Diabeł na wiosnę - ebook
Diabeł na wiosnę - ebook
Trzecia część serii o rodzinie Ravenelów.
Większość debiutantek, uroczyście wprowadzanych na salony, marzy jedynie o znalezieniu tam męża. Lady Pandora Ravenel, ambitna piękna dziewczyna, ma inne plany. Zamiast męczyć się udziałem w kolejnych balach składających się na słynny londyński Sezon, wolałaby siedzieć w domu i wymyślać gry planszowe, które zamierza sama produkować i sprzedawać. Jednak podczas jednego z przyjęć zostaje przypadkiem zamieszana w skandal i skompromitowana przez przystojnego nieznajomego.
Po latach unikania małżeńskich pułapek Gabriel, lord St. Vincent, ratując honor, musi się oświadczyć młodej buntowniczce, która zupełnie nie pasuje do jego pozycji i trybu życia. W istocie panna nie chce mieć z nim nic wspólnego. Poznawszy Pandorę lepiej, Gabriel odkrywa urok jej żywiołowego charakteru i jest gotów zrobić wszystko, by ją zdobyć.
Pandora ulega zalotom Gabriela i zgadza się za niego wyjść, pod warunkiem że będzie mogła samodzielnie prowadzić wymarzony interes. Wkrótce ściąga na siebie poważne kłopoty, a wynikła z nich dramatyczna sytuacja jest dla małżonków sprawdzianem wzajemnej lojalności i siły łączącego ich uczucia.
Świat wiktoriańskiej Anglii jest tu naszkicowany z typowym dla Kleypas ciętym dowcipem i wiernymi historycznie niuansami politycznymi. Zabawna i pełna uroku historia, która zachwyci czytelników od pierwszej do ostatniej strony.
"Kirkus Review"
Lisa Kleypas (ur. 1964) - bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie. Autorka mieszka w stanie Waszyngton wraz z mężem i dwójką dzieci.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-781-1 |
Rozmiar pliku: | 531 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Evangeline, księżna Kingston, wyjęła wnuczka z wanienki i owinęła miękkim białym ręcznikiem. Malec, gulgocząc radośnie, wyprostował krótkie nóżki i spróbował stanąć na jej kolanach. Mokrymi rączkami obmacywał twarz i włosy Evie, która ze śmiechem przyjmowała dziecięce czułości.
− Delikatnie, Stephen. – Skrzywiła się, kiedy chwycił za podwójny sznur pereł na jej szyi. – Och, wiedziałam, że nie powinnam ich mieć na sobie podczas twojej kąpieli. Stanowią zbyt wielką p-pokusę. – Evie zawsze trochę się jąkała, choć obecnie nieporównywalnie słabiej niż w młodości.
− Wasza Książęca Mość! – wykrzyknęła Ona, młoda służąca, zbliżając się pośpiesznie. – Sama wyjęłabym panicza Stephena z wanienki. Jest co dźwigać. Kawał chłopaka z niego.
− Nie trzeba, poradziłam sobie – zapewniła Evie. Ucałowała różowe policzki chłopczyka i odczepiła jego paluszki od naszyjnika.
− Wasza Książęca Mość jest bardzo łaskawa, że pomaga przy dzieciach, kiedy niania ma wolne. – Ona ostrożnie zabrała dziecko z ramion Evie. – Każda pokojówka chętnie by to robiła, bo przecież pani ma ważniejsze rzeczy na głowie.
− Nie ma n-nic ważniejszego od moich wnuków. Poza tym lubię spędzać z nimi czas… przypominają mi się lata, kiedy moje dzieci były małe.
Ona zachichotała, kiedy Stephen sięgnął do jej marszczonego białego czepka.
− Wypudruję go teraz i ubiorę.
− A ja sprzątnę przybory kąpielowe – zaproponowała Evie.
− Wasza Książęca Mość, nie ma mowy! − Dziewczyna bardzo się starała, by jej głos zabrzmiał nie tylko błagalnie, ale i stanowczo. – Nie w tej pięknej, jedwabnej sukni! Powinna pani siedzieć w salonie i czytać książkę albo coś wyszywać. – Kiedy Evie otworzyła usta, żeby zaoponować, kobieta dodała wymownie: − Niania urwałaby mi głowę, gdyby wiedziała, że pozwalam pani tyle robić.
Szach i mat.
Wiedząc, że niania urwałaby głowy im obu, Evie odpowiedziała zrezygnowanym skinieniem głowy. Nie mogła jednak się powstrzymać przed mruknięciem:
− Mam na sobie fartuch.
Służąca opuściła łazienkę z uśmiechem, by zanieść Stephena do dziecięcego pokoju.
Nadal klęcząc na dywaniku przed wanną, Evie sięgnęła za plecy, żeby rozwiązać troczki flanelowego fartucha. Pomyślała z żalem, że nie tak łatwo sprostać wyobrażeniom służby na temat tego, jak powinna się zachowywać księżna. Najchętniej zakazaliby jej wszelkiego wysiłku większego niż mieszanie herbaty srebrną łyżeczką. A choć miała już dwoje wnucząt, zachowała smukłą figurę i dość sił, by bez trudu wyjąć niemowlaka z wanienki po kąpieli czy pohasać z dziećmi w sadzie. Nie dalej jak przed tygodniem od głównego ogrodnika usłyszała wyrzuty, że wspina się na mur po zagubione strzały od zabawkowego łuku.
Zmagając się z opornym węzłem, usłyszała za sobą kroki. Mimo że nadchodzący niczym innym się nie zdradził, wiedziała, kim jest, jeszcze zanim opadł na kolana za jej plecami. Silne palce jednym pociągnięciem rozwiązały fartuch. Zmysłowy pomruk tuż przy jej szyi wzbudził przyjemny dreszcz na wrażliwej skórze:
− Widzę, że zatrudniliśmy nową nianię… Cudownie. – Męskie dłonie zręcznie wsunęły się pod materiał i pieszczotliwym ruchem przeniosły z bioder na piersi. – Jakie kształtne cycuszki… Myślę, że się sprawdzisz.
Evie przymknęła oczy i odchyliła się do tyłu, między jego rozsunięte uda. Delikatne usta, stworzone do grzechu i wrażeń, błądziły po jej karku.
− Chyba powinienem cię ostrzec – zabrzmiał ponownie niski, uwodzicielski głos. – Trzymaj się z daleka od pana domu. Tego niesławnego lubieżnika.
Uniosła kąciki ust w uśmiechu.
− Słyszałam o nim. Jest aż tak wyuzdany, jak mówią?
− Znacznie gorszy. Zwłaszcza wobec kobiet o rudych włosach. – Wyjął kilka spinek i na ramię Evie opadł długi warkocz.
− J-jak mam sobie z nim radzić?
− Często – odparł między pocałunkami.
Zachichotała, odwracając się w jego ramionach.
Nawet po trzydziestu latach małżeństwa Evie wciąż szybciej biło serce na widok męża, dawnego lorda St. Vincent, a obecnie księcia Kingston. Sebastian w dojrzałym wieku onieśmielał i olśniewał prezencją. Od czasu gdy przed dziesięciu laty przyjął książęcy tytuł, zyskał rys dostojeństwa, wyjątkowo pasujący do człowieka o tak rozległych wpływach. Jednak patrząc w jasnoniebieskie oczy księcia, ożywiane błyskami to ognia, to lodu, każdy mimowolnie przypominał sobie o jego burzliwej przeszłości. Ostatecznie kiedyś był jednym z najbardziej znanych hulaków w Anglii. A Evie mogła osobiście poświadczyć, że bynajmniej nie do końca wyzbył się swawolnej natury.
Czas obchodził się z nim wyjątkowo łaskawie. Sebastian pozostał urodziwym mężczyzną, szczupłym i eleganckim; jego jasne włosy o złocistym odcieniu siwizna jedynie przyprószyła na skroniach. Lew w zimie, pozornie słabszy, lecz wciąż groźny dla nieopatrznych śmiałków. Wiek dodał mu chłodnej przenikliwości − wyglądał na człowieka, który widział i przeżył wystarczająco dużo, by rzadko − jeśli w ogóle − dawać się przechytrzyć. Jednak kiedy coś go rozbawiło lub wzruszyło, rozpromieniał się w szerokim, rozbrajającym uśmiechu.
− Och, to ty – stwierdził takim tonem, jakby się dziwił, jak to możliwe, że klęczy na łazienkowym dywaniku przed własną żoną. – Przygotowałem się na deprawowanie opornej służącej, ale ty jesteś trudniejszym przypadkiem.
− Możesz mnie zdeprawować! – zaproponowała radośnie Evie.
Sebastian z uśmiechem powiódł wzrokiem po jej twarzy. Odgarnął kilka luźnych kosmyków; niegdyś ogniście rude, dziś przybrały odcień moreli.
− Moja kochana, próbowałem przez trzydzieści lat. Jednak mimo moich solennych wysiłków… − dotknął jej ust zmysłowym pocałunkiem − …nadal masz niewinne spojrzenie nieśmiałej panny, którą porwałem i poślubiłem. Nie możesz udawać choć odrobinę zblazowanej? Pozbawionej złudzeń? – Przyjął jej starania z uśmiechem, po czym znów ją pocałował, tym razem bardziej namiętnie.
− Po co mnie szukałeś? – Odchyliła głowę, kiedy przeniósł wargi na jej szyję.
− Właśnie otrzymałem wieści o twoim synu.
− Którym?
− O Gabrielu. Wybuchł skandal.
− Dlaczego jest twoim synem, gdy przynosi ci dumę, a moim, kiedy zrobi coś niestosownego? – spytała, podczas gdy Sebastian ściągnął z niej fartuch i zabrał się do rozpinania sukni.
− Ponieważ ja jestem tym nienagannym rodzicem – odparł. – Z czego należy wnioskować, że wszystkie niecne cechy ma po tobie.
− J-jest dokładnie odwrotnie – oznajmiła.
− Doprawdy? – Nie przerywając pieszczot, udał, że się zastanawia. – Ja jestem tym niepoprawnym? Nie, skarbie, niemożliwe. Jestem pewien, że to ty.
− Właśnie że ty – powiedziała zdecydowanie i mimowolnie wstrzymała oddech, jako że pieszczota stała się bardziej intymna.
− Hmm… Należy to rozstrzygnąć od razu. Zabieram cię do łóżka.
− Czekaj. Powiedz mi coś więcej o Gabrielu. Czy skandal ma coś wspólnego z… tą kobietą? – Stanowiło tajemnicę poliszynela, że Gabriel romansuje z żoną amerykańskiego ambasadora. Evie, rzecz jasna, od samego początku była przeciwna tej znajomości i miała nadzieję, że szybko dobiegnie końca. Wszystko zaczęło się przed dwoma laty.
Sebastian odchylił głowę i spojrzał na żonę spod lekko ściągniętych brwi. Westchnął.
− Skompromitował córkę earla. Jednego z Ravenelów.
Evie zmarszczyła czoło; miała wrażenie, że nie pierwszy raz słyszy to nazwisko.
− Znamy tę rodzinę?
− Znałem starego earla, lorda Treneara. Miał płochą, niezbyt lotną żonę… Spotkałaś ją kiedyś na wystawie ogrodniczej, rozmawiałyście o jej kolekcji orchidei.
− Tak, pamiętam. – Evie pamiętała też, że kobieta nie przypadła jej do gustu. – Mają córkę?
− Bliźniaczki. W tym roku debiutowały w towarzystwie. Wygląda na to, że ten idiota, twój syn, został przyłapany in flagrante delicto z jedną z nich.
− Jaki ojciec, taki syn…
Sebastian, nie kryjąc urazy, pełnym wdzięku ruchem wstał, pociągając ze sobą żonę.
− Jego ojca nikt nigdy nie przyłapał.
− Poza mną – przypomniała mu.
− W istocie – przyznał ze śmiechem.
− Co właściwie znaczy in flagrante delicto?
− Chcesz dosłownego tłumaczenia? „Na gorącym uczynku”. – Podnosząc ją bez trudu, dodał: − Sądzę, że powinienem ci to zademonstrować.
− Ale co z tym s-skandalem? Co z Gabrielem, córką Ravenelów i…
− Reszta świata może poczekać – oznajmił zdecydowanie Sebastian. – Zamierzam po raz tysięczny spróbować cię zdeprawować, Evie. I chcę, byś choć raz zwróciła na to uwagę.
− Tak jest – odpowiedziała zduszonym głosem i zarzuciwszy ręce na szyję męża, dała mu się zanieść do sypialni.Rozdział 1
Londyn, 1876
Dwa dni wcześniej…
Lady Pandora była znudzona.
Śmiertelnie znudzona.
Znudzona tym, że się nudzi.
A londyński sezon ledwie się zaczął. Musiała wytrzymać cztery miesiące balów, wieczorków muzycznych, koncertów i proszonych kolacji, zanim parlament zakończy obradowanie i rodziny parów będą mogły wrócić do swoich wiejskich siedzib. Miała przed sobą co najmniej sześćdziesiąt kolacji, pięćdziesiąt balów i Bóg jeden wie, ile muzycznych wieczorków.
Obawiała się, że tego nie przetrwa.
Opuściła ramiona i odchyliła się na oparcie krzesła. Obserwowała zatłoczoną salę. Wypełniali ją panowie w czarno-białych wieczorowych strojach, oficerowie w galowych mundurach i wyjściowych butach oraz panie spowite w jedwabie i tiule. Po co tu byli? Co takiego mogli sobie powiedzieć, czego nie powiedzieli w czasie poprzedniego balu?
Pandorze przyszło do głowy, że najgorszym rodzajem samotności jest bycie jedyną osobą w towarzystwie, która się nie bawi tak dobrze jak reszta.
Pośród tłumu wirujących par jej siostra bliźniaczka tańczyła w ramionach jakiegoś pełnego nadziei zalotnika. Cassandra podzielała znudzenie i rozczarowanie siostry, ale wykazywała przy tym o wiele większą chęć uczestniczenia w tej grze.
− Czy nie wolałabyś się przechadzać po sali i rozmawiać z ludźmi, zamiast siedzieć w kącie? – spytała Pandorę wcześniej tego wieczoru.
− Nie. Siedząc tu, mogę przynajmniej rozmyślać o różnych ciekawych rzeczach. Nie rozumiem, jak możesz godzinami znosić towarzystwo męczących osób.
− Nie wszyscy są męczący – zaprotestowała Cassandra.
Pandora rzuciła jej pobłażliwe spojrzenie.
− Czy ze wszystkich dżentelmenów poznanych do tej pory choć jednego chciałabyś spotkać ponownie?
− Jeszcze takiego nie ma – przyznała Cassandra. – Ale nie zrezygnuję, dopóki nie poznam wszystkich.
− Poznawszy jednego, możesz się czuć tak, jakbyś poznała wszystkich – oznajmiła ponuro Pandora.
Cassandra wzruszyła ramionami.
− Dzięki rozmowom wieczór upływa szybciej. Powinnaś spróbować.
Niestety, Pandora słabo sobie radziła z prowadzeniem niezobowiązujących, uprzejmych pogawędek. Nie potrafiła udawać zainteresowania, kiedy jakiś nadęty nudziarz zaczynał się przechwalać swoimi talentami, zapewniając, że jest uwielbiany przez swoich przyjaciół i podziwiany przez całą resztę. Nie miała cierpliwości dla podstarzałych arystokratów chcących poślubić młodą kobietę, żeby mieć towarzyszkę życia i zarazem pielęgniarkę, czy wdowców otwarcie szukających kandydatek do płodzenia potomstwa. Na myśl, że któryś z nich mógłby jej dotykać, choćby w rękawiczkach, dostawała gęsiej skórki. A pomysł, żeby z nimi rozmawiać, tym dosadniej przypomniał jej, jak bardzo jest znudzona. Gapiąc się na wypolerowany parkiet, próbowała układać nowe kombinacje z liter składających się na słowo „znudzona”. Uda… dno… doza… zona…
− Pandoro – z zamyślenia wyrwał ją cierpki głos przyzwoitki – dlaczego znowu przesiadujesz w kącie? Pokaż mi swój karnecik.
Pandora uniosła wzrok na lady Eleanorę Berwick i z ociąganiem podała jej niewielki notesik w kształcie wachlarza.
Hrabina, wysoka kobieta o majestatycznej prezencji i sztywnej, wyprostowanej postawie, przywodzącej na myśl kij od szczotki, rozchyliła perłowe okładki i stalowym wzrokiem przebiegła cienkie stroniczki.
Wszystkie były puste.
Usta lady Berwick wyglądały jak ściągnięte sznurkiem.
− Powinien być już zapełniony.
− Skręciłam kostkę – oznajmiła Pandora, nie patrząc jej w oczy. Tylko symulowanie kontuzji pozwalało jej siedzieć bezpiecznie pod ścianą bez popełniania poważnej towarzyskiej gafy. Zgodnie z regułami etykiety, gdy dama odmawiała tańca z powodu zmęczenia lub niedyspozycji, nie mogła przyjmować zaproszeń przez resztę wieczoru.
Twarz przyzwoitki zmroził wyraz dezaprobaty.
− A więc tak odpłacasz lordowi Trenearowi za jego wielkoduszność? Za te wszystkie drogie suknie i dodatki… Dlaczego pozwoliłaś, by ci je kupował, skoro zawczasu planowałaś zmarnować ten sezon?
Pandora w istocie miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Kuzyn Devon Trenear, który przed rokiem, po śmierci jej brata, objął tytuł earla, okazywał wiele dobroci jej i Cassandrze. Nie tylko wyposażył je w odpowiednio wytworne stroje, ale też ustanowił dla nich posagi, na tyle hojne, by zagwarantowały im zainteresowanie wszystkich kawalerów do wzięcia funkcjonujących na matrymonialnym rynku. Nie ulegało wątpliwości, że jej rodzice, nieżyjący od kilku lat, okazaliby znacznie mniejszą szczodrość.
− Nie zamierzałam marnować sezonu – wymamrotała. – Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, jakie to będzie trudne.
Zwłaszcza tańce.
Niektóre, jak na przykład polonez czy kadryl, dało się opanować. Radziła sobie nawet w polce, o ile partner nie zaczynał zbyt szybko wirować. Ale w walcu każdy obrót oznaczał niebezpieczeństwo. Pandora traciła równowagę przy gwałtownym skręceniu ciała. Działo się tak również w ciemności, kiedy nie mogła się zorientować w przestrzeni, używając wzroku. Lady Berwick nie wiedziała o jej problemie, a Pandora z powodu dumy i wstydu nie zamierzała jej o tym mówić. Jedynie Cassandra znała tajemnicę oraz kryjącą się za nią historię i przez lata pomagała ją ukryć.
− Jest trudne wyłącznie w twoim przekonaniu – oznajmiła surowo lady Berwick.
− Nie rozumiem, dlaczego mam się tak wysilać, żeby złapać męża, który nigdy mnie nie polubi.
− To, czy twój mąż będzie cię lubił, czy nie, jest nieistotne. Małżeństwo nie ma nic wspólnego z osobistymi odczuciami. To wspólnota interesów.
Pandora trzymała język za zębami, choć wcale się nie zgadzała z lady Berwick. Mniej więcej przed rokiem jej starsza siostra Helen poślubiła Rhysa Winterborne’a, Walijczyka bez tytułu. Wiedli razem niezwykle szczęśliwe życie. Podobnie jak kuzyn Devon ze swoją żoną, Kathleen. Małżeństwa z miłości zdarzały się rzadko, ale z pewnością były możliwe.
Pandora jednak nie mogła sobie wyobrazić podobnej przyszłości dla siebie. W przeciwieństwie do romantycznie usposobionej Cassandry sama nigdy nie marzyła o wyjściu za mąż i posiadaniu dzieci. Nie chciała do nikogo należeć, a tym bardziej nie chciała, by ktokolwiek należał do niej. Niezależnie od tego, jak mocno się zmuszała do pragnienia tego, czego pragnąć powinna, wiedziała, że nigdy nie zazna szczęścia, żyjąc zgodnie z konwenansami.
Lady Berwick z westchnieniem usiadła obok niej, utrzymując plecy w linii idealnie równoległej do oparcia krzesła.
− Maj właśnie się zaczął. Pamiętasz, co ci mówiłam na ten temat?
− Że to najważniejszy miesiąc sezonu, kiedy odbywają się wszystkie najwspanialsze imprezy.
− Zgadza się. – Lady Berwick zwróciła jej karnecik. – Oczekuję, że po dzisiejszym wieczorze będziesz się bardziej starać. Jesteś to winna lordowi i lady Trenear, a także samej sobie. Powiedziałabym, że również mnie − po wszystkich moich staraniach, żeby cię ułożyć.
− Ma pani rację – powiedziała cicho Pandora. – Przepraszam… naprawdę przepraszam, że sprawiłam pani kłopot. Ale nabrałam pewności, że nie jestem do tego stworzona. Nie chcę wychodzić za mąż. Zaplanowałam już, jak się samej utrzymać i prowadzić niezależne życie. Dopisuje mi szczęście, więc się uda i już nikt nie będzie musiał się o mnie martwić.
− Masz na myśli tę bzdurną grę? – spytała hrabina lekceważącym tonem.
− Wcale nie jest bzdurna. Właśnie zdobyłam patent. Proszę spytać pana Winterborne’a.
W poprzednim roku Pandora, która zawsze lubiła zabawy i rozrywki salonowe, zaprojektowała grę planszową. Zachęcona przez Rhysa Winterborne’a, wystąpiła o patent, ponieważ zamierzała produkować grę i ją rozprowadzać. Winterborne był właścicielem największego domu towarowego na świecie i zgodził się zamówić u niej pięćset egzemplarzy. Przedsięwzięcie było skazane na sukces, już choćby z braku konkurencji. Podczas gdy w Ameryce dzięki firmie Miltona Bradleya przemysł gier planszowych rozkwitał, w Wielkiej Brytanii nadal tkwił w powijakach. Od tamtego czasu Pandora wymyśliła dwie kolejne gry i szykowała się do zdobycia patentów również dla nich. Wierzyła, że w końcu zarobi dość pieniędzy, by żyć po swojemu.
− Lubię pana Winterborne’a, ale mam mu za złe, że zachęca cię do popełniania tego szaleństwa – oznajmiła kwaśno lady Berwick.
− Uważa, że mam zadatki na kobietę interesu.
Hrabina wzdrygnęła się jak ukąszona przez osę.
− Pandoro, urodziłaś się jako córka earla. Już nawet poślubienie przez ciebie kupca lub producenta byłoby okropne, a to, że sama miałabyś zostać kimś takim, jest wręcz nie do pomyślenia. Nigdzie by cię nie przyjmowano. Spotkałabyś się z ostracyzmem.
Pandora przebiegła spojrzeniem po tłumie wypełniającym salę balową.
− Dlaczego któregoś z tych ludzi miałoby obchodzić, co robię?
− Dlatego że jesteś jedną z nich. Co bynajmniej nie cieszy ich bardziej niż ciebie. – Hrabina pokręciła głową. – Nawet nie będę udawać, że cię rozumiem, moja droga. Twój umysł zawsze kojarzył mi się z fajerwerkami… jak się nazywają te, które tak szaleńczo się kręcą?
− Koła Katarzyny.
− Właśnie. Wirują, sypiąc iskrami, dają mnóstwo światła i hałasu. Podejmujesz decyzje, nie biorąc pod uwagę szczegółów. Dobrze być bystrą, ale zbyt duża bystrość jest podobna w skutkach do ignorancji. Sądzisz, że możesz lekceważyć opinię reszty świata? Oczekujesz, że ludzie będą cię podziwiać za twoją odmienność?
− Oczywiście, że nie. – Pandora obracała w palcach pusty karnecik; na przemian rozsuwała go i składała. – Ale mogliby przynajmniej spróbować zaakceptować mój wybór.
− Niemądra, uparta dziewczyno! Dlaczego mieliby go akceptować? Bezkompromisowość to nic innego jak ukryta samolubność, dbanie jedynie o własny interes. – Hrabina zacisnęła usta i wstała, choć bez wątpienia chętnie wygłosiłaby dłuższą połajankę. – Wrócimy do tej rozmowy później. – Odwróciła się i odeszła w stronę grupy wdów o cierpkich minach i przenikliwych spojrzeniach.
W lewym uchu Pandory odezwał się metaliczny dźwięk, przypominający wibracje miedzianego drutu, co często zdarzało się jej w chwilach zdenerwowania. Co gorsza, poczuła pod powiekami łzy rozczarowania. Boże, to byłoby ostateczne upokorzenie! Ekscentryczna, niezgrabna Pandora płacząca w kącie sali balowej. Nie, to nie mogło się stać. Poderwała się tak szybko, że omal nie przewróciła krzesła.
− Pandoro – dobiegł ją ponaglający głos – pomóż mi, proszę.
Obejrzała się zakłopotana i dostrzegła wyciągniętą rękę lady Dolly Colwick.
Żywiołowa ciemnowłosa Dolly była młodszą córką lady Berwick. Rodziny utrzymywały bliskie stosunki, odkąd lady Berwick zobowiązała się nauczyć Pandorę i Cassandrę etykiety i obycia. Urodziwa, powszechnie lubiana Dolly miło odnosiła się do Pandory, podczas gdy inne kobiety okazywały jej obojętność czy wręcz ją wyśmiewały. Poprzedniego roku, podczas swojego pierwszego sezonu, Dolly brylowała w stolicy, otoczona wianuszkiem kawalerów na każdym towarzyskim wydarzeniu. Niedawno wyszła za lorda Arthura Colwicka, który wprawdzie był od niej starszy o jakieś dwadzieścia lat, ale posiadał znaczną fortunę i widoki na tytuł markiza.
− O co chodzi? – spytała z troską Pandora.
− Najpierw obiecaj, że nie powiesz mamie.
Pandora uśmiechnęła się kwaśno.
− Wiesz, że niczego jej nie mówię, jeśli nie muszę. W czym problem?
− Zgubiłam kolczyk.
− Ojej – westchnęła ze współczuciem. – Cóż, każdemu może się zdarzyć. Ja ciągle coś gubię.
− Nie, nie rozumiesz. Lord Colwick kazał wyjąć z sejfu szafiry swojej matki, żebym mogła je założyć. – Dolly obróciła głowę, żeby pokazać ciężki kolczyk z szafirem i brylantem zwisający z drugiego ucha. – Nie chodzi tylko o to, że go zgubiłam – ciągnęła zgnębiona. – Chodzi o to, gdzie go zgubiłam. Wiesz, wymknęłam się z domu, żeby spędzić parę minut z moim poprzednim wielbicielem, panem Hayhurstem. Lord Colwick będzie na mnie wściekły, jeśli się dowie.
Pandora szeroko otworzyła oczy.
− Dlaczego to zrobiłaś?
− No cóż, zawsze lubiłam pana Hayhursta najbardziej ze wszystkich moich wielbicieli. Biedak wciąż się zadręcza, że wyszłam za lorda Colwicka, i nie przestaje mnie adorować. Musiałam go uspokoić, zgadzając się na randkę. Poszliśmy do altany za tylnym tarasem. Pewnie zgubiłam kolczyk, kiedy siedzieliśmy na ławce. – Oczy Dolly zalśniły od łez. – Nie mogę tam wrócić, i tak już za długo mnie nie było. A jeśli mój mąż zauważy brak kolczyka… Nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się zdarzyć.
Pandora spojrzała na okna sali balowej; szyby błyszczały odbitym światłem. Na zewnątrz panowała ciemność. Dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach. Nie lubiła chodzić nigdzie po zmroku, zwłaszcza sama. Jednak Dolly sprawiała wrażenie zrozpaczonej, a ponieważ zawsze była dla niej miła, Pandora nie mogła odmówić.
− Chcesz, żebym ci go przyniosła? – spytała z ociąganiem.
− A mogłabyś? Zechciałabyś pobiec do altany, znaleźć kolczyk i zaraz wrócić? Nietrudno będzie go odszukać. Po prostu idź żwirową ścieżką przez trawnik. Proszę cię, błagam, droga Pandoro! Będę ci zawdzięczać życie…
− Nie ma potrzeby błagać – odpowiedziała skrępowana i zarazem trochę rozbawiona Pandora. – Zrobię co w mojej mocy, żeby go znaleźć. Ale Dolly, skoro jesteś mężatką, to chyba nie powinnaś się umawiać na randki z panem Hayhurstem. Nie jest wart takiego ryzyka.
Spojrzenie Dolly było pełne ubolewania.
− Lubię lorda Colwicka, ale nigdy nie będę go kochać tak, jak kocham pana Hayhursta.
− Więc czemu to nie za niego wyszłaś?
− Pan Hayhurst jest trzecim synem i nigdy nie będzie posiadał tytułu.
− Ale skoro go kochasz…
− Nie bądź niemądra, Pandoro. Miłość jest dla dziewcząt z klasy średniej. – Dolly rozejrzała się niespokojnie. – Nikt nie patrzy, mogłabyś się teraz wymknąć. Tylko szybko.
Cóż, Pandora zamierzała być szybka jak marcowy zając, nie chciała spędzać na zewnątrz ani minuty dłużej, niż to było konieczne. Żałowała, że nie może namówić Cassandry, zawsze chętnej do konspiracji, by jej towarzyszyła. Uznała jednak, że lepiej, by siostra nadal tańczyła, skupiając na sobie uwagę lady Berwick.
Jakby nigdy nic, przeszła pod ścianą sali, kierując się do wyjścia; po drodze dobiegały ją strzępki rozmów o operze, parku, o ostatnich nowinach. Przemykając za plecami lady Berwick, niemal oczekiwała, że przyzwoitka się odwróci i zaatakuje ją jak jastrząb nagle wypatrzoną ofiarę. Na szczęście lady Berwick nie odrywała wzroku od par, które okrążały salę żwawym korowodem barwnych spódnic i elegancko odzianych męskich nóg.
Pandora wierzyła, że udało się jej opuścić salę balową całkiem niepostrzeżenie. Szybko zeszła po szerokich schodach i przez ogromny hol wydostała się na rzęsiście oświetloną galerię biegnącą wzdłuż długości domu. Całe pokolenia dostojnych arystokratów spoglądały na nią z portretów na ścianach, kiedy na wpół szła, na wpół biegła po lśniącej drewnianej podłodze.
Znalazła drzwi prowadzące na taras i przystanęła w progu, patrząc przed siebie jak pasażer stojący przy barierce statku na morzu. Wieczór był chłodny i ciemny. Wzdrygała się na myśl o opuszczeniu bezpiecznego wnętrza, ale rząd ogrodowych latarni – miedzianych mis z płonącą naftą, ustawionych na metalowych słupkach wzdłuż ścieżki przez trawnik – dodał jej otuchy.
Skupiona na swojej misji, szybko przemierzyła taras; gęsty jodłowy zagajnik nasycał powietrze cierpkim aromatem, który pomagał maskować zapach Tamizy, majestatycznie toczącej swe wody na skraju gruntów otaczających posiadłość.
Od strony rzeki dobiegały chropawe męskie głosy i cykliczne uderzenia młotków; robotnicy wzmacniali rusztowanie przygotowane na pokaz fajerwerków. Na koniec wieczoru goście mieli się zgromadzić na tylnym tarasie i balkonach pierwszego piętra, żeby podziwiać pirotechniczny pokaz.
Żwirowa ścieżka okrążała wielki posąg boga rzeki, antycznego ojca Tamizy; na ogromnym kamiennym postumencie spoczywała w pozycji półleżącej postać atletycznie zbudowanego brodatego mężczyzny z trójzębem w dłoni. Nie miał na sobie nic poza peleryną, przez co według Pandory wyglądał strasznie głupio.
− Au naturel w miejscu publicznym? – rzuciła, mijając go pośpiesznie. – Po klasycznym greckim posągu można by się tego spodziewać, ale pan, sir, nie ma żadnego usprawiedliwienia.
Podążyła dalej w stronę altany, częściowo osłoniętej cisowym żywopłotem i dużą ilością ozdobnych kapust. Ażurowa konstrukcja, ze ścianami sięgającymi jedynie połowy belek podtrzymujących dach, stała na ceglanym fundamencie. Wnętrze ozdobione kolorowymi szklanymi płytkami oświetlała jedynie mała marokańska lampa zwisająca z sufitu.
Pandora z wahaniem weszła do środka po dwóch drewnianych schodkach. Całe umeblowanie stanowiła ażurowa ławka, wyraźnie przymocowana do pobliskiej kolumny.
Szukając zagubionego kolczyka, starała się nie dotykać brzegiem spódnicy brudnej podłogi. Miała na sobie najlepszą suknię balową, uszytą z jedwabiu o specjalnym, opalizującym splocie, który sprawiał, że pod jednym kątem kolor wyglądał na srebrny, a pod innym na lawendowy. Przód, dość prosty w kroju, stanowił gładki, obcisły stanik z owalnym dekoltem, natomiast tył, dzięki siatce misternych szczypanek, układał się w istną kaskadę jedwabiu, która powiewała i błyszczała przy każdym ruchu.
Zajrzawszy pod wyjmowane poduszki, Pandora wspięła się na ławkę i mrużąc oczy, zajrzała za ramę siedziska. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, widząc błysk w miejscu zetknięcia ściany z podłogą.
Pozostawało jedynie pytanie, jak wydobyć stamtąd kolczyk. Gdyby uklękła na podłodze, wróciłaby na salę balową umorusana jak kominiarz.
Oparcie ławki wyrzeźbiono w bogaty wzór roślinnych zawijasów, z otworami na tyle dużymi, że dało się przez nie sięgnąć. Ściągnęła rękawiczki i schowała je do ukrytej kieszonki. Następnie zdecydowanym ruchem zadarła spódnicę, uklękła na ławce i wsunęła w jedną ze szpar rękę aż po łokieć. Niestety nie dosięgnęła podłogi.
Pochylając się mocniej, przełożyła przez otwór głowę; poczuła lekkie szarpnięcie za włosy, a zaraz potem rozległ się delikatny brzęk spadającej spinki.
− A niech to – mruknęła ze złością.
Przekręcając w bok barki, wsunęła się głębiej i szukając po omacku, natrafiła palcami na kolczyk.
Kiedy trzymając w dłoni zdobycz, próbowała się wycofać, napotkała nieoczekiwaną trudność − rzeźbione oparcie ławki zamknęło się na niej niczym szczęki rekina. Napierając mocniej, poczuła, że suknia o coś zaczepia, i usłyszała odgłos prującego się materiału. Zamarła. Nie mogła przecież wrócić na salę w podartym stroju!
Napięta jak struna usiłowała dosięgnąć tylnej części sukni, ale zaraz znów znieruchomiała, słysząc, że delikatna tkanina pęka w szwach. Może gdyby wsunęła się dalej, a potem spróbowała wycofać pod innym kątem… jednak ten manewr tylko mocniej unieruchomił ją w pułapce, a ząbkowane krawędzie rzeźbionego drewna boleśnie wcisnęły się w jej ciało. Po kolejnej minucie szamotaniny zastygła w bezruchu, oddychając płytko ze zdenerwowania.
− Nie utknęłam – wyszeptała do siebie. – Niemożliwe… – Wykonała jeszcze jeden rozpaczliwy, zupełnie bezskuteczny ruch. – Boże, a jednak… Utknęłam. Do licha. Do licha!
Gdyby ją znaleziono w takim położeniu, byłaby ośmieszona do końca swoich dni. Może nauczyłaby się z tym żyć. Tylko że cień padłby również na jej rodzinę, ich także okryłaby śmiesznością. Cassandra miałaby zepsuty sezon, a do tego Pandora nie mogła dopuścić.
Zgnębiona i wściekła, próbowała sobie przypomnieć najgorsze słowo, jakie znała. „Psiakrew”.
Moment później zrobiło się jej zimno z przerażenia. Usłyszała męski głos, a właściwie pełne zakłopotania chrząknięcie.
Służący? Ogrodnik? Błagam, Boże, niech to nie będzie jeden z gości!
Kroki były coraz bliżej. W końcu mężczyzna wszedł do altany.
− Widzę, że ma pani jakiś kłopot z tą ławką – stwierdził. – Z reguły odradzam rzucanie się głową naprzód, bo to komplikuje proces siadania. – Jego głos był niski i chłodny; nie wiedzieć czemu, wzbudził w niej przyjemny dreszcz. Gęsia skórka pokryła jej odsłonięte ciało.
− Nie wątpię, że musi to wyglądać zabawnie – odezwała się niepewnie, próbując dojrzeć intruza przez szparę w rzeźbionym oparciu. Miał na sobie wieczorowy strój, więc musiał być jednym z gości.
− Bynajmniej. Dlaczego miałby mnie bawić widok młodej kobiety upozowanej głową w dół na meblu?
− Nie jestem upozowana. Suknia zaczepiła mi się o ławkę. I byłabym bardzo zobowiązana, gdyby pomógł mi pan się z niej wydostać.
− Z sukni czy z ławki? – spytał nieznajomy z wyraźnym zainteresowaniem.
− Z ławki – odparła poirytowana Pandora. – Cała się zaplątałam w te piekielne… − zawahała się, niepewna, jak opisać wymyślne ornamenty na drewnianym oparciu − …zawijańce.
− Ornamenty roślinne – podsunął w tym samym momencie. Dopiero po chwili zapytał trudnym do określenia tonem: − Jak pani je nazwała?
− Nieważne. Mam fatalny zwyczaj wymyślania słów, których nie powinnam wypowiadać publicznie.
− Dlaczego?
− Ludzie mogliby mnie uznać za dziwaczkę.
Stłumiony śmiech nieznajomego wzbudził dziwne łaskotanie w jej podbrzuszu.
− W tym momencie wymyślone słowa są najmniejszym z pani problemów, moja droga.
Pandora zamrugała, zaskoczona taką poufałością, a zaraz potem skamieniała, kiedy mężczyzna usiadł obok niej. Znalazł się tak blisko, że czuła jego zapach, ambrowo-cedrowy, podszyty chłodną świeżością natury. Pachniał jak las.
− Zamierza mi pan pomóc? – spytała.
− Mógłbym. Jeśli mi pani powie, co właściwie robiła na tej ławce.
− Koniecznie musi pan wiedzieć?
− Owszem – potwierdził bez wahania.
− Sięgałam po coś – oznajmiła, marszcząc czoło.
Długie męskie ramię spoczęło na brzegu oparcia.
− Obawiam się, że będzie pani musiała podać więcej szczegółów.
Pomyślała ze złością, że trudno uznać jego zachowanie za rycerskie.
− Po kolczyk.
− Jak pani zgubiła ten kolczyk?
− Nie jest mój. Należy do znajomej i muszę jej go szybko zwrócić.
− Do znajomej – powtórzył bez przekonania. – Jak się nazywa?
− Tego nie mogę panu powiedzieć.
− Szkoda. Zatem powodzenia. – Podniósł się, jakby zamierzał odejść.
− Proszę zaczekać. – Poruszyła się i natychmiast usłyszała, jak puszczają kolejne szwy. Znieruchomiała z westchnieniem rezygnacji. − To kolczyk lady Colwick.
− Aha. Domyślam się, że była tu z Hayhurstem?
− Skąd pan to wie?
− Wszyscy to wiedzą. Nie wyłączając lorda Colwicka. Nie sądzę, aby w przyszłości miał coś przeciwko romansom Dolly, ale przed wydaniem na świat potomka to chyba trochę za wcześnie…
Pandora przeżyła szok. Żaden dżentelmen nie rozmawiał z nią dotąd tak otwarcie. Z drugiej strony była to pierwsza naprawdę ciekawa rozmowa, jaką odbyła podczas balu.
− Ona nie ma romansu – zapewniła. – To było jedynie rendez-vous.
− A wie pani, co to jest rendez-vous?
− Oczywiście, że wiem – odparła z godnością. – Uczyłam się francuskiego. Rendez-vous oznacza spotkanie.
− W pewnym kontekście oznacza znacznie więcej – zapewnił ją cierpko.
Pandora skuliła się zrezygnowana.
− Guzik mnie obchodzi, co Dolly i pan Hayhurst robili na tej ławce. Chcę po prostu się uwolnić. Pomoże mi pan?
− Chyba będę musiał. Rozmawianie z wypiętym tyłem nieznanej osoby przestaje mnie bawić.
Pandora odruchowo zesztywniała, kiedy się nad nią pochylił.
− Bez obaw – rzucił uspokajająco. – Nie zamierzam pani molestować. Nie gustuję w młodocianych dziewczętach.
− Mam dwadzieścia jeden lat – poinformowała z oburzeniem.
− Naprawdę?
− Owszem. Skąd to niedowierzanie?
− Nie spodziewałbym się, że kobieta w pani wieku wpadnie w takie kłopoty.
− Ja prawie zawsze wpadam w kłopoty – żachnęła się, czując delikatny nacisk na plecach.
− Proszę się nie ruszać. Zaczepiła pani suknią o trzy różne elementy. – Wprawnie rozgarniał fałdy jedwabiu. – Jak się pani udało przecisnąć przez tak mały otwór?
− W przód poszło całkiem łatwo. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że te przeklęte zawijań… ornamenty działają jak haczyki.
− Pani suknia jest już wolna. Proszę spróbować się cofnąć.
Pandora powoli zaczęła się wysuwać. Nagle pisnęła, czując ukłucie ostrej drewnianej krawędzi.
− Och, do licha…
− Spokojnie. Proszę przekręcić ramiona… nie, nie tak, w drugą stronę. Proszę zaczekać. – Głos mężczyzny zdradzał rozbawienie. – To przypomina próby otwarcia japońskiej szkatułki.
− Japońskiej szkatułki?
− Drewnianego pudełka zrobionego z wewnętrznie połączonych ze sobą części. Można je otworzyć, tylko jeśli się wie, jakie ruchy wykonać i w jakiej kolejności. – Ciepła dłoń spoczęła na jej nagim ramieniu i lekko je obróciła.
Niespodziewany dotyk wzbudził w niej dreszcz. Gwałtownie zaczerpnęła tchu; chłodne powietrze zawirowało w jej rozgrzanych płucach.
− Proszę się rozluźnić – poradził. – Zaraz panią wyswobodzę.
− Nie mogę się rozluźnić, kiedy trzyma pan rękę na moim ramieniu – powiedziała nienaturalnie piskliwym głosem.
− Pójdzie szybciej, jeśli będzie pani współpracować.
− Staram się, ale to bardzo niewygodna pozycja.
− Sama ją pani przybrała – przypomniał. − Bez mojego udziału.
− No tak, ale… Auć… – Czubek rzeźbionego liścia zadrapał przedramię Pandory. Sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna. Ponaglona wzbierającym lękiem, szarpnęła się bezradnie. – Och, to jest nie do zniesienia…
− Spokojnie. Proszę pozwolić, że pokieruję pani głową.
Oboje zamarli, gdy tuż przed altaną rozległo się mrukliwe pytanie:
− Co się tam dzieje, u diabła?
Mężczyzna zmełł w ustach przekleństwo. Pandora nie była pewna, co oznacza wypowiedziane przez niego słowo, ale brzmiało gorzej niż „psiakrew”.
Człowiek przed altaną jeszcze bardziej się rozzłościł.
− Łajdaku! Nie spodziewałbym się tego po tobie. Jak można się narzucać bezbronnej kobiecie i nadużywać mojej gościnności podczas balu dobroczynnego!
− Milordzie – próbował mu przerwać towarzysz Pandory – błędnie odczytał pan sytuację.
− Nie wątpię, że całkiem dobrze ją odczytałem! Puść ją natychmiast!
− Ale ja nadal nie mogę się ruszyć! – zawołała płaczliwie Pandora.
− Co za wstyd! – dodał zrzędliwie starszy mężczyzna, jakby się zwracał do jakiegoś niewidocznego rozmówcy. – Wygląda na to, że zostali przyłapani na gorącym uczynku.
Oszołomiona Pandora poczuła, że jej towarzysz ciągnie ją do tyłu, osłaniając dłonią jej twarz przed ewentualnymi zadrapaniami. Delikatnie wykonywał ruchy niezbędne, by ją wyswobodzić, a mimo to budził w niej dziwny niepokój. Uwolniona z rzeźbionej drewnianej pułapki, skoczyła na równe nogi. Zakręciło jej się w głowie, straciła równowagę i zachwiała się. Wybawiciel bez namysłu chwycił ją i przytrzymał. Zanim ją puścił, zdążyła poczuć twarde sploty mięśni na jego szerokiej klatce piersiowej. Zrujnowana fryzura opadła jej na czoło, kiedy opuściła wzrok, żeby na siebie spojrzeć. Zobaczyła pobrudzoną, wymiętą spódnicę oraz czerwone ślady skaleczeń na całej długości rąk.
− Do licha… Kim pani jest?
− Lady Pandora Ravenel. Powiem im… − Głos jej zamarł.
Stała przed aroganckim młodym bogiem, wysokim i dobrze zbudowanym, pełnym kociego wdzięku. Mała wisząca lampa wydobywała złociste błyski z jego starannie ostrzyżonych płowych włosów. Miał oczy w odcieniu zimowego błękitu, wysokie kości policzkowe i mocno zarysowaną linię szczęki. Pełne, zmysłowe usta jakby się kłóciły z perfekcyjną regularnością klasycznych rysów. Jedno spojrzenie wystarczyło, by jej oddech przyśpieszył. Jaki wpływ mogła mieć tak niezwykła męska uroda na charakter jej posiadacza? Na pewno nie najlepszy.
Lekko oszołomiona, wsunęła dłoń z kolczykiem do ukrytej kieszonki w sukni.
− Powiem im, że nic się nie stało. Ostatecznie to prawda.
− Akurat prawda nie będzie miała znaczenia – padła szybka odpowiedź.
Nieznajomy skierował ją do wyjścia z altany. Natychmiast znaleźli się przed obliczem lorda Chawortha, właściciela posiadłości i gospodarza balu. Jako przyjaciel Berwicków, był ostatnim człowiekiem, którego Pandora chciałaby spotkać w kompromitującej dla siebie sytuacji. Towarzyszył mu ciemnowłosy mężczyzna, zupełnie Pandorze nieznany.
Niski, krępy Chaworth przypominał z postury jabłko nadziane na parę wykałaczek. Kiedy mówił, biała chmura brody i bokobrodów otaczająca jego twarz lekko drżała.
− Szliśmy z earlem nad brzeg rzeki, żeby sprawdzić stan przygotowań do fajerwerków, kiedy usłyszeliśmy, jak ta młoda dama woła o pomoc.
− Wcale nie wołałam – zaprotestowała Pandora.
− Sam też tam poszedłem, żeby porozmawiać ze stolarzami – odezwał się jej wybawiciel. – Kiedy wracałem do domu, przypadkiem zauważyłem, że lady Pandora ma kłopoty. Zaczepiła suknią o ławkę. Próbowałem jedynie pomóc jej się wyswobodzić.
Śnieżne obłoczki brwi podjechały na czoło Chawortha.
− Czy to prawda? – zwrócił się do Pandory.
− Tak, milordzie – potwierdziła skwapliwie.
− A zechce pani powiedzieć, skąd się tu w ogóle wzięła?
Pandora się zawahała. Nie chciała świadczyć przeciwko Dolly.
− Wymknęłam się z sali balowej, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, bo… wydawało mi się tam nudno.
− Nudno? – powtórzył Chaworth z oburzeniem. – Przy dwudziestoosobowej orkiestrze i tłumie kawalerów do tańca?
− Żaden z nich mnie nie poprosił − wymamrotała pod nosem.
− Pewnie któryś by to zrobił, gdyby nie zadawała się pani tutaj z jakimś rozpustnikiem!
− Chaworth, czy mógłbym coś powiedzieć? – wtrącił ciemnowłosy mężczyzna stojący u jego boku. Miał przyjemne dla oka, choć nieco grubo ciosane rysy, a jego ogorzała od słońca skóra zdradzała, że wiele czasu spędza na powietrzu. Nie był już młody, o czym świadczyły przetykana siwizną czupryna, kurze łapki wokół oczu i bruzdy sięgające od nosa do ust, ale też nie można go było nazwać starym. Odznaczał się fizyczną tężyzną i miał postawę człowieka posiadającego znaczną władzę. – Znam tego młodzieńca od urodzenia – ciągnął niskim, trochę szorstkim głosem. – Jak sam wiesz, jego ojciec jest moim bliskim znajomym. Mogę ręczyć za jego słowo. Dla dobra dziewczyny proponuję, byśmy zachowali dyskrecję i nie wspominali o tym wydarzeniu.
− Ja również znam jego ojca – warknął lord Chaworth. – W swoim czasie zerwał niejeden niewinny kwiatek. Najwyraźniej syn idzie w jego ślady. Nie, Westcliff, nie będę milczał. Musi odpowiedzieć za swoje czyny.
Westcliff? Zaciekawienie wzięło górę nad lękiem. Pandora słyszała o earlu Westcliffie, który nosił drugi po księciu Norfolk najstarszy i najbardziej szanowany tytuł para Anglii. Jego rozległe włości w Hampshire, Stony Cross Park, słynęły z doskonałych warunków do wędkowania i polowań.
Kiedy Westcliff napotkał jej spojrzenie, w jego oczach nie dostrzegła złości ani potępienia.
− Czy pani ojcem był lord Trenear? – spytał.
− Tak, milordzie.
− Znaliśmy się. Zdarzało mu się polować na mojej ziemi. – Po małej pauzie dodał: − Zachęcałem go, by przywiózł ze sobą rodzinę, ale zawsze wolał przyjeżdżać sam.
Nie zaskoczył Pandory tym wyznaniem. Jej ojciec uważał swoje trzy córki za pasożyty. Z tego powodu matka także mało się nimi interesowała. W rezultacie zdarzało się, że Pandora, Cassandra i Helen całymi miesiącami nie widywały rodziców. Dziwiło jedynie to, że przykre wspomnienie nadal potrafiło ranić.
− Ojciec chciał mieć jak najmniej do czynienia ze swoimi córkami – oznajmiła rzeczowo. – Uważał nas za nieudacznice. – Opuszczając głowę, dodała ciszej: − Co do mnie najwyraźniej się nie mylił…
− Nie powiedziałbym. – W głosie earla Westcliffa współczucie mieszało się z rozbawieniem. – Moje własne córki upewniły mnie w przekonaniu, że każda dobra, lecz obdarzona żywiołowym charakterem dziewczyna bywa w gorącej wodzie kąpana…
− Akurat tę gorącą wodę należy jak najszybciej wystudzić – przerwał mu lord Chaworth. − Oddam lady Pandorę pod opiekę jej przyzwoitki. – Przeniósł wzrok na mężczyznę. – A co do pana, sugeruję, by od razu pojechał pan do Ravenel House, spotkał się z jej rodziną i poczynił stosowne ustalenia.
− Jakie ustalenia? – zdumiała się Pandora.
− Chodzi mu o małżeństwo – wyjaśnił drętwym głosem instruowany przez Chawortha młody człowiek.
Pandorze zrobiło się zimno z przerażenia.
− Co takiego? Nie! Nie wyszłabym za pana pod żadnym pozorem! – zawołała, a uświadomiwszy sobie, że mógł uznać jej słowa za obraźliwe, dorzuciła bardziej ugodowo: − Nie chodzi o pana, po prostu w ogóle nie zamierzam wychodzić za mąż.
− Sądzę, że pani obiekcje uśmierzy wiadomość, że stoi przed panią lord St. Vincent, dziedzic książęcego tytułu – wtrącił lord Chaworth z chytrą miną.
Pandora energicznie pokręciła głową.
− Wolałabym być sprzątaczką niż żoną para.
Lord St. Vincent obrzucił chłodnym spojrzeniem jej podrapane ramiona i podartą suknię. Dopiero potem zatrzymał wzrok na jej twarzy.
− W istocie – zaczął – nie było pani w sali balowej na tyle długo, by ludzie to zauważyli.
Do Pandory w końcu zaczęło docierać, że ma prawdziwe kłopoty, takie, których nie można rozwiązać rozsądnym wyjaśnieniem, pieniędzmi, a nawet rodzinnymi wpływami. W uszach jej zaszumiało od przyśpieszonego pulsu.
− Nie zauważą, jeśli pozwolicie, że natychmiast tam wrócę. Nikt nigdy nie zwraca na mnie uwagi.
− Jakoś trudno mi w to uwierzyć. − Ton mężczyzny sprawił, że te słowa bynajmniej nie zabrzmiały jak komplement.
− Naprawdę. – Pandora mówiła szybko, a myślała jeszcze szybciej. – Zawsze podpieram ściany. Zgodziłam się wziąć udział w wydarzeniach sezonu tylko po to, by dotrzymać towarzystwa Cassandrze. Jest moją bliźniaczką, tą milszą i ładniejszą, a pan jest typem mężczyzny, jakiego ma nadzieję poślubić. Gdybyście pozwolili mi ją przyprowadzić, mógłby pan ją skompromitować i miałabym kłopot z głowy. – Widząc jego minę, wyjaśniła: − Przecież nikt by nie oczekiwał, że ożeni się pan z nami obiema.
− Nigdy nie rujnuję reputacji więcej niż jednej kobiety jednego wieczoru – oświadczył ze słabo maskowaną ironią. – Trzeba sobie stawiać granice.
Pandora zdecydowała się przyjąć inną taktykę.
− Przecież nie chce pan się ze mną żenić, milordzie – rzuciła hardo. − Byłabym najgorszą żoną, jaką można sobie wyobrazić. Jestem zapominalska i uparta i nie mogę usiedzieć w miejscu dłużej niż pięć minut. Zawsze robię coś, czego nie powinnam. Podsłuchuję innych, krzyczę i biegam w miejscach publicznych, niezdarnie poruszam się w tańcu. Do tego popsułam sobie charakter nieodpowiednimi lekturami, które czytam wręcz nałogowo. – Przerwawszy dla zaczerpnięcia tchu, zauważyła, że lista jej wad nie zrobiła na lordzie St. Vincencie pożądanego wrażenia. – I mam chude nogi. Jak bocian.
Na nieprzyzwoitą wzmiankę o częściach ciała lord Chaworth głośno wciągnął powietrze, a lord Westcliff nagle bardzo się zainteresował rosnącymi nieopodal kapustami.
Lord St. Vincent rozpaczliwie próbował opanować drżenie ust, jakby wbrew swej woli poczuł rozbawienie.
− Doceniam pani szczerość – odezwał się po chwili, posyłając Chaworthowi lodowate spojrzenie. – Jednakże w świetle heroicznego dążenia lorda Chawortha do wymierzenia sprawiedliwości, nie mam wyboru i muszę omówić zaistniałą sytuację z pani rodziną.
− Kiedy? – spytała Pandora z niepokojem.
− Jeszcze tego wieczoru. – Lord St. Vincent zrobił krok w jej stronę i pochylił głowę. – Proszę iść z Chaworthem i powiedzieć swojej przyzwoitce, że natychmiast wyjeżdżam do Ravenel House. I na litość boską, proszę się nie rzucać w oczy. Nie chcę, by ludzie myśleli, że tak nieudolnie się do pani dobierałem. – Po krótkiej pauzie dodał ciszej: − I musi pani oddać kolczyk Dolly. Niech któraś ze służących go jej odniesie.
Pandora popełniła błąd, podnosząc wzrok. Żadna kobieta nie umiałaby zachować obojętności na widok anielskiej twarzy, która się nad nią pochylała. Młodzi mężczyźni, których dotąd poznawała podczas sezonu, dążyli do uznawanej w ich uprzywilejowanym środowisku za ideał chłodnej arystokratycznej pewności siebie. Żaden z nich jednak nie dorastał do pięt temu olśniewającemu młodzieńcowi, który bez wątpienia umiał korzystać z uroków życia.
− Nie mogę za pana wyjść – oświadczyła sztywno. – Straciłabym wszystko. – Odwróciła się, wzięła Chawortha pod ramię i ruszyła z nim w stronę domu, żeby mężczyźni mogli swobodnie porozmawiać.
Chaworth wymamrotał pod nosem z irytującym zadowoleniem:
− Na Jowisza, nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co zrobi lady Berwick, kiedy jej przekażę nowinę.
− Zamorduje mnie na miejscu – wydukała Pandora, niemal się dławiąc żalem i rozpaczą.
− Za co? – spytał z niedowierzaniem.
− Za to, że dałam się skompromitować.
Chaworth zaśmiał się rubasznie.
− Moja droga, zdziwię się, jeśli nie zatańczy z radości. Właśnie załatwiłem ci na męża najlepszą partię roku!
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI