- promocja
Dom - ebook
Dom - ebook
Wschowa to spokojne, niewielkie miasto, którego sielankę przerywają dwie zagadkowe śmierci. Na swoje życie targnęli się były nauczyciel i ksiądz miejscowej parafii.
Ich sprawy prowadzi komisarz Marta Lipowicz – policjantka od niedawna służąca w lokalnej komendzie. Intuicja podpowiada jej, że samobójstwa były upozorowane, a w mieście pojawił się mściciel wyrównujący rachunki.
Klucz do rozwiązania zagadki może tkwić w przeszłości, o której mieszkańcy Wschowy nie chcą mówić. Lipowicz podejrzewa, że zabójstwa mają związek z miejscowym domem dziecka, skrywającym wiele mrocznych tajemnic.
Czy policjantka zdoła odkryć prawdę i powstrzymać mordercę, zanim ten zabije kolejne osoby? Czy może podda się naciskom przełożonych i odpuści?
Piotr Kościelny (ur. 1978 r.) – pisarz, prywatny detektyw, specjalista ds. bezpieczeństwa i windykacji terenowej. Instruktor samoobrony. Prowadzi biuro detektywistyczne na terenie Wrocławia i Głogowa. Autor powieści z pogranicza kryminału, thrillera i sensacji, ceniony przez czytelników za mocne pióro i realizm. Miłośnik zwierząt, posiada trzy koty i psa rasy bokser. Oficjalna strona autora: piotrkoscielny.com
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-236-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wschowa, 24 sierpnia 2021 r.
Wstała z samego rana. Wzięła prysznic, a potem włożyła dżinsy i T-shirt.
Zawsze nosiła się na sportowo. Kiedyś się zastanawiała, jak wyglądałaby w jakiejś garsonce albo zwiewnej sukni, w sumie nawet kusiło ją, żeby sprawdzić. Może jak znajdzie chwilę, przejdzie się po sklepach i poprzymierza jakieś sukienki.
Do komendy miała dziesięć minut drogi, i to spacerkiem. We Wschowie wszędzie był rzut beretem. Nie jeździły tu tramwaje ani autobusy miejskie. Każdy mógł przejść miasto wszerz w ciągu godziny lub półtorej. Weszła do wydziału i od razu zajęła miejsce przy swoim biurku. Skinęła głową Agnieszce Ciszek. Oprócz niej była to jedyna kobieta w kryminalnym. Ale w całej komendzie było ich jeszcze kilkanaście. Także do powiatowych jednostek dotarło zalecenie komendanta głównego, aby starać się trzymać parytety. W stolicy niektóre wydziały wręcz zaczęły dyskryminować facetów. Lipowicz starała się publicznie nie zabierać głosu w tej sprawie, wiedziała jednak, że większość jej kolegów uważała to za przesadę. Jako przykład chętnie podawali pewną interwencję prewencjuszy, jak nazywali policjantów z prewencji. Ktoś nagrał, jak policjantka stoi jak ofiara losu, podczas gdy jej partner stara się obezwładnić jakiegoś zbira. Mundurowy sam nie dawał kolesiowi rady i nie miał w swojej partnerce żadnego wsparcia. Marta wiedziała, że ocena kolegów jest niesprawiedliwa. Widziała tę interwencję – ostatecznie policjantka pomogła partnerowi. Niemniej filmik robił furorę w sieci i dawał pożywkę wszystkim uważającym, że miejsce kobiety w mundurze jest w izbie dziecka, no, ewentualnie w biurze prasowym.
– Nadal myślisz, że to nie było zwykłe zważenie się? – spytała Ciszek.
– A ty nadal myślisz, że Niedźwiedzki się powiesił?
– Na to wygląda.
– Nie wszystko zawsze jest takie, na jakie wygląda.
Agnieszka przez chwilę patrzyła na Martę w milczeniu.
– U nas jest inaczej niż w tej twojej Warszawce. We Wschowie nie ma głośnych zabójstw. Czasem jest samobójstwo. I to jest samobójstwo – podkreśliła.
Lipowicz wiedziała już, że nie uda się jej przekonać nikogo w wydziale, że śmierć Niedźwiedzkiego jest co najmniej dziwna. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała zająć się tym tematem po godzinach.
Otworzyły się drzwi i do pokoju weszli Szot i Olszański. Naczelnik popatrzył na Martę i spytał z ironią:
– Gotowa do ścigania złodziei w sklepach?
Miała na końcu języka złośliwą ripostę, ale się powstrzymała. Zdawała sobie sprawę, że jeśli chce tu służyć, musi znosić docinki Olszańskiego. Mogła oczywiście wrócić do stolicy, ale polubiła Wschowę na tyle, że ciężko byłoby się jej rozstać z tym miasteczkiem.
Dlatego w odpowiedzi stwierdziła tylko:
– Ja zawsze jestem gotowa.
– No to dobrze. Mam nadzieję, że przez noc wyleciały ci z głowy głupoty – rzekł naczelnik.
– Nie było w niej żadnych głupot.
– A rzekome zabójstwo wisielca? – spytał Szot.
– To akurat nie była głupota – zaoponowała. – Po służbie pogadałam na temat Niedźwiedzkiego z kilkoma osobami i mam ciekawe informacje.
– A ktoś ci pozwolił na działania pozaregulaminowe? – spytał naczelnik.
Lipowicz przeklęła w myślach. Niepotrzebnie wspomniała o tym, że działała na własną rękę, bez wiedzy naczelnika. Teraz się mogła spodziewać kłopotów.
– Nikt mi nie pozwolił, ale też nie było jakichś specjalnych działań. Pogadałam tylko z wdową po Niedźwiedzkim – wyjaśniła.
– I co powiedziała? – zaciekawił się Olszański.
– Że mąż miał ostatnio jakieś rozterki. Sporo popijał. Wcześniej był praktycznie abstynentem, a przez ostatnie dni chlał.
– Czyli coś go gryzło. Uważam, że dlatego się powiesił. Sprawa zamknięta.
– Nie tłumaczy to kartki, którą znalazłam u niego w kieszeni.
– To przecież też dowód, że nie było udziału osób trzecich – orzekł Szot. – Stary coś zbroił i sumienie nie pozwoliło mu z tym żyć.
Marta wiedziała, że nie ma żadnej siły, która by ich przekonała do pochylenia się nad zagadką śmierci tego stróża. Ona jednak chciała wiedzieć, co sprawiło, że Adam Niedźwiedzki się powiesił. Chciała mieć pewność, że nikt go do tego nie zmusił ani mu w tym nie pomógł.
– Może jednak warto się dowiedzieć, co takiego zrobił… – zasugerowała nieśmiało Ciszek.
Naczelnik i Szot spojrzeli na nią. W ich oczach była złość. Policjantka natychmiast się zaczerwieniła.
– Pytanie tylko, czy ta wiedza jest nam do czegoś potrzebna – powiedziała i sięgnęła po leżącą na biurku teczkę.
* * *
Był zadowolony z tego, jak mu poszło ze Zdrojewską. Zrealizował swój plan.
Siedział teraz w swoim mieszkaniu i zastanawiał się, czy nie pójść do kościoła. Porozmawiałby z tym księdzem. Miał mu parę słów do powiedzenia. Chciał się dowiedzieć, co sprawiło, że kiedyś postąpił w taki sposób. To przez niego zginął jeden z chłopców, a on, Podolak, musiał wrócić do bidula.
Chciał spojrzeć temu klesze w twarz i zapytać, czy przez te lata nie gryzło go sumienie. Przecież wyznał mu wtedy, co musieli przechodzić w domu dziecka. Powiedział mu o tych wszystkich złych rzeczach. Szukał u duchownego wsparcia. A został zdradzony.
To sprawiło, że odwrócił się od Boga i wszystkiego, co wiązało się z wiarą. Przecież gdyby istniał jakiś Stwórca, nie pozwoliłby nigdy, aby takie rzeczy miały miejsce. Nie pozwoliłby, żeby ziemia nosiła takie potwory jak Zdrojewska, Żyleta i pozostali.
Kilka razy starał się dowiedzieć, czy ten rzekomo miłosierny i wszechmogący Bóg jest skłonny do tolerowania takich okropności. Sporo czytał na tematy religijne. Szukał odpowiedzi. Nie otrzymał jej. Jedyne, do czego doszedł, to że Bóg jest mściwy i lubi, jak inni się krzywdzą. Lubi także, jak inni cierpią. Nie rozumiał, jak to w ogóle możliwe, że Bóg poświęca swojego syna, aby za cudze grzechy umierał w męczarniach na krzyżu. Nie potrafił pojąć, dlaczego kazał jakiemuś prorokowi zabić syna. To było dziwne i całkowicie nielogiczne, przynajmniej w jego ocenie. Nie wiedział, dlaczego Jahwe pozwala na to, aby zło panowało na ziemi. Niby to szatan je tworzy i sprawia, że ludzie zaczynają błądzić. Ale przecież jeśli Bóg potrafił stworzyć świat i sprawić, że nastąpił potop lub inny kataklizm, to dlaczego nie zniszczy szatana? Miał wiele pytań – i żadnych odpowiedzi.
Jeśli się uda, postara się dowiedzieć, jakie zdanie ma na ten temat ksiądz Marek Sawicki – jego kolejna ofiara.
Wschowa, 3 października 1974 r.
Od wczoraj nie widziałem Piotrusia. Polubiłem tego chłopca.
Byliśmy w tym samym wieku i trafiliśmy tutaj prawie w tym samym okresie. Można powiedzieć, że się ze sobą zżyliśmy. Razem spędzaliśmy czas, spaliśmy w jednej sypialni. Wczoraj rano zauważyłem, jak pan Tomasik prowadził Piotrusia do pielęgniarki. Potem mój kompan zniknął. Pytałem pana Tomasika, ale ten burknął, że mam się nie interesować. Ostatecznie powiedział mi jednak, że Piotrusia zabrała babcia. Byłem zaskoczony, bo z tego, co wiedziałem, losem Piotrusia nikt się nie interesował. Chciałem coś powiedzieć, ale wzrok wychowawcy wyraźnie dał mi do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona.
Wszedłem do łaźni i nabrałem wody z kranu. Chciało mi się pić. Za mną do środka weszło dwóch starszaków.
– Wyjazd, młody – powiedział jeden z nich.
Nie chciałem im podpaść. Bidul rządzi się swoimi prawami. Możesz tu oberwać zarówno od wychowawcy, jak i od starszych kolegów. Oni, pomimo że sami swego czasu mieli wymierzane kary za pomocą pięści lub kopniaków, teraz czynili podobnie. Wcześnie zrozumiałem, że bity w przyszłości sam także będzie bił.
Wyszedłem, ale stanąłem za drzwiami. Interesowało mnie, o czym będą rozmawiać.
– Mengele znowu dała dupy – powiedział jeden.
– Ponoć mały się przekręcił.
– Wende kazał go Tomasikowi zakopać w sadzie. To już kolejny.
– Powiem ci, że jak stąd wyjdę, to pójdę na milicję i powiem, co tu się dzieje.
– Nikt ci nie uwierzy. Wende to jakiś kacap.
– Co ty gadasz…
– No tak słyszałem. Kiedyś Żyleta gadał z Tomasikiem i ten stwierdził, że Wende urodził się u ruskich. Ponoć był w ruskiej armii czy tej ich ubecji. W czterdziestym piątym został w Polsce. Najpierw w szkole muzycznej był jakimś ruskim śledczym, a potem trafił do Legnicy. Tam też był jakimś ruskim ubolem. Potem na stałe przeprowadził się do Wschowy i został tu, w bidulu, dyrektorem.
– Nazwisko ma polskie.
– Może zmienił? Wielu tak ponoć robiło. Facet jest nie do ruszenia. Z tego, co mówił Żyleta, w trzydziestym czwartym Wende siedział za komunizm w jakimś sanacyjnym więzieniu. Miał wtedy szesnaście lat i go zamknęli.
– No to rzeczywiście nie ma sensu iść na milicję. Nic mu nie zrobią, a Wende tylko będzie się mścił…
Więcej nie słuchałem. Nie do końca rozumiałem, o czym tych dwóch rozmawiało, ale czułem, że stało się coś złego. Miałem tylko nadzieję, że Piotruś zostanie ze swoją babcią i nie wróci już w to miejsce.
Wschowa, 24 sierpnia 2021 r.
Lipowicz zaparkowała służbową kię pod blokiem przy Jagiellonów. Dyżurny powiadomił o naruszeniu miru domowego połączonym z naruszeniem nietykalności cielesnej. Do tego jeszcze groźby karalne. Ponieważ nie miała zbyt dużo spraw na tapecie, sama zgłosiła się do ogarnięcia tematu.
Weszła do klatki. Drzwi na pierwszym piętrze były otwarte. Uśmiechnęła się do stojących na schodach gapiów. Przesunęła jednego i weszła do mieszkania. Kolejny facet stał w progu.
– Pan tu mieszka?
– Sąsiadem jestem.
– To niech pan opuści mieszkanie – poleciła stanowczo.
Dziwiło ją, że nikt nie interesuje się ludźmi stojącymi na klatce i tak bezceremonialnie włażącymi do czyjegoś domu. W Warszawie byłoby to nie do pomyślenia. Chociaż jeden przypadek zapadł jej w pamięć. Naczelnik ze stołecznej chciał się wykazać i pojechał na czynności. Wszedł do środka i zadeptał ślady. Wlazł w jakąś plamę krwi i rozniósł ją po całym mieszkaniu. Pobrudził dywanik w łazience i zainteresował się perfumami stojącymi na półce. Wszędzie zostawił odciski swoich paluchów. Dołożył technikom mnóstwo roboty… Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Miała szczęście, że jej obecny naczelnik nie jest aż takim ćwokiem. Był służbistą, chamem i leniem. Ale nie mogła powiedzieć, że jest głupi.
Dwóch mundurowych stało w jednym z pokoi i spisywało zeznania mężczyzny.
– Może jeden z was zająłby się tą zgrają? Zaraz nam tu ślady zadepczą – powiedziała, wskazując głową wejście. Wiedziała, że pewnie nie zrobiła dobrego pierwszego wrażenia.
Kiedy sierżant minął ją bez słowa i poszedł wyprosić ciekawskich, Lipowicz zwróciła się do siedzącego na wersalce człowieka:
– To pana napadnięto?
– Tak. – Facet trzymał przy twarzy woreczek z lodem.
– Niech mi pan opowie, co zaszło.
– Już nam powiedział – wtrącił stojący obok starszy posterunkowy.
Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się.
– A kolega pozwoli, że ja też zapoznam się z tą historią?
Teraz była pewna, że nie tylko nie zyskała sympatii mundurowych, ale wręcz stała się ich wrogiem.
– No przylazł tu ten Nowaczyk – odezwał się poszkodowany. – Gadał coś, że ta jego Kaśka niby ze mną sypia. On jest jakiś popieprzony!
– A sypia?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki