układ z dawaniem zabawek nam pasuje. – W międzyczasie zerknął na kolejną, jaką był rzadki model sportowego zegarka wypuszczonego przez Breitlinga. – Jeśli mamy zdążyć na pogrzeb, powinniśmy się pośpieszyć.
Julia odwróciła wzrok od dachów domów i ruszyła za Mironem w głąb ściany świerków.
Nadmorski las tylko pozornie wydawał się przerzedzony. Wraz z kolejnymi metrami, jakie przybliżały ich do klifu, gęstniał i stawał się coraz bardzie zwarty. Pod nogami nie biegła żadna ścieżka, jednak Miron szedł pewnym krokiem przed siebie, odgarniając sprzed twarzy co bardziej rozrośnięte gałęzie.
– Zaraz będziemy na miejscu – powiedział, nie odwracając się za siebie. – Już słychać morze. Jest dziś niespokojne.
Też zwróciła na to uwagę. Od strony urwiska dochodził ich wzmożony szum żywiołu.
– To chyba normalne o tej porze roku? – zapytała.
– Zwykle jest tu o wiele ciszej. Kiedyś były takie zimy, że zupełnie nie uświadczyłaś fal, a Bałtyk całkiem skuwał się lodem. Podobno nawet karczmy na tym lodzie stawiali. Teraz morze rzadko kiedy zamarza, a jeżeli już, to tylko przy brzegu. A te fale to mi wyglądają na mały sztorm. Pewnie wywołał go jakiś dryf. Prąd morski – wyjaśnił.
– Dobrze znasz się na prądach?
– Każdy z tutejszych coś tam o nich wie.
Wraz z kolejnymi metrami zbliżającymi ich do klifu zaczynało się robić coraz zimniej od zacinającego wiatru.
Julia zacisnęła mocniej pasek płaszcza.
– Więc mówisz, że nigdy tu nie byłeś?
Miron chuchnął w zziębnięte dłonie.
– Nie z Ritą. Nie mam o to do niej pretensji. Może gdyby ciągnęło mnie do wody, ale nie ciągnie. W ogóle nie lubię morza. Nawet nie umiem pływać.
– Nie o to pytam. Dziwi mnie, że jak na kogoś, kto nigdy tu nie był, tak dobrze znasz drogę.
Mężczyzna zatrzymał się. Spojrzał na Julię, jakby próbował wyczytać coś z jej twarzy. Nie dopatrzył się niczego, poza zwykłą ciekawością.
– Przyszedłem tu po tym, jak zginęła. Musiałem zobaczyć to miejsce. I te kamienie na dole… Kiedy znaleziono Ritę, nie było takiej możliwości. Policja ogrodziła teren taśmą i nie wpuszczała za nią nikogo. Czekałem, aż pójdą. Kiedy się stąd zawinęli, podszedłem na sam skraj, żeby zobaczyć, jak to wszystko wyglądało z góry.
– I więcej już tu nie przychodziłeś?
– Nie. Po co miałbym to robić?
– Ludzie zwykle chcą jak najczęściej odwiedzać miejsce, w którym stracili kogoś bliskiego.
– Może i tak. Tylko że mnie nie bawi wyobrażanie sobie, jak spadała z klifu, a potem leżała na dole ze skręconym karkiem. Gdybym tu przesiadywał, odtwarzałbym tę scenę w nieskończoność, a ja nie chcę od tego zwariować, rozumiesz?
– Powiedzmy.
Dalej szli bez słowa. Tylko raz przystanęli, kiedy coś strzeliło za ich plecami. Obrócili się, jednak nie zauważyli nikogo kręcącego się między drzewami. Uznali, że to tylko spadająca czapa śniegu.
Miron dotarł na skraj klifu jako pierwszy. Stanął w bezpiecznej odległości od jego brzegu i wskazał ręką na niewiele ponad metrowy skrawek ziemi.
– To stało się tutaj, stąd spadła.
Julia zamierzała podejść do wskazanego miejsca, ale poczuła, jak Miron chwyta ją za rękę.
– Nie radzę. Ziemia jest śliska.
Odradzał nad wyraz życzliwie, ale Julia musiała zobaczyć, co znajduje się na dole. Przecież po to kazała się tu przywieźć – żeby zrozumieć, jak doszło do tej potwornej śmierci. Pomna tego, co usłyszała od Mirona i co się stało z Ritą, przykucnęła na skraju klifu i oparła dłonie na śniegu. Dopiero teraz, będąc na czworaka, wysunęła głowę na tyle, by móc zobaczyć leżące u stóp klifu głazy podmywane przez szalejące fale.
– Jak długo tam leżała? – zapytała, starając się jednocześnie dostrzec na kamieniach jakikolwiek ślad krwi. Głazy były jednak idealnie czyste. Krew, choć musiała rozlać się po upadku z takiej wysokości, została z nich dokładnie usunięta. Mógł to zrobić ktoś ze straży przybrzeżnej, ale mogło też zadziałać samo morze.
– Ciało odnaleziono w południe, więc jakieś dwanaście godzin.
– Wiesz, kto je znalazł?
Miron kiwnął głową.
– Pewna przypadkowa para spacerowała wtedy wzdłuż brzegu. Nie, nie tu, tam dalej. Byli z psem. Odbiegł od nich i pognał między te skały. Nie reagował na wołanie, więc podeszli zobaczyć, co się stało. Kamienie pod klifem są niestabilne, podejrzewali, że pies wsadził między nie łapę i się zaklinował. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli, że zwierzak kręci się wokół czegoś jasnego. Wyglądało na prześcieradło. Kobieta pomyślała, że może wiatr zwiał komuś pranie z ogrodu, ale zaraz potem uświadomiła sobie, że to przecież grudzień. Wtedy wszystko stało się jasne. Rita leżała zwrócona twarzą do ziemi.
– W którym miejscu?
Miron przykucnął na skraju klifu i wskazał palcem na jeden z głazów.
– To ten największy, bliżej wody.
Julia podniosła się z kolan i otrzepała dłonie ze śniegu.
– Ale zdjęć z oględzin miejsca nie widziałeś?
– Nie. Nie chciałem. Może widział je ktoś z jej rodziny.
– Pewnie matka.
– Może. Nie wiem. Chcę być od tego wszystkiego jak najdalej. Za dużo szumu się zrobiło wokół tej śmierci, a ludzie nie mają pojęcia, o czym mówią. Języki im poucinać to mało…
– Co takiego słyszałeś?
Miron rozłożył ręce w geście bezradności.
– Same genialne teorie. Na przykład, że coś Ritę opętało i dlatego skoczyła.
– Demon?
– Coś w tym rodzaju. Szkoda słów… Ale fakt, od pewnego czasu zachowywała się dziwnie.
– Według mnie całkiem zwyczajnie. Podczas naszych rozmów żadnego opętania w niej nie zauważyłam.
– Przecież mówię, że to bzdury! Ludzie na siłę szukają sensacji.
– Jacy ludzie? Wiesz, kim są?
Miron sposępniał.
– Wiem aż za dobrze. I dziwię się, że takie absurdy mogą im w ogóle przejść przez gardło. Nieważne, nie chcę o tym gadać. Dajmy już temu spokój, przynajmniej dziś.
– Próbuję zrozumieć, dlaczego skoczyła, i to na kilka dni przed waszym ślubem. To dość szokujące zachowanie jak na szczęśliwą pannę młodą.
Miron kopnął czubkiem buta wystający spod śniegu patyk.
– Tak do końca to nie była szczęśliwa. Coś ją ewidentnie gryzło. Ale jeśli zamierzała ze sobą skończyć, dlaczego czekała z tym do ostatniej chwili?
Szybko wyczuł, że jego słowa zabrzmiały co najmniej dziwnie.
– Mam na myśli, że lubiła rozwiązywać swoje problemy od ręki – wyjaśnił.
– Więc może to nie było samobójstwo, a zwykły wypadek. Zresztą czy nie tak podano w nekrologu? Że zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku?
– Taką treść zażyczyła sobie jej matka. To jej oficjalna wersja. Nie chce wywołać skandalu, potwierdzając, że to było samobójstwo. Ucierpiałby na tym rodzinny biznes.
– Handel diamentami?
– Właśnie. A kasa musi się przecież zgadzać.
Julia zmrużyła oczy.
– A ty co o tym myślisz? Naprawdę chciała się zabić?
Mężczyzna zaczął drapać się po czole z plastrem.
– Sam już nie wiem. Może i ja nie znałem jej do końca.
– Czasem różne rzeczy po prostu się zdarzają – rzuciła ostrożnie Julia. – A tu jest naprawdę ślisko.
Miron ostatni raz popatrzył na morze, po czym odwrócił się plecami do klifu i zaczął iść w stronę pozostawionego przy szosie auta.
– Powinniśmy już wracać – rzucił przez ramię. – Niczego więcej tu nie znajdziesz, poza śniegiem.
Julia chciała jeszcze coś powiedzieć, ale ugryzła się w język. Zapewne dlatego, że odkąd usłyszała o śmierci Rity, w jej głowie zaczęły pojawiać się pytania, na które w żaden sposób nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
Kiedy dotarli pod kościół, msza dobiegała końca. Wsunęli się do środka tak, jak z niego wyszli. Boczną nawą, bezszelestnie. Patrzyli, jak sześciu pracowników domu pogrzebowego zdejmuje trumnę z ciałem Rity ze stojaków i opiera ostrożnie na swoich ramionach. Zanieśli ją prosto do podstawionego karawanu. Po chwili wrócili po poustawiane na posadzce pożegnalne wieńce.
Gdy wszystko, poza zdjęciem na stojaku, zostało uprzątnięte, z ławek powychodzili członkowie rodziny, a za nimi pozostali żałobnicy. Julia naiwnie starała się odszukać pośród nich twarz Dawida Walickiego, ale ojca przyjaciółki wciąż nie było. Zatem Miron miał rację. Wszystko wskazywało na to, że dzień pogrzebu jego córki był dla tego człowieka zwykłym kolejnym dniem.
Odczekała, aż kościół opustoszeje, i podeszła do sztalugi z fotografią Rity. Stanęła na wprost niej tak blisko, że odniosła wrażenie, iż patrzą sobie w oczy.
– Cokolwiek cię spotkało… Jeżeli był jakiś powód, dla którego postanowiłaś wszystko zakończyć… Cholera, Rita… Mogłaś mi powiedzieć, że z czymś się szarpiesz. Mówiłaś mi o wszystkim, więc dlaczego nie o tym? Przecież bym ci pomogła. Tak samo jak wtedy, pamiętasz? Uratowałabym cię. Powinnaś była mi zaufać i tym razem.
Chciała jeszcze dodać, że nie tak wyobrażała sobie ich spotkanie po latach, ale przeszkodziło jej ciche łupnięcie, które dobiegło z górnej części kościoła, tuż nad wejściem. Obróciła się i przesunęła wzrokiem po galerii. Nie była typowym miejscem z rozbudowaną przestrzenią dla chóru, a jedynie niewielkim balkonem przeznaczonym na organy. Te były ukryte za drewnianym przepierzeniem, zza którego wystawały rurkowate krawędzie cynowych piszczałek. Czy skrył się tam organista, czy zakonnica przygotowująca dla niego śpiewnik na kolejną tego dnia mszę, tego nie wiedziała. Jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ktokolwiek tam jest, obserwuje ją z ukrycia.
Nie mogła się dłużej ociągać z wyjściem. Ostatni żałobnicy, którzy przyszli pożegnać Ritę, właśnie przekroczyli bramę sąsiadującego z kościołem cmentarza. Otuliła się więc mocniej płaszczem i dołączyła do reszty.
* * *
– Powinnam była powiadomić cię wcześniej, zaraz po tym, jak ją odnaleźli, a nie czekać do ostatniej chwili. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. – Matka Rity odsunęła woalkę z twarzy i wyciągnęła do Julii dłoń na powitanie. Na jej rękawiczce dało się wyczuć resztki piasku pozostałego po rytualnym rzuceniu go na trumnę.
Julia zapatrzyła się na złotą tabliczkę z nazwiskiem Rity ustawioną na nagrobnej płycie między wieńcami i na bukiet róż, który przywiozła na ślub. Jako jedyny nie miał żałobnej wstążki ze słowami pożegnania.
– W takiej sytuacji trudno nad wszystkim zapanować – odparła ze zrozumieniem.
– Rita nie mogła się doczekać waszego spotkania. Przyznam, że ja też. Ile to już minęło lat, piętnaście? – zapytała, przechylając na bok głowę.
Wciąż była tą samą, piękną kobietą o ciepłej urodzie, choć chłodnym spojrzeniu, które rzucała spod na wpół przymkniętych powiek. Miała usta pociągnięte cielistą pomadką i przypudrowane policzki. Odkąd Julia pamiętała, zawsze mocno tuszowała rzęsy; dziś, z oczywistych względów, nie pomalowała ich wcale. Brak uśmiechu u Wandy Plater był jak najbardziej naturalny, nawet wtedy, gdy nie miała powodu do melancholii, uśmiechała się niezwykle rzadko. Teraz jej twarz była wręcz posągowo poważna.
– Tak, szmat czasu – przytaknęła.
– Nadal pracujesz w policji?
– Odeszłam. Teraz prowadzę prywatne biuro.
– Na swoim podobno najlepiej.
– Podobno.
Wanda Plater uniosła brwi.
– Rita od zawsze cię podziwiała. Dobrze, że przynajmniej tobie się w życiu powiodło. Masz kogoś? – zapytała wprost.
– Mam córkę – Julia odpowiedziała wymijająco. – Straszny łobuz. Żałuję, że Rita nie zdążyła jej poznać.
Musiały przerwać rozmowę. W ich stronę szła Anna, starsza siostra Rity. Pchała przed sobą wózek, lekko nim kołysząc. Zaraz po tym, jak trumna spłynęła do grobu, odjechała nim dalej, w głąb alejki. Julia słyszała, jak tłumaczyła matce szeptem, że „mały zaczyna się kręcić”.
Wanda spojrzała na nią przez ramię i dała znać, żeby nie wjeżdżała kołami między płyty. Mnóstwo rozsypanego przez grabarzy piasku wciąż leżało pod nogami.
– Przyjdź do nas wieczorem – zwróciła się ponownie do Julii. – Wiesz, gdzie mieszkamy.
Julia kiwnęła głową.
– Tak, znam adres. Ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Powinna pani odpocząć.
– Ona ma rację – przerwała im Anna. Pozostawiła wózek w alejce i podeszła szybkim krokiem do grobu. Objęła matkę ramieniem, przyciągając ją z całej siły do swego boku. – Wszyscy powinniśmy dać sobie trochę czasu. Odkąd znaleziono Ritę martwą, chodzisz jak cień, mamo. Edgar mi mówił.
– Edgar to mój drugi mąż – wyjaśniła naprędce kobieta. – Na pewno słyszałaś.
– Rita wspominała co nieco.
– Mogła przy okazji wspomnieć, że zamierza się zabić – wtrąciła się ponownie Anna.
Wanda wyszarpnęła się z objęć córki.
– Jak ci nie wstyd… Mogłabyś się od czasu do czasu ugryźć w język!
– Mówię tylko, jak jest. Ta diablica najzwyczajniej w świecie uciekła w śmierć.
Julia czuła, że po raz kolejny staje się świadkiem czegoś, co w tej sytuacji trudno jest objąć rozumem. Serię absurdów rozpoczęła nieobecność ojca Rity, a teraz przyszedł czas na ciąg dalszy w wykonaniu jej siostry.
– O której mam przyjść? – zapytała.
Wanda Plater popatrzyła na nią z wdzięcznością.
– Myślę, że około ósmej. Będziemy już wtedy po konsolacji. Och, wybacz, gdzie ja mam głowę… Rita na pewno życzyłaby sobie, abyś dołączyła do rodziny, więc jeśli tylko masz ochotę…
– Nie chcę przeszkadzać. Poza tym muszę znaleźć sobie jakiś nocleg. Chciałabym zostać w Gdyni jeszcze jeden dzień.ROZDZIAŁ III
Magda Orska trzęsła się, jakby siedziała po pas w lodzie, a nie w wannie wypełnionej gorącą wodą. Podciągnęła kolana pod brodę i nieprzerwanie dygocząc, wpatrywała się tępym wzrokiem w pusty kieliszek po dopiero co wypitym czerwonym winie. Stał na nakładanej na wannę bambusowej półce, tuż obok gąbki, mydła w płynie i szamponu dwa w jednym. Na samym brzegu półki lśniło dodatkowo okrągłe lusterko, w którym przy każdym podniesieniu głowy odbijała się blada twarz młodej kobiety z sinymi ustami i oczami rozmazanym od tuszu.
– Nie becz, beczenie w niczym ci nie pomoże. Lepiej wytrzyj buzię, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Hanna Bryłka podeszła do wanny i trzymając w jednej ręce butelkę z winem, a w drugiej wacik nasączony mleczkiem do demakijażu, usiadła na krawędzi. Odczekała chwilę, jednak widząc, że przyjaciółka nie reaguje, odstawiła butelkę na podłogę i osobiście zabrała się za zmywanie tuszu z twarzy dziewczyny.
– Siedzisz tu już dwie godziny. Odklej się od tej wanny i wyłaź. Słyszysz, rusz dupsko!
Nie czekając na reakcję Magdy, chwyciła ją pod ramię i pociągnęła do góry.
– Zostaw… – odpowiedziało jej ciche miauknięcie.
Dziewczyna wyszarpnęła ramię, po czym odkręciła kurek, by dolać jeszcze więcej gorącej wody. Gdy ta przestała płynąć i para rozniosła się po łazience, wróciła do swojej poprzedniej pozycji z podkurczonymi nogami.
– I co teraz będzie? – siąknęła nosem. – Będzie źle, prawda?
Hanna pogładziła ją po włosach. Po tym, jak kilka dni temu przyjaciółka przemyła je fioletową płukanką, by przygasić żółty odcień blondu, wciąż puszczały odrobinę śliwkowego koloru, barwiąc spływające po jej plecach strużki wody.
– Nie jęcz. Wszystko jakoś się ułoży.
– Albo i nie. Jak tylko pomyślę, że ona nie żyje, to chce mi się wymiotować. Żołądek mam aż tu. – Wskazała na gardło.
Hanna podniosła do ust butelkę z winem i przechyliwszy ją, upiła kilka łyków.
– Jutro będzie już lepiej – powiedziała, ocierając usta wierzchem dłoni. – Pojutrze zaczniesz się z tym oswajać, a za miesiąc – żyć normalnie. Zawsze tak jest. Ludzie są w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego. Do dobrego, ale do złego też. Inaczej by zwariowali albo odstrzelili sobie z rozpaczy łby. Chlapniesz? – zapytała, wyciągając do niej rękę z butelką.
Odpowiedziało jej przeczące kręcenie głową.
– Już mi wystarczy. Zresztą jest mi wystarczająco niedobrze po tym okropnym pogrzebie. Wiesz, że to był mój pierwszy raz?
Hanna prychnęła prześmiewczo.
– Serio? Gdzieś ty się uchowała? Poza tym byłaś na cmentarzu, a nie na pogrzebie. Stałaś pięćdziesiąt metrów od grobu.
– Co za różnica.
– Zasadnicza. Cykor jesteś i tyle w temacie.
– Gadasz, jakbyś mnie nie znała. Bałam się podejść do niej bliżej, do tej trumny… W kościele było jeszcze gorzej – jęknęła. – Myślisz, że to normalne bać się kogoś, kogo się znało tyle lat?
– Nie wiem. Ja niczego się nie boję, a już na pewno nie nieboszczyka. Co takiego ci może zrobić? Kompletnie nic. W szoku jesteś, dlatego tak cię telepie. Ale pocieszę cię, każdy szok w końcu mija.
Magda uniosła głowę. Przez chwilę w jej spojrzeniu pojawiła się odrobina wdzięczności, szybko jednak zastąpiona kolejnymi wątpliwościami.
– Będzie tylko gorzej – stwierdziła, po czym wróciła do przerwanego wątku. – Nie chciałam na nią patrzeć, kiedy leżała w trumnie, w tej zimnej kaplicy. Ale i tak zerknęłam. Nie mogłam się powstrzymać. Widziałaś, jaka była blada?
– Przez okno mało co było widać.
– Mnie i to wystarczyło. Do środka za nic bym nie weszła. Tak samo w kościele… Nie dałam rady stać tam dłużej i patrzeć na trumnę. Uciekłam i przeczekałam mszę na ulicy. A jej ręce… Widziałaś? Pomalowali twarz, ale o rękach zapomnieli. Były całe żółte. Potworność…
– Partacze. Płoty im malować, a nie nieboszczyków!
– Boże, ona naprawdę nie żyje… Jednak daj, muszę się napić.
Dopiła resztkę wina i oddała Hannie pustą butelkę. Procenty, zamiast pomóc, wywołały w dziewczynie falę spazmów. Hanna mogła zrobić już tylko jedno. Płynnym ruchem ściągnęła z siebie podkoszulek, szare spodnie dresowe i białe skarpetki. W samych majtkach i staniku weszła do wanny, siadając za plecami przyjaciółki. Objęła ją udami i ramionami, po czym mocno przytuliła swoją twarz do jej mokrych włosów.
– Nie rycz, głupia. Stało się. Jutro pójdziemy do jej matki i powiemy, że jest nam przykro. Dziś nie było okazji.
– Nawet nie podeszłyśmy do jej grobu. – Siąknęła nosem.
– Właśnie dlatego.
– Jesteśmy podłe.
– Nie podłe, a zrozpaczone.
– Ty zrozpaczona… Komu chcesz wcisnąć kit?
– Próbuję ci pomóc, wariatko. A teraz powiedz to na głos: byłam zrozpaczona. Zrozpaczona, rozumiesz? – Hanna pocałowała Magdę w szyję. – Im więcej razy to powiesz, tym szybciej w to uwierzysz. A rozpacz usprawiedliwia wiele.
– Gówno tam usprawiedliwia! Odsuń się, chcę już wyjść.
Magda wyswobodziła się z uścisku. Podparła się o brzegi wanny, po czym niezdarnie wstała i postawiła stopy na wytartym dywaniku. Stojąc tyłem do Hanny, zaczęła osuszać ciało ręcznikiem. Była na tyle blisko, by dłoń przyjaciółki mogła musnąć jej pośladki.
– Co robisz?! – Obróciła głowę oburzona. – Zwariowałaś?
Hanna zagryzła wargę.
– Ale ty jesteś śliczna.
Pod surowym spojrzeniem dziewczyny cofnęła jednak rękę. Rozparła się wygodnie w wannie i obserwowała, jak Magda szybko narzuca na siebie fioletowy szlafrok, staje przed lustrem i przeciera je dłonią, by usunąć parę ze szkła.
Przysunęła twarz do lustra i przyjrzała się swemu odbiciu. Teraz widziała dokładnie, jak jej prawe oko zmętniało, niemal tracąc kolory w tęczówce i źrenicy.
– To wszystko dzieje się za karę – powiedziała, czując, jak zaciska się jej gardło. – Moje kalectwo to pokuta, żebym nigdy nie zapomniała o tym, co się wtedy stało.
Hanna nie zamierzała się odzywać. Na wzór egipskiej mumii skrzyżowała ręce na piersiach i zanurzyła się wraz z głową pod wodę.
– Jasne, tak najlepiej – warknęła Magda. – Rok temu było to samo. Boże, co myśmy zrobiły… Co myśmy najlepszego zrobiły…
* * *
O dziesiątej wieczorem Szarlota Plater, wysoka blondynka o nordyckich rysach, niemal przezroczystej cerze i figurze modelki wybiegowej, swoim zwyczajem leżała już w pościeli, otulona jedwabną piżamą. W rękach trzymała _Noc, kiedy umarła_ Jenny Blackhurst, jednak zamiast z uwagą śledzić losy Evelyn Bradley i okoliczności jej samobójczej śmierci, tylko wpatrywała się w rzędy liter. Poszukujący żony Richard nie interesował jej tak bardzo jak rozmowa telefoniczna, którą zaledwie pięć metrów dalej, krążąc po małżeńskiej sypialni, prowadził jej mąż.
Jakub mówił mało, półsłówkami, i to właśnie ją intrygowało. Głównie przytakiwał, pocierając przy okazji lekko siwiejące już skronie. Sprawiał wrażenie poruszonego, choć bardzo starał się tego nie okazywać. Co kilka sekund obracał się w jej stronę i dawał bezgłośnie znać, że zaraz kończy. Nic jednak na to nie wskazywało. Słyszała podniesiony głos jego rozmówcy i słowa wyrzucane niczym pociski: „Nie wiem, co strzeliło jej do głowy!”, „Ona już zupełnie przestała liczyć się z moim zdaniem!”, „Powinna znać swoje miejsce!”.
Dobrze znała ten głos. Należał do jej teścia, Edgara Platera, o którym mówiła nie inaczej jak „człowiek nieinwazyjny”. Nie czepiał się o nic, bo też nic, co miało związek z małżeństwem jego syna, go nie obchodziło. Za to bardzo obchodziła go firma jubilerska, którą prowadził na spółkę z Jakubem. O tym potrafił nawijać bez końca. Nawet późnym wieczorem, kiedy kładli się do łóżka, telefon od Edgara był czymś absolutnie normalnym i zupełnie niezaskakującym.
– Spław go – powiedziała Szarlota scenicznym szeptem. – Słyszysz? Powiedz mu, żeby przynajmniej dziś sobie odpuścił. Też sobie porę znalazł. Niech się lepiej zajmie żoną, zamiast robić dramy po nocy.
Jakub pokręcił głową. Nawet nie miał jak wbić się w potok słów wyrzucanych przez ojca.
Kobieta zsunęła się miękkim ruchem z łóżka i nie zwracając uwagi na protesty męża, odebrała mu telefon.
– Edgar? – zaczęła najmilej, jak tylko potrafiła. – Coś się stało? Coś gorszego niż dzisiejszy pogrzeb? Nie? Więc jeśli to nic pilnego… Otóż to. Doskonale… jutro.
Rozłączyła rozmowę.
– Jesteś dla niego za miękki – mruknęła, oddając komórkę mężowi. – Ten człowiek nie ma za grosz umiaru. Ktoś wreszcie musiał mu uświadomić, że my też mamy swoje życie. A tym kimś jest…
– Moja królewna?
Jakub odłożył telefon na nocny stolik, po czym zaczął ściągać z siebie po kolei koszulę i spodnie.
– Ojciec wściekł się na Wandę – poinformował.
Szarlota wsunęła się pod nagrzaną kołdrę i ponowie sięgnęła po Blackhurst.
– Żadna nowość – westchnęła. Przeczytała pierwsze zdanie nowego rozdziału, po czym ponownie odłożyła powieść na pościel i sięgnęła po własną komórkę, by przejrzeć świeże wpisy w social mediach. – Ostatnio kiepsko się dogadują. O co poszło tym razem?
Jakub ściągnął z nóg skarpetki i odpuszczając sobie wieczorny prysznic, również wpakował się pod kołdrę. Położył się na wznak i splótł dłonie pod głową.
– Klasycznie, o pierdołę. Wanda zaprosiła do siebie tę Krawiec z Warszawy. Ma u nich mieszkać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki