Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Czernucha - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czernucha - ebook

Ciekawe, co on sobie myślał wtedy? Ja tam nie wiem, ale teraz jak widzę tego gnoja, to mu się śmieje prosto w twarz, a on udaje, że mnie nie widzi, a jego żonka, to tak na mnie patrzy spod byka i od razu, go za rękę łapie. Szczęście ma, że ją złapałam, jak już w ciąży była, to jej nawet w pysk nie dałam, bo lasek w ciąży nie biję, a teraz to już niech spierdala, chciała gnoja, ma gnoja, mi jest wszystko jedno i lepiej mi teraz, bo mam znowu wolność i mogę się co sobotę bawić i tylko czekam na tą miłość i zakochanie, co już się pewnie stanie za niedługo, bo ładna jestem. I na komórce do mnie dużo piszą XD Z jednym takim byłam na spotkaniu wczoraj, ale to opiszę jutro, bo dzisiaj tylko tak na szybko chciałam, a teraz muszę kończyć, bo jutro do pracy mam, na pół etatu pracuję jako kosmetyczka, bo jeszcze zaocznie zarządzanie studiuję i w ogóle to ja jestem obrotna dziewczyna, ale to jutro opowiem, tylko na razie razie tylko to, że zarabiam dużo. Bo u Magdy pracuje i ona mi dość mało płaci, ale czasem jej klientów podbieram i im w domu robię różne zabiegi sama, jak mi się Magdzie uda jakieś kosmetyki zwinąć, a to bez problemu, bo ona w ogóle nie patrzy, cały dzień siedzi i pije kawę. Ja tam jestem od wszystkiego, a ona zbiera całą kase, to nawet nie mam wyrzutów sumienia. I mam u siebie w domu, taki mały salonik, mniej biore niż ona, ale co zarobię, to dla mnie do kieszeni, a jeszcze kosmetyki mam z tego vloga i ostatnio ze dwie reklamy dałam, to osiem stów za reklamę, to sobie na studia odłożyłam, już mam. No i dobrze sobie radzę, mama za granicą siedzi, to mi przesyła na mieszkanie i rachunki, więc mam i odkładam też i jeszcze trochę, a sobie kupię buty z Lacosty, już czwartą pare, bo mam wypaczone. <3
Fragment

***
Czernucha to mroczne podejście do otaczającej nas rzeczywistości, ale i nadzieja wyjścia ku lepszej sytuacji życiowej i egzystencjalnej.

***
Autorka ma niewątpliwy talent do obserwowania rzeczywistości.
Miłosz Biedrzycki

***

Antonina Kardaś - urodzona w 1990 roku w małej miejscowości pod Krakowem. Ukończyła filologię rosyjską i krakowską Szkołę wokalno-aktorską. W wolnych chwilach czyta i gotuje, a także tworzy amatorską muzykę pod pseudonimem Vilemo.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65739-82-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Bóg ci zabronił

Mam małą kuchnię. Pomalowana na żółto, z niebieskimi dodatkami. Chciało mi się Grecji, ale wyszło jak zwykle. Krzywo pomalowałam. Zacieki. Na żółtym niebieskie, na niebieskim żółte. Plamy żółte od tłuszczu chociaż zakryły.

Kiedy stoję przodem do blatu, mój tyłek ociera się o kuchenkę gazową. Za dużo jem. Prawda. Ale też nie jestem otyła. Po prostu – mała kuchnia. Blaty się rozklejają, na podłodze linoleum.

Pokoje są aż cztery. Każdy z meblościanką i żyrandolem. Chciałoby się remontu, ale jestem na rencie. Córka też by chciała, ale poczeka, aż umrę. Będzie świeżo pod wynajem. Nie zapaćkam ostatnimi latami życia.

Umywalka spękana, wanna od dwudziestu czterech lat niezabudowana, płytki odpadają, fugi kruszeją. Mówię jej, w jakich warunkach matka żyje, to ty nie widzisz?! Na studia łożyłam, po studiach łożyłam, a przed studiami ugotowane miała i uprane. Jak tylko siły pozwalały. Doktorkę wychowałam. Tyłek jej podcierałam. A mnie na stare lata – meblościanka.

Studenci z góry i z dołu chodzą, krzyczą, krzesłami szurają. Ile oni ważą teraz, to głowa mała! Krok zrobią, a u mnie w głowie jak tysiąc słoni. Pukałam, pytałam, może ciszej, muzykę chociaż wyłączyć, może nie trzeba tak tymi krzesłami po całej kuchni walać? Tak, tak, proszę pani, my tu miłe, grzeczne chłopaki jesteśmy, nie będziemy szurać. Zeszłam do siebie – już szurają. Zatyczki mi z uszu wypadają, niekształtne te zatyczki mam, całą woskowinę do środka wgniatają, a to niezdrowo. A tu nigdy ciszy. Szaleje i szumi. A ja siedzę. Cała jak jedno wielkie ucho i tylko czekam, kiedy następny krok-łomot. Mówię córce – doktorkę wychowałam, to daczę mi chociaż kup. Ja tam bym nawet w zimie przecież mogła. Kilka szczapek do piecyka wrzuciłabym, butelkę z ciepłą wodą pod pierzynę i przezimowałabym przecież, już mi niewiele zostało przecież.

Nie da się i się nie da.

Po złości zaczęłam robić obrazy z włóczki. Całe mieszkanie obrazami we włóczkowe koniki i motylki obwiesiłam. Ładne, mówi. Dobrze, że na stare lata masz zajęcie, i herbatę pije, sernik pochłania, kupny jakiś kupiła, zrobić się jej nie chciało. Wszystko teraz kupne. Ładne obrazy, mówi. To ja już prychnęłam i nic nie powiedziałam. Siedzę w tej włóczce. Jak muszę mieć meblościankę, to niech będzie i włóczka.

Sama sobie teraz herbatę robię. Okno otwarte. A to środek Krakowa, centrum, ale cisza, bo to dobra dzielnica. Co drugi tu student, ale teraz akurat na zajęciach pewnie, więc cicho. A dlaczego oni w mniej spokojnej dzielnicy nie mogą? Przecież i tak nie śpią, po nocach szurają, dym papierosowy tak im z okien bucha, że już nie wiem, czy się pali u nich, czy co.

Ale teraz, w dzień, to spokój mam – w okno zawiewa wiatr i pachnie tak, że od razu mi się czegoś chce. Płakać chyba. Wiosna idzie i zawsze, jak wiosna była, to tak pachniało.

Jak byłam młoda, to płakać mi się od tego chciało, bo to było tak, jakby coś pięknego i wspaniałego się miało zdarzyć. Więc czekałam. A teraz to już mi się nie chce płakać, bo już wiem, że nic nie czeka. Że już umrę, i dobrze. I niech mi zrobią pogrzeb. Będę rechotać nad ich opuchniętymi od krokodylich łez pyskami.

Robi mi się naraz tak potwornie. Ściska mnie w żołądku i wiem, że już nigdzie dzisiaj nie wyjdę ani nic nie zrobię. Zatrzaskuję okno. Nienawidzę tego zapachu. Tej wiosny i tego, że studenci oblezą całe miasto, będą się całować, chodzić za ręce i przeżywać, będą czekać na coś wspaniałego i będą to mieć. A mnie w tym czasie wyjdą plamy wątrobowe na rękach. Za niedługo już wyjdą, już czuję, że wątroba mi puchnie. Wszystko mi puchnie. Oczy mi puchną, kostki, ręce całe, a najbardziej powieki po nocach pełnych płaczu.

Bo nocami to jednak płaczę. Płaczę i płaczę, i nie ma nikogo przy mnie. I wyobrażam sobie, że stoją nade mną ludzie. I cały świat widzi, jak leci jedna po drugiej, tłusta od tuszu, łza. I leci, i ginie w zmarszczkach, i zwisa na różowych ustach. I cały świat myśli: co się tej staruszce stało? Co się jej mogło stać? Ja bym ją przytulił, ja bym jej pomógł.

To dlatego chodzę spać z makijażem, bo lepiej mi się wyobraża, że mi współczują, kiedy jestem ładna.

I jeszcze czasem myślę sobie, że wśród tych ludzi on nade mną stoi. Piękny i młody, jak był czterdzieści lat temu.

I ona – dziewczyna, której nigdy nie poznałam, a cały czas tego żałuję. Była piękna i żyła. Chciałam żyć razem z nią, ale co z tego, że chciałam, jak ona nie chciała.

Telefon mam przy łóżku i udaję, że zaraz do kogoś zadzwonię, a ten ktoś po drugiej stronie odbierze i mi powie, że jest nim albo nią. A ja wtedy wszystko, wszystko opowiem.

Ale nie mam do kogo zadzwonić.

Fotel zapadnięty, wrzyna się w uda. Coś wystaje z niego. Deska czy klepka. W telewizji leci mnóstwo rzeczy. Oglądam je, oglądam i będę oglądać. Spędzę cały dzień przed tym telewizorem, bo go nienawidzę. Nic już dzisiaj nie zrobię i nigdzie nie pójdę. Nie chcę wpuszczać zapachu do mieszkania i przeraża mnie słońce. Ono gdzieś tam świeci, ale nie dla mnie. Nigdy nie świeciło dla mnie. Nie będę się mogła pod nim opalać ani czuć promieni na twarzy, bo jestem za stara.

Bo jestem za stara, bo mnie nie stać, bo nie mam nikogo.

Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Ale potem jednak zachciałam. Telefonów nikt już nie odbierał, marzenia stały się śmieszne. Zaczęłam toczyć się przez życie jak kamień. Wiedziałam, że nie zdobędę już niczego, niczego nie zobaczę i nie poczuję. A zostało mi jeszcze jakieś czterdzieści lat życia. I nie chciałam o tym wszystkim codziennie myśleć, codziennie tego sobie przypominać.

Znalazłam męża.

Zakochałam się na szybko.

Dzieci chciał.

Ja też.

Żeby tylko nie myśleć. Żeby nie pamiętać, że chciałam czegoś i próbowałam, że się starałam, ale nie wyszło. Że teraz to tylko chleb rano, wieczorem i osiem godzin dziennie, żeby na to zarobić. Potem poczytać, pooglądać, żeby coś w środku urosło. Żeby sobie powyobrażać, że wymyśleni ludzie żyją i czują, i ja mogę razem z nimi też. Żeby nie pamiętać, że ona gdzieś tam dalej jest i że dla niej wiatr wciąż pachnie.

A może ona też już nie żyła wtedy.

Najgorsza była świadomość, że ona żyła i on żył. Że im się udało. A mnie trzeba było urodzić dzieci, żeby w ogóle jakoś dotrwać. Żeby wstać rano, potem obiad i poprasować i posprzątać, lekcje z nimi porobić, żeby poudawać, że po to właśnie się urodziłam i to jest ważne. Tak żyją ludzie przecież. Mnóstwo naokoło i są zadowoleni, i to jest ich szczęście prawdziwe.

On tak żyje pewnie.

A teraz ma do kogo zadzwonić. Ma wnuczkę, piękną, z czarnymi, kręconymi włoskami. Siedzi mu na kolanach. Rezolutna. Potem podrośnie i będzie miała każdego, kogo zechce, studia skończy, obrazy będzie malować, muzykę

grać, rzeczy projektować. A teraz siedzi mu na kolanach, szarpie go za brodę i się śmieją.

A ja do córki dzwonię i słyszę, że ona ze mną nie rozmawia. Przychodzi dwa razy w tygodniu na godzinę. Wcisnąć ciasto w siebie, wannę wyszorować, podłogi umyć, bo ja to się już schylać nie mogę. Byleby jak najdokładniej, byleby tylko nie spojrzeć na mnie. Byleby mnie nie zobaczyć i nie usłyszeć.

Za to też jej nienawidzę czasem.

Pamiętam, jak się urodziła.

W ciąży się bałam. Chodziłam z brzuchem jak balon i się bałam. Mąż wiązał mi buty, ludzie ustępowali miejsca w tramwaju, stare baby poklepywały po brzuchu. Cera mi się poprawiła, promieniałam, piękniałam, nie tyłam i tylko brzuch wywalało coraz bardziej i bardziej. Bałam się, że po co, że nie mam prawa nowego życia na ten świat, że co, jak chore albo jak brzydkie, albo jak nieszczęśliwe będzie? Że co, jak nie pokocham? Jak nic nie poczuję? Że co, jak ktoś ją porwie, zarąbie, zgwałci? Że to by była moja wina, bo ją urodziłam. Że prawa nie mam jej rodzić, żeby to wszystko złe potem czuła. I że jak zrobić, żeby była piękna, z kręconymi czarnymi włoskami, żeby projektowała, rysowała i każdego kogo chciała, to miała?

Poród był dwudniowy, zielone wody buchały z mojej macicy. Pani podniesie nogę. Pani opuści nogę. Pani rozłoży nogę. Jedną i drugą. Co pani prze, dziecko pani chce udusić? Co pani nie prze, dziecko pani chce udusić?

Rozkroili mi tam prawie od jednego do drugiego kraja, a potem i tak przy wychodzeniu głowa rozerwała mnie i rozpękałam się aż do odbytu. Pokazali dziecko. Zszyli. Do żył wpompowali что нужно. Mąż przyszedł, teściowa, matka. Ojojoj, dziewczynka. Masz tu pomarańcze. Do szpitala zawsze pomarańcze. Dwa dni umierałaś, to masz pomarańcze. Nagroda dla ożywieńca. I cycka wyciągaj, karm, chwal, tul.

Trzy dni leżałam pod firanką ich ciamkań nad małą, karmiłam i spałam. Lekarze mówili, żeby zostawić, że trzeba mnie zostawić.

Pomarańcze, poduszek poprawianie, karmienie małej. Pomarańcze, poduszek poprawianie, karmienie małej.

Potem gorączka.

Wyszłam z gorączki.

Pospałam.

Dali mi małą, tydzień już miała. Popatrzyłam na nią i się ujawniło, że jest piękna. Strasznie chciałam, żeby taka była – musiała być piękna, a ja musiałam ją kochać, bo po to była stworzona.

I wtedy ostateczna decyzja: przecież muszę być matką, tak tylko mogę się dotoczyć do końca.

A może było inaczej?

Może był szok poporodowy, potem gorączka, a potem moje dziecko, ujrzane po raz pierwszy i złota poświata z nieba, aureole nade mną i nad nią, cud narodzin, macierzyństwo, jedyne i niezmienne.

Które na starość gniją w rozpadającym się mieszkaniu na Bronowicach, gdzie studenci wciąż dokądś wchodzą i schodzą. Stukilogramowe, zdrowe, młode chłopy, które też kiedyś porozrywały głowami pochwy swoich matek.

A może nie? Może przyszli na świat ot tak. Jak śliwki ze słoiczka wyskoczyli.

A może było inaczej. Może był szok poporodowy, potem gorączka, a potem moje dziecko ujrzane po raz pierwszy i zwierzęcy instynkt: to jeszcze ja, to dziecko to mój brzuch. Teraz muszę bronić. Jak kocica przed szczurami.

Nie wiem.

Ale wiem, że poczułam.

I po raz pierwszy nie miało znaczenia dlaczego.

Pachniała tak, jak dziecko miało pachnieć. Łapeczki miała malusieńkie. Paznokietki miała.

Wzięłam ją do domu – talki, kąpiele, przeciery ze wszystkiego, co można było dla niej przetrzeć, pierwsze kroki, pierwsze siusiu do nocnika, pierwsze „mama”. Nie potrzebowałam niczego i nikogo innego. Miałam siebie, miałam ją i nareszcie znów miałam uczucia. Mogłam gotować, sprzątać, kłaść do snu i nie było innych myśli. Po raz pierwszy w życiu nie było innych myśli. Nie mieli znaczenia ani ona, ani on, co mnie nie chcieli i jeszcze wcześniejsi, ci pierwsi ona i on, co też mnie nie chcieli. Było tylko tu i teraz.

Moja córeczka była wszystkim dla mnie. Wplatałam jej tasiemki we włosy, zakładałam pieniste sukienki z różowych materiałów, po piątkę od metra, kupowałam i szyłam jak umiałam. A szyć umiałam zawsze. I malować, i wycinać. Szkicowałam jej kontury księżniczek, które potem kolorowała z nadętymi z zaaferowania policzkami, zarumienionymi, że te księżniczki są jak w bajkach. Kontury nie były pokrzywione, bo ręka mi się nie trzęsła. Po raz pierwszy od dawna mi się nie trzęsła.

Ona była artystką. Rosjanką. Wystawiała sztalugi na rynku, a wszyscy patrzyli, płakali i kupowali. Jedną ręką trzymała papierosa, drugą w trzech ruchach kreśliła mój portret i nigdy nie byłam tak sobą, jak na jej portretach. Oglądałam je potem i uczyłam się siebie. Trzy portrety mnie. Trzy różne osoby. Tyle we mnie zobaczyła.

Namalowała mnie i więcej na mnie nie spojrzała.

Wolała siedzieć w przydymionych kafeteriach, malować inne kobiety i innych mężczyzn, palić сколько есть i dyskutować o nowej sztuce i nowych tendencjach w niej, upijać się z pianistami i włóczyć po wąskich uliczkach z pisarzami, siedzieć do rana na balkonie i obserwować tłuszczę, uprawiać seks z młodymi sportowcami i nastolatkami w irokezach i tatuażach. Wtedy jeszcze sinych i niebieskawych. Dzisiaj to tatuaże są żółte, turkusowe i różowe. Wtedy cię brali, wciskali pod skórę czarny tusz, który potem siniał. I wiedziałeś, że to nie jest ładne, ale jest ważne, a to wtedy wystarczało.

Zrobiłam sobie taki tatuaż. Na przedramieniu. Żeby wszyscy widzieli, że też mam w środku bunt myśli i chcę zmian. Ale oni tylko patrzyli i patrzyli. I pytali: tatuaż? No, tatuaż. Garbiłam się, kuliłam, wiedziałam, że dalej nie wierzą, że mam myśli. Ja dla nich byłam bez myśli o społeczeństwie i egzystencji, a mój tatuaż według nich tylko udawał, że je mam.

Wzięłam zapalniczkę i spaliłam go. Powiedziałam potem, że się nie przyjął, że spłynął, że zajadził. Nic ich to nie interesowało, wzruszali ramionami i kiwali głowami. Potem wyśmiewali mnie w zadymionych kawiarniach, nad filiżankami z kawą i kieliszkami z wódką. Ale tylko jednym zdaniem, jedną chwilą, która trwała krócej niż minutę, bo więcej przecież dla nich nie znaczyłam. Rana mnie zaswędziała, jak teraz o tym myślę. Do tej pory mnie swędzi.

Brzydkie mam to przedramię – pokryte bliznami, czarno-sine.

Do tej pory mnie swędzi.

Ale nie ma po co.

Potem wyjechała do Petersburga.

Zrobiła wystawę.

Szkice mojej twarzy ktoś kupił za cenę niższą niż szkice twarzy chłopaka, który był pianistą i którego twarzy dotykała.

Nigdy nie dotknęła mojej twarzy. Tylko dwa razy ręki.

Trzy portrety.

Trzy spotkania.

Trzy godziny być może.

Może sześć.

Może osiem.

Ale więcej niż osiem to już nie.

I od tego czasu ręka zaczęła mi drżeć tak, że nie mogłam już trzymać pewnie ani pędzla, ani ołówka, ani węgla.

To, co tworzyłam wcześniej, było – tak mówili – obiecujące.

Jeśli tylko ręka mi nie drżała.

Ale dziwna to historia była, bo zawsze kiedy byłam o krok tylko od tego, żeby tę obietnicę spełnić, dłoń najpierw zaczynała sztywnieć, a potem szarpało nią niekontrolowanie. Wystarczyło odejść od płótna i już się uspokajała. Nikt nigdy nie wierzył w tę moją historię szarpiącej ręki. U lekarzy byłam trzech, ale tylko wstydu się najadłam. Obywatelka głowy nie zawraca, ręka do pracy zdatna.

Rzuciła okiem na moje obrazy i powiedziała, że ubabrane, ale też że nigdy nie widziała tego czy tamtego. To jest nowe, to jest świeże, takich oczu jeszcze nikt nie namalował – tak mi powiedziała. Ale zaraz potem, że generalnie za dużo, za krzywo i za wszystko. Oczy zgubione w masie kolorów i kresek bez zmysłu i tolku. Без смысла н толка.

Raz rozłożyłam się na rynku, ale zainteresował się tylko bezdomny. Drugi raz podchodzili, patrzyli, odchodzili. Poznałam swojego własnego pianistę. Pokazałam. Rzucił okiem. Wyszedł.

Nigdy go już więcej nie zobaczyłam, tylko kilka razy na ulicy cześć–cześć i dziś to już nawet nie pamiętam, jakiego koloru miał włosy.

A ja wciąż miałam w głowie wszystko i chciałam to pokazać. Brałam węgiel. Szkicowałam sylwetkę, twarz, usta i to było dokładnie to, co miałam w środku. Byłam szczęśliwa, bo wiedziałam, że nawet jeśli inni tego nie zauważą, to ja zawsze będę pewna, że pokazuję prawdę. I zawsze, kiedy już miało do tego dojść, ręka zaczynała mi drżeć. Nie mogłam dalej.

Próbowałam domalowywać resztę, trzymając pędzel w lewej ręce, w lewej stopie, w prawej stopie, w ustach. Przyklejałam drewniane klepki do ręki, ale na koniec zawsze kończyłam, wrzeszcząc na płótno, zalana łzami, raz krwią z nosa. Potem zatrzaskiwałam wszystkie przybory w szafie.

Czekałam. Szłam.

Był wiatr wiosny i zimy, jesieni i lata.

I zapominałam, że ja nie mogę, że mi Bóg zabronił, i znów wyciągałam wszystko z szafy. Rysowałam, mazałam. Euforia.

Cекундочная.

Chodziłam za nią potem jak pies. Gdzie ona, tam i ja. Ale nie odważyłam się podejść, a ona patrzyła przeze mnie.

Po trzech miesiącach wyjechała i dziś nie wie, że nadal jestem. Że siedzę tu, spalona słońcem jak ten nieszczęsny Michałkow i wciąż pamiętam jej imię.

Kiedy pchałam wózek do tramwaju, ludzie mi pomagali, ustępowali miejsca. Mała miała pięć lat, nie mogła sama długo ustać na krótkich nóżkach. Byłam królową, bo moje dziecko miało krótkie nóżki. Zawsze więc w tramwaju siedziałam. Miałam tę wartość. Mała pytała, co to, co tamto, ludzie w kolejce cmokali i się uśmiechali, a część tego uśmiechu spływała także na mnie.

Kiedy uczucie zaczęło topnieć, postanowiłam to zrobić jeszcze raz, a potem jeszcze raz, ale za trzecim razem nie wyszło i okazało się, że już więcej dzieci nie mogę mieć.

A teraz ona już nie ma pięciu lat.

A mnie nie ma kto wziąć do tramwaju na przejażdżkę, postać ze mną w kolejce, uszyć mi pienistej, różowej sukienki i narysować księżniczki o prostych konturach.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: