Dante Soprano - ebook
Dante Soprano - ebook
Każdy znał Dantego Soprano. Miał wszystko: wykształcenie, wygląd, pieniądze i władzę. Mało kto jednak wiedział o jego najmroczniejszych sekretach, które ukrywał, dopóki nie zjawiła się ona. Hayely Olsen mieszkała z matką, która ją okradała i zmieniała jej codzienną egzystencję w piekło. Gdy ich drogi się skrzyżowały, życie kobiety przewróciło się do góry nogami. Wszystko albo nic. Przetrwanie czy śmierć. "Kontrowersyjny romans mafijny, który zachwyci fanki niegrzecznych książek! Gorąco polecam!" - Kinga Litkowiec
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-66754-79-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poprawiam długie niesforne, diabelsko plączące się włosy, które są jeszcze mokre. Cholera, że też akurat dzisiaj musiałam zaspać! Od rana wszystko idzie nie po mojej myśli. Najpierw budzik, który nie zadzwonił, później zepsuty kran, a teraz jeszcze autobus, który się spóźnił. Trzeba mieć naprawdę okropnego pecha. Mam dość dzisiejszego dnia, a wiem, że to dopiero początek. Za pięć minut zaczynam zmianę w biurze rachunkowości, a mój szef, totalna szowinistyczna świnia, myśli, że może wszystko, bo zasiada na stołku prezesa. Przysięgam, jeśli jeszcze raz klepnie mnie w tyłek, to wyleję gorącą kawę wprost na jego krocze, modląc się przy okazji, aby do końca życia nie chciał mu stanąć. A jeszcze chętniej bym go wykastrowała, w dodatku z uśmiechem na ustach. Nie jestem sadystką, ale on naprawdę na to zasługuje. Wchodzę do budynku, a recepcjonistka, z którą się nie lubimy, posyła w moją stronę krzywy uśmiech. Jędza. Sypia z szefem i czuje się zagrożona, bo myśli, że ja również to robię. Dobre sobie.
Wychodzę z windy i już czuję ciężar na żołądku. To będzie długi dzień.
– Hayley, do mojego gabinetu! – Słyszę, gdy na mnie wrzeszczy.
Super.
Przewracam oczami i od razu się tam kieruję, zapewne chce kawę. Poprawiam golf, aby się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu, biorę głęboki wdech i wchodzę.
– Dzień dobry, szefie. Wzywał mnie pan?
– Tak, przynieś mi kawę. I może kanapkę? – Przewracam oczami, kiwam głową i chcę odejść, lecz zatrzymuje mnie. – Jeszcze jedno, zacznij ubierać się trochę bardziej profesjonalnie, a nie jak zakonnica.
Zaciskam zęby. Nie mogę nic powiedzieć, potrzebuję tej pracy, nie mogę jej stracić. Nie teraz, gdy matka jest chora. Zresztą, kogo ja oszukuję, ona cały czas będzie chora. To się nigdy nie zmieni, gdyby tak było, to już dawno wzięłaby się w garść. Nawet w klubie, gdzie pracuję wieczorami i nocami, nie ma takich obleśnych starców jak mój szef tutaj. Tam ochroniarze pilnują, aby żaden klient nie dotknął kelnerki w niewłaściwy sposób. Jasne, jakieś głupie teksty, żałosne próby podrywu, czy innego typu rzeczy się zdarzają, ale zbyt namolni faceci zaraz są wypraszani z lokalu, więc jest spokój. A ta świnia tutaj pozwala sobie na zdecydowanie zbyt wiele.
Gdy tylko będę mogła stąd odejść, na pewno zrobię to bez wahania. A teraz idę przygotować dla niego tę kawę, pokusa dosypania mu czegoś jest ogromna, lecz nie mogę. Wszystkie podejrzenia od razu padną na mnie. Nowy Jork jest wielki, jest mnóstwo miejsc pracy, a jednak strasznie trudno było mi znaleźć tę posadę. Niestety, nie udało mi się skończyć żadnych studiów. Zaraz po ukończeniu liceum musiałam zaopiekować się mamą. Przerwałam naukę i już od pięciu lat haruję na dwa etaty, aby jakoś powiązać koniec z końcem, ale jest mi naprawdę cholernie ciężko. A matka? Kobieta, która powinna się o mnie zatroszczyć? Tylko wiecznie robi mi awantury o pieniądze, twierdząc, że za mało zarabiam i to nie pozwala jej kupić wszystkich niezbędnych leków. Cholerna, pierdolona egoistka. Mam zaledwie dwadzieścia cztery lata, a czuję się, jakbym miała dobrych pięćdziesiąt.
Wszystko przez nią. Odarła mnie z najlepszych lat mojego życia. Kocham ją, jasne, że tak, ale żywię do niej ogromną pretensję. Nie jest poważnie, po prostu cierpi na chroniczny brak pieniędzy. Gdy skończyłam liceum, mój ojciec postanowił się z nią rozwieść, bo zdradzała go z jakimś bogatym i na dodatek żonatym pacanem, który szybko się nią znudził. Nic dziwnego. Dowiedziałam się później, że robiła to tacie od lat. W trakcie rozwodu okazało się również, że nie jestem jego biologiczną córką, tak więc wyrzekł się mnie równie łatwo jak mamy. Czuję do niego ogromny żal, ale po tych pięciu latach prawie zapominam, jak brzmiał jego głos. Mam jedno, jedyne zdjęcie, które udało mi się schować, zanim matka spaliła wszystkie jego rzeczy, a na dodatek nasze mieszkanie, w którym dorastałam. Przez jej głupotę byłyśmy bezdomne, a teraz mieszkamy w kawalerce, w której nie ma ogrzewania, ale tylko na takie coś stać mnie w tej chwili. Nic innego nie wchodzi w grę przy moim obecnym budżecie.
Podaję kawę i kanapkę szefowi, do której być może naplułam i odwracam się, chcąc wyjść, gdy jego dłoń z głuchym plaśnięciem zderza się z moim pośladkiem. Wzdrygam się, ale nie robię nic. Nie mogę. Pozwalam mu na to. Czuję wstręt do samej siebie, że się na to godzę, bo nie mam wyjścia. Nie, jeśli chcę zachować tę pracę. Liczę na to, że kiedyś, gdy będzie szedł do biura, potrąci go jakiś autobus. Cóż, marzenia pomagają akceptować to podłe życie.
Przez następnych siedem godzin znoszę to jego wredne zachowanie. Wzywa mnie non stop do swojego gabinetu, tylko po to, żebym pomogła mu coś znaleźć. Dupek wykorzystuje każdą chwilę, żeby mnie obmacywać. Czuję za każdym razem łzy zbierające się pod powiekami. Nie ulegnę. Mogłabym zgłosić na policję molestowanie, ale to na nic by się zdało, bo jak sam twierdzi, policjanci jedzą mu z ręki, więc wolę nie ryzykować utraty pracy. Po zakończonej zmianie czuję się jak wrak człowieka, ale to jeszcze nie koniec na dziś.
Biegnę szybko do domu, nie stać mnie chwilowo na autobus, rano wykorzystałam ostatni bilet, jaki miałam, teraz czekam na wypłatę. Moje ostatnie pieniądze ukradła mi matka, twierdząc, że potrzebowała koniecznie nowego swetra, bo wszystkie, które ma w szafie są do niczego i marznie. Cóż, ja noszę cały czas te same ubrania, mam zaledwie trzy ciepłe swetry, akurat odpowiednie na zimę, która zbliża się nieubłaganie. Do pracy mam dwa golfy, dwie koszule i dwie długie spódnice, które nadają się do biura. Nie stać mnie na więcej, nie wspominając już o tym, że potrzebuję kurtki na zimę, bo ta, którą mam już od pięciu lat, nie jest ciepła, a na dodatek zrobiła mi się w niej dziura, której już nie da rady zszyć.
Jestem głodna, strasznie głodna. W domu w szafce została ostatnia paczka makaronu, mam nadzieję, że zdążę go sobie ugotować, zanim będę musiała biec na zmianę do klubu. Wchodzę spocona do domu, zastaję mamę w tym samym miejscu, gdzie była rano – leży na kanapie i czyta gazetę.
– Przeglądałaś dzisiaj oferty pracy? – pytam, idąc do „kuchni”.
Oczywiście już znam odpowiedź na pytanie.
– Dobrze wiesz, że w moim stanie zdrowia nie znajdę żadnej pracy.
– Słyszę to codziennie – mówię, przewracając przy tym oczami.
Mam już tego naprawdę dość. Jeśli dalej tak będzie, to umrę z przepracowania w wieku trzydziestu lat.
– Słyszysz to codziennie, bo to przez ciebie mój stan zdrowia się nie poprawia. Nie pozwalasz mi kupować leków.
– Kupowanie ubrań nazywasz lekami?
– Tak! To jest moja terapia! – krzyczy. Standardowy przebieg rozmowy.
– Nieważne. Gdzie jest makaron, który był w szafie? – Otwieram każdą szafkę po kolei, ale w żadnej nie widzę tego, czego szukam.
– Zjadłam na śniadanie. – Wzrusza ramionami. Chce mi się wyć. – Przy okazji, musisz zrobić zakupy, bo nie mamy nic do jedzenia – dodaje.
Przywalę jej zaraz. Mój żołądek skręca się z głodu, nie jadłam nic od wczoraj. A pieniądze będę miała dopiero w poniedziałek w przyszłym tygodniu. Nie wiem, jak do tego czasu przeżyję. Do tego wszystkiego zalegam już dwa tygodnie z czynszem.
Szybko się obmywam, żeby jakoś wyglądać w pracy i wychodzę. Nie mogę w tej chwili patrzeć na tę kobietę, boję się, że coś bym jej zrobiła. Nigdy nie pojmę, jak można być aż tak bardzo zapatrzonym w siebie i widzieć tylko czubek własnego nosa.
Chyba będę zmuszona dziś zostać kilka godzin dłużej, żeby zebrać trochę napiwków, za które będę mogła kupić nieco jedzenia. Zmianę mam do drugiej w nocy, może zostanę do zamknięcia, wtedy nazbieram i napiwki, i nadgodziny. Jutro sobota, a to oznacza, że mam wolne w biurze, ale czeka mnie niemal całodobowy maraton w klubie.
Kciukiem dyskretnie ocieram łzy bezradności. Nie żegnając się z matką, wychodzę z domu. Głodna, rozczarowana i zmęczona. Nie wiem, jak długo będę jeszcze w stanie tak funkcjonować.
Ledwie docieram na czas, nie przewidziałam tego, że zrobi mi się słabo po drodze. To pewnie z głodu. Całe szczęście, że w pracy dostajemy zawsze jeden posiłek. Gdyby nie to, byłoby ze mną kiepsko. Te obiady mnie ratują i dzięki temu jestem w stanie zaoszczędzić trochę pieniędzy, no cóż. Byłam w stanie oszczędzić, ale matka wszystko zabrała.
– Cześć, Steve! – Macham do ochroniarza, wchodząc do środka.
Nie pracuję w pierwszym lepszym podrzędnym klubie, pracuję w jednym z bardziej dochodowych w Nowym Jorku. Usytuowany jest na Manhattanie, przychodzą tu sami nadęci bogacze, ale i ludzie, którzy chociaż przez moment chcą się poczuć jak oni. Sama wynajmuję mieszkanie na Bronksie, więc dla mnie to miejsce jest niczym z innego świata. To mi tylko przypomina, że nigdy nie osiągnę tego, co ci ludzie. Do końca życia zapewne będę mieszkała w małej klitce bez ogrzewania, w najgorszej dzielnicy miasta.
Biuro rachunkowe jest na Brooklynie, więc tam również mam daleko. Nogi to mi chyba odpadną po tylu kilometrach, które przeszłam. Bardzo dzisiaj zaryzykowałam, ponieważ poprosiłam nieznajomego o podwiezienie, ale w zasadzie nie miałam wyboru. Albo to, albo bym się spóźniła do pracy, przez co mogłabym zostać zwolniona, a więc wybór był oczywisty. Bez wahania wsiadłam do auta. Jestem wdzięczna, że trafiłam na życzliwego mężczyznę, który był całkowicie zakochany w swojej żonie. Dużo o niej opowiadał przez pół godziny jazdy, a oczy mu się świeciły na każde wspomnienie o niej. Chciałabym kiedyś znaleźć osobę, która mówiłaby o mnie z takim samym błyskiem. Uświadomiłam sobie podczas rozmowy z nim, że jestem strasznie samotna. Ostatniego chłopaka miałam w liceum, zanim całe moje życie legło w gruzach, gdy niemal z dnia na dzień musiałam stać się dorosła, by utrzymywać siebie i matkę. Czyli od przeszło pięciu lat nikogo nie miałam, z nikim się nie spotykałam. Niestety, ale najzwyczajniej brakuje mi na to czasu. Gdy wracam do mieszkania, niemalże od razu padam wykończona na łóżko. Życie kręci się wokół roboty i zamartwiania się, czy przeżyję do przyszłego miesiąca.
Moją jedyną koleżanką jest Ashley, z którą pracuję. Tylko ona zna moją sytuację, niestety spotykamy się jedynie w knajpie, bo nie mam czasu, żeby wyjść gdziekolwiek, no i pieniędzy, żeby sobie na to pozwolić.
Gdy wchodzę do lokalu, czuję się bardziej przygnębiona niż zazwyczaj, a to wszystko za sprawą mojej cudownej matki. Mam jej serdecznie dość. Brad, nasz kucharz, przyrządza dla mnie obiad, a mnie już cieknie ślinka na samą myśl o jedzeniu, w końcu to będzie pierwszy i jedyny posiłek dzisiaj.
W międzyczasie już obsługuję stoliki, gdy wracam na kuchnię, robi mi się słabo. To na pewno z głodu, zapewne jak coś zjem, będzie lepiej. Niestety, przez najbliższą godzinę nie mam co marzyć o przerwie, bo zrobił się nieoczekiwany ruch i po prostu nie ma na to czasu. Zaciskam zęby. Jakoś dam radę, nie zemdleję. Nie mogę, bo stracę tę pracę.
Trafia mi się stolik pełen napuszonych idiotów, którzy są bogaci i myślą, że wszystko im wolno, bo gdy przechodzę obok, łapa jednego ląduje na moim pośladku. Wzdrygam się, ale nie reaguję, bo dają dobre napiwki. Nie wzywam też ochroniarza, właśnie z tego samego powodu. Smutne, ale prawdziwe.
– Ej, laluniu – odzywa się któryś z oblechów.
Wypuszczam głośno powietrze, ale kieruję na nich swoją uwagę.
– Czy ty także tu tańczysz? Jeśli tak, to zrobisz dla nas mały pokaz? Dobrze płacimy.
Chcę odpowiedzieć, że nie. Chcę, ale propozycja wiąże się z zarobieniem sporej kasy, a tego mi teraz trzeba. Powinnam się zgodzić. Przecież to tylko striptiz, co może być w tym trudnego?
Zastanawiam się tylko, dlaczego chcą mnie, przecież jestem wychudzona, a moja twarz jest co najmniej przeciętna. Nie powiem, że jestem brzydka, bo są brzydsze ode mnie, ale nie uważam się za cud świata.
– Ile zapłacicie? – pytam zainteresowana.
Wiem, że będę tego żałować, ale muszę jakoś przeżyć. Teraz nie ma dla mnie znaczenia moja godność, ale nie umrę z głodu. Nie chcę.
– Dziesięć tysięcy, jeśli zrobisz to za godzinę – odpowiada mi ten, który to zaproponował.
Otwieram szeroko oczy, nigdy w życiu nie widziałam takiej gotówki. Naprawdę chcą mi tyle zapłacić? To zbyt piękne, żeby było prawdziwe, na pewno w tym wszystkim tkwi jakiś haczyk. W życiu nic nie przychodzi łatwo, a już zwłaszcza w moim, chociaż może to jest ten mały promyczek nadziei, którego potrzebuję. Może okaże się, że to nie jest nic strasznego, a ja będę mogła przestać się martwić o to, czy będę miała jutro co jeść.
– Zgoda – mówię po chwili milczenia.
Widzę, jak się do siebie przebiegle uśmiechają, przebiegają mnie dreszcze, bo to nie wróży nic dobrego, ale skoro się już zgodziłam, to nie mogę odmówić.
Idę na przerwę, bo muszę w końcu zjeść. Podczas posiłku opowiadam o wszystkim Ashley, a ona jest równie zaciekawiona co ja, tyle że nie ma złego przeczucia, a ja tak. Informuję również moją szefową, a raczej kierowniczkę, że dwie godziny przed końcem mojej zmiany zniknę, bo będę tańczyć. Nie chce się na to zgodzić, chyba że oddam jej połowę pieniędzy. Nie mam wyjścia, zgadzam się, bo muszę opłacić rachunki. Pięć tysięcy to i tak jest mnóstwo gotówki, więc i tak mi wystarczy.
Nadchodzi godzina zero, ręce ze stresu coraz bardziej mi się pocą. A ja nerwowo zerkam co chwilę na zegarek, niedobrze mi. Źle się czuję z tym, że się zgodziłam.
Przełykam ślinę, biorę głęboki oddech i wchodzę do sali.
Raz kozie śmierć.2
Naciskam klamkę i wchodzę. Nie wiem, co mnie czeka, ale mam nadzieję, że nie będzie źle.
Jestem nieprzygotowana. Nie mam stroju ani pojęcia, co powinnam robić, a czego nie powinnam. Jak się zachowywać, ile pokazać, co pokazać. Mam wrażenie, że stres zaraz mnie zje. Dlaczego się na to zgodziłam? Ach, tak. Dla gotówki. Nie rozumiem, jak dziewczyny mogą robić to codziennie, przecież to jest strasznie stresujące. Chyba nie dam rady, ale nie mam już odwrotu.
Kurwa!
Dobra, niech już to będzie z głowy. Słyszę męskie śmiechy, dostrzegam ich, pięciu mężczyzn. Nie tak źle, przynajmniej będzie mała publiczność, więc nieco mniej się będę stresować i może zmniejszy się dzięki temu moje upokorzenie, które na pewno będę po wszystkim czuła.
Witam się skinięciem głowy. Podchodzę do tego, z którym wszystko ustalałam. Połowa zapłaty teraz, a połowa po występie. To moje warunki.
Puszczają muzykę, którą sama wybrałam. W głośnikach rozbrzmiewają pierwsze dźwięki Tsar B – Rattlesnake, a ja zaczynam się poruszać. Startuję powoli, robię to tak, jak podpatrzyłam u dziewczyn. Kołyszę biodrami w rytm, jednak dalej jestem w ubraniach. Gdy zaczynają się domagać czegoś więcej, podchodzę bliżej nich, wyginam się tak, że mój tyłek w opiętej mikrospódniczce, pożyczonej od jednej z dziewczyn, które tu tańczą, znajduje się przed ich twarzami. Słysząc ich głosy wyrażające aprobatę, zdobywam odrobinę pewności siebie. Coraz śmielej się poruszam. Staram się utrzymywać kontakt wzrokowy z każdym po kolei. Tylko jeden z nich zdaje się mnie całkowicie ignorować, bo nawet nie spojrzał w moim kierunku. Zresztą gdy pozbywam się topu i zostaję w samym koronkowym staniku, jego wzrok ani razu na mnie nie spoczywa, a wręcz mam wrażenie, że guzik go obchodzi, co robię. Może jest gejem? Byłaby wielka szkoda, gdyby faktycznie tak się okazało. Jest nieziemsko przystojny. Ma mocno zarysowaną szczękę, ciemny, delikatny zarost, który dodatkowo uwydatnia jego żuchwę. Kruczoczarne włosy, pełne usta, za które dałaby się zabić niejedna kobieta, no i oczy… Takie mroczne, choć ich koloru nie widać w tym zaciemnionym pomieszczeniu. Do tego ubrany w czarny garnitur, który wydaje się stworzony dla niego. Zapewne szyty na miarę i pewnie kosztował więcej, niż ja zarabiam przez pół roku.
Zaczyna się następny utwór, który również sama wybierałam; to Tsar B – Escalate, jest jeszcze bardziej erotyczny niż poprzedni. Zawsze gdy słucham tej piosenki, wyobrażam sobie, że uprawiam gorący, ostry i namiętny seks. Oczywiście, gdybym tylko miała czas i partnera.
W miarę jak muzyka się zmienia, pozwalam sobie na coraz więcej, daję się ponieść dźwiękom, w tej chwili zostałam jedynie w bieliźnie, nie czuję się superkomfortowo. Jednak nie myślę, a skupiam się na doznaniach.
Dzieje się coś magicznego, elektryzującego, gdy w połowie piosenki nasze spojrzenia się spotykają. Przechodzą mnie dreszcze. Pragnę, żeby mnie dotknął, żeby mnie posiadł, żeby mną zawładnął i zrobił, cokolwiek zechce. To pragnienie jest pierwotne, wręcz zwierzęce. Mam ochotę go dopaść i zacząć się o niego ocierać niczym kotka w rui, byleby zwrócił na mnie uwagę. Chociaż na chwilę. Ten jego beznamiętny wzrok mnie dobija.
Jego koledzy są już nieźle nakręceni, a przecież to zaledwie dwie piosenki, odkąd zaczęłam swój taniec; kiedy pozbywam się stanika, jeden z nich zaczyna się do mnie dobierać, próbuję się odsunąć. Nie podoba mi się to wszystko coraz bardziej.
– Już przestań zgrywać taką cnotkę. Wiemy, że chcesz się zabawić z nami – mówi, dotykając moich piersi.
Wzdrygam się. Na to nie wyrażałam zgody, nie chcę tego. Nie jestem dziwką. Siłą mnie nie wezmą, prawda?
– Już my sprawimy, że nie zapomnisz dzisiejszego wieczoru. Tak pięknie kręciłaś tym swoim małym tyłeczkiem, na pewno nas chcesz – dodaje kolejny.
Tajemniczy przystojniak zaciska dłonie w pięści, ale siedzi cicho. Czyli jest taki sam jak reszta. Odsuwam się od nich, ale oni ponownie przyciągają mnie do siebie.
– Wystarczy! – wybucha wreszcie obiekt moich westchnień.
Pozostali jak na komendę odsuwają się. Podchodzi do mnie powoli, jak lew do swojej ofiary, cały czas wpatruje się prosto w moje oczy, a nie w piersi. Instynktownie się zakrywam, chociaż to strasznie głupie z mojej strony, bo przecież i tak już dawno wszystko widział. Jest coraz bliżej, czuję jego wodę kolońską, zdaje się równie intensywna jak jego spojrzenie. Nieziemski, to wręcz niemożliwe, żeby tak dobrze wyglądać. Z bliska wydaje się jeszcze przystojniejszy.
Unosi dłoń, nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać, a więc oczekuję najgorszego. Jednak, gdy opuszkami delikatnie muska moje ramię, przechodzą mnie ciarki. Nie tego się spodziewałam. Reaguję na niego zupełnie inaczej niż na tę napaloną zgraję, on sprawia, że czuję coś, czego dawno nie czułam. Sunie dłonią wzdłuż mojej ręki, a ja odpływam. Pragnę więcej, o wiele więcej. To złe, nie powinnam tego chcieć, jednak roztacza wokół siebie aurę, przez którą wariuję. Odurza mnie. A to tylko za sprawą jednego dotknięcia, co byłoby, gdyby…
Robi coś, czego się nie spodziewam. Narzuca mi swoją marynarkę na ramiona i spogląda na mnie tak, jakbym budziła w nim odrazę. Durna, myślałam, że może choć w małym stopniu go zaintryguję. Jego ubranie jest jeszcze ciepłe i pachnie nim, jednak to nie jest już istotne. Liczy się tylko upokorzenie, które mi funduje, praktycznie wypychając mnie z sali. Głośno protestuję, nie dostałam kasy, a naprawdę jej potrzebuję. Tak też mówię, muszę dostać pieniądze. Jeszcze połowę muszę oddać kierowniczce, więc tym bardziej chcę się cofnąć i błagać o tę gotówkę. Szarpię się z przystojniakiem przy wejściu. Nie odpuszczę tak łatwo.
– Uspokój się! Chcesz tam wrócić? Chcesz się z nimi zabawić? To idź, proszę bardzo – warczy i odpycha mnie od siebie.
Brzmi cholernie seksownie i przerażająco, gdy jest zły.
Kurwa, dlaczego ja o tym myślę? Powinnam jak najszybciej stąd uciekać, a nie rozpływać się nad jego głosem.
– Nnnie ch-c-c-c-cę, ale muszę dostać pieniądze, które mi obiecali – jąkam się.
Jego postać mnie onieśmiela, no i oskarżycielskie spojrzenie. Jaki on ma do cholery problem?
– Ile? – odzywa się nagle, ciężko wzdychając i zaciskając szczękę. Patrzę na niego z pytającym wyrazem twarzy, nie rozumiejąc, o co dokładnie mu chodzi. – Ile ta banda kretynów musi ci zapłacić?
– Pięć tysięcy, na tyle się umawialiśmy, to znaczy, łącznie dziesięć, ale pięć już dostałam – odpowiadam. Ręce pocą mi się z nerwów.
Czuję się jak tania dziwka, gdy rzuca mi zwitek banknotów, ale w końcu po to tu przyszłam. Mam to, co chciałam. Zrobiłam to, za co mi zapłacono. Teraz mogę iść do domu i pierwszy raz spać spokojnie, chociaż zapewne wcale nie będę spała, bo stres i zszokowanie tym, na co się odważyłam, nie pozwolą mi na to. Pociesza mnie fakt, że przez jakiś czas nie będę musiała się martwić o rachunki i jedzenie. Najważniejsze, że opłacę również zaległy czynsz za mieszkanie. Dach nad głową jest wart utraty odrobiny godności. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę w stanie z powrotem spojrzeć na siebie w lustrze. Kiedyś.
– Wezwę ci taksówkę. – Mężczyzna przerywa milczenie, a ja spoglądam na niego.
Nie spodziewałam się, że jeszcze coś do mnie powie. Kręcę przecząco głową.
– Dobra, w takim razie cię odwiozę.
Nie daje mi nawet szansy na kolejne protesty, tylko ciągnie mnie za łokieć w stronę wyjścia z klubu. Moi koledzy patrzą w naszą stronę, nie wiedzą, czy mają zareagować, czy też nie, pokazuję ręką, że wszystko w porządku i wracają do swoich zadań. Nie jest w porządku, ale awantura jest niepotrzebna. Coś czuję, że nieznajomy i tak postawiłby na swoim. Instynktownie wyczuwam, iż opór nie przyniesie żadnych rezultatów.
Na parkingu prowadzi mnie do szarego lamborghini, a ja przez chwilę nie mogę wyjść z podziwu. Mam jechać tym do domu? Przecież… mieszkam na Bronksie, tam nie jest zbyt bezpiecznie. Siłą wpycha mnie do samochodu, dalej mam na sobie jego marynarkę, więc on zapewne marznie. Jednak doceniam ten gest, bo dzięki temu jest mi ciepło.
– Gdzie mieszkasz? – pyta, odpalając auto.
Jest mi wstyd podać adres, ale co mam zrobić? Muszę.
– Na Bronksie.
– Żartujesz, prawda?
Spodziewałam się tego, ludzie zawsze tak reagują.
Nie odzywam się więcej, nie ma sensu. On jest bogaty, widać po ubraniach, po zachowaniu… Zresztą, przypomina mi kogoś, z kim chodziłam do szkoły, gdy rodzice byli razem. Kiedy było nas stać na więcej rzeczy, to była prywatna szkoła… Wygląda jak starsza wersja Dantego Soprano, syna właścicieli szkoły. Jednak to była podstawówka, a od tego czasu upłynęło mnóstwo wody, mało prawdopodobne, że to on. Wręcz niemożliwe.
Jedziemy w ciszy, żadne z nas nie próbuje zacząć rozmowy. Sytuacja jest niesamowicie niezręczna, z Manhattanu jest spory kawał drogi, więc włączam radio, ale nie leci nic ciekawego. Nie przedstawiłam mu się nawet, on mnie również. Gdy podjeżdża pod mój blok, po prostu dziękuję i wysiadam. Każe mi zatrzymać marynarkę, to tyle. Już nigdy więcej pewnie się nie spotkamy. I tak oto wieczór mojego upokorzenia powoli odchodzi w zapomnienie.