- promocja
Debiutantka - ebook
Debiutantka - ebook
Tuż przed swoimi osiemnastymi urodzinami znika córka znanego polityka, Sara Lewicka. Jej bliscy łudzą się, że to kolejny wybryk dziewczyny – uciekała już nieraz, zawsze jednak dawała znać, że żyje. Tym razem jest inaczej, Sara z nikim się nie kontaktuje i ginie po niej wszelki ślad. Wszystko wskazuje na to, że weszła w świat seks-biznesu, a ten bezlitośnie wciągnął ją w swoje tryby.
Wkrótce po zaginięciu Sary na terenie Kampinosu zostają znalezione zwłoki dwóch młodych kobiet. Ich ciała leżą we wspólnym grobie, ubrane w ascetyczne białe koszule, a na szyjach zmarłych połyskują święte medaliki. Choć miejscowi twierdzą, że za wszystkimi nieszczęściami, jakie dzieją się w okolicy, stoi zemsta diabła, jest wśród nich ktoś, kto dobrze wie, że to nie szatan układa swoje ofiary do wiecznego snu…
Śledztwo w sprawie zabójstw rozpoczyna komisarz Górny, natomiast prawdę o tym, co się stało z Sarą, próbuje poznać detektyw Julia Krawiec. By do niej dotrzeć, będzie musiała przeniknąć do warszawskiego półświatka i znaleźć odpowiedź na pytanie, czy ciemne strony życia stolicy i mroczne sekrety mieszkańców puszczy mają ze sobą coś wspólnego.
Debiutantka to szósty tom serii kryminalnej z bezkompromisową Julią Krawiec.
Marta Zaborowska – z wykształcenia politolog. Zadebiutowała w 2013 roku powieścią „Uśpienie”, która dała początek popularnej sadze kryminalnej z Julią Krawiec w roli głównej. Jej utwory charakteryzuje wielowątkowa fabuła oraz wartka akcja. Autorka, poza tematyką kryminalną, zgłębia w swoich powieściach zawiłe kwestie psychologiczno-społeczne, w które uwikłani są bohaterowie jej książek. Do dorobku pisarki zalicza się również powieść kryminalną „Jej wszystkie śmierci”, a także thriller psychologiczny „Lęki podskórne”.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-215-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie mogła wiedzieć, że las potrafi być tak bardzo ciemny. Hebanowy. Smolisty. Dotarło to do niej o wiele za późno, gdy była już zbyt daleko, by zawrócić. Biegła więc dalej, na oślep, z rękami wyciągniętymi przed siebie, jakby chciała rozpruć nimi czarną płachtę mroku i wpuścić choćby odrobinę światła księżyca. Daremnie. Blask sączący się przez chmury omiatał jedynie wierzchołki drzew, nie docierając nawet do połowy chropowatych pni.
Gąszcz wciągał ją w swój bezkres coraz głębiej, zamykając za jej plecami drzwi z ostrych gałęzi. Rozdzierały białą nocną koszulę na wątłych ramionach i raniły łydki. Nie czuła ani bólu, ani tego, że nocna wydzielina drzew oblepia jej skórę. Nie czuła nic poza strachem.
Dobry Boże, którędy teraz…
Dusiło ją w piersiach, ale nie przestawała biec. Co parę chwil coś z piskiem przelatywało nad jej głową i wzbijało się wysoko, po czym pikowało między sosny. To tylko polujące nietoperze, nie ma się czego bać, uspokajała samą siebie. Gdyby mogła, tak jak one, wzbić się i zobaczyć z góry jakąś drogę, jakiś dom.
Nic poza czarną ścianą pni.
Kolejna gałąź i kolejne ostre igliwie, które wbiło się w stopę. To wszystko nieważne, musi biec. Odgarnęła z twarzy lepką pajęczynę, która przywarła do policzków i rzęs.
Którędy, którędy…
Wytężyła wzrok, szukając choćby najmniejszego śladu ścieżki, wąskiego przesmyku, który mógłby zaprowadzić ją w bezpieczne miejsce.
Wszędzie ciemność.
Przystanęła tylko na chwilę, by nie umrzeć ze zmęczenia. Serce dudniło jej w piersiach, a płuca zdawały się rozpadać na milion kawałków. Oparła się plecami o drzewo i jęknęła. Najciszej, jak tylko mogła.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Jeszcze chwila, zaraz znowu ruszy. Nie powinna przystawać. Oblepione żywicą, przepocone ciało zdążyło już przyciągnąć owady. Czuła, jak jej skóra puchnie od dziesiątków ukąszeń. Nie może o tym myśleć. To wszystko minie.
Musi biec.
Ostatni oddech.
Oderwała się od drzewa i schyliła, by przejść pod powalonym konarem. Naprzód, naprzód! Ten las musi się wreszcie skończyć. Tylko czy nie zboczyła, gdy upadła i straciła na moment orientację? Nic nie widać, dokąd teraz…
To światło tam migocze? Jeszcze daleko, jakieś trzysta metrów, ale widać je wyraźnie. Dotrze tam i ocaleje.
Szybciej, szybciej!
Tam są ludzie. Pomogą jej. Nie zostawią na pastwę losu.
Nadstawiła uszu. Coś słychać, coraz wyraźniej, ale to nie ludzie. Echo niesie z innej strony.
Wycie, wściekłe ujadanie. Po puszczy szwendają się wilki, słyszała o tym. Mają młode, które muszą jeść. Potrzebują mięsa. Głupia była, że nie przewidziała tego. Za bardzo się śpieszyła. Zresztą, jaki miała wybór? Mogła czekać na śmierć w tamtym okropnym miejscu lub zaryzykować i puścić się biegiem w ciemność, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Teraz to już nieważne. Jest za późno, by to roztrząsać. Odgłosy są coraz bliżej i coraz wyraźniej słychać dyszenie. Niecierpliwe, podniecone, jak na polowaniu.
Powoli zaczynało do niej docierać, że nie chodzi o sarnę ani inną zwierzynę. To ona jest celem.
To jest polowanie na nią.ROZDZIAŁ I
Julia zatrzasnęła za córką i rodzicami drzwi pociągu relacji Warszawa–Zakopane i odsunęła się od torów. Podeszła pod okno ich przedziału i nakazała Sylwii je otworzyć.
– Baw się dobrze. Ale nie tak dobrze, żebym musiała interweniować! – zawołała, grożąc palcem.
Sylwia potrząsnęła grzywką zabarwioną fioletowym sprejem.
– Trochę zaufania, mamo. Nie jestem dzieckiem.
– Pamiętaj, żeby codziennie wysyłać mi wiadomość i zdjęcie z gór. Składane kijki są w dużej walizce, a inhalator w plecaku. Nie zgub!
– Spokojna głowa. Kijki i inhalator – powtórzyła Sylwia.
– I daj znać, jak tylko dojedziecie. Powinniście być na miejscu o ósmej rano.
Widziała, jak na tyłach przedziału ojciec układa bagaże na górnych półkach, a matka wyjmuje prowiant i termos, a zaraz potem pompowane poduszki do spania. Decyzję o wyjeździe podjęli trzy dni temu. Ukochanej wnuczce należał się wypoczynek w zamian za przejście do kolejnej klasy. Świadectwo było co prawda bez paska, ale ważne, że zakończyła rok szkolny bez poprawek. Jej zachowanie wychowawczyni określiła jako poprawne, co i tak, biorąc pod uwagę liczbę uwag w e-dzienniczku, Julia uznała za sukces.
Mały pensjonat na obrzeżach Zakopanego już na nich czekał. Podobnie jak oscypki na Krupówkach i biały niedźwiedź na Gubałówce.
Pociąg ruszył planowo, gdy tylko tablica świetlna pokazała 22.45. Cała trójka wychyliła się przez okno i pomachała Julii na odjezdne.
Dwa tygodnie spokoju i odpoczynku.
Na samą myśl o ciszy panującej w domu zrobiło jej się błogo. Miała zamiar jedynie czytać książki i oglądać filmy. Może uda się jeszcze zmienić ten koszmarny zielony kolor ścian w sypialni Sylwii i wyskoczyć w ramach nagrody na dobry tajski masaż.
Wbiegła po schodach na poziom zero i skierowała się na parking. Zapaliła silnik w skodzie i włączyła radio.
_W centralnej części kraju po ostatnich opadach deszczu spodziewany jest wzrost temperatury nawet do trzydziestu jeden stopni. Na południu czyste niebo, jedynie w weekend należy spodziewać się zachmurzenia i umiarkowanych opadów deszczu. W Wielkopolsce zapowiadane jest…_
Przecięła Aleje Jerozolimskie i wjechała w Emilii Plater. Minęła stare kamienice i kilka kawiarenek, przy których stały stoliki z tlącymi się latarenkami. Lato rozpieszczało napęczniałymi od zieleni drzewami, pod którymi przystawali grupkami młodzi ludzie albo spacerowicze z psami.
Dwa tygodnie raju.
Julia uśmiechnęła się na tę myśl i z zadowoleniem zakręciła palcami młynka na kierownicy. Dawno nie była taka rozluźniona. Nie wcisnęła klaksonu nawet wtedy, gdy na rogu z Wilczą jakiś chłopak ze słuchawkami na uszach niemal wlazł jej pod koła. Przepuściła go, wykonując miękki ruch ręką, i już miała ruszyć, kiedy usłyszała sygnał policyjnej syreny.
Obróciła głowę w lewo i zobaczyła, jak radiowóz podjeżdża właśnie przed jedną z kamienic, a następnie podskakuje, parkując częściowo na krawężniku. Nie miała pewności, czy w półmroku wzrok jej nie zwodzi, ale wydało jej się, że jedna z wysiadających z auta osób ma na sobie znajomą bluzę Abercrombie. Wrzuciła wsteczny bieg i cofnęła się o kilka metrów, by swobodnie wykręcić w Wilczą. Stanęła tuż za radiowozem i wyłączyła silnik.
Teraz miała już pewność, że to Górny. Podszedł do klatki schodowej i czekającego tam mężczyzny, który wyglądał na zniecierpliwionego i spiętego. Ręce mu się trzęsły, gdy wyjmował z kieszeni spodni składany portfel. Machnął Górnemu przed nosem dowodem osobistym i jeszcze jakimś dokumentem. Musiał być do niego bardzo przywiązany, bo nie miał zamiaru wypuścić go z dłoni. Okazany kwit nie zrobił na Górnym wielkiego wrażenia. Rzucił jedynie okiem, by spisać dane, po czym nakazał mężczyźnie schować oba dokumenty, a potem podszedł do drzwi wejściowych kamienicy i wcisnął guzik domofonu.
Julia trzasnęła drzwiami skody i ruszyła w ich kierunku. Górny, słysząc kroki za plecami, obrócił się odruchowo.
– Co tu robisz? Nieważne, zaczekaj. – Zatrzymał ją gestem dłoni, nim zdążyła podejść bliżej.
Podeszła znowu do skody i oparła się plecami o drzwi. Obserwowała, jak Górny wraca z niczym sprzed klatki i ponownie wdaje się w dyskusję z mężczyzną, który gestykuluje zaciekle przed jego twarzą. W końcu przestał. Zwiesił ręce i zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Fajki. Lepsze od Nervosolu. Kilkakrotnie próbował zapalić papierosa, jednak za każdym razem zapałka łamała się, gdy pocierał nią o draskę. Górny podsunął mu w końcu zapalniczkę i wskazał ławkę pod oknami kamienicy. Miał czekać.
– Co się dzieje? – spytała Julia, gdy w końcu do niej podszedł, zostawiając mężczyznę samego. – Jakaś domowa szarpanina? Właśnie przejeżdżałam i zobaczyłam, że jest akcja.
Górny wskazał ruchem głowy na mężczyznę.
– Ten gość w garniturze od kilku miesięcy szuka swojej córki. Uciekła z domu na początku marca i od tamtej pory odezwała się tylko dwa razy, i to do siostry.
– Coś zaniepokoiło rodzinę?
– Niby nie, nie sprawiała wrażenia, że dzieje się jej krzywda. Ale ta rozmowa odbyła się pod koniec kwietnia i potem kontakt już całkiem się urwał. Ktoś ją tu widział, więc ojciec dziewczyny zażądał naszej interwencji. Podobno zakotwiczyła się w tej kamienicy.
– Facet chce odzyskać małoletnią córkę, nie ma w tym nic dziwnego.
– Nie taką znowu małoletnią. Panna ma osiemnaście lat.
– Zatem ma prawo robić po swojemu. Może wraz z otrzymaniem dowodu osobistego zamarzyło jej się żyć na własny rachunek, zarabiać i utrzymywać za własne pieniądze. Niejeden ojciec by się z tego ucieszył.
– Ale nie ten. Ten chce ją z powrotem.
– Obawiam się, że jest na straconej pozycji. Ten, jak mu tam…
– Lewicki.
– Lewicki powinien przyjąć do wiadomości, że epoka patriarchatu dawno się skończyła. Jedyne, co możesz zrobić, to sprawdzić, czy dziewczynie nic nie grozi. Przypuszczalnie ich wzajemne relacje to jeden wielki bajzel, więc jeśli ona nie ma ochoty na kontakty z ojcem, do niczego jej nie zmusi. Jak wspomniałeś, jest dorosła.
– Problem w tym, że w chwili zniknięcia nie była.
– I nie pofatygował się wtedy na policję?
– Wolał nie robić sensacji. To grubsza sprawa.
Julia przyjrzała się Górnemu z ciekawością. Miała za sobą wiele spraw o zaginięcie, ale nie słyszała jeszcze, by osobie, której ginie dziecko, zależało na dyskrecji.
– Ludzie robią raban, kiedy znika im pies, a co dopiero córka – zauważyła.
– Nie wiesz wszystkiego. – Adam zerknął kątem oka na mężczyznę. – W każdym razie ograniczył się do wstawienia zdjęcia dziewczyny na stronie o zaginionych młodocianych. Jeden z mieszkańców tej kamienicy zajrzał tam, bo sam akurat szuka bratanka, i zobaczył ogłoszenie. Przypomniał sobie, że natknął się na tę dziewczynę parę razy na klatce schodowej. Zawsze późnym wieczorem, kiedy wracał z drugiej zmiany. Zadzwonił więc i teraz Lewicki waruje tu od dwóch godzin. Domofon w jej mieszkaniu nie odpowiada. Mieszkańcy nie chcieli go wpuścić na klatkę schodową, bo obcy.
Julia przesunęła wzrokiem po oknach kamienicy. W większości były ciemne, tylko gdzieniegdzie paliła się żarówka.
– Gdyby dziewczyna chciała się z nim spotkać, zeszłaby już dawno temu. Cały blok patrzy zza firanek na tę policyjną dyskotekę, więc chyba nie masz wątpliwości, że ona też zdążyła już ją zauważyć.
Spojrzeli na jednego z towarzyszących Górnemu funkcjonariuszy, który zaczął z kimś dyskusję przez domofon.
– Na klatkę wejdziecie, tylko co potem? – Julia wzruszyła ramionami. – Wyważycie drzwi? Szkoda tego Lewickiego, kimkolwiek jest, ale według mnie jego córka już podjęła decyzję.
Górny wsunął dłonie w kieszenie spodni.
– Idź i mu to powiedz. Pofilozofuj o trudnej młodzieży i o tym, że patriarchat to przeżytek. Powinien zrozumieć, bo głupi nie jest. Tylko załamany. Możesz przy okazji napomknąć, że za wprowadzanie organów ścigania w błąd grozi mu półtora kafla grzywny albo areszt. Facet ledwie się ławki trzyma, ale wyrzuć to z siebie. Dobij człowieka.
– A tak konkretnie to za co niby ta grzywna?
– Lewicki twierdzi, że dziewczyna została zmanipulowana i jest tu przetrzymywana wbrew własnej woli.
– Że niby wpadła w macki jakiejś szemranej sekty? – Julia zmarszczyła brwi. – Mało prawdopodobne. Sekciarze nie bunkrują się w centrum miasta. Mają do tego porzucone chaty na wsiach. Komuna rządzi się wolnością i nie wdycha smrodu spalin. Poza tym w takiej kamienicy wystarczy głośniej krzyknąć przez ścianę o pomoc.
– Właśnie o tym mówię. Być może Lewicki odgrywa tu jakiś teatrzyk. Według drugiej z jego córek, tej od telefonicznych połączeń, ta cała obława to tylko bezzasadna pokazówka. Lewicki próbował ją tu ściągnąć, żeby przekonała siostrę do wyjścia, ale odmówiła.
