Dziwna myśl w mej głowie - ebook
Dziwna myśl w mej głowie - ebook
Epicka opowieść (prawie 700 stron!) o Stambule i jego mieszkańcach, ich miłościach, troskach i marzeniach. Uczta dla tych, którzy kochają dobrą literaturę i zatęsknili za dziełami tureckiego noblisty.
Uliczny handlarz, wędrujący w zimowe wieczory po nędznych, zaniedbanych ulicach Stambułu, to rzadkość. Mevlut Karataş jest jednym z ostatnich i coraz mniej mieszkańców miasta otwiera okna i drzwi na jego głośne zawołanie: „Buzaaaa!”. Za dnia ima się rozmaitych dorywczych prac: sprzedaży jogurtu, pilawu albo kelnerowania, za to nocą bierze na barki dzbany tradycyjnego tureckiego napoju, a nogi same niosą go przed siebie. Buza jest spuścizną po przodkach, przypomina ludziom o dawnych czasach i Mevlut nie wyobraża sobie życia bez niej, bez żartów z klientami i bez Stambułu, jego krętych uliczek, zakamarków, dzielnic, które zna jak własną kieszeń. Te długie wędrówki czynią Mevluta szczęśliwym, jednakże nie pozwalają zabezpieczyć bytu jego rodziny. A tę biedny Mevlut kocha ponad wszystko. Ma dwie śliczne córeczki i żonę Rayihę, którą poślubił wskutek pomyłki - z małej wioski w prowincji Konya porwał nie tę dziewczynę, którą zamierzał...
Dziwna myśl w mej głowie to historia wielopokoleniowej rodziny przybyłej do Stambułu z biednej wsi, a zarazem drobiazgowa kronika życia w mieście nad Bosforem w latach 1969–2012. Wraz z Mevlutem, jego ojcem, wujostwem, kuzynami i pozostałymi członkami stopniowo powiększającej się rodziny obserwujemy Stambuł na przestrzeni kilku dziesięcioleci i jesteśmy świadkami fascynujących przemian, jakim podlegała metropolia. Śledzimy następujące po sobie pucze, zamachy bombowe w redakcjach gazet, korupcję urzędników, przemiany obyczajowe, plotki, marzenia i lęki, którymi żyją stambulczycy, i widzimy, jak w miejscu dawnych gecekondu, prowizorycznych chatek wzniesionych przez ubogich imigrantów na bezprawnie zasiedlonych działkach, wyrastają wielkie wieżowce, a szerokie aleje wypierają stare kamienice. Miasto umiera i odradza się, a żyjący w nim ludzie wypełniają je swoimi opowieściami – o nieodwzajemnionych miłościach, aranżowanych małżeństwach, rodzinach, które raz są szczęśliwe, a raz nie, o przyjaźni, nienawiści i marzeniach o lepszym życiu.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07847-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(WRZESIEŃ 1968 – CZERWIEC 1982)
12. SPROWADZIĆ DZIEWCZYNĘ ZE WSI
MOJA CÓRKA NIE JEST NA SPRZEDAŻ
Korkut. W ciągu sześciu miesięcy po zeszłorocznej wojnie i pożodze większość alewitów opuściła nasze sąsiedztwo. Niektórzy przenieśli się na inne odległe wzgórza, na przykład na Oktepe, a inni poza miasto czy do dzielnicy Gazi. Szerokiej drogi! Niech Bóg da, by nie dokładali tam roboty naszej policji i żandarmerii. Gdy samochody pędzące po nowoczesnej sześciopasmowej autostradzie międzynarodowej zbliżają się z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę do twojego nielegalnie postawionego gecekondu, które wygląda jak kurnik, nikogo nie nabierzesz krzykiem: „Jedyną drogą jest rewolucja!”.
Kiedy ta cała lewacka hałastra się stąd wyniosła, od razu skoczyły ceny dokumentów wystawianych przez wójta. Pojawiły się nowe cwaniaki i uzbrojone gangi chcące przywłaszczyć sobie działki. Ci, którzy nie chcieli sięgnąć do kieszeni, gdy stary Hamit Vural zasugerował zakup dywanów do meczetu, i ci, którzy za jego plecami mówili: „Przepędził alewitów z Bingöl i Elâzığ, zajął ich działki, to niech sam da”, zaczęli natychmiast zajmować ziemię i zbierać dokumenty zgodnie z nowym planem zabudowy. Również pan Hamit rozpoczął dzięki temu kolejne prace konstrukcyjne na Kültepe. Otworzył jeszcze jedną piekarnię na Harmantepe, a dla pracujących tam sprowadzonych ze wsi nieżonatych mężczyzn postawił hotel robotniczy z telewizorem, pokojem modlitewnym i salą do karate, nie cofając się przy tym przed żadnym wydatkiem. Po powrocie z wojska zostałem nadzorcą tej budowy i szefem dostaw w sklepie z materiałami budowlanymi. W każdą sobotę pan Hacı Hamit zachodził do hotelowej stołówki i wraz z mieszkającymi tam kawalerami o nacjonalistycznych poglądach jadał popijany ajranem obiad złożony z mięsa, ryżu i sałatki. Korzystając z okazji, składam mu tu również podziękowania za szczodrą pomoc, jakiej udzielił mi przy moim ślubie.
Abdurrahman Efendi. Wciąż usilnie staram się znaleźć kogoś odpowiedniego dla mojej najstarszej córki Vedihy, która ma już szesnaście lat. Oczywiście zajęcie to najlepiej wychodzi kobietom podczas prania, w łaźni, na bazarze czy w gościach, ale moje sierotki nie mają ani matki, ani ciotek, toteż cała odpowiedzialność spada na moją skromną osobę. Niektórzy domyślają się, że właśnie w tym celu wsiadłem do autobusu i ruszyłem do Stambułu; doszły mnie słuchy, że zaczęli gadać, że uganiam się za jakimś bogatym mężem dla mojej pięknej Vedihy i że pieniądze, jakie za nią da, wezmę dla siebie i wydam na alkohol. Zazdroszczą takiemu kalece jak ja i obgadują mnie dlatego, że mimo garbu jestem szczęśliwym mężczyzną umiejącym cieszyć się swoimi córkami, czerpiącym radość z życia i potrafiącym się napić. Ci, którzy – nie zwracając uwagi na mój zgięty kark – wygadują, że po pijaku biłem swoją świętej pamięci żonę i pojechałem do Stambułu, by trwonić pieniądze na kobiety z Beyoğlu, to kłamcy. W Stambule zachodziłem do kawiarni, w których o poranku przesiadywali sprzedawcy jogurtu, i spotykałem tam dawnych przyjaciół wciąż handlujących rano jogurtem, a wieczorem buzą. Człowiek naturalnie nie może od razu powiedzieć: „Szukam męża dla córki!”. Najpierw wypada spytać o nowiny, a jeśli po przyjacielskiej pogawędce pójdzie się wieczorem do szynku, tam od słowa do słowa, od butelki do butelki alkohol rozwiązuje języki. W czasie tych spotkań mogło się zdarzyć, że w przypływie pijackiej dumy wyjmowałem z kieszeni i pokazywałem wszystkim zdjęcie mojej małej Vedihy zrobione w Akşehirze w studiu fotograficznym Billur.
Stryj Hasan. Co jakiś czas wyciągałem z kieszeni i oglądałem fotografię dziewczyny z Gümüşdere. Ładna. Pewnego dnia pokazałem ją w kuchni żonie.
– Co powiesz, Safiye? – spytałem. – Nada się dla naszego Korkuta? To córka Abdurrahmana Garbusa. Przyjechał do Stambułu i zaszedł aż do mojego sklepu. Trochę posiedział. Dawniej był pracowity, ale teraz podobno nie ma siły; nosidło z jogurtem go przygniotło, więc wrócił na wieś. A teraz jasne, że nie ma pieniędzy. Kawał drania z tego Abdurrahmana.
Ciotka Safiye. Mój syn Korkut strasznie tyra: to budowa, to hotel robotniczy, to znowu samochód czy trening karate; bardzo chcemy go ożenić, ale – niech Bóg ma go w opiece – jest i twardy, i dumny. Gdybym mu powiedziała, że pojadę na wieś szukać dla niego żony, skoro skończył już dwadzieścia sześć lat, toby się nie zgodził i odpowiedział, że sam ją sobie znajdzie w mieście. A gdybym powiedziała, że dobrze, żeby sam znalazł narzeczoną w Stambule, toby odparł, że chce żony czystej i posłusznej, a takiej w mieście nie uświadczysz. Dlatego przyczepiłam zdjęcie pięknej córki Abdurrahmana Garbusa do obudowy radioodbiornika. Wprawdzie Korkut po powrocie do domu jest tak zmęczony, że ani na chwilę nie odrywa wzroku od telewizora, ale czasem przez radio słucha transmisji wyścigów konnych.
Korkut. Nikt, z matką włącznie, nie wie, że gram na wyścigach konnych. Robię to nie dla zysku, ale dla przyjemności. Pewnej nocy przed czterema laty dobudowaliśmy do domu jeden pokój. Siedzę tam i w samotności słucham relacji z wyścigów. Tym razem patrzyłem w sufit i nagle coś jakby światło spłynęło na krawędź odbiornika, a ja poczułem, że ta dziewczyna na mnie patrzy i że to spojrzenie będzie dla mnie pocieszeniem przez całe życie. Ogarnęło mnie uczucie błogości.
– Mamo, co to za dziewczyna tam na radiu? – spytałem potem matkę mimochodem.
– Jest od nas, z Gümüşdere! – odpowiedziała. – Anioł, prawda? Mam ci ją załatwić?
– Ja nie chcę dziewczyny ze wsi. Zwłaszcza taka, która rozdaje swoje zdjęcia na prawo i lewo, na nic mi się nie przyda.
– Wcale tak nie jest – sprostowała matka. – Jej garbaty ojciec nie pokazuje podobno jej zdjęcia nikomu, jest o nią bardzo zazdrosny i przegania adoratorów sprzed drzwi. Twój tata wiedział, jak piękna jest ta wstydliwa dziewczyna, i dlatego siłą odebrał jej ojcu zdjęcie.
Uwierzyłem w to kłamstwo. Być może wiecie, że nie była to prawda, i śmiejecie się, że tak łatwo dałem się oszukać. W takim razie odpowiem wam tak: kto drwi ze wszystkiego, nie umie ani naprawdę się zakochać, ani uwierzyć w Boga. Bo jest zarozumiały. Tymczasem zakochanie to – podobnie jak miłość do Boga – uczucie tak święte, że człowiek nie skupia się już na niczym innym oprócz samej dziewczyny.
Na imię ma podobno Vediha.
– Nie mogę zapomnieć twarzy tej dziewczyny – powiedziałem matce po tygodniu. – Pojadę na wieś i zanim ją zobaczę, porozmawiam w tajemnicy z jej ojcem.
Abdurrahman Efendi. Kandydat na zięcia to nerwowy chłopak. Wziął mnie do szynku. Nie powiedziałem, że dziewczyna na zdjęciu to moja córka, mój ukryty skarb, oni tego nie rozumieją; przyjechali do Stambułu, zobaczyli trochę grosza i się rozbestwili. To, że ten karateka ze smykałką do pieniędzy nadskakuje panu Hacemu Hamitowi z Rize i prowadzi forda, i dlatego sądzi, że przy następnym spotkaniu kupi sobie moją córkę, obraża moją godność. „ M o j a c ó r k a n i e j e s t n a s p r z e d a ż”, powtórzyłem kilkakrotnie. Usłyszeli to faceci siedzący przy stoliku obok i spojrzeli na nas, marszcząc brwi, po czym uśmiechnęli się, jakby to był żart.
Vediha. Mam szesnaście lat, nie jestem już dzieckiem i tak jak wszyscy dookoła wiem, że ojciec chce mnie wydać za mąż, ale udaję, że nie mam o tym pojęcia. Śni mi się czasami, że śledzi mnie zły mężczyzna o podłych zamiarach… Podstawówkę w Gümüşdere skończyłam trzy lata temu. Gdybym wyjechała do Stambułu, w tym roku kończyłabym gimnazjum, ale w naszej wsi nie ma jeszcze ani takiej szkoły, ani dziewczyny, która by ją ukończyła.
Samiha. Mam dwanaście lat i jestem w ostatniej klasie podstawówki. Moja siostra Vediha odbiera mnie czasami ze szkoły. Pewnego dnia, gdy wracałyśmy do domu, zaczął za nami iść jakiś facet. Szłyśmy w milczeniu i tak jak siostra ani razu nie odwróciłam się i nie spojrzałam za siebie. Zamiast od razu pójść do domu, skierowałyśmy się w stronę sklepu, ale nie weszłyśmy do środka. Minęłyśmy Ciemną Ulicę, Dom z Wykolonymi Oczami i Marznący Platan; późno wróciłyśmy do domu, bo szłyśmy naokoło. Mężczyzna cały czas szedł za nami. Siostra się nie śmiała.
– Co za palant! – złościłam się, gdy wchodziłyśmy do domu. – Mężczyźni to palanty.
Rayiha. Mam trzynaście lat. Podstawówkę skończyłam w zeszłym roku. Vediha ma wielu adoratorów. Ten obecny jest ponoć ze Stambułu. Tak mówią, ale w rzeczywistości to syn sprzedawcy jogurtu z Cennetpınar. Siostrze bardzo podoba się pomysł wyjazdu do Stambułu, ale ja nie chcę, żeby jakiś mężczyzna wpadł jej w oko i żeby wyszła za mąż i pojechała. Po jej ślubie przyjdzie kolej na mnie. Przede mną jeszcze trzy lata, ale gdy osiągnę wiek Vedihy, za mną nie będą się uganiać tak jak za nią, a nawet gdyby to robili, to co, i tak żadnego nie chcę.
– Ale ty jesteś mądra, Rayiha – mówią mi.
Wraz z garbatym ojcem obserwowaliśmy przez okno Vedihę i Samihę wracające ze szkoły.
Korkut. Pokornie obserwowałem, jak moja luba wraca ze szkoły z siostrą. Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, moje serce przepełniła miłość o wiele głębsza niż ta, którą wywoływało zdjęcie. Była zgrabna, miała odpowiednią sylwetkę i długie ręce, dziękowałem Panu Bogu, że mi ją zesłał. Zrozumiałem, że jeśli się z nią nie ożenię, będę nieszczęśliwy. Złościłem się, przekonany, że chytry garbus będzie się o nią targował, bym słono za nią zapłacił.
Abdurrahman Efendi. Kandydat na zięcia nalegał, więc spotkaliśmy się jeszcze raz w Beyşehirze. Nie powiedziałem mu, że jeśli jest zakochany, to nