Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dlaczego jesteśmy ateistami - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Dlaczego jesteśmy ateistami - ebook

Dlaczego jesteśmy ateistami to wyjątkowy, prowokujący do przemyśleń zbiór esejów, które łączy temat osobistej niewiary w siłę wyższą. Ich autorzy, starannie wybrani spośród wysokiej klasy wykładowców akademickich, naukowców, pisarzy, przedstawicieli mediów i polityki, w przemyślany i uporządkowany sposób opisują powody, dla których odrzucają ideę bóstwa panującego nad światem i ludźmi. Kilka esejów dotyka również kwestii społecznej roli religii oraz innych możliwych zamiast niej rozwiązań. Zebrane w tomie eseje prezentują szerokie spektrum punktów widzenia i stylów pisania, od ściśle ustrukturowanych filozoficznych wywodów po bardzo osobiste, a czasem wręcz żartobliwe opisy tego, co spowodowało, że każdy z tych szacownych myślicieli wyrzucił religię ze swojego życia. Niezależnie od tego, czy jesteś osobą wierzącą czy nie, książka Dlaczego jesteśmy ateistami poprowadzi cię w intelektualnie stymulującą podróż w świat ludzi rozsądnych i racjonalnych, którzy żyją, nie podpierając się kulami religii.

Do utraty wiary może prowadzić wiele dróg, jednak wszystkie one są pouczające, ponieważ głos niewiary to głos rozumu. Blackford i Schüklenk zebrali pięćdziesiąt esejów, które nie tylko przedstawiają liczne argumenty przemawiające za ateizmem, lecz także pokazują, że wbrew powszechnemu stereotypowi ateistów cechują moralność i humanizm w równym, a może nawet w większym stopniu, co ludzi wierzących.

Jerry A. Coyne, autor książki Why Evolution Is True

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-404-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Russell Blackford i Udo Schüklenk

Wstęp: Głos rozsądku – dziś ważniejszy niż kiedykolwiek

Dlaczego postanowiliśmy wspólnie zredagować antologię myśli humanistycznej? Dlaczego poprosiliśmy pięćdziesięciu naukowców, filozofów, pisarzy science fiction, działaczy politycznych i intelektualistów z różnych krajów, by spisali swoje przemyślenia, które doprowadziły ich do przekonania, że nie istnieje wszechmocny, wszechwiedzący, dobry i miłujący Bóg, który nad nami czuwa?

Odpowiedź jest zaskakująco prosta: uważamy, że w tym historycznym momencie szczególnie ważne jest, by Głos Rozumu został usłyszany. Wydaje się, że fanatyzm religijny jeszcze skuteczniej niż w przeszłości blokuje, nawet w wielokulturowych społeczeństwach, otwartą dyskusję nad wyższością religii nad jej humanistycznymi alternatywami lub odwrotnie. Z każdym tygodniem coraz trudniej jest utrzymać płomień w kaganku rozumu. Jednocześnie wydaje się, że „szacunek” dla nietolerancyjnych ideologii stał się poprawnie polityczną normą, podczas gdy zdawałoby się, że właściwszą reakcją na fundamentalizm religijny powinna być nietolerancja dla nietolerancji (niemieckich czytelników odsyłamy do prac Henryka Brodera). Jak przekonuje filozofka Laura Purdy oraz inni autorzy niniejszego tomu, ważne jest, by dać wyraz swoim poglądom w czasach, gdy ideologie religijne oraz ich orędownicy dokonują zamachu na wolność jednostki.

W chwili gdy piszemy te słowa na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych wywierane są zorganizowane naciski, by do prawa międzynarodowego wprowadzić nowe, niebezpieczne pojęcie „zniesławienia religii”. Jeżeli wysiłki te zwieńczy sukces, jeszcze trudniej będzie krytykować dogmaty religijne, naruszanie praw człowieka uzasadniane religijnie oraz liczne okrutne praktyki, które często uzasadnia się względami kulturowymi czy religijnymi. Pojęcie zniesławienia powstało po to, by ochraniać jednostki przed oszczerstwami, które mogłyby zniszczyć ich karierę i opinię, a nie by chronić systemy przekonań lub zapobiegać wyjściu na światło dzienne zła, jakie czyniono w ich imię. Religijne dogmaty i organizacje są słusznym celem dla odważnej krytyki i satyry.

Warto wyraźnie podkreślić to, co jest tak boleśnie oczywiste: cesarz naprawdę jest nagi. Niezależnie od politycznych wpływów, jakimi cieszą się największe światowe religie, nie ma żadnego powodu, by wierzyć w istnienie Boga i nie powinniśmy postępować zgodnie z zaleceniami religijnych ideologii tylko dlatego, że stoi za nimi ktoś równie nieuchwytny jak Bóg. Nauki religijne i wypływające z nich kodeksy postępowania powinny podlegać takiej samej dogłębnej, krytycznej analizie jak wszystkie inne ideologie. Na rynku idei powinny obowiązywać zasady uczciwej konkurencji i żadnym religijnym poglądom nie należy się szczególne traktowanie.

Znając ludzką naturę, można się było spodziewać gwałtownego sprzeciwu wobec koncepcji „boskiego złudzenia”, by użyć niezwykle trafnego określenia Richarda Dawkinsa. Tacy autorzy, jak Dawkins, Christopher Hitchens, Sam Harris, Austin Dacey, Daniel Dennett i inni, opublikowali wpływowe i często bestsellerowe książki (zob. bibliografia poniżej), w których wyjaśniają, dlaczego nie powinniśmy wierzyć w Boga i dlaczego wiara religijna w ostatecznym rozrachunku przynosi więcej szkody niż pożytku. Wpisują się oni w szlachetną tradycję Bertranda Russella i innych, sięgającą wstecz aż do starożytności, do filozofii Ćarwaki na Wschodzie i Epikura na Zachodzie, krytycznych wobec religii i władzy, jaką uzurpuje sobie nad naszym życiem. Naszym zamiarem jest, by niniejsza książka wpisała się w długą i godną podziwu tradycję humanistyczną.

Większość ludzi poważnie rozważała możliwość istnienia Boga. Niektóre z jego ofert rzeczywiście wydają się kuszące, może nawet za bardzo. Kto przy zdrowych zmysłach odrzuciłby propozycję wiecznego życia? Kto nie zamieniłby doczesnych problemów na wieczne życie w raju? Ateiści. Odrzucamy te propozycje, nie dlatego, że uważamy, że życie wieczne jest czymś z gruntu złym, ale ponieważ wiemy, że ta oferta nie jest tak dobra, jak się z pozoru wydaje. Nie zgadzamy się przymykać oczu na niewygodny fakt, iż brak jest jakichkolwiek dowodów na życie wieczne.

Dlatego właśnie uznaliśmy, że warto będzie zapytać ludzi myślących, takich jak autorzy niniejszego tomu: „Dlaczego jesteście dziś ateistami? Co takiego przekonało was, że nie istnieje kochający, wszechmocny, wszechwiedzący Bóg, który stworzył wszechświat i nieustannie obserwuje z góry nas, swoje niedoskonałe stworzenie?”. W odpowiedzi na nasze wyzwanie otrzymaliśmy niezwykły zbiór ciekawych, niekiedy bardzo osobistych, odpowiedzi. Jak można się było spodziewać, odpowiedzi te mają pewne punkty styczne, w innych kwestiach zaś się różnią.

