Do syta - ebook
Do syta - ebook
Oświecenie nie polega na tym, że nagle staniesz się kimś innym, kimś, kim do tej pory nie byłeś. Największym oświeceniem jest właśnie przekonanie się, że cała mądrość już tu jest, czeka ukryta w tobie. I że masz już klucz”.
(fragment książki)
Michał Cichy – czuły obserwator codzienności, piewca urody zwykłego życia – tym razem z właściwą sobie uważnością przygląda się ludzkiemu wnętrzu, odsłaniając ukryte w nim lęki, niepokoje i pragnienia.
Można tę książkę czytać na wiele sposobów. Jako literacki dziennik człowieka, który rezygnując z udziału w bezrozumnym pędzie miasta, spędza letnie wieczory w herbaciarni o znaczącej nazwie Będę Później. Jako zaproszenie do wejścia na ścieżkę medytacji, która uczy bycia dla siebie dobrym. Wreszcie jako kojącą, a zarazem przejmująco osobistą opowieść o odzyskiwaniu harmonii ze światem, pokonywaniu własnych demonów i dojrzewaniu do miłości. O tym, jak uwolnić się z krępujących więzów i żyć do syta.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6342-0 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy umiesz być szczęśliwy?
Tak, szczęście jest umiejętnością. Nie, nie mogę cię jej nauczyć. Nikt nie może cię jej nauczyć. Ale mogę pokazać ci, jak nauczyć się jej od samego siebie. Każdy ma w swoim wnętrzu źródło głębokiej wiedzy, tylko jej głos z trudem przebija się przez umysłowy zgiełk codzienności. Trzeba umieć się wyciszyć, żeby głos wewnętrznej podpowiedzi usłyszeć. Potem ścieżka zaczyna sama układać się pod stopami.
Istnieje życie wolne od wewnętrznego zgiełku, od chaosu myśli, od pośpiechu i współzawodnictwa.
Medytacja jest gimnastyką uwagi. W gruncie rzeczy chodzi o nauczenie się, jak skupiać uwagę tylko na jednym: jednym przedmiocie, myśli, uczuciu czy części ciała.
Znam trzy ścieżki do wejścia na drogę. Pierwszą jest medytacja zmysłów. Poprzez wyostrzone zmysły przychodzi do nas doświadczenie świata w całym jego bogactwie. Druga ścieżka to medytacja ciała. Obudzona świadomość ciała pomaga zdjąć blokady, odkręcić skutki tresury z czasów dzieciństwa, odetchnąć pełną piersią, odnaleźć pierwotną spontaniczną radość. Trzecia ścieżka to medytacja nad wnętrzem, medytacja ciszy i serca. To podróż wewnętrzna poprzez myśli i uczucia. Przynosi uwolnienie od szkodliwych nawyków i dar głębokiego spokoju, pomaga poznać siebie i pogodzić się ze sobą, a także z innymi ludźmi i ze światem w jego całości.Wejście na ścieżkę
Jest medytacja pomocą dla ludzi, których dotychczasowe możliwości się wyczerpały. Wypalenie. Choroba. Depresja. Kryzys. Osamotnienie.
Medytacja jest dla każdego z wyjątkiem ludzi cierpiących na psychozy, a nieprzyjmujących leków – u nich może wywołać epizod psychotyczny. Można ją uprawiać w każdych okolicznościach. Może stać się ona częścią zwykłych powszednich zajęć. Medytować można, jedząc śniadanie, parząc herbatę, zmywając naczynia, wieszając pranie albo biorąc prysznic. Świetnym miejscem do medytacji jest autobus albo tramwaj. Świetną okazją jest spacer.
Jeżeli jesteś religijny – medytacja pogłębi twoją religijność. Jeżeli nie jesteś – będziesz mógł doznać głębokiej przemiany, wydawałoby się, że zarezerwowanej dla religijnych mistyków.
Ścieżka medytacji jest łatwa i trudna zarazem. Łatwa, bo można na nią wejść w każdej chwili, a pierwsze owoce pojawiają się natychmiast. Trudna, ponieważ zmiana głęboko zakorzenionych nawyków wymaga czasu i cierpliwości.Czerwcowy wieczór
1
Siedziałem w herbaciarni na Słupeckiej i oglądałem gasnące zachodnie niebo. Ustawiłem fotel w kierunku zachodu, plecami do reszty krzeseł. Słońce zachodziło teraz daleko na północy. Niebo było wciąż jasne, ale kamienny wąwóz ulicy był już w cieniu. Usłyszałem przeszywające krzyki mew. Dwa ptaki krążyły wysoko nad dachami. Zaświeciły się na złoto. Na ich wysokości trwał jeszcze dzień.
Piłem herbatę z delikatnej porcelanowej filiżanki z uszkiem tak małym, że nie dało się w nim zmieścić palca. Trzeba było to uszko trzymać w dwóch palcach jak szczyptę jakiejś drogiej ingrediencji. Czytałem książkę. Zza moich pleców odezwał się męski głos:
– Przepraszam, to może niedyskretne, ale jestem ciekaw, co pan czyta.
Odwróciłem się. To był już mocno starszy gość, po osiemdziesiątce, z twarzy bardzo podobny do Hrabala. Siwy, krótko ostrzyżony, z wysoko sięgającymi zakolami. Nie przypominał przeciętnego emeryta. Przeciętnego emeryta nie stać na kieliszek białego wina za piętnaście złotych. Był opalony i dobrze ubrany. Miał na sobie niebieską wiatrówkę i wąskie sprane dżinsy. Na nogach czyste buty z brązowego zamszu.
– Nauczanie mistrza czan Lin-czi z dziewiątego wieku naszej ery – odpowiedziałem. – Czan to jest chiński przodek zen. Proszę, niech pan obejrzy.
Podałem mu książkę. Zajrzał do środka.
– To ciekawe, wie pan, bo ja też się takimi rzeczami interesuję. Pan medytuje?
– Tak.
– Od jak dawna?
– Od kilkunastu lat.
– Ja od jakiegoś roku, dwóch też – odpowiedział. – I podoba mi się ten spokój. Ostatnio mówiłem mojej fizjoterapeutce: „Pani Marto, niech się pani tak nie spieszy. Niech pani nie będzie takim ogniem”. A ja sam kiedyś byłem takim ogniem, _fogo_, wie pan. Ona do mnie mówi: „Panie Marku, ja inaczej nie umiem”. Teraz już wiem, że donikąd się nie trzeba spieszyć. Czas i bez tego sam płynie.Praca z nieszczęściem
Na początku praca wewnętrzna polega na redukcji, na odejmowaniu, na obieraniu się z niekorzystnych odruchów. Uwaga skupia się na tym, co szkodliwe. Na podporządkowaniu innym, na wewnętrznym zgiełku, na natręctwach myśli, na uczuciach, na których tracimy. Na tym etapie jest to praca z nieszczęściem, praca trudna, ale dająca natychmiastową gratyfikację, kiedy uda się zidentyfikować kolejny wewnętrzny przymus albo blokadę.
Wewnętrzny strażnik i wewnętrzny sędzia pilnują więzienia, z którego jest najtrudniej uciec.
Na początek wystarczy nie robić rzeczy zbędnych. Rozwijać swoją wolność.
„Aby być wolnym, niczego nie rób, ale coś odrzucaj” – napisał Anthony de Mello, jezuita (ale potępiony przez Watykan).
Droga do radości prowadzi właśnie poprzez wolność. Na drodze jest strona uwolnienia i strona wypełnienia. Uwolnienie: kim nie jestem. Wypełnienie: kim jestem. Wolność i miłość są ze sobą ściśle związane, są swoim wzajemnym uzupełnieniem. „_No love without freedom, no freedom without love_”, jak śpiewa Dido.
Wolność to „nie” powiedziane temu, co nie kocha. Miłość to „tak” powiedziane temu, co nie odbiera wolności.
Miłość jest tam, gdzie nie ma strachu.Czerwcowy wieczór
2
– Co pijesz? Wino? – zapytałem Janę.
– Cydr – odpowiedziała.
Jana jest właścicielką herbaciarni. Wysoka, smukła i smagła, ciemnooka i ciemnowłosa, urodziła się w Taszkencie w Uzbekistanie, w rodzinie polskiego pochodzenia, ale kiedy ją zapytałem, skąd się wzięły jej czarne oczy, powiedziała mi, że dalecy przodkowie ze strony ojca pochodzili z Węgier. Jana mieszka w Polsce od matury. Ma leciutki obcy akcent, który pojawia się, kiedy trzeba wypowiedzieć „ś” albo „ć”. Ludzie, których macierzystym językiem był rosyjski, mówią w sposób odrobinę zbliżony do „sz” i „cz”. Jana mówi zwykle powoli i cicho, prawie szeptem.
– Ten cydr jest wytrawny – powiedziała. – Jest dwóch facetów, którzy go robią. Rzemieślniczo. Wyszukali jabłonie starych odmian.
Wziąłem do ręki butelkę. Był na niej napis „Sicero”, podpis „Cydr Ignaców” i obrazek mężczyzny pod krawatem z głową wołu. Lekko niepokojący. Minotaur z błękitnym krawatem.
– Niby takie nic, ale ma siedem procent – powiedziała Jana.
Siedzieliśmy na zewnątrz. Herbaciarnia jest otwarta do dziewiątej, ale było już za dwadzieścia dziesiąta. Niebo ciągle jaśniało po zachodniej stronie Słupeckiej. Był z nami Andrzej. Szczupły mężczyzna, też mieszkaniec tej ulicy. Stały gość herbaciarni. Pamiętam go z pięknie wyhodowaną brodą. Ale parę tygodni temu ją zgolił. Zostawił sobie tylko wąsy. Wstał teraz od stolika i zaczął przenosić krzesła z ogródka do wnętrza.Wyzwolenie z cierpienia
Droga do uwolnienia się od cierpień prowadzi z powrotem poprzez cierpienie. Dlatego nie każdy chce na nią wejść, a spośród tych, którzy na nią weszli, nie wszyscy potrafią wytrwać.
Rozpoznanie nieszczęścia jest początkiem zdrowienia. Złe uczucia zatruwają nieświadomą część umysłu. Uświadomienie sobie tych emocji, przeniesienie ich w oświetloną sferę świadomości, jest pierwszym krokiem ku odzyskaniu szczęścia. Kiedy człowiek dowie się, czego się boi, wstydzi, czym się niepokoi, martwi, złości, przed czym się hamuje – już zaczął się proces leczenia.
W naszej chrześcijańskiej tradycji słowo „cierpienie” łączy się z fizycznym bólem Chrystusa i jego ofiarą z życia. W odmiennej tradycji, na przykład buddyjskiej albo taoistycznej, oznacza raczej złudny stan świadomości, przesłaniający człowiekowi jego prawdziwą naturę i prawdziwą naturę świata. Amerykański pisarz Sam Harris, autor książki _Przebudzenie. Duchowość bez religii_, zaproponował zamiast „cierpienia” w tym znaczeniu dobre słowo – „nieusatysfakcjonowanie”. Ale nie sprowadza się to do zwykłego „niezadowolenia”. Chodzi raczej o trwałą niezdolność do szczęścia.
Nauczyciel zen Alexander Poraj-Żakiej w książce _Zen w codzienności_ napisał tak: „Wgląd w naturę rzeczywistości pozwala uświadomić sobie, że źródłem cierpienia mogą być nasze wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać rzeczywistość. Często nie chcemy zobaczyć jej taką, jaka już jest. Wolimy żyć w naszym wyobrażeniu o niej”.
Ból psychiczny wymaga nie usunięcia, ale zaakceptowania. „Reagowanie na ból sprzeciwem powoduje tylko spotęgowanie cierpienia, podczas gdy uśmiech neutralizuje je – napisał w _Biografii milczenia_, mojej ulubionej książce o medytacji, hiszpański ksiądz Pablo d’Ors. – (…) Tym, co przyczynia się do naszego cierpienia, jest w rzeczywistości nasz opór przed cierpieniem”.
Doceńmy cierpienie. To ono pomaga zdecydować się na drogę ulgi.Tonięcie
Znalazłem się pośrodku czarnej kałuży.
Którędy tu trafiłem – nie pamiętam.
Kim jestem? To jakiś zły sen?
Czarna woda jest płytka, ale sięga horyzontu.
Jest gęsta i nieprzejrzysta.
Rozchodzi się zapach szlamu.
Można utonąć, upadając twarzą w kałużę.
Nie widzę nieba. Zasłoniła je mokra szmata chmur.
W którą stronę iść?
Przemoczone stopy ślizgają się po dnie.
Lepkie jęzory nogawek.
Buty ciężkie i zimne.
Jak mogę taki wyjść do ludzi?
Ale gdzie są ludzie?
Jestem tu sam. Sam. Sam.
Nigdy nie byłem bardziej sam.W cieniu Saturna
Każda afirmacja ma czarną podszewkę. Człowiek dorasta w pewnym momencie do głoszenia chwały istnienia, ale w tle jest przeszłe doświadczenie – depresja, niepokój, lęk, złość, poczucie niewartości. Motywacją do wejścia na drogę spokoju, ciszy i ulgi jest z reguły wcześniejsza katastrofa. Życie okazało się za trudne, a twoje siły – za małe. Mówi się, że depresję mają ludzie, którzy byli „za silni za długo”. Wypaliłeś swoje paliwo, a ciągle masz przed sobą kilkadziesiąt lat życia. Co z nim zrobić?
Depresja to jest zawsze sygnał, żeby w życiu zwolnić. I dbać o siebie – spać dobrze, jeść dobrze, pić dobrze, czytać dobrze, przyjaźnić się dobrze. Zatroszczyć się o dobrą dietę dla ciała i umysłu.
Dołowanie uważa się nieraz za synonim głębi. Zupełnie nie wiem dlaczego. Ta głębia jest pozorna. To jest tylko nieskończenie rozległa powierzchnia. Tylko forma męczącego i natrętnego narzekania. Apoteoza daremności. Porażenie bezsensem. Przeczucie utraty. Mechaniczne odzieranie z nadziei. Parodia tego, co dawniej, kiedy ludzie jeszcze wierzyli w bogów, było tragedią. Od czasów romantyzmu kultura jest pod wpływem depresji, a modernizm tylko go poszerzył na ogromną skalę. Depresja opanowała całe dziedziny sztuki. Przyznaje sama sobie nagrody i stypendia. Jest tak powszechna, że stworzyła sobie nawet własną, niemasową może, ale jednak całkiem liczną publiczność. Z depresji można żyć.
W kosmosie depresji świat wygląda, jakby napisał go Kafka, Beckett albo Różewicz. Bycie jako więzienie. Udręka. Istnienie jako źródło bólu. Życie jako niemożliwość.
Ludzka natura nie poddaje się bez walki. Popkultura, która jest dziś jedyną prawdziwą religią żywą we wszystkich krajach świata, jest apoteozą radości, bogactwa, powodzenia, fizycznej siły i piękna, młodości, miłości, seksu i szczęścia.
Wszystko to są takie współczesne wersje kultu płodności. Nie wydają mi się ani przerażające, ani szczególnie niebezpieczne. Moim zdaniem popkultura jest równie mało szkodliwa jak marihuana. Zmienia trochę świadomość, dostarcza przyjemności. Pozwala ludziom poczuć się lepiej. Mamy reedukować ludzi w sprawie tego, że popkultura wytwarza pozory? Cały świat wytwarza pozory. Nasz umysł stale wytwarza pozory. Musimy długo i cierpliwie medytować, żeby znaleźć się bliżej wewnętrznej prawdy, bliżej czegoś stałego.
Depresjo, dobrze cię znam. Znam cię jak pogodę w listopadzie. Zabrałaś mi miesiące i lata. Nie zamierzam wydać ani złotówki więcej na tych, którzy próbują mi swoją czerń sprzedać. Zamierzam przez następnych kilkadziesiąt lat słuchać Bacha, Mozarta i Schuberta, z przerwami na Coldplay, i oglądać amerykańskie filmy z samochodami fikającymi koziołki na autostradzie.
O tym, że na świecie jest pełno zła i przemocy, wiem dobrze, chociaż nie taka jest wcale prawda o świecie, taka jest raczej prawda o telewizji.
Świat nie jest ani dobry, ani zły. Świat jest różnorodny. Dobra sztuka powinna mu w tej różnorodności towarzyszyć.
Droga, na którą się zdecydowałem, prowadzi ku górze, w stronę światła.
Moi smutni bliźni, moi towarzysze w cierpieniu, życzę wam jak najgłębszego spokoju, wiele mądrości i miłości w pobliżu.Czerwcowy wieczór
3
Jest Michał (I), mąż Jany, właściciel herbaciarni, brunet, który niedawno spełnił swoje marzenie i kupił sobie motocykl. Jest Michał (II), starszy, szczupły gość, który też tak jak oni wszyscy mieszka pod czwórką. Jest też Michał (III), młody chłopak, kelner, z rozjaśnionymi włosami, kolczykami w uszach i tatuażami rozproszonymi randomowo po rękach, palcach i nogach. Właściciel mikroskopijnego yorka imieniem Pudzian („Półtora kilo czystych mięśni”).
Ten drugi Michał ma sporego psa, czarnego podpalanego.
– Fajny pies – powiedziałem. – Wygląda jak trochę skundlony doberman.
– To jest owczarek francuski beauceron.
– A, no to _sorry_.
Ta straszliwa pomyłka nie wpłynęła jednak źle na nasze stosunki. Witamy się uściskiem dłoni.
Pies jest suką i nazywa się Mała, chociaż jest duża.
Teraz Michał (II) siedzi pod oknem przy stoliku, który często gra rolę stolika służbowego, załoga herbaciarni pali przy nim fajki. Ja siedzę pod oknem po drugiej stronie wejścia i dopijam swój cejlon.Uwagi o uwadze
Uwaga jest naczelnym narzędziem medytacji. Nie jest myślą o tym, na czym chcemy się skupić. Jest poczuciem. Stanem podwyższonej koncentracji umysłu. Można uważnie odbierać otaczającą rzeczywistość, własne ciało albo myśli i uczucia pojawiające się w świadomości.
Jednocześnie skupienie tym odróżnia się od czujności, że obywa się bez wysiłku. Bez napięcia. W odprężeniu. Swobodnie.
„Człowiekowi uważnemu wystarczy sugestia. Człowiekowi, który nic nie zauważa, nie wystarczą tysiące wyjaśnień” – powiedział sufi Hadżi Bektasz.
Uwaga delikatnie omija skłonność umysłu do rozproszenia. Świadomość w stanie zwykłym jest pełna wewnętrznego gwaru, myślowego monologu. Uwaga pozwala ominąć zgiełk i dotrzeć, chwilami, do wielkiej ciszy.Leśna mysz
„Są dwa sposoby zmywania naczyń. Pierwszy – to zmywanie naczyń po to, by je umyć, i drugi – by je zmywać. (…) Zmywaj bez wysiłku, tak jakby każda miska była przedmiotem kontemplacji. Traktuj każdą miskę z szacunkiem i czcią. (…)
Zmywanie jest medytacją. Jeśli nie umiesz zmywać, utrzymując pełną świadomość, to siedząc w ciszy, też nie będziesz umiał medytować. (…)
Kiedy zmywamy i myślimy o herbacie, która na nas czeka – to spieszymy się, żeby sprzątnąć naczynia, tak jakby nam przeszkadzały. Wtedy nie można powiedzieć, że zmywamy dla zmywania. Co więcej, nie żyjemy w chwili, w której to robimy. Właściwie jesteśmy zupełnie niezdolni do tego, by stojąc przy zlewie, urzeczywistniać cud życia. Jeśli nie umiemy zmywać naczyń, to wszystko wskazuje na to, że nie będziemy również umieli pić herbaty” – napisał wietnamski nauczyciel zen Thich Nhat Hanh.
Na tym polega medytacja dnia codziennego, że korzysta z pozornie niesprzyjających powszednich czynności. Zmywanie naczyń, zaparzanie herbaty z torebek albo wieszanie prania może być świetną okazją.
Czynności zwykle wykonywane machinalnie, kiedy tylko zostaną obdarzone uwagą, wnoszą w naszą codzienność nutę szacunku dla siebie samych i dla naszego życia – takiego, jakie jest, zwyczajnego.
Medytacja nie prowadzi do fajerwerków. Oświecenie nie ma natury eksplozji. Ma naturę leśnej myszy, krzątającej się blisko ziemi w swoich codziennych sprawach.