Julia wyjrzała zza ramienia Górnego i zatrzymała wzrok na mężczyźnie. Siedział pochylony, z szeroko rozstawionymi kolanami, na których opierał łokcie. W palcach trzymał tlącego się papierosa, ale nie palił, pozwalając bibułce spopielać się milimetr po milimetrze.
– Na moje oko dziewczyna zwiała, bo miała dość życia w gołębim puchu – stwierdził Górny. – Rodzina jest ustawiona, facet to polityk. Żyje na świeczniku.
– Jak wysoki jest ten świecznik?
– Wystarczająco, żeby nie chcieć jazgotu wokół swoich bliskich.
– Jazgot w przypadku zaginięć zazwyczaj pomaga.
– To twoja perspektywa, Julia. Lewicki to prawicowy działacz. Poglądy fundamentalne, czystość przedślubna, wycieczki do Lichenia i tak dalej. Dziewczynie takie życie zapewne stawało kością w gardle, więc gdyby przyszło do publicznego prania rodzinnych brudów, kilka z nich mogłoby wypłynąć na powierzchnię. Nie każdy lubi tracić twarz w takich okolicznościach.
– Młodych bardziej ciągnie do życiowej kaskaderki niż do konserwatyzmu, i z tym nie ma co dyskutować. Wyświadczę ci przysługę. Wejdę na górę i z nią porozmawiam. Nie chce gadać z wami, ale może mnie się uda do niej dotrzeć.
– Liczysz na solidarność jajników?
– Na niepisany pakt o kobiecej nieagresji. To jeszcze dzieciak, może po prostu potrzebuje się wyżalić i wybeczeć. Ojca trzymaj z daleka od drzwi mieszkania, tych dwóch gliniarzy też. Na ich widok dziewczyna może spanikować. Zabunkruje się i tyle ją zobaczycie. O ile w ogóle tam jest.
Widziała, że Górny się waha. Może bił się z myślami, czy aby nie powinien umyć od tej sprawy rąk i przekazać jej obyczajówce. Albo nie chciał dopuścić Julii do konfrontacji z rodziną Lewickich. W końcu miało być dyskretnie i bez szumu.
– Nic na siłę – powiedziała Julia, zgadując, że nic tu po niej. – Na pewno świetnie to wszystko ogarniesz. Spokojnej nocy, Górny. Wracam do siebie, do wanny z bąbelkami i miękkiego łóżka.
Zabrzęczała kluczykami i odeszła w stronę skody. Nie zdążyła otworzyć drzwi, kiedy Lewicki stanął za jej plecami.
– Słyszałem, co pani mówiła. Jeśli uważa pani, że jest inny sposób, by dotrzeć do Sary, aniżeli za pomocą policji, to…
Obróciła się i spojrzała w stalowoszare oczy mężczyzny. Były zmęczone, jakby nie spał od tygodni. Zapewne tak właśnie było. Trudno się zasypia ze świadomością, że w pokoju za ścianą brakuje jednego członka rodziny.
– Sara. Piękne biblijne imię. – Uśmiechnęła się ciepło.
– Sam je dla niej wybrałem. Chciałem, by była silna i oddana Bogu.
– „Będę jej błogosławił tak, że stanie się ona matką ludów i królowie będą jej potomkami”. Tak to brzmiało?
– Mniej więcej. Księga Rodzaju.
– Wiem.
Skinął z uznaniem głową, odwzajemniając uśmiech. Nawet jakby się bardziej wyprostował. Kiedy siedział przykulony z papierosem w dłoni, nie zwróciła uwagi na jego wygląd. W mdłym świetle ulicznej latarni trudno dostrzec szczegóły, wydawał się tylko beżową plamą. Teraz widziała go dokładnie. Wysoki, ubrany w markowe ciuchy i modne mokasyny pasujące odcieniem do reszty. To jednak nie był beż, lecz taupe, bardziej szlachetny odcień. Idealny na letni wieczór.
– Moje nazwisko Lewicki – powiedział, zgadując, że Julia próbuje skojarzyć jego rysy.
Łukasz Lewicki, polityk optujący za ochroną katolickich rodzin, zagorzały lobbysta moralności. Już rozpoznała tę twarz. Jakiś czas temu sprawa Lewickiego przewijała się przez nagłówki internetowych artykułów. Chodziło o jakiś skandal, ale nie pamiętała szczegółów.
– Julia Krawiec. – Wyciągnęła do niego rękę. – Mogę spróbować porozmawiać z pańską córką, ale… w takich sprawach radziłabym skorzystać z pomocy specjalisty.
– Negocjatora? – Mężczyzna uniósł brwi.
– Bynajmniej. Negocjacje z dorosłymi dziećmi to sprawa z góry przegrana. Chodziło mi raczej o dobrego psychologa. Jeśli rozumiem sytuację, córka nie chce w ogóle z panem rozmawiać, a pan nie ma pojęcia dlaczego.
– Zapomniała, kim jest. Pogubiła się. Ktoś namącił jej w głowie i odeszła z domu bez słowa. Sara jest taka… pokorna. Takie jak ona najłatwiej skrzywdzić.
– A pan chce tylko jej dobra.
– Jak każdy ojciec. To moje ukochane dziecko. Niby wszystkie dzieci kocha się tak samo, a mimo to… Niech ją pani stamtąd wyciągnie, może pani posłucha.
Górny nie wydawał się zachwycony, kiedy wrócili przed drzwi klatki schodowej.
– Mieszkanie na parterze, to z zaciągniętymi zasłonami. – Lewicki wskazał palcem na okno.
Mimo ciepłego wieczoru pozostawało zamknięte. Jednak w środku ktoś był. W pokoju paliła się lampa, wąska przerwa między szkarłatnymi storami wypuszczała na zewnątrz cienki pasek przygaszonego światła.
Jeden z policjantów już od dłuższej chwili stał w progu otwartej klatki schodowej. Julia wbiegła po stopniach i stanęła przed masywnymi drzwiami w ciemnobrązowym kolorze. Po naciśnięciu dzwonka odpowiedziała jej cisza. Zapukała. W przedpokoju coś się poruszyło, jednak nikt nie podchodził do wejścia.
– Saro? – zawołała. – Otwórz, chcę pogadać. – Załomotała ponownie i szarpnęła za klamkę. – Wejdę sama, obiecuję.
Znów usłyszała jedynie szmer dobiegający z wnętrza mieszkania.
Stojący na dole klatki schodowej Górny pokręcił głową z rezygnacją.
– Masz swój pakt o nieagresji.
– Sprawdziliście, do kogo należy ten lokal? – zapytała Julia, widząc, że nie ma tabliczki z nazwiskiem. W starych blokach i kamienicach wciąż można było takie spotkać. Zwłaszcza ludzie w podeszłym wieku nie pozbywali się ich z sentymentu do dawnych czasów, gdy były normą.
Górny nie zdążył zareagować, kiedy dobiegł ich dźwięk otwierania drzwi po drugiej stronie korytarza. Stanął w nich pękaty mężczyzna po sześćdziesiątce z nieumiejętnie przytwierdzonym do głowy czarnym tupetem, ubrany w rozciągnięte spodnie od dresu i pomarańczową bluzę z dekoltem.
– Ja państwu powiem, co się tam dzieje – odezwał się, robiąc krok do przodu. – Zwłaszcza po nocach. Drzwi to się tutaj nie zamykają – dodał rozwlekle i na tyle znaczącym tonem, by wszyscy dobrze go zrozumieli. – Mieszkanie jest wynajmowane, odkąd jego właściciel dwa lata temu wyjechał do Japonii. Nie był tu ani razu, więc nie ma pojęcia, że Sodoma i Gomora…
Julia odniosła wrażenie, że cokolwiek dzieje się za drzwiami mieszkania, facet z peruką musi bardzo cierpieć, że nie bierze w tym udziału.
– Po prostu rozwalcie te drzwi i wymiećcie stąd to towarzystwo – podpowiedział Tupet, poprawiając ręką spodnie w kroku. – Wstyd na całą kamienicę. W końcu z policji jesteście, stróże prawa, nie? No, na co czekacie?
Julia podeszła do niego i wskazała ruchem głowy przedpokój.
– Lepiej będzie, jeśli wróci pan do siebie. Życzę spokojnej nocy.
Odczekała, aż za mężczyzną szczękną zamki, i wróciła pod ciężkie drzwi.
– Nie odejdę stąd bez córki – odezwał się Lewicki. – Cokolwiek się dzieje za tą ścianą, zabiorę ją stąd. Jeszcze dziś zaśnie w swoim łóżku, a jutro usiądzie z całą rodziną przy stole i będzie zdmuchiwać świeczki na urodzinowym torcie.
– Jutro? – zaciekawiła się Julia.
Kiwnął od niechcenia głową.
– Zatem wciąż jest nieletnia. Tupet miał rację, trzeba rozwalić drzwi. Masz powód, Górny, żeby wejść tam siłą. Pan, panie Lewicki, zostaje na dole – zaznaczyła.
Pod drzwi ktoś podszedł. Usłyszała przekręcany od środka zamek.
W progu stanęła około trzydziestoletnia kobieta, szczupła, o czarnych włosach związanych w ciasny warkocz sięgający pasa. Ubrana w spodnie moro i sportowy podkoszulek z błyszczącymi literami układającymi się w napis „sexy lady”. Sexy były też grube ciemne brwi i różowa pomadka na wypełnionych ponad miarę ustach.
– Wszystko słyszałam – powiedziała, opierając się o futrynę. – Staruch łże, aż mu dym uszami idzie. Więc dla jasności, bo nie chcę mieć problemów z władzą: prowadzę prywatny salon sportowy. Dla VIP-ów, ma się rozumieć, dlatego to chyba jasne, że przychodzą o różnych porach. Bywa, że i o północy, w końcu miasto nie śpi. – Poruszyła dwukrotnie brwiami. – Za to staruch już powinien, zamiast wisieć na judaszu. A ta smarkata, co o nią ten cały cyrk przed oknami… mówiła, że skończyła dwudziestkę. Inaczej bym jej tu nie wpuściła. I żeby była jasność: do niczego jej nie zmuszałam. Sama chciała.
Górny stał już za Julią.
– Salon sportowy – powiedział z przekąsem. – A Lewicka pracowała zapewne na recepcji. Zapisy robiła.
– Powiedzmy.
– To pani mieszkanie?
– Moje. Staruch z naprzeciwka gówno wie. Kupiłam je sobie od Japońca na Gwiazdkę. Taki prezent za ciężką pracę.
– A pani to?
– Angelina Jolie. Nie widać? – Dziewczyna machnęła warkoczem.
– Widać – przyznał Górny. – Dokumenty pani poproszę.
Wyjęła z wiszącej w przedpokoju torby portfel i podała mu dowód osobisty wystawiony na nazwisko Andżeliki Wasiak.
– Gdzie jest dziewczyna?
Wasiak wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, nie najęłam się na jej niańkę.
– Od kiedy tu mieszka?
– Proponuję inaczej zadać pytanie: od kiedy tu nie mieszka. Od kilku tygodni. Zaraz, niech pomyślę. No, będzie ze dwa miesiące, jak się zwinęła razem ze swoimi klamotami. Krzyżyk jej na drogę.
– Rozejrzymy się, jeśli to nie kłopot.
– Żaden, byle szybko, bo grafik mam napięty. Po dziewczynie nie ma śladu, nie znajdziecie nawet włosa. A co do starucha, to powtórzę: pieprzy jak potłuczony. Działam dyskretnie i żadne balangi tu nie odchodzą. Jeśli coś słychać, to od wysiłku. Ludziom zdarza się jęknąć. Co za typ… Pewnie znów macał się po rozporku, zbok jeden. Manię ma jakąś. W jego wieku rozglądałabym się raczej za trumną, a nie fantazjowała! – krzyknęła w stronę drzwi naprzeciwko. – No to jak, wchodzicie?
Przedpokój z wbudowanymi w ścianę szafami o lustrzanych frontach rozdzielał się na dwa pokoje, kuchnię i łazienkę. Julia pchnęła pierwsze drzwi po prawej.
Pokój, jak przystało na starą kamienicę, był pokaźny. Zwykle w takich murach pomieszczenia mają metraż dwóch izb z klasycznego bloku – tutaj też tak było. Wysokość pomieszczenia także imponowała. Trzy metry, może nawet z górką. Nie to jednak przykuło uwagę Julii. Dwie ściany wyłożone były lustrami, a między nimi znajdował się płaski podest z wbitą weń metalową rurką, której drugi koniec zamocowano przy suficie. Wokół podestu ustawione były w czworobok długie kanapy obite czarną skórą.
– Pole dance? – Julia weszła na podest i pociągnęła za rurkę. – Dobra rzecz, ostatnio w trendach. Wystarczy mieć trochę mięśni w udach.
Kobieta puściła do niej oko.
– Mocne uda to podstawa. Widzę, że się pani zna. Polecam spróbować.
– O niczym innym nie marzę – odparła Julia, widząc szatański uśmieszek Górnego. – A to – wskazała na kanapy – przebieralnia czy widownia?
Nie miała wątpliwości, że znalazła się w centrum rozrywki. Brakowało tylko leżącego gdzieś zwitka banknotu, przeoczonego przez sprzątaczkę. Podłoga była jednak idealnie wyczyszczona, podobnie jak dywan, który dodatkowo musiał być świeżo po odkurzaniu. Czerwony włos układał się idealnie w jedną stronę.
Lokal gotowy na przyjęcie VIP-ów, pomyślała Julia, po czym przeniosła wzrok na stojący pod oknem barek-komodę. Lśnił czernią lakierowaną na wysoki połysk. Ustawione na nim kieliszki, odwrócone denkami do góry, błyszczały w mdłym świetle podsufitowej listwy ledowej.
– Miło tu – przyznała Julia. – Aż się nie chce wychodzić.
Otworzyła drzwi barku. Liczba butelek rudego bourbona i whisky zawstydziłaby niejedną uliczną knajpę.
– Coraz milej – zauważyła z uznaniem.
Kobieta tylko wzruszyła ramionami.
– Dla rozluźnienia po wysiłku. Jedni wolą energetyki, inni procenty.
– A jeszcze inni próbują zrobić z nas idiotów. Wiedziałeś, Górny, że tak teraz wyglądają sale treningowe?
Adam skrzyżował ręce na piersiach.
– Najwyraźniej coś mnie ominęło. Zastanawiam się, co czeka nas za kolejnymi drzwiami.
– Obstawiam, że orbitrek, ławka do ćwiczeń i rower – odparła z rezonem Julia. – Przecież pani powiedziała wyraźnie, że chodzi o gimnastykę.
Julia wyminęła ją i pchnęła drzwi do drugiego pokoju. Był bardziej wypoczynkowy niż sportowy. Niemal całą jego przestrzeń zajmowało wysokie łóżko z metalowym, ażurowym wezgłowiem i mięsistym materacem. W jego nogach leżała złożona pikowana narzuta w karminowym kolorze. Pod ścianą stała przeszklona gablota.
– Liny, metalowe zapięcia i łańcuchy – mruknął Górny, zaglądając przez szybę. – Prawdziwa świątynia sportu.
Ukucnął i przyjrzał się, co stoi na niższej półce. Żele w różowych i niebieskich butelkach.
– To dla lepszego poślizgu? – zapytał na widok napisu „Back door”. – Domyślam się, że goście wylewają tu litry potu. A teraz do rzeczy. Sara Lewicka. Co tu robiła?
Wasiak najpierw poprawiła narzutę na łóżku, wygładzając zagięcie, po czym usiadła na jego brzegu.
– Pan władza pyta serio? Mam to wyrazić explicite? – spytała niewinnie, gładząc palcami biel materaca. – A co niby może robić ładna młoda dziewczyna w takim miejscu? Sara dawała ludziom szczęście. To chciał pan usłyszeć?
Zapakowanie Andżeliki Wasiak do radiowozu zajęło Górnemu zaledwie kilka minut. Kobieta poprosiła jedynie o czas, by odwołać umówionych klientów, a potem ze spokojem wsiadła ze swoją torbą LV do auta.
– Jak nic dostanie dziesięć lat za stręczycielstwo. – Adam trzasnął za nią drzwiami.
– Najpierw musisz jej udowodnić, że zmuszała Lewicką do prostytucji – odparła Julia. – A na to nie masz żadnych dowodów. Kasy fiskalnej w mieszkaniu Wasiak jakoś nie zauważyłam. Poza tym Sara mogła pracować na własny rachunek, a pokój tylko wynajmowała.
– Musiałaby spać na materacu w kuchni, bo przecież nie w głównej loży ani w pokoju wspinaczkowym – zdiagnozował Górny. – Wezmę tę gwiazdę fitnessu na magiel, to może wyśpiewa coś więcej. Przez to zamieszanie zapomniałem spytać, co u ciebie. Odwiozłaś rodzinkę na stację?
Julia kiwnęła głową. Zgodnie z rozkładem PKP Sylwia z dziadkami powinni właśnie mijać Żyrardów.
– Przede mną dwa tygodnie nic-nie-ro-bie-nia. Już zapomniałam, jak to jest. Jutro zamierzam spać do dziesiątej, i ani minuty krócej.
– Może mógłbym…
– Najpierw załatw sprawę z Wasiak.
Odeszła do swojego auta i przekręciła kluczyk w stacyjce. Chciała jak najszybciej wrócić do mieszkania i pozbierać z podłogi porozrzucane przy pakowaniu ubrania Sylwii. Potem czekała na nią już tylko radość z dopiero co odzyskanej wolności.ROZDZIAŁ III
_Wreszcie oprzytomniała. – Ręka uniosła się nad zmizerowaną twarzą, po czym przesunęła w lewo i w prawo. – Dochodzi do siebie. Wzrok ma jeszcze błędny, jakby wypiła pół litra, ale chyba nas widzi. No, odezwij się, mała. Widzisz nas? Kiwnij głową._
_Obrzmiałe powieki drgnęły. Chciała wykonać jakikolwiek ruch, jednak ból był nie do zniesienia. Ciało piekło, jakby dopiero co wyciągnięto ją z ognia._
_– Nie chce kiwnąć. Uparta jaka._
_Zamknęła na powrót oczy. Wolała nie widzieć tego, co się dzieje wokół niej. Byłoby lepiej, gdyby umarła tam, w lesie, z dala od tego przerażającego miejsca. Tu mieszkało Zło, jak je nazwała pierwszego dnia. Nie mogła nadać mu innej nazwy, jakiegoś imienia. Nic innego nie pasowałoby do tego człowieka. Tylko Zło. Zło w czystej postaci._
_– Jutro zmienimy ci bandaże, te już całkiem przesiąkły – usłyszała. – I nie wierć się za bardzo, bo jeszcze szwy ci na żebrach popękają. Ciągną, co? Nie krzyw się, muszą ciągnąć. Przywykniesz, ślicznotko. Jeszcze nikt od tego nie umarł. Poboli, popiecze i w końcu przestanie. No chyba że wda się zakażenie od nici – zachichotało podle Zło. – Ale innych nie było, tylko zwykłe, do owerloka. Chyba nawet już się wdało. Niech no cię powącham… Ano, już trochę śmierdzisz. Też to czujesz? Ropa. Trzeba przyłożyć spirytus, a jutro wreszcie porządnie cię wykąpać._
_Chciała krzyknąć, ale obłożone kompresem wargi wydały z siebie tylko cichy jęk._
_– Co mówisz? Że tęsknisz za wanną? Będzie wanna, ja zawsze dotrzymuję słowa, przecież wiesz._
_Znów ten śmiech. Chamski i odrażający._
_– Jutro, ślicznotko, jutro. Teraz odpoczywaj. Musisz szybko dojść do formy. Potrzebna jesteś, ale nie w takim stanie. Nie śmierdząca._
_Nogi, obute w ciężkie trepy, zaszurały. Spod przymkniętych powiek obserwowała, jak ciemna ludzka postać oddala się od jej posłania. Ten potwór zaraz stąd zniknie. Odejdzie, ale za kilka godzin znowu wróci. Przyniesie spirytus i ohydną papkę do jedzenia. A jutro… lepiej, żeby jutra nie było._
_Na samą myśl o tym, że wszystko znów zacznie się od nowa, łzy napłynęły jej do oczu._
_– Zostaw ją już! – usłyszała jak przez mgłę drugi głos. Jemu też nadała imię. Był Cieniem, mrocznym uczniem swego mistrza. – Nie pieść się z nią tak, nie warto._
_Sylwetka, która pojawiła się w prześwicie drzwi, kiwała się niecierpliwie._
_– Idę przecież – odpowiedziało Zło. – Koc jej tylko dam, bo się telepie jak w febrze._
_Poczuła, jak na jej wychłodzone piersi owinięte metrami bandażu spływa ciepło. Nagroda za to, że przez ostatnią dobę nie zrobiła żadnego głupiego numeru. Gdyby nawet chciała, nie byłaby w stanie. Pełna przytomność wróciła jej dopiero nad ranem. Zobaczyła zagrzybiony sufit i wiszący na ceglanej ścianie obrazek z napisem „Uśmiechnij się, to będzie dobry dzień”. Zrozumiała, że znów tu jest, w swoim więzieniu z wąskim materacem zamiast łóżka i z wiadrem na odchody._
_Odczekała, aż zostanie sama. Aż zgaśnie żarówka w wąskiej śluzie prowadzącej z jej celi do wnętrza domu i szczękną drzwi do piwnicy. Podciągnęła się na zdartych łokciach i spróbowała poruszyć nogami. Ból był zbyt silny, opadła na poduszkę i zakryła dłońmi usta, by stłumić krzyk. Trzeba się uspokoić i oszczędzać siły. Kiedy minie zakażenie, ponownie spróbuje się stąd wydostać. Do tego czasu będzie posłuszna i pokorna. Musi, o ile nadal chce żyć._
* * *
Michalina przyniosła z kuchni dwa stołki i postawiła je pod oknem w zielonym pokoju. Obstawiony kosmetykami parapet szybko zamienił się w toaletkę, nawet zasłony wyregulowała tak, by wpadające przez szybę światło stało się miękkie i sprawiało wrażenie wieczornego. Otworzyła paletki z cieniami i oparła je lusterkami o szybę.
– Usiądź wreszcie – powiedziała do Julii, poklepując siedzisko jednego ze stołków. – Z taką twarzą nie pójdziesz przecież w miasto. Trzeba cię koniecznie podrasować.
Z taką twarzą? Julia nie widziała nic złego w swojej twarzy. Na co dzień wystarczały jej jedynie krem nawilżający i błyszczyk. Po tusz i szminkę sięgała w sytuacjach wyjątkowych. Dla Michaliny najwyraźniej każdy dzień był wyjątkowy, odkąd odkryła magię kosmetyków. Obok cieni i mascary na parapecie stanął eyeliner i rozświetlacz do policzków.
– Tylko na siebie popatrz. Chyba sama zdajesz sobie sprawę z tego, że…
– Że co, Bodnar?
– Że odstajesz. Problem jest, Julia. Jak by to ująć, żebyś dobrze mnie zrozumiała… Uważam, że masz za niski poziom Warszawki we krwi.
– Według mnie poziom jest optymalny. Poza tym nie idę na randkę, tylko do pracy. – Julia otworzyła kolorowe pudełeczko z pachnącym różem. – Ale ty się szykuj, z przyjemnością popatrzę, jak robisz z siebie słodką Barbie.
Michalina prychnęła z oburzeniem.
– Barbie to może mi co najwyżej stopy wymasować. Siadaj i ucz się.
Julia przycupnęła na stołku obok i zaczęła obserwować, jak czarny eyeliner sunie po górnej powiece Michaliny, robiąc kocie oko. Doszedł do tego smolisty tusz i szary cień, który utworzył smoky eye.
– Nieźle, co? – zamruczała Bodnar. – Tydzień ćwiczyłam, gapiąc się jednym okiem w lusterko, a drugim na makijażowe tutoriale na YouTubie. Ale warto było. Jest moc. No, teraz ty. Kreska, a potem cień. Dobierzemy pod kolor tęczówki. Powiekę masz zwykłą czy tłustą?
Julia spojrzała z rezerwą na wyciągniętą w jej stronę dłoń z eyelinerem.
– Nawet nie wiesz, o czym do ciebie mówię – westchnęła Michalina. – Zatrzymałaś się w średniowieczu. Włosów też pewnie nie nosisz? – zapytała, przyglądając się kucykowi Julii.
Sięgnęła po dużą kosmetyczkę i wyjęła z niej spięte gumką pasma blond loków.
– Prawdziwe, drogie jak cholera – poinformowała z bólem w głosie. – Termoloki chociaż masz?
Akurat były, wystarczyło wcisnąć wtyczkę do gniazdka. Po kilku minutach wałki nagrzały się na tyle, by Bodnar mogła je zawinąć na pasma i przytwierdzić klipsami do własnych włosów.
– Pierwsze wrażenie robi się tylko raz – powiedziała do swojego, prawie już gwiazdorskiego, odbicia w lustrze. – A ja mam dziś zamiar podbić ten syreni gród i trochę pohulać. Więc nie zdziw się, jeśli nie wrócę na noc. Kto wie, dokąd mnie zaprowadzi światło księżyca.
– Światło księżyca czy raczej seksualny post?
Michalina roztarła opuszką palca szminkę na ustach.
– O ile mój post się dziś zakończy, o tyle końca twojego raczej nie widać. Powiedz lepiej, czy masz jakieś dobre perfumy, bo swoich zapomniałam.
Julia przyniosła z łazienki opróżniony do połowy flakonik Pleasure.
– Bieda. Nie masz nic innego?
– Nie przeginaj, Bodnar. Jeszcze do niedawna smarowałaś się po szyi zwykłym dezodorantem w kulce.
Zostawiła ją w zielonym pokoju. W salonie sięgnęła po telefon i wybrała numer do szpitala. Poranna sytuacja z naćpanym chłopakiem z placu Szembeka nie dawała jej spokoju. W ostatnich tygodniach media stale trąbiły o kolejnych ofiarach dopalaczy i gangach sprzedających dragi niewiadomego pochodzenia. Dzieciaki z blokowisk załapywały się na tanie tabletki, chcąc odpłynąć na kilka godzin i zapomnieć o ojcu pijaku lub hejcie w szkole. Ten nastolatek też próbował uciec w nirwanę. Nawet nie zapytała go o imię. Dobrze, że przynajmniej zapamiętała nazwisko lekarza, który podpinał go pod tlen w karetce.
Połączono ją z tym człowiekiem, ale dowiedziała się tylko tyle, że po dotarciu do szpitala przekazał chłopaka dalej, na OIOM. To znaczyło, że było z nim naprawdę kiepsko. Prawdopodobnie miał niską saturację krwi albo dostał drgawek z powodu narkotycznego szoku. Niech pani spróbuje złapać doktora dyżurnego, usłyszała.
Spróbowała, ale dyżurny był nieosiągalny. Rozłączyła się i wyszła z papierosem na balkon. Wypaliła dwa, jeden po drugim, aż serce zaczęło jej bić niepokojąco mocno.
– No i jak?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki