Dziewczynka z atramentu i gwiazd - ebook
Dziewczynka z atramentu i gwiazd - ebook
Pełna przygód i magii, wciągająca opowieść o odwadze i przyjaźni!
„Arinta była bardzo odważną dziewczyną. Mieszkała w samym środku wyspy Moya tysiąc lat temu, kiedy wyspa unosiła się na powierzchni oceanu niczym żywy statek. Nie było lasu, nie było granic, nie było Zapomnianych Ziem, a na każdym drzewie śpiewały ptaki. Pewnego dnia jednak ognisty demon, który zamieszkiwał niespokojne dno morza, zauważył przepiękną pływającą wyspę i zapragnął jej dla siebie. Demon nazywał się Yote…”
Isabella ma trzynaście lat. Jest równie odważna co Arinta. Uwielbia słuchać legend opowiadanych przez Ta i studiować jego mapy, na których na pergaminie wyczarowuje dalekie kraje. Isa nie marzy jednak o podróży do egzotycznego Afrik, chce zwiedzić wzdłuż i wszerz rodzimą wyspę i narysować mapę Moya.
Płonne nadzieje. Przyszło jej bowiem żyć w czasach terroru Gubernatora Adori, który odgrodził Gromerę od reszty wyspy, wygnał część mieszkańców, a reszcie broni dostępu do pobliskiego lasu i rozciągających się za nim Zapomnianych Ziem. Wszystko zmienia się, kiedy w tajemniczych okolicznościach znika córka Gubernatora i szkolna przyjaciółka Isabelli, Lupe. Adori szuka śmiałków do wyprawy poszukiwawczej. Przebrana za chłopca, uzbrojona w tusz, pergamin, wiedzę przekazaną przez Ta i mapę gwiazd, Isa zgłasza się do tej niecodziennej drużyny jako kartograf i przewodnik.
Kierując się mapą, sercem i starożytnym mitem, Isabella odkryje w końcu prawdziwy cel swej podróży – musi ocalić wyspę Moya.
Dziewczynka z atramentu i gwiazd uwodzi czytelnika pełnym kartograficznych znaków wnętrzem, przygodą i magią. Prawa do tego błyskotliwego debiutu literackiego niespełna trzydziestoletniej, a już uznanej i nagradzanej Kiran Millwood Hargrave sprzedano dotychczas do 20 krajów!
Fani Pullmana z pewnością pokochają tę powieść.
„Daily Express”
Mistrzowsko zbilansowane połączenie słodyczy i mroku. Siła tej książki leży w niebywałym talencie autorki do snucia opowieści i kreowania mitologii.
„Financial Times”
Pomysłowy i czarujący, ten debiut jest pełen magii i cudów.
„The Sun”
Kiran Millwood Hargrave to autorka, o której z pewnością jeszcze usłyszycie. Jej pomysły są oryginalne, wyobraźnia imponująca, a okładka jej debiutanckiej książki to zdecydowanie najlepsza jak dotąd okładka tego roku.
„The Times”
Kiran Millwood Hargrave (ur. 1990 w Londynie) – poetka i pisarka. Absolwentka Cambridge i Oxfordu. Debiutowała w 2014 roku Dziewczynką z atramentu i gwiazd, która w niespełna dwa lata później podbiła także amerykański rynek (wydana tam pod tytułem Córka kartografa). Millwood Hargrave ma już na swoim koncie drugą powieść The Island at the End of Everything. Mieszka w Oxfordzie z mężem, artystą Tomem de Frestonem.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-06751-2 |
Rozmiar pliku: | 5,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zwykle biegnę na rynek, uderzając piętami w ziemię – kruki latają nisko, a gwałtowny ruch je odstrasza. Dzisiaj jednak postanowiłam iść szybkim marszem. W końcu należałam do jednego z najstarszych roczników w szkole – nie wypadało mi już biegać jak małe dzieci.
Pani Masha, mieszkająca po drugiej stronie ulicy, stała teraz w drzwiach.
Pomachałam do niej, usiłując zajrzeć do jej domu.
– Szukasz kogoś? – uśmiechnęła się, a poorana zmarszczkami twarz rozciągnęła się w uśmiechu niczym pognieciona kartka. – Pablo już wyszedł. Wiesz, że Gubernator lubi, jak zaczynają pracę przed świtem.
Jej syn Pablo urodził się, kiedy Masha była już stara. Brzuch rósł, włosy siwiały, a na twarzy kobiety pojawiały się kolejne zmarszczki. Masha mówiła, że to cud. I faktycznie, Pablo b y ł cudowny. Gabo i ja zawsze patrzyliśmy na niego z podziwem, ale i z przestrachem, podobnie jak pozostali mieszkańcy wioski. Przerażała nas jego siła. W wieku dziesięciu lat potrafił unieść swoich rodziców. Sadzał ich sobie na ramionach. Kiedy brał mnie na barana, miałam wrażenie, że fruwam. Ale od dawna już Pabla nie widziałam.
Dwa lata temu, kiedy jego matka zaczęła cierpieć na bóle pleców, Pablo rzucił szkołę i zastąpił ją w pracy, choć Masha bardzo prosiła, żeby tego nie robił. Teraz miał już piętnaście lat. Ciągnął ciężkie wózki, jakby były z kartonu, a poza tym opiekował się końmi Gubernatora.
– Zabrał prezent dla Lupe – dodała Masha, marszcząc nos. Wiedziałam, że nie rozumie, dlaczego zaprzyjaźniłam się z córką Gubernatora. – Powiedziałam, żeby go ukrył, tak jak prosiłaś.
– Dziękuję – odparłam. – Może jutro go zastanę?
– Może – powtórzyła, ale sama w to nie wierzyła. Pablo wstawał przed świtem, a do domu wracał po zmroku.
Pomachałam Mashy na do widzenia, poprawiłam sobie tornister na plecach i ruszyłam w dół pagórka.
Z tej wysokości Gromera wygląda jak koło lub raczej eksplodująca gwiazda. W samym środku znajduje się rynek, od którego promieniście rozchodzą się uliczki. Niektóre prowadzą do szerokiej, zacisznej przystani, przechodzącej w pełne morze. W morzu zaś roi się od ryb. W pogodną, bezchmurną noc na powierzchni wody widać gwiazdy – przypominają lilie wodne.
Na przystani, jak zawsze, stał zacumowany statek Gubernatora. Ta mówił, że został wykonany z jednego kawałka baobabu przywiezionego z Afrik. Baobab musiał być gigantycznym drzewem, bo statek, tak jak wszystko, co stanowiło własność Gubernatora, zajmował więcej miejsca, niż powinien. Wznosił się nad kutrami niczym wielka, nieruchoma góra. Na maszcie widać było zwinięte żagle.
Nieco dalej na wschód, w promieniach wschodzącego słońca, lśnił dom Gubernatora. Został zbudowany z czarnego bazaltu i był tak wielki jak pięć statków. Rezydencja rozpościerała się między błękitnym morzem a zielonym lasem, górując nad polami niczym chmura gradowa. Z miejsca, w którym stałam, domostwo wyglądało jednak na tak małe, że mogłabym je z powodzeniem ścisnąć między palcami. Niżej leżała wioska, a moja szkoła znajdowała się mniej więcej w połowie drogi do niej.
Stary budynek szkolny był mały, ale wesoły. Ta podarował nam resztki farb i pomalowaliśmy ściany wszystkimi kolorami tęczy. Gubernator jednak go zburzył.
Okazało się, że Lupe miała dosyć edukacji w domu i chciała uczyć się z innymi dziećmi. Dlatego Gubernator Adori rozkazał wybudować nową szkołę z kamienia, dwa razy większą od poprzedniej. Skoro jego córka miała się tu codziennie zjawiać, budynek musiał wyglądać okazale.
– To nie dla mnie, sama rozumiesz – tłumaczyła mi Lupe ze smutnym uśmiechem na twarzy. – Chodzi o honor rodziny – dodała, a w jej głosie można było wyczuć wyniosły ton.
W nowej szkole nie pozwolono nam już malować ścian. Sporo dzieciaków dokuczało Lupe z tego powodu, ale ja wiedziałam, że to nie jej wina.
Za domem Gubernatora, najbliżej lasu, rozpościerał się sad, w którym nigdy nie byłam. Mrużąc oczy, spojrzałam na pracujących w nim ludzi – z tej odległości wyglądali jak mrówki. Zastanawiałam się, który z nich to Pablo. Na zachód rozciągała się plaża – czarny piasek niemal w całości kryła woda. Nadchodził przypływ, podczas którego zabraniano przebywania na plaży; nikomu też nie wolno było wchodzić do wody, chyba że wypływał w jednej z łodzi należących do Gubernatora. Zaswędziały mnie palce u stóp. Ta opisywał mi, jakie to uczucie, kiedy jest się na morzu. Ale ja chciałam doświadczyć tego na własnej skórze.
Nad plażą znajdowały się kopalnie gliny. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, bo ten widok przywoływał jedno z niewielu wyraźnych wspomnień o Ma. Wciąż pamiętałam ten dzień, kiedy zabrała Gabo i mnie w to miejsce. Pokazała nam, jak przywiązać się pędami winorośli do smoczej draceny. „Najpierw trzeba je połączyć, o tak, a potem natrzeć dłonie żywicą, żeby się nie ślizgały”. Następnie opuściła nas po kolei na dno wąwozu. Gabo się bał – tak się wiercił, że pnącze się urwało. Kiedy mój brat upadł w miękkie błoto, rozległ się paskudny odgłos. Gabo był cały usmarowany gliną, gdy Ma wyłoniła się z nim z ciemności. Śmiałam się wtedy tak, że aż mnie brzuch rozbolał.
Taki sam ból powrócił po dwóch miesiącach, kiedy umarła Ma. Tylko że wtedy był o wiele ostrzejszy. I nikt nie wyłaniał się z ciemnego wąwozu. Trzy lata później gorączka potna zabrała również Gabo. Od tamtej pory minęły kolejne trzy lata, a wspomnienie kopalni gliny wciąż chwytało mnie za gardło.
Lupe zawsze czekała na mnie koło beczki w rogu rynku. Razem szłyśmy do szkoły, choć dla Lupe oznaczało to, że musi wstawać prawie tak wcześnie jak robotnicy. Kiedy dotarłam na rynek, do studni ustawiała się już kolejka. Odkąd rzeka Arintara zaczęła wysychać, ze studni korzystało coraz więcej ludzi.
Wszystkie stragany, których większość należała do Gubernatora, były już otwarte. Miały daszki błękitne jak niebo i miodowożółtą dolną część. Można było tu kupić ryby, ziarno albo skóry.
Kiedy szłam w stronę beczki, ktoś nagle złapał mnie za nadgarstek. Podskoczyłam i niechcący wpadłam na pobliski kram, z którego na brudną ziemię wysypały się warzywa.
– Hej! – burknął kupiec. – Co ty wyprawiasz?
Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto mnie zaczepił. Była to kobieta w zielonej szacie – sądząc po kolorze stroju, pracowała w sadzie. Powinna o tej porze już tam być – spóźnialskich często karano chłostą.
– Przepraszam – zwróciła się kobieta do kupca, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. – Ty jesteś Isabella Riosse?
– Tak – odparłam. – A kim...
– Coś się stało. – Zacisnęła palce na moim nadgarstku. Była drobna i niska, prawie takiego wzrostu jak ja.
– Co ty wyprawiasz? – kupiec wyszedł zza straganu.
– Cata – syknęła kobieta, ignorując go. – Widziałaś ją?
Zmarszczyłam brwi.
– Catę Rodriguez?
Cata chodziła ze mną do klasy, ale rozmawiałam z nią zaledwie kilka razy.
Kobieta energicznie pokiwała głową.
– Jestem jej matką. Powiedziała, że się przyjaźnicie. Pomyślałam, że może wiesz, gdzie ona jest.
Przestąpiłam z nogi na nogę. To prawda, że byłam dla Caty milsza niż pozostali, ale trzeba przyznać, że to była cicha i nieśmiała dziewczynka. Większość uczniów po prostu ją lekceważyła.
– Przykro mi – odezwałam się. – Ale nie...
– Wszędzie jej szukałam. Kiedy wstałam, nie było jej w domu. Ja... – kobieta urwała, z trudem oddychając. Uniosła dłoń, jak gdyby chciała położyć ją na piersi.
– Ej, ty! Co tu robisz?
Matka Caty podskoczyła przestraszona. W naszą stronę szedł jeden z ludzi Gubernatora. Tłum rozstąpił się przed jego błękitną tuniką niczym łan zboża.
– Jeśli ją zobaczysz, powiedz jej, żeby przyszła do domu – rzuciła spiesznie kobieta. Na jej twarzy malował się niepokój. Po chwili ruszyła biegiem w stronę posiadłości Gubernatora.
– Co za bałagan – cmoknął z niezadowoleniem straganiarz i zaczął zbierać rozsypane warzywa. – Nie, nie pomagaj mi. Dość już narozrabiałaś.
Zawstydzona, skierowałam się w róg rynku – tam, gdzie zawsze spotykałyśmy się z Lupe. Coś w twarzy tej kobiety mną wstrząsnęło. Miałam nadzieję, że Cata jest cała i zdrowa.
– Isa!
Odwróciłam się na pięcie. Przez rynek biegła Lupe. Tornister podskakiwał jej na plecach. Mieszkańcy wioski cofali się przed nią. Córka Gubernatora nie miała zbyt wielu przyjaciół, ale nic sobie z tego nie robiła.
„Mam to w nosie – powiedziała, kiedy jedna z dziewczynek dokuczała jej z powodu zabawnych warkoczyków, jakie plotła jej matka. – Isabelli się podobają i to wystarczy”.
Dziwna z nas była para: Lupe wysoka jak dorastający chłopak, a ja ledwo sięgałam jej do ramienia. Miałam wrażenie, że znów urosła, odkąd ją ostatnio widziałam, a od tamtego czasu minął miesiąc. Jej matka na pewno nie była tym zachwycona. Lupe mówiła, że ona nigdy się nie śmieje i uważa, że dziewczynki nie powinny biegać ani być tak wysokie jak jej córka. Señora Adori była drobniutką, elegancką kobietą o smutnych oczach i chłodnym uśmiechu.
Przyjaciółka uściskała mnie mocno i cofnęła się o krok. Zmierzyła mnie wzrokiem i powiedziała z zazdrością:
– A ty dalej taka mała! – Po czym zmarszczyła czoło. – Co się stało? Jesteś blada jak ściana. Ta nie pozwalał ci w lecie wychodzić na słońce? Moja mama tak robi, ale ja się czasem wymykam...
– Cata zaginęła – wyrzuciłam z siebie. – Przed chwilą widziałam jej matkę.
– Cata?
Zniecierpliwiona przewróciłam oczami.
– Dziewczynka, która siedzi w ostatniej ławce.
Lupe przestąpiła z nogi na nogę. Miała teraz taki wyraz twarzy jak Pepe, kiedy ucieka, bo stłukł jakieś naczynie.
– Co? – Spojrzałam na nią zaniepokojona.
– Co co? – Lupe poprawiła tornister na ramieniu.
– Ty coś wiesz – zrobiłam krok w jej stronę.
– Skąd. Nic nie wiem.
Lupe się cofnęła.
Uniosłam brwi, tak jak nauczył mnie Ta.
Lupe się zgarbiła.
– Jestem pewna, że to nic takiego. Tylko, wiesz, w lecie pracowała u nas w kuchni, a wczoraj prosiłam ją, żeby poszła do sadu i przyniosła mi...
– Do sadu! – Znów poczułam ten znajomy ucisk w żołądku. – Lupe, wiesz, że nie wolno nam tam chodzić.
– Jasne, wiem, ale tak dawno nie jadłam pitai. No przecież należy mi się z okazji urodzin, nie?
Ja sama nigdy nie jadłam pitai. Nie byłam nawet pewna, jak wyglądają, ale wiedziałam, że to ulubione owoce Lupe. Rosły w sadzie Gubernatora na skraju lasu. Tam wolno było zapuszczać się tylko strażom Gubernatora i nielicznym służącym.
– Lupe, wiesz, że jeśli Catę złapano, to pewnie wtrącono ją do Dédalo.
Lupe machnęła ręką lekceważąco.
– A ty dalej o tym? Nigdy nie widziałam tego miejsca, a przecież mieszkam w posiadłości.
Nie dziwiło mnie to, że Lupe nie zauważa rzeczy, które ma pod nosem. A Dédalo – labirynt – akurat z n a j d o w a ł s i ę pod jej nosem, bo Gubernator Adori zbudował swój dom na naturalnych ziemnych korytarzach, które zamienił w więzienie. Kiedy mąż Mashy jeszcze żył, służył tam przez dobre dziesięć lat.
Lupe objęła mnie ramieniem.
– No już, rozchmurz się. Cacie nic nie będzie! – Popchnęła mnie w głąb wąskiej uliczki prowadzącej na pola. – Pewnie czeka już na nas w klasie i opycha się moją pitają. Dam ci trochę – zobaczysz, jest przepyszna. I nie zapomnij o dzisiejszym pokazie fajerwerków!
Lupe nie znosiła ciemności i przepadała za fajerwerkami. To prawda, b y ł y n i e s a m o w i t e – wyglądały jak plejada kolorowych spadających gwiazd. Niestety, Pepe bał się ich tak bardzo, że trudno byłoby mi je polubić.
– Tatuś pozwolił mi wybrać kolory. Tym razem mamy złote, jeden niebieski, dwa czerwone...
Wpuszczałam słowa Lupe jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Kiedy tak szłyśmy na skróty przez pola, pomyślałam, że może ma rację. Nawet jeśli Catę złapano, ludzie Gubernatora nie wtrąciliby przecież dziewczynki do Dédalo za kradzież owoców, prawda? Obiecałam sobie, że będę dla Caty jeszcze milsza niż zwykle. Może nawet zaproszę ją do mojego ogrodu, żebyśmy stamtąd obejrzały pokaz fajerwerków z okazji urodzin Lupe.
– Och, coś ci pokażę. Jeszcze tego nie widziałaś. – Lupe przystanęła nagle i szarpnęła mnie, żebym też się zatrzymała.
– Czego?
Lupe zdjęła gruby złoty łańcuch ukryty pod sukienką i położyła go na wyciągniętej dłoni. W promieniach słońca połyskiwał również złoty medalion, na którym widniał wygrawerowany znajomy kształt.
– To Afrik. Tatuś stamtąd pochodzi – wyjaśniła Lupe. – Dostałam ten naszyjnik od niego na urodziny. Należał do mojej babci.
– A co jest w środku?
Lupe wzruszyła ramionami.
– Ta mówi, że nie wolno mi go jeszcze teraz otwierać. Dopiero jak będę starsza. Tylko on ma kluczyk.
– Medalion jest piękny.
– I ciężki – dodała Lupe. – Ale i tak mi się podoba. Poza tym nic więcej nie dostałam.
Spojrzała na mnie wyczekująco. Starałam się udawać, że nie wiem, o co jej chodzi, ale uśmiechała się tak głupio, że nie mogłam wytrzymać. Wyjęłam z tornistra papierowy zwój.
– Wszystkiego najlepszego.
– Mapa! Mapa z zaznaczonym krzyżykiem!
To była prosta mapa, bez rysunku nieba i z kompasem w postaci strzałki oznaczonej literą N. Nie miałam czasu na przygotowanie porządnej instrukcji, z mnóstwem wskazówek, jak odnaleźć skarb.
– Powodzenia. – Ścisnęłam dłoń przyjaciółki.
– To co my tu jeszcze robimy?! – krzyknęła Lupe i rzuciła się biegiem naprzód. – Kto pierwszy!
Z tak długimi nogami to Lupe powinna wygrać, ale była tak niepozbierana jak kulawy królik, więc biegłyśmy równym tempem. Z trudem łapałam powietrze, kiedy pędziłyśmy przez wyschnięte pole. Szkolna torba obijała mi się o bok.
Cata jest w szkole. Lupe dostanie swoją pitaję i wszystko będzie dobrze, myślałam.
W końcu Lupe dotarła do miejsca oznaczonego na mapie krzyżykiem, czyli do pustej króliczej nory, w której Pablo ukrył prezent, tak jak go prosiłam. Na dnie jamy leżało zawiniątko w niebieskim papierze. Lupe rozerwała opakowanie – ujrzała prostą bransoletkę z resztek kolorowych nici, które wyprosiłam od Mashy. W jej środek wplotłam lśniącą złotą nić, którą ukradłam z gabinetu Ta. Nie robił już specjalnych map, więc uznałam, że nie zauważy jej braku.
– Jaka śliczna! – Lupe założyła bransoletkę na rękę, a ja zawiązałam nitki. – To najładniejszy prezent, jaki dostałam.
Tylko Lupe potrafiła powiedzieć, że plecionka ze starych nici jest ładniejsza od medalionu ze szczerego złota. Między innymi właśnie za to tak bardzo ją lubiłam.
– Chodźmy – powiedziałam, chwytając spoconą dłoń przyjaciółki, i pociągnęłam ją w stronę niskiego, prostokątnego budynku szkoły. Spóźnienie w pierwszym dniu nauki uszłoby na sucho Lupe Adori, ale señora Feliz z pewnością nie wybaczyłaby takiego przewinienia zwykłej, szarej Isabelli Riosse.
Znów ruszyłyśmy biegiem, licząc na to, że zdążymy przed dzwonkiem. Zajęłyśmy swoje miejsca w klasie. Byłyśmy zgrzane, zdyszane i roześmiane, aż bolały nas brzuchy.
– Tym razem... wygrałam! – wystękała Lupe.
– Nie... Bo... Ja...!
– Dziewczęta! – W drzwiach stanęła señora Feliz z miną kwaśną jak cytryna. Kiedy rozpoznała Lupe, mina skwaśniała jej jeszcze bardziej, jak dwie cytryny. – Señorita Adori! Nie uprzedzono panienki? Wysłałam kogoś prosto do twojego ojca...
– Jak to? – Lupe zmarszczyła czoło. – Po co?
– Zdarzył się... No cóż, ojciec na pewno wszystko ci wyjaśni. Szkoła jest dzisiaj zamknięta.
– Zamknięta? – zapytałam niezbyt mądrze. – Ale dlaczego?
– Dość tych pytań! – rzuciła nauczycielka. Nagle ujrzała coś za naszymi plecami i pobladła.
Odwróciłyśmy się. Po wyboistej ścieżce od strony wioski powoli sunął powóz zaprzężony w parę gniadych ogierów. Konie były niespokojne – dreptały nerwowo i potrząsały grzywami. Obok stangreta siedziało dwóch mężczyzn. Promienie słońca odbijały się w ostrzach ich szabli.
Błękitne jedwabne zasłony powozu były zasunięte, by ochronić pasażerów przed upałem. Ale nawet z tej odległości rozpoznałam szerokie barki Gubernatora i drobną postać jego żony.B am!
Usiadłam na łóżku. Serce waliło mi jak oszalałe. W pokoju Pabla tańczyły płomienie, ale nie czułam gorąca.
Bam!
Wyjrzałam przez okno umieszczone nisko nad podłogą. W powietrzu wirowały iskry, niczym garść rubinów rzuconych w ciemną noc.
Bam!
To urodzinowe fajerwerki Lupe. Czułam ostry zapach dymu, który łaskotał mnie w nos.
„To siarka – mówiła mi kiedyś Lupe. – Dlatego wybuchają”.
Położyłam się z powrotem. Usłyszałam jeszcze trzy wybuchy, a na ścianach pokoju pojawiły się złote i błękitne plamy światła. Kiedy ostatni z fajerwerków zgasł, głośno sycząc, zza zamkniętych drzwi dobiegły ściszone, lecz wyraźnie zdenerwowane głosy.
Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy usłyszałam stukot laski Ta, a potem jego mrukliwy, niski głos.
– Jesteś pewna, że śpi? W takim hałasie?
Zacisnęłam powieki. Nie wiedziałam, co Ta zamierza powiedzieć Mashy, ale z pewnością nie chciał, żebym go usłyszała. A to oznaczało, że dałabym w s z y s t k o, żeby tylko dowiedzieć się, o co chodzi. Drzwi skrzypnęły i uchyliły się odrobinę, a zaraz potem ktoś je zamknął.
– Śpi jak suseł. Dałam jej coś na sen.
– Dziękuję ci, Masha. Czy już słyszała o tym, co przydarzyło się Cacie? – spytał Ta.
Kiedy usłyszałam jej imię, zacisnęłam palce na kołdrze.
– Tak... Chciałam zaczekać na ciebie, ale Pablo jej powiedział.
Ta westchnął ciężko, a potem usłyszałam jakieś mamrotanie – być może to Pablo przepraszał.
– Nic jej nie jest – powiedziała uspokajająco Masha. – Gdzie byłeś?
– Chciałem was zawiadomić, ale...
Masha milczała. Ja też czekałam, aż Ta dokończy zdanie.
Wreszcie odchrząknął.
– Señora Feliz powiedziała, że Isa bezpiecznie dotarła do domu, więc dołączyłem do poszukiwań.
– A co z godziną policyjną?
– Gubernator mało się tym interesuje, musieliśmy coś zrobić.
– Nie odwołał nawet urodzinowych fajerwerków swojej córki! – oburzał się Pablo. – Co z niego za człowiek?
Masha uciszyła go.
– Gdzie szukaliście? – zwróciła się do Ta.
– Poszliśmy do sadu. Nie wpuszczono nas do lasu...
– Dlaczego nie? – przerwał mu Pablo. – Gdybym to ja kogoś zabił, wiedziałbym, gdzie się ukryć...
– Cicho bądź! – zganiła go Masha, ale Pablo mówił dalej, coraz bardziej poirytowany.
– Cata go nie obchodzi!
– Pablo! – w głosie Mashy słychać było strach.
Oskarżanie Gubernatora było ryzykowne. Ci, którzy tak robili, wkrótce odkrywali, że ich bydło znika po to, by po jakimś czasie pojawić się na polach Gubernatora, albo że wodę w studni zanieczyszczono błotem.
– Chłopak ma rację – odezwał się Ta. – Adori nic nie robi. I zgadzam się, że ten, kto to zrobił, prawdopodobnie zdążył się wymknąć na Zapomniane Ziemie.
– Znaleźliście jakieś wskazówki? – zapytała Masha.
Wyszłam z łóżka i podkradłam się pod same drzwi. Ta ściszył głos.
– Jedynie ślady wokół ciała. Wyglądały jak odciski pazurów, ale nie ma takich dużych psów. Rany były głębokie i grube jak mój kciuk. Być może morderca zaorał ziemię wokół zwłok, żeby zatrzeć ślady.
Nie mogłam tego dłużej słuchać. Gwałtownym ruchem otwarłam drzwi.
Ta i Masha siedzieli razem przy kuchennym stole. Pablo stał pod oknem. Ta zerwał się, utykając nieco na okaleczoną nogę. Cały był pokryty kurzem, miał podkrążone, przekrwione oczy, a na koszuli plamy czerwonego atramentu. Ale przyszedł. Był cały i zdrowy.
Podbiegłam do niego.
– Kto to zrobił, Ta? Dlaczego Gubernator nie szuka... – Dopiero po chwili zmusiłam się, żeby dokończyć zdanie: – Dlaczego nie szuka tego, kto zabił Catę?
Cała trójka spojrzała na mnie z jednakowym wyrazem twarzy, jakby wiedzieli coś, o czym ja nie miałam pojęcia.
Poczułam, że płoną mi policzki.
– Trzeba coś zrobić!
– Dość tego, dziecko!
Wzdrygnęłam się i umilkłam. Ta nigdy na mnie nie krzyczał.
– Idziemy – rzucił szorstko.
Te kilka kroków, które dzieliło nas od domu, pokonaliśmy w całkowitym milczeniu. Nie miało ono jednak nic wspólnego z godziną policyjną.
Zabrałam Pepe do swojego pokoju i razem słuchaliśmy, jak Ta sprząta. Kiedy przyszedł do mnie, udawałam, że śpię, ale nie dał się nabrać.
– Przepraszam, że na ciebie krzyknąłem, Iso. Nie powinienem był tego robić. Tylko że... – westchnął ciężko. – Jestem zmęczony. I jest mi smutno z powodu Caty. Rozumiesz?
Wydałam cichy, gardłowy dźwięk.
– Pomyślałem, że może na przeprosiny opowiem ci krótką historyjkę?
Obrażony Pepe miauknął, kiedy obróciłam się w stronę Ta.
– Dlaczego nie powiesz mi, co się stało?
– A może opowiem ci o Arincie?
To była moja ulubiona opowieść – mit o wybawczyni wyspy Moya. Choć Lupe droczyła się ze mną, że jestem już za duża na taką bajkę, uwielbiałam słuchać tej historii. Ale wciąż byłam zła na Ta. Przewróciłam się na drugi bok. Pepe zasyczał.
– No dobrze – westchnął Ta. – Idź spać.
Zanim wstał, wyciągnęłam rękę.
– Myślę, że opowiadanie nie zaszkodzi.
Ta znowu usiadł, a kiedy się odezwał, poznałam po jego głosie, że się uśmiecha.
– Arinta była bardzo odważną dziewczyną. Mieszkała w samym środku wyspy Moya tysiąc lat temu, kiedy wyspa była zupełnie niezwiązana ze stałym lądem i unosiła się na powierzchni oceanu niczym żywy statek. Nie było lasu, nie było granic, nie było Zapomnianych Ziem, a na każdym drzewie śpiewały ptaki. Pewnego dnia jednak ognisty demon, który zamieszkiwał niespokojne dno morza, zauważył przepiękną pływającą wyspę i zapragnął jej dla siebie. Demon nazywał się Yote. Był długi jak rzeka i gorący jak słońce. Wybudował ze skały kolumnę, po której wspiął się na powierzchnię wody, schwytał wyspę Moya i przytwierdził ją do dna oceanu. Mieszkańców wyspy ogarnął strach. Wiedzieli, że demon zagarnie wyspę i przyłączy ją do Ognistego Królestwa, a wówczas będą musieli opuścić swoje domostwa.
Arincie zrobiło się smutno. Kochała wyspę Moya, jej lasy, morze i ptaki. Tamtej nocy ukradła ojcu miecz i wymknęła się z domu. Dotarła tam, gdzie demon Yote kotłował się pod powierzchnią ziemi, szykując się do przejęcia władzy nad wyspą. Dziewczyna wyruszyła w podróż pod ziemię. Przeszła przez wodospad, by wzburzona woda zapewniła jej ochronę przed płomieniami. Kiedy dotarła do kryjówki demona, zawołała go. Yote usłyszał ją, ale nie przestawał się kotłować. Arinta się nie poddawała i zaatakowała skalne ściany mieczem, by morze wdarło się do kryjówki Yote. Demon się przestraszył. Był w stanie pokonać rzeki, ale morze pochłonęłoby go w okamgnieniu. Zgodził się więc oddać wyspę, jeśli dziewczyna przestanie uderzać mieczem o skałę. Oboje zawarli układ i zgodzili się go przestrzegać. Arinta zostawiła miecz w skale, żeby Yote miał pewność, że dotrzyma umowy.
Ta przerwał.
– Śpij już.
– Ale zawsze mi powtarzasz, że trzeba skończyć rozpoczętą opowieść, nawet jeśli nie ma szczęśliwego zakończenia – odparłam, choć słyszałam tę historię już tyle razy, że sama mogłabym powtórzyć ją słowo w słowo.
Ta mówił teraz szybko. Jego słowa się zlewały.
– Choć Yote był leniwy, miał też swoją dumę. Nie chciał, żeby mieszkańcy wyspy wiedzieli, że przechytrzyła go dziewczyna. Nie mógł zniszczyć wyspy, bo złożona przysięga wiąże demona na tysiąc lat. Wysłał jednak swoje ogniste ogary w pogoń za Arintą. Psy ścigały ją przez podziemne tunele, aż dziewczyna się zgubiła.
Ojciec Arinty wyruszył na poszukiwania. Przemierzył tunele, ale nie znalazł córki. Niektórzy mówili, że zamieniła się w rzekę, a inni, że została na dole i wciąż tam jest. Podobno jej duch pilnuje, żeby Yote dotrzymał złożonej obietnicy. Tak czy owak, Arinta opiekuje się wyspą Moya. Jej poświęcenie jest darem potężniejszym niż wszelkie ogniste demony.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------