Dobry wilk - ebook
Dobry wilk - ebook
Szwedzi kochają przyrodę i są dumni, że natura od dekad odwzajemnia ich szacunek i oddanie. Jednym z miejsc, które miało odzwierciedlać to harmonijne współżycie, było Kolmården, największy ogród zoologiczny w krajach skandynawskich.
Wilki były wizytówką ogrodu, a program Bliski Kontakt z Wilkiem przyciągał rocznie tysiące osób chcących stanąć oko w oko z oswojonymi drapieżnikami. Wśród odwiedzających pojawiały się najbardziej znane osoby ze świata mediów, sportu i polityki, a spragnieni wrażeń turyści zasypywali media społecznościowe sympatycznymi zdjęciami z wilczego wybiegu. Dlatego gdy w czerwcu 2012 roku wilki z Kolmården zagryzły swoją opiekunkę Karolinę, kraj był w szoku.
Lars Berge poznał wszystkie okoliczności wypadku, lecz im więcej wiedział, tym trudniej było mu odpowiedzieć na pytanie: co poszło nie tak? Jak to możliwe, że w sercu najnowocześniejszego kraju na świecie stado oswojonych z obecnością ludzi wilków zaatakowało i zabiło człowieka? Co zawiodło? Procedury bezpieczeństwa czy wciąż niewystarczająca wiedza? A może pycha i chciwość wzięły górę nad rozsądkiem? Bez względu na odpowiedzi porozumienie człowieka ze zwierzęciem zostało zerwane. A może tak naprawdę nigdy go nie było?
„Nikt nie zrobiłby tego lepiej niż Lars Berge – błyskotliwy reporter, intelektualista i dziennikarz. „Dobry wilk” to niezwykle wciągający reportaż o przerażającym wydarzeniu w szwedzkim zoo.” Po Tidholm, „Svenska Dagbladet”
„Lars Berge bez reszty poświęcił się pracy nad tą książką. W rezultacie otrzymujemy świetnie napisany reportaż, który głęboko analizuje tragiczny wypadek w szwedzkim zoo oraz jego przyczyny.” Torgny Nordin, „Göteborgs-Posten”
„Dobry wilk” spodoba się wszystkim zainteresowanym relacjami ludzi z dziką przyrodą.” Amanda Svensson, „Sydsvenskan”
„Doskonale napisana książka Bergego nie powinna po przeczytaniu wrócić na półkę. „Dobry wilk” wymaga dalszej dyskusji na temat przyszłości ogrodów zoologicznych i ich dotychczasowego funkcjonowania.” Åsa Linderborg, „Aftonbladet”
„Fascynujący reportaż psychologiczny, który doskonale wyjaśnia, w jaki sposób inteligentni ludzie, skuszeni potencjalnym sukcesem finansowym, mogą pozostać ślepi na prawdę.” Mattias Göransson, „Filter”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8049-925-6 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cezary Łazarewicz Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej
Zbigniew Rokita Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium
Swietłana Aleksijewicz Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (wyd. 4)
David I. Kertzer Porwanie Edgarda Mortary. Skandal, który pogrążyłPaństwo Kościelne
Rana Dasgupta Delhi. Stolica ze złota i snu (wyd. 2)
Paweł Smoleński Królowe Mogadiszu
Rob Schmitz Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj
Marek Szymaniak Urobieni. Reportaże o pracy
Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk
Jacek Hołub Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci
Marcin Michalski, Maciej Wasielewski 81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych (wyd. 2)
Ilona Wiśniewska Lud. Z grenlandzkiej wyspy
Remigiusz Ryziński Dziwniejsza historia
Maria Hawranek, Szymon Opryszek Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju
Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji
Mariusz Surosz Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów (wyd. 2 zmienione)
Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka (wyd. 3)
Wojciech Górecki Buran. Kirgiz wraca na koń
Piotr Lipiński, Michał Matys Niepowtarzalny urok likwidacji. Reportaże z Polski lat 90.
Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska Długi taniec za kurtyną. Pół wieku Armii Radzieckiej w Polsce
Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy (wyd. 2)
Paweł Smoleński Wnuki Jozuego
Dariusz Rosiak Żar. Oddech Afryki (wyd. 3)
Dionisios Sturis, Ewa Winnicka Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey
Marta Madejska Aleja Włókniarek (wyd. 2)
Grzegorz Stern Borderline. Dwanaście podróży do Birmy
Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader Biała gorączka (wyd. 4)
Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania
Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 3 zmienione)
Liao Yiwu Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych (wyd. 2)
Renata Radłowska Nowohucka telenowela (wyd. 2 zmienione)
Aleksandra Boćkowska Można wybierać. 4 czerwca 1989
Agnieszka Rybak, Anna Smółka Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia II RP (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader W rajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 3)
Marta Sapała Na marne
Piotr Lipiński Gomułka. Władzy nie oddamy
Karolina Przewrocka-Aderet Polanim. Z Polski do Izraela
Marcin Kącki Białystok. Biała siła, czarna pamięć (wyd. 3)
W serii ukaże się m.in.:
Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi, pod red. Małorzaty NocuńNiedziela rano
Wiem, że 17 czerwca 2012 roku nad zatokę Bråviken nadciąga z zachodu wiatr z deszczem, a temperatura wynosi trzynaście stopni. Wiem, że opady spowodowały zablokowanie odpływu wody w stajni nosorożców i że opiekunka zwierząt usiłuje odsłonić studzienki w podłodze za pomocą szczotki. Wiem, że opiekunka ma na imię Sofie i jest ostatnią osobą, która widziała Karolinę żywą.
Karolina, trzydziestoletnia przewodniczka i opiekunka wilków, około dziewiątej rano mija stajnię, zmierzając do swoich podopiecznych. Sekcja SPKM położona jest w zamkniętej dla publiczności części zoo Kolmården. Skrótowiec pochodzi od nazw działów: Sawanna, Pustynia, Koloseum i Małpiarnia. Oprócz nich są jeszcze Delfin i Safari. Część ogrodzonego terenu przeznaczono na projekt pod nazwą Bliski Kontakt z Wilkiem. Jest to „produkt” oferujący unikatowe doświadczenie polegające na wejściu z przewodnikiem na wybieg dla dorosłych wilków.
Wokół ogrodzenia wybiegu znajdują się stajnia, zagrody, hale maszynowe, magazyny oraz pokój socjalny i przebieralnie dla pracowników. Kulisy zoo Kolmården. Całość przypomina dość duże gospodarstwo rolne, z tą różnicą, że zamiast trzody chlewnej i krów widać długie szyje żyraf wyrastające znad blaszanych dachów oraz dwutonowe nosorożce przekopujące ziemię. W części dostępnej dla publiczności jest jeszcze drugi wybieg dla wilków. Zajmuje go nieco mniejsze stado, które ma własnych opiekunów i przewodników.
Sofie już od wpół do ósmej podaje karmę żyrafom, nosorożcom i antylopom; zamiata stajnie i rozrzuca trociny. Zamienia kilka słów z przechodzącą Karoliną, po czym wraca do swoich zajęć. Zwykły poranek w zoo. Dużo pracy.
Wiem, że Sofie i Karolina ustalają między sobą rozkład dnia. Podobnie jak wczoraj mają się spotkać za godzinę i razem otworzyć tak zwaną szkółkę zoologiczną, gdzie dzieci dowiadują się, jaka jest różnica między zębami zwierząt mięsożernych a roślinożernych i dlaczego niektóre zwierzęta gubią rogi, zrzucają skórę lub mają zimą grubsze futro. Przedtem Karolina musi jeszcze zrobić poranny obchód u wilków.
Sofie widzi, jak Karolina odchodzi w kierunku wybiegu. Jej koleżanka ma na sobie nieprzemakalne czarne ubranie robocze, na nogach grube kalosze z głęboko ryflowaną podeszwą. Sofie wraca do swoich studzienek, nad Kolmården i w okolicy Norrköping nieprzerwanie pada deszcz. Lato nie zaczęło się dobrze. W ciągu pół godziny Sofie zamiata wybieg, rozrzuca trociny i wypuszcza zwierzęta. Przechodzi do Koloseum, gdzie mieszkają słonie. Jest tam także stołówka, w której personel dostaje śniadanie. Sofie liczy, że spotka Karolinę, ale nigdzie jej nie widać.
Wiem, że Sofie dzwoni na służbowy telefon Karoliny. Nikt nie odpowiada. Zjada więc śniadanie, sprząta po sobie, wciąga wilgotny kombinezon i postanawia podejść do wybiegu dla wilków. Wiem, że istnieje coś takiego jak dziennik wilków. Jest to zeszyt, w którym pracownicy odnotowują każdy pobyt u stada. Leży na skrzyniach z karmą w pakamerze, zaraz przy wejściu na wybieg. Sofie sprawdza, czy Karolina nie przeskoczyła przez pomyłkę kilku kartek, ale nie znajduje żadnego wpisu.
Przeglądałem dziennik wilków i wiem, jak wygląda charakter pisma Karoliny. Staranny i dynamiczny. Mocno przyciskała długopis do kartki. Jej litery są ciemniejsze niż innych opiekunów. Podpisywała swoje notatki inicjałami K. B. Pod datą 17 czerwca 2012 roku nie ma jednak żadnej wzmianki o tym, jak wilki się czują i w jakim są nastroju.
Sofie zaczyna podejrzewać, że coś jest nie tak. Karolina zawsze jest bardzo skrupulatna. Na pewno nie zapomniałaby wpisać swoich obserwacji do dziennika.
Istnieją tylko dwie możliwości. Pierwsza, że Karolina nie dotarła do wilków, bo coś ją zatrzymało po drodze. Druga, że w dalszym ciągu jest na wybiegu.
Wiem, że Sofie znów dzwoni na służbowy telefon Karoliny. Ten wciąż nie odpowiada. Minęła już przeszło godzina. Dzwoni więc do szefowej, Birgitty, żeby zapytać, czy Karolina jest u niej. Ale szefowa też nie odbiera.
Zdarza się, że przewodnicy wilków zabawiają u zwierząt trochę dłużej. Karolina należy do osób, które uważają, że czas spędzony sam na sam ze stadem jest ważny, właściwie najważniejszy dla wzajemnej relacji. W ten sposób buduje się więź opartą na zaufaniu. Nieraz Karolina i inni przewodnicy odczuli to na własnej skórze. W przypadku wilków fizyczny kontakt wygląda zupełnie inaczej niż w przypadku ludzi. Wilk ma gęstą, sztywną sierść, odporną na mocne ugryzienia i temperatury około trzydziestu–czterdziestu stopni poniżej zera. Kiedy chwyta zębami skórę innego wilka, nie jest to zbyt bolesne. Ludzka skóra jest natomiast cienka i wrażliwa. Stworzona raczej do tego, by ją głaskać, a nie kąsać czy drapać długimi pazurami. Zwierzęta tego nie rozumieją. Rana, którą zadały Sofie wilcze zęby, do tej pory się nie zagoiła. Nie każdy może zostać przewodnikiem. Trzeba być odważnym i stanowczym. Nie wolno się cofać.
Ten, kto nie czuje się pewnie w towarzystwie dzikich zwierząt, nie powinien do nich wchodzić. Przewodnik odpowiada za bezpieczeństwo na wybiegu, a zwierzęta natychmiast wyczuwają osobę niepewną lub wystraszoną. Sofie nie ma z tym większych problemów. Lubi wilki, mimo że kilka tygodni temu jeden z nich ugryzł ją w rękę. Właściwie niezupełnie ugryzł. Stała na zewnątrz ogrodzenia, trzymając się siatki, i przez nieuwagę włożyła palce do paszczy zwierzęcia. Instynktownie wyrwała dłoń, a wilk się cofnął. Skończyło się na zadrapaniu, jednak na tyle głębokim, że poszła do lekarza. Uważa, że sama jest sobie winna. To tak, jakby przytrzasnęła sobie rękę w drzwiach. Może mieć pretensje tylko do siebie.
Karolina jest zawsze stanowcza i czujna. Wilki nie ośmieliłyby się zachowywać przy niej agresywnie lub kwestionować jej autorytetu. Młode samce wydają się ją uwielbiać. Inni przewodnicy są pod wrażeniem łatwości, z jaką radzi sobie z dużymi drapieżnikami. Mimo niewysokiego wzrostu – ma niewiele ponad metr sześćdziesiąt – bez trudu rozładowuje sytuacje konfliktowe.
Niegdyś często bywała u swojego kolegi z pracy Thomasa, który przez pierwsze tygodnie karmił szczenięta z butelki u siebie w domu. Przesiadywała tam niemal codziennie i jej związek z wilkami jest znacznie silniejszy niż związek pozostałych przewodników.
Sofie idzie pod górę wąską drogą prowadzącą do zagrody. Wciąż leje. Ponownie próbuje połączyć się z Karoliną, jednak teraz nawet nie ma sygnału. Dzwoni jeszcze raz, bo służbowe telefony czasem się rozłączają.
Wiem, że personel w Kolmården ma stare samsungi, odporne na wstrząsy, z gumową obudową ochronną. Nie są najlepszej jakości. Sofie dzwoni z własnej komórki. Tym razem pod prywatny numer Karoliny. Jest już dwadzieścia pięć po dziesiątej, są prawie pół godziny spóźnione. Karolina nie odpowiada; nic dziwnego – rzadko ma w pracy swój telefon. Dziwne jest natomiast to, że zapomniała o umówionej godzinie. Czy rzeczywiście nadal przebywa na wybiegu? Półtorej godziny w deszczu?
Wiem, że w tej chwili odzywa się komórka Sofie. Może przez moment kobieta odczuwa ulgę. Ale to nie Karolina. Dzwoni Maria, inna koleżanka z pracy. W jej głosie słychać zdziwienie, może nutę irytacji. Maria pracuje w szkółce zoologicznej, która o tej porze powinna już być otwarta. Sofie wyjaśnia Marii, że idzie do sekcji SPKM szukać Karoliny. Może tam ją znajdzie.
Sofie jest już przed bramą prowadzącą na wybieg dla wilków. Na metalowych drzwiach zawieszono wielki afisz z napisem „Kolmården przychodzi z pomocą zwierzętom na świecie” i niedużą skrzynkę z broszurami, z których odwiedzający może się dowiedzieć o fundacji zarządzającej donacjami dla Kolmården.
– Wchodzę do środka – mówi Sofie do Marii.
– OK, idę w twoją stronę – odpowiada jej koleżanka.
Wiem, że Sofie otwiera teraz bramę do wybiegu. Drzwi na zawiasach sprężynowych zamykają się za nią automatycznie. Wiem to wszystko z dokładnej lektury materiałów ze wstępnego dochodzenia. Są niezwykle drobiazgowe. Czytałem je wiele razy. Czytałem, podkreślałem, zaznaczałem karteczkami samoprzylepnymi, niektóre fragmenty przepisywałem i przyklejałem na ścianie w moim biurze w suterenie, pomieszczeniu jakby żywcem wyjętym z seriali kryminalnych, w których główny bohater poluje na seryjnego mordercę. Na tej samej ścianie widnieją również imiona wilków ze stada: Farkas, Úlfur, Vilkas, Amaroq, Ookami, Tchono, Volk, Lobo i Kurt. Ostatnie z nich jest przekreślone, bo Kurt już nie żyje. Oprócz tego wisi też mapa wybiegu. W protokole z przesłuchania znajduje się dokładny opis trasy Sofie, więc zaznaczyłem jej kroki małymi punktami na planszy.
Często miałem wrażenie, że przeholowałem. Że powinienem zająć się czymś innym. Na przykład swoją pracą. Tymczasem nie odpowiadałem na telefony moich dotychczasowych zleceniodawców – redaktorów gazet, z którymi zwykle współpracuję – z obawy, że odciągną mnie od tematu ataku wilków w Kolmården. W końcu przestali dzwonić, a ja postanowiłem, że odezwę się do nich później, jak już skończę to, co mam do zrobienia. Pewnego dnia dowiedziałem się od doradcy podatkowego, że moja obsesja stopniowo zjada mi środki do życia. Umówiłem się więc z agentem nieruchomości, który wycenił nasze mieszkanie, i zaciągnąłem kredyt hipoteczny, żeby móc poświęcać cały swój czas temu, co wydarzyło się w Kolmården owej czerwcowej niedzieli w 2012 roku.
Wiem, że Sofie przechodzi najpierw przez mniejszy, wydzielony wybieg. Następnie zbliża się do drzwi ze stalowej siatki, które prowadzą do głównego wybiegu dla wilków. Nie są zamknięte na klucz, co znaczy, że Karolina najprawdopodobniej wciąż jest w środku. Sofie chowa telefon do kieszeni i dokładnie zasuwa zamek błyskawiczny. Wilki przepadają za wszystkim, co można ściągnąć. Lubią podkradać ludziom rękawiczki, czapki, aparaty fotograficzne i komórki, a potem bawić się zdobyczą. Zabrane rzeczy rzadko wracają do właściciela w pierwotnym stanie. Może się cieszyć, jeśli są jeszcze w jednym kawałku. Ale dla uczestników Bliskiego Kontaktu z Wilkiem to dodatkowa atrakcja. Najbardziej narażone są przedmioty ze skóry lub zamszu.
Kiedyś jedna z kobiet na wybiegu miała na sobie obuwie ze skóry królika i wilki zupełnie oszalały. Przewodnicy musieli oddać buty zwierzętom, bo inaczej zerwałyby je kobiecie z nóg. Jeden z opiekunów popędził do samochodu po swoje adidasy i pożyczył je poszkodowanej. Może wilki podnieca woń zwierzęcej skóry? Tak samo jest ze sztormiakami, prawdopodobnie dlatego, że materiał, z którego są zrobione, przypomina skórę i charakterystycznie pachnie. Zapachy w ogóle stanowią problem. Nie wolno mieć przy sobie snusu ani papierosów. Krem do rąk i perfumy mogą wpływać na zachowanie zwierząt. Ale ludzie lubią, jak wilki zjadają im nakrycia głowy. Ich przeżycia są wtedy intensywniejsze. Autentyczniejsze. Za to właśnie się płaci, a bilet kosztuje około tysiąca koron.
Trzecie i ostatnie drzwi mniejszego wybiegu zatrzaskują się za Sofie. Jest już teraz na terenie wilków. Pierwsze dźwięki, które słyszy prócz kropli deszczu siekącego w kaptur, to zawodzenie. Podczas przesłuchania Sofie opisze pisk wilków i ich niespokojną, nerwową bieganinę tam i z powrotem przed furtką. Nadal nie widać Karoliny. Sofie natychmiast kieruje się w lewo, w stronę wysokiego ogrodzenia okalającego wybieg. Jak codziennie rano. Opiekunowie zawsze przechodzą wzdłuż całego ogrodzenia i sprawdzają, czy któryś z wilków nie próbował się podkopać. Ostatnio była tam wczoraj. Razem z Karoliną, która w tym czasie karmiła wilki.
Sofie przemierza skalisty i śliski teren, a za nią, w pewnej odległości, podążają cztery drapieżniki. Inspektor kryminalny Anders Wallberg zapyta ją później, czy w tamtym momencie zwróciła uwagę na coś szczególnego. Tak, zaskoczyła ją jedna rzecz. Chodzi o wilka, który znajdował się najniżej w wewnętrznej hierarchii i w ostatnim czasie głównie leżał wśród gałęzi przewróconego przez wiatr świerka. Zdziwiło ją, że był wtedy w stadzie wraz z innymi.
Sofie przeszła już kilkaset metrów. Idzie ostrożnie, żeby się nie poślizgnąć. Nieco dalej spostrzega dwa kolejne wilki, które krążą wokół śluzy do podawania pokarmu. Wchodzi na niewielkie wzniesienie i zauważa na ziemi coś czarnego. Coś, co nie powinno leżeć na wybiegu. Wygląda jak śmieć. Podchodzi bliżej. To kurtka przeciwdeszczowa z zielonym logo wydrukowanym na plecach. Widziała w niej dziś rano Karolinę. Może wilki wyczuły jakiś zapach i zaczęły ją szarpać? Niewiele im trzeba, mają fenomenalny węch. Może coś wywęszyły i ze względów bezpieczeństwa Karolina była zmuszona zdjąć kurtkę i zostawić ją na ziemi, żeby zwierzęta jej nie przewróciły.
Wilki są oswojone z ludźmi i przypominają duże psy. Naturalne instynkty i skomplikowane zależności w watasze, które rozwinęły się w ciągu tysięcy lat, pozostają jednak niezmienne. W kontaktach z ludźmi wilki z natury są płochliwe i nerwowe. W porównaniu z psami wydają się tchórzliwe, lecz bywają też agresywne i nieokiełznane. Sofie wie, że potrafią rozszarpać bluzę lub kurtkę, jakby ubrania te zrobiono z papieru toaletowego. W kontakcie z wilkami trzeba być ostrożnym i jednocześnie stanowczym.
Sofie podnosi z ziemi kurtkę. Wydaje się cała. Później, przy bliższych oględzinach, okazuje się, że materiał jest podziurawiony zębami, a na kapturze, plecach i prawym ramieniu są niewielkie rozdarcia. Sofie zwija kurtkę w kulę i przerzuca ją przez ogrodzenie, żeby zwierzęta jej nie zniszczyły. Rozgląda się uważnie dookoła i usiłuje policzyć wilki znajdujące się powyżej, na skarpie. Na początku było ich dziewięć. Teraz zostało osiem, po tym jak ubiegłego lata uśpiono Kurta. Sofie robi jeszcze kilka kroków i nagle przystaje. Na ziemi leży kolejna część garderoby z tego samego nieprzemakalnego materiału co kurtka. Para spodni. To dziwne, że Karolina zdjęła je z siebie na wybiegu. W dodatku mają widoczne rozdarcia i dziury. Sofie podnosi spodnie, zwija je i przerzuca na drugą stronę, ale ubranie się rozwija i zahacza o przewód elektryczny nad ogrodzeniem. Jego górna część wygięta jest w kierunku wybiegu, żeby wilki nie mogły się wydostać. Spodnie zawisły i powiewają lekko na deszczu i wietrze.
Wilki obserwują Sofie żółtymi, przenikliwymi oczami, jak gdyby były ciekawe jej kolejnych posunięć. Zanim się dowie, co się dzieje z Karoliną, najlepiej trzymać zwierzęta na dystans. Może wciąga dłonie do rękawów, jak większość ludzi, kiedy jest im zimno. W ostatnim czasie wilki bardzo interesują się dłońmi. Podgryzają je i liżą. Szarpią za rękawy kurtek i bluz.
Sofie zwraca uwagę na coś leżącego na ziemi między pniami drzew a śluzą do podawania pokarmu. Nie widziała tego, wchodząc na wybieg, bo było zasłonięte przez duży kamień. Teraz, po przejściu całego okrążenia, zbliża się do śluzy od drugiej strony. Pierwsze, co jej przychodzi do głowy, to że ma przed sobą resztki, które zostały po wczorajszym karmieniu. Przyniosły wtedy z Karoliną wyjątkowo dużo jedzenia. Razem wciągnęły przez śluzę połowę tuszy z uboju. Sofie zastanawia się, czy leży tam niedojedzone mięso. Wilki najczęściej zabierają się do uczty, kiedy tylko opiekunowie opuszczą wybieg. Najpierw przywódca stada, a potem jego pozostali członkowie, zgodnie z panującą hierarchią. Na ogół jedzeniem dzielą się wszyscy z wyjątkiem kozła ofiarnego. Tym razem wilki chyba nie tknęły mięsa. Biorąc pod uwagę, że karmi się je tylko trzy razy w tygodniu, jest to co najmniej dziwne. Zwykle są głodne.
Wiem, że tak właśnie działa ludzki mózg. Odwołuje się do znanych wzorców i sensownych interpretacji wrażeń wzrokowych, których nie potrafi od razu odszyfrować. Sofie wie, że kawałki mięsa posypuje się białym proszkiem mineralnym, który nadaje im beżowy odcień. Podchodzi bliżej, myśli, że może mięso było zepsute, ale nagle jej wzrok pada na zegarek. Wygląda znajomo. Jej mózg potrzebuje kilku sekund, żeby zarejestrować, co widzi pośród kamieni, korzeni i zeszłorocznego igliwia. Teraz, kiedy już zobaczyła, wpada w panikę. Cofa się i idzie w kierunku śluzy, znajdującej się kilka metrów od nagiego i okaleczonego ciała Karoliny. Szuka w kieszeni klucza od kłódki. Drzwi trudno otwierają się z tej strony. Tędy się raczej nie wychodzi. Ale teraz to najkrótsza droga, inaczej musiałaby przemierzyć cały wybieg.
Między nią a głównym wyjściem znajduje się stado wilków. Sofie ma zwierzęta za plecami, a przed sobą kłódkę. Żeby ją otworzyć, musi wsunąć dłoń do wąskiej szpary między stalowymi drzwiami a ogrodzeniem. Jeśli upuści klucze na kamienne płyty, nie wiadomo, czy ich dosięgnie.
Sofie słyszy w końcu kliknięcie otwieranego zamka. Wyciąga kłódkę ze skobla i natychmiast zamyka za sobą drzwi. Zakłada na powrót kłódkę. Dopiero gdy jest już bezpieczna, zaczyna się trząść i histerycznie szlochać. Chwilę później zjawia się przy niej Maria.
Wiem, że Maria zastaje skuloną, na wpół przytomną Sofie w śluzie do podawania pokarmu. Wiem, że Sofie usiłuje wytłumaczyć, co się stało, ale słowa nie przechodzą jej przez gardło. Wiem, że Maria łączy się z numerem 112. Jest godzina 11.17, niedziela, 17 czerwca 2012 roku.Mówić językiem zwierząt
W dzieciństwie byłem przekonany, że potrafię porozumieć się ze zwierzętami. Nie chodziło o głaskanie, karmienie czy uczenie ich sztuczek. Wierzyłem, że zwierzęta mają własny język, którego mogę się nauczyć.
Dorastałem w obecności zwierząt. Trzymaliśmy w klatce papużki faliste i nimfy. Mieliśmy też akwarium i kiedy pewnego dnia znalazłem na podłodze wyschniętego bystrzyka neonowego, urządziłem mu uroczysty pogrzeb w ogrodzie naszej szeregówki. Przynosiłem z lasu ranne kwiczoły i pielęgnowałem je w plastikowych pojemnikach po lodach. Marzyłem o szczeniaku husky syberyjskiego, ale nigdy go nie dostałem, bo tata miał uczulenie na zwierzęta futerkowe.
Wiedzę o zwierzętach czerpałem głównie z telewizji. Oglądałem wszystkie programy przyrodnicze. Uwielbiałem obserwować Davida Attenborough, gdy mówiąc teatralnym szeptem, zbliżał się do dzikich goryli górskich. Słuchałem przekonującego, ojcowskiego głosu Arnego Weisego w programie Ett med naturen . Najlepiej pamiętam miniserial w Telewizji Szwedzkiej (Sveriges Television), w którym fotograf przyrody Jan Lindblad wraz ze swoją partnerką Pią Thörn opiekowali się dwoma tygrysiątkami gdzieś w lasach w Östergötlandzie. Mama i tata, widząc mój zachwyt, podarowali mi książki Lindblada. Dobroduszny mężczyzna w ubraniu koloru khaki stał się moim idolem. Inni chłopcy dorastający w latach osiemdziesiątych fascynowali się być może Diego Maradoną lub Kiss. Moim marzeniem było pojechać z kamerą do dżungli amazońskiej. Kiedy Jan Lindblad w jakimś wywiadzie stwierdził, że umie mówić po „tygrysiemu”, potraktowałem to dosłownie. Byłem pewien, że można się porozumiewać z dzikimi zwierzętami, tak jak robił to Mowgli w Księdze dżungli. Miałem na kasecie magnetofonowej adaptację tekstu Rudyarda Kiplinga w wersji Walta Disneya. Każdemu przewróceniu strony towarzyszył dźwięk dzwoneczka. Słuchałem tego nagrania w kółko i pamiętam, jak płakałem, kiedy taśma w końcu się przerwała. Jeszcze dzisiaj potrafię recytować długie fragmenty tekstu i śpiewać z pamięci wszystkie piosenki.
Kiedy tygrysy Jana Lindblada dorosły na tyle, że nie można ich już było trzymać w umeblowanych pomieszczeniach, zostały przeniesione do zoo w Kolmården. Któregoś lata, chyba w 1984 roku, pojechaliśmy tam całą rodziną, żeby zobaczyć Lillan i Raniego – tygrysy Lindblada. Pamiętam, jak w upale zamykaliśmy okna w naszym volvo, sunąc powoli przez park safari, gdzie lwy, niedźwiedzie i wilki swobodnie przechadzały się wśród samochodów. Pamiętam delfinarium z butlonosami, które robiły sztuczki. Pamiętam wspaniałą przygodę. Gdy po raz pierwszy usłyszałem o ataku wilków w Kolmården, chyba powróciły wspomnienia z dzieciństwa. Identyfikowałem się z zabitą kobietą. Myślałem sobie, że oboje dorastaliśmy w kulcie natury oraz przekonaniu, że wymaga ona szczególnej opieki, od dziecka darzyliśmy zwierzęta głęboką miłością. Nie zostałem co prawda fotografem przyrody tak jak Jan Lindblad, ale w dużej mierze dzięki telewizyjnym dokumentom o zwierzętach, które oglądałem jako dziecko, zostałem dziennikarzem i pisarzem. Programy przyrodnicze stanowią doskonały materiał do nauki o dramaturgii i tworzeniu opowieści.
Zawsze pasjonowało mnie dążenie ludzi do nawiązania bliskiego kontaktu z dzikimi zwierzętami. Być może to wyraz podświadomej tęsknoty za dzieciństwem. Prawdopodobnie jest to również nostalgia za światem dalekim od codzienności Sztokholmu, ucieczka od samotności, jaką niesie ze sobą współczesne miejskie życie. Teraz, kiedy jestem dorosły, najbardziej fascynują mnie dzieła sztuki, filmy, dziennikarstwo i literatura, które zgłębiają granice pomiędzy nami i naszą kulturą a dziką przyrodą. Duże wrażenie zrobiła na mnie wykonana przez Julię Lindemalm dokumentacja fotograficzna ogrodów zoologicznych, która przedstawia ludzi i zwierzęta w sztucznym świecie barier i grubych szyb. Zdjęcia są pełne humoru, a jednocześnie melancholijne i piękne. Spotkanie z naturą zawsze zawiera w sobie element przypadku, mimo że człowiek usilnie stara się skategoryzować, zważyć, wymierzyć, skontrolować i zrozumieć otaczający go świat. Uderzyło mnie, że przedstawiając dziką przyrodę, skwapliwie pomijamy nasz narcyzm, nasze ambicje i żądzę władzy. Film Wernera Herzoga Grizzly Man znakomicie obrazuje szarą strefę pomiędzy ludzką psychiką a nieskończoną, nienaruszoną przestrzenią, którą zwiemy dziką przyrodą. Opowieść o egocentrycznym strażniku niedźwiedzi Timothym Treadwellu i jego tragicznej śmierci na pustkowiu Alaski jest zbudowana z materiału zarejestrowanego przez samego bohatera dokumentu. Jednak zamiast sentymentalnego filmu przyrodniczego Herzog pokazuje nam opowieść o ludzkich marzeniach i porażkach. W rezultacie otrzymujemy najbardziej wstrząsający i poruszający dokument, jaki kiedykolwiek widziałem.
Czasami na widok nieustających wysiłków przedstawienia i kształtowania obrazu przyrody ogarnia mnie śmiech. Film o Kaczorze Donaldzie w dżungli, który miliony Szwedów oglądają w każde święta Bożego Narodzenia, ukazuje tak naprawdę sfrustrowanego reżysera filmów przyrodniczych, dokładającego wszelkich starań, aby sportretować las równikowy na podobieństwo raju z przepięknie śpiewającymi kolibrami. Szyki psuje Donaldowi Ptak Arakuański, który doprowadza go do szału. Inną postacią, która ze wszystkich sił stara się znaleźć w sobie pokłady dzikości, jest brytyjski weterynarz i filozof Charles Foster. Przez sześć tygodni żyje niczym borsuk na pagórku w Walii i jada robaki. Zachęca swoje dzieci, aby znaczyły rewir, załatwiając się na brzegach rzek w Exmoor, tak jak robią to wydry. W poszukiwaniu żywności przeczesuje pojemniki na śmieci w centrum Londynu jak lis, a ludzie myślą, że postradał zmysły. Zawarte w jego książce Jak zwierzę wnikliwe obserwacje dotyczące życia dzikich zwierząt są równie dziwaczne, co genialne. Inne opowieści o stosunku ludzi do egzotycznej fauny są wyłącznie tragiczne. Chris Jones w lutym 2012 roku – kilka miesięcy przed atakiem wilków w Kolmården – opublikował w „Esquire” reportaż o prywatnym zoo w Ohio. Przedstawił w nim losy Terry’ego Thompsona i katastrofalne skutki jego samobójstwa dla niewielkiej miejscowości, w której mieszkał. Terry Thompson kolekcjonował żywe egzotyczne zwierzęta, tak jak inni kolekcjonują samochody czy broń. Weteran wojny wietnamskiej, niegdysiejszy skaut pragnął posiąść na własność dziką naturę. Cierpiał na głęboką depresję i zanim wpakował sobie kulę w głowę, otworzył wszystkie klatki w swoim zoo. Stanowa policja polowała nocą w amerykańskim miasteczku Zanesville i okolicy na wilki, niedźwiedzie grizzly, leopardy, siedemnaście lwów afrykańskich i osiemnaście tygrysów bengalskich. Gdy w końcu znaleźli Terry’ego Thompsona, mężczyzna już nie żył, a jego zakrwawione zwłoki wlókł przez teren posiadłości biały tygrys. Tej nocy policja zastrzeliła jedno po drugim wszystkie zwierzęta z tak zwanej kolekcji dużych egzotycznych osobników. Atak wilków w Kolmården to moim zdaniem kolejna opowieść, w której dzika przyroda stała się wytworem fantazji i konstrukcją psychologiczną.
Nawiązałem kontakt z rodziną ofiary. Spotkałem się z matką i bratem Karoliny w kawiarni w Borås, jej rodzinnym mieście. Dowiedziałem się, że Karolina ukończyła biologię na uniwersytecie i pasjonowała się zwierzętami. Nigdy nie zależało jej na sławie ani znajdowaniu się w centrum uwagi. Była inteligentna, bardzo sumienna i dokładna. Najbardziej interesowały ją słonie afrykańskie, którym poświęciła swoje badania naukowe. Rodzina nie rozumiała, dlaczego piszę tę książkę. Próbowałem wytłumaczyć, że w tragicznej śmierci Karoliny dostrzegam jakąś fundamentalną prawdę o ludzkiej kondycji; że nie był to tylko wypadek przy pracy spowodowany błędnymi procedurami bezpieczeństwa, lecz wydarzenie o znacznie większej wadze.
Odnoszę wrażenie, że mówi ono o czymś niezwykle charakterystycznym dla Szwecji i o tym, jak sami siebie postrzegamy. W naszym własnym wyobrażeniu o sobie – poza tym, że kochamy przyrodę – jesteśmy postępowym i sprawiedliwym społeczeństwem, które nieustannie zmierza ku nowoczesności. Jesteśmy dumni z tego, że mamy najlepsze programy ochrony zwierząt i najbardziej zaawansowane prawo pracy na świecie. Przez dwieście lat, do czasu ataku w Kolmården, żaden szwedzki obywatel nie został zagryziony przez wilka. Dlatego też wydarzenie to przywołuje pamięć Szwecji sprzed Pera Albina Hanssona i jego „domu ludu” (folkhemmet). Czasy, kiedy Szwecja była krajem biednych, niepiśmiennych chłopów żyjących na skraju Europy, nawiedzanych przez głód i epidemie w surowym, zimnym klimacie. Z szacunku dla krewnych ofiary postanowiłem nie zagłębiać się w szczegóły jej śmierci. Możecie mi jednak wierzyć, że z pewnością zabiły ją wilki. To, jaka była Karolina, nie ma właściwie znaczenia. Wypadek mógł się równie dobrze przydarzyć innemu opiekunowi.
Każdy, kto w najmniejszym stopniu interesuje się historią literatury, zna oczywiście prastare symbole i mitologiczne archetypy, które zawiera ta opowieść. Żądne krwi wilki atakujące bezbronną, młodą kobietę są jak wyjęte z ludowych bajek. W historii, w której nowoczesne zoo nagle i nieoczekiwanie traci kontrolę nad stadem drapieżnych zwierząt, jest również pewien element science fiction. Przypomina to Park Jurajski, tyle że zamiast dinozaurów są wilki.
Nieczęsto się zdarza, by wydarzenie ze szwedzkiej prowincji trafiało do zagranicznych mediów. Wypadek na wybiegu dla wilków w Kolmården należał do wyjątków. Donosiły o nim światowe serwisy informacyjne, takie jak BBC, CNN, „Time” i Reuters. Wszystkie odwoływały się do konferencji prasowej, która odbyła się w dniu ataku. Licznie zgromadzeni przedstawiciele mediów usłyszeli z ust dyrektora działu hodowlanego Matsa Höggrena, że kobieta była na wybiegu sama z wilkami, aby – jak to ujął – „spędzać czas ze zwierzętami”. Przewodnicy wilków w ogrodzie zoologicznym regularnie oddają się temu zajęciu. Głęboko poruszony dyrektor mówił w radiowych wiadomościach:
– To straszne, jesteśmy wstrząśnięci, myślimy o niej, o jej rodzinie i naszych pracownikach. – Wziął głęboki oddech. – Myślimy również, nawet jeśli to jest na drugim planie, o wilku i jego wizerunku. – W tle słychać trzask aparatów fotograficznych. – W niektórych kręgach wilk nie jest gatunkiem, który ma najwyższe notowania. Zdajemy sobie sprawę, że ponosimy odpowiedzialność za wpływ tego wydarzenia na debatę poświęconą zwierzętom i postępowanie wobec nich.
Ani Mats Höggren, ani nikt inny nie wie, co zaszło na wybiegu, ponieważ nie ma żadnych świadków ani zdjęć z wypadku. W zoo nie zainstalowano monitoringu, co w dzisiejszych czasach jest kuriozalne. Według Matsa Höggrena pracowników zaalarmował fakt, że kobieta nie odbierała radiotelefonu. Natychmiast wszczęto poszukiwania i około jedenastej znaleziono ją martwą na wybiegu.
Zaraz potem na forum internetowym Flashback rozlała się fala spekulacji rodem ze średniowiecza – rzekomi eksperci wypowiadali się, że kobieta była w ciąży, a wilki charakteryzują się wyjątkowym apetytem na ludzki płód. Albo że miała menstruację, co obudziło w zwierzętach żądzę krwi. Kolejny wątek dotyczył faktu, że kobieta znalazła się na wybiegu dla wilków sama. Może miała skłonności samobójcze lub była pod wpływem narkotyków? Albo odprawiała jakiś magiczny rytuał? Wszystkie te spekulacje nie mają żadnego związku z rzeczywistością. Z raportu lekarza sądowego wynika, że w krwi zmarłej kobiety nie było śladów narkotyków, leków czy infekcji. Po prostu trzymała się obowiązujących w swoim miejscu pracy procedur.
Wydarzenie w zoo wywołuje gorące emocje zwłaszcza w kontekście zajadłej debaty na temat wilków. Moja książka nie jest wkładem do dyskusji, która jak zacinająca się płyta powraca regularnie od czasu, gdy na początku lat osiemdziesiątych XX wieku wilki nagle znów się pojawiły w szwedzkich lasach. Sądzę jednak, że rozbieżność stanowisk w podejściu do wilków przyczyniła się do tego, że większość ludzi nie zrozumiała prawdziwego sensu tragedii w Kolmården. Wydaje mi się, że od dyskusji o tym, czy wilk jest niebezpieczny czy nie, zły czy w gruncie rzeczy dobry, ważniejsza byłaby próba wyjaśnienia, jak doszło do tego, że kobieta znalazła się na wybiegu sam na sam z drapieżnikami. Polityczny spór dotyczący wilków utrudnił nam obiektywne spojrzenie na te fascynujące i silne zwierzęta. Dziwne zachowanie kierownictwa Kolmården po wypadku było prawdopodobnie spowodowane drażliwością tematu.
Okazało się mianowicie, że obraz sytuacji przedstawiony przez Matsa Höggrena na konferencji prasowej niezupełnie odpowiada prawdzie. Być może w chaosie, który zapanował po wypadku, dyrektor dostał niepełne informacje. Może był w szoku – to całkowicie zrozumiała ludzka reakcja. W każdym razie wkrótce pojawiły się doniesienia, że ofiara wcale nie miała ze sobą radiotelefonu, jak twierdził Mats Höggren. Poza tym leżała na wybiegu przez ponad dwie godziny, zanim w końcu znaleźli ją koledzy. Wygląda na to, że kierownictwo zoo chciało dać do zrozumienia, że zabezpieczenia wokół i wewnątrz wybiegu były lepsze niż w rzeczywistości. Zacząłem podejrzewać, że istnieją jeszcze inne okoliczności wypadku, które nie zostały podane do publicznej wiadomości.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.