- W empik go
Dziedzictwo - ebook
Dziedzictwo - ebook
"Dziedzictwo" Evy Tvrdej to powieść otwierającą śląską trylogię autorki, która przenosi nas do Kraiku Hulczyńskiego na Śląsku Opawskim. Opowiada o ciężkich losach kobiet pogranicza od lat 30-tych XX wieku do upadku komunizmu w ówczesnej Czechosłowacji.
Tłumaczenie: Karolina Pospiszil
Fragment:
Agnes była zagubiona, nie wiedziała, co robić, nie miała się nawet kogo zapytać. Jej siostry czuły się podobnie, sąsiedzi zamknęli się w sobie, mało kto miał odwagę cokolwiek oceniać czy krytykować. Odniosła wrażenie, że w Darkovicach panuje strach. W powietrzu wciąż wisiała groźba konfiskaty mienia i przymusowego przesiedlenia gdzieś do Czech. Dlatego też, podobnie jak większość ludzi wokół, zaciskała zęby i starała się jakoś spełniać oczekiwania nowej władzy. Zniosła wiele, ale kiedy chcieli jej wziąć pole i bydło, powiedziała dość. Ani Czesi przed wojną, ani Niemcy w trakcie wojny, ani Rosjanie po wojnie nie wzięli jej majątku. Teraz są tutaj komuniści i chcą jej zabrać wszystko, dzięki czemu żyje.
(...)
Szkoła i nauczyciel mówiący po czesku. Nie rozumiała go, tylko wpatrywała się w obrazki, które im pokazywał, a kiedy były rachunki, liczyła. Uśmiechnęła się. Właściwie to nigdy nie potrzebowała czeskiego. Nigdy nie pojechała dalej niż do Opawy, a wszędzie w okolicy mogła się dogadać „po naszymu”. Znała też niemiecki, ale ten tutaj znał byle kto. Były czasy, kiedy niemiecki był jej potrzebny, ale one już dawno minęły. Dawno? Heda się rozmarzyła. Już dawno nie myślała o swoim pierwszym mężu. Jego obraz był już zamazany, zostało tylko jakieś mętne wspomnienie… i uczucie. Wyszła za mąż, gdy miała osiemnaście lat. Ślub był w trzydziestym ósmym. Zapowiedzi były jeszcze za Czecha, ale ślub już za Niemca.
Nota o autorce
Eva Tvrdá – urodzona w 1963 r. w Opawie; czeska pisarka, studiowała na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Ostrawskiego, następnie uczyła w szkole podstawowej w Beneszowie Dolnym (Dolní Benešov). Od kilku lat skupia się przede wszystkim na pracy pisarskiej. Jest zamężna, ma dwóch synów, mieszka w Szylerzowicach (Šilheřovice) niedaleko Ostrawy.
Książka ukazała się w ramach serii CANON SILESIAE - Ślōnske dzieje (nr 6).
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65558-05-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnej słonecznej niedzieli roku tysiąc dziewięćset trzydziestego trzeciego długie czekanie Agnes nareszcie dobiegło końca. Miała wyjść za mąż. Swaty się skończyły, wszystko już ustalono. Matka się uśmiechała, siostry Agnes – Maryčka i Trudka – wygłupiały się, a spochmurniały ojciec żuł tytoń. Maryčce, drugiej w kolejności, spadł kamień z serca, bo w końcu sama mogła zacząć myśleć o ślubie. Dziewczynom wydawało się, że uśmiechnęło się do nich szczęście.
Agnes uprzątnęła naczynia ze stołu i stanęła przy zlewie. Sama umyła naczynia ze swatów. Swaty! Bała się, że rodzice się nie dogadają, ale wszystko poszło gładko. Może nawet zbyt gładko. Wzdrygnęła się, próbując odegnać czarne myśli. Wiedziała, że problemy muszą się pojawić. Jeśli nie teraz, to później. Jakie? Agnes przymknęła oczy. Z Karlem u boku poradzi sobie ze wszystkim.
Zaczęła wspominać swoją babcię. Od maleńkości uczyła ją, że kobieta ma pracować. „Baba jest tylko do roboty” – mawiała. Agnes miała wrażenie, jakby w tym zdaniu pobrzmiewa krzywda, ale wierzyła, że Karel jest inny niż dziadek czy ojciec. Czuła, że bardzo ją kocha. Babci i matce mężów wybrano, Agnes zdecydowała sama. Cieszyła się na myśl, że będzie mieć swój dom, swoją rodzinę i że będzie sama sobie panią. Co prawda opuści rodzinny Benešov, ale wierzyła, że sobie poradzi.
– Wiesz, dziewucho, że idziesz do majątku? – zapytała się jej dzisiaj przyszła teściowa, mierząc ją wzrokiem.
– Tak, ja żadnej pracy się nie boję – łagodnie odpowiedziała Agnes, ale w duchu się śmiała. Majątek! Jak wzniośle nazywała to swoje gospodarstwo. Ona sama inaczej sobie wyobrażała majątek. Taki Moravec to jest majątek. Ogromny budynek ze stodołami, chlewami i stajniami stojący pośród rozległych pól. Rodzice Karla mieli tylko gospodarstwo, co prawda większe niż domek, w którym dorastała Agnes w Benešovie, ale nie było to nic zapierającego dech w piersiach.
Agnes się rozmarzyła. Już za parę miesięcy jako Agnes Kocurova będzie zmywać naczynia w Darkovicach. Widziała samą siebie w białym fartuchu, włosy spięte w kok, i ona – we wzorowo wysprzątanej kuchni szoruje garnki. Cieszyła się. U Kocurów była tylko raz, kiedy Karel przedstawiał ją jako swoją narzeczoną. Podwórze było posprzątane, w chlewie buczały zwierzęta, ogród wyglądał na zadbany. Mieli też pole i kawałek lasu, ale tego już nie widziała. Będzie jej lepiej. Nawet jeśli temu gospodarstwu daleko do majątku.
Przestała bujać w obłokach, wróciła myślą do domu swoich rodziców, skończyła myć ostatni talerz, wylała wodę ze zlewu do wiadra i wzięła się do wycierania naczyń. Jej matka i siostry o czymś rozmawiały, ale były zbyt daleko, by mogła je usłyszeć.
– No, nie wiem – odezwał się ojciec – czy przyzwyczaisz się do tych Darkovic. Benešov to miasto, a Darkovice są małe, nawet pociąg tam nie dojeżdża, to tylko wieś.
Zdziwiona Agnes obróciła się w jego stronę.
– Tak – wtórowała mu matka. – I nikogo tam nie znasz, będziesz tam sama. Darkovice są daleko.
– Czemu mi to mówicie dopiero teraz? Jeszcze wczoraj siedzieliście cicho…
– Ja, ja – ojciec pokiwał głową. – Zdecydowałaś sama, myśmy cię do niczego nie zmuszali.
– To po co takie gadanie? – wyszeptała Agnes. – Mama przecież przyszła z Bohuslavic.
– Ale Bohuslavice są rzut beretem, przecież wiesz…
Skąd nagle tyle trosk?
Nie spodobali się im – przeszło Agnes przez myśl, zaczęła się bać. Wiedziała, że wszystko szło zbyt gładko.
– Karel się wam nie podoba – powiedziała na głos.
– Co ty wygadujesz? – zdziwiła się matka.
– Tak. Wczoraj nic nie mówiliście, a dzisiaj coś wam nie sztymuje.
– Nieprawda. Będziesz mieć wspaniałego męża, piękną chałupę… Ale będziesz daleko, bardzo daleko… – wzdychała matka. Nie podobała się jej teściowa. Za każdym razem, gdy wyobrażała sobie Agnes w jej towarzystwie, po plecach przebiegał jej dreszcz. A z Darkovic nie będzie mogła pobiec do domu, żeby się poskarżyć.
Agnes czuła, że coś jest nie w porządku. Skończyła wycierać i układać naczynia.
– Pójdę do Bětki – powiedziała.
– Teraz? – zdziwił się ojciec.
– Wrócę przed zmrokiem – uśmiechnęła się Agnes.
Ubrała się i raźnym krokiem ruszyła w drogę. Bětka, kuzynka, mieszkała w Bohuslavicach, w sąsiedniej wsi. Agnes przeszła obok szkoły, potem przez tory i dalej maszerowała ulicą. Nie chciała odwiedzić Bětki, choć i tak będzie musiała do niej wpaść, na wypadek, gdyby rodzice się kiedyś o to pytali.
Ściskała w dłoni kilka monet, serce waliło jej jak młotem. Może przez ten szybki chód, a może z emocji. Agnes zmierzała do starej wieszczki. Chodziło do niej dużo kobiet, a Agnes już od jakiegoś czasu zastanawiała się, czy i ona powinna poznać swoją przyszłość. Wciąż się wahała. Dzisiaj, gdy wyczuła obawy matki, zdecydowała się w mgnieniu oka. Musiała wiedzieć, co ją czeka. A jeśli da się nieszczęściu jakoś zapobiec, spróbuje to zrobić.2
Agnes miała serce w gardle. Stała przed małym domkiem na końcu Bohuslavic i zbierała się na odwagę, żeby zapukać.
Nagle drzwi się otwarły. Stała w nich staruszka, którą Agnes widywała czasem podczas wizyt u cioci. Wszyscy się tej starowinki bali, ale w trudnych chwilach do niej chodzili. I to z całej okolicy.
– Czego chcesz? – zapytała bez słowa powitania.
– Ja? – wydukała Agnes
– No ty. Wejdziesz?
Agnes przytaknęła.
Starsza kobieta odsłoniła wejście i wpuściła młodszą do środka.
Agens weszła do domku, rozglądała się po nim spłoszonym wzrokiem. Jak wygląda mieszkanie wiedźmy? Węże, żaby, czarny kot? Mocniej owinęła się ciepłą czarną hytą*, bała się.
Po co tu przyszłam? – łajała się w duchu, ale szła dalej, do głównej izby. Zaskoczona spostrzegła, że wygląda tu jak wszędzie, jak w każdym domu. Biały kredens, stół i krzesła, w oknie koronkowa firanka, pod oknem kanapa.
– Więc czego chcesz? – po raz kolejny zapytała się wieszczka.
– Karty – rzekła Agnes. – Chcę znać swoją przyszłość.
– Tak? A po co?
– Wychodzę za mąż i chcę wiedzieć, co mnie czeka.
– A chcesz go za męża?
– Chcę, ale się boję – chwilę się zawahała. – Nie wiem właściwie czego. Mieliśmy dzisiaj swaty, a rodzice byli tacy jacyś dziwni… Nic nie mówili, ale czuję, że coś im się nie podoba. Boję się.
Wróżka spojrzała na nią zamyślona.
– Zapłacisz mi dziesięć koron. Masz tyle?
– Aż tyle? – westchnęła Agnes.
– Tyle. Nadal chcesz?
Agnes przytaknęła.
– Dobrze. Usiądź.
Agnes usiadła przy stole i czekała. Zdała sobie sprawę, że nie wie nawet, jak się do tej kobiety zwracać. Nie znała jej nazwiska, wiedziała tylko, że mówiono o niej „Hana”, ale czy wypadało tak się do niej zwracać, po imieniu? Raczej nie. Agnes siedziała jak na szpilkach. Hana usiadła naprzeciwko i wyciągnęła z szuflady talię kart. Chwilę je tasowała, po czym rozłożyła przed Agnes ich wachlarz.
– Wybierz dziesięć z nich. Lewą ręką.
Agnes drżącą ręką wybierała karty. Kiedy wyciągnęła ich już dziesięć, uspokoiła się. Już. Tak jest, za chwilę będzie wiedzieć. W końcu spojrzała Hanie w oczy. Zdziwiło ją, że zobaczyła w nich głębię i spokój.
– Tak… Pokaż się – rzekła Hana i rozłożyła karty.
Agnes wpatrywała się uparcie w obrazki, które pojawiły się na stole. Nigdy nie widziała podobnych kart.
– Jeśli teraz za niego nie wyjdziesz – powiedziała Hana – już zostaniesz sama. Jeśli jednak za niego wyjdziesz, nie będzie lekko. Mąż za granicą, dzieci się co prawda urodzą, ale będziesz na nie czekać. Wyraźniej niż męża widzę teściów, z nimi będziesz żyć.
– A co Karel?
– To on? Karel?
Agnes przytaknęła.
– Kochasz go, on ciebie też. To dobry początek. Potem zawsze jest pod górkę. Ale ta miłość to szczęście.
– Więc będą problemy?
– Każdy ma jakieś – rzekła Hanna. – Którąś mąż bije, inny wszystko przepije, jakaś inna musi wyjść za tego, kogo wybiorą rodzice… Ty masz miłość i będziesz mieć dzieci. Kobieta nie może więcej chcieć od życia.
Agnes się rozpłakała.
– Nie płacz – powiedziała Hana. – Wolałabyś zostać na garnuszku u rodziców?
Agnes szybko pokręciła głową.
– Nie wiem.
– Samotna kobieta to nic dobrego. Kobieta potrzebuje męża i dzieci, to jest twój los, więc nie płacz.
– Mam za niego wyjść? – pytała Agnes przez łzy.
– To jest najlepsze, co możesz zrobić.
– Ale przecież czekają mnie problemy…
– Los da ci to, czego potrzebujesz. A zmartwienia ma każdy.
– Każdy?
– Życie bez zmartwień to nie życie.
Agnes była rozczarowana. Miała nadzieję, że karty pokażą jej piękną przyszłość, taką, jaką sobie wyśniła. Wzorowe gospodarstwo, dobry mąż, kupa zdrowych dzieci…
– Ile będę miała dzieci?
– Wystarczająco.
– Ile?
– Sama zobaczysz. Dzieci na pewno będą.
–A mąż za granicą? To Karel? Karel jest przecież z Darkovic i pracuje na kopalni w Petřkovicach.
– Chodzi o męża. Będzie za granicą. Dzisiaj nie potrafisz dojrzeć wszystkiego.
Hana widziała w kartach dużo więcej, ale nie mogła wyjawić szczegółów. Agnes była zbyt młoda. Zresztą może z czasem wróżba się poprawi.
– Aż tak dużo to się nie dowiedziałam – stwierdziła młoda kobieta.
– Nie? Powiedziałam ci, że jeśli wyjdziesz za mąż, zrobisz dobrze. A przecież po to tu przyszłaś.
– Właściwie tak – westchnęła Agnes. – Ale tak sobie myślałam… W sumie to jedno sobie myślałam.
– Każdy w młodości wyobraża sobie, że znajdzie szczęście, miłość i radość. A jak myślisz, ilu znajduje to wszystko?
Agnes wzruszyła ramionami.
– To zależy od ciebie, nikogo innego.
– Ode mnie? Przecież dopiero co mi pani pokazała, że czeka mnie tyle zmartwień…
– Ale też dary, miłość i dzieci. Przeżyjesz, co zechcesz. Ból albo radość, to ty wybierasz.
Agnes wydawało się, że nie rozumie Hany. Zapłaciła jej i szybko się pożegnała. Wieszczka zebrała pieniądze ze stołu i odprowadziła młodą kobietę do drzwi.
– Szczęścia, młoda panno – powiedziała na pożegnanie.
– Dziękuję – szepnęła Agnes.
Wyszła. Mocniej opatuliła się hytą i już się nie oglądała za siebie. Słowa Hany towarzyszyły jej w drodze do domu. Marsz jednak nieco przegonił bolesne myśli. Miłość i dzieci. Może to naprawdę wszystko, co kobieta może w życiu dostać. A ona to dostanie.
Czego więc się boi?
Jeszcze mocniej owinęła się hytą. A kiedy chwytała klamkę drzwi domu swoich rodziców, była już spokojna.
* Hyta – element stroju ludowego Kraiku Hulczyńskiego, w Polsce hyta występuje m.in. w stroju raciborskim. Jest to duża chusta wełniana, zwykle w ciemnym kolorze, rodzaj narzuty na plecy; w innych częściach Śląska podobne funkcje pełnił plejt/plajt . Ten i kolejne przypisy pochodzą od Tłumaczki.3
Agnes otwarła oczy. Najpierw pomyślała o Johanie. O jego upartym spojrzeniu, przed którym nie można było się schować, jego wielkich niespokojnych rękach i wszystko wiedzącym uśmiechu. Spojrzała na łóżko, na miejsce obok siebie. Karel spał i nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego żona rano po nocy poślubnej myśli o jego bracie. Po nocy poślubnej. Agnes poczuła wstyd. Oczekiwała CZEGOŚ. Noc poślubna miała być jak trzęsienie ziemi, miała z niej zrobić kobietę. A co się stało? Wszystkie pragnienia rozpłynęły się w momencie, gdy pijany Karel padł na łóżko. Agnes z płaczem ściągnęła mu buty, spodnie, marynarkę i koszulę, ale nic go nie obudziło. Przez chwilę wpatrywała się w zwalistą sylwetkę z wygiętą do tyłu głową. Czy to wszystko? Boże, jeśli tak wygląda życie mężatki… Później jednak wślizgnęła się do łóżka obok swego męża i starała się zasnąć. W końcu się udało.
Ranek. Agnes pełna niepokoju zdała sobie sprawę, że Johan ją jakoś urzekł. Jednocześnie ją obrzydzał, odpychał i w jakiś magiczny sposób przyciągał. Trzęsła się ze strachu, bo przeczuwała, że coś się tu święci, coś, nad czym nie będzie w stanie zapanować.
Umyła się, uczesała, doprowadziła się do ładu i odważyła się w końcu wyjść z izby, która przypadła jej i Karlowi. Może powinna poczekać, aż się Karel obudzi, ale mogło to trwać całą wieczność. A dobra gospodyni wstaje wcześnie. Dobra gospodyni. Jeszcze kilka dni temu wyobrażała sobie, jak pięknie będą z Karlem gospodarzyć. Dzisiaj już wiedziała, że coś będzie inaczej. Jeszcze wczoraj o tej porze była wesoła i szczęśliwa. Cała rodzina znowu w komplecie, jedzenie, picie, zabawa. Mówi się przecież, że jakie wesele, takie całe późniejsze życie. A wesele było piękne. Bardzo piękne. Aż do wieczora, gdy przyszli do domu… Agnes się wzdrygnęła. Teściowa posadziła ją przy stole i zaczęła swoje kazanie. Pouczała ją, jak ma się zachowywać, co ma robić, kogo słuchać. Wyszło na to, że Agnes miała słuchać wszystkich. Ale ma tu robić za służącą? Gospodarstwo będzie przecież kiedyś należeć do Karla i to ona będzie tutaj gospodynią.
Agnes zdecydowanie chwyciła klamkę drzwi kuchennych. Była gotowa walczyć o szacunek i pozycję.
– Dzień dobry – powiedziała głośno.
W kuchni była tylko teściowa. Stała przy piecu i przygotowywała obiad.
– Dobry – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od garnków.
Agnes z jej pochylonych nad piecem pleców wyczytała niechęć. To jednak zamiast strachu wzbudziło w niej determinację. Nie, nie będzie się tutaj bać. Podeszła do pieca, postawiła garnek z wodą na palniku i zaczęła robić meltę*. Potem pokroiła chleb i przygotowała masło, położyła na stół talerz pełny wczorajszych kołaczy. Żadna z kobiet nie odezwała się ani słowem. Kiedy atmosfera stała się już nie do wytrzymania, otwarły się drzwi i napięcie opadło. Jednak nie na długo. Do kuchni wszedł Johan. Agnes pobladła. Nalała sobie do kubka meltę i usiadła po drugiej stronie pieca.
Johan usiadł przy stole i zamyślony obserwował Agnes. Ukroił sobie pajdę chleba, posmarował ją masłem i posolił.
– Gdzie jest Karel? – zapytał.
– Śpi – rzekła Agnes, ale wpatrywała się w kubek z meltą.
– Obudź go – rozkazał jej Johan.
Agnes spojrzała na niego zdziwiona.
– Śpi – odpowiedziała i znowu utkwiła wzrok w kubku.
– Obudź go – powiedział Johan wyraźnie ostrzej.
Agnes chciała zaoponować. Ale czy mogła? Kątem oka spostrzegła, że teściowa przestaje mieszać w garnku i patrzy na nią.
Powoli wstała, położyła kubek na stół i odeszła do swojej izby. Policzki ją paliły, a w głowie huczało.
– Karle! – zatrzęsła mężem. – Masz wstać…
– Co? – zachrypiał Karel. – Co się dzieje?
– Johan kazał mi cię obudzić.
– Johan? Czego chce?
– Nie wiem.
Agnes usiadła na łóżku. Była wściekła. Liczyła się z tym, że będzie musiała słuchać teściów i męża. Ale czy Johan też jej będzie rozkazywać?
Karel, czkając, wygrzebał się jakoś z łóżka. Agnes obserwowała go ze złością. Powinien się za nią wstawić. Zamiast tego jest pijany, ledwo chodzi, wygląda jak siedem nieszczęść. Agnes przeszedł dreszcz. Ten dom przyniesie jej nieszczęście. Jest tutaj niecały dzień, a już odczuła tyle niechęci… Teściowa jej nienawidzi, Johan prowokuje, a Karel, jak się wydaje, nie ma tu nic do powiedzenia. Rozkazuje mu nawet jego młodszy brat.
Karel w końcu odświeżył się na tyle, by móc wyjść do kuchni.
– Dzień dobry – grzecznie pozdrowił matkę i brata.
Agnes nalała mu do kubka meltę i chciała podać chleb, ale teściowa ją ubiegła. Agnes zacisnęła zęby, wzięła swój kubek i znowu usiadła przy piecu.
– Śpisz jak pan – wyrzucał Karlowi Johan.
Agnes ze zdziwieniem spostrzegła, że Karel spuszcza głowę. Wstydzi się?
– Wiesz, że musimy zrobić wszystko, żebyśmy mogli tam iść po południu.
– Gdzie? – zapytała Agnes.
– Mamy swoje obowiązki…
– Obowiązki? Jakie? Przecież moja rodzina przyjedzie na poprawiny.
Po twarzy Johana przebiegł złośliwy grymas.
– Gdzie pójdziemy, Karle? – zapytała Agnes.
– Ona też idzie? – spytał Johan.
Karel wciąż milczał. Gryzł chleb, popijał meltę i patrzył przed siebie.
Agnes było do płaczu. Czy tak właśnie wygląda małżeństwo? Siedzi tutaj przy piecu, poniżona, i czeka. Na co właściwie?
– No, idź posprzątać chlew – rozkazała jej teściowa.
Agnes dopiła kawę, położyła kubek na stół i uparcie wpatrywała się w Karla. Ten udawał, że jej nie widzi. Zdusiła w sobie wściekłość i wyszła na dwór. Po południu przyjadą rodzice i siostry. Pomyślała, że najchętniej odeszłaby z nimi z powrotem do Benešova. Wzięła się do pracy. Po chwili zdała sobie sprawę, że jest niedziela i że powinna pójść do kościoła. Jak mogła o tym zapomnieć?! Ożyła. Przyłożyła się, żeby szybciej skończyć. Zrobiła, co miała zrobić, umyła się przy studni na podwórku i pospieszyła do kuchni.
– Idzie ktoś do kościoła? – zapytała teściową.
Ta spojrzała na nią zdziwiona.
– Dzisiaj?
– Przecież jest niedziela.
– Mamy dużo pracy.
– Ale ja muszę iść.
– Jak musisz, to musisz. Ale kościół jest dopiero w Haci**, to wiesz.
– Wiem – odpowiedziała Agnes. – Często chodzę do kościoła – starała się to wszystko jakoś wyjaśnić.
– Przecież my też, o nic się nie bój – odcięła się jej teściowa.
Agnes nie chciała już nic mówić, ale musiała się zapytać o Karla. I tak samo jak wcześniej, usłyszała w tonie docinki:
– Jest w lesie. Dużo tu do roboty – jakby teściowa chciała dać jej do zrozumienia, że do kościoła chodzą tylko lenie.
Agnes, wzdychając, zawiązała chustkę, do ręki wzięła modlitewnik i wyszła z domu.
Droga do kościoła była długa. Między polami wiał wiatr. Było lato, ale Agnes skostniała. Czuła w sobie niechęć całego domostwa i chłód Karla. Mimo to uparcie patrzyła przed siebie. Cieszyła się na ten kościół, na chwilkę spokoju, gdy w czasie kazania proboszcza będzie mogła poukładać sobie wszystko w głowie. Kościół w Haci stał na wzgórzu, było go widać z daleka. Agnes patrzyła na niego, do piersi przyciskała modlitewnik i desperacko pragnęła szczęścia. Szczęścia dla siebie, Karla i swoich dzieci. Pierwszy jej dzień jako zamężnej kobiety. Boże, pozwól, by chociaż to popołudnie było dobre.
Czy jestem mężatką, skoro w nocy do niczego nie doszło? – przebiegło Agnes przez myśl. Przecież nikt o tym nie wie. Tylko ona sama. Ale co jeśli…? Karel miał ją parę razy jeszcze przed ślubem. W stodole, na miedzy, w lesie. Małżeńskie łoże miało wszystko uświęcić. Czy to, że do niczego nie doszło, wróży nieszczęście? Agnes się przeżegnała. Byle Karel był zdolny spłodzić dziecko. W domu się za nią nie ujmie, to zrozumiała już rano, ale…
Agnes doszła do kościoła. Usiadła w jednej z ławek i czuła na sobie spojrzenia. Powinna tu być z Karlem. Jak mógł pójść do lasu w niedzielę? Poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Zaczęła się modlić i modliła się przez całą mszę. Może Bóg nie będzie się gniewać, że myśli tylko o sobie i o Karlu.
Daj Boże, żeby się wszystko poukładało, daj Boże, żebyśmy byli szczęśliwi, daj Bóg, żeby się wszystko poukładało…
Agnes wyszła z kościoła jak w transie. Kurczowo trzymała modlitewnik i zdecydowanym krokiem szła do domu.
– No, w końcu jesteś – przywitała ją z wyrzutem teściowa. – Nakryj do stołu, będzie obiad.
Agnes posłusznie nakryła do stołu i zwołała wszystkich na obiad. Przy posiłku znów wyczuwała nieznośne napięcie.
– Po południu nie będzie mnie w domu – rzekł Karel przed siebie.
Agnes zastygła. To było do niej?
– Ale będą poprawiny… – cicho zaprotestowała.
Johan mierzył ją spod na pół przymkniętych powiek. Czuła, że go nienawidzi.
– Mamy pracę – rzekł Karel.
– Pracę? – zdziwiła się Agnes.
Co się tu dzieje?
Wszyscy mieli uroczyste miny, tylko teść był nieswój. Ale on, jak się dziś Agnes wydawało, nie ma tu nic do powiedzenia. Podobnie jak Karel. Oboje musieli się słuchać. W tym domu rządzili teściowa z Johanem. Agnes zmroziło na tę myśl.
– Jaką pracę? – chciała wiedzieć.
– Nie mogę o tym rozmawiać – odpowiedział jej mąż.
Johan nadal ją obserwował zmrużonymi oczami.
Agnes jednak nie miała zamiaru ustępować.
– Jestem twoją żoną – przypomniała nie tylko Karlowi, ale i całej rodzinie.
– Dobra żona nie wtrąca nosa w nieswoje sprawy – pouczyła ją teściowa. – Mąż wie, co ma robić.
Agnes zacisnęła zęby. Milcząc, dojadła obiad i wzięła się do zmywania. Posprzątała kuchnię, przygotowała ciasta i słodycze, rozłożyła wyszywany obrus i poszła się doprowadzić do porządku.
Karel założył ślubny garnitur.
– Ten garnitur nie jest potrzebny – rzekła Agnes. – Moi…
– Nie będzie mnie w domu – zbył ją Karel.
– Karle, ale przyjadą do nas.
– Będziesz tu ty, no i mama z tatą. To musi wystarczyć.
– Gdzie idziesz? – spytała.
– Z Johanem.
– Ale gdzie?
– Nie twoja sprawa – spochmurniał.
– Jak to nie? Jestem twoją żoną.
– Więc staraj się, żeby wszystko było w porządku. Gdzie byłaś przed południem?
– Przecież w kościele. Miałeś tam iść ze mną.
Karel założył marynarkę i szykował się do wyjścia.
– Karle, ja tutaj nie jestem służącą. Jestem twoją żoną – powiedziała.
– Nie mogę ci nic powiedzieć, muszę już iść – rzucił Karel i wyszedł.
Agnes wygładziła narzutę na łóżku i ledwo powstrzymała się od płaczu.
Gdy przyszli rodzice z siostrami, nie potrafiła im wyjaśnić, gdzie jest Karel. Teściowa trzymała ich na dystans i dawała do zrozumienia, że ich odwiedziny jej przeszkadzają. Nic dziwnego, że rodzice szybko zebrali się do domu. Na dworze usiedli na wóz, do którego były zaprzęgnięte krowy, i się pożegnali.
– Pojadę kawałek z wami – rzuciła Agnes i wskoczyła na wóz.
Ojciec popędził krowy i wóz wolno zaczął się toczyć. Agnes przymknęła oczy i wyobrażała sobie, jak by było wspaniale, gdyby mogła stąd odjechać na zawsze. Jeszcze wczoraj cieszyła się na myśl o nowym domu, dzisiaj czuła rozczarowanie. Ale wraz z kolebaniem wozu na nierównej drodze znikały gdzieś gorycz i żal. Za Darkovicami zeskoczyła z wozu i pożegnała się z rodzicami.
– Wszystko się jakoś ułoży – rzekła jej matka.
– Co? – zdziwiła się Agnes.
– Wszystko. Wyglądasz na nieszczęśliwą, ale przyzwyczaisz się, zobaczysz. Nie zapomnij, że kiedyś ty będziesz panią w tym domu. Karel jest najstarszym synem. Masz tutaj dużo pracy, ale ty umiesz pracować, więc się nie bój.
Matka zrobiła jej znak krzyża na czole i się uśmiechnęła.
– Z Bogiem – pożegnała się.
Ojciec na nią spoglądał prawie że srogo, potem jednak przeniósł wzrok na krowy i znowu je przynaglił. Wóz ruszył i powoli oddalał się od Agnes.
Agnes stała na wzórzu jak słup soli. Nic nie powiedziała, a oni mimo to zrozumieli. Zrozumieli, ale nie pomogli. Teraz to pojęła: nikt jej nie pomoże. Jeśli nie chce skończyć jako służąca we własnym domu, musi sama sobie pomóc.
Straciła wóz z oczu. Odwróciła się i ruszyła do domu. Tak, teraz jej dom jest w Darkovicach. Nie może uciec, musi podjąć rękawicę i walczyć. Walczyć o siebie, Karla, o swoje dzieci. Skoro tak ma być, tak będzie.
Z darkovickiego rynku doszły ją jakieś krzyki. Agnes przyspieszyła. Przyszła akurat w chwili, gdy Johan oddawał hołd fladze ze swastyką. Flaga wznosiła się, a Johanowi oczy błyszczały z zachwytu. Wokół niego stała grupa młodzików, wśród nich także Karel. Kiedy już flaga była na szczycie masztu, Johan odwrócił się do tej grupki i zbierających się wokół gapiów.
– Chwała Trzeciej Rzeszy! – krzyknął. – Hitler nas oswobodzi od Czechów! Nie jesteśmy Czechami! Jesteśmy częścią narodu niemieckiego!
Jego okrzyki zagłuszały gorące brawa zgromadzonych tu ludzi.
Tak – pomyślała Agnes – to mój pierwszy dzień małżeństwa.
Z nienawiścią patrzyła na Johana. Dlaczego wciąga w to jej męża? Karel przestępował z nogi na nogę, miał wzrok wbity w ziemię. Agnes się wydawało, że ją zauważył.
Na rynku pojawili się żandarmi. Trudno powiedzieć, skąd się tu nagle wzięli. Agnes się wystraszyła, bo zaczęli aresztować zgromadzonych. Pierwszy był oczywiście Johan. Potem inni. Niektórym udało się uciec, ale Karla zabrali. Zachmurzona Agnes spojrzała na niego. Karel zaciskał zęby i patrzył na nią z niechęcią. Agnes przeszła przez rynek i kierowała się dalej do domu.
– Karel i Johan powiesili na rynku flagę z hakenkrojcem – rzekła teściowej. – Aresztowali ich. Obu.
Teściowa straciła na chwilę dech, aż usiadła.
Agnes spojrzała na zlew, potem na stół. Naczynia nieumyte, stół nieposprzątany. Przebrała się w domowe ubranie i wzięła się do porządków. Jutro tu porządnie posprząta. Wymiecie stąd najmniejszy nawet brud i zacznie się zachowywać jak gospodyni. O Karlu nawet nie pomyślała. Dopiero wieczorem, gdy położyła się w pustym łóżku i zdała sobie sprawę z tego, że czeka ją druga małżeńska noc. I że ta noc nie będzie ani trochę lepsza od pierwszej.
Za kogo to wyszła?
* Melta – rodzaj kawy zbożowej, mieszanka korzenia cykorii, buraka cukrowego, jęczmienia i żyta.
** czes. Hat’