Jako redaktorzy nie mieliśmy ani możliwości, ani zamiaru, by zmuszać naszych autorów do przyjęcia jakiejś jedynie słusznej linii. W końcu nie jesteśmy Watykanem. Nasi autorzy różnią się od siebie jeszcze bardziej niż my, redaktorzy. Żaden z nich nie uznaje istnienia Boga Abrahama (ani żadnego innego bóstwa z oferty dostępnej na rynku religii), ale na tym podobieństwa się kończą. Niektórzy z nich otwarcie wyrażają wrogość wobec religii, podczas gdy inni mają nadzieję na znalezienie wspólnego języka z liberalnymi teologami. Niektórzy ostrożnie podchodzą nawet do określeń ateizm i ateista, które w wielu sytuacjach społecznych niosą ze sobą niepożądane skojarzenia. Naszym zamiarem było jednak pokazanie, poprzez wielość głosów i osobistych doświadczeń, że niewiara w takiego Boga, którego religie monoteistyczne od stuleci usiłują sprzedać ludzkości, jest absolutnie uzasadniona.

Nieobecność Boga nie oznacza, że życie traci sens. Świecka etyka ma wiele do zaoferowania tym, którzy postanowili żyć etycznie (Singer). Nie potrzebujemy więc szukać przewodnictwa w książkach takich jak Biblia czy Koran, wytworów ludzkiej wyobraźni wywodzących się z przednaukowych i pod wieloma względami barbarzyńskich czasów. Współczesna nauka odpowiedziała już na większość pytań, na które do tej pory „odpowiadano”, odwołując się do wszechmocnego Boga. Oczywiście, wraz z postępem nauki rodzą się nowe wątpliwości, jednak zagadnienia podejmowane przez dzisiejszą fizykę czy biologię są jakże odległe od pytań, które zadawali sobie nasi przodkowie.

Najwyższy czas, byśmy wzięli ster własnego losu w swoje ręce, nie pozwalając, by decyzje podejmowali za nas Bóg i jego ziemscy pośrednicy. Szukając odpowiedzi na te pytania, warto posłuchać wartościowych głosów zgromadzonych w niniejszym tomie.

Bibliografia

Broder H.M., Kritik der reinen Toleranz, W.J.S. Verlag, Berlin 2008.

Dacey A., The Secular Conscience: Why Belief Belongs in Public Life, Prometheus Books, Amherst, NY 2008.

Dawkins R., Bóg urojony, Wydawnictwo CiS, Warszawa 2007.

Dennett D.C., Odczarowanie: religia jako zjawisko naturalne, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2008.

Harris S., The End of Faith: Religion, Terror, and the Future of Reason, W.W. Norton, New York 2004.

Harris S., Letter to a Christian Nation, Vintage, New York 2006.

Hitchens Ch., Bóg nie jest wielki: jak religia wszystko zatruwa, Sonia Draga, Katowice 2008.

Russell B., Dlaczego nie jestem chrześcijaninem?, Książka i Wiedza, Warszawa 1981.

Singer P., Etyka praktyczna, KiW, Warszawa 2003.Russell Blackford

Niewiarygodne!

Kiedy miałem nie więcej niż dziewięć lat (pamiętam skromny dom w Belmont South, niedaleko Newcastle w Australii, gdzie mieszkałem wtedy z rodziną), doszedłem do wniosku, że opowieści biblijne, które wciąż słyszałem, to po prostu mitologia naszej chrześcijańskiej ery. W przyszłości, może za dziesiątki tysięcy lat, ludzie będą traktować je tak samo, jak moi krewni i nauczyciele traktowali historie o bogach Greków i Rzymian. Co więcej, byłem przekonany, że bezceremonialny ateizm ludzi z przyszłości będzie w pełni uzasadniony.

Ponad czterdzieści lat później dostrzegam mądrość tych dziecięcych przemyśleń, jednak jeszcze przez pewien czas, właściwie przez cały okres dojrzewania, starałem się uwierzyć w niewiarygodne postulaty chrześcijaństwa. Być może powinienem złożyć to na karb nacisku rówieśników, bo w szkole średniej związałem się z grupą bardzo religijnych kolegów; tak czy inaczej, przez kilka lat usiłowałem znaleźć racjonalne uzasadnienie dla wiary chrześcijańskiej. Owe próby samooszukiwania okazały się tak skuteczne, że zostałem wiceprzewodniczącym Unii Ewangelickiej (UE) na moim uniwersytecie. Mimo to przez cały ten czas w duchu nie przestawały mnie męczyć wątpliwości, które całkiem często wysuwały się na pierwszy plan. Większa część światopoglądu ewangelickiego odłamu chrześcijaństwa (a także wszystkich innych, na tyle, na ile je poznałem) wydawała mi się zupełnie niewiarygodna.

Nigdy nie objąłem stanowiska przewodniczącego tej organizacji ani też innych zaszczytnych stanowisk, które zapewne mogłyby za nim pójść w przyszłości – może mógłbym zostać nawet pastorem. Pod koniec mojej rocznej kadencji, a miałem wtedy dziewiętnaście lub dwadzieścia lat, doszedłem ostatecznie do wniosku, choć nie przyszło mi to łatwo, że nie mogę już dłużej wyznawać chrześcijańskiego światopoglądu. Po cichu wycofałem się z religijnych obowiązków, skupiając się na studiach i zawirowaniach mojego młodzieńczego życia uczuciowego i nie afiszując się zbytnio z tak trudno osiągniętą niewiarą. Od tego czasu często wracałem myślą do owego kluczowego okresu w moim życiu, jednak nigdy już nie miałem większych wahań.

* * *

Nie istnieje żaden pojedynczy czynnik, który sprawia, że ortodoksyjne chrześcijaństwo, a wraz z nim cała tradycja ortodoksyjnego teizmu w tradycji Abrahama, są tak niewiarygodne. Istnieją liczne sprzeczności pomiędzy obowiązującą w judaistycznym teizmie wizją kosmosu, naszej planety i wyjątkowego miejsca człowieka w porządku naturalnym a coraz bardziej szczegółową wizją współczesnej nauki opartą na badaniach. Jednak dla mnie najważniejszym problemem była i nadal jest wizja świata zakładająca jego stworzenie przez miłujące, opatrznościowe, a jednocześnie wszechpotężne i wszechwiedzące, bóstwo.

Oczywiście, wiąże się to z odwiecznym pytaniem o zło i niemożnością pogodzenia wszechmocy, wszechwiedzy oraz doskonałej dobroci Boga z faktem, że w świecie obecne jest zło. Zauważmy jednak, że we współczesnej filozofii niemal banałem jest stwierdzenie, że logiczny problem zła można rozwiązać, ponieważ nie istnieje formalna sprzeczność pomiędzy następującymi twierdzeniami:

1. Bóg jest wszechmocny i wszechwiedzący.
2. Bóg jest doskonale dobry.
3. Istnieje zło na świecie.

Aby zbudować logiczną sprzeczność, należy dodać kolejne przesłanki, jednak są one możliwe do podważenia. Załóżmy na przykład, że ta wszechwiedząca i wszechpotężna istota byłaby zdolna do usunięcia ze świata wszelkiego zła i że istota doskonale dobra chciałaby to uczynić. Przyjmując takie przesłanki, można przeprowadzić doskonale logiczne rozumowanie dowodzące, że Bóg opisany w początkowych założeniach nie istnieje. Jednak, czy takie dodatkowe założenia są dopuszczalne?

Apologeci religii często argumentują, że doskonale dobra istota wcale nie chciałaby całkowicie usunąć zła ze świata. Być może sama możliwość czynienia zła i doświadczania złych wydarzeń jest logicznie konieczna, jeśli ludzie mają posiadać wolną wolę i móc z niej korzystać. Być może obecność zła jest logicznie konieczna, aby zaistniało jakieś inne (przypuszczalnie większe) dobro. Na przykład być może jest logicznie konieczne, by na świecie istniało cierpienie, jeśli jego skutkiem będzie istnienie współczucia i współczujących czynów. Nawet Bóg podlega prawom logiki.

Być może. Jednak należy w tym miejscu podkreślić co najmniej dwie kwestie. Po pierwsze, nie widzę żadnych dowodów na to, by ludzie w ogóle dysponowali wolną wolą w takiej formie, o jakiej tu mowa, definiowanej jako pewnego rodzaju całkowita niezależność od porządku przyczynowego, który nas kształtuje. Dysponujemy wieloma przymiotami, które rozsądnie jest cenić: umiejętnością rozumowania, zastanawiania się nad wyznawanymi przez siebie wartościami (jednak nie z jakiegoś archimedejskiego punktu położonego całkowicie poza nimi), zdolnością działania w zgodzie z wyznawanymi przez nas wartościami oraz (często) umiejętnością kształtowania świata poprzez nasze wybory. Określenie wszystkich tych przymiotów zbiorczym mianem „wolnej woli” mogłoby się wydawać rozsądne. Nie jesteśmy jednak całkowicie twórcami samych siebie i nigdy nie dysponujemy całkowicie wolną wolą, niezależną od czynników, które uczyniły nas tym, kim jesteśmy (takich jak potencjał genetyczny i doświadczenia z wczesnego dzieciństwa).

Po drugie, działania Boga zawsze można uzasadnić jakimś bardziej lub mniej naciąganym argumentem. Pomimo straszliwego bólu, cierpienia i nieszczęść, jakie widzimy w świecie, zawsze można znaleźć coś, co jest od nich logicznie zależne, a następnie argumentować, że to „coś” ma tak kolosalne znaczenie, że usprawiedliwia ból, cierpienie i nieszczęście. Jeżeli myślimy inaczej, to może jesteśmy zbyt przewrażliwieni? Być może nasz system wartości jest zbyt nudny i powierzchowny, skoro pragniemy, by ludzie i inne czujące istoty byli szczęśliwi, by nie byli zmuszeni znosić straszliwych cierpień itd.? Być może powinniśmy pragnąć istnienia dokładnie takiego świata, jaki mamy: raczej brutalnego, w którym nieustannie grozi nam ból, cierpienie i nieszczęście (nie wspominając już o śmierci, zarówno jednostkowej, jak i masowej), lecz jednocześnie pełnego brawury i bohaterstwa. Niezależnie od tego, co my sami o tym sądzimy, głosi ten pogląd, Bóg jest usprawiedliwiony, dopuszczając do wszystkich tych okropności, ponieważ pozwala na ich istnienie po to, by możliwe były rzeczy wielkie i naprawdę ważne.

Przyznaję, że takie rozumowanie jest logicznie spójne – jednak jaki człowiek mógłby rzeczywiście w nie uwierzyć, jeśli poważnie podejdzie do obecnego w świecie cierpienia?

Analizując ogrom okropności dziejących się na świecie, niezliczone rodzaje obezwładniającego bólu, głębokiego cierpienia i czystego nieszczęścia, które od zawsze dotykało tak wielu ludzi i inne czujące istoty, nie sposób uwierzyć, by kochający i opatrznościowy (a zarazem wszechmocny i wszechwiedzący) Bóg mógł mieć choćby po części uzasadnione powody, by na to wszystko pozwalać. Nie jest to, podkreślam, logicznie niemożliwe, by taki Bóg miał swoje (niezbadane) powody. Jednak czy mamy jakiekolwiek, choćby śladowe, dowody na potwierdzenie takiego założenia? Dopóki nie znajdziemy przekonujących, trafnych argumentów przemawiających za istnieniem kochającego, opatrznościowego Boga, najlepszą reakcją na bezduszne racjonalizacje, uzasadniające ból i cierpienie teodyceą, pozostaje intelektualny sceptycyzm połączony z moralną odrazą.

Co więcej, takie trafne argumenty nigdy jeszcze nie zostały przedstawione. Nawet najbardziej obiecujące argumenty przemawiające za istnieniem jakiegoś rodzaju transcendentnego Stwórcy (takie jak te opierające się na rzekomych manipulacjach dotyczących fundamentalnych stałych w fizyce) w żadnym stopniu nie sugerują istnienia kochającego i opatrznościowego Boga.

* * *

Kiedy się głębiej zastanowić, przed teistami stoją jeszcze poważniejsze problemy. Dlaczego kochające i opatrznościowe (a przy tym wszechpotężne i wszechwiedzące) bóstwo miałoby pozostawiać nas w takiej niepewności co do samego swojego istnienia, skazując nas na opieranie się w najlepszym razie na niejasnych doświadczeniach, wątpliwych dowodach i mętnych argumentach? W szczególności, dlaczego istota ta nie udowodniłaby nam jednoznacznie, że rzeczywiście istnieje i nas kocha, i nie wyjaśniła ostatecznie powodów, dla których wciąż przyzwala na wszystkie okropności dziejące się w świecie?

Ponadto, dlaczego wybrała ona ewolucję biologiczną jako sposób stworzenia racjonalnych form istnienia takich jak my, skoro wybór powolnych i niedokładnych metod mutacji, selekcji naturalnej i adaptacji spowodował, co łatwo było przewidzieć, niewypowiedziane okrucieństwo i cierpienia w świecie zwierząt, wypracowanie niedoskonałych wzorców funkcjonalnych i konieczność czekania przez miliardy lat na pojawienie się form życia dysponujących rozumem? Wszechmocna i wszechwiedząca istota mogła od razu zaprojektować zamierzony efekt końcowy, a następnie powołać go do życia w doskonałej formie, w mgnieniu oka lub na przestrzeni kilku dni i nocy, tak jak to opisują początkowe wersy Genesis.

Znów można się pokusić o odpowiedź i być może nie jest logicznie niemożliwe, by kochający, opatrznościowy (itd.) Bóg miał uzasadnione powody, by tak właśnie postąpić. Jednak dopóki nie mamy przekonujących dowodów na to, że taka istota w ogóle istnieje, powinniśmy traktować pokrętne argumenty na obronę Boga z pełnym niedowierzaniem.

Podsumowując, argumenty przeciwko istnieniu kochającego i opatrznościowego (itd.) Boga są przekonujące, podczas gdy nie przedstawiono dotąd żadnego naprawdę przekonującego dowodu potwierdzającego jego istnienie. Jeśli ten ostatni kiedykolwiek się pojawi, możemy zmienić poglądy i zaakceptować istnienie takiej istoty, ubolewając jednocześnie nad tym, iż jej motywacje są tak dobrze ukryte przed śmiertelnikami. Jednak w obecnej sytuacji musimy dojść do wniosku, że nie istnieje kochające, opatrznościowe (itd.) bóstwo, które nad nami czuwa. Jeśli rozważamy kwestię istnienia tak pojmowanego Boga, najbardziej racjonalnym wyjściem jest ateizm.

* * *

Wspomniałem wcześniej, że kiedy pierwszy raz odszedłem od chrześcijaństwa, zrobiłem to po cichu. Przestałem pełnić obowiązki w Kościele, ale nie robiłem wokół tego szumu. Częściowo mogło to wynikać z tchórzostwa i chęci unikania konfrontacji, ale powodem była też szczera chęć chronienia uczuć przyjaciół i rodziny. Tak czy inaczej, w moim życiu pojawiły się inne priorytety.

Czasy się jednak zmieniły. W latach siedemdziesiątych, a nawet dziewięćdziesiątych, można było uważać, że dalsza walka ze światopoglądem, instytucjami i przywódcami religijnymi jest zbędna. Najcięższa praca została już wykonana, a religia słabła pod wpływem rewolucji naukowej, Oświecenia, darwinizmu i rewolucji obyczajowej lat sześćdziesiątych. Dziś sytuacja jest zupełnie inna, nawet w pozornie racjonalnych społeczeństwach Zachodu: odrodzona filozofia chrześcijańska jest mocno osadzona w anglosaskiej filozofii religii; decyzje polityczne, dotyczące takich dziedzin jak badania na komórkach macierzystych czy klonowanie terapeutyczne, obejmują ustępstwa wobec określonych religijnych poglądów moralnych; ogromne środki finansowe przeznacza się na podważenie społecznego zaufania do nauki tam, gdzie stoi ona w sprzeczności z dosłownym rozumieniem Genesis.

Walka idei nadal trwa; warto dziś poddać religię i wszystkie jej twierdzenia dogłębnej, sceptycznej analizie. Ci spośród nas, którzy określają się jako niewierzący, mają wiele powodów, by zakwestionować niesłuszne przywileje, jakimi cieszą się rozmaite odmiany ortodoksyjnego judeochrześcijańskiego teizmu (a także inne systemy religijne). Powinniśmy kwestionować szczególną władzę, którą nazbyt często przyznaje się biskupom, księżom i prezbitrom. Dziś jest właściwy czas, by ateiści, sceptycy i racjonaliści, humaniści, wątpiący i wyznawcy filozofii naturalnej – niezależnie od tego, jakie nazwy sobie nadajemy – wyszli z cienia i rozpoczęli otwartą debatę. Najlepszy czas, by wyrazić głośno naszą niewiarę, jest dziś.Margaret Downey

Jak przestałam wierzyć w bajki

Dokładnie pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy przeczytałam Ewangelię według św. Mateusza (19,26). Zamknęłam książkę z głośnym westchnieniem: „Rany! »U Boga wszystko jest możliwe«. Co za bzdura!”.

Zaledwie pięć lat wcześniej patrzyłam, jak moja matka i jej rodzeństwo modlą się o pracę, jedzenie i odzież. Należeli do pierwszego pokolenia imigrantów i niezbyt dobrze mówili po angielsku. O pracę było niezwykle trudno, byli bardzo biedni. Już jako mała dziewczynka doszłam do wniosku, że to nie Bóg sprawia, że wszystko jest możliwe, ale determinacja i ciężka praca. Praca działała o wiele skuteczniej od modlitwy i już jako dziesięciolatka zaczęłam zarabiać, szyjąc ubrania. Nigdy nie marnowałam czasu, modląc się na kolanach do jakiegoś boga. Używałam wszystkich swoich talentów, by w każdej wolnej chwili pracować i w ten sposób przyczyniać się do poprawy losu naszej rodziny.

Rodzina mojej matki była nie tylko religijna, lecz także bardzo przesądna. Jako nastolatka świetnie się bawiłam, drwiąc z ich przesądów. Moja matka co tydzień urządzała w domu „seanse spirytystyczne”, w czasie których prosiła duchy zmarłych o pomoc i „znaki”.

Chcąc oszczędzić mojej rodzinie rozczarowań, schodziłam wtedy do piwnicy i stawałam obok skrzynki z bezpiecznikami. W odpowiednim momencie wyłączałam te bezpieczniki, które odpowiadały za pokoje na górze. Schemat instalacji elektrycznej w naszym domu miałam w małym palcu.

Krzyki dochodzące z góry tylko mnie rozśmieszały i co tydzień przygotowywałam inne sztuczki. Czasami rzucałam w okno małymi kamykami. Innym razem zeszłam do piwnicy położonej bezpośrednio pod salonem i waliłam w sufit kijem od szczotki. Można by o mnie powiedzieć, że miałam w sobie „ducha” (zabawy).

Kiedy w tę pamiętną niedzielę czytałam słowa Ewangelii według św. Mateusza (19,26), przypomniały mi się wszystkie powody, dla których uważałam wiarę w Boga za śmieszną. Siedząc w kościelnej nawie, z trzaskiem zamknęłam Biblię. Obok mnie siedziała Hopie, moja przyjaciółka ze szkoły. Jej ojczym, dr Leath, był pastorem w kościele Baptystów w Truett, Long Beach w Kalifornii.

Pastor Leath usłyszał, jak zatrzasnęłam Biblię, i posłał mi znad pulpitu pełne dezaprobaty spojrzenie. Odwzajemniłam je. To była próba sił. Nie spuszczając ze mnie wzroku, pastor złajał mnie publicznie za hałaśliwe i bezczelne zachowanie. Ja jednak nie żałowałam swojego postępku i nie zamierzałam przepraszać.

Nawet jako dziecko nie potrafiłam bezwarunkowo podporządkować się autorytetom. Zarówno znajomi, jak i nauczyciele musieli najpierw zasłużyć sobie na mój szacunek. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego pastor Leath ma tak wielką władzę nad mieszkańcami Truett.

Pastor Leath pozwalał Hopie nocować u mnie co sobotę, pod warunkiem że w niedzielny poranek punktualnie o dziewiątej będziemy gotowe do wyjścia, żeby nie spóźnić się na jego kazanie. Choć już w wieku trzynastu lat wiedziałam, że jestem ateistką, ze względu na przyjaźń z Hopie zobowiązałam się co tydzień chodzić do kościoła. Hopie rozpaczliwie marzyła o tym, żeby móc chodzić na sobotnie tańce w Kennedy High School. Była śliczną i lubianą dziewczyną. Wstydziła się, że w jej religii taniec był uznawany za grzech. Wspólnie wymyśliłyśmy ten sposób, by mogła obejść bezsensowne według mnie religijne ograniczenia dotyczące tańca. Uwielbiałam tańczyć i nie mogłam uwierzyć, jak ktoś może twierdzić, że wyraziste ruchy ciała są niemoralne i – o zgrozo! – stanowią niebezpieczny wstęp do seksu. Hopie też świetnie tańczyła i zasługiwała na to, by móc w ten sposób wyrażać siebie.

Dzięki wizytom w Truett Baptist Church mogłam zaspokoić swoją ciekawość dotyczącą wiary religijnej. Jako nastolatka szukałam odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. Chciałam zrozumieć świat i błagałam matkę, żeby kupiła mi encyklopedię. Nie było jej łatwo spełnić tę prośbę – samotnie wychowywała naszą trójkę, pracując jako kelnerka i nie mogąc liczyć na niczyją pomoc. Dwuletnie raty za kilkunastotomową encyklopedię były największą inwestycją w jej życiu. Wiedziała, że potrzebujemy tych książek, żeby poszerzać swoją wiedzę. Nie myliła się. W dniu, kiedy listonosz przyniósł do naszego domu kilkanaście tomów encyklopedii, poprzysięgłam sobie, że przeczytam je wszystkie od A do Z.

Właśnie wtedy odkryłam różnicę między mitologią a rzeczywistością. Kiedy czytałam o Apollinie, Posejdonie, Uranosie i Zeusie, stało się dla mnie jasne, że to sam człowiek stworzył sobie rozlicznych bogów. W miarę jak przesuwałam się coraz bliżej haseł na literę Z, zakwestionowanie współczesnej wiary w Boga stało się logiczną koniecznością.

Pewnej niedzieli wraz z Hopie zostałam po mszy w kościele na spotkaniu młodzieżowej „grupy dyskusyjnej”. Wkrótce po rozpoczęciu spotkania do kościoła wszedł jakiś mężczyzna. Zdecydowanie przerwał młodemu liderowi grupy, który opowiadał właśnie historię o Jezusie. Nieznajomy powiedział, że przyszedł, aby powiedzieć nam wszystkim, iż religia to kłamstwo, a historia Jezusa to tylko mit.

– Boga nie ma! Pozwalacie się oszukiwać! – krzyczał, celując w nas oskarżycielsko palcem.

Jego słowa głęboko zaszokowały wszystkich uczestników spotkania – wszystkich oprócz mnie. Uśmiechnęłam się tylko i przekrzywiłam głowę ze zrozumieniem. Nareszcie ktoś mówił głośno to samo, co ja myślałam po cichu, kiedy zmuszałam się do czytania kolejnych fragmentów Biblii. Ktoś, kto doszedł do tych samych wniosków co ja.

Kiedy młody mężczyzna zapytał, czy ktoś z nas chce wyrwać się z okowów religii i pójść za nim, żeby dowiedzieć się więcej na temat ateizmu, zerwałam się na równe nogi.

Hopie złapała mnie i ściągnęła w dół. Niechętnie usiadłam z powrotem.

– To mój tata przysłał go tutaj, żeby sprawdzić naszą wiarę – szepnęła.

Cholera.

Żeby się upewnić, że już więcej nie wstanę, Hopie trzymała mnie za ramię, jakby chciała mieć pewność, że nie będę dalej wyrywać się w kierunku racjonalizmu. Czułam się zażenowana – nie tym, że wstałam, ale tym, że nadal siedziałam w kościelnej nawie. W rzeczywistości bałam się, że jeszcze jedno słowo religijnego bełkotu, a zacznę krzyczeć!

Nie muszę chyba mówić, jak rozczarował mnie ten podstęp. Młodzi ludzie po kolei wstawali i dawali „świadectwo” swojej wiary. Ja marzyłam tylko o tym, żeby zejść do piwnicy i spłatać im psikusa. W końcu religia też opiera się na bezsensownych przesądach i ludzie siedzący w kościelnych ławkach niczym się nie różnią od tych, którzy siedząc przy spirytystycznych stolikach, wywołują duchy. Byłoby zabawnie, gdybym mogła pokazać im kilka „cudów”.

To doświadczenie uświadomiło mi, że nie potrafię już dłużej udawać „wierzącej”. Choć tamtego dnia siedziałam obok Hopie, wiedziałam, że moje religijne poszukiwania skończyły się raz na zawsze.

Zadawałam sobie wiele pytań dotyczących świata przyrody i filozofii. Na szczęście mój przyszywany wujek Floyd mógł mi w nich pomóc. Ożenił się z przyjaciółką mojej mamy, kiedy miałam dziesięć lat. Był Japończykiem i nauczył mnie wiele o swojej kulturze. Kiedy zadawałam mu jakieś pytanie, często odpowiadał: „Przyniosę ci książkę o tym, żebyś sama mogła znaleźć odpowiedź”.

Motto wujka Floyda brzmiało: „Poszukaj na ten temat informacji, a potem przyjdź z nimi do mnie, żeby podyskutować”.

Uwielbiałam nasze dyskusje. Był pierwszą osobą, która powiedziała mi, że moje przemyślenia i wątpliwości na temat religii oznaczają, że jestem „ateistką”. Przyznał też wtedy, że sam również się za takiego uważa. Poczułam, że znalazłam się w dobrym towarzystwie.

Wujek Floyd zmarł we śnie, kiedy miałam siedemnaście lat. Zabrakło nam czasu, by podyskutować o najważniejszej książce, którą od niego dostałam: Dlaczego nie jestem chrześcijaninem Bertranda Russella. Na każdej stronie znajdowałam odbicie moich własnych przemyśleń, tak jakby Russell wyjął myśli z mojej głowy, uporządkował je, a potem przelał na papier. Elokwentny sposób, w jaki ujął dokładnie te wnioski, do których sama doszłam, umocniły moje przekonanie, że mogę być dumna ze swojej ateistycznej filozofii.

Jak dotąd zdeklarowani ateiści, z którymi się spotkałam, byli inteligentni i godni podziwu. Marzyłam o tym, by otaczać się ludźmi o zbliżonych poglądach, jednak zanim znalazłam ateistyczną organizację, do której mogłabym przystać, minęły dwie dekady.

W 1987 roku, rozpakowując kartony po przeprowadzce do Bloomington w stanie Illinois, z nudów włączyłam telewizor i trafiłam na The Phil Donahue Show. Kiedy usłyszałam, jak gospodarz przedstawia kolejnego gościa, przerwałam rozpakowywanie.

– Powitajmy najbardziej znienawidzoną kobietę w Ameryce, ateistkę Madalyn Murray O’Hair – powiedział rzeczowym tonem.

Powitały ją mieszanina oklasków i buczenia publiczności.

O’Hair była obcesowa i sarkastyczna. Patrzyłam jak zaczarowana.

O’Hair w niczym nie przypominała wujka Floyda, ale jej słowa bardzo do mnie trafiały. Wkrótce potem znalazłam kontakt do organizacji Amerykańscy Ateiści i natychmiast do niej przystąpiłam.

Kilka lat później Phil Donahue zaprosił do swojego programu Dana Barkera, ewangelickiego kaznodzieję, który został ateistą. Przypadek sprawił, że Barker wyglądał dokładnie jak ów młody człowiek, który wiele lat wcześniej wpadł do kościoła Baptystów w Truett, by sprawdzić wiarę młodych uczestników kółka dyskusyjnego. Tym razem zadałam sobie trud wstania z krzesła, żeby pójść po kartkę i ołówek, i zapisałam wszystkie podawane przez Barkera informacje na temat Freedom From Religion Foundation (Fundacji Wolność od Religii). Wkrótce potem sama do niej dołączyłam i uczestniczyłam w mojej pierwszej konferencji ateistycznej w Ann Arbor w stanie Michigan.

To było wspaniałe znaleźć się w końcu wśród ludzi myślących tak samo jak ja. Byłam dumna, kiedy dowiedziałam się, że do nieteistów zaliczały się takie osobistości jak: Carl Sagan, Albert Einstein, Maria Skłodowska-Curie, Kurt Vonnegut Junior, Charlie Chaplin i Katharine Hepburn. Nie czułam się już dziwaczna i osamotniona przez swoje ateistyczne poglądy. Duma, którą poczułam, mieszała się z pragnieniem, by już nigdy więcej nie poddać się hipokryzji w imię kariery – i od tego czasu zostałam ateistyczną aktywistką.

Od tamtej pory współpracowałam z wszystkimi najważniejszymi nieteistycznymi organizacjami w kraju, w tym z Center for Inquiry (Centrum Dociekań). W latach 1994–1998 piastowałam zaszczytne stanowisko członka zarządu American Humanist Association (Amerykańskiego Stowarzyszenia Humanistycznego). Przez dwa lata zasiadałam również w radzie nadzorczej Humanist Institute. W 1992 roku założyłam Freethought Society of Greater Philadelphia (FSGP), lokalną organizację nieteistyczną, która dziś, po piętnastu latach, nadal rozkwita.

Miałam zaszczyt być przewodniczącą Atheist Alliance International (Międzynarodowego Stowarzyszenia Ateistycznego) i w tej roli reprezentowałam ateizm na rozmaitych forach. Wiem, że moje wystąpienia na konferencjach i w mediach pomogły wielu młodym ludziom dowiedzieć się więcej o ateizmie i zainspirowały ich do szukania tej wolności, którą ja sama znalazłam. Wolność myślenia, wolność słowa i wolność wyboru to tylko kilka przykładów tego, co się dzieje, kiedy ktoś wypowiada posłuszeństwo starożytnym dogmatom. Jednak przychodzące do mnie listy z podziękowaniami dowodzą, że dla większości ludzi zadawanie trudnych filozoficznych pytań wciąż wymaga wielkiej odwagi. Jak mój wujek Floyd, ja też zachęcam dziś ludzi, by poszukiwali odpowiedzi popartych dowodami i jak najwięcej czytali. Dzisiejszym odpowiednikiem wielotomowej encyklopedii jest Internet. Każdy powinien mieć do niego dostęp w domu, szkole lub publicznej bibliotece.

Jeżeli chcesz się dowiedzieć, jak powstał świat, nie sięgaj po Biblię. Czytaj o geologii, ewolucji, fizyce, chemii i biologii. Jeśli chcesz pogłębić swoją znajomość moralności i etyki, nie sięgaj po Biblię. Studiuj socjologię, psychologię, prawo i historię. Przeczytaj biografie wielkich wolnomyślicieli, którzy zmieniali świat, takich jak: Thomas Paine, Thomas Jefferson, Benjamin Franklin, Alexander Graham Bell, Mikołaj Kopernik, Galileusz, sir Isaac Newton, i wszystkich innych ludzi, którzy mieli odwagę szukać odpowiedzi na swoje pytania i zmieniać świat na lepsze. Nie wydawaj pieniędzy na Biblię, bo w ten sposób wydasz je na bajki. Przeznacz te pieniądze na zakup książek naukowych, a potem poświęć swój czas na to, by je przeczytać i zrozumieć.

Czy szukasz czegoś, w co mógłbyś uwierzyć? Rozejrzyj się wokół siebie. Świat to piękne i fascynujące miejsce. Nie ma potrzeby, by wyobrażać sobie niebo. Sam możesz je sobie stworzyć tu i teraz, dokonując dobrych życiowych wyborów.

Pragniesz życia po śmierci? Zostaw po sobie dziedzictwo warte zapamiętania. Będziesz żył w pamięci ludzi.

Potrzebujesz czcić kogoś lub coś? Spójrz w lustro i postanów żyć w każdej chwili tak, jakby miała ona być twoją ostatnią. Kiedy patrzysz na siebie z dumą i przyznajesz, że to życie jest jedynym, które masz, twój dom staje się twoim niebem, a ty sam bogiem. Jako twój własny bóg masz całkowitą kontrolę nad swoim życiem i możliwość odpowiadania na własne modlitwy dzięki świadomym działaniom i samostanowieniu. Nie potrzebujesz wyobrażonego przyjaciela, kiedy sam jesteś swoim przyjacielem.

Być może nigdy nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie, jak powstał świat, jednak wymyślanie odpowiedzi o boskim stworzeniu powoduje tylko zahamowanie naukowych dociekań. W mojej społeczności racjonalistów zachęca się do stawiania pytań. Nie trzeba wymyślać historyjek tylko po to, by odpowiedzieć na trudne pytanie. Pytania pozostające bez odpowiedzi są wspaniałą zachętą do fascynujących badań naukowych i przynoszą znacznie ciekawsze, wiarygodne odpowiedzi.

Naukowcy i ateiści, których poznałam, zgadzają się ze mną, kiedy mówię, że wiedza czyni wszystko możliwym.Nicholas Everitt

Czy Bóg naprawdę jest miłosierny? Kwestia cierpienia jako argument za ateizmem

Każdy początek i każdy koniec

Przypłacony zostaje cierpieniem

Gdy przychodzimy – naszych matek,

gdy odchodzimy – nas samych.

Francis Thompson, Daisy

Kiedy mówię ludziom, że jestem ateistą, czasem słyszę w odpowiedzi: „Ale przecież nie możesz udowodnić, że Boga nie ma, prawda?”. Odpowiadam na to: „Krótka odpowiedź brzmi: »Mogę«, a dłuższa: »To zależy«”. Krótka odpowiedź jest konieczna, gdyż niektórzy ludzie uważają, że jeśli nie potrafisz zdecydowanie odpowiedzieć „tak” lub „nie”, to wyrażasz w ten sposób wahanie lub wątpliwości, a twój ateizm jest nie do końca zaangażowany; takim ludziom chcę jasno dać do zrozumienia, że jestem w pełni zdeklarowanym ateistą. Jednakże dłuższa odpowiedź również jest niezbędna, jeśli chcę być intelektualnie uczciwy. Odpowiedź na początkowe pytanie rzeczywiście zależy od kilku innych ważnych czynników, przede wszystkim od tego, co rozumiemy pod pojęciem „dowodu” oraz jak definiujemy „Boga”.

Najpierw zajmę się pierwszym pytaniem. Istnieje kilka możliwych kategorii dowodu – dowód matematyczny, dowód ponad wszelką wątpliwość (jaki stosuje się w sądach karnych), dowód oparty na porównaniu prawdopodobieństwa (jak w sądach cywilnych) i tak dalej. Uważam, że nieistnienia Boga można dowieść ponad wszelką wątpliwość.

Jeśli chodzi o drugie pytanie, to filozofowie i teologowie o zacięciu filozoficznym definiują Boga w kategoriach szeregu metafizycznych właściwości: jest on wszechwiedzący, wszechobecny, doskonale dobry, wieczny, jest stwórcą wszechświata i podtrzymuje jego istnienie itd. Niewątpliwie możliwe są także inne definicje, zarówno poprzez cechy posiadane, jak i nieposiadane przez domniemanego Boga, i w ich przypadku należałoby przeprowadzić inną argumentację. Jednak dla celów tego artykułu będę dowodził nieistnienia Boga zdefiniowanego w taki właśnie sposób, jaki przytoczyłem na początku.

Jak zatem możemy udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że taka istota nie istnieje? Dokładna analiza musiałaby dowieść, że żaden z argumentów przytaczanych na dowód istnienia Boga nie wytrzymuje krytyki oraz że przynajmniej jeden z dowodów na jego nieistnienie jest logicznie ważny. Przyjmę tutaj pierwszą część jako daną i rozważę tylko część drugą. W odniesieniu do niej możliwe są dwa podejścia. Pierwsze opiera się na wykazaniu, że cechy przypisywane Bogu w jego definicji są wzajemnie sprzeczne, tak że stwierdzenie, iż Bóg istnieje, byłoby podobne do stwierdzenia, iż istnieją czworokątne trójkąty lub że istnieje najwyższa liczba pierwsza. Wierzę, że taki dowód może zostać przeprowadzony, jednak opierałby się on na bardzo technicznym, kontrowersyjnym wnioskowaniu i przez niektórych mógłby zostać odrzucony jako dzielenie włosa na czworo. (Osobiście nigdy nie rozumiałem tego uprzedzenia wobec dzielenia włosa na czworo. Kiedy różnica między prawdą a fałszem jest mniejsza niż grubość włosa, niezbędne jest właśnie podzielenie go na czworo). Druga droga opierałaby się na wykazaniu, że istnienie tak zdefiniowanego Boga jest sprzeczne z jakimś niezaprzeczalnym faktem dotyczącym świata lub jego części; wierzę, że można tego dokonać.

Niektórzy ateiści wskazują na istnienie wolnej woli jako sprzeczne z boską wszechwiedzą. Gdyby Bóg wiedział wczoraj, że dziś wypiję kawę na śniadanie, to jak można twierdzić, że mój wybór dotyczący porannego napoju był rzeczywiście wolny? Ja jednak uważam, że można przeprowadzić o wiele bardziej przekonujący dowód za ateizmem, skupiając się na istnieniu zła, a w szczególności na istnieniu cierpienia – powszechnego, często bardzo intensywnego i całkowicie niezwiązanego z winą.

Dowód ten jest prosty do sformułowania: skoro Bóg jest wszechwiedzący, to wie o całym złu dziejącym się w świecie. Jeśli jest wszechmocny, to ma moc zapobieżenia temu złu. Jeśli zaś jest nieskończenie dobry, to powinien chcieć zapobiegać wszelkiemu złu. Jednakże zło istnieje, a zatem nie ma Boga. Widać tutaj, jak ważne jest, by najpierw dość dokładnie określić, co rozumiemy pod pojęciem „Boga”. Dowód na jego nieistnienie opiera się dokładnie na tych cechach, które powinien mieć, gdyby istniał.

Ten prosty i intuicyjnie bardzo przekonujący dowód ma ponad dwa tysiące lat. Oczywiście, przez ten czas teiści wysunęli przeciwko niemu cały szereg zastrzeżeń. Najczęściej przywołuje się tak zwaną kwestię „większego dobra”. Opiera się on na zaprzeczeniu tezie, iż Bóg jako nieskończenie dobry powinien chcieć zapobiegać wszelkiemu złu. W jej miejsce zwolennicy teorii większego dobra wysuwają o wiele skromniejsze twierdzenie, zgodnie z którym Bóg jako istota nieskończenie dobra chce zapobiegać wszelkiemu złu, z wyjątkiem sytuacji, w której zapobiegając złu, zapobiegłby jednocześnie większemu dobru. Jeśli teista może następnie znaleźć dobro, które przeważa nad złem istniejącym w świecie, dobro, które nie mogłoby istnieć, gdyby nie istniało zło, wówczas udało mu się dowieść fałszywości dowodu na nieistnienie Boga wywiedzionego z istnienia zła.

Czym jednak mogłoby być to dobro przeważające nad złem? Tu obóz teistów dzieli się na dwie frakcje. Pierwsza, czasem nazywana teistami sceptycznymi, mówi wprost: „Nie wiemy, na czym mogłoby polegać to przeważające dobro, jednak musi ono istnieć”. Mogłoby się wydawać, że taka teza dowodzi irracjonalności ze strony teisty. „Dlaczego musi ono istnieć?” – zapyta sceptyk. Jednak teista miałby bardzo dobrą odpowiedź na to pytanie, gdyby dysponował silnymi niezależnymi przesłankami wskazującymi na istnienie Boga. Gdyby bowiem było już wiadomo, że Bóg istnieje, to można by racjonalnie wnioskować, że musi on mieć jakieś uzasadnione powody, by tolerować zło, nawet jeśli ich nie znamy. Analogicznie, jeżeli usłyszę, że osoba, którą podziwiam, popełniła jakiś pozornie okropny czyn, mogę racjonalnie powiedzieć: „Musiała ona mieć ważne powody, by to zrobić, bo wiem, że nie jest człowiekiem, który tak okropnie postępuje. Nie mam jednak pojęcia, jakie to były powody”.

Aby całkowicie podważyć taką argumentację teisty, musimy wykazać, że żaden z argumentów wysuwanych na poparcie istnienia Boga nie jest przekonujący. Dlatego stwierdzam powyżej, że pełne uzasadnienie ateizmu powinno obejmować obalenie dowodów na istnienie Boga, obok przedstawienia argumentów przemawiających za ateizmem. Jak już jednak stwierdziłem, tu skupiam się tylko na drugim z tych zadań.

A zatem, skoro istnieje jakieś przeważające dobro, dlaczego teista nie potrafi powiedzieć, czym ono jest? Standardowa odpowiedź brzmi: „Ponieważ mimo iż istnieje takie dobro, możemy zakładać, że przy użyciu naszego ograniczonego zrozumienia i z powodu naszego niedostatecznego rozwoju moralnego nie będziemy potrafili dostrzec, czym ono jest”. Odwoływanie się w sytuacji podbramkowej do ograniczeń ludzkiego poznania zawsze jest podejrzane, jednak obniżmy nieco poprzeczkę dla teisty. Nie pytajmy go, czym rzeczywiście jest to istniejące z boskiego nadania dobro, lecz poprośmy go tylko o listę możliwych odpowiedzi. Sceptyczni teiści nie potrafią jednak podać żadnego przykładu większego dobra.

Częściowo świadczy to dobrze o ich zmyśle moralnym, a częściowo ujawnia skrajną niewiarygodność ich założeń. Dobrze świadczy o ich zmyśle moralnym, kiedy mówią: „Nie potrafimy wymyślić niczego, zupełnie niczego, co mogłoby przeważyć zło holokaustu, transatlantyckiego handlu niewolnikami i wszystkich innych okropieństw, w które obfitowała historia ludzkości”. Jednak dalej ich stanowisko staje się niemożliwe do utrzymania ponad wszelką wątpliwość. Znajdują się oni w sytuacji oskarżonego, który mówi: „Wiem, że na narzędziu zbrodni znaleziono moje odciski palców, że moje ubranie było splamione krwią ofiary i że wielu wiarygodnych świadków widziało mnie uciekającego z miejsca zbrodni, ale mimo to musi istnieć wyjaśnienie, które dowodzi mojej niewinności. Nie mam najmniejszego pojęcia, co to za wyjaśnienie, i nie mogę nawet wymyślić, co by to mogło być; po prostu wierzę, że takie wyjaśnienie istnieje”. Gdyby to było wszystko, co można by powiedzieć na obronę oskarżonego, słusznie zostałby on uznany za winnego ponad wszelką wątpliwość.

Co zatem można powiedzieć o drugim argumencie przywołującym większe dobro, odwołującym się do ludzkiej wolnej woli? Mówi się tu, że Bóg obdarzył ludzi wolną wolą oraz że zło pojawia się, ponieważ ludzie nadużywają tego daru. Świat, w którym większe dobro zacnych czynów jest możliwe, jest jednocześnie światem, w którym tak samo możliwe są moralnie złe czyny. Aby nasze wybory dotyczące działania miały znaczenie moralne, możliwe konsekwencje tych działań muszą być zarówno bardzo dobre, jak i bardzo złe. Nie może istnieć współczucie bez cierpienia, wybaczenie przez przewiny, pomoc bez potrzeby itd.

Takie rozumowanie już na pierwszy rzut oka jest bardzo nieprzekonujące. Jeśli łotr postrzeli mnie w nogę, z pewnością dobrze będzie, jeśli znajdzie się współczujący człowiek, który się mną zaopiekuje – jednak absurdem byłoby stwierdzenie, że dobro współczucia jest tak wielkie, iż usprawiedliwia fakt postrzelenia mnie przez bandytę. Świat byłby o wiele lepszym miejscem, gdyby nie było w nim ani postrzelenia, ani współczucia.

Ponadto zło wyrządzane przez złoczyńców często krzywdzi nie ich samych, lecz niewinne osoby. Bandyta strzela do kasjera i ucieka z pieniędzmi; firma petrochemiczna dąży do maksymalizacji zysków, zatruwając pobliskie jezioro i pozbawiając rybaków źródła utrzymania. W skrócie ofiary nadużycia wolnej woli często są niewinne. Ponadto jest jasne, że ogromna część istniejącego na świecie zła nie ma nic wspólnego z ludźmi nadużywającymi swojej wolnej woli. W 2004 roku tsunami zabiło około dwudziestu pięciu tysięcy ludzi, o wiele więcej pozbawiając dachu nad głową i wtrącając w nędzę. Przyczyną kataklizmu nie byli ludzie nadużywający swojej wolnej woli; żadne ludzkie działanie nie mogłoby zapobiec nadejściu tsunami ani sprawić, że pojawiłoby się ono, ale w cudowny sposób nie spowodowało żadnego cierpienia. Jeśli istnieje Bóg, to znaczy, że postanowił on, że tsunami się zdarzy, wiedząc, iż spowoduje to wielkie cierpienie. Jak doskonale dobry Bóg mógł stworzyć świat, w którym tego rodzaju naturalne kataklizmy zdarzają się regularnie, za każdym razem powodując wielkie cierpienie?

To tsunami nie było wyjątkowe. Według niektórych szacunków w ciągu ostatnich siedmiuset lat wydarzyło się trzynaście podobnych kataklizmów, z których każdy spowodował śmierć ponad miliona ludzi¹. Powiedzmy, że jakiś człowiek miał możliwość zapobieżenia śmierci miliona ludzi, jednak spokojnie odmówił uczynienia tego. Taka osoba słusznie zostałaby obwołana potworem. Dlaczego miałoby być inaczej, gdyby sytuacja dotyczyła istoty boskiej? Nawet jeśli uwzględnimy fakt, że w pewnym stopniu do tych katastrof przyczynili się ludzie używający swojej wolnej woli (na przykład osiedlając się na terenach zalewowych, w pobliżu wulkanu lub w rejonie aktywnym sejsmicznie), to nadal istnieje ogromna ilość najwyraźniej całkowicie bezsensownego cierpienia, całkowicie niezależnego od ludzi.

Jeszcze bardziej uderzający przykład zła zachodzącego zupełnie niezależnie od ludzkiej woli to cierpienie zwierząt przed pojawieniem się ludzkości. Powiedzmy, że przyjmujemy ostrożne założenie, że przez sto milionów lat przed pojawieniem się człowieka istniały na Ziemi gatunki zdolne do odczuwania bólu. Większość z tych zwierząt zginęła bolesną, okrutną śmiercią. Zostały zjedzone żywcem, zmarły z głodu i odwodnienia, zginęły w pożarach lasów, wskutek wybuchów wulkanów i trzęsień ziemi oraz z powodu okropnych chorób. Oto mały wycinek ogromnej mozaiki zwierzęcego cierpienia, opisany ostatnio przez prasę:

Rolnicy donoszą o zwiększającej się liczbie przypadków zadziobywania bydła na śmierć przez kruki. Zwierzęta nie giną od razu, lecz cierpią, gdy ptaki wyjadają ich oczy, języki i miękkie podbrzusze².

Jakie przeważające dobro uzasadnia istnienie tego rodzaju powszechnego cierpienia?

Co więcej, tego kolosalnego cierpienia zwierząt nie można postrzegać jako zwykłego pecha, czegoś, czego można by uniknąć w świecie takim, jakim stworzył go Bóg. Bóg (jeśli istnieje) stworzył świat, w którym zwierzęta dzielą się na roślinożerne i mięsożerne. Jedną z konsekwencji takiego stanu rzeczy jest fakt, że dobrobyt jednych zwierząt jest całkowicie zależny od cierpienia innych. Albo jedne zwierzęta zginą z głodu, albo inne zostaną rozszarpane i pożarte. Świat zwierząt jest skonstruowany w taki sposób, że powszechne i skrajne cierpienie jest w nim absolutnie nieuniknione. Cierpienie to nie ma żadnego związku z rzekomym dobrem, płynącym z posiadania przez ludzi wolnej woli. Przynajmniej w przypadku ludzi dobrobyt jednych nie wymaga cierpienia innych, choć w praktyce tak właśnie się dzieje.

Dochodzimy zatem do następujących wniosków. Nawet teiści uznają, że istnienie cierpienia na świecie jest, przynajmniej pozornie, dowodem przeciwko istnieniu Boga. Przez ponad dwa tysiące lat usiłowali znaleźć na to wytłumaczenie, ale bez powodzenia, a zatem pozostaje ono przekonującym dowodem zaprzeczającym istnieniu Boga wszechpotężnego, wszechwiedzącego i nieskończenie dobrego.

Przemyślenia końcowe

Opisałem powyżej moje poglądy tak, jak je logicznie widzę. Jednak muszę się również przyznać do pewnych dręczących wątpliwości, które nie dotyczą argumentów samych w sobie, lecz raczej ich związku z moimi przekonaniami. Kilka uwag autobiograficznych powinno sprawić, że stanie się to jaśniejsze. Po krótkim czasie, kiedy jako nastolatek wyznawałem dość prostolinijny teizm, pod koniec okresu nastoletniego przesunąłem się w stronę agnostycyzmu. Następnie, od wieku mniej więcej dziewiętnastu lat, ewoluowałem ku ateizmowi. Nie towarzyszyło temu żadne gwałtowne zrozumienie, żadna intelektualna burza. Przypominało to raczej proces organiczny: dorosłem do ateizmu. Ta zmiana nie wynikała z tego, że odkryłem nowy, potężny argument przemawiający przeciwko teizmowi, ani z tego, że zacząłem przypisywać większą wagę któremuś z argumentów już wcześniej mi znanych. Była to raczej intelektualna zmiana, która następuje i z perspektywy czasu wydaje się zmianą we właściwym kierunku, ale która nie jest spowodowana tym, że przesunięcie postępowało we właściwym kierunku.

Zostawszy ateistą, pozostałem nim już na zawsze pomimo pojawiających się co jakiś czas argumentów przemawiających za teizmem, a także teistycznych kontrargumentów mających obalić argumenty przemawiające za ateizmem, których nie znałem, kiedy zostawałem ateistą. Oczywiście, uważam te późniejsze argumenty teistów za zdecydowanie słabe, zaś argumenty ateistyczne w przeważającej części za bardziej przekonujące. Czasem jednak nie mogę się oprzeć rozważaniom, czy moje odrzucenie argumentów za teizmem nie wynikało w równej mierze z wcześniejszego zadeklarowania się jako ateista, co z intelektualnego wglądu w ich słabości. W często cytowanym ustępie F.H. Bradley pisze, że metafizyka to wyszukiwanie złych uzasadnień tego, do czego przekonuje nas instynkt³. Nie uważam, by przytoczone przeze mnie powyżej argumenty za ateizmem były złe, ale przypuszczam, że i tak potwierdzają one jedynie to, w co i tak instynktownie wierzę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: