- promocja
- W empik go
Dom na Riwierze - ebook
Dom na Riwierze - ebook
Pierwsza w Polsce powieść Natashy Lester, bestsellerowej autorki „New York Timesa”!
Poznaj sekret domu na Riwierze i historie dwóch niezwykłych kobiet.
PARYŻ, 1939. Éliane Dufort mieszka w stolicy Francji razem z rodzicami, którzy prowadzą małą restaurację, starszym bratem i czterema młodszymi siostrami. Éliane kocha sztukę, pracuje na pół etatu w Luwrze i marzy, by zostać artystką. Wkrótce jednak nadchodzi wojna, Paryż wpada w ręce nazistów, a świat staje się miejscem pełnym grozy i smutku. Éliane – zatrudniona przez Niemców jako pomoc w muzeum – zaczyna prowadzić niebezpieczną grę: razem z kustoszką Rose Valland sporządza rejestr skradzionych dzieł sztuki, szyfruje notatki i przekazuje ważne informacje ruchowi oporu. Nie jest jednak pewna, komu może zaufać… Czy może wierzyć ukochanemu mężczyźnie, który już raz ją zawiódł?
OBECNIE. Chcąc zapomnieć o tragedii, która pogrążyła jej życie w chaosie, Remy Lang udaje się do odziedziczonego w tajemniczy sposób domu na Riwierze. Przypadkowo odkrywa katalog dzieł sztuki skradzionych podczas II wojny światowej i jest zdumiona, gdy znajduje w nim obraz, który wisiał na ścianie jej sypialni w dzieciństwie. Jakie sekrety kryje przeszłość Remy? I w jaki sposób łączą się one z historią Éliane? Jaką rolę w historii obu kobiet odegra malowniczy dom na Riwierze?
Natasha Lester doskonale splata przeszłość z teraźniejszością, rysując portrety kobiet postawionych przed trudnymi wyborami.
Fascynująca opowieść o dwóch niezwykłych kobietach, które dzieliło pokolenie, a połączyła tajemnica sprzed lat. Tej powieści się nie czyta, ją się pochłania.
Barbara Wysoczańska, autorka powieści „Narzeczona nazisty” i „Siła kobiet”
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-863-2 |
Rozmiar pliku: | 909 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Spóźnię się – powiedziała zrozpaczona Éliane do Yolande, która miała pięć lat i ani trochę nie przejmowała się obowiązkami siostry. Po zaciśniętych piąstkach Yolande było widać, że wszyscy Dufortowie wpadli już w złość i jeśli Éliane nie znajdzie na śniadanie czegoś innego niż kawałek czerstwego chleba, dziewczynka wybuchnie, a Éliane nie zdąży na poranny wykład w szkole artystycznej.
– Wszyscy jesteśmy głodni – warknęła Angelique, kolejna według starszeństwa po Éliane.
Młoda kobieta wpatrywała się w ponure i milczące twarze swoich sióstr. Jacqueline patrzyła na nią błagalnym wzrokiem, pragnąc, by uspokoiła zarówno rozzłoszczoną Yolande, jak i temperamentną Angelique. Ginette, lat osiem, ziewnęła obudzona przez wrzawę podniesionych głosów.
Na pewno się spóźni. Ale to nie była wina sióstr – ich rodzice wkładali wszystkie zarobione franki, w tym całą pensję Éliane, w swoją konającą brasserie, restaurację o nieco mniej oficjalnym charakterze, przez co w domu często nie było nic porządnego do jedzenia. Odwróciła się i – pomimo niemal fizycznego bólu, jaki odczuwała choćby na samą myśl o tym, co zaraz zrobi – zebrała wszystkie swoje pędzle sobolowe, wrzuciła je do torby i powiedziała stanowczym, ale pełnym miłości głosem do Yolande:
– Obiecuję, że jutro na śniadanie dostaniesz croissanta. Ale tylko jeśli ubierzesz się i pozwolisz Angelique cię uczesać.
Nastrój Yolande wyraźnie się poprawił. Podniosła się z kałuży łez i rzuciła się z radością na Éliane. Jej blond włosy podskakiwały w rytm entuzjastycznych podrygów.
– _Merci_ – szepnęła, chowając głowę w spódnicy siostry.
– Kocham cię – powiedziała Éliane i pogłaskała ją po włosach. Potem, kiedy Angelique pomagała Ginette znaleźć buty, wyszeptała do ucha najmłodszej dziewczynki: – Angelique jest przerażona. To jej pierwszy rok opieki nad tobą. Pomóż jej. Wtedy zrozumie, że nie musi się tak bardzo o ciebie martwić.
A całując Angelique na pożegnanie, wyjaśniła:
– Yolande chce być po prostu kochana. Przytulaj ją. Wtedy z pewnością będzie się dobrze zachowywać.
Od piętnastych urodzin Angelique minęło zaledwie sześć miesięcy. Jej „prezentem” było przejęcie od Éliane tak zwanego przywileju przygotowywania dzieci do szkoły, przyprowadzania ich do domu pod koniec dnia, zbierania resztek z brasserie na kolację, karmienia wszystkich i kładzenia ich spać. Yolande i Angelique nadal cierpiały z powodu nieobecności Éliane, która rozpoczęła pracę.
Na szczęście Ginette i Jacqueline wystarczyły uścisk i pocałunek i Éliane mogła już wyjść, zeszła po krętej spirali schodów z mieszkania na trzecim piętrze do znajdującego się poniżej Galerie Véro-Dodat – wspaniałego, niegdyś zadaszonego pasażu z czasów _belle époque_. Kiedyś znajdowały się przy nim wystawne mahoniowe fasady sklepów, teraz w większości pustych, oddzielone od siebie wyszczerbionymi marmurowymi kolumnami i wciąż uśmiechniętymi cherubinami – mimo że większości z nich brakowało co najmniej palca u stopy, jeśli nie całej nogi. Stęchły zapach zastałej kawy, który wydobywał się z brasserie jej rodziców, osiadał wokół kloszy starych lamp gazowych i sprawiał, że każdy, kto był na tyle głupi, by się tam zapuścić, uciekał z nieskażonymi kubkami smakowymi.
Po wyjściu na ulicę udała się do Luwru, gdzie wyzwolona już od sióstr uczyła się i pracowała. Podróż ta sprawiła, że poczuła zarówno lekkość ulgi, jak i ciężar straty, ponieważ wszystkie uściski, pocałunki i drobne czułości dostawała teraz Angelique. Éliane miała nadzieję, że jej siostra docenia te gesty tak, jak powinna.
Przy Aile de Flore – skrzydle Luwru rozciągającym się wzdłuż rzeki – Éliane pobiegła prosto do École du Louvre. Zajęła miejsce w sali wykładowej i zaczęła wypatrywać wśród rzędów studentów swojego brata Luca, ale choć dusza Luca była oddana sztuce, jego ciało czciło życie w kawiarniach Montparnasse’u, tak więc znów nie przyszedł na wykład.
Monsieur Bellamy zaczął opowiadać o włoskich malarzach renesansowych i Éliane skupiła się na długowłosych i zmysłowych kobietach, na cherubinach tym razem z nienaruszonymi częściami ciała i na światłocieniu scen męczeństwa. W porze obiadowej wyszła z budynku. Nie mogła uczęszczać na zajęcia popołudniowe, ponieważ jej rodzina potrzebowała zarabianych przez nią pieniędzy. Zanim weszła do muzeum i usiadła na swoim miejscu przy recepcji, gotowa kierować zwiedzających do _Wenus z Milo_ i _Mony Lisy_, udała się na spotkanie z monsieur Jaujardem, dyrektorem Musees Nationaux. Pozwolił jej kontynuować naukę, mimo że nie była w stanie ani opłacić czesnego, ani spędzać w szkole całego dnia.
– Monsieur – zapytała uprzejmie – czy wie pan, gdzie mogę sprzedać swoje pędzle? – Wyjęła je z torby, nie patrząc na te ostatnie strzępy swoich dziecięcych marzeń o zostaniu malarką. – Są dobrej jakości, sobolowe i może będą nadawać się dla kogoś, kto dopiero rozpoczyna naukę?
Monsieur Jaujard przyjrzał się jej skarbom, taktownie nie spoglądając na jej twarz, która, jak wiedziała, była zaczerwieniona zarówno ze wstydu, że prosi o kolejną przysługę, jak i z powodu straty.
– Proszę zostawić je u mnie. Znam młodego człowieka, który może dać pani dobrą cenę.
– Dziękuję – powiedziała cicho i zmusiła się do oddania pędzli, myśląc o jutrzejszej minie Yolande, gdy na śniadanie zamiast czerstwego chleba zje croissanty.
Niedługo przed zamknięciem Luwru pojawił się monsieur Jaujard i wręczył jej kopertę.
– To dla pani.
Otworzyła ją i zobaczyła co najmniej dwa razy tyle, ile spodziewała się dostać. Teraz to policzki monsieur były czerwone, gdy wylewnie mu podziękowała, po czym wyszła z muzeum ze świadomością, że musi wydać pieniądze jeszcze tego popołudnia, inaczej upłynnią się i znikną w gardłach ojca i jego przyjaciół w brasserie.
Na ulicach panował spokój, a na Paryż padał cień sekretnych ambicji Hitlera. Éliane wstąpiła do La Samaritaine i znalazła dwa tanie, ale odpowiednie staniki dla Jacqueline, która potrzebowała ich już od kilku miesięcy, jednak ich matka, nawet jeśli we mgle zmęczenia wywołanego osiemnastogodzinną pracą w knajpie zauważyła dojrzałość córki, nie miała pieniędzy, by coś z tym zrobić. Gdy Éliane zapłaciła za bieliznę, zostało jeszcze dość, by kupić rogaliki.
Szła do domu z uśmiechem, bo wiedziała, że niesie ze sobą prezenty dla sióstr, aż do chwili, w której na chodnik przed nią wszedł ktoś niosący dwie maski przeciwgazowe. Odwróciła wzrok. Ale po drugiej stronie ulicy stał inny paryżanin obładowany podobnie niepokojącymi przedmiotami.
Przecież Hitler nie mógł przyjść po Francję. Zajął już dość Europy. Mimo to zatrzymała się i spojrzała na swoje torby z zakupami. Biustonosz złagodzi rosnący wstyd Jacqueline z powodu jej szybko dojrzewającego ciała, ale maska przeciwgazowa mogła uratować jej życie.
– Éliane!
Ktoś objął jej ramiona i zobaczyła Luca. Był o rok starszy i tak samo jasnowłosy jak ona. Na jego twarzy pojawił się uśmiech tak zaraźliwy, że siłą rzeczy go odwzajemniła.
– Pamiętasz mojego przyjaciela Xaviera? – zaczął, po czym zapalił papierosa. Wciąż trzymał dłoń na jej ramionach, tak że musiała sama podnieść rękę, by osłonić płomień przed wiatrem. – Tego, który przez kilka lat chodził ze mną do szkoły, a potem jego rodzina wróciła do Anglii?
Éliane przypomniała sobie ciemnowłosego chłopca urodzonego we Francji, ale mieszkającego głównie w Anglii. Wiele lat wcześniej kilka razy kręcił się pod nogami w ich mieszkaniu. Był tylko nieco starszy od Luca, ale ten uznał, że Xavier będzie następnym Picassem, i zmusił go do udzielania mu lekcji malarstwa. Nieważne, że Luc miał pomagać Éliane w opiece nad dziećmi; czas do kolacji spędzał na malowaniu i chował dowody tej zbrodni, zanim matka weszła na górę, by położyć dzieci spać, a Xavier wymykał się chyłkiem. Był tajemnicą, podobnie jak pragnienie Éliane, by zostać malarką – rozmawiali o tym tylko pod nieobecność rodziców, wieczorem, stojąc na górnym stopniu przed mieszkaniem, z kawą w ręku.
– Wpadłem na niego dzisiaj – powiedział Luc. – W dzielnicy Montparnasse. Przyjechał, by spotkać się z Matisse’em. Matisse’em!
– Matisse’em? – powtórzyła, śmiejąc się teraz z entuzjazmu brata. – W takim razie musiał się bardzo zmienić od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni. Wtedy nosił te okropne angielskie krótkie spodenki…
– Już na mnie nie pasują. – Przerwał jej jakiś głos dobiegający z tyłu.
Luc roześmiał się, tak jakby powiedziała coś zabawnego, a Éliane odwróciła się i zobaczyła młodego ciemnowłosego człowieka o palcach poplamionych farbą olejną. Zamiast krótkich spodenek miał na sobie garnitur. Podwinął rękawy koszuli, a marynarkę przewiesił przez ramię. Jak dorosły mężczyzna.
– Ty jesteś Xavier? – spytała z niedowierzaniem.
Kiwnął głową.
– A ty musisz być Éliane. Chociaż chyba nigdy nie widziałem cię bez przynajmniej jednej siostry na rękach.
– Teraz wszystkimi opiekuje się Angelique. – Mówiąc to, chyba po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę z tego, jak prosta jest jej sukienka. Uszyła ją z resztek materiału z myślą, że będzie wyglądać jak codzienna sukienka Lanvin, którą widziała w katalogu, teraz jednak czuła się jak bawiące się w przebieranki dziecko.
Mimo po dziecinnemu ubrudzonych farbą dłoni Xavier wyglądał na co najmniej pięć lat starszego od niej, chociaż wiedziała, że ma on tylko dwadzieścia trzy lata. Ona skończyła dwadzieścia.
W tej samej chwili wszystkie dzwony kościelne w Paryżu zaczęły bić i Éliane się ocknęła.
– Spóźnię się – powiedziała po raz drugi tego dnia. – Daj to Jacqueline. – Przekazała zakupy Lucowi. – Muszę iść prosto do brasserie, inaczej…
Powstrzymała się przed dokończeniem tego zdania, ale mimowolnie dotknęła dłonią policzka.
– Idź – odparł Luc.
Jednak on i Xavier szli prawie tak szybko jak ona, a to oznaczało, że widzieli, co nastąpiło: mimo że było dopiero pięć po szóstej, jej ojciec ryknął:
– Gdzie byłaś?
– Kupić Jacqueline biustonosz, bo nikt inny nie ma zamiaru się tym zająć – odparła.
Ojciec ją uderzył, zabolało.
Kątem oka dostrzegła, że Xavier położył dłoń na drzwiach do lokalu. Odetchnęła dopiero wtedy, gdy Luc go odciągnął i zaprowadził po schodach do mieszkania. I tam Xavier z pewnością zobaczył, że poza łóżkami, stołem, kanapą i sześcioma krzesłami nie ma już większości mebli – zostały sprzedane, by spłacić długi ojca.
Matka, która usłyszawszy odgłos uderzenia, wyszła z kuchni, spojrzała na córkę i wzruszyła ramionami ze współczuciem.
Gdyby tylko Éliane mogła sobie pozwolić na luksus bólu głowy.
* * *
Éliane składała serwetki do czasu, aż pojawił się ktoś do obsłużenia. Klientów było niewielu, a ponieważ dwa stoliki zostały zajęte przez kumpli ojca, którzy przychodzili na mocno przecenione wino, Éliane wiedziała, że minie mnóstwo czasu, zanim będzie ją stać, by być pełnoprawną studentką w École du Louvre – a prawdopodobnie nie nastąpi to nigdy.
Około ósmej trzydzieści zobaczyła w pasażu Angelique, która przywoływała ją skinieniem. Wymknęła się.
– Co jest?
– Yolande nie może znaleźć swojej lalki. Tej, z którą zawsze śpi.
Éliane zamknęła oczy i spróbowała pomyśleć. W ich skromnym mieszkaniu nie było zbyt wielu miejsc, w których można by coś ukryć.
– Nie ma też moich rękawiczek – dodała cicho siostra. – Tych, które dałaś mi na urodziny.
Obie spojrzały w stronę kuchni, w której ojciec gotował posiłki.
Potem Éliane popatrzyła na siostrę.
– Może jeszcze ich nie sprzedał – powiedziała. – Może uda mi się coś znaleźć.
– Yolande nie zaśnie bez lalki.
W głosie zwykle zadziornej siostry pobrzmiewała rezygnacja, więc Éliane ją przytuliła i pocałowała w czoło. Rozumiała, ile kosztowało Angelique myślenie o lalce Yolande zamiast o własnych cennych rękawiczkach.
– Daj Yolande coś mojego do spania – zaproponowała ze świadomością, że senna Yolande stanie się nieznośna dla wszystkich. – A ty możesz wziąć moje rękawiczki.
Angelique mocno ją przytuliła i po raz milionowy w ciągu ostatnich lat Éliane zapragnęła zebrać wszystkie swoje siostry i uciec. Z pewnością poradzi sobie lepiej niż ojciec bankrut i wycieńczona matka. Z nachmurzonym czołem patrzyła, jak siostra wchodzi po schodach. Być może nadszedł czas, by całkowicie zrezygnować ze szkoły plastycznej i pracować w Luwrze także w godzinach porannych.
Mijały kolejne minuty. O dziesiątej rozległ się dzwonek i Éliane, która miała nadzieję, że zaraz zamkną, zmusiła się do uśmiechu i odwróciła się do drzwi.
Zobaczyła Xaviera.
– Może dostanę jeszcze kieliszek wina? – spytał z ledwo słyszalnym akcentem. Pobyt w Anglii praktycznie nie wpłynął na jego umiejętność posługiwania się językiem ojczystym.
– Luca nie ma – odpowiedziała ze świadomością, że jej brat jest na Montparnasse, też pije wino i udaje, że odwiedzając kawiarnie, do których przychodzą artyści paryskiej szkoły, sam tworzy dzieła sztuki. Spodziewała się, że Xavier będzie tam razem z nim.
– Dwie godziny spędziłem na Montparnasse, słuchając, jak Luc rozmawia o muzach z artystką-modelką. Potem postanowiłem poszukać jakiegoś mniej hałaśliwego miejsca.
– No cóż. – Wskazała gestem puste krzesła. – Udało ci się znaleźć najcichszą restaurację w Paryżu.
Zaśmiał się.
– Prawdopodobnie nie jest to najlepsze hasło reklamowe, ale tego właśnie chcę.
Uśmiech na twarzy Éliane był teraz szczery. Zaprowadziła gościa do stolika i nalała wina.
Zerknął w stronę kuchni, gdzie podpity ojciec śpiewał jakąś sprośną piosenkę.
– Możesz usiąść?
Kiwnęła głową.
Podał jej wino.
– To dla ciebie.
– Dziękuję – odparła, wzięła łyk i poczuła, jak znika zmęczenie w jej nogach. – Przyjechałeś do Paryża na wakacje? – zapytała, bo nagle zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku, który postawił jej wino i poprosił, żeby usiadła. – Dziwna pora na przyjazd. – Obok nich leżała gazeta, której nagłówek głosił niepokojącą wiadomość, że Związek Radziecki podpisał z nazistami pakt o nieagresji. Éliane odsunęła ją łokciem.
– Jestem tutaj właśnie dlatego, że czasy są dziwne. – Odchylił się w swoim krześle, a ona siłą rzeczy zaczęła się zastanawiać, dlaczego odwiedził właśnie ją, siostrę swojego przyjaciela, która przez cały dzień nie zdążyła poprawić szminki, miała na sobie bawełniany fartuch i prawdopodobnie czerwony policzek po wcześniejszym ciosie od ojca.
– Nie pamiętam, czy wiesz, że mój ojciec ma tu galerię sztuki – kontynuował. – Ma też swoje oddziały w Londynie i Nowym Jorku.
Uśmiechnęła się gorzko.
– W tamtych czasach, kiedy mówiłeś o tym Lucowi, byłam pewnie zbyt zajęta krzyczeniem na dzieciaki.
Znów się uśmiechnął, a ona nie mogła oderwać wzroku od jego ciemnobrązowych oczu. Nie miała pewności, czy w palecie istnieje taki odcień, mógł być nawet trudny do uzyskania. Coś jak poranne światło słońca tańczące na brązie.
– Niezbyt wiele pamiętam, mam jednak pewność, że nigdy nie krzyczałaś – zauważył.
Éliane wstała i zdjęła z półki kolejny kieliszek. Choć wcześniej miała zamiar pozamiatać podłogę i położyć się spać, zmęczenie minęło.
– Za chwilę wrócę – obiecała. Zajrzała do kuchni i zwróciła się do matki: – Ja zamknę. Został jeszcze ostatni klient, ale on nie chce nic jeść.
Ojciec burknął coś, zdjął fartuch i wyszedł, nie czekając na matkę, która przed wyjściem ucałowała Éliane w oba policzki. Po chwili dziewczyna wróciła do Xaviera z butelką wina, nalała mu kieliszek i usłyszała swoje westchnienie ulgi roznoszące się po pustej już restauracji.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie jestem przyzwyczajona do tego, że tu siedzę i nic nie robię.
Xavier popijał wino i przyglądał się jej, tak jakby była godnym kontemplacji portretem.
– Nadal opiekujesz się swoimi siostrami? Luc wspominał, że uczysz się razem z nim w École. I że pracujesz w Luwrze i tutaj. Ale wydaje mi się, że kiedyś malowałaś? Jak Luc.
Zaśmiała się krótko.
– Nie, tak jak Luc to nie – powiedziała tylko.
Xavier czekał. Przełknęła wino, zakręciła kieliszkiem i przyjrzała się starym śladom po rozlanym bordeaux.
– Kiedyś malowałam – rzekła ostrożnie. – Ale płótna są drogie. No i potrzeba czasu na ćwiczenia. Teraz chodzę tylko na zajęcia z historii sztuki. Rano. Do czasu, gdy zaczyna się moja zmiana w Luwrze.
– Masz jeszcze jakieś swoje obrazy? – Xavier pochylił głowę, próbując przyciągnąć jej wzrok.
Wreszcie spojrzała w górę.
– Musiałam zamalować płótna na biało i je sprzedać – odparła po prostu i uważnie mu się przyjrzała.
Ciemne włosy, ciemne oczy, niebieska koszula i dobrze zbudowana sylwetka – wszystko to czyniło go przystojnym, ale to jego sposób bycia sprawiał, że był wręcz niesamowicie atrakcyjny. Jeśli jego ojciec posiadał galerie sztuki na całym świecie, a Xavier spotykał się z takimi artystami jak Matisse, to znaczy, że miał pieniądze i władzę, a jego ubiór i zachowanie sugerowały pewność siebie i rezon kogoś, kto był świadomy swojej pozycji. Ale on zamiast opowiadać o sławnych artystach, pytał ją o jej malowanie.
Jego dobroć, ciepło i lśniące w jego oczach szczere zainteresowanie były tak odurzające, że odstawiła kieliszek, by nie dać się oszołomić jeszcze bardziej.
– Zacząłeś mi opowiadać o galerii swojego ojca – zachęciła, chcąc dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
– Właśnie ukończyłem studia prawnicze – odparł. – To był mój kompromis z ojcem: poszedłem do Oksfordu, a on pozwolił mi na to, co nazywa moim ostatnim romansem z olejem i płótnem. Zgodził się, żebym spędził rok we Francji, poznał pracę w galerii i w wolnym czasie malował – uśmiechnął się smutno do palety błękitów na prawej dłoni – a potem zostanę w Paryżu i zajmę się europejskimi interesami galerii, a mój ojciec weźmie na siebie Amerykę i Anglię. Hitler jest tak nieprzewidywalny, że musimy być tu, na miejscu, żeby mieć pewność, że wszystko jest bezpieczne, na wypadek gdyby… – Przerwał.
– Myślisz, że będzie wojna? – spytała ponuro.
– Nie wiem.
Éliane pochyliła się do przodu jeszcze bardziej zaciekawiona tą rozmową. Jej rodzice zdawali się kompletnie niezainteresowani tym tematem, Luc się z niego śmiał, a z siostrami o tym nie rozmawiała, żeby ich nie straszyć.
– Mam nadzieję, że Hitlerowi wystarczy to, co już zrobił – rzekł Xavier. – Ma Austrię, Czechosłowację, a teraz zawarł sojusz z Rosją. I albo wyrzucił z Niemiec i z nowo zdobytych ziem każdego artystę, który jest Żydem lub nie maluje dokładnie tego, czego on by sobie życzył, albo dopilnował, żeby ci ludzie już nigdy nie pracowali. On nie tylko zagarnia narody, lecz także niszczy ich sztukę i kulturę.
– Nie zastanawiałam się nad tym – odparła powoli Éliane – jak coś takiego jak wojna może wpłynąć na sztukę. To głupie, bo wystarczy spojrzeć na historię, by przekonać się, że gdy walczą państwa, cierpią nie tylko ludzie.
– Kiedy władza i pieniądze trafią do rąk ludzi pazernych, cierpi wszystko. Zaczynam też myśleć, że jest więcej ludzi chciwych niż przyzwoitych. – Xavier napił się wina i pokręcił głową. – Przepraszam. Nie chciałem tu przyjść i rozmawiać o smutnych sprawach. Przyszedłem, bo…
Spojrzał na nią tymi oczami, tak zaskakującymi jak światłocień na obrazie Rembrandta, potem zamrugał, a ona poczuła się tak, jakby połaskotał rzęsami jej serce.
– Pragnąłem, żebyś się uśmiechnęła – powiedział, nie odwracając wzroku. Nie speszył się. – Tak jak uśmiechnęłaś się do swojego brata dziś po południu na ulicy. Masz piękny uśmiech.
Nie mogła nic na to poradzić. Nie tylko jej usta, lecz także cała twarz nagle rozpromieniła się w radosnym uśmiechu, odwzajemnionym przez Xaviera. Choć bardzo tego chciała, nie dodała: „Twój uśmiech też jest piękny”.