Czarno to widzę - ebook
Czarno to widzę - ebook
Duchy, wampiry, zombie, nawiedzone domy, szaleństwo. To wszystko znajdziecie w tym zbiorku opowiadań. Niektóre są na serio, inne pisane z przymrużeniem oka, ale łączy je jedno — atmosfera grozy i tajemniczości. Paulina i Artur Kuchta — autorzy opowiadań grozy i nie tylko. Ich teksty ukazały się w kilku czasopismach i zbiorach opowiadań, m.in. „Księga wampirów”, „Zombiefilia” czy „Flash fiction”.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Antologia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788384311837 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wisielec dyndający u żyrandola wciąż na mnie patrzy. Lina trzeszczy, bezwładne ciało kołysze się lekko. Pod nalanym podbródkiem widać fioletową pręgę, a wywalony nabrzmiały język wygląda obleśnie i żałośnie. Nie ma w tym krzty godności. Śmierć i _rigor mortis_ ją odbierają.
Nienawidzę gnoja, chociaż wiem, że nie żyje. Patrzy wciąż na mnie, a w jego oczach zawarta jest groźba, zupełnie jakby chciał powiedzieć — nie ruszaj się, już po ciebie idę. Jestem pewny, że gdyby mógł mówić, to właśnie by powiedział.
Leżę w łóżku, zaciskam mocno powieki, by powstrzymać nadchodzące łzy i na niego nie patrzeć. Czuję nawet fetor rozkładającego się ciała. Mdli mnie, gdy falami nadchodzi słodkawa trupia woń, jakby wisiał tutaj tydzień. Ohydny seans właśnie się rozpoczął i trwać będzie całą noc.
Jakby tego było mało, spod łóżka dochodzą mnie odgłosy skrobania. Są coraz głośniejsze, jakby ktoś usiłował sobie wydrapać do mnie drogę. Tego jeszcze nie było. Ale co mogę zrobić? Poskarżyć się na zakłócanie spokoju i ciszy nocnej? Chcę się zerwać i wybiec stąd jak najdalej, ale gdziekolwiek nie pójdę, są oni. Wyłażą jakbym świecił w ciemności, lgną do mnie jak ćma do rozżarzonej żarówki.
Kiedy tak jego cielsko kołysze się lekko, boję się, że zaraz spadnie i przyczołga się do mnie. Tej nocy jednak wolałbym zasnąć sam.
Czego oni wszyscy ode mnie chcą? Zastanawiam się, po co wciąż mi się pokazują. Czemu spośród wszystkich ludzi wybrali akurat mnie? Zaczynam się złościć, by dodać sobie animuszu. Wydają się tacy pełni gniewu i żalu. Mam wrażenie, że nienawidzą mnie za to, że nie jestem jednym z nich. Próbuję ich ignorować, więc udaję, że ich nie dostrzegam, ale rzadko kiedy dają się na to nabrać. Wydają się karmić moim strachem i każdej nocy podchodzą do mnie coraz bliżej.
Po każdym takim seansie _live_ budzę się obolały, a na całym ciele mam zadrapania. Gdy zasypiam na chwilę, wykorzystują okazję, by się do mnie dobrać. Martwi mnie to uporczywe skrobanie, ale łóżko jest solidne, dębowe — może ten ktoś nie jest na tyle inteligentny, aby się spod niego wydostać. Nazwałem go Freddy. Wiecie dlaczego, prawda? Widzę go w tym czerwonym sweterku w zielone paski, a potem wyobrażam sobie go w innym, z motywami kwietnymi. I wiecie co? Od razu mi lepiej. Leżąc przypominam sobie sceny z _Porąbanych_, trochę mnie to uspokaja.
Wmawiam sobie, że to wszystko fikcja, że kilka wizyt u dobrego psychiatry rozwiąże mój problem. Wiem, że nie zwariowałem. Oni tu są naprawdę.
W myślach powtarzam, że są tylko wytworem mojej chorej wyobraźni. Gdybym oglądał namiętnie horrory, to jeszcze bym rozumiał, ale nie oglądam. Moja była gardziła taką rozrywką, mówiąc, że to nierealne bzdury, a ja posłusznie dałem się namawiać na te jej romansidła. Jakie to było porywające i realne.
Gdy o tym pomyślę, dyndający wydaje mi się mniej żałosny. Jednak śmierdzi bardziej, jakby wisiał przynajmniej dwa tygodnie. A minęła może godzina. I jak tu ignorować takie cuchnące ścierwo? W tym samym momencie, gdy o tym pomyślałem, łypnął na mnie groźnie swymi wyłupiastymi oczyma. Boże, a jeśli oni słyszą moje myśli? Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Wystarczająco irytująca jest ich obecność i świadomość, że przyciągam ich jak magnes.
Próbowałem wyperswadować im nawiedziny, najpierw pytając czego chcą, potem prosząc, by się wynieśli, a następnie pożyczyłem im „szerokiej drogi”. Złośliwie dołożyłem jeszcze gest międzynarodowy, ale nie skumali. Siła perswazji nie jest moją najmocniejszą stroną, siła pięści też nie, ani tym bardziej ignorancji.
Rano obudziłem się podrapany bardziej niż zwykle, uznałem wtedy, że lepiej nie zadzierać ze zmarłymi.
Wiem, że gdy już przetrwam kolejną taką noc, nikomu nic nie powiem. Zresztą, co miałbym powiedzieć: _Widzę zmarłych. Są źli i nachodzą mnie każdej nocy_. Już widzę ten ubaw, nawet u gościa w kitlu, gdy wyrzucam z siebie te słowa.
Leżę jak sparaliżowany. Skrobanie przerodziło się w mocne drapanie i wydaje mi się, że słyszę odgłos ostrza wbijanego w dno łóżka. Może to Freddy. Teraz przypomina mi się ta kretyńska wyliczanka. _Chłopie, ile ty masz lat, dziesięć? Nie. No właśnie, opanuj się, bo świrujesz coraz bardziej._
Tej nocy jednak przyszli po mnie.
— Dlaczego właśnie ja? — zapytałem stojącego najbliżej grubasa, tego samego, który wisiał nad moim łóżkiem.
— Nigdy w nas nie wierzyłeś. Teraz już wierzysz? — Zaśmiał się szyderczo, a jego pożółkłe ostre zęby i śmierdzący oddech spowodowały, że prawie zemdlałem. Potem po kolei wbijali we mnie zęby, karmiąc się moim ciałem. Wyłem z bólu, ale nie udało mi się stracić przytomności. Urządzili sobie ucztę, której całe menu stanowiłem ja. Rozbierali mnie kawałek po kawałku. Częstowali się, aż zostały tylko zbielałe kości.
— Chodź z nami — rzucił w moją stronę ten z żyrandola. — Ale pamiętaj, Świeżak, jesz jako ostatni.Ten dom będzie ostatni — Artur Kuchta
_Nie wierzę w duchy, zjawy, upiory ani inne farmazony._
Stephen King, _Wszystko jest względne. 14 mrocznych opowieści_
I. Nie wierzę w duchy
— Nie wierzę w duchy. — Leszek rozsiadł się wygodnie w fotelu i rozprostował kości. Uszło z niego całe napięcie, zgromadzone w ciele przez te wszystkie lata. Poczuł niewysłowioną ulgę. I wystarczyło tylko jedno zdanie!
— Chyba żartujesz. — Teraz z kolei wydawca Leszka nie wierzył w usłyszane słowa. Poprawił okulary i omiótł taksującym spojrzeniem całą sylwetkę pisarza. Najdłużej skupił się na oczach. Tak, zwierciadło duszy, i tego typu pierdoły.
Leszek zamilkł. Może popełnił błąd? Takie wyznanie z ust autora pięciu bestsellerów o nawiedzonych miejscach? I to w obecności mężczyzny, od którego zależy być albo nie być Leszka. Jedna decyzja Roztockiego i może szukać sobie nowego wydawcy. A to niełatwy rynek, nawet dla tak utytułowanego autora, jakim był Leszek.
— Nie bardzo? — Z wypowiedzi Leszka uciekła gdzieś pewność siebie. Niczego już nie był pewien. Zamierzał zrezygnować z reportaży o duchach, ale nie zakończyć pisarską karierę. I to w największym rozkwicie!
— Osobiście to mi to lotto. — Uśmiech wrócił na usta Roztockiego.
Leszek odetchnął z ulgą.
— Nie przeszkadza ci to?
— To tylko biznes, Leszek. Możesz wierzyć w co chcesz, nawet w nic. Ważne by książki były na pierwszych miejscach list bestsellerów, jak do tej pory.
— Właśnie ja w tej sprawie. — Leszek zamilkł. Nie miał pojęcia jak przekazać wydawcy „dobrą nowinę”. Chyba najlepiej prosto z mostu. Raz kozie śmierć. — Nie będzie więcej książek o duchach. Mam zamiar wejść w kryminały.
Wydawca zamilkł. Cisza uderzyła w Leszka, niczym tajfun. Siedział przygarbiony, zastanawiając się, czy nie popełnił największego błędu w swoim życiu.
— Dobra. — W głosie wydawcy Leszek usłyszał daleko idącą rezerwę. — Możemy spróbować, to teraz modny gatunek. Wiem, że dasz radę. A co z nową książką?
— Już prawie koniec. — Leszek podrapał się nerwowo po brodzie. — Jeszcze tylko odwiedzę jedną miejscówkę. Ten dom będzie ostatni.
— Dobrze rokuje? W sensie, ta miejscówka?
— Narosło wokół niej wiele legend. Ale to kolejne bujdy na resorach. Rozprawię się z tym szybko. Później krótkie wakacje i zabieram się za swojego zabijaka.
II. Dom seryjnego mordercy