Dom pełen cudzych mężów - ebook
Dom pełen cudzych mężów - ebook
Jak mężczyźni radzą sobie z rozstaniem? Sofian podczas podróży po Azji przez przypadek trafia do baru, gdzie otrzymuje propozycję nie do odrzucenia. Pobyt w ekskluzywnym domu publicznym, ukrytym w tajskiej dżungli, który oferuje więcej niż mężczyzna jest gotów doświadczyć, zmienia jego poglądy na świat. Ale kogo takie przeżycie by nie zmieniło?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-621-4 |
Rozmiar pliku: | 781 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maxime obudził się o 5.32. Pierwsze, co poczuł, to rozczarowanie, że nie umarł. Pojawiło się on dokładnie sekundę po tym, gdy dotarło do niego, jaką beznadzieją jest w chwili obecnej jego życie.
Nie pamiętał, o której znów zasnął. Dokładnie o 7.30 do pokoju weszła jego matka.
– Śpisz?
– Od trzech dni nie sypiam. Ja tylko tłumię rzeczywistość – odpowiedział z rezygnacją w głosie.
Stała w drzwiach i patrzyła tym wzrokiem. Tym wzrokiem, którego nie znosił od małego, który zdawał się mówić: „Weź się w garść, nie marudź”. Zanim cokolwiek powiedziała, wyraził swoją opinię. Niech wie, gdzie może sobie wsadzić to wszystko.
– Idź z tą swoją niewypowiedzianą rzeczywistością gdzie indziej! Tutaj nikt nie chce tego słuchać! – I odwrócił się twarzą do ściany.
– Nie możesz czekać, aż smutek przeminie. Musisz się z nim poruszać. Wówczas łatwiej go zgubić! – zawołała, licząc w duchu, że jej głos brzmi przekonująco.
Usłyszał również, że zamiast odpuścić, weszła głębiej do pokoju.
– Musisz się w końcu pozbierać. Nie ciebie pierwszego oszukała kobieta. Nie ty jeden zostałeś porzucony przez żonę miesiąc po ślubie.
– Kobieto! To mi nie pomaga! – Energicznie kopnął kołdrę, odkrywając prawą nogę.
– Bierz się do życia! – W głosie matki wyczuł desperackie usiłowanie przejęcia kontroli nad smutkiem syna.
– Nie krzycz na mnie! – powiedział srogo.
– Ja nie krzyczę. Jestem tobą po prostu rozczarowana – spuściła z tonu.
Przez moment stała nad łóżkiem, spoglądając na syna. W końcu znów ruszyła do ataku.
– I co zamierzasz zrobić? Całe życie gnić w pościeli? Zalegasz tutaj od trzech dni! – Jej wzrok ciskał pioruny.
– To nie byłoby takie głupie… – Maxime zaczął rozważać taką opcję.
Nie spodobała jej się ta odpowiedź. Złapała róg kołdry i ciągnąc ją za sobą, wyszła z pokoju. W progu odwróciła głowę i dała synowi ostatnią szansę na doprowadzenie się do stanu używalności.
– Śniadanie gotowe. Masz dziesięć minut, by zejść do kuchni. W przeciwnym wypadku możesz się pakować i jechać gnić bez przeszkód do swojego mieszkania.
Tego mu właśnie było trzeba. Zrozumienia ze strony mamy i wywalenia z domu, w którym spędził dzieciństwo. Z jedynego miejsca na świecie, gdzie wciąż czuł się bezpiecznie.
– Łaski bez. – Wolno podniósł się z posłania z zamiarem zejścia na śniadanie, a w drugiej kolejności przeniesienia się do swojego mieszkania. A raczej… ich mieszkania.
Razem je znaleźli. Razem wybrali meble. Wyremontował łazienkę. Ona zajęła się dekoracją pokoi. Jak ma wrócić do mieszkania pełnego złych wspomnień? Jeśli tam pojedzie, to mieszkanie przejmie jego cierpienie. Jeśli tam zostanie, wchłonie je z powrotem w swoje ciało. Ściany, podłoga, wszystkie pamiątki… ich obecność go zabije – do takich wniosków doszedł, gdy znalazł resztki energii, by doczłapać do schodów prowadzących na dół.
Idąc po drewnianych schodach, poczuł zapachy maminej kuchni. To właśnie z tego powodu tu przyjechał. Miał wrażenie, że powrót do znanej, bezpiecznej rzeczywistości ułatwi mu przeżycie tego, co zrobiła jego żona. Miało być bezpiecznie i miło. Przyjechał do rodzinnego domu, żeby wycofać się ze świata, który go ranił. W pewnym sensie unieważnił go, chciał cofnąć się do przeszłości. Matka jednak nie ułatwiała mu tego zadania.
– Jedz! – Wyczuł napięcie towarzyszące popchnięciu talerza w jego stronę.
Sięgnął po kubek z kawą. Najpierw musiał się obudzić.
– Chcę umrzeć – wymamrotał.
Wytarła mokre ręce o fartuch, siadła po drugiej stronie stołu i zaczęła gadkę:
– Na pewno kiedyś umrzesz, ale mało prawdopodobne, że stanie się to akurat teraz – stwierdziła ze znawstwem. – Teraz masz jeść!
No tak. Dla każdej matki śmierć zawsze może poczekać. Ważniejsze jest, by dziecko najpierw zjadło.
Urwał kawałek naleśnika, popił go kawą.
– Mam trzydzieści sześć lat. Jestem już zmęczony niekończącym się cyklem poznawania kogoś, życia nadzieją, a potem odczuwania winy i żalu – wychrypiał basem.
Nie wiedzieć dlaczego matka uznała, że nadszedł właściwy moment, by się trochę powymądrzać:
– To, że coś jest niewygodne, nie znaczy, że nie jest dla ciebie dobre!
– Naprawdę?! Mamo! Litości! – Spojrzał na zegar nad lodówką. – Jest dopiero 7.50. – Podniósł ręce do góry w geście kapitulacji.
Niezrażona tym, co powiedział syn, nawijała dalej:
– Nigdy jej nie lubiłam. Nigdy mi się nie podobała. – Pochyliła się nad stołem.
Maxime nie miał siły, by powiedzieć „przestań”. Był jeszcze w trybie: nieobudzony, niezdolny do życia. Matka natomiast nie spała zapewne od 6.00 rano, była najedzona, obudzona i u siebie w domu. Najgorsze, co może być. Matka w swoim żywiole. I w najlepszej formie.
Nie był w stanie się bronić. Pozwolił jej, by brnęła dalej. A niech sobie pogada.
– Trzeba było zostawić tę dziewuchę, jeszcze jak byłeś na studiach. Ale nie… Ty się uparłeś. Ty się uparłeś, że się z nią ożenisz.
„Cholera, wracam do domu. Nikt normalny nie pozwoli, by matka torturowała dziecko, rozdrapując świeże, niezabliźnione jeszcze rany. Przecież Lula dopiero co wyjechała…”.
Przez moment miał wrażenie, że matka ma jakiś plan. Jakby do czegoś zmierzała. Jakby wiedziała… Jakby przeczuwała, że kiedyś to nastąpi. Że Lula kiedyś odejdzie. Słowa rodzicielki brzmiały jak wprowadzenie do planu stworzonego specjalnie na taką chwilę jak ta.
Maxime wypił kolejny łyk kawy, który przyjemnie zwilżył przesuszone gardło.
– Na razie nie wrócisz do pracy. – Matka najlepiej wiedziała, co dla Maxa jest teraz najlepsze.
– Yhmm… – Przeżuwał naleśnika, mając w nosie, co mówiła, nie przeszkadzając jej planować i ustawiać jego życia we właściwym kierunku.
– Tego jeszcze trzeba pacjentom: lekarza, który nie nadaje się, by leczyć ludzi. – Wywróciła oczami, kierując otwarte dłonie w stronę sufitu.
„Grunt to wiara w syna. Dziękuję, mamusiu”.
– Komentarze znajomych z pracy też nic dobrego nie wniosą. Wielu z nich nadal słyszy w głowie wasz marsz weselny. To zły plan, by wracać do roboty – nawijała, jakby gadała sama do siebie.
Słuchał matki i żałował, że nie wspierała go w najlepszy możliwy sposób – swoją milczącą obecnością. Marzył, by przestała już zrzędzić.
Gdy skończył jeść drugiego naleśnika i zajął się trzecim, usłyszał:
– Skoro już musiałeś się hajtać z tą dziewczyną, trzeba było żyć według zasady: przed ślubem masz oczy szeroko otwarte, a po ślubie je przymykasz. Jak ja i twój ojciec. Ale nie… Ty wolałeś węszyć. Sprawdzać.
Nerwowo wstała, zebrała talerze i zaniosła je do zlewu. Odkręciła kurek z gorącą wodą, zabierając się do zmywania naczyń.
– Nie sprawdzałbym, gdybym nie miał powodów. – Maxime również wstał i podszedł z pustym kubkiem do zlewu.
Zapadła cisza. Stał bez ruchu koło matki.
Łszsz… – spływała woda w zlewie.
– Lepiej jednak byłoby nie sprawdzać. – Skrzywiła się, jakby ktoś puścił bąka.
– Mamo! – Chwilę później znów stał koło stołu.
Nie wiedział, czy stać, czy usiąść. Matka wyzwoliła w nim energię, którą wolał przygasić. Po co ją budziła?
– Przez pół roku Lula miała romans z lekarzem z innego stanu. – Jednak usiadł. – Miała aktywny romans, a mimo to nie zerwała zaręczyn. Miała faceta online, do którego zamierzała wyjechać, a mimo to wzięła ślub ze mną.
– Może była spragniona imprez? Wychodziliście gdzieś razem? – Takiego podsumowania się nie spodziewał.
Maxime poczuł, że gadanie na ten temat z matką jest stratą czasu. Zacisnął usta, by powietrze nie uszło z niego wraz z jakąś inwektywą.
– Nie mam do niej żalu, a mimo to wszystkiego żałuję. – Wstał.
Spojrzał w okno, zapominając na moment o temacie rozmowy. Kiedy usłyszał uderzenie sztućców o talerz, znów wrócił do niezbyt kolorowej rzeczywistości.
– Ja chciałbym po prostu zrozumieć, dlaczego… – spuścił z tonu, opadając z powrotem na krzesło.
Max spojrzał na matkę, która była już gotowa. Pełna energii, czekała na kolejne uderzenie. Na wyrzucenie z siebie kolejnej superrady. Zaczęła mówić, szykując się do wyjaśnień, ale syn jej przerwał:
– Przestań, mamo. Twoje gadanie nic tu nie pomoże. Lula przyjęła moje oświadczyny, była moją narzeczoną przez osiem miesięcy. Prowadziła podwójne życie. Jednocześnie planowała ślub i wyprowadzkę do innego. Wyprawiła sobie huczną imprezę, by pobawić się z przyjaciółkami. Spędziła ze mną romantyczną noc poślubną. Potem spakowała się i odleciała w siną dal. Ja tu zostałem. A teraz idę do domu. Mam dosyć – zakomunikował.
Zaśmiał się smutnym śmiechem pokonanego. Matka chciała dodać tylko jedną, jedyną rzecz.
– Wczoraj rozmawiałam z twoim ojcem. Potrzebujesz odmiany. Długiego i krytycznego spojrzenia w lustro. Zdziadziałeś przy tej dziewczynie. Kiedy zaczęła tyć, zacząłeś robić to samo…
– Ty nigdy nie skończysz! – Ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, mając dosyć odpierania ataków.
– Ja to mówię w dobrej wierze, Max! – Jej intonacja była identyczna jak Maxime’a.
– Już od rana miałem podły nastrój, ale teraz sięgnąłem dna. Dziękuję, mamo, za pierwszorzędne rady! – krzyczał, zakładając kurtkę.
– Ależ nie ma za co, synku! – Na jej twarzy zagościł beztroski uśmiech.
„Zabawne. A może właśnie nie. Jestem na skraju katastrofy, a ona sobie żartuje. A na dodatek wykopała mnie z domu. Nadal nie mam ochoty wyściubiać nosa spod kołdry, więc wracam do siebie, a ona rozpatruje to w kategorii: synek już się pozbierał. Czy my na pewno jesteśmy rodziną?”.
Kiedy zakładał buty, matce udało się dobrnąć do sedna sprawy.
– Tak jak mówiłam – odchrząknęła – razem z ojcem uważamy, że źle się stało, ale lepiej teraz niż za kilka lat. Jeszcze zdążysz ułożyć sobie życie…
Maxime czuł, że musi uciec jak najszybciej. Zwiać przed rodzicielką, zanim będzie zmuszony wysłuchać wszystkich dobrych rad, które zdążyła uzbierać przez całe swoje życie. Złapał za klamkę. W tym momencie matka wycelowała w niego jak z armaty:
– Damy ci kasę, dużo kasy. Zabaw się. Wyjedź gdzieś, gdzie zawsze chciałeś pojechać. Na razie masz wolne w klinice. Musisz odreagować. Jedź choćby jutro. Do tego właśnie zmierzałam. Że musisz znów stanąć na nogi. – Znów zabrzmiało to tak, jakby istniał jakiś plan na chwilę taką jak ta.
Klamka i drzwi nie były już w centrum jego zainteresowania. Odwrócił głowę i spojrzał na matkę z niedowierzaniem.
– A niby skąd wy macie kasę? Nawet nie macie konta w banku – szydził.
– Ze skarpety. – Wzruszyła od niechcenia ramionami. – W sumie z kilku skarpet – doprecyzowała.
„Oto ona. Moja matka. 160 centymetrów dobrych rad. Rano była czarownicą, a teraz co? Dobra wróżka? Tupie tą swoją małą stópką o podłogę i czeka na moją odpowiedź”.
– Jeśli ma ci się nie udać, to z hukiem. Bab jest dużo, a ślubów też można brać wiele. Więc co? Gdzie lecisz? – Matka delektowała się tą znikomą władzą, którą dzierżyła w swoich rękach.
– Do Azji – rzucił szybko i zamarzył, by jego podświadomość jakoś to wszystko poukładała.
– Chodź. Skarpety mam w sypialni. – Maxime nawet nie zauważył, kiedy pierwszy raz tego poranka zaakceptował stworzoną przez matkę rzeczywistość.
Godzinę później siedział przy stole kuchennym, na którym ułożył kilka pokaźnych kupek pieniędzy. Uśmiechnął się na samą myśl, na co wyda skarpetowe dolary. Spojrzał na matkę, która zobaczyła błysk w jego oczach.
Nachyliła się nad nim, pocałowała go w czoło i powiedziała coś, co napełniło Maxime’a nadzieją:
– Wspomnienia w końcu zbledną i staną się możliwe do udźwignięcia. Musisz zawrócić, żebyś mógł pójść do przodu inną drogą. Ale żeby pójść naprzód, potrzebny ci reset.Eloi
Zdanie, którego wolałaby nie zobaczyć, mignęło jej przed oczami. Mignęło i zniknęło. Odświeżyła stronę. Zniknęło, naprawdę zniknęło. A przecież je widziała! To nie była jej wyobraźnia. Bardzo wyraźnie widziała, że na jego Facebooku, w ostatniej konwersacji z niejaką Margo, z istnienia której nawet nie zdawała sobie sprawy, pojawiło się to zdanie. Przecież nie wmawia sobie, że Eloi właśnie skasował jej słowa: „Namieszałeś mi w głowie”.
Jeszcze pięć minut temu gadali na Messengerze. Eloi i Jasmine. Jej mąż i ona. Odpisywał jej wolno. Jakby zajęty czymś innym niż konwersacją z własną żoną. Wkurzona z powodu opóźnień w reakcjach zrobiła to. Wylogowała się ze swojego profilu. Zalogowała na koncie Eloia.
Skąd znała hasło?
Pół roku wcześniej mąż zazdrośnik ściągnął na ich komputer program do łamania haseł na Facebooku.
By ją szpiegować?
Tak.
Jasmine, najnudniejszą mężatkę świata?
Może nudną, ale sprytną. Umiejącą wykorzystać ten program do własnych celów. Celów, o które Eloi by jej nie podejrzewał.
Przez ułamek sekundy, zanim Facebook wyrzucił jedno z nich z systemu (nie mogli przecież być zalogowani jednocześnie), zauważyła właśnie to znikające zdanie. Eloi dostał wiadomość od Margo i szybko ją skasował. Ułamek sekundy później wyrzucił całą konwersację z tą kobietą. To była bardzo szybka akcja. Szybka i konieczna (chyba) do ukrycia. W Jasmine zaczęło się gotować. Została na Facebooku swojego męża. Szybko sprawdziła historię jego powiadomień. I nagle wszystko stało się jasne.
O 3.25 nad ranem dodał do znajomych niejaką Margo. Tę Margo, z którą tak namiętnie przed chwilą pisał? Nie chciał pisać ze swoją żoną. Tylko z jakąś Margo. Kim jest ta cała Margo, do cholery?! Jej furia została przekierowana z Facebooka na dzwoniący telefon. Wszystkiemu winny Eloi dobijał się do niej kolejnym i kolejnym sygnałem. „I co ja mam zrobić? Co mam powiedzieć własnemu mężowi? O co zapytać w związku z niejaką Margo?” – Jasmine panikowała, patrząc na wibrujący telefon. Zdawało się, że parzy ją w rękę.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej