Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Długa noc w Paryżu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Długa noc w Paryżu - ebook

Były szpieg izraelskiego wywiadu przedstawia najbardziej realistyczny i autentyczny thriller roku.

Numer jeden na liście bestsellerów magazynu Times i Zwycięzca Międzynarodowego Sztyletu CWA.

Kiedy izraelski technik znika z lotniska Charlesa de Gaulle’a z kobietą w czerwieni, logika dyktuje, że to przejaw młodzieńczej niedyskrecji. Niemniej jednak Izrael jest w stanie wysokiej gotowości. Pułkownik Zeev Abadi, nowy szef Sekcji Specjalnej Jednostki 8200, właśnie przyleciał tym samym lotem co zaginiony.

Komisarz Léger z paryskiej policji wszystkie zbiegi okoliczności uważa za podejrzane. Kiedy drugi młody Izraelczyk z samolotu zostaje porwany z pokoju hotelowego, podejrzenia zostają potwierdzone – i nadchodzi kryzys dyplomatyczny. Gonitwa w celu identyfikacji ofiar i poznania przyczyn porwań nasila się, tajna chińska drużyna komandosów obserwuje z dachów, a kostnica z godziny na godzinę otrzymuje coraz więcej świeżych ciał z całego Paryża. To może okazać się długa noc w Mieście Świateł.

Najlepszy thriller szpiegowski roku Daily Telegraph Best Books of 2019

Zapiera dech Marcel Berlins, The Times.

Bardzo przyjemny thriller szpiegowski Jake Kerridge, Daily Telegraph.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-184-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Dziewięć osób było świadkami porwania Yaniva Meidana z lotniska Charles’a de Gaulle’a, nie licząc setek tysięcy ludzi, którzy obejrzeli nagrania z monitoringu po tym, jak zostały one opublikowane w internecie.

We wstępnym raporcie francuskiej policji scharakteryzowano go krótko: „około dwudziestoletni pasażer z Izraela”, choć tydzień wcześniej obchodził dwudzieste piąte urodziny. Koledzy mówili o nim „żartowniś”, a niektórzy twierdzili, że był „dziecinny”. Wszyscy zgadzali się jednak co do tego, że „lubił się zabawić”.

Zauważalnie wesoły podróżny przybył lotem numer 319 linii El Al. Podczas wysiadania znów spróbował poflirtować ze stewardesami, a przy kontroli paszportowej wygłupiał się w rozmowie z francuskimi funkcjonariuszami, którzy przyglądali mu się z otwartą niechęcią, po czym podbili mu paszport i pogonili dalej.

Zawsze tak było. Od czasów przedszkolnych najróżniejsze wykroczenia uchodziły mu płazem. Meidan miał w sobie spontaniczną młodzieńczą energię. Dzięki niej umiał oczarować każdego pracodawcę i niejedną kobietę, przynajmniej na chwilę.

– Yanivowi łatwo wybaczyć różne wybryki – powiedziała kiedyś jego matce nauczycielka.

Niczym więcej nie różnił się od pozostałych dwustu Izraelczyków, którzy przyjechali do Paryża na targi teleinformatyczne CeBit. Z fryzurą na jeża, kilkudniowym zarostem, w dżinsach i koszulce z logo zeszłorocznych targów wyglądał dokładnie tak samo jak wszyscy młodzi mężczyźni z kraju, który sam siebie nazywał „stolicą start-upów”. Na nagraniu widać, jak bez przerwy bawi się telefonem.

Już drugi rok był menedżerem marketingu w firmie software’owej B.O.R., co czyniło go najstarszym stażem pracownikiem wysłanym na targi. W sumie pojechało ich sześciu – niewielki zespół w porównaniu z innymi, większymi organizacjami.

– Może nie mamy tyle hajsu, ale nadrabiamy zdolnościami – powiedział kolegom. Zawsze traktowali go z życzliwym rozbawieniem.

Strefa odbioru bagażu okazała się kiepsko oświetlona i ciasna. Meidan podkręcił tempo żartów. Im dłużej musieli czekać, tym bardziej się nudził. Kręcił się tam i z powrotem, zagadywał kolegów, postukiwał w nieruchomą taśmę. Nie znosił czekać. Nie cierpiał nudy. Jego zawodowy sukces brał się bezpośrednio z tej cechy, z potrzeby wypełnienia każdej chwili czymś interesującym.

Ani śladu walizek. W którymś momencie zaczął robić sobie selfie w różnych pozach i wrzucił do internetu zdjęcie na tle billboardu galerii handlowej Lafayette, jak pokazuje język nagiej modelce. Nie miał pojęcia, że następnego dnia rano ta fotografia pojawi się na pierwszej stronie najpopularniejszej izraelskiej gazety „Jedijot Ahronot”.

Menedżerowie konkurencyjnych firm rozsiedli się z laptopami i zajęli pracą, wykorzystując chwilę przestoju na powtórzenie swoich prezentacji, przygotowanych na wystąpienia targowe.

– Najważniejsze to umieć łączyć jedno z drugim – oznajmił Meidan swojemu zespołowi i wyciągnął visę, by zrobić głupią minę na tle reklamy American Express.

Nagle walizki zaczęły sunąć po pasie. Ich bagaże pojawiły się niemal od razu.

– Nie martwcie się, chłopaki, zdążycie. Targi trwają kilka dni! – rzucił Meidan do wciąż czekających współpasażerów i triumfalnie poprowadził swój zespół do wyjścia.

Minęli zieloną linię kontroli celnej, on pierwszy, za nim piątka kolegów. Automatyczne bramki się otworzyły i jego oczom ukazał się rząd kilkunastu kierowców z tabliczkami, czekających na pasażerów. Połowa wyglądała jak gangsterzy, ale wśród nich Meidan dostrzegł oszałamiającą blondynkę w czerwonym hotelowym uniformie, trzymającą kartkę z nazwiskiem. Natychmiast ruszył w jej stronę, pewien, że ma czas na jeszcze chwilę wygłupów przed chłopakami. Trochę ją pobajeruje i tyle.

Była dziesiąta czterdzieści rano, poniedziałek szesnastego kwietnia.ROZDZIAŁ 2

W tym samym czasie porucznik Oriana Talmor była prowadzona w pośpiechu na nadzwyczajne zebranie.

Pierwszy raz poproszono ją o reprezentowanie swojej jednostki w obozie Rabin, bazie Cahalu¹ na osiedlu rządowym Ha-Kirja. Rozglądała się z podziwem po ogromnym kompleksie Sił Obronnych Izraela, a eskortujący ją umięśniony żandarm szedł żwawo przodem. Talmor podążała za nim przez labirynt brutalistycznych baraków z szarego betonu i futurystycznych szklanych wież, po ulicach o niedorzecznych nazwach, takich jak Irysowy Zaułek czy Zielone Pole.

Po dwudziestu minutach i kilku kontrolach bezpieczeństwa dotarli na piętro, w którym znajdowało się biuro wykonawcze szefa wywiadu sił zbrojnych. W holu było już gęsto od ludzi. Tłum wylewał się na korytarz. Krępy major z naręczem teczek i dokumentów usiadł przy biurku recepcjonistki, ignorując jej niechętne spojrzenie.

Oriana znalazła sobie miejsce przy oknie z widokiem na Tel Awiw. Za szybą aż po blade wybrzeże Morza Śródziemnego ciągnęły się niskie budynki, tu i ówdzie poprzetykane zielenią. Wody nie było widać – wybieliło ją słońce i przysłaniały cienie bloków mieszkalnych oraz hoteli.

Po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko terenu wojskowego, ludzie ustawiali się w kolejkach do eleganckich restauracji, jeździli na stylowych elektrycznych rowerach i wymieniali pozdrowienia, poufne adresy, wieści o członkach rodziny, wegańskie przepisy. Przy bramie kilka kobiet w czerni nawoływało do zakończenia okupacji wojskowej na terenie Palestyny. Amerykańscy turyści i izraelscy generałowie uprzejmie je ignorowali w drodze do pobliskiej galerii handlowej. Przy parkingu dziesiątki bezdomnych kotów włóczyły się przy śmietnikach i czekały, aż żołnierz na służbie wyrzuci resztki wojskowego jedzenia.

Oriana czuła intensywność tego wszystkiego, choć znajdowała się bardzo wysoko. Tel Awiw był uznawany za najmodniejsze miasto na ziemi. Stanowił przy tym jedyne miejsce w Izraelu, za którym nigdy nie przepadała.

Odsunęła się od okna i przystanęła przed galerią dziwnych przedmiotów, porozwieszanych na ścianie. Kowbojski kapelusz, prezent od ówczesnego szefa CIA; miecz z czystego srebra od szefa służb bezpieczeństwa Zimbabwe; plakat z retro reklamą Toblerone od szefa szwajcarskiego kontrwywiadu. Zastanawiała się, co reprezentant sił Izraela dał im w zamian.

Równo o dwunastej ciężkie drewniane drzwi się otworzyły i zebrani ruszyli do sali konferencyjnej, w której klimatyzacja działała na pełnych obrotach. Oriana usiadła na rogu stołu, niedaleko wyjścia.

Przez chwilę panował zamęt. Przedstawiciele różnych jednostek wywiadowczych przeciskali się do przodu, a pracownik działu badań wołał, że miejsca są przydzielone odgórnie. Dwudziestokilkuletni Oren był ambitnym adiutantem szefa wywiadu. Musiał być pod niezłą presją, bo ganił wszystkich po równo. Przedstawicielka sił wywiadu marynarki wojennej, jedyna poza Orianą kobieta w pomieszczeniu, ze swobodą usiadła obok miejsca zarezerwowanego dla przewodniczącego zebrania. W białym mundurze przypominała pannę młodą. Po chwili do sali wszedł kierownik działu badań i bez ogródek zażądał, by się przesunęła. Dawni szefowie wywiadu spoglądali na zamieszanie z rzędów portretów na ścianie, bezpieczni w swojej czarno-białej powadze.

Kiedy uczestnicy spotkania wreszcie usiedli, adiutant zaczął od sprawdzenia listy obecności. Ten szkolny rytuał tylko pogłębił infantylną atmosferę.

– Dział bezpieczeństwa informacji?

– Jest.

– Wywiad powietrzny?

– Jest.

– Oddział wywiadowczy marynarki wojennej?

– Jest.

Jednostki z działu badań wywołał po numerach, a następnie przeszedł do jednostek gromadzących dane wywiadowcze – o dwóch z nich Oriana nigdy wcześniej nawet nie słyszała. Wśród zebranych znalazło się co najmniej trzech pracowników Mosadu.

– Pięćset cztery?

– Jest.

– Osiem tysięcy dwieście?

Tylko żółtodzioby tak to czytają. Ktoś bardziej otrzaskany powiedziałby „osiem dwieście”.

– Jest.

Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Oriana miała wrażenie, że posyłane jej spojrzenia są nieco zbyt natarczywe. Niektórzy gapili się całkiem bez ogródek. Oren miał jednak inny problem.

– To zebranie zwołane przez generała Rotelmanna. Wyraźnie poprosił o obecność szefa sekcji specjalnej osiem tysięcy dwieście.

– W tej chwili szefa nie ma, kapitanie. Jestem jego zastępczynią i pełnomocniczką – odparła Oriana.

Adiutant miał stopień kapitana – był zatem zaledwie o szczebel wyżej od niej – lecz ta pozycja dawała mu o wiele większą władzę. Oriana w kółko powtarzała w myślach sprawdzone rady. „Nie uśmiechaj się przepraszająco. Nie powtarzaj tego, co już raz powiedziałaś. Jeśli czekają na więcej informacji, to niech sobie czekają”.

Adiutant pękł pierwszy.

– Szefem sekcji specjalnej jednostki osiem tysięcy dwieście jest podpułkownik Szlomo Tiriani – oznajmił, rozglądając się za jej przełożonym. – Jest na urlopie?

– Wczoraj został zwolniony ze służby – wyjaśniła Oriana. – Jego następca przechodzi właśnie szkolenie za granicą. Ma przejąć obwiązki po powrocie.

– Sądziliśmy, że Tiriani się dziś pojawi – mruknął młody człowiek. Miał duże oczy i wargi układające się w kształt litery „o”, nawet kiedy się nie poruszały, jakby wciąż szukały piersi matki. Skrzydełka spadochroniarza na piersi dopełniały obrazu dziecka w przebraniu na bal purimowy.

– Przykro mi, że moja obecność sprawiła panu taki zawód.

Na sali rozległy się śmiechy, ale Oren szybko je uciszył. Dokończył sprawdzanie listy obecności, wstał, otworzył drzwi łączące salę z sąsiednim pomieszczeniem.

– Wszystko gotowe! – zawołał.ROZDZIAŁ 3

Scena na Terminalu 2 lotniska Charles’a de Gaulle’a wymykała się spod kontroli. Komisarz Jules Léger z paryskiej policji kryminalnej chciał tylko, żeby ten dzień już się skończył.

Głowa mu pękała. I to nie był taki stłumiony ból, który uprzejmie pozostaje z tyłu głowy, ani kacowy łomot, osładzany wspomnieniami zeszłej nocy. Nie głodowe łupanie, łagodzone nadzieją na porządny, sycący posiłek. A już na pewno nie był to ból mijający po niedługim czasie sam z siebie, jak po wypiciu granity w letnie popołudnie. O nie, ten okazał się bardzo konkretny, na skraju migreny. Miał wiele przyczyn, które komisarz Léger próbował teraz wyliczyć.

Po pierwsze, niepodważalny i prosty fakt, że w jednym z najbezpieczniejszych miejsc w całej Francji, niecałe pół godziny po lądowaniu, zniknął pasażer.

Po drugie, i to już czysta niesprawiedliwość, ta robota przypadła mu w udziale zupełnie przypadkowo. Dowódca policji lotniskowej wybrał się akurat na tygodniowy urlop, więc Léger dostał rozkaz przejęcia nadzoru nad działaniami pod jego nieobecność. Nie znał śledczych ani otoczenia. Próby zorganizowania czegoś przypominającego działania oddziału policji tylko pogarszały samopoczucie komisarza: jazgot syren kolidował z trzaskami odbiorników radiowych, bezlitośnie waląc Légera po skroniach.

Po trzecie, wysoko na liście czynników wywołujących jego ból głowy znalazło się dwóch izraelskich funkcjonariuszy, którzy bez ostrzeżenia pojawili się na miejscu i zażądali uczestnictwa w przesłuchiwaniu świadków.

Léger mgliście kojarzył tego o imieniu Chico, starszego faceta z rudą czupryną, niekoniecznie naturalną – przedstawiciela izraelskiej policji w Europie. Léger poznał go na zebraniach, gdy omawiano bezpieczeństwo instytucji izraelskich w Europie, ale z tego, co pamiętał, funkcjonariusz nigdy nie domagał się uczestnictwa w śledztwie.

Drugi Izraelczyk w ogóle nie wyglądał jak policjant. Wysoki, w obcisłych czarnych dżinsach i białej koszuli, której cena zapewne przewyższała miesięczną wypłatę komisarza, z burzą czarnych, przetykanych srebrem włosów i niebieskimi oczami. Jego twarz wydawałaby się zbyt delikatna jak na mężczyznę, gdyby nie poprzeczna blizna na podbródku. Mężczyzna patrzył na Légera tak, jakby był przezroczysty. Komisarz w trakcie swojej kariery miał okazję trafić na kilku takich jak on, zwykle podczas spraw o oszustwa. Rozpoznał niewyraźny identyfikator Izraelczyka. Każdy tam taki miał: zalaminowana karta ze zdjęciem, które wyglądało na nieco zbyt świeże, a obok nazwisko i stopień wojskowy. Jeśli wierzyć dokumentowi, Léger miał do czynienia z pułkownikiem Zeevem Abadim. Urolog Légera też nazywał się Abadi, nie żeby ten fakt jakoś rozwiał jego podejrzenia. Na odwrocie karty widniał dumnie wyeksponowany symbol Państwa Izrael oraz prośba – po angielsku i francusku – do wszystkich funkcjonariuszy służb na całym świecie, by „służyli pomocą posiadaczowi niniejszej legitymacji”, definiowanemu po prostu jako „śledczy”.

– Każdy mógłby sobie wydrukować coś takiego w domu – ocenił Léger, spoglądając Abadiemu w oczy. Wojskowy, pomyślał. Czyżby z wywiadu?

– Znalazłem się w Paryżu częściowo przez przypadek – odparł tajemniczy Izraelczyk i włożył identyfikator z powrotem do portfela, jakby to stanowiło dostateczne wyjaśnienie.

Jego francuszczyzna była powolna, lecz precyzyjna, niemal liryczna. _Un peu par hasard_, pomyślał komisarz, i tylko ból głowy przeszkodził mu w przypomnieniu sobie, czy to nie był czasem cytat z wiersza. Chciał zapytać pułkownika Abadiego – o ile facet rzeczywiście się tak nazywał – jakim cudem śledczy „częściowo przez przypadek” trafia na miejsce zbrodni tysiące kilometrów od swojego biura, ale zamiast tego odwrócił się w stronę inspektora lotniska.

– Zabieramy ich do świadków.ROZDZIAŁ 4

W Tel Awiwie właśnie minęło południe, ale nikt w budynku by się tego nie domyślił. W ogromnej hali nie było okien – cały dzień i noc oświetlały ją tylko białe jarzeniówki. Na głównej ścianie tłoczyło się kilkanaście zegarów, każdy o wskazówkach ogłaszających godzinę w jakimś odległym mieście. Panował tu straszliwy ziąb. Nawet u szczytu lata żołnierze kulili się w płaszczach i przez całe zmiany rozcierali sobie nawzajem ramiona. Przez lata wysyłano skargi do rzecznika praw obywatelskich, ale klimatyzacja dalej pracowała na całego: w centralnym układzie nerwowym izraelskiego wywiadu wojskowego dobro komputerów znaczyło więcej niż samopoczucie ludzi.

Raporty spływały w oszałamiającym tempie, dziesiątki na minutę, z każdej jednostki wywiadowczej. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków algorytmy rozsyłały dokumenty do odpowiednich jednostek bez potrzeby interwencji pracowników. Pozostałe raporty pojawiały się na jednym z ekranów, by następnie żołnierz na służbie ocenił, czy sprawa wymaga przekazania przełożonemu zarządzającemu zmianą.

Codziennie przetwarzano tu potężne ilości danych. Komputery były w stanie nie tylko monitorować informacje, ale także oceniać ich poziom ważności według słów kluczowych i wiarygodności źródła. Potrafiły też rozpoznawać podobne raporty i łączyć je ze sobą, więc o dwunastej czternaście przed żołnierzem na stacji numer dwadzieścia trzy ekrany rozbłysły przy akompaniamencie symfonii powiadomień.

DO: CENTRALA

OD: CHACAW OSINT² Europe

PRIORYTET: Bardzo ważne/Nietajne

Pasażerowie na lotnisku Charles’a de Gaulle’a informują w mediach społecznościowych, że policja przeczesuje Terminal 2A (_Terminal El Al_ – uwaga funkcjonariusza na służbie).

DO: CENTRALA

OD: El Al/Ochrona/Szef ochrony

PRIORYTET: Najwyższy/Zastrzeżone

Szef ochrony El Al w Paryżu informuje o możliwym porwaniu izraelskiego obywatela z lotniska Charles’a de Gaulle’a. Więcej szczegółów wkrótce.

DO: CENTRALA

OD: Krajowa Komenda Główna Policji/Wywiad zagraniczny

PRIORYTET: Najwyższy/Tajne

Przedstawiciel policji izraelskiej w Europie informuje, że obywatel Izraela został przez paryską policję uznany za zaginionego. Okoliczności niejasne. Przedstawiciel znajduje się na miejscu zdarzenia z attaché wojskowym. Więcej informacji w miarę dostępności.

DO: CENTRALA

OD: Aman/Centralny Oddział Pozyskiwania Informacji/Jednostka łącznikowa wywiadu USA

PRIORYTET: Najwyższy/Ściśle tajne

KOD: Czarny

Oddziały francuskiej policji przeczesują Terminal 2A na lotnisku Charles’a de Gaulle’a w poszukiwaniu izraelskiego pasażera Yaniva Meidana, wiek ok. 20 l., przyjechał do Paryża na targi CeBit Expo. Zniknął po zejściu z lotu El Al 319. (_Wstępnie podejrzewane działanie o char. kryminalnym_ – uwaga funkcjonariusza na służbie).

Żołnierz przed ekranem nie zamierzał niepotrzebnie ryzykować i przekazał wiadomości dalej. Trzy metry za nim, na wzniesionej platformie przed ogromnym ekranem zajmującym całą ścianę, siedziała kierowniczka zmiany. Tak się złożyło, że akurat tego dnia była to sierżant, którą od odejścia ze służby dzieliło zaledwie kilka dni. Myślami spacerowała już po plażach Sri Lanki.

– Jak dla mnie to wygląda na aktywność kryminalną – oceniła.

– A po co informatyk miałby się angażować w coś takiego? – zaprotestował żołnierz. – Ci z łącznika z automatu przyklejają kryminalną etykietę wszystkim zdarzeniom, które nie dotyczą Palestyny. Czy to ich źródło w ogóle istnieje, i to na takim poziomie dostępu?

Większość raportów z jednostki łącznikowej wywiadu Stanów Zjednoczonych docierała z amerykańskich stanowisk nasłuchowych, zazwyczaj zarządzanych przez NSA. Skąd ich oficer na służbie mógł wiedzieć, czy to zdarzenie ma charakter kryminalny albo zagrażający bezpieczeństwu? Żołnierz okazał się bardzo czujny, choć sierżant w tej chwili chętnie ograniczyłaby ilość jego uwag do minimum. Marzyła, by udzielać odpowiedzi jedynie na takie pytania jak „Czy chciałaby pani zamówić posiłek specjalny na ten lot?” albo „Może interesują panią jakieś produkty z naszej oferty bezcłowej?”.

– Na cholerę mam się z tym użerać czterdzieści osiem godzin przed odejściem ze służby? – zwróciła się do żołnierza, który okazał się bardzo miły i wyrozumiały. Uśmiechnęła się do niego i wcisnęła odpowiedni guzik.

– Biuro wykonawcze, tu centrala – powiedziała do mikrofonu. – Mamy tu raport z czarnym kodem dla szefa, priorytet natychmiastowy.

Na najwyższym piętrze sąsiadującego budynku kwatery głównej dwóch żołnierzy zerwało się z ławki i pognało schodami w dół.ROZDZIAŁ 5

– Zauważył go pan na locie? – zwrócił się Chico do Abadiego. – Jest pan tutaj przez tego Meidana?

Mężczyźni odłączyli się od zespołu śledczych na lotnisku i szli przez halę przylotów na Terminalu 2.

– Mnie tu nie ma – odparł Abadi, spoglądając funkcjonariuszowi izraelskiej policji prosto w oczy. Mężczyzna stanął w miejscu.

Chico nie wiedział, jak powinien zareagować. Przeczesał rude włosy palcami.

– Oczywiście, oczywiście – zapewnił przepraszającym tonem. – Jak najbardziej zrozumiem, jeśli nie chce pan mówić o misji. Nawet wolałbym, żeby tak zostało.

– Nie mówię.

– To porwanie bardzo dziwnie wygląda – dodał Chico, zniżając głos do szeptu. – Francja ma najwyższy odsetek nierozwiązanych przestępstw na całym Zachodzie. To śledztwo nie wygląda dobrze. Niewykluczone, że będziemy musieli interweniować.

Abadi nie zawracał sobie głowy odpowiedzią, tylko odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę funkcjonariuszy. Niby jakie poszukiwanie zaginionego wyglądałoby lepiej w pierwszych godzinach po zniknięciu? Fakty są niejasne, nie ma oczywistego motywu, świadkowie przeczą sobie nawzajem, a dowody przepadły. Izraelska policja nie poradziłaby sobie lepiej.

Dlatego też nie zaskoczyły go rezultaty, przedstawione mu chwilę później przez inspektora policji. Wnioski były jednoznaczne – i trudne do uwierzenia.

– Mamy zaginionego pasażera z Izraela, Yaniva Meidana. Dwadzieścia pięć lat, kierownik działu marketingu, zniknął z terminala, jakby rozpłynął się w powietrzu. Świadkowie twierdzą, że został porwany z hali przylotów przez kobietę, której nie mógł znać. Wysoką blondynkę w czerwonym hotelowym uniformie.

– Co ma pan na myśli, mówiąc, że go porwała? Użyła siły? – chciał wiedzieć Chico.

Léger wskazał na inspektora lotniska szerokim okrężnym gestem, prawdopodobnie mającym oznaczać: „Wytłumacz im to jeszcze raz, tylko wolniej”. Abadi jeszcze nie stwierdził, czy inspektor jest chory, czy może po prostu ponurym milczeniem wyraża niezadowolenie.

– Na tym etapie mamy do czynienia z zaginięciem – oznajmił inspektor policji. – Kamery monitoringu zarejestrowały, jak kobieta w hotelowym uniformie wchodzi na teren lotniska i ustawia się w strefie odbioru pasażerów obok kierowców i opiekunów. Wszyscy trzymali tabliczki z nazwiskami, ona też. Czekała około pół godziny. Nie udało nam się odczytać treści jej kartki, ale kiedy drzwi się otworzyły, a pasażerowie zaczęli wychodzić, zaginiony podszedł do niej. To wiemy na pewno. Mamy nagranie z monitoringu, na którym z własnej woli idzie z nią w stronę wind prowadzących na parking podziemny.

– Więc dlaczego przeszukujecie terminal? – chciał wiedzieć Abadi. – Skąd przekonanie, że gość został porwany?

– Po pierwsze, zostaliśmy postawieni w stan gotowości, bo raporty wywiadu informują o możliwym porwaniu izraelskiego obywatela we Francji. No i przecież są panowie tutaj, prawda? – dodał, spoglądając na Chica, jakby szukał u niego potwierdzenia swych słów. – A po drugie…

– Po drugie? – podsunął Abadi, bo inspektor zamilkł, jakby nie mógł znaleźć właściwych słów.

– Po drugie, szukamy go dlatego, że oboje zniknęli – powiedział w końcu inspektor. – Zniknęli. Chciałem sprawdzić, czy facet poszedł z blondynką z własnej woli, więc poprosiłem o zapis z monitoringu. Widać, jak wsiadają razem do windy, ale żadne z niej nie wychodzi. Dlatego powiedziałem, że to wygląda, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Oceniłem sytuację, poinformowałem o wszystkim komisarza Légera i postanowiliśmy otworzyć śledztwo.

Chico odkaszlnął dramatycznie.

– Komisarzu Léger, czy mógłby pan przybliżyć sprawę pułkownikowi Abadiemu, który jest wojskowym, a nie śledczym, więc może trudno mu nadążyć za szczegółami.

Abadi nie miał czasu zareagować, bo Léger natychmiast się odezwał:

– Nie wiem, w jakiej roli jest tu pułkownik Abadi. Zakładam, że świadkowie skontaktowali się z ambasadą Izraela, mieli do tego prawo. Współpracuję z panami z grzeczności. Jeśli nie podoba się panom to, co odkryliśmy, mogą panowie wrócić do ambasady i poczekać, aż prześlemy pełny raport oficjalnymi kanałami.

– Nie chciałem pana urazić – zapewnił Abadi. – Zależy nam po prostu na zrozumieniu, jakie dowody sugerują, że zaginiony nie opuścił lotniska z własnej woli.

Léger znów dał znak podwładnemu, który przeszedł do dalszych wyjaśnień.

– Na parking podziemny prowadzą trzy windy. Nie mają monitoringu wewnątrz, ale kamery są zainstalowane na każdym piętrze, na parterze i na parkingu. Mężczyzna i kobieta weszli razem do windy na parterze, ale nie wysiedli na parkingu. Zarówno Yaniv Meidan, jak i pracownica hotelu zniknęli, jakby winda ich połknęła.

Komisarz Léger posłał Abadiemu pytające, niemal zaczepne spojrzenie.

– Rozumiem, że przyjechali panowie tutaj, aby przesłuchać świadków. Jestem skłonny na to pozwolić. Być może zdołają panowie uzyskać informacje przeczące nagraniom z monitoringu. – Wspaniałomyślnym gestem wskazał na drzwi, zza których dobiegały rozzłoszczone krzyki po hebrajsku.

Była jedenasta trzydzieści rano w poniedziałek szesnastego kwietnia.ROZDZIAŁ 6

Zdaniem adiutanta raport nie mógł zjawić się w bardziej niekorzystnej chwili.

Oren przekładał kopertę z ręki do ręki. Została zapieczętowana i oznakowana zgodnie z protokołem. „Kod dostępu: czarny”. To jedyny kolor na skali kontroli dostępu sygnalizujący poufność nie źródła, lecz samej treści dokumentu. Mógł on zawierać informacje pozyskane nielegalnymi kanałami lub mieć związek z konkretnym obywatelem Izraela. W każdym przypadku dane były zbyt wrażliwe, by dopuścić do ich szerokiego rozpowszechniania. Od czasów teleksów i faksów raporty były przesyłane drogą elektroniczną; tylko raporty z czarnym oznaczeniem dostarczano szefowi wywiadu w zabezpieczonej kopercie z woskową pieczęcią, do rąk własnych, jak w średniowieczu.

Pół godziny temu rozpoczęło się nadzwyczajne zebranie, więc Rotelmann pewnie przechodził właśnie do sedna prezentacji. Z jednej strony adiutant został poinstruowany, żeby nie przeszkadzać, ale z drugiej… Raport z paryskiego lotniska miał związek z alarmem, który doprowadził do zebrania w bezpośredni, dziwny, niemal proroczy sposób. Oren przerzucał w rękach kopertę, jakby go parzyła.

– Czy mamy pewność, że nie służył w jednostce osiem tysięcy dwieście? – spytał sekretarkę po raz kolejny.

– Yaniv Meidan, numer personalny osiem pięć trzy jeden dwa siedem dwa, wstąpił do sił zbrojnych, cztery lata temu został zwolniony ze służby ze stopniem sierżanta, a z powodu chronicznego bólu pleców uznano go za niezdatnego do służby czynnej. Później pracował w rezerwie przy dystrybucji żywności. Nie spędził ani dnia w wywiadzie, o osiem dwieście nie wspominając.

Kobieta wypowiedziała to swoim zwykłym, niemal bezczelnym tonem. Gdy wspomniała o randze sierżanta, w jej głosie pobrzmiewała wręcz pogarda, ale to nie był dzień na konfrontację. Adiutant zerknął na zegar. Zebranie miało się skończyć za pół godziny, a pokusa, by odczekać aż do tego czasu z przekazaniem koperty generałowi Rotelmannowi, była ogromna.

– Wracam na zebranie, proszę podsunąć mi kartkę, gdyby pojawiły się jakieś nowe informacje – oznajmił najbardziej autorytatywnym tonem, na jaki było go stać.

Ruszył na korytarz łączący pomieszczenia służbowe z salą konferencyjną, odłożył komórkę do szafki, poprawił koszulę przed lustrem i przez chwilę rozważał nawet, czy nie pocałować mezuzy dla boskiej ochrony. Wszedł żwawym krokiem i zajął swoje wcześniejsze miejsce. Jego nieobecność i powrót nie ściągnęły niczyjej uwagi. Oczy zebranych były skierowane na prezentację – jedyny wyjątek stanowiła piękna nowa żołnierka z jednostki 8200, wpatrzona w trzymaną przez niego kopertę. Zatrzymała wzrok na czarnej pieczęci, a następnie przeniosła na twarz adiutanta, nie ukrywając podejrzliwego zaskoczenia.

Wszystko idzie zgodnie z planem, powtarzał sobie w duchu, wszystko w normie. Z wyjątkiem niewytłumaczalnego zniknięcia obywatela z centrum miejsca zdarzenia i równie niezrozumiałej roszady, wskutek której szef jednostki został zastąpiony wyjątkowo dociekliwą młodą porucznik. Potu występującego na czoło również nie przewidział.ROZDZIAŁ 7

Biuro policji w terminalu było większe, niż można by się spodziewać, patrząc z zewnątrz. Wąskie drzwi prowadziły do całego kompleksu pomieszczeń. W pierwszym technicy drukowali zdjęcia Meidana z kadrów monitoringu. Inspektor wyjaśnił, że na tym etapie nie będą przesyłane do każdego biura w porcie lotniczym, a już na pewno nie zostaną przekazane służbom granicznym. To dochodzenie w sprawie pasażera, który zniknął w niejasnych okolicznościach – i nie można było wykluczyć, że zrobił to z własnej woli.

Następnie grupa śledczych przejrzała nagrania z kamer. Abadi zrobił to wyłącznie z uprzejmości, a następnie poprosił o możliwość rozmowy z towarzyszami podróży zaginionego.

– Świadkowie też nam tego nie wyjaśnią – powiedział urażony Léger, ale zaprowadził ich do sąsiedniej sali.

Czekały tam dwie grupy świadków: poza rozgorączkowanymi współpracownikami Meidana policja zdołała zidentyfikować trzech spośród kierowców czekających w hali przylotów. Jak wyjaśnił Léger, byli oni Izraelczykami bez pozwolenia na pracę we Francji. Jako nielicencjonowani taksówkarze zwracali większą uwagę na pasażerów niż na to, co się działo w hali, bo mieli nadzieję ściągnąć turystów do nieoznakowanych pojazdów.

Wszyscy jednak zapamiętali dziewczynę. Wysoka, jasnowłosa, w czerwonym uniformie – te elementy jej wyglądu powracały w opisach świadków. Podobnie jak kierowcy czekała na kogoś, kto właśnie przyleciał, a oni zakładali, że pewnie pracuje dla jednej z dużych sieci hoteli. Zapamiętali też Meidana, bo był wśród pierwszych osób, które wyłoniły się zza bramek. Jeden z taksówkarzy zeznał, że zagadnął pasażera cicho po hebrajsku: „Szuka pan taniego transportu do Paryża?”. Meidan jednak natychmiast ruszył w stronę kobiety, przyglądając się trzymanej przez nią tabliczce, a kierowca zrezygnował z dalszych wysiłków. Żaden z trzech mężczyzn nie wiedział, co się stało później.

Przesłuchanie toczyło się chaotycznie, nikt nie robił notatek. Chico zadawał pytania po hebrajsku i tłumaczył na angielski. Zastępca Légera wtrącał się po francusku. Cyrk, ale to bez znaczenia; zeznania świadków nie miały żadnej wartości.

– _Alors_, pułkowniku Abadi? – odezwał się komisarz tonem, który dałoby się uznać za protekcjonalny, gdyby nie cień empatii. W pomieszczeniu zapadła cisza.

– Nie lubię blondynek – powiedział w końcu Abadi.

– Podejrzewam, że jest pan tu w mniejszości – odparł Léger, nie wiedząc, do czego zmierza jego gość.

– I na dodatek w krótkim czerwonym kostiumie. Świadkowie nic innego nie będą pamiętać.

– Jest pracownicą hotelu. Większość z nich to blondynki i każda ma jakiś strój służbowy. Już o nią wypytujemy hotele w Paryżu. Mogę przekazać im pana opinię na temat jasnowłosych kobiet.

– Szkoda czasu. Żaden hotel jej nie rozpozna – żachnął się Abadi i zwrócił do drugiej grupy świadków.

Było ich pięciu, wszyscy z delegacji Meidana. Czekali na swoją kolej niecierpliwie i z nieskrywaną złością.

– Ile jeszcze będą nas tu trzymać? – spytał jeden z nich, gdy przedstawiono mu izraelskich śledczych. Byli zmęczeni, zestresowani i wciąż roztrząsali jedno pytanie: co teraz? Niektórzy członkowie grupy chcieli zostać na lotnisku, dopóki kolega nie wróci. Inni woleli jechać na targi bez dalszych opóźnień.

Łysy mężczyzna nazwiskiem Assaf przemawiał w imieniu kolegów, bo obserwowali zdarzenie z tego samego miejsca: widzieli, jak Meidan wychodzi z walizką z hali odbioru bagażu. W hali przylotów czekało kilku kierowców, niektórzy trzymali tabliczki z nazwiskami. Meidan ruszył prosto do blondynki w czerwonym uniformie.

– Próbował z nią flirtować – stwierdził Assaf.

– Chciał się tylko przed nami powygłupiać – zaprotestował Dubi, najstarszy z grupy. – Przecież wiedział, że nie ma u niej szans.

Mężczyźni zgodnie poświadczyli, że Meidan skierował się do kobiety, udając, że próbuje przeczytać informację na jej tabliczce. Assaf dodał, że kolega „chciał tylko popatrzeć na jej cycki”. Widział, jak zamienili kilka słów. Następnie Meidan odwrócił się i zawołał: „Chłopaki, nie czekajcie, znalazłem sobie lepszy transport!”, po czym poszedł za blondynką w stronę wind na parking podziemny. Wtedy widzieli go po raz ostatni.

Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Abadiego, który postanowił zadać pytanie po francusku, choćby po to, by przetestować tłumaczenie w odwrotną stronę.

– _Est-ce que l’ascenseur montait ou descendait?_

Chico, w pierwszej chwili zaskoczony zmianą języka, przetłumaczył pytanie świadkom z grupy Meidana.

– Mój kolega chce wiedzieć, czy winda pojechała w górę, czy w dół.

– A po co miałaby jechać w górę? – odparł Assaf. – Przecież szli na parking.

– Z tego, co widziałem, to pojechała właśnie w górę – wtrącił chudy okularnik. Przedstawił się jako Uri i był kierownikiem bezpieczeństwa w firmie. – Nie pojawił się numer piętra, ale na pewno zapaliła się strzałka wskazująca kierunek.

Komisarz Léger miał minę człowieka, który rozkoszuje się szczególnie wyrafinowanym fragmentem koncertu.

– To oczywiście bardzo interesujący zwrot w rozwoju sytuacji – przyznał. – Ale niestety nie ma najmniejszego sensu.

– Co jest na wyższych piętrach? – spytał Abadi. W rzeczywistości jednak interesowało go coś innego: od kiedy sens ma cokolwiek wspólnego z działalnością kryminalną, albo w ogóle z życiem, skoro już o tym mowa? Znał jednak Francuzów dość dobrze, by nie odpływać w takie dywagacje i trzymać się faktów.

Léger widocznie tracił cierpliwość.

– Nie ma żadnego wyższego piętra. Ta winda łączyła parter z Terminalem 2B, który na następne pięć lat jest zamknięty, bo trwają tam prace remontowe.

– Może dalibyśmy radę tam wejść? – zaproponował energicznie Abadi, jakby ta myśl niespodziewanie wpadła mu do głowy.

– Moi funkcjonariusze już przeczesali to piętro i nic nie znaleźli.

– Mimo to chętnie się po nim rozejrzymy – odparł Abadi tonem sugerującym, że już dawno się przyzwyczaił do przepraszania za swoje kaprysy. – Jako śledczy mogę nie przepadać za blondynkami – dodał, spoglądając w stronę Légera – ale przepadam za opuszczonymi terenami budowy.ROZDZIAŁ 8

W sali konferencyjnej nad Tel Awiwem generał Rotelmann kończył wstępne uwagi. Jego zastępca i szef gromadzenia danych wywiadowczych – generał brygady, którego imienia Oriana nie znała, lecz na którego i tak wszyscy mówili Zorro – wstał, żeby wygłosić główną prezentację.

– Zanim zacznę, podziękujmy naszemu głównodowodzącemu – zagaił. Dopiero gdy Rotelmann skinął głową w odpowiedzi, Zorro kontynuował: – Nie, naprawdę. Chciałbym wyrazić wdzięczność dla generała Rotelmanna. To za sprawą pańskiej opieki i przywództwa jesteśmy gotowi zmierzyć się z każdym wyzwaniem rzuconym siłom wywiadu, szybko i skutecznie – dodał ceremonialnie, zwracając się do zebranych zamiast do generała.

To było żenujące nawet jak na najwyższe standardy organizacyjnego lizusostwa. Rotelmann skinął lekko głową.

– Dziękuję, Zorro. To ty wpadłeś na rozwiązanie, więc słuchamy – odparł z kamienną twarzą. Te słowa, podobnie jak jego dotychczasowe wypowiedzi, można było zinterpretować na dwa sposoby. Sądząc po błysku w oczach Zorro, podwładny wziął je za pochwałę.

Oren ogłosił krótką przerwę, a Oriana postanowiła wykorzystać ten czas na przejrzenie notatek. Generał Rotelmann mówił tylko przez dziesięć minut i napomknął kolejno o każdym oddziale gromadzenia informacji, ale najwięcej wstępnych uwag wygłosił na temat jednostki 8200. Oriana podzieliła jego komentarze na trzy rodzaje: niedobre, nieprzyjemne i niepojęte.

W kategorię „niedobre” wpisywała się jego standardowa krytyka procesu pozyskiwania informacji: jest ich po prostu za dużo. Już od jakiegoś czasu wszyscy na to narzekali.

– Dysponujemy najpotężniejszym wywiadem świata – oznajmił Rotelmann. – A to za sprawą połączenia jednostki osiem dwieście umową współpracy z NSA. Ale nie odniesiemy żadnej korzyści z informacji, jeśli oddziały pozyskiwania danych nie oddadzą pierwszeństwa jednostkom cyberwywiadu, zamiast działać na odwrót.

Pozornie była to uwaga zupełnie bez znaczenia, lecz jej wydźwięk, kierunek i zabarwienie wyróżniały się na tle krajobrazu niczym wąż prześlizgujący się przez jesienne liście w kibucu, gdzie mała Oriana bawiła się na dworze przed kolacją. Bezpośrednie nawiązanie do 8200 w tak ogólnikowej przemowie, mającej zjednoczyć wszystkich obecnych – to nie mogło być dziełem przypadku.

Później jeszcze się pogorszyło. Następną wypowiedź Oriana zaklasyfikowała jako nieprzyjemną; była ona równie enigmatyczna, a przy tym bardziej złowróżbna od pozostałych: „Zamierzamy zacieśnić współpracę między poszczególnymi oddziałami wywiadu, a także staranniej prześwietlać osoby o różnym statusie dostępu do informacji niejawnych, zwłaszcza w jednostce osiem dwieście”.

Kto miał więc zająć się surowszymi prześwietleniami pracowników 8200 i zacieśnianiem bezpieczeństwa wywiadu NSA? Kto miał trafić do tej specjalnej jednostki policyjnej w najpotężniejszej organizacji pozyskiwania i organizacji danych na świecie? Czy generał Rotelmann sugerował, że zamierza ograniczyć autonomię sekcji specjalnej? Zmienić ją w bezzębną, wewnętrzną i ostatecznie nieistotną odnogę tej potężnej organizacji?

Z jego wyrazu twarzy nie dało się nic wyczytać. Siedział u szczytu stołu, przyglądał się, jak uczestnicy spotkania pochłaniają czekoladowe rugelachy, i czekał, aż cukier zacznie krążyć, wymieniał się z rozmówcami swoimi opiniami na temat jakości podawanej tu kawy. Sam nie jadł ani nie pił. Całym swoim ciałem nadawał jedną informację: „Nikogo z was tu nie potrzebuję”.

To przesłanie stało się dla Oriany jeszcze wyraźniejsze po kolejnym ogłoszeniu, które Oriana zapisała w kolumnie „niepojęte”.

– Poprosiłem Zorro, żeby odświeżył wam informacje o Najważniejszych. Wywiad nie może pozwalać, by podczas gromadzenia informacji lewa ręka nie wiedziała, co robi prawa.

Oriana przyjrzała mu się nieufnie. „Najważniejsze” stanowiło skrót od „Najważniejszych wytycznych działań sił wywiadowczych”, czyli zadań dla każdego żołnierza sił zbrojnych. Dowódcy poszczególnych jednostek otrzymywali własne zadania do realizacji, a niektóre jednostki musiały również stosować się do konkretnych wytycznych w ramach każdej operacji i każdego dnia tygodnia, ale kiedy o „Najważniejszych” mówili pracownicy oddziałów pozyskiwania informacji, mieli na myśli wytyczne szefa wywiadu, pisane przez niego, a następnie rozsyłane równo o północy do tysięcy źródeł, agentów, operatorów i dowódców.

Zadania z kategorii Najważniejszych stanowiły najwyższy priorytet w armii i natychmiast plasowały się na szczycie zadań wywiadowczych. Już sam pomysł, że dowódcy jednostek wywiadu potrzebują przypomnienia, co to takiego, był absurdalny. Wzywanie wszystkich dowódców tylko w tym celu? Niepojęte. Czy szef sił powietrznych zwoływałby zebranie, by wyjaśnić dowódcom, jak się przechwytuje samolot? Nawet ci stłoczeni nad kanapkami posłali generałowi zdumione spojrzenia.

– Proszę państwa, chcielibyśmy kontynuować – odezwał się adiutant. W tej samej chwili, jakby za sprawą czarów, w sali pojawili się asystenci i zebrali tace z resztkami jedzenia ze stołu. Na wielkim ekranie pojawiły się insygnia armii, a pod nimi ogromny napis: „Ściśle tajne – materiały do użytku wewnętrznego”.

Jako pracownica bezpieczeństwa w jednej z najwrażliwszych jednostek militarnych Oriana już dawno zdążyła się zapoznać z protokołami bezpieczeństwa dokumentów wojskowych. „Ściśle tajne” na przykład bez dwóch zdań oznaczało klasyfikację poziomu poufności. „Materiały do użytku wewnętrznego” natomiast to nic nieznaczący zapis administracyjny. Teoretycznie nie było sensu go w ogóle dodawać do dokumentów już zastrzeżonych. W praktyce jednak to słowo informowało zebranych o tym, że prezentacja nie jest ściśle tajna, bo nigdy się nie odbyła. Po wyświetleniu ostatniego slajdu nikt nigdy o niej nie wspomni; to wydarzenie trwało tylko chwilę, w „wewnętrznej” przestrzeni czterech ścian sali konferencyjnej.

– Czy mogę prosić o zgaszenie świateł? – odezwał się Zorro.ROZDZIAŁ 9

– _Non, non, non. Écoute moi_ – powtórzyła stanowczo szefowa działu PR, chodząc z telefonem w dłoni tam i z powrotem po swoim biurze. Ten nawyk pomagał jej kontrolować tempo rozmowy. – Teraz niech pan mnie posłucha. W Paryżu każdego roku znika ponad pięć tysięcy ludzi. Pięć tysięcy. O każdym z nich będziecie pisać artykuły? Każdy ma prawo zacząć nowe życie.

Instrukcje jej przełożonego, dyrektora działu komunikacji lotniska, były proste i przytłaczające zarazem. Na lotnisku Charles’a de Gaulle’a nie dzieje się nic złego. Nigdy. Informacja o porwaniu pasażera była ostatnią rzeczą, jaką chciałby zobaczyć w wiadomościach. Jak dotąd udało jej się odeprzeć ataki dwóch reporterów i zignorować wiadomości zostawione przez kolejną trójkę.

– Pytanie, czy pasażer rzeczywiście zniknął z własnej woli – odparł dziennikarz. Siedział w swoim domu, półtorej godziny drogi od lotniska, i nie był zachwycony niejasnymi informacjami, jakie otrzymał z redakcji. Składały się one zaledwie z kilku wzmianek w mediach społecznościowych.

– Proszę mnie posłuchać, nie ma po co tu przyjeżdżać – przerwała mu kobieta. – Tylko zmarnuje pan czas. Pasażer odebrał bagaż, zauważył kobietę i postanowił spróbować szczęścia. Jesteśmy we Francji. Takie rzeczy dzieją się bez przerwy, lotniska to bardzo romantyczne miejsca na początek znajomości. Gdyby zamiast zawracać mi głowę tymi bzdurami, przyjeżdżał pan na konferencje prasowe, na które wciąż pana zapraszam, sam by się pan przekonał. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdybym dzwoniła na policję ze zgłoszeniem zaginięcia za każdym razem, kiedy się pan na nich nie pojawia. _C’est fou_.

– Może to rzeczywiście szaleństwo, ale ktoś wezwał policję. Dużo policji. W internecie krążą zdjęcia zrobione przez pasażerów na lotnisku. Wszędzie widać psy i taśmę. Moja naczelna chce, żebym to zbadał.

Szefowa działu PR postanowiła zmienić strategię.

– Kochany, wszyscy już to zbadali, okropnie się pan spóźnił. Miałam już telefony od Europe 1, France Info i „Le Parisien”, nawet od gazet z Izraela. Najpierw zainteresowali się tą historią, a potem natychmiast odpuścili. To, że pasażer zmienił plany, nie znaczy, że nie ma już prawa do zachowania prywatności. Są na to przepisy. Owszem, policja zajęła się sprawą, ale poinformowała nas, że nie zostanie wszczęte dochodzenie. Nawet nie wolno mi o tym mówić. Oddzwoniłam do pana tylko z uprzejmości.

– Policja powiedziała wam, że nie zamierza prowadzić dochodzenia?

– Mogę pana zapewnić, że nie ma żadnego śledztwa. Policja zdecydowała, że nie ma takiej potrzeby. Proszę posłuchać uważnie, co panu teraz powiem: nie ma o czym pisać.

Dziennikarz szybko ocenił stosunek ryzyka do korzyści. Dopóki historii nie przechwyci konkurencja, redakcja raczej nie będzie mieć do niego pretensji.

– Dobra, spróbuję ich przekonać, żeby odpuścili temat. – Westchnął. I tak nie uśmiechała mu się poranna wyprawa do Roissy, nawet jeśli miałoby się okazać bardzo romantycznym miejscem.

Ona jednak nie miała czasu spocząć na laurach.

– Dawaj następnego upierdliwca – poinstruowała sekretarkę, wciąż chodząc po pomieszczeniu niczym bokserka, czekająca, aż przeciwnik podniesie się z desek.ROZDZIAŁ 10

Słynna już winda okazała się bardzo zwyczajna. Miała trzy przyciski, najniższy oznaczony symbolem parkingu podziemnego. Przy środkowym, prowadzącym na parter, skąd zniknął Meidan i porywaczka, widniał znak samolotu. Górny nie miał żadnego – zakrywał go kawałek czerwonej taśmy, a słowo „przejście” obok zostało wymazane.

Komisarz Léger niechętnie wszedł do środka. Tak samo jak goście doskonale wiedział, że miejsce zdarzenia dawało się zabezpieczyć w najlepszym razie częściowo. Policjanci pilnujący windy nie uważali na odciski palców. Brygadierzy zasalutowali; odwzajemnił gest po chwili, jak zagubiony turysta. Nie był zaznajomiony z terenem lotniska, a co dopiero z jego szczegółowym planem. Całe to dziwne dochodzenie pachniało mu spiskiem uknutym przez niechętnych mu funkcjonariuszy paryskiej policji tylko po to, żeby narobić mu wstydu.

Grupę prowadził inspektor policji lotniskowej w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy. On także opisywał sprawy na bieżąco. Terminal 2 nie jest tak naprawdę terminalem, wyjaśnił, wskazując na mapę w windzie. To w rzeczywistości zespół terminali, a niektóre z nich znajdują się dość daleko od siebie. Odkąd doszło do strasznej katastrofy, w wyniku której zapadł się Terminal 2E, wszystkie budynki były w remoncie.

Teraz przyszła kolej na Terminal 2A i dlatego górne piętro zostało zamknięte.

– Jak panowie widzą – ciągnął inspektor bez przekonania – przycisk prowadzący na górę został zlikwidowany. Pracownicy budowy nadal z niego korzystają, bo na piętro można się dostać tylko windą, ale pasażerowie nigdy go nie wciskają.

Przycisk się nie podświetlił, ale winda ruszyła.

„Zlikwidowany” tylko pozornie. Skoro się nie zapalał, to ludzie zakładali, że nie działa.

Drzwi windy otworzyły się i wypuściły policjantów na słabo oświetlony teren budowy.

– Przed renowacją ten poziom służył za połączenie dwóch budynków terminala – wyjaśnił inspektor. – Teraz przechowuje się tu chwilowo materiały budowlane.

Przestrzeń była ogromna, zawalona piaskiem i żwirem. Po prawej stały cztery kontenery w neonowych kolorach. Z lewej strony Abadi dostrzegł wózek widłowy, toaletę chemiczną i taczki. Nigdzie nie było widać żadnych innych narzędzi.

– Są tu kamery?

– Oczywiście, że nie. Niby po co? – prychnął Léger. – Nie ma tu pasażerów, tylko pracownicy ekipy budowlanej. Poza tym prawo pracy nie zezwala na ich monitorowanie; nie żebyśmy mieli ku temu jakieś powody.

– A gdzie w takim razie są budowlańcy?

Tym razem nadeszła kolej inspektora na udzielenie odpowiedzi. Prawdopodobnie zdążył przygotować się na takie pytania przed spotkaniem.

– Renowacje są prowadzone zgodnie z szerzej zakrojonym planem. Przez ostatni miesiąc ekipa pracowała w budynku obok, a do tego mają wrócić za dziesięć dni.

Krótko mówiąc, świetne miejsce na morderstwo. Abadi podszedł do wózka widłowego i wskazał na najodleglejszą betonową ścianę.

– A co z tym szybem? To winda towarowa?

– Nie ma tu windy towarowej, na dół można się dostać tylko zwykłymi – odparł inspektor. Jego ton z każdą wypowiedzią stawał się coraz mniej uprzejmy. – Patrzy pan na zrzut do toalety chemicznej. Nie da się przewozić zbiorników windą, bo zostawiają intensywny zapach, więc firma wykonawcza po zapełnieniu pozbywa się ich przez zrzut, a windą przywozi nowe.

Abadi zajrzał do środka. Smród rzeczywiście był nie do zniesienia, a sam zsyp okazał się zaskakująco głęboki. Francuzi mówili na to „zrzut”, ale rura wyglądała bardziej jak kanał ściekowy i prowadziła co najmniej trzy piętra w dół. Wyglądało to tak, jakby plan stworzył architekt, który słyszał kiedyś o placach budowy, ale nigdy żadnego nie odwiedził.

– Sprawdziliśmy to już pod każdym kątem, pułkowniku – wtrącił Léger, usiłując załagodzić sytuację. W jego głosie pobrzmiewał niepokój. – Nie mogli stąd zejść na parking.

Abadi wziął latarkę od jednego z policjantów i poświecił do zsypu, ale rura była zbyt głęboka, by promień dotarł na dno. Ściany okazały się zupełnie czyste.

– Zrzut prowadzi do systemu ściekowego lotniska. Ścieki są odprowadzane stamtąd automatycznie co godzinę – oznajmił inspektor z wyraźną dumą. – Nie mamy tam zabezpieczeń, bo powietrze na dole jest toksyczne, ale nie ma szans, żeby ktoś zdołał przedostać się na dół. Chyba że jest jaszczurką.

– A gdyby był zwłokami? – odparł Abadi.

Léger znów postanowił interweniować.

– Pułkowniku Abadi, po co tyle dramatyzmu? Jakie ciało? Mamy do czynienia z wygłupem pasażera. Facet prawdopodobnie świetnie się teraz bawi z dziewczyną z hotelu. Nie wydaje mi się, żeby kobieta, którą widzieliśmy na nagraniu, była w stanie unieść postawnego, sprawnego mężczyznę i go tu wepchnąć. A nawet gdyby jej się to udało, nie miałaby jak stąd wrócić bez użycia windy.

– Niby co by ją powstrzymywało od wezwania windy i pojechania na dół?

– Mielibyśmy ją na monitoringu – westchnął zdesperowany Léger. – Może pan myśleć o moich ludziach, co się panu podoba, ale proszę mi wierzyć, że zauważyliby blondynkę w czerwonym uniformie. Chyba że też rzuciła się za nim do ścieków i mamy własnych lotniskowych Romea i Julię.

Wózek widłowy był niewielki, a jego silnik zimny. Toaleta chemiczna wyglądała na zupełnie nową, a na drzwiach wisiała informacja w trzech językach: NIE ZBLIŻAĆ SIĘ. Zastępca Légera przykucnął i zajrzał teatralnie przez kratkę, jakby chciał się upewnić, czy nie jest zajęte.

– Moi ludzie już sprawdzili, nikogo tu nie ma – powiedział, ostentacyjne wycierając ręce o spodnie gestem sugerującym, że przez tego męczącego pułkownika będzie musiał teraz płacić za pralnię chemiczną.

Abadi stanął przed toaletą i kopnął mocno w klamkę. Drzwi otworzyły się z łupnięciem. Zanim Francuzi zdążyli zareagować, już omiatał wnętrze światłem latarki. Pusto, ale niedawno ktoś tu zaglądał. Kobieta. Muszla była zapchana. Wystawały z niej kosmyki blond peruki.

– Komisarzu Léger, na parkingu szczekają psy policyjne. Może powinniśmy je tu przyprowadzić – oznajmił Abadi. – A tymczasem obejrzyjmy sami te kontenery.ROZDZIAŁ 15

Z początku Légerowi trudno było przyjąć do wiadomości, że na miejscu zdarzenia znajduje się zainstalowana niezgodnie z prawem kamera. Gdy wreszcie się z tym pogodził, nie miał pewności, czy będzie potrzebować pozwolenia sędziego śledczego na obejrzenie nagrania. Skontaktował się z _juge d’instruction_³, który z kolei napisał do Ministerstwa Sprawiedliwości i dostał mglistą odpowiedź, by „działać w interesie śledztwa w zgodzie z własną oceną sytuacji, mając przy tym na uwadze, że może istnieć zagrożenie życia ludzkiego”.

Abadi i Chico czekali na lotniskowej komendzie policji na decyzję. Minęła prawie godzina, zanim Léger wrócił, by zabrać ich z powrotem na najwyższe piętro. Wyglądał gorzej niż rano. Kiedy wezwali windę, stał w milczeniu, wpatrzony w podłogę i zaciskał mocno szczęki.

Teren budowy oświetlały teraz policyjne lampy, a technicy w białych fartuchach kręcili się tam i z powrotem, narzekając na brak właściwego zabezpieczenia i organizacji miejsca zbrodni. Abadi niemal słyszał, jak Léger zgrzyta zębami, kiedy przechodzili przez odgrodzony teren, prowadzący do kontenera El Al.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Cahal – hebrajski skrót oznaczający Siły Obronne Izraela .

2.

OSINT (ang. open-source intelligence), zwany również „białym wywiadem”, jest formą działalności wywiadowczej opartej na wykorzystaniu ogólnodostępnych źródeł informacji.

3.

Juge d’instruction (fr. sędzia śledczy) – jeden z czterech typów francuskich sędziów, odpowiedzialny między innymi za prowadzenie postępowania przygotowawczego, wydawanie nakazów ścigania, zbieranie dowodów w sprawie oraz przesłuchiwanie świadków. Ma on zatem kompetencje zarówno śledczego, jak i sędziego.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: