- W empik go
Daniela - ebook
Daniela - ebook
XIII-wieczne Rzucewo, wieś kaszubska, położona w malowniczym krajobrazie Zatoki Puckiej. To tutaj główna bohaterka opowieści — Daniela — będzie miała do spełnienia misję, powierzoną jej przez księdza Joachima. Jednak, czy miejsce, do którego trafi nie zmieni jej życia? „Daniela” to opowieść, która uświadamia, że człowiek to przede wszystkim — dusza, a nie tylko materia.
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-546-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O poranku morze było tak spokojne, że wydawało się, jakby nigdy nie doznało sztormu. Nad nim wznosiło się ostro zarysowane urwisko, całe w liliowym świetle. Zapach soli przesycał powietrze. Czysty dzień, doskonały jak kamień szlachetny, nieskalany jak dziecięca dusza, czekał na zapisanie go kolejnymi doświadczeniami. Codzienność zdawała się być ciężka, wypełniona pracą, ale wiara i żar miłości w ludzkich sercach, czynił z niej realizację bożego planu. I tak kolejny dzień wkraczał w światło przestworzy. A o zmierzchu morskie fale uderzały o skarpę, wiatr bezlitośnie szarpał gałęziami drzew, które po obydwu stronach porastały aleję wiodącą ku zatoce, w dolinie paliło się ognisko, jego blask rozrywał czarną tkaninę nocy, a w górze nad wszystkim srebrzyły się migotliwe punkciki gwiazd. Cała okolica tchnęła nienaruszonym przez człowieka pięknem. Krzyżacy snuli już swoje plany, by całe Pomorze sobie zagarnąć, a w tym samym czasie książę Pomorza Gdańskiego Świętopełk II Wielki rozmyślał jak te ziemie ocalić przed nimi i zatrzymać je w polskich rękach.
**
Świętopełk - najstarszy syn Mściwoja I i Zwinisławy, był księciem Pomorza Gdańskiego z dynastii Sobiesławiców. Aby zachować pokój na Pomorzu i ocalić te ziemie przed najazdami Krzyżaków, oddał swojego syna Mściwoja II w 1243 roku jako zakładnika Krzyżakom. Mściwoj w krzyżackiej niewoli miał stanowić gwarancję zachowania pokoju. Na terenie posiadłości Krzyżaków w Austrii syn pomorskiego księcia przebywał aż do 1248 r. Po powrocie z niewoli Mściwoj II został księciem Pomorza, a Rzucewo włączył do kasztelani puckiej. Po jego śmierci rządy na Pomorzu objął Władysław Łokietek, który niestety zraził do siebie ród Święców, który posiadał rozległe wpływy i faktycznie rządził na Pomorzu Gdańskim. Odsuwał ich od władzy, a na pomorskie urzędy powoływał swoich kujawskich bratanków. Niezadowoleni Święcowie wypowiedzieli posłuszeństwo Władysławowi Łokietkowi i w 1307 r. złożyli hołd lenny margrabiom brandenburskim. W roku następnym margrabiowie brandenburscy bez walki zajęli Gdańsk. Mieszczanie tego grodu, w większości pochodzenia niemieckiego, sprzyjali bowiem Brandenburczykom. Broniła się jedynie polska załoga, dowodzona przez sędziego pomorskiego — Bogusza. Władysław Łokietek nie mógł wysłać odsieczy, dlatego zgodził się, by obrońcy poprosili o pomoc Krzyżaków i zgodził się na warunki udzielenia pomocy — Krzyżacy mieli otrzymać połowę grodu gdańskiego i stacjonować w nim do czasu otrzymania zapłaty za pomoc. Doszło wkrótce do konfliktu między polską załogą i Krzyżakami, którzy chcieli oddania im całego grodu. Rozwścieczeni oporem garstki rycerzy pomorskich i brandenburskich w 1308 roku Krzyżacy dokonali rzezi nie tylko wśród nich, ale również wśród mieszczan. Zabijali ludzi, którzy chronili się w kościołach, ofiary odrywali nawet od spowiedzi. Ustalenie rzeczywistej liczby ofiar krzyżackiej rzezi nie jest możliwe. Mogło zginąć od kilkudziesięciu do kilkuset osób, w tym kobiet i dzieci. Krzyżacy oszczędzili jedynie kaszubskie przedmieście rybackie Osiek, zbyt ubogie, by mogło paść ofiarą napaści i rabunku. Wkrótce zagarnęli całe Pomorze, w tym w roku 1309 — Rzucewo, leżące nad Zatoką Pucką. Miejsce, które było malowniczo położoną, kaszubską wsią, nie tylko rybacką, ale i rycerską, a jej dzieje sięgały aż 2000 roku p.n.e., istniała tu wówczas osada łowców fok; foki bowiem w tamtym czasie najliczniej występowały w Bałtyku i stanowiły główne źródło pożywienia dla mieszkańców osady.
**
Zanim jednak Krzyżacy wtargnęli do Rzucewa, życie tutaj płynęło spokojnym rytmem, wyznaczanym przez pracę, rytmem dzielonym pomiędzy Sacrum i profanum, a Daniela i Gwidon spotykali się pośród drzew, w lipowej alei…**
Niebo nad zatoką wyglądało jakby było odcięte ostrym sztyletem od krawędzi horyzontu a w pustą przestrzeń, pomiędzy sklepieniem a morzem, wpleciono złocistą wstążkę, która mieniła się rożnymi odcieniami niczym bursztyn w popołudniowym świetle. Nad wodę wiodła aleja lipowa o konarach poskręcanych przez wiatr w różne kierunki, niczym ludzie uginający się pod ciężarem przeżyć albo wieku. Zapach lip w czerwcowe dni był tak intensywny, że przywodził o zawrót głowy, a każdy kto tędy przechodził zwalniał kroku, by jak najdłużej być w tym czarownym miejscu, przepełnionym cudownym zapachem i kojącym cieniem. Czas jakby się tutaj zatrzymał i pamiętał najstarsze nawet dzieje, skryty szloch, radosny śmiech, spokojne kroki, nerwowy bieg, czystość i krew, pogmatwane myśli i te wyciszone w modlitwie, dawne wierzenia i nawrócone serca. Wiatr rozwiewał włosy wędrowców, huk morskich fal, z mocą uderzających o brzeg, zagłuszał szepty i kroki. Tędy szła Daniela na spotkanie z Gwidonem i tędy wracała do kościoła na wzgórzu, aż któregoś dnia przyszło jej również tą ścieżką przejść do pałacu w dolinie. A kiedy już dzień chylił się ku końcowi, obydwoje żegnali się i każdy biegł w swoją stronę. Wiał wtedy zimny wiatr od morza, a wzdłuż całego horyzontu kładła się rysa pałająca czerwienią, podbita złotem, bursztynowym blaskiem, wzroku od tego zjawiska nie sposób było oderwać. Tylko nad stalowoniebieskimi falami, tak może słońce zachodzić. Tylko z rzucewskiej skarpy, było to widać najlepiej, jak najpiękniejszy obraz malowany ręką samego Boga.Joachim
Joachim z powagą patrzył na młodziutką twarz Danieli, dziewczyny, o wielkich, ufnych oczach, która jeszcze nie zdawała sobie sprawy, jak ważną sprawę za chwilę jej powierzy.
— Nasza osada należy do nas, do łowców fok — mówił z powaga Joachim. —
Morze jest ich pełne, więc głód nam nie zagraża, ciało będzie syte, ale co z duszą? Mściwoj II, syn Świętopełka i Eufrozyny włączył ją do kasztelanii puckiej, ale władza niech sobie żyje własnym życiem, a ziemia ta jest nasza, tak jak dusze należą tylko do nas i mamy obowiązek o nie walczyć. Sam Mściwoj bardziej poganinem się okazał niż chrześcijańskim władcą. Mściwoj zaczął żyć niezgodnie z prawem, kiedy oblubienicę Chrystusa, zakonnicę imieniem Sułka z klasztoru słupskiego wziął sobie za żonę. Czy i u nas ma się tak dziać? Kościół jest naszym domem, ale ludzie z osady woleli zejść w dolinę, do Holdona, którego uznali za wielkiego księcia z rodu Gryfitów, chociaż to nieprawda, on tak jak ja i ty jest dzieckiem prostego rybaka, a księciem samozwańczym tylko. Ty, Danielo, jesteś posłańcem od Aniołów i tylko Bóg jest twoim sędzią. Twoja matka umarła w tej świątyni, kiedy miałaś zaledwie pięć dni na gorączkę popołogową. Zdołała tutaj przyjść, by poprosić o chrzest dla ciebie. Twój ojciec nie zdążył cię nawet zobaczyć. Pochłonęło go morze, kiedy wraz z innymi rybakami wypłynął w głąb na połów ryb. Twoja matka przyszła tu sama, zbierając ostatni sił, przyszła po chrzest dla ciebie i poprosiła o imię dla ciebie — Daniela. Chciała, by jej córka była uczciwą kobietą, która jest honorowa i bardzo mądra. Jesteś powołana do mądrego działania, jesteś powołana do walki z Holdonem, który mąci ludzkie umysły. Głupota jest grzechem. Zwodzi ludzi na manowce, sprowadza ich w ciemną dolinę. Ty, Danielo, wypełnisz misję, do której jesteś powołana. Przygotuję cię do przejścia w dolinę, do pałacu w dolinie. Holdon jest niestety naszym wrogiem. Samo jego imię oznacza wnękę w dolinie. Ale chcę, żeby to się zmieniło. Zrobiłem się stary, nie wiem, ile dni mi zostało, ile czasu. Śmierć jest częścią życia i ja wiem, czuję, że ta chwila przejścia na drugi brzeg, jest mi bliska. Chciałbym przed śmiercią pojednać się z moim bratem. Tak. Nie patrz z takim zdumieniem. Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale Holdon jest moim bratem. Wychował nas ojciec, rybak z osady. Matka podobnie jak i twoja zmarła wkrótce po porodzie. Jesteśmy bliźniakami, jednak zupełnie do siebie nie podobnymi. Ojciec nasz był najbogatszym rybakiem. Nikt inny w ciągu całego swego życia nie złowił tylu fok, co on. Sprzedawał focze mięso i skóry. Nasza chata była najokazalsza, a nam niczego nie brakowało. Holdon jednak był niespokojny od najmłodszych lat. Zawsze mu się wydawało, że ojciec kochał bardziej mnie, niż jego. Ojciec kochał nas obydwu równie mocno. Ale miłość do Holdona była trudniejsza, nie garnął się do wypływania w morze, nie chciał łatać sieci, rzucać harpunem, wyjmować flaki z wnętrza foki. Wolał śpiewy i tańce wokół ogniska, czcił w skrytości Trzygłowa i jego uznawał za swego boga. Ojciec więc siłą rzeczy więcej czasu spędzał ze mną, bo ja lubiłem mu w pracy pomagać. Kiedy ojciec umarł Holdon zażądał byśmy sprzedali wszystko, co po nim pozostało — łódź, wiosła, sieci, chatę, skrzynie drewniane, skóry focze, mięso oraz skarb piracki, ukryty w chacie przez naszego ojca. Ojciec nigdy nam o tym skarbie nie mówił, widać podczas którejś z wypraw morskich, musiał natrafić na zatopiony statek piracki ze złotem pod pokładem. Po równo podzieliliśmy majątek. Ja za te pieniądze zbudowałem kościół na wzgórzu, a Holdon pałac w dolinie. Mimo, że majątek po równo podzieliliśmy, Holdon mnie dalej nienawidził, wypominał, że ojciec tylko mnie kochał, że teraz świętego udaję, a bratem dobrym nie byłem, że więcej mnie widzieć nie chce, że progu jego pałacu nigdy mam nie przekraczać, bo straży każe mnie pojmać, oczy wyłupić, a język, którym bez przerwy gadam o Jezusie, psom rzuci na pożarcie. Dlatego potrzebuję ciebie, Danielo jako mego posłańca. Nasze drogi bezpowrotnie rozwidliły się w przeciwnych kierunkach, ale chcę pojednania przed odejściem z tego świata. Ludzie woleli Holdona. Odeszli z mojej świątyni na wzgórzu i zeszli w ciemny dół, zwiedzeni obietnicami Holdona. Twoim zadaniem będzie, byś zdjęła z ludzkich oczu zasłonę, by wrócili tutaj, na wzgórze, do świątyni. Sam pobyt w Kościele uświęca. Demony stąd uciekają. Odstępują od człowieka, tutaj ludzka dusza może odzyskać spokój. Chciałabym, żebyś przekazała Holdonowi mój list. Pragnę, by odwiedził mnie tutaj jeszcze zanim udam się na drugi brzeg…
— Joachimie, jesteś moim ojcem, innego nie miałam, jesteś też moim kapłanem, zrobię to, o co prosisz, ale nie wiem, czy podołam…
— Danielo, jesteś umiłowaną córką Boga, jesteś silna, jesteś mądra, wychowałaś się w tym kościele, poradzisz sobie ze wszystkim, wstaniesz z każdego upadku i przywrócisz ludziom wzrok. Wychowałem cię tuta, przy tej świątyni, ale teraz masz lat szesnaście, nie mogę cię całego życia trzymać pod ochroną. Masz do wypełnienia misję. Jesteś posłannikiem anielskim, przywróć ludziom światło, pokaż im drogę powrotną na wzgórze. Posyłam cię między wilki, musisz być ostrożna i sprytna jak żmija, i czystego serca jak gołąb, inaczej ten świat cię pochłonie i zniszczy. Nie bądź lekkomyślna, nie daj się zwieść ładnej dekoracji, za którą stoi tylko pustka, nie daj się zwieść wielkim obietnicom. Pan nas posyła w ten świat jak owce, ale to nie znaczy, że masz się dać zjeść wilkom, bądź roztropna jak wąż. Roztropność to mądrość, dzięki której wiesz, widzisz, co jest dobre, co złe, po której stronie stanąć. Pamiętaj jednak. Nie będziesz tam miała przyjaciół. Nie ufaj nikomu. Nikt cię tam nie uszanuje, nie polubi, nie licz na to. Swoje życie powierz Bogu. Tylko Jemu możesz zawierzyć. On cię poprowadzi.
— Czy ja dam radę…
— Módl się. Tylko modlitwa może uchronić nas przed szaleństwem.
— Czy mogę pożegnać się ze swoją mamką, która tobie była gospodynią w przykościelnej chacie, a dla mnie piastunką?
— Oczywiście, Danielo, pójdź do niej.**
Całą dolinę zdawał się wypełniać potężny czteroramienny pałac, z wieżami strzelistymi, wymierzonymi w niebo. Nawet las zdawał się być maleńki przy jego potędze, a odległe morze go nie przyćmiewało. Wokół płonęły ogniska wysokie na dwa metry, przy których bawili się okoliczni rybacy, świętując udany połów. Daniela pożegnała się z kobietą, która po przyjęciu święceń kapłańskich przez Joachima została jego gosposią i zamieszkała w chacie przy kościele i zajmowała się Danielą jak rodzoną córką. Sama była kiedyś matką trzech synów, którzy zginęli na morzu. Ksiądz Joachim stał się jej pocieszeniem w bólu po stracie najbliższych. Często odwiedzał ją siostrzeniec Gwidon, ale z nim Daniela nie potrafiła się pożegnać…
— Schodzisz w dolinę? — usłyszała jego głos, kiedy tylko opuściła chatę swej przybranej matki.
— Tak — przyznała, spuszczając wzrok.
— Wrócisz?
— Tak. Na pewno wrócę, dlatego się z tobą Gwidonie nie żegnałam.
— Stamtąd nikt nie wrócił. Zostań.
Gwidon patrzył na Danielę oczami pałającymi dziwnym blaskiem w ciemności. Chwycił ją w ramiona.
— Nie idź…
— Obietnicę złożyłam Joachimowi…
— Nie chcę cię stracić… — Gwidon nie panował nad sobą, chwycił Danielę w ramiona, mocno do siebie przytulił, obsypał pocałunkami jej skronie, aż dotarł do jej ust…
— Gwidon… — wyszeptała, oddając mu pocałunki — Gwidon, ja wrócę do ciebie, obiecuję…
— Nie zdradzisz mnie tam?
— Nigdy!
**
Zespolili się w przytuleniu bardzo długim, rozstać się nie mogąc, długie pocałunki, szeptane obietnice, zapewnienia miłości, zapadły im tamtej nocy w umysł i serce. Potem Gwidon odprowadził Danielę pod wrota pałacu w dolinie i ostatni raz pocałował przed murami okalającymi budowlę. Ona weszła do środka wprowadzona przez strażnika, któremu rzekła, że ma przekazać osobiście list od Joachima ze wzgórza do Holdona z doliny. Gwidon długo jeszcze patrzył za nią, nawet kiedy wrota się za nią zatrzasnęły, stał dalej i wmawiał sobie, że to, co spływa mu po policzkach to deszcz tylko, a nie łzy. Złe miał przeczucia, jakby miał nigdy już Danieli nie zobaczyć. Zimno przeszywało na wskroś jego cienką koszulinę, z której opadło focze futro. Jakaś gwiazda przecięła niebo, mknąc w dół. A Gwidon wtedy wypowiedział swe życzenie: „Żeby tylko Daniela wróciła do mnie…” i ciepła nadzieja rozlała się w jego sercu, wtedy dopiero ruszył w kierunku osady, do swej chaty, by pokrzepić się kilkoma godzinami snu i o świcie wypłynąć w morze na połów fok.Pałac Holdona
Daniela zawiesiła na szyi, obok krzyżyka, który dostała w dniu chrztu świętego od Joachima, kawałek kory dębowej nanizanej na rzemyk, który Gwidon dał jej podczas ostatniego spotkania. „Nie zapomnij o mnie, wróć, zostaniesz moją żoną, zamieszkamy w chacie w osadzie łowców fok, będziemy się kochać. A to weź ze sobą, niech ci przypomina o moim imieniu. Moje imię — Gwidon- wywodzi się od słowa _witu_ oznaczającego „drzewo”, „las”, dlatego daję ci ten kawałek dębowej kory. Pamiętaj o mnie. Kocham cię. Będę na ciebie czekać. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią, jeszcze raz dotknęła bezcennego naszyjnika i wspomniała słowa Gwidon, i jego ukochany głos; niski, głęboki, męski, silny. Szybko jednak musiała stawić czoła nowej rzeczywistości, bo otoczyło ją czterech strażników zaopatrzonych w topory i zaczęło wypytywać, po co tu przyszła.
— Jestem tu, by przekazać panu Holdonowi list od brata jego Joachima.
— Nie tak prędko, dziewko, Holdon nienawidzi Joachima i kazał nam posiekać na kawałki każdego kto tutaj będzie od niego przysłany, ale ciebie to szkoda trochę na posiekanie, moglibyśmy się najpierw zabawić.
— Muszę oddać list Joachimowi.
— Może i Holdon cię przyjmie, ale każdy by go zobaczyć musi najpierw przejść szereg prób, komnat i poczekać trochę na wejście na najwyższe piętro, gdzie znajduje się jego komnata, czy jesteś gotowa, na przejście wszystkich pięter?
— Tak.
— Zaczniesz od kuchni. Pomożesz tam przyrządzić posiłek dla naszego pana, jak mu zasmakuje, będziesz mogła przejść na pierwsze piętro.
— Dobrze.