Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziesięciu tańczących facetów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 marca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
16,99

Dziesięciu tańczących facetów - ebook

Kolejna książka w serii Biblioteki Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Historia najsłynniejszych tancerzy w dziejach baletu spisana przez wybitnego znawcę tematu, dziennikarza "Rzeczpospolitej", Jacka Marczyńskiego. Sylwetki m.in. NIżyńskiego, Balanchine'a i innych.

Książka należy do serii: Biblioteka Teatru Wielkiego – Opery Narodowej

Kategoria: Kino i Teatr
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61432-72-2
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WIERZĘ W POWRÓT DO PIĘKNEJ FORMY Rozmowa z Krzysztofem Pastorem, choreografem, dyrektorem Polskiego Baletu Narodowego

Kto był pana baletowym mistrzem?

Trudne pytanie, bo nie było jednego artysty, który wywarłby na mnie decydujący wpływ. Z upływem lat niewątpliwie coraz bardziej cenię George’a Balanchine’a, przede wszystkim za to, że dorastał pod wpływem silnej tradycji rosyjskiego baletu romantycznego, a potem zdołał odrzucić tę konwencję. To był ogromny krok w rozwoju sztuki baletowej, z czego w Polsce nie do końca zdajemy sobie sprawę. My często nadal tkwimy w okowach romantyzmu, choreografowie nie potrafią się od nich uwolnić, widzowie zresztą również, gdyż oczekują, że balet powinien opowiadać jakąś historię, najlepiej miłosną, pokazywać to, co bohaterom w duszy gra. Jeśli tego nie ma, pojawia się zarzut, że balet jest sztuką zbyt chłodną. Balanchine tworzył rzeczy piękne i nie pozbawione emocji. Concerto Barocco jest na przykład wyrazem jego miłości do muzyki, ale i do kobiety, czego nie ukrywał. Mówił przecież, że balet jest kobietą.

I właściwe udowadniał to przez całe życie.

Tak, choć oczywiście niekoniecznie należy się z nim zgadzać. Natomiast z pewnością George Balanchine w sposób niesłychanie piękny potrafił w tańcu pokazać kobietę. Generalnie jednak reprezentuje nurt sztuki baletowej związany bardziej z muzyką i malarstwem, który pozostaje w opozycji do baletu romantycznego z wyrazistą fabułą. Balanchine udowodnił, że nie jest ona potrzebna, by poruszyć widza.

Nie sądzi pan, że trzeba mieć trochę artystycznego doświadczenia, by docenić kunszt choreograficzny Balanchine’a?

Zapewne tak, ale może nasz sposób podejścia do jego sztuki wynika z innych korzeni kultury tańca w Europie i w Ameryce, gdzie choreografie Balanchine’a są nadal przyjmowane jako sztuka współczesna.

Amerykański widz nie jest obciążony tradycją baletu romantycznego. W latach trzydziestych XX wieku przyjechał do Nowego Jorku George Balanchine i historię zaczął tworzyć właściwie od podstaw.

Tak było, podobne doświadczenia ma również Holandia. Tam tacy artyści, jak Sonia Gaskell, Rudi van Dantzig, Toer van Schayk czy Hans van Manen nie mieli żadnych obciążeń, na dodatek tradycja romantyczna w ogóle obca jest Holendrom, to pragmatyczny naród, który myśli o przyszłości, o tym, jak się rozwijać. Holendrzy nie mają zwyczaju rozdrapywania dawnych ran, również sztuka otwarta jest tam na rozmaite nowości. Balet nie czuł zatem obciążenia tradycją, jego twórcy od razu pozwalali sobie na eksperymenty i dlatego działo się wiele interesujących rzeczy. Teraz Nederlands Dans Theater stracił swego czołowego twórcę, bo odszedł Jiři Kylián. Na stanowisku dyrektora zastąpił go Paul Lightfoot. Robi ciekawe rzeczy, ale nie spotykają się z takim odzewem, jak choreografie Kyliána. Może zresztą zmieniły się czasy i w ogóle świat, więc nie są już nam potrzebne silne indywidualności.

Takie jak Jiři Kylián?

Tak, choć jeśli mam wymienić artystów, dzięki którym balet zyskał nowe możliwości, muszę zacząć od Mariusa Petipy. Jego biały akt w Bajaderze jest absolutnie genialną, czystą formą, na dodatek w pewnym sensie bardzo współczesną, bo można zaliczyć ją do dzisiejszego gatunku sztuki repetytywnej w muzyce uprawianej przez Steve’a Reicha czy Philipa Glassa. Potem objawili się Michaił Fokin i Wacław Niżyński, następnie George Balanchine i Martha Graham. Kolejny wielki krok nastąpił za sprawą właśnie Jiřiego Kyliána i Williama Forsythe’a, o czym świadczy fakt, że zaraz inni choreografowie zaczęli „mówić Kyliánem” lub inspirowali się Forsythe’em. Niektórzy wykorzystali to doświadczenie, by pójść własną drogą, inni ich tylko powielali. Nie da się jednak zaprzeczyć, że dzięki obu tym twórcom sztuka baletowa się rozwinęła. William Forsythe zresztą bardzo się zmienił. W tym, co robi, widać artystyczną ewolucję. Przed laty stworzył Love Songs, to był bardzo popularny balet, z drugiej strony zrealizował Artifacte, który w całości dziś może nawet trudno byłoby oglądać ze względu choćby na wygłaszane tam absurdalne teksty. W wersji skondensowanej suity ta choreografia porywa mnie architektoniczną linią, siłą emocji. Kiedy oglądam ją w wykonaniu naszego Polskiego Baletu Narodowego, mam poczucie dumy, że jesteśmy w stanie zaprezentować to publiczności i że spektakl jest świetnie przyjmowany. Gdy występowaliśmy w Wilnie, Artifacte Suite wzbudziła entuzjazm, choć tam publiczność jest nieco bardziej konserwatywna niż u nas. Artifacte Suite mnie fascynuje, także poprzez muzykę Bacha, która ma współczesny wydźwięk. Ta Chaconne jest jak choreografia Forsythe’a: nieprzewidywalna, zaskakująca i fascynująca. Generalnie jednak rzecz ujmując, w XX wieku sztuka choreograficzna bardzo się rozwinęła i rozwija się nadal. Zapewne w tłumie twórców trudniej jest się przebić, choć gdy czasami patrzę na niektóre propozycje, odnoszę wrażenie, że dziś nie trzeba mieć zdolności dramaturgicznych, by coś zrobić. A przecież to, co pokazujemy na scenie, musi mieć swój sens.

Nie wymienił pan Johna Cranko.

Po okresie romantycznym stał się on kolejnym mistrzem baletów fabularnych, opowiadanych bardzo logicznie. Wywarł duży wpływ na kilku choreografów, zwłaszcza na Kennetha MacMillana i Johna Neumeiera, podobnie zresztą jak Frederick Ashton, który w Polsce nie jest aż tak znany, a to przecież artysta o ogromnym dorobku, zarówno jeśli chodzi o balety fabularne jak i mniejsze formy choreograficzne. Był też taki okres w moim życiu, że bardzo mnie zachwycał Mats Ek – swoim prymitywizmem, poczuciem humoru, siłą dramaturgiczną – ale pozostał trochę meteorem w sztuce baletu.

A może jego twórczość bardziej dowodzi zacierania się granic między baletem a teatrem, bo on porusza się w obu tych światach.

Zawsze przejawiał takie tendencje, a ponieważ jest człowiekiem kreatywnym, więc teatr go bardziej interesuje.

Zaskakuje mnie również brak w pańskim zestawieniu Maurice’a Béjarta. Sądzi pan, że jego rewolucyjność z połowy XX wieku straciła swoje znaczenie?

Był dla mnie wielką legendą. Należę do generacji, która o nim słyszała, docierały do Polski informacje o sukcesach naszych tancerzy w Balecie XX Wieku, przede wszystkim o Wojciechu Wiesiołłowskim i Gerardzie Wilku, ale nie mieliśmy zbytnich szans na poznanie jego widowisk. Dopiero gdy w latach osiemdziesiątych znalazłem się we Francji, mogłem obejrzeć to, co robił Maurice Béjart, ale na przykład jego Czarodziejski flet nie był wielkim przedstawieniem. Natomiast nie miałem okazji zobaczenia w odpowiednim momencie na żywo tych najwspanialszych choreografii: Święta wiosny, Bolera czy IX Symfonii. Béjart nie stał się moim mistrzem, bo jego sztuka dotarła do mnie zbyt późno. Cechuje ją zaś niesłychana umiejętność zdobywania publiczności. Również Święto wiosny, które bardzo mi się podoba, zostało zrobione tak, by spodobało się szerokiej publiczności. Myślę też, że widowiska Béjarta wpisują się w atmosferę lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych z jej hasłami miłości i pokoju – make love, not war oraz powszechnym brataniem się ludzi. W jego zespole z jednej strony obowiązywała dyscyplina i rygor pracy, z drugiej panowała atmosfera typowa dla artystycznej bohemy czy wręcz hippisowskiej komuny.

Maurice Béjart jako pierwszy zbliżył balet do kultury masowej, tak jak dzisiaj robi to opera widowiskami na stadionach czy w halach sportowych.

To także niewątpliwa zasługa Béjarta. Ale jednocześnie warto pamiętać, że jest on bardziej ceniony w Europie niż w Ameryce, może i dlatego, że tam balet nigdy nie był traktowany jako sztuka elitarna, którą trzeba wprowadzić w rejony zastrzeżone dla kultury masowej. To zresztą kolejny przykład różnic kulturowych, o czym świadczą też losy bohatera jednego z moich spektakli, Kurta Weilla. To, co komponował w Europie, nie znalazło uznania w Ameryce, a jego twórczości amerykańskiej nie cenili Europejczycy. Z kolei Amerykanin Mark Morris zrealizował kiedyś w Het Nationale Ballet jedną ze swoich choreografii, Sandpaper Ballet, znakomicie przyjętą w USA, i został wybuczany. Bywa też, że Amerykanie z lekceważeniem odnoszą się do europejskich choreografii. Tam trzeba często rezygnować z intelektualnej głębi, a wykazać się umiejętnością kokietowania publiczności. Należy jednak pamiętać, że właśnie w Ameryce tworzyli, oprócz Balanchine’a, Marta Graham, Jose Limon, Merce Cunningham, Paul Taylor, Alwin Nikolais czy Twyla Tharp, żeby wymienić tylko kilku najbardziej znanych. Dlatego Amerykanie lubią spektakle Borisa Ejfmana. On również wie, jak zdobyć widzów. I słusznie. Ważna jest jednak umiejętność zachowania równowagi między sztuką ambitniejszą a tą trafiającą w gust szerokiej publiczności. Zbytnie oddanie się komercji powoduje, że potem trudno zrealizować bardziej skomplikowany projekt. Można ponadto widza rozleniwić oferując wyłącznie sztukę łatwą.

Artystą, który szedł pod prąd gustom widzów, był z pewnością Wacław Niżyński. Musiało minąć wiele lat, byśmy docenili jego geniusz.

To absolutnie fascynująca postać, zagłębiłem się w los Niżyńskiego, w Amsterdamie zrobiłem o nim spektakl. Kluczowe znaczenie w jego życiu odegrał związek z Sergiuszem Diagilewem, to on skierował go ku choreografii. Jeśli czytamy jednak, jak wielkim wysiłkiem Niżyński opłacił przygotowanie prapremiery Święta wiosny, trudno oprzeć się wrażeniu, że mogło to przyśpieszyć rozwój jego choroby psychicznej. Otrzymał od Strawińskiego niewiarygodnie trudny, jak na tamte czasy, materiał muzyczny, to zaś, co proponował jako choreograf, napotykało opór całego zespołu. Wiem, jak ciężko pracować w takich sytuacjach. Wyobrażam sobie niesamowity stres, jakiemu został poddany, a był introwertykiem, który żył i w pełni otwierał się dopiero na scenie. Znam takich tancerzy, w życiu codziennym nikt nie zwraca na nich uwagi, a gdy wychodzą do publiczności, dokonuje się w nich cudowna przemiana. To również przypadek Niżyńskiego.

Jego kreacje sceniczne niemal od razu obrosły legendą. Jako choreograf zrealizował tylko cztery balety i właściwie żaden na premierze nie zyskał uznania.

Bo tworzył sztukę wręcz rewolucyjną. Jeśli Popołudnie fauna jest dobrze wykonane, dostrzeżemy całą erotykę tej choreografii, robi wrażenie nawet dzisiaj, mimo że składa się z niewielu kroków. Są w sztuce choreograficznej kamienie milowe, które my, jako Polski Balet Narodowy, powinniśmy pokazywać. Zaliczam do nich na przykład Syna marnotrawnego George’a Balanchine’a, Wesele Bronisławy Niżyńskiej, Zielony stół Kurta Joosa i właśnie balety Niżyńskiego, przede wszystkim Popołudnie fauna i oczywiście Święto wiosny. Być może należałoby bardziej docenić również Gry, o relacjach męsko-damskich pokazanych w sposób niekonwencjonalny i bardzo współcześnie. Jeśli dziś tak ekscytujemy się dyskusją na tematy genderowe, to przecież o tym były sto lat temu Gry Niżyńskiego.

Sądzi pan, że legendę Niżyńskiego umocniło też jego tragiczne życie?

W pewien sposób tak: związek z Diagilewem, choroba psychiczna. Najważniejsza jest jednak jego sztuka.

Może widz bardziej doceniłby nowatorstwo jego choreografii Święta wiosny, gdyby poznał ten balet bez oryginalnych kostiumów. Pięknych, ale mających głównie wartość historyczną.

To prawda. Rozmawiałem o tym kiedyś z Johnem Neumeierem. Jego Hamburg Ballet, podobnie jak Polski Balet Narodowy, ma w repertuarze tę choreografię Niżyńskiego. Kostiumy niewątpliwie przesłaniają ekspresję tancerzy, wystarczy obejrzeć Święto wiosny w sali prób. Trzeba również pamiętać, że Niżyński przygotował balet na mniejszą scenę od większości tych, na których obecnie jest prezentowany, więc z pewnością Święto wiosny wtedy oddziaływało silniej na widzów.

Uważa pan, że nie ma dziś takich indywidualności, jak George Balanchine, Jiři Kylián czy Wacław Niżyński?

Może są, potrzeba tylko czasu, abyśmy je odkryli. Są twórcy niesłychanie popularni, tacy jak na przykład bardzo aktywny Aleksiej Ratmanski. I choć nie wszystkie jego choreografie mi się podobają, Don Kichota w Amsterdamie zrealizował jednak wspaniale, z szacunkiem do klasyki, a jednocześnie z nowoczesnym rozmachem.

A baletowa klasyka ma przed sobą przyszłość?

Kiedyś sądziłem, że za kilkadziesiąt lat już jej nie będzie. A w tej chwili publiczność woli ją od nowoczesności. Jako twórca mam mieszane odczucia. Kiedy oglądam balet współczesny i dostrzegam w nim myśl, która mnie porusza, wtedy uważam, że piękna, klasyczna forma bywa pusta. Wszystko zależy jednak od wykonania. Nie odrzucam zatem tańca na pointach (wręcz przeciwnie, prawie zawsze się nim posługuję), a z kolei niepokoi mnie, gdy teatr bierze górę nad tańcem i zamiast ekspresji ciała mamy tylko bezładną szarpaninę. Jestem optymistą, jeśli chodzi o przyszłość baletu klasycznego i neoklasycznego, wierzę bowiem w powrót do języka komunikatywnego w sztuce i do pięknej formy. Nie zmienia to faktu, że jako widz lubię być czasami podrażniony.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: