Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyna zwana Jane Doe - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,89

Dziewczyna zwana Jane Doe - ebook

Podwójne życie.
I tylko jeden cel.
Zemsta.

Życia Jane wydaje się równie zwyczajne, jak jej nowa praca w firmie ubezpieczeniowej. Codziennie rano przychodzi w ślicznych, kwiecistych sukienkach, sumiennie wykonuje codzienne obowiązki na nisko płatnym stanowisku i stara się być uprzejma wobec wszystkich.
Młoda kobieta wkrótce staje się idealnym celem dla Stevena Hepswortha, jej nowego kolegi z firmy, który uwielbia właśnie takie kobiety jak ona: ładne, uległe i zakompleksione…
Sęk w tym, że nikt nie ma pojęcia, kim naprawdę jest dziewczyna zwana Jane Doe, ani czego pragnie.
A już najmniej wie sam Steven.
***
„Wspaniale skonstruowany thriller”. Kirkus Reviews
„Autorka umiejętnie prowadzi czytelników do oszałamiającego finału”. New Jork Journal of Books
„Wciągająca opowieść o zemście, trzyma w napięciu do samego końca”. Bustle

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66381-67-4
Rozmiar pliku: 583 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dostrzegam moment, w którym zauważa mnie po raz pierwszy. Ukradkowe drugie spojrzenie, gdy widzi nową dziewczynę w biurze. Ja natomiast w ogóle go nie widzę. Bardzo się pilnuję.

To człowiek, który lubi myśleć, że to on dowodzi. Boi się silnych kobiet. Bo i jak miałby przejąć kontrolę nad odważną i pewną siebie dziewczyną? Obserwuję go spod na wpół przymkniętych powiek, ale cały czas udaję, że skupiam się na pracy.

Moje zajęcie nie wymaga zbyt dużej koncentracji. W CV, które dostarczyłam do tego biura, nie ma śladu mojej prawdziwej historii, jednak z prawniczym wykształceniem i sześcioletnim doświadczeniem mam zbyt wysokie kwalifikacje do tej roboty. Ale z drugiej strony wprowadzanie danych jest uspokajające. Satysfakcjonujące w sposób, w jaki nie satysfakcjonowała mnie praca prawnika. Wracam do swoich zajęć i całkowicie go ignoruję.

Nie jest szefem. Steven Hepsworth jest zwyczajnym menedżerem średniego szczebla. Okazuje szacunek grubym rybom. Nieźle wykonuje swoją pracę. Ma tytuł Master of Business Administration, jest biały i ma klasyczną urodę, więc da sobie radę w życiu. Dobra partia.

Zauważyłam, że jest przystojny, już poprzedniego dnia, podczas zwiedzania biura. Ma za dużo żelu na włosach, ale często się uśmiecha i jego uśmiech zdaje się szczery. Ciepło brązowych oczu zachęca, by się do niego zbliżyć. Odwraca uwagę od słabości wypisanej na jego podbródku. Ludzie go lubią. Pozostałe kobiety w biurze z nim flirtują. To miły facet.

Ktoś przynosi mi stos protokołów do wprowadzenia i na resztę dnia zapominam o Stevenie Hepsworcie.

Będę z nim flirtowała tak jak reszta pracownic. Ale to później.ROZDZIAŁ DRUGI

Mojego trzeciego dnia w pracy znajduje mnie w pokoju socjalnym. Możliwe, że wpadł na mnie przypadkowo, ale większość menedżerów korzysta z pokoju na górze, tak przynajmniej mi powiedziano. Z drugiej strony Steven prawdopodobnie lubi czuć się popularny, może więc woli jadać z nami, zwykłymi wyrobnikami.

– Cześć! – mówi radośnie. – Jestem Steven.

– A ja Jane – odpowiadam z uśmiechem i podaję mu rękę.

Jest delikatny, jego palce ledwo ściskają moje. Gardzę mężczyznami, którzy miętolą kobiecą dłoń tak, jakby ich męska moc miała zmiażdżyć ten gorszy gatunek kości, ale uśmiecham się do niego promiennie.

– Nowa dziewczyna w biurze?

– To ja! – Gdy puszcza moją dłoń, mam ochotę pozwolić, by opadła bez życia na stół, zamiast tego jednak krzyżuję ręce pod piersiami. Zerka na mój dekolt tylko przez ułamek sekundy. Jest zainteresowany, lecz dyskretny.

Sukienka jest delikatna i kwiecista, tak jak wszystkie kupione przeze mnie ostatnio ubrania. Może wyglądać skromnie, ale rozpięłam jeden guzik za dużo. Nasz Steven to facet uwielbiający piersi. Moje nie są duże, lecz są, a ja założyłam push-up, żeby wyglądały bardziej na miseczkę C niż B. Chyba podoba mu się efekt. Jeśli kiedykolwiek zobaczy mnie nagą, będzie rozczarowany, ale to tylko zadziała na moją korzyść.

– Co cię sprowadza do naszego małego biura? – pyta.

– Och, no wiesz. Stara historia. Kilka tygodni temu wróciłam do miasta i dowiedziałam się, że u was zawsze jest nabór na osobę do wprowadzania danych. No więc jestem.

– Wróciłaś, bo skończyłaś studia?

Mam trzydzieści lat, śmieję się więc, słysząc takie pochlebstwo.

– Bardziej chodzi o coś w stylu traumatycznego rozstania.

– Wiem, jak to jest – mówi i opiera się biodrem o blat, w jego oczach pojawia się błysk zainteresowania. Dziewczyna po rozstaniu jest bezbronna i wrażliwa. Steven zastanawia się, czy może zaciągnąć mnie do łóżka. – Witamy z powrotem w Minneapolis.

Tak, minęło zbyt dużo czasu. Zdecydowanie zbyt dużo. Powinnam była wrócić już rok temu. Albo dwa.

W znajdującej się za nim mikrofali rozlega się dzwonek. Mój żałosny lunch jest gotowy. Steven odsuwa się na bok, pozwalam mu zobaczyć nazwę firmy produkującej tanie niskokaloryczne żarcie, a następnie biorę pudełko, które zostawiłam na blacie, i wrzucam je do kosza na śmieci. Jestem w kiepskiej sytuacji finansowej i cały czas próbuję zrzucić te ostatnie pięć kilo. To jest to, co on widzi.

Prawda jest taka, że niemal na pewno jestem bogatsza niż on, a moje ciało jest całkiem w porządku. Działa, jestem dostatecznie wysportowana, poza tym nikt nie potrzebuje idealnego ciała, żeby uprawiać seks. Seks jest najtańszym towarem, a każde ciało jest na sprzedaż. Nie interesuje mnie miłość, więc nie martwię się tym, co myślą o mnie moi partnerzy. Mój brak wstydu ułatwia sprawę.

Ale ten rodzaj pewności siebie przeraziłby Stevena, dlatego uśmiecham się nieśmiało i wyjmuję z mikrofali mojego niskokalorycznego boeuf Stroganowa.

– Wygląda nieźle – kłamie, tak jakbym nie widziała sosu koloru gówna na w połowie przegotowanych, a w połowie wiotkich kluskach.

– Chcesz trochę? – pytam.

Śmieje się zbyt głośno.

– Kupię sobie na dole kanapkę z klopsami. – Męskie jedzenie. Mięcho. – Ale dziękuję! – dodaje radośnie. – Przynieść ci coś? Może kawę?

– Nie, dzięki. Przyniosłam herbatę z domu. – Prawda jest taka, że nienawidzę herbaty, ale dla niego wypiję słabą i letnią.

– No cóż, miło było cię poznać, Jane. Zobaczymy się jeszcze?

– Mogę ci to zagwarantować. – Śmieje się, a ja wyszczerzam dumnie zęby. W nagrodę puszcza do mnie oko.

Po jego wyjściu zjadam mojego niskotłuszczowego boeuf Stroganowa i otwieram książkę, którą przyniosłam w torebce. Czytanie to moje ulubione hobby. Tego nie muszę udawać.ROZDZIAŁ TRZECI

To nie tak, że nie mam uczuć. Jakieś emocje mam. Tak. Chodzi o to, że z reguły potrafię wybrać, kiedy mogę je odczuwać. A co ważniejsze, wybieram, kiedy ich nie czuć.

Chyba się taka nie urodziłam. Podejrzewam, że czułam zbyt wiele i zbyt głęboko, aż wreszcie mój umysł się zmienił, by mnie chronić.

Moi rodzice wciąż żyją, nadal są ze sobą i chyba mnie kochają. Kochają mnie jednak w sposób, w jaki nieuważne dziecko kocha swoje zwierzątko. Jednego dnia zbyt wiele uwagi, drugiego – kompletny brak zainteresowania. Takie zmiany były zbyt poważne, bym w młodości mogła przetrwać, dlatego mój mózg nauczył się być ponad to. Teraz o tym nie myślę. Stało się to naturalne. Obserwuję ludzkie emocje, lecz sama rzadko je odczuwam.

Od czasu do czasu rozmawiam z rodzicami, ale nawiązuję z nimi kontakt tylko w Boże Narodzenie. Jeśli akurat jestem w Oklahomie, wpadam do nich z wizytą – ale serio, kto bywa w Oklahomie? Wysyłam im pieniądze na urodziny. Zawsze ich potrzebują.

Nie nienawidzę ich; po prostu nie rozumiem, dlaczego ludzie czują potrzebę ciągłych prób nawiązywania kontaktu z toksycznymi członkami rodziny. Wiem, kim są moi rodzice. Nie są najgorsi, ale i tak są okropni i nie potrzebuję ich chaosu, który zupełnie niespodziewanie wkracza w moje życie, a potem z niego znika. Kiedy byłam bardzo młoda, wykorzystali wszystkie szanse, aby mnie zranić, teraz jednak nie mogą mnie skrzywdzić, nawet jeśli tego chcą. To wszystko.

Gdy dzwonię do nich na Boże Narodzenie, wysłuchuję ich opowieści o nieszczęściu i pechu, a sama opowiadam o życiu i pracy w Malezji. Mówią mi o planach mojego brata, Ricky’ego. Nie rozmawiam z nim. Nie mam nic do powiedzenia małemu wsiokowi, któremu między kolejnymi odsiadkami w więzieniu jakoś udało się zrobić pięcioro dzieci z czterema kobietami.

Oto moja rodzina.

A jeśli chodzi o przyjaciół… no cóż, Meg była moją najlepszą przyjaciółką od dnia, w którym się poznałyśmy. A teraz nie żyje.ROZDZIAŁ CZWARTY

Miesiąc temu pracowałam jeszcze jako prawnik do spraw amerykańskiego importu-eksportu dla dużego azjatyc­kiego koncernu produkcyjnego. Mieszkałam w przepięknym apartamencie w nowoczesnym, wyposażonym w zachodnie luksusy budynku w Kuala Lumpur. Zawsze bawił mnie fakt, że żyjący na obczyźnie Amerykanie rzadko cokolwiek gotują, ale potrzebują największych i najlepszych sprzętów kuchennych. Ja byłam taka sama. Uwielbiałam moją lśniącą, sześciopalnikową kuchenkę.

Miałam widok na całe miasto, które było raczej brązowe i mgliste w ciągu dnia, lecz w nocy błyszczało niczym wszechświat. Chodziłam na imprezy. Zawsze były jakieś imprezy. Kupowałam sukienki i buty od znanych projektantów. Nie potrzebowałam pięknych rzeczy, ale miały być dobrej jakości.

A teraz mieszkam w podniszczonym mieszkaniu z jedną sypialnią, oddalonym trzy przecznice od mojej nowej pracy. Wynajęłam je właśnie dlatego, że znajdowało się niedaleko i gwarantowało bezpieczeństwo za niską cenę. Mogłabym niemalże utrzymać je z groszowej stawki godzinowej, którą teraz zarabiam. Wszystkie meble zostały tanio wynajęte.

Mój malezyjski pracodawca myśli, że wyjechałam, by zająć się umierającym krewnym. Na tę małą przygodę mam mniej niż pięćdziesiąt dni. Jeśli zostanę tutaj dłużej, stracę pracę. A lubię moją pracę. Podoba mi się moje życie. Lubię moje mieszkanie w Kuala Lumpur. Chcę do niego wrócić – najpierw jednak muszę zakończyć to.

Minneapolis też mi się podoba – ale z chęcią stąd wyjadę. Zbyt wiele wspomnień przypomina mi o Meg. A może powinnam chcieć zostać, by móc o niej pamiętać i udawać, że w każdej chwili mogę na nią wpaść? Nie wiem, jak działa żałoba. Nie mam pojęcia, czego powinnam się spodziewać ani czego powinnam chcieć.

Niezależnie od wszystkiego tacy jak ja niezbyt martwią się przyszłością. Jeśli stracę pracę, mogę sprzedać apartament w Malezji i przenieść się do Nowego Jorku. Zawsze kochałam Manhattan. Może zamiast czekać, aż żywiołowość Meg podtrzyma we mnie ludzkie odruchy, powinnam zdać się na szalone tętno tego miasta. Melodramaty rozgrywające się na każdej ulicy i na każdym piętrze każdego budynku. Może dobrze by było, gdybym była otoczona takimi emocjami.

Kuala Lumpur właśnie takie jest, ale nie mówię dostatecznie dobrze po malajsku, by naprawdę się w nim zatopić. Minneapolis jest w porządku w lecie, lecz zimą panują tu ogromne pustki. A ja mam w sobie zbyt dużo chłodu, by żyć z tym, co mroczne i zimne.

Dzisiaj nie wpadam na Stevena w pokoju socjalnym i zaczynam się martwić, że nie wzbudziłam jego zainteresowania. Kiedy dołącza do przełożonego przy biurku dwa rzędy ode mnie, zdejmuję kardigan i w zamyśleniu bawię się guzikiem przy dekolcie sukienki. Odpinam go, zapinam. Odpinam, zapinam. Dotykam opuszkami palców mojej nagiej skóry. Zjeżdżam niżej. Gdy patrzę w górę, widzę, że mnie obserwuje, przełykam ślinę, uśmiecham się i zawstydzona opuszczam głowę.

Kilka chwil później spoglądam na niego spod na wpół przymkniętych powiek. Puszcza do mnie oko. Chichoczę.

Wyszło przyzwoicie. Mam nadzieję, że zadziała.

Pracuję do 17:30, następnie wracam do swojego ponurego mieszkania, które dzieli ścianę z mieszkaniem samotnego ojca, opiekującego się swoimi dziećmi przez trzy noce w tygodniu. Czasami lubię słuchać pisków i śmiechu jego dzieciaków, ale dziś wieczorem cieszą się, że pójdą do sklepu po halloweenowe kostiumy, i nienawidzę ich za ich szczęście i moje wspomnienia.

Na Halloween na drugim roku studiów Meg zmusiła mnie, żebym się przebrała – był to pierwszy raz, odkąd skończyłam dziesięć lat, gdy mi na tym zależało. Ona przebrała się za seksowną pielęgniarkę. Ja byłam seksowną nauczycielką. Na studiach chodziło o to, żeby kostiumy były seksowne – i oczywiście się udało. Tego wieczoru ja uprawiałam seks, a ona poznała swojego przyszłego chłopaka. Chyba miał na imię Kevin. Jak na chłopaka ze studiów był w porządku, lubiłam go. Ale to trwało tylko trzy miesiące.

Meg zawsze zakochiwała się szybko i na zabój, a ja zapewniałam jej odpowiednią przestrzeń. Na tym właśnie polegała moja rola w jej życiu uczuciowym – czekałam, aż wszystko się rozpadnie. Pomagałam jej zrozumieć logikę radzenia sobie z rozstaniem i pójścia dalej, gdy ona nic nie widziała przez potok zalewających jej oczy łez.

Jej rola w moim życiu miłosnym polegała na zachęcaniu mnie do dania szansy każdemu facetowi. Jest miły! On cię lubi! Jest taki uroczy! Na większość moich randek na studiach poszłam tylko po to, by ją zadowolić. By trochę spróbować, jak to jest. Lubiłam fizyczną bliskość, seks, ale nigdy nie potrafiłam dotrzeć do miejsca, w którym człowiek otwiera się na drugą osobę.

Po co miałabym to robić? Ludzie sprawiają ból. Nawet dobrzy ludzie ranią tych, których kochają. Wszyscy tak robimy, bo nie umiemy nic na to poradzić. Większość z nas nie jest zła; jesteśmy po prostu głupi, ułomni i nieostrożni wobec innych. Meg uważała, że ból był wart dobroci, która za nim szła. Większość ludzi wychodzi z takiego samego założenia. To ich napędza.

A co napędza mnie? Nie wiem. Chyba małe przyjemności. Kawa. Czekolada. Współzawodnictwo. Jedwabne sukienki. Gorąca kąpiel w zimny dzień. Wygrywanie. Satysfakcja z kształtowania mojego życia dokładnie w taki sposób, w jaki chcę.

Och, a teraz moja nienawiść do stłumionych rozmów małych dzieci tuż pod moimi drzwiami. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że to dzieci Meg zamiast dzieci obcych ludzi.

Chciała mieć dzieci. Chciała mieć męża, biały płotek i huśtawkę na podwórku, a ja chciałam dla niej tego wszystkiego. Byłaby niesamowitą matką, pełną miłości i uwagi. Z pewnością przebierałaby dzieci na wszystkie święta. Piekłaby ciasteczka i nie przejmowałaby się tym, że jej dzieci ubrudzą się mąką i lukrem.

I nigdy nie znikałaby na trzy dni, żeby jechać z przyjaciółmi do kasyn w Choctaw. Nigdy nie zostawiłaby córki samej w domu z zapaleniem gardła i tak wysoką gorączką, że podczas halucynacji widziała egzotyczne zwierzęta. Nigdy nie pozwoliłaby wynająć pokoju obcym mężczyznom.

Gdy wyobrażam sobie miłość Meg do dzieci, których nie będzie miała, czuję słodko-gorzką tęsknotę. Pęcznieje we mnie tak mocno, że przez krótką chwilę zastanawiam się, czy ja jestem zdolna do takiej miłości. Może mogłabym mieć dziecko i kochać je tak, jak kochałam Meg.

Ale nie. Dzieciństwo Meg było wypełnione matczyną miłością, potrafiła więc zaakceptować moją chłodną logikę, która działała na nią jak kojący balsam. Jednak dzieci nie mogą rozwijać się wyłącznie dzięki spokojowi, a potem odejść. Potrzebują również miłości. Przytulania, chichotów i nieskrępowanego ciepła. Jeśli kiedykolwiek miałam to w sobie, to już zniknęło. Jestem pusta.

Ale nie do końca. Jestem pełna smutku. Gdy dzieci przechodzą pod moimi drzwiami, by wyjść z budynku, zasłaniam twarz dłońmi i zaciskam powieki, nie chcąc dzielić się swą wrażliwością nawet z gołymi ścianami własnego mieszkania.

Potrzebuję Meg, a jej już nigdy tutaj nie będzie.ROZDZIAŁ PIĄTY

W poniedziałek Steven znów znajduje mnie w pokoju soc­jalnym. Nie może podejść do mojego biurka na pogawędkę. Stoi ono na środku otwartej sali pełnej biurek i boksów, a administrowanie danymi ubezpieczenia zdrowotnego to nudna praca. Gdyby postał dłużej przy moim stanowisku, zauważyłoby to całe piętro.

To działa na moją korzyść. Steven musi bardzo ostrożnie wybierać odpowiedni moment. Planować z wyprzedzeniem. To sprawia, że wydaję się bardziej pożądana, niż jestem w rzeczywistości.

Udaję, że nie widzę go stojącego w drzwiach. Szczerze mówiąc, jestem pochłonięta książką i nie mam ochoty wracać do prawdziwego życia. Albo nieprawdziwego. Do tego, czym to jest. Gdy jednak Steven odchrząkuje, podnoszę wzrok i uśmiecham się na jego widok.

– Och, cześć!

– Cześć, Jane. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy iść na kanapkę. Podejrzewam, że ta okolica jest ci obca, a mój ulubiony bar znajduje się zaledwie przecznicę dalej. Gordo’s. Jadłaś już tam?

– Och, przykro mi. – Macham ręką w stronę buczącej mikrofalówki. – Zaczęłam już podgrzewać lunch.

Zerka na leżące na blacie pudełko. Niskotłuszczowe spaghetti z mięsnym sosem.

– Jest nie do uratowania – mówi. – Wyrzuć to do kosza, a ja kupię ci coś lepszego.

Śmieję się i kręcę głową.

– Nie mogłabym tego zrobić. Ale dziękuję.

– To może jutro?

Spuszczam wzrok i udaję nieśmiałość, a w rzeczywistości kalkuluję, czy będzie bardziej zainteresowany odpowiedzią „tak” czy „nie”. Pewnie powinnam pilnować, żeby gonił króliczka, ale trochę znudziło mnie już to planowanie. I nie chcę zranić jego ego na tak wczesnym etapie. Podjąwszy decyzję, ryzykuję odpowiedź „tak”, lecz przyprawiam ją oczywistym wahaniem.

– To chyba niezbyt dobry pomysł…

Uśmiecha się, bo wie, że ulegam mimo przeczucia.

– Nie, to świetny pomysł.

– Tak myślisz?

– Zdecydowanie. Jutro?

– No dobrze. W porządku. Jutro.

Prostuje się, wypina klatkę piersiową, a potem kiwa głową w stronę mojej książki.

– Co czytasz? – Podnoszę książkę i pokazuję mu nazwisko słynnego autora thrillerów. Krzywi się. – Fikcja literacka?

– Uwielbiam.

– Ja czytam tylko literaturę faktu. – Chce, żebym czuła się zakłopotana, ale prawda jest taka, że ludzie tacy jak Steven nie lubią zanurzać się w świecie innych ludzi. Wtedy autor miałby nad nimi zbyt dużą władzę. A to sprawiłoby, że Steven poczułby się mały.

Ignoruję to wszystko i udaję, że nie zauważam zniewagi skierowanej w moją stronę.

– Literaturę faktu? Jaką?

– Głównie historia Stanów Zjednoczonych. Wojna secesyjna.

– Och, super. Oglądałam ten dokument Kena Burnsa.

– Był w porządku, ale zbyt ogólny. – Ani moje książki, ani to, co oglądam, nie są dla niego dostatecznie dobre. Z trudem powstrzymuję się od złośliwego uśmiechu. Gdybyśmy siedzieli w barze, powiedziałabym mu już, żeby się odpieprzył. Teraz jednak mam uwierzyć, że jest lepszy ode mnie. Bardziej wymagający. Prawdopodobnie powinnam przeprosić za mój gorszy gust, ale chrzanić to. Nie mam dzisiaj cierpliwości.

Rozlega się dzwonek w mikrofalówce, wstaję, żeby ją otworzyć, a potem stawiam jedzenie na blacie i pochylam się, by przyjrzeć się plastikowej tacce. Miękki, różowo-brązowy materiał mojej sukienki odchyla się, ukazując biały koronkowy stanik pod spodem.

Otwieram plastikowe opakowanie i krzywię się, bo spaghetti nie jest jeszcze gotowe. Gdy patrzę w górę, Steven odrywa wzrok od mojego dekoltu.

– Lepiej już pójdę – mówi. – Spotkamy się jutro w południe przy windzie?

– Brzmi wspaniale!

Kiedy wychodzi, odczuwam ulgę. Po części dlatego, że mogę wrócić do czytania, ale głównie dlatego, że złapał się na haczyk. Cel osiągnięty.

Nigdy nie miałam większych problemów z załatwianiem sobie randek, ale wcale nie jestem piękna – to ludzie są nieprzewidywalni w kwestii tego, co im się podoba. Może jego numer jeden to uroczy nos w kształcie guzika. A może staje mu tylko przy opalonych blondynkach. Z daleka nie da się tego określić.

Wiem jednak, które guziki wcisnąć, gdy chodzi o emocje. Wiem, co lubi w kobietach. A manipulacja to moja specjalność. Na wszelki wypadek mam plany awaryjne, choć na razie nie ma potrzeby wprowadzania ich w życie. Najwidoczniej – mimo podrzędnych czytelniczych i telewizyjnych gustów – jestem dla Stevena wystarczająco dobra.

Prycham z rozbawieniem, zanoszę lunch do stolika i siadam z książką. Uwielbiam zatracać się w cudzym świecie.

Lubię dowiadywać się, w jaki sposób działają życia innych ludzi, chociaż ich nie rozumiem.

Szczerze mówiąc, fikcyjni ludzie przemawiają do mnie bardziej niż prawdziwi. W fikcji wybory muszą mieć sens. Linia czasowa przebiega racjonalnie. Emocje zostają mi wyjaśnione. Postacie czują to, co powinny czuć w odpowiedzi na działania innych. Nikt nie pozostaje w złej sytuacji z powodu inercji czy niskiego poczucia własnej wartości. To byłaby naprawdę kiepska historia. Ale w prawdziwym życiu... Boże, w prawdziwym życiu ludzie tak rzadko zachowują się w sposób, który poprawia ich sytuację.

Dlaczego?

Dlaczego, dlaczego, dlaczego? To jedna z tych rzeczy, których nigdy nie zrozumiem. Wiem tylko, że książki są lepsze.

Gdy zamykam książkę, mój telefon zaczyna wibrować. Jestem zaskoczona. Nikt do mnie nie dzwoni. Nikt z wyjątkiem mojej matki – połączenie zostaje przekierowane z mojego prawdziwego numeru telefonu. Ignoruję ją i czekam, aż włączy się poczta głosowa.

Matka wie, co robić. Nie chciałabym odbierać telefonu od niej i przestraszyć jej tak, by dostała ataku serca czy czegoś takiego. Nie prowadziła zdrowego trybu życia.

Wyrzucam resztki lunchu, dolewam wody do butelki i czekam na sygnał poczty głosowej. Nie muszę słuchać pozostawionej przez matkę wiadomości, ale to robię. Gdy wracam do biurka, wypisuję czek na osiemset dolarów, potem kradnę kopertę z szafki z materiałami biurowymi i błagam recepcjonistkę o znaczek. Pięć minut później moja matka i jej zepsuty samochód znikają z moich myśli.

Dziesięć lat temu oddzwoniłabym, by się upewnić, że pieniądze zostaną rzeczywiście przeznaczone na naprawę samochodu, a nie na kolejną kaucję za mojego brata, ale teraz mam to gdzieś. Warto mieć pieniądze, żeby nie musieć przejmować się żadnym z nich.

Być może w jakiś sposób ich kocham; przecież nie muszę wysyłać im żadnych pieniędzy, a to właśnie robię. A może czuję się dziwnie, bo są mi zupełnie obojętni, zaś pieniądze łatwo wszystko łagodzą. Nie mam pojęcia i nie tracę czasu na zastanawianie się nad tym. Muszę wprowadzić kolejne dane.ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Czyli tutaj dorastałaś? – pyta znad swojej kanapki z wołowiną. Jada albo wołowinę, albo klopsiki. Ten facet nie toleruje tuńczyka ani kiełków.

Kończę przeżuwać sałatkę.

– Przez kilka lat chodziłam tutaj do liceum. Często się przeprowadzaliśmy.

– Wojskowa rodzina?

– Nie, mieszkałam tylko z mamą.

– Czyli pewnie bywało trudno.

– Och, no nie wiem. Gdy byłyśmy tylko my, wszystko było okej. Ale od czasu do czasu wchodziła w związki. I wtedy robiło się kiepsko. Bo część tych facetów była okropna.

– Bardzo mi przykro – mówi. Może nawet ma to na myśli.

– A ty? – pytam. – Masz rodzinę w Minneapolis?

– Pewnie. Mieszkają tutaj mój ojciec i jego żona, moja mama jest w Rochester. Siostra przeniosła się do Milwaukee,

ale młodszy brat nadal zamieszkuje niedaleko. Od czasu do czasu się spotykamy.

– Brzmi bardzo miło. Ja nie mam innej rodziny.

– A twój tata?

– Och. Nie. – Kręcę głową i nie odrywam wzroku od sałatki. – Tak naprawdę to go nie znam.

– To musi być trudne.

– Nie wiem. Słyszałam, że nie był zbyt dobrym człowiekiem. A jaki jest twój tata?

– Najlepszy. Jest naprawdę wspaniałym człowiekiem. I pastorem. Ma własny kościół.

Ta sałatka powoduje zgagę. Albo pod wpływem Stevena wydziela mi się kwas w żołądku. Mimo to prostuję się i zmuszam się do uśmiechu.

– Jesteś chrześcijaninem?

– Oczywiście. A ty?

– Tak, ale trochę to zaniedbałam. Mój były był niewierzący. Nie byłam w kościele od kilku lat.

– Powinnaś do tego wrócić!

– Może i tak. Ostatnio czuję się trochę zagubiona. To znaczy… rety, wiesz co? Chyba masz rację. Już na samą myśl o kościele robi mi się o wiele lepiej. Znasz jakiś dobry kościół w okolicy?

– Nie, nasz jest na przedmieściach. Ale to świetne miejsce. Zdecydowanie powinnaś tam pójść i sama się o tym przekonać.

– Nie mam samochodu. Ale na pewno znajdę coś miłego w okolicy.

Rozgląda się wokół, jakby miał wątpliwości. Podejrzewam, że ta okolica nie jest dla niego dostatecznie biała.

Byłam w kościele wiele razy. Kiedy dorastasz na wiejskich terenach Oklahomy, nie da się tego uniknąć. Moi rodzice od czasu do czasu odnajdywali Boga na kilka tygodni i przez miesiąc lub dwa uczestniczyliśmy w nabożeństwach, ale rzadko w niedzielne poranki. Soboty na kempingu… albo w kasynie czy barze bardzo się przeciągały.

Tak czy siak, wiem z doświadczenia, że podmiejskie kościoły są najnudniejsze i najmniej wspaniałomyślne. A my zawsze szukaliśmy wspaniałomyślności. Skromne chrześcijaństwo do niczego nam się nie przydawało. Skoro po nabożeństwie nie było wielkiej składkowej imprezy, to po co w ogóle było tam iść? Moja mama zawsze zostawała do późna i urządzała szopkę, jak to ona pomaga sprzątać. Lubiłam tę część. Było dużo resztek, poza tym z reguły kradła kilka darmowych misek do podawania dań.

– Dziękuję za lunch – mówię po raz trzeci.

– Nie ma sprawy. Nie mogłem patrzeć, jak znowu jesz któreś z tych dań z mikrofalówki.

Stevenie, jak ty potrafisz sprawić, żebym się kiepsko poczuła.

– Od czasu do czasu bardzo chętnie zabrałbym cię na kolację – dodaje.

Udaję zdenerwowaną. Wiercę się i zbyt długo przeżuwam jedzenie. Wreszcie odpowiadam.

– Stevenie, ja… dopiero zaczęłam tę pracę. Czy nie ma zasad dotyczących umawiania się z podwładnymi?

Macha lekceważąco ręką.

– Nie dowiedzą się.

– Ktoś może nas zobaczyć.

– No to możesz przyjść do mnie, a ja coś ugotuję.

– Nie mogłabym przyjść do ciebie! Na pierwszej randce? Nie jestem… Nie jestem taka.

– O kuźwa. – Łapie mnie za nadgarstek, by powstrzymać moją machającą rękę. – Przepraszam. Oczywiście, że taka nie jesteś. Nie to miałem na myśli. Zupełnie. Rozumiesz?

Kiwam głową, lecz pozwalam mu dostrzec, że jestem wstrząśnięta. Kobieta nie powinna mieć potrzeb seksualnych. Moja rola polega na stawianiu oporu. To czyni mnie miłą dziewczyną.

– Jane, mówię poważnie. Nie o tym myślałem. Chciałem cię tylko chronić przed wścibskimi spojrzeniami.

– Wiem.

– A może zabiorę cię do jakiejś małej knajpki? Gdzieś, gdzie nikt nas nie zobaczy. I wtedy poszłabyś ze mną na kolację? – Pochyla nieznacznie głowę, próbuje spojrzeć mi w oczy. Unosi brwi jak proszący szczeniak, w jego brązowych oczach pojawia się niewinność. – Proszę?

Chichoczę.

– Nie powinnam umawiać się tak szybko po rozstaniu.

– W takim razie nie nazwiemy tego randką. Będziemy po prostu kolegami z pracy, którzy pójdą na randkę.

– Ty jesteś menedżerem, a ja urzędniczką wprowadzającą dane. Nie za bardzo możemy być kolegami z pracy.

– No to ja będę twoim mentorem.

Śmieję się i kręcę głową.

– Jesteś niedobry.

– Technicznie rzecz biorąc, nawet nie składasz mi raportów. Nie ma konfliktu interesów.

Oczywiście jest to absurdalny argument. I tak mógłby mnie zwolnić. Zaczynam go trochę prowokować.

– A tak w ogóle to dlaczego chcesz się ze mną umówić? Przecież prawie mnie nie znasz.

– Daj spokój. Jesteś cudowna.

Wcale nie jestem cudowna. Jestem tylko wrażliwą dziewczyną, która nosi koronkowe biustonosze. Ale to rozumiem. Nawet socjopatka lubi słuchać, że jest piękna.

– Nie jestem – protestuję cicho, lecz uśmiecham się.

– To może jutro? – naciska.

– Dobrze. Ale tylko jeśli obiecasz, że będziesz moim mentorem.

Uśmiecha się jak kot ze zbyt wieloma zębami.

– Nauczę cię wszystkiego, co musisz wiedzieć. – Ha. Nie wszystkiego, co on wie, ale wszystkiego, co ja muszę wiedzieć. Nieźle.

Po lunchu odprowadza mnie z powrotem do budynku i wjeżdża ze mną windą na górę, nie mam więc jak pobiec do sklepiku, żeby kupić proteinowy batonik. Mam nadzieję, że dzisiaj na naszym piętrze będą jakieś urodziny, inaczej zemdleję z głodu.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: