Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dusze niczyje - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Ebook
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dusze niczyje - ebook

Czasem miejsce ratunku może okazać się drogą ku zagładzie…

Pod koniec II wojny światowej cierpiąca na depresję Erna zostaje nagle ewakuowana ze szpitala, w którym przebywa, do tajemniczego zakładu psychiatrycznego. Prowincjonalny „azyl” dla obłąkanych w Obrawalde (dzisiejsze Obrzyce, wschodnia część Międzyrzecza w województwie lubuskim) diametralnie różni się od poprzedniego miejsca. Z wyglądu przypomina elegancki kurort położony przy lesie niedaleko rzeki Obry. Ale pozory mylą…

W pierwszych dniach Erna jest świadkiem brutalności personelu, braku opieki medycznej oraz głodu. Z czasem wychodzi na jaw, że zakładem zarządzają przypadkowe osoby, w tym nieobliczalni pacjenci. Gdy Erna zostaje wytypowana do pracy w administracji, poznaje machinę masowego uśmiercania chorych. Każdego dnia odkrywa nowe, makabryczne kulisy oraz losy pacjentów, którzy tak jak ona pragną przeżyć w miejscu zapomnianym przez lekarzy i Boga.

Czy w tak tragicznych okolicznościach jest miejsce na przyjaźń, namiętność i zakazaną miłość?

Komu jeszcze będzie dane przekroczyć bramę do piekła Obrawalde?

Czy starogermańska klątwa nadal ciąży nad tą ziemią?

Jak wielkie zbrodnie skrywa mały, przyszpitalny cmentarz?

Ile jest w stanie znieść człowiek, by nie zwątpić w siebie i nie stracić nadziei?

Dusze niczyje to poruszająca powieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Powstała ku pamięci niewinnych ofiar chorej propagandy oraz jako przestroga dla dzisiejszych czasów. Chwyta za serca i sumienia, przypominając, że zagłada „innych” rozpoczęła się znacznie wcześniej niż w obozach koncentracyjnych.

Paweł Jakub Sochacki

Niezależny dziennikarz, autor książek regionalnych i opowiadań. Na podstawie jego bajki Mroczek i zaczarowane serce lasu wystawiono sztukę teatralną. Miłośnik zielonej herbaty, gorzkiej czekolady i pieszych wędrówek. Rodowity Lubuszanin, mieszka we Wrocławiu. Dusze niczyje to jego długo wyczekiwany przez czytelników debiut powieściowy.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8132-605-6
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Woda i sen

W ciem­no­ści do­strzega się szcze­góły, które nie są za­uwa­żalne w fe­erii barw dnia co­dzien­nego. Erna nie po­tra­fiła roz­po­znać, gdzie jest, ale na­resz­cie mo­gła ode­tchnąć świe­żym, ni­czym nie­zmą­co­nym po­wie­trzem. Po­czuła na twa­rzy po­wiew cie­płego, let­niego wia­tru, a w noz­drzach uno­szący się w prze­strzeni in­ten­sywny aro­mat. To był za­pach lasu. O każ­dej po­rze roku so­sny, świerki i brzozy wy­dzie­lały olejki ete­ryczne, które przy­wo­ły­wały na myśl jej ro­dzinny dom. Po­czuła, że zna­la­zła się bli­sko na­tury. Opu­ściła z ulgą okropny wa­gon, prze­zna­czony ra­czej do prze­wo­że­nia prze­stęp­ców po­li­tycz­nych niż cho­rych i osła­bio­nych pa­cjen­tów. Wy­szła z niego o wła­snych si­łach, ale wy­cień­cze­nie wie­lo­go­dzinną po­dróżą bez po­siłku i wody znacz­nie po­gor­szyło jej sa­mo­po­czu­cie. Ból brzu­cha, za­wroty oraz lęk przed nie­zna­nym miej­scem wró­ciły ni­czym dawny kosz­mar, z po­wodu któ­rego roz­po­częła te­ra­pię po­nad dwa lata temu. Od trzech dni nie przyj­mo­wała swo­ich prosz­ków, co na­si­lało w niej złość. Wie­działa, że dłu­gie ty­go­dnie wy­siłku i izo­la­cji w szpi­talu Ep­pen­dorf w Ha­no­we­rze mogą pójść na marne. Mu­siała za wszelką cenę do­stać od­po­wied­nią opiekę i za­żyć swoje leki – do­piero wtedy za­zna upra­gnio­nego spo­koju.

Wy­siadka pa­cjen­tów na pro­wi­zo­rycz­nej sta­cji ko­le­jo­wej przy­po­mi­nała tro­chę wy­ła­do­wa­nie wor­ków z mąką albo in­nym syp­kim to­wa­rem. Bra­ko­wało pe­ro­nów, ta­blicy in­for­ma­cyj­nej, oświe­tle­nia oraz in­fra­struk­tury, jaka po­winna być za­pew­niona dla pa­sa­że­rów. Trans­port po­nad stu cho­rych ze szpi­tala w Ha­no­we­rze od­by­wał się pra­wie w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu oraz dziw­nej kon­ster­na­cji. Nikt nie ję­czał, nie na­wo­ły­wał bli­skich ani się nie śmiał hi­ste­rycz­nie. Per­so­nel no­wego obiektu pra­co­wał jak na wstrzy­ma­nym od­de­chu, au­to­ma­tycz­nie i z po­wagą. Pie­lę­gniarki roz­dzie­lały lu­dzi ze względu na płeć oraz wiek. Przy­glą­dały się uważ­nie każ­demu, sta­ra­jąc się do­strzec w czę­sto za­mglo­nym spoj­rze­niu coś, co pa­cjenci mo­gliby ukryć. Więk­szość przy­by­łych wy­szła z wa­go­nów sa­mo­dziel­nie, in­nych pod­trzy­my­wali spraw­niejsi pa­cjenci lub to­wa­rzy­sze z prze­dzia­łów. Wszy­scy wy­cień­czeni kil­ku­na­sto­go­dzinną po­dróżą bez le­ków i po­siłku czuli się osła­bieni i otu­ma­nieni. Wszech­obecna ci­sza, nowe za­pa­chy oraz ciemne niebo po­zba­wione gwiazd wy­wo­ły­wało w przy­jezd­nych uczu­cie nie­po­koju i grozy.

Ob­sługa wa­gonu prze­ka­zała jed­nej z pie­lę­gnia­rek teczkę z do­ku­men­tami i wró­ciła do po­ciągu, nie wy­si­la­jąc się na po­że­gna­nie. Wa­gon od­je­chał, od­sła­nia­jąc przed Erną nowy, nie­znany świat, z dala od zgiełku wojny. Zna­la­zła się w nim wraz z in­nymi, by kon­ty­nu­ować le­cze­nie. Po­wta­rzała so­bie w du­chu, że tu bę­dzie bez­pieczna, że nic złego się tu nie wy­da­rzy. Mimo bo­le­ści spraw­nie ze­szła z pro­wi­zo­rycz­nej rampy i usta­wiła się w ko­lum­nie pa­cjen­tów, którą za­rzą­dziły ufor­mo­wać trzy star­sze ko­biety w bia­łych ki­tlach. Ich miłe twa­rze przy­wo­dziły na myśl bab­cie, su­ge­ro­wały do­bro i do­świad­cze­nie w za­wo­dzie. Śnież­no­białe ki­tle prze­bi­jały się przez mrok jak ja­sny znak, za któ­rym na­le­żało po­dą­żać.

– No, już, idziemy. Tylko bez żad­nych ha­ła­sów i roz­mów, bo zbu­dzi­cie in­nych cho­rych, a tego nie chcemy – po­wie­działa do­no­śnym i oży­wio­nym gło­sem star­sza pie­lę­gniarka, przy­kła­da­jąc do ust pa­lec wska­zu­jący. Ten gest ci­szy skie­ro­wała do pa­cjen­tów z naj­więk­szym upo­śle­dze­niem.

– Gdzie je­ste­śmy? – pa­dło py­ta­nie od ko­goś z tłumu. W oczach nowo przy­jezd­nych wi­dać było, że za­da­wali je so­bie pra­wie wszy­scy.

– Ju­tro się do­wie­cie. Te­raz mu­si­cie się szybko po­ło­żyć spać, bo pew­nie droga was wy­mę­czyła – od­po­wie­działa zdaw­kowo, si­ląc się na jak naj­bar­dziej opie­kuń­czy ton.

Jej po­stawa oraz wzię­cie pod pa­chę dwóch sta­ru­szek upo­śle­dzo­nych umy­słowo i ze skle­rozą wy­two­rzyły aurę chęci nie­sie­nia po­mocy. Każdy scho­ro­wany pa­cjent chciał się po­czuć przez nią tak samo za­opie­ko­wany i za­uwa­żony. Do bia­łego far­tu­cha przy­mo­co­wała pęk klu­czy na du­żym me­ta­lo­wym kole, które brzę­czały wraz z ru­chem jej bio­der. Erna ma­rzyła już tylko o prysz­nicu i wy­god­nym łóżku, które bę­dzie ni­czym na­groda po tej ca­łej wy­cień­cza­ją­cej po­dróży. Grupa ko­biet i dzieci po­dą­żyła za pie­lę­gniar­kami w na­dziei na upra­gniony od­po­czy­nek po trud­nej jeź­dzie.

Ko­lumna męż­czyzn udała się drugą stroną ulicy za inną pie­lę­gniarką, któ­rej dys­cy­plinę po­ma­gała utrzy­mać jesz­cze jedna sio­stra – uzbro­jona w pałkę. Dwa rzędy obłą­ka­nych szły pro­wa­dzone przez białe ni­czym anioły sio­stry pro­sto w pasz­czę mroku. Erna sta­rała się roz­glą­dać, ale księ­życ nie chciał do­sta­tecz­nie mocno za­bły­snąć, by od­sło­nić kur­tynę ciem­no­ści. Mimo że do­strze­gała za­rysy równo usta­wio­nych bu­dyn­ków i po­zba­wione świa­tła la­tar­nie, nie miała po­ję­cia, do­kąd zo­stali przy­wie­zieni. Za­bu­dowa nie przy­po­mi­nała kom­pleksu szpi­tal­nego w Ha­no­we­rze, nie sły­chać było szumu mia­sta, lot­ni­ska czy bom­bar­do­wań. Czuła, choć stą­pała po as­fal­to­wej alejce, że jest bli­sko na­tury i że to do­bre miej­sce na re­kon­wa­le­scen­cję.

Przed ewa­ku­acją wy­ja­śniono jej i in­nym ko­bie­tom z od­działu, że po­winny się ubrać jak na po­dróż, bo zo­staną prze­wie­zione do in­nego, bez­piecz­niej­szego miej­sca, nie­za­gro­żo­nego na­lo­tami sa­mo­lo­tów wo­jen­nych. Ka­zano im spa­ko­wać swoje rze­czy i po­sprzą­tać sale. Ba­gaże obie­cano do­star­czyć in­nym trans­por­tem. Cho­dziło o to, by sil­niejsi pa­cjenci nie okra­dali bar­dziej upo­śle­dzo­nych. Cho­rzy spe­cjal­nej tro­ski po­trze­bo­wali prze­cież szcze­gól­nych wa­run­ków do kon­ty­nu­owa­nia le­cze­nia i te­ra­pii psy­chicz­nej. Pie­lę­gnia­rze tłu­ma­czyli, że to dla ich do­bra i spo­koju. Jed­nak wiele pa­cjen­tek za­częło hi­ste­ry­zo­wać, bo miały pro­blemy ad­ap­ta­cyjne i nie były go­towe na zmianę miej­sca po­bytu. Me­dycy uspo­ka­jali i za­pew­niali, że jest to de­cy­zja za­rządu szpi­tala i ewa­ku­acje trwają na te­re­nie ca­łej Rze­szy Nie­miec­kiej. Żą­da­nia pil­nego kon­taktu z ro­dziną igno­ro­wano, za­sła­nia­jąc się bra­kiem czasu, moż­li­wo­ści i rze­komą zgodą bli­skich na przy­mu­sową ewa­ku­ację.

Oj­ciec sta­no­wił dla Erny świę­tość. Za­wsze chciał prze­cież dla niej jak naj­le­piej. To dzięki jego sta­ra­niom zo­stała przy­jęta do szpi­tala Ep­pen­dorf w Ha­no­we­rze. Po zbom­bar­do­wa­niu szkoły, w któ­rej pra­co­wała i z któ­rej jako je­dyna wy­szła cało, nie umiała już wró­cić do nor­mal­no­ści. Po­roz­ry­wane ciała dzieci ni­czym roz­człon­ko­wane lalki, za­lane krwią frag­menty znisz­czo­nych me­bli oraz gruzy – przez wiele mie­sięcy te ob­razy tak czę­sto sta­wały jej przed oczami, że nie da­wała rady z nimi wy­grać. Cier­piała na bez­sen­ność, ner­wicę, stany lę­kowe, bóle głowy, a na­wet de­pre­sję. Nie po­tra­fiła pa­trzeć na dzieci, bo od razu wy­bu­chała pła­czem, stale na­słu­chi­wała bom­bar­do­wań. Przez dzia­ła­nia wo­jenne kon­dy­cja jej śred­nio za­moż­nej ro­dziny znacz­nie się po­gor­szyła, a oj­ciec nie był w sta­nie za­pew­nić jej na­le­ży­tej opieki w domu. Mimo trud­nej sy­tu­acji za­równo fi­nan­so­wej, jak i po­li­tycz­nej nie po­zo­stał jed­nak obo­jętny na psy­chiczne do­le­gli­wo­ści Erny i umie­ścił ją w szpi­talu w Ha­no­we­rze. Te­ra­pia i od­po­wied­nie me­dy­ka­menty za­czy­nały przy­no­sić świetne re­zul­taty. Erna mo­gła już sku­pić my­śli i za­czy­nała przy­po­mi­nać sie­bie sprzed lat.

Ma­sze­ru­jący męż­czyźni za­trzy­mali się na znak pod­nie­sio­nej przez pie­lę­gniarkę dłoni, uci­chły ich kroki. Stali przed ma­łymi, za­dba­nymi ka­mie­ni­cami. Za­częto roz­dzie­lać ich na mniej­sze grupy, które kie­ro­wano w stronę otwar­tych, oświe­tlo­nych drzwi wej­ścio­wych. Na progu ko­lejne sio­stry po­ga­niały wcho­dzą­cych do środka. Erna już im za­zdro­ściła. Wy­obra­żała so­bie, że za chwilę będą smacz­nie spać w przy­tul­nych sa­lach. Ko­biety szły da­lej, a nie­liczne śli­niące się dzieci znacz­nie spo­wal­niały marsz. Jed­nak dla nich też nad­cho­dził czas od­po­czynku. Noc po cie­płym let­nim dniu da­wała uczu­cie rześ­ko­ści, ale wy­su­szone do gra­nic moż­li­wo­ści gar­dło, któ­remu od wielu go­dzin nie po­dano kro­pli wody, za­czy­nało do­ku­czać. Je­śli mo­głaby wy­po­wie­dzieć na głos ży­cze­nie, które ja­kaś cu­downa siła by­łaby w sta­nie speł­nić, to po­wie­dzia­łaby tylko albo aż: wody i spać.

W ka­mie­ni­cach po dru­giej stro­nie ulicy, gdzie udali się męż­czyźni, za­czy­nały za­pa­lać się świa­tła. Ko­biety, pro­wa­dzone przez sio­strę z wtu­lo­nymi w jej pa­chy dwiema sta­rusz­kami, sta­nęły przed in­nymi bu­dyn­kami. W gru­pie dało się od­czuć eu­fo­rię, a na­wet przy­ci­szone pi­ski i okrzyki ra­do­ści. Dziew­czyny za­kry­wały usta z pod­nie­ce­nia, że tra­fiły do ja­kiejś ob­ro­śnię­tej kwia­tami willi wśród drzew, a nie do po­nu­rego szpi­tala. Przy wej­ściu ozdo­bio­nym gzym­sami, sztu­ka­te­rią oraz wie­życz­kami, jakby pro­wa­dziło do ma­łego za­meczku, cze­kała sze­fowa od­działu, która wy­zna­czała sale oraz miej­sca z wol­nymi łóż­kami.

Ten mały, nie­po­zorny bu­dy­nek skry­wał kilka prze­stron­nych po­miesz­czeń z rzę­dami łó­żek. Pierw­sza sala szybko się wy­peł­niła, bo na czę­ści łó­żek le­żały już pa­cjentki o prze­ra­żo­nych oczach. Tra­fiły tu wcze­śniej. Erna wraz z drugą grupą we­szła do ko­lej­nej sali i za­jęła łóżko obok bre­dzą­cej przez sen sta­ruszki. Gdy tylko wszyst­kie pry­cze zo­stały za­peł­nione, świa­tło zga­sło. Drzwi za­mknięto. Erna usły­szała dźwięk prze­krę­ca­nego klu­cza.

W po­koju roz­cho­dził się fe­tor nie­czy­sto­ści, pa­no­wał za­duch. Po­miesz­cze­nia od dawna ani nie sprzą­tano, ani nie wie­trzono. Erna nie przy­wy­kła do brudu po mie­sią­cach spę­dzo­nych w ste­ryl­nym i hi­gie­nicz­nym szpi­talu w Ha­no­we­rze. Pró­bo­wała oce­nić w mroku stan po­ścieli i ma­te­raca, a po­dej­rze­nie, że nie były ani czy­ste, ani świeże, nie uła­wiało za­śnię­cia. Jak rów­nież wiel­kie zmę­cze­nie. Fakt, że nie za­pro­wa­dzono ich do ką­pieli po po­dróży ani nie po­dano le­karstw czy wody, bu­dził wąt­pli­wo­ści w do­bre in­ten­cje go­spo­da­rzy tego miej­sca. Uznała, że musi się ju­tro po­skar­żyć od­dzia­ło­wej oraz usta­lić, kto stoi za tym za­nie­cha­niem. Mimo prze­po­co­nych ubrań nie zdjęła ich. Pod suk­nią miała jesz­cze jedną su­kienkę; w ra­zie gdyby pierw­sza się ubru­dziła, mo­gła się za­wsze prze­brać. Brudne, nie­świeże stopy po­sta­no­wiła uło­żyć na po­pla­mio­nym kocu i mimo nie­do­god­no­ści za­snęła, li­cząc na ką­piel i śnia­da­nie rano.

– Pod­nieś głowę i wy­pij do dna. No, już, już. Szybko pij i mo­żesz spać da­lej – po­na­glała pie­lę­gniarka, wle­wa­jąc na siłę rzadki płyn z kubka. Asy­stu­jąca jej druga sio­stra odło­żyła tacę z kub­kami i po­ma­gała sta­ruszce śpią­cej obok Erny bar­dziej roz­chy­lić usta.

– Nie, nie chcę tego – ję­czała se­niorka.

– Pij do dna, to ci, ko­chana, po­może – za­pew­niała asy­stentka, roz­glą­da­jąc się po sali w po­szu­ki­wa­niu ko­lej­nej pa­cjentki. Przy­mu­sowe na­wad­nia­nie scho­ro­wa­nej ko­biety wy­glą­dało dość bru­tal­nie. Sta­ruszka dła­wiła się i opie­rała, ale pie­lę­gniarki nie da­wały za wy­graną.

Er­nie do­piero co udało się za­snąć, a już zo­stała wy­bu­dzona przez za­mie­sza­nie przy pa­cjent­kach. Szybko za­uwa­żyła bla­szane kubki wy­peł­nione pły­nem, ale było ich znacz­nie mniej niż łó­żek z ko­bie­tami. Jej spierz­chłe usta chciały się za­nu­rzyć w jed­nym z nich.

– Czy ja też mogę się na­pić? Je­stem bar­dzo spra­gniona. Pro­szę... – Jej bła­galny szept zwró­cił uwagę obu sióstr, które po­de­szły i po­chy­liły się nad nią. Na­po­tkała ich świ­dru­jące i pełne cie­ka­wo­ści spoj­rze­nia.

– Dziecko, to są leki dla tych sła­bych sta­ro­wi­nek, żeby le­piej spały. Chcemy ulżyć im w bólu. Za dwie go­dziny będą roz­wo­zić śnia­da­nie, to na­pi­jesz się do woli. Te­raz śpij i nie spra­wiaj kło­po­tów – upo­mniały Ernę i wró­ciły do swo­ich czyn­no­ści.

Zmę­cze­nie wzięło górę. Po­wieki sta­wały się cięż­kie i z trud­no­ścią utrzy­my­wała je otwarte. Erna prze­łknęła gło­śno ślinę, nie ma­jąc siły na mo­co­wa­nie się z wolą snu. Śniła o ojcu, który pie­lił ogród przy ich ro­dzin­nym domu na przed­mie­ściach Ha­no­weru. Do­okoła roz­po­ście­rały się las oraz pa­stwi­ska, prze­bie­gały tory ko­le­jowe. Źdźbła trawy mu­skały ją po pal­cach, a mo­tyle fru­wały wo­kół głowy ni­czym po­wietrzny wia­nek. Gdy na­gle z nieba za­częły spa­dać wiel­kie kro­ple krwi, za­le­wa­jąc ogród, kwiaty, owoce i dom czer­wo­nymi stru­gami, roz­chy­liła usta w nie­mym krzyku, chcąc wy­bu­dzić się z kosz­maru.

Prze­tarła ręką mo­kre czoło. Po­czuła ko­lejną lepką kro­plę spa­da­jącą na jej po­li­czek. Po­woli roz­chy­liła po­wieki i uj­rzała nad sobą drobną syl­wetkę mło­dej ko­biety. Z jej roz­war­tych ust wy­pły­wała ślina, która – ule­wa­jąc się – ka­pała na twarz Erny. Erna szybko oprzy­tom­niała i wy­sko­czyła z łóżka, sta­ra­jąc się od­da­lić od obłą­ka­nej. Zdała so­bie sprawę z przy­jazdu do no­wego miej­sca. Po­de­szła do okna uzbro­jo­nego w kraty, by za­wo­łać ko­goś na po­moc.

– Erna! – krzyk­nęła zna­joma z dru­giego końca sali i pod­bie­gła do niej. – Gdzie my je­ste­śmy? Kiedy da­dzą nam coś zjeść? Je­stem już taka głodna. – Astrid, le­żąca z nią na jed­nym od­dziale dla zner­wi­co­wa­nych w Ha­no­we­rze, sta­wała się roz­draż­niona i zła. Jej piękne ja­sne włosy i je­dwa­bi­sta cera były po­kryte py­łem i po­tem.

– Wiem tyle, co ty, czyli nic. Czuję, że za­raz się cze­goś do­wiemy i po­zwolą nam się wresz­cie umyć – mó­wiąc to, sta­rała się jak naj­mniej przy­glą­dać za­nie­dba­nej ko­le­żance. Wo­lała wy­pa­try­wać ja­kichś szcze­gól­nych cech pa­no­ramy za oknem, które mo­głyby zdra­dzić, czy są w wio­sce, czy mia­steczku.

– Pięk­nie tu. To chyba ja­kiś ku­rort albo ośro­dek wy­po­czyn­kowy – wy­szep­tała Astrid, dra­piąc się po gło­wie, przez co do­pro­wa­dzała włosy do jesz­cze więk­szego nie­ładu.

Brudna szyba i kraty od­dzie­lały je od ba­jecz­nego kra­jo­brazu. Pierw­sze pro­mie­nie słońca oświe­tlały krzewy oka­za­łych róż, klomby pełne ko­lo­ro­wych kwia­tów. Równo przy­strzy­żone traw­niki roz­po­ście­rały się ni­czym per­skie dy­wany, a białe, par­kowe ła­weczki usta­wione w cie­niu drzew za­chę­cały do upa­ja­nia się wi­do­kami.

Pa­trząc na pej­zaż za oknem, Erna po­czuła się jak dziecko wpa­tru­jące się w wi­trynę pełną sło­dy­czy. Smród i za­duch pa­nu­jący w salce po­now­nie za­czął przy­bie­rać na sile. Do tego do­szły jesz­cze jęki, bu­cze­nie i kwi­le­nie to­wa­rzy­szek nie­doli. Naj­gło­śniej za­wo­dziły sta­ruszki kar­mione spe­cjal­nymi le­kami nad ra­nem. Erna za­sta­wiała się, jak im ulżyć w cier­pie­niu. Dwie wy­mę­czone przez los i wy­glą­da­jące na za­nie­dbane pa­cjentki sta­nęły przy pry­czy jed­nej z se­nio­rek. Gła­skały ją po gło­wie i prze­cie­rały twarz szmatką mo­czoną w mi­sce z wodą.

– Woda? Skąd ma­cie wodę? – krzyk­nęła do nich Erna, czu­jąc lek­kie za­wroty głowy z dusz­no­ści oraz od­wod­nie­nia. Je­śli za chwilę się nie na­pije, straci przy­tom­ność.

– Na końcu sali jest kran. Można się na­pić i umyć. Prysz­nice tu nie dzia­łają – rzu­ciła jedna z czu­wa­ją­cych przy cho­rej sta­ruszce.

Obie z Astrid ru­szyły do kranu. Za­chłan­nie pod­sta­wiały dło­nie pod cu­dow­nie zimny stru­mień ży­cio­daj­nej wody. Pil­no­wały, by nie uro­nić ani kro­pli, i spi­jały na­prze­mien­nie. Umyły za­po­cone twa­rze i ra­miona. Na ra­zie mu­siało wy­star­czyć, bo za ich ple­cami za­częła się usta­wiać ko­lejka rów­nie spra­gnio­nych i zdez­o­rien­to­wa­nych ku­ra­cju­szek.

Po­ranną to­a­letę, która bar­dziej przy­po­mi­nała wię­zienną ko­lejkę niż dba­nie o hi­gienę w ośrodku lecz­ni­czym, prze­rwał hip­no­tyczny dźwięk klu­czy prze­krę­ca­nych w zamku i huk wózka ude­rza­ją­cego w drzwi od­działu. Od razu zro­biło się za­mie­sza­nie.

– Śnia­da­nie! – ob­wie­ściła zło­wiesz­czo obca ko­bieta w ki­tlu, nie znie­chę­ca­jąc tym do je­dze­nia. Sa­lowa we­pchnęła wó­zek z wiel­kim ko­tłem, z za­war­to­ścią przy­po­mi­na­jącą tro­chę cienką zupę, a tro­chę kleik, oraz stertą alu­mi­nio­wych mi­sek.

– Sio­stro! Gdzie my je­ste­śmy? – Dzie­cięca cie­ka­wość upo­śle­dzo­nej umy­słowo Astrid wzięła górę. Ob­jawy cho­roby po­stę­po­wały, przez co z wie­kiem sta­wała się co­raz bar­dziej in­fan­tylna.

– A gdzie byś chciała być? – za­py­tała sa­lowa, nie­zbyt za­in­te­re­so­wana ago­nal­nymi ję­kami sta­ru­szek. Zwy­kle sta­rała się jak naj­szyb­ciej opu­ścić salę i nie mieć nic wspól­nego z pa­cjent­kami. Tym ra­zem wdała się w roz­mowę.

– No, nie wiem, w ośrodku wcza­so­wym? Może w ja­kimś raju? – wy­strze­liła Astrid, wy­wo­łu­jąc u pie­lę­gniarki gło­śny śmiech.

– No coś ty, raj to jest w nie­bie! Tu to je­dy­nie może być czy­ściec dla ta­kich jak wy.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: