- W empik go
Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920 - ebook
Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920 - ebook
Rzeczywistość ostatnich lat XX wieku w Królestwie Polskim, opisywana przez młodą pannę z Radomia, i lata pierwszej wojny, widziane już z perspektywy mężatki – z majątku Kluczewsko koło Włoszczowy. W realia salonu i dworu wkrada się świat zewnętrzny, przynoszący wielkie przemiany polityczne i społeczne: rewolucję 1905 roku, wybuch wojny, przetaczanie się przez ziemie polskie kolejnych frontów, formowanie się niepodległości. Rejestrowane na bieżąco, w dzienniku, wrażenia autorki pozwalają poczuć codzienność tej niezwykłej epoki, a także poznać z bliska ją samą – trochę rozpuszczoną jedynaczkę z dobrego domu, trochę „piękny przykład kobiety polskiej”. A przy tym – rezolutną komentatorkę rozgrywających się na jej oczach wydarzeń. „W ogóle mam zawód co do tej całej wojny – myślałam, że w XX wieku będzie się to szybciej odbywać, a te gazety piszą, że może dopiero koło zimy będzie jakaś większa bitwa, a może na wiosnę? Za długo czekać i być w dodatku bez kolei, bez poczt, bez pism, i co gorsza – bez ciepłych ubrań na zimę, a może i bez nafty i bez węgla! Bardzo to wszystko niekulturalne…”
27 sierpnia 1914
Spis treści
Wprowadzenie
Anna Richter
Wstęp Teresy Konarskiej
Radom
Kluczewsko
1907–10
1914
1915
1916
1917
1918
1919
1920
Posłowie
Prof. Andrzej Chojnowski
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65979-66-7 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ćwierćwiecze jest czasem na tyle długim, że siłą rzeczy przynosi znaczne zmiany – zarówno w wymiarze społecznym, jak i jednostkowym. To zapisane w dzienniku Janiny z Fuldów Konarskiej – 1895–1920 – można odkreślić jako przełomowe. Zachodzące wówczas przemiany polityczne, społeczne i obyczajowe przenoszą Autorkę ze świata XIX-wiecznego we współczesność.
„Byłam cały tydzień w Radomiu. Miałam dużo różnych przyjemności – począwszy od kina, a skończywszy na zebraniu politycznym w klubie. Był to rzut oka na sprawy bieżące, niestety tak zagmatwane, że trudno bardzo się w nich zorientować. Przypuszczam, że dopiero późniejsi historycy oświetlą należycie i zrozumieją obecne nasze dzieje. My – współcześni – nie możemy ich dość obiektywnie brać i brak nam odpowiedniej perspektywy” – pisze Janina Konarska 15 kwietnia 1918.
Od czasu tych zanotowanych sto lat temu uwag rzeczywiście w znaczącym stopniu „oświetlono” wydarzenia tamtej epoki. To jednak, co Autorka przedstawia jako pewną ówczesną słabość czy niemożność, w istocie – dla dzisiejszego ich czytelnika – jest siłą tego zapisu. Ukazuje okres 1895–1920 bez uogólnień i komentarzy, możliwych z dystansu, lecz na gorąco, chwytając bezpośrednie odczucia, obserwacje czy komentarze świadkini tych lat.
A jest to czas wielkich przemian, w którym „wydarzenia pędzą z samochodową szybkością”. Gdy dziennik się rozpoczyna, jego 15-letnia autorka mieszka w Królestwie Polskim, pod zaborem Imperium Rosyjskiego. Ćwierć wieku później, jako obywatelka II RP, z niepokojem przygląda się poczynaniom rządu, polityce Piłsudskiego, zbliżającej się armii bolszewickiej.
Nie wszystkie te zjawiska Autorka odbiera świadomie, nie zawsze zdaje sobie sprawę z ich znaczenia – wszak brak jej odpowiedniej perspektywy – a i struktura społeczna, i obyczajowość tamtego czasu ograniczają pole widzenia nawet tej ciekawej świata obserwatorce. Bo mimo że na oczach Konarskiej narasta ruch socjalistyczny, rozgrywa się rewolucja 1905 roku, na świecie wybuchają kolejne wojny, to ziemiaństwo trzyma się mocno. Przynależność do tej sfery funduje zaś pewną optykę.
W oddaleniu od miasta, gdzie docierają tylko echa wydarzeń światowych, można mieć wrażenie pewnej sielankowości. Nawet Wielka Wojna, gdy fronty ustabilizują się już na wschodzie, niemal tu nie dociera. Ziemiańskość zarazem narzuca odpowiedzialność za kraj i społeczeństwo – to przedstawiciele tej grupy są we własnym rozumieniu obywatelami. Tym niemniej widać też rosnącą emancypację i samoświadomość innych grup społecznych oraz ich dążenie do zdobycia praw, mogące stanowić zagrożenie dla właścicieli ziemskich.
Dziennik jest też zapisem obyczajowości i mentalności tamtego czasu, w którym – choć widać zachodzące przemiany – moralność definiuje się całkiem inaczej niż dziś. To świat z góry narzuconych ról kobiet i mężczyzn, salonowego życia, podróży po Europie, aranżowanych małżeństw, robót ręcznych, dożynek – bardzo malowniczy, choć niekiedy uwierający Autorkę jak gorset. Ten utrwalony porządek ulega pewnemu wstrząsowi, gdy nadchodzi I wojna. Jednak nawet wtedy dwór omijają katastrofy większe niż rekwirowanie koni, dewastacja obejścia i niszczenie gospodarki. Może bardziej niż zdarzenia polityczne czy wojskowe wewnętrzny świat Autorki narusza rysujące się w perspektywie ryzyko rewolucji społecznej, podważenie dotychczasowego porządku świata i moralności.
Widzenie świata przez Konarską bez wątpienia kształtuje jej kobieca perspektywa. Z jednej strony, śledzi ona z zapałem doniesienia prasowe, z drugiej – jej rzeczywistość stanowi dom, rodzina, służba, działalność charytatywna. Konarska notuje też dziejące się na jej oczach przemiany w sytuacji kobiet: pierwsze wybory z ich udziałem, rosnące zaangażowanie w życie społeczne.
I wreszcie, poza wejściem w tę epokę, dziennik daje możliwość bliskiego spotkania z samą Autorką. Mimo że czasem wydaje się niemożliwie egzaltowana i sentymentalna, niewątpliwie ma otwartą głowę – komentuje otaczający świat nieraz zaskakująco trzeźwo. Widać, że pisze dla siebie, na tyle, na ile to możliwe, uciekając od konwencji czy autokreacji. A emocje, które odsłania, nie zmieniają się niezależnie od epoki.
Anna RichterWSTĘP TERESY KONARSKIEJ
Oistnieniu pamiętników Janiny z Fuldów Maksymilianowej Konarskiej dowiedziałam się przed blisko dwudziestu laty . Było to kilka lat po jej śmierci. Pamiętniki te wypożyczył mi wówczas najmłodszy z trojga dzieci Autorki, Andrzej Konarski.
Przeczytałam wówczas zawarte w wielu grubych brulionach, systematycznie prowadzone dzienniki, obejmujące okres od 1892 do 1920 roku, a więc 28 lat.
Pamiętniki te były dla mnie szczególnie interesujące, zarówno ze względu na osobę ich autorki, którą darzyłam zawsze wielkim sentymentem, jak również ze względu na liczne powiązania ich treści z dziejami mojej rodziny. I te chyba właśnie aspekty brałam głównie pod uwagę, czytając po raz pierwszy te obszerne zapiski.
W roku 1971 – w związku z odnalezieniem starych papierów rodzinnych, wśród których znalazły się wspomnienia mego ojca, powzięłam zamiar kontynuowania jego pracy w zakresie historii mojej rodziny – zaczęłam zbierać wszelkie dostępne mi materiały, wiążące się z interesującym mnie tematem. Przypomniałam sobie wtedy, że duży zasób wiadomości tego rodzaju znajduje się w pamiętnikach ciotki Janiny Konarskiej i mogłyby one znacznie wzbogacić zebrany już przeze mnie materiał.
Postanowiłam więc zwrócić się z prośbą do właściciela pamiętników o powtórne ich udostępnienie. Zanim udało się mi z nim skomunikować, zebrałam już sporo innych, związanych z zamierzoną pracą dokumentów. Pamiętnikarstwem interesowałam się już od dawna; w miarę gromadzenia materiałów związanych z interesującą mnie tematyką – zainteresowanie to przerodziło się w pasję, której zaczęłam poświęcać wszystkie wolne chwile.
Prośba moja została spełniona. Po otrzymaniu po raz drugi zbioru pamiętników przeczytałam je bardziej dokładnie niż poprzednim razem. Zwróciłam uwagę na dodatkowe, obiektywne wartości zapisków – nie tylko w świetle powiązań z moją rodziną, lecz również z punktu widzenia ogólnego.
Niezależnie od notowanych systematycznie przeżyć osobistych Autorki, pamiętniki uwzględniają – zwłaszcza w ostatniej ich części – w dość szerokim wymiarze opisy wydarzeń związanych z dziejami kraju.
Dodatkową wartością jest również ukazanie, w formie prostej i bezpośredniej, tła obyczajowego zapomnianej już epoki.
Z punktu widzenia psychologicznego – niezmiernie interesujące są stopniowe przemiany duchowe Autorki pamiętników. Pierwsze młodzieńcze zapiski dotyczą osobistych wrażeń, sentymentów, opisów życia towarzyskiego. Już wówczas jednak, w wychowanej w cieplarnianych warunkach, rozpieszczonej i pochłoniętej blaskami życia towarzyskiego jedynaczce, wyczuwa się tkwiące w niej – być może jeszcze podświadome – dążenie do innego, bardziej pełnego życia. Budzą się w niej poważniejsze myśli, świadczące o szlachetności serca i żywości intelektu.
Charakterystyczne jest również wielkie umiłowanie piękna, niezależnie czy znajduje się ono w muzyce, sztuce czy też w cudach przyrody. Zadziwia także fakt, że w młodej dziewczynie, wyrosłej w warunkach miejskich, przywykłej do komfortu, uroków salonowego życia, barwnych podróży, już od wczesnej młodości rodzi się miłość do wsi, z którą wiąże swe marzenia o przyszłości.
Kiedy te młodzieńcze marzenia Autorki stają się rzeczywistością i dalsze jej życie wiąże się już nierozerwalnie z wsią – z rozbawionej panny staje się pięknym przykładem kobiety polskiej, wypełniającej w starym kluczewskim dworze, w sposób wzorowy i odpowiedzialny, rolę żony, matki, pani domu, ożywionej miłością do ziemi i ludzi, wśród których los ją postawił.
W oddalonej od świata wsi kieleckiej, wśród codziennych kłopotów i trosk, nie traci swoich zainteresowań intelektualnych, a także – obywatelskiego i gorąco zaangażowanego stosunku do spraw społecznych i ogólnokrajowych. Znajduje to wyraz zwłaszcza w części pamiętników wiążącej się z wydarzeniami I wojny światowej, której treścią – poza pewną ilością przeżyć własnych – są sprawy ogólne, mające związek z losem i sytuacją kraju na tle aktualnych wydarzeń światowych.
Nie można również pominąć dodatkowego waloru, którym jest lekkość i barwność stylu, łatwość wypowiadania swoich myśli, umiejętność obserwacji ludzi i aktualnych wydarzeń. Niezmiernie ciekawe są zapiski dotyczące wrażeń z podróży zagranicznych i oglądanych tam zabytków i dzieł sztuki.
I te właśnie obiektywne wartości wpłynęły na to, że treść pamiętników – w powiązaniu z moimi zamiłowaniami pamiętnikarskimi – pochłonęła mnie bez reszty. Początkowo zamierzałam ograniczyć się jedynie do utrwalenia fragmentów szczególnie mnie interesujących ze względu na powiązania z historią rodziny. Wobec bardzo szerokiego ich zakresu – trudno byłoby wydzielić je z całości.
Trudno powiedzieć, co było zasadniczym motorem do wykonania przeze mnie tej niebagatelnej przecież pracy, którą było przepisanie na maszynie przeszło siedmiuset stron. Czy była to moja pamiętnikarska pasja, czy wielki sentyment do Autorki pamiętników, czy też związek z dziejami mojej rodziny i stronami, w których się urodziłam i wychowałam. Być może, że bodźcem do tego była również przemożna chęć utrwalenia dla przyszłych pokoleń tego bogatego materiału obyczajowego i w pewnej mierze już historycznego, tej cząstki przeszłości tak mało im znanej, a niejednokrotnie świadomie wykreślanej z ich pamięci. Pamiętniki te – w obecnej ich formie – nie mogą przetrwać długo. Znać na nich niszczące działanie czasu, tych kilkudziesięciu lat, które mięły od czasu ich pisania. Papier się kruszy, pismo stopniowo zaciera się i blednie. A przecież dzienniki te, obejmujące okres przeszło ćwierćwiecza, nie powinny – ze względu na ich bezsprzeczne walory – ulec zniszczeniu. Byłaby to niepowetowana strata, zarówno dla rodziny, jak i dla zbiorów pamiętnikarskich.
Pomyślałam sobie również, że oddanie obecnemu właścicielowi pamiętników matki ich oryginału łącznie z oprawionym i uzupełnionym fotografiami ich maszynopisem będzie wyrazem wdzięczności za ich udostępnienie i pozwolenie na wykorzystanie przy realizacji zamierzonych przez mnie prac w postaci kronik rodzinnych.
Treść pamiętników urywa się, niestety, w roku 1920. Niepowetowaną stratą jest, że Autorka dalszych dzienników nie prowadziła.
Istnieją piękne filmy telewizyjne, mówiące o „świecie, który nie może zaginąć” – dotyczące świata zwierzęcego zagrożonego zagładą. Czyż nie powinno się również gromadzić, cenić i chronić wszelkich materiałów mówiących o ludziach i świecie, którego już nie ma, a którego wkład w historię, tradycję i kulturę narodu nie był z pewnością bez znaczenia? Świat ten bezpowrotnie już zaginął – gniazda ludzi, w tym świecie żyjących, zostały zniszczone. Na ich gruzach wyrósł świat nowy, mający również z pewnością swe wartości.
A jednak – historia narodu musi posiadać swą ciągłość, bo dopiero całość jego dziejów tworzy narodową tradycję. A dzieje narodu składają się przecież z dziejów poszczególnych grup społecznych, a także rodzin i jednostek.
Pamiętniki Janiny Konarskiej stanowią z pewnością wartość dla zbiorów pamiętnikarstwa polskiego. Kto wie, czy w przyszłości nie będą one stanowić jakiegoś cennego przyczynku historycznego, jakiejś charakterystycznej pamiątki po „świecie, który zaginął”.
Chciałabym jeszcze wnieść trochę informacji o Autorce pamiętników oraz więzach łączących ją z moją rodziną i ze mną osobiście.
Janina z Fuldów Konarska urodziła się 19 lipca 1880 roku. Zmarła w Gdańsku-Wrzeszczu w roku 1948. Powiązania z moją rodziną były dość liczne. We wczesnej młodości była rówieśniczką i przyjaciółką mojej matki, Wandy Poklewskiej-Koziełł, córki właścicieli położonego w Opoczyńskiem majątku Mniszkowa, którego nazwa przewija się często na kartach pamiętników. Po wyjściu za mąż i zamieszkaniu w majątku Kluczewsko, w powiecie włoszczowskim, Janina Konarska była głównym motorem w kupnie przez mojego ojca sąsiadującego z Kluczewskiem majątku Bobrowniki.
I odtąd łączyły się nasze rodzinne stosunki. W Bobrownikach chowała się szóstka niesfornych dzieci, z których ja byłam najmłodsza. W Kluczewsku dzieci było troje, w tym najmłodszy Andrzej, obecny właściciel pamiętników matki.
Wiele lat później przyszło dodatkowe powiązanie – moje małżeństwo z kuzynem kluczewskiej młodzieży, Andrzejem Konarskim. Małżeństwa tego Autorka pamiętników była gorącą rzeczniczką. Zaczęłam wówczas nazywać Autorkę ciocią i tak też dotychczas w myślach swoich ją nazywam. Od dziecka darzyłam ją dużym sentymentem i szacunkiem.
Po wybuchu II wojny i ewakuacji z Warszawy Banku Polskiego, gdzie w tym czasie pracowałam, przebyłam wraz z innymi pracownikami tej instytucji daleką drogę aż do Łucka. Na dalszą drogę, za granicę, nie zgodziłam się ze względu na obawę rozłączenia z rodziną, o której losach nie wiedziałam. Drogę powrotną odbywałam na uciekinierskim wozie zaprzężonym w dwa zabiedzone konie, którymi całą drogę powoziłam. Droga ta, którą odbywałam razem z moją roczną wówczas córeczką Anią i jej opiekunką, a także z innymi rozbitkami wojennymi, stanowi odrębny rozdział mojego życia, zakończony pobytem w Lublinie. Pewnego poranka, w jednym z kościołów lubelskich, spotkałam się zupełnie przypadkowo z ciotką Janiną. Radość nasza ze spotkania była tak wielka, że wymieniane w kościelnej ławce urywane wiadomości o sobie i rodzinach wzbudziły oburzenie ze strony jakiejś miejscowej dewotki. Dodać trzeba, że właśnie to spotkanie stało się w dużej mierze zrządzeniem losu, które pozwoliło mi na stosunkowo szybkie połącznie się z rodziną.
Minęło parę lat – ciężkich lat wojennych. Nie było wówczas możliwości częstych kontaktów między rozsianymi po świecie ludźmi. Wiedziałam, że Kluczewsko zostało przejęte pod zarząd niemiecki. Właściciela, którym był najstarszy syn Autorki, Stanisław, usunięto wraz z rodziną.
W marcu 1944, kiedy związane z pracą konspiracyjną okoliczności zmusiły nas do pozostawienia domu z całym dobytkiem i natychmiastowego opuszczenia Warszawy i kiedy znaleźliśmy schronienie w gościnnych ścianach oleszyńskiego dworu – los zetknął mnie znowu z ciotką Janiną. Nie opuściła ona ukochanego Kluczewska. Zamieszkała w małej izdebce w domu dawnego służącego. Pozbawiona wszelkich wygód, do których była przyzwyczajona, oddalona od najbliższych, zachowała nadal swą godność i pogodę ducha. W skromnym pokoiku, wypełnionym fotografiami i drobnymi pamiątkami rodzinnymi, witała mnie ta sama wytworna pani, z tym samym serdecznym uśmiechem, którym przyjmowała mnie dawniej jako pani kluczewskiego dworu.
Bywałam wtedy w Kluczewsku dość często, nie tylko prywatnie, lecz również w sprawach związanych z pracą konspiracyjną. Ciotka Janina była wówczas komendantką placówki Wojskowej Służby Kobiet, działającej w ramach Armii Krajowej. Przyjeżdżałam zwykle sama, bryczką. Nieraz też woziłam ciotkę tym trzęsącym się wózkiem po leśnych drogach, pełnych korzeni i wykrotów – i drżałam o jej zdrowie. Widziałam, jak kruche były jej siły.
Na jednej z odpraw naszej kobiecej służby wojskowej, prowadzonej przez komendanta Okręgu Kieleckiego, pułkownika „Jura”, został podkreślony obowiązek przestrzegania przy wszystkich kontaktach służbowych przyjętych form wojskowych. Myśl, że ciotka Konarska, osoba starsza i tak przeze mnie szanowana, miałaby stawać przede mną na baczność, wzbudziła mój wewnętrzny opór. Wbrew wszelkim regułom i wojskowym zwyczajom powiedziałam: „Ja jedną z komendantek placówek w rękę całuję!”. Dostało mi się jakieś ostre słowo, ale – wbrew rozkazom – zwyczajów swoich nie zmieniłam.
Potem, po wojnie, losy zetknęły nas jeszcze raz. Ciotka mieszkała razem z najstarszym synem, jego żoną i dziećmi w Gdańsku-Wrzeszczu, ja – w Sopocie. Kiedy w 1948 roku dowiedziałam się o jej śmierci, kiedy byłam na jej pogrzebie, poczułam, że umarł ktoś, do kogo byłam szczerze przywiązana, kogo ceniłam – jako człowieka wielkiego serca i charakteru.
Warszawa, wrzesień 1972
Teresa z Bzowskich Konarska
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji ebooka.