Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Do pralni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do pralni - ebook

Pisarka bierze udział w programie telewizyjnym z okazji wydania swojej debiutanckiej powieści. Nie ma pojęcia, że program ogląda pracownik zieleni miejskiej, który – patrząc na twarz autorki na ekranie – doznaje wstrząsu. Odsiedział karę za zbrodnię popełnioną trzydzieści lat temu, teraz prowadzi uporządkowane życie, lecz niespodziewanie zostaje skonfrontowany z przeszłością, ze swoim czynem i poczuciem winy. Pisarka z programu telewizyjnego jest bowiem córką ofiary zbrodni. Za kilka dni ma promować swoją książkę w lokalnej księgarni. Dla samotnego mężczyzny zaczyna się odliczanie: w skrajnym lęku czeka na spotkanie twarzą w twarz, mając świadomość, że nie może przed nim uciec. Powieść genialnie skonstruowana na dwugłosie głównych postaci i ambiwalencji przebaczenia.

 

Sophie Daull (ur. w 1965 roku w Belfort) jest francuską aktorką i pisarką. Studiowała pianistykę i śpiew w Konserwatorium Muzycznym w Strasburgu. Karierę teatralną rozpoczęła w średniej szkole. Po pierwszej tragedii w jej życiu, zabójstwie matki w 1985 roku, wyjechała do Szwajcarii, gdzie pracowała w Théâtre Populaire Romand. Po roku studiów w zakresie tańca współczesnego kontynuowała karierę w Paryżu. W 2014 roku, po drugim tragicznym zdarzeniu – nagłej śmierci jej 16-letniej córki – zaczęła pisać. W 2015 roku wydała swoją pierwszą powieść Camille, moja ptaszyna (przeł. Ewa Kaniowska, wyd. Czarna Owca, 2017). W powieści Do pralni (przeł. Dorota Hartwich, wyd. Format, 2022) autorka porusza temat zabójstwa matki i konfrontacji córki ofiary z mordercą.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66789-272
Rozmiar pliku: 962 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mękę i skon

niesie ten śpiew! Splącze mu myśl,

serce ogłuszy, obłąka!

Pieśń Erynij, straszna pieśń!

Znaj bezlirnej pieśni czar:

duszę-ć spęta, zmrozi krew!

Ajschylos

„Eumenidy”

Ajschylos, Eumenidy in Ajschylos, Sofokles, Eurypides. Antologia tragedii greckiej, przeł. Stefan Srebrny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, wersy 330-335

(…) sądzę, że żaden człowiek nie rozumie w pełni własnych sztuczek i uników, za pomocą których próbuje uciec przed cieniem ponurej prawdy o samym sobie.

Joseph Conrad

„Lord Jim”

Joseph Conrad, Lord Jim, przeł. Michał Filipczuk, Mediasat, Kraków 2004, s. 69

W każdym razie to wtedy Emma weszła w powieść
swojego życia, w to, czym naprawdę jest powieść,
w przestrzeń, gdzie absolutna przyjaźń wśród ludzi,
zwierząt, kwiatów, z pełnią ich wspaniałości,
nagle otwiera się na skomplikowane pytanie o zło.

Claudie Hunziger

„Elles vivaient d’espoir”

Claudie Hunziger, Elles vivaient d’espoir, Grasset, Paris 2010 (fragment w przekł. tłum.)Czwartek wieczorem

Tamtego wieczoru byłem wykończony. Nie lubię tych dni, kiedy musimy sprzątać suche liście. To daje w kość. A już dmuchawa z pojemnikiem na odpady noszona godzinami na plecach to istna kara. Cały ten złom jest ciężki i tak samo nieporęczny, jak 25-kilogramowy ekwipunek wojskowy chłopaków z pierwszej wojny. Nie wiem, dlaczego zmienili plan – mieliśmy być na cebulkach, a wrzucili nam liście, rozstawili nas przy drodze do Chartres i kazali usypywać te gigantyczne stosy przy pniach platanów, pomiędzy rozjazdem do Alençon a hipermarketem, tam, gdzie jest najgorszy ruch. Ci, co znają Nogent, dokładnie wiedzą, o co chodzi.

Poszedłem do sklepu Ma vie en bio po gotowe danie – komosę ryżową z kremowym sosem z trybuli – z myślą, jak co wieczór, że sobie spokojnie posiedzę przed telewizorem.

Od jakiegoś czasu już nie chodzę po pracy napić się z Gilbertem. On chleje na umór, nie lubię tego. Czasami nawet nie wie, gdzie zaparkował swoją furgonetkę. Zresztą, w Relais de la Poste nie mają soku pomidorowego, a Gilberta wkurza to, że nie piję. Wkurza go, że nie piję; wkurza go, że jestem wegetarianinem; wkurza go, że nie gadam o futbolu. Jak mam mu powiedzieć, że odstawiłem mięso, kiedy byłem w więzieniu? Przez poznanego tam faceta, który był tak samo wyrafinowany, jak Gilbert jest banalny; który twierdził, że niejedzenie mięsa jest oznaką wyższego stanu umysłu; który uprawiał tai chi i jogę; który potrafił przyrządzić maniok i liście betelu, chińskie stuletnie jajo i rosyjską kaszę i który – zgodnie z zasadami feng shui – spał w jedwabnej piżamie z głową skierowaną na północ? Wypuszczono nas razem. On został uniewinniony, mnie zwolniono za dobre sprawowanie. A potem mieszkaliśmy razem, osiem lat, jak mąż z żoną. Alexandre – tak miał na imię. Wielki Alexandre już nie żyje. Jest Gilbert, mój mały przywódca.

Siedziałem więc na sofie, z kartonową tacką na kolanach, w cieple mojej towarzyszki mikrofalówki. Drugi mój towarzysz – telewizor – zapewniał mi zapas obrazów. Włączałem to, co łatwo hipnotyzuje: programy z całą masą ekspertów komentujących wiadomości – sprawy polityczne, kulturalne, ekonomiczne.

W pewnym momencie, nagle, upuściłem widelec i się zakrztusiłem.

Na ekranie pojawiła się kobieta o ostrych rysach twarzy – coś mówiła – w pełnym kadrze.

Znam tę laskę, kurwa, jestem pewien, że ją znam.

Podgłośniłem obraz, przyjrzałem się kobiecie dokładniej. Głos, znam też jej głos. Słucham. Napisała książkę, dlatego jest gościem w tym programie literackim. Napisała ją dla córki, która zmarła w wieku szesnastu lat. Mówi o bolesnych sprawach: o żałobie, o stracie, o duchach i tak dalej. Dużo rusza rękami. Jej gestykulacja wydaje mi się nieprzyjemnie znajoma. I wtedy, nagle, zaczynam rozumieć. Wszystko składa mi się do kupy.

Co ta laska, do cholery, robi w moim telewizorze?

Osoba mówiąca z telewizora to córka kobiety, którą zamordowałem trzydzieści lat temu. Jestem w szoku. Poza tym – szmat czasu.

Trzynaście lat od wyjścia z więzienia, sześć od śmierci Alexandre’a, pięć, od kiedy się tu ukrywam i – jak mi się wydaje – co najmniej dwie dekady, od kiedy zupełnie nie myślę o tej całej sprawie, nie licząc blefowania przed psychologami i pracownicami socjalnymi z nadzoru medyczno-sądowego.

Stałem tak z rozdziawioną gębą i pilotem dyndającym między nogami, jakby mnie kompletnie sparaliżowało. W nozdrza wdzierał się zapach gnijących liści, którymi przesiąkł mi dres, zmieszany z kwaśną wonią stygnącego sosu z trybuli. W moich neuronach nastąpiło coś w rodzaju zwarcia; chwilowe wyładowanie, które sprawiło, że te wszystkie lata zaczęły mi się przewijać wstecz, dając wrażenie ogłuszającego chaosu.

Przypomniałem sobie coś, co opowiedział mi Alexandre. Nie słuchałem wtedy uważnie, bo zawsze się wyłączałem, kiedy on popisywał się swoją wiedzą o kulturze. To była opowieść o greckich muchach: facet, który zabił swoją matkę-królową, by pomścić ojca-króla – zadając tym samym kres długiej, krwawej i skomplikowanej historii rodziny – jest nękany przez owady, wczepiające się w jego włosy, ubrania, myśli, a nawet sny. Przez cały dzień mu brzęczą, racząc go tymi samymi nudnymi śpiewkami o wyrzutach sumienia, o winie, o niemożliwości przebaczenia itp. Furie o skomplikowanej nazwie, coś z wieloma samogłoskami „i” czy „y”.

Kiedy kładłem się spać, w mojej głowie rozległo się uporczywe bzzz...Mężczyznę, który zabił moją matkę pewnej styczniowej nocy, zadając jej czterdzieści jeden ciosów nożem Opinel, a wcześniej zgwałcił ją trzonkiem łopaty do odśnieżania – skazano na dożywocie. Ponieważ nie posiadał żadnych cech recydywisty, a biegli sądowi uznali go za „zdolnego do resocjalizacji” – no i w więzieniu zachowywał się nienagannie – został zwolniony po odbyciu obowiązującego minimum: osiemnastu lat. Można łatwo znaleźć szczegóły dotyczące tej zbrodni, procesu, a nawet pobytu oskarżonego w więzieniu w pierwszych latach odsiadki, bo uczyniono z niego bohatera długiego dokumentu telewizyjnego. Wypadł w nim zresztą szczególnie fotogenicznie. A star is born.

Jako kobieta o życzliwym sercu, humanistka i osoba postępowa, mogę tylko przyklasnąć temu modelowemu konceptowi odbudowy: cela staje się szczeblem drabiny społecznej, życie za kratkami – z góry skazanym na sukces kursem rozwoju osobistego.

Ja też dostałam dożywocie. I znalazłam się w szambie zastygającej rozpaczy, wymuszonej amnezji, ciągłego wypierania tego błota, które w końcu zaschło, pozostawiając po sobie lekki, mdlący odór. Po trzydziestu latach spędzonych w tym cudownym sarkofagu strup zaczyna jednak swędzieć, rana znów się odzywa. Sączy się z niej coś, co trzeba dobrze zmyć.

No więc pójdę tam, do pralni, gdzie szoruje się pamięć, pocierając o chropowaty granit; gdzie język płucze się w potoku spienionym niczym atramentowe mydło; gdzie fikcja działa niczym wybielacz. Będę się przyglądała, jak brudna woda spływa z mazią słów i wszystkie odpryski będą mogły, na pocieszenie, spokojnie sobie wysychać na słońcu. To będzie wielkie pranie.

Pojawia się bohater. Przyglądam się ostatnim refleksom i widzę właśnie jego. Gwiazda na dziś, gwiazda po wsze czasy.

Typ, który zabił moją matkę, będzie miejskim ogrodnikiem w Nogent-le-Rotrou.Piątek rano

Nie spałem całą noc.

Pod powiekami tańczyły mi twarze, które przez długie lata wymazywałem z pamięci: kobieta, którą zabiłem, dziewczyna z telewizji (zielone oczy, rudy kok, spiczasty podbródek), gruby Jipé, moja matka, mój prawnik, pracownik stacji benzynowej na autostradzie, który widział krew na moim ubraniu, chłopaki z telewizji, znowu dziewczyna z programu, zamieniona potem w kociaka z liceum, gdzie chodziłem na podryw, i te wszystkie zakapiorskie gęby kumpli, z którymi się nawaliłem tamtej nocy.

Musiałem jednak na chwilę przysnąć, bo zobaczyłem też moją matkę, jak mruczy mi do ucha „kocham cię, skarbie”, podczas gdy posuwają ją klawisze.

Tak, to mógł być tylko sen koszmar.

Parszywa noc.

Następnego dnia byłem umówiony z Gilbertem na ósmą, przed ratuszem. Czekał na mnie, opierając się o furgonetkę; palił papierosa. To, że nie palę – też go wkurza. Ale jest w stanie to uszanować. Nigdy nie zapali fajki w aucie, wiedząc, że zaraz wsiądę i pojadę z nim do roboty. Po tej straszliwej nocy tak się ucieszyłem na jego widok, że aż miałem ochotę go pocałować w tę jego tłustą mordę i przytulić się do jego brzucha. Moja gęba musiała wyglądać paskudnie, choć on nawet nie zareagował.

Mówię o nim wiele złego, ale w sumie go lubię. Bo to spoko gość, poza tym naprawdę lubi kwiaty. To trzeba zobaczyć – jak z czułością rozładowuje skrzynie z bratkami czy żonkilami i idzie tyłem, wysuwając podbródek nad trzepoczące płatki, by ochronić je przed wiatrem; trzeba usłyszeć, jak słodko rozmawia z astrami, powojnikami, ostróżkami, kiedy przymocowuje je do bambusowych palików.

Ale tamtego ranka – to był mój pierwszy poranek, kiedy miałem w uszach to uporczywe syczenie starogreckich insektów – nie było mowy o kwiatach. Musieliśmy wtedy przekopać rondo na drodze do Le Mans. To oznaczało harówkę przez cały dzień na tym totalnym odludziu, na wietrze – jak idioci. Bez możliwości zamówienia dania dnia u Francine, bo mieliśmy pracować jednym ciągiem pełną zmianę, więc jeść „na miejscu”. A ja tak lubię piątkowy kuskus Francine. Podaje mi go bez mięsa i naprawdę tanio.

Musieliśmy zawrócić do supermarketu Super U, żeby zatankować, co dostarczyło Gilbertowi kolejnego powodu do narzekań. Przez cięcia budżetowe gmina przestała wypłacać pracownikom zaliczki na pokrycie wydatków. Gilbert musi więc płacić swoją osobistą kartą kredytową w przypadku każdych, nawet najmniejszych zakupów, i pamiętać przy tym, żeby za każdym razem prosić o paragon, na podstawie którego dostaje zwrot pieniędzy po sześciu miesiącach.

Tak jest z benzyną, ale też z rękawicami roboczymi, sekatorami i innymi rzeczami niezbędnymi do pracy. Gilbert ma już naprawdę dość. Myślał, że gdy zostanie szefem wydziału, będzie miał spokój, ale jest dokładnie odwrotnie. Wkrótce będziemy musieli płacić z własnej kieszeni za nawozy, kosiarki, a może nawet za zraszacze?

Nie mam nic przeciwko. Jestem zadowolony, że udało mi się zdobyć tę robotę; dziękuję pani z nadzoru medyczno-sądowego.

Zatankowaliśmy paliwo i weszliśmy do supermarketu, żeby kupić coś do przegryzienia. Gilbert wziął kiełbasę czosnkową i jego ulubiony camembert. Dotykał i wąchał, zanim, jak zwykle, wybrał najbardziej śmierdzący. Ja kupiłem sobie taramę i opakowanie remulady selerowej, oba dania bio, co wywołało zwyczajowe komentarze ze strony mojego kolegi ze wsi:

– Nie dość, kurwa, że jesteś wegetarianinem, to jeszcze bio! Serio, czuję się jakbym pracował z jakąś laską, a nie z facetem! Jak tak dalej pójdzie, to w końcu zaczniesz sikać na zielono!

Chwycił z półki litrową flaszkę czerwonego wina, a ja poszedłem do innej alejki po butelkę wody gazowanej. Nie wie, że na dnie torby mam jeszcze termos z genmaichą. Biorę zawsze wielki łyk, po kryjomu, gdy on idzie do toalety oddać swój żółty mocz.

Przy kasie kupił „L’Écho du Perche” i ruszyliśmy w stronę Mans. Niebo było cementowe. Pięć kilometrów dalej zaparkowaliśmy na poboczu ronda. Wysiedliśmy z furgonetki, założyliśmy fluorescencyjne kamizelki. Ustawiliśmy pachołki, żeby zabezpieczyć teren, na którym mieliśmy się ustawić. Wyjęliśmy z tyłu narzędzia, a z kieszeni nakrycia głowy: dla mnie wełnianą czapkę, dla niego czapkę z logo lokalnego klubu sportowego.

Staliśmy tak przez chwilę pomiędzy D16 a D495, na poboczu ronda, wsłuchując się w ciszę wsi, kiedy już dźwięk silnika odjeżdżającego samochodu całkowicie zanikł, a odgłos silnika zbliżającego się auta jeszcze nie był słyszalny.

Przeszliśmy przez drogę z łopatami i szpadlami przewieszonymi przez ramię jak bagnety i bezpiecznie dotarliśmy na miejsce akcji – do wielkiej błotnistej grudy. Mieliśmy „przewrócić ziemię”, zgodnie z instrukcją na blankiecie służbowym, gdzie jednak nie sprecyzowano, czy będą tam urządzane rabaty kwiatowe, czy też trzeba przygotować grunt pod kolejną reklamę turystyczną dla Rady Regionalnej, z miniaturą zamku i sztandarami niczym w średniowieczu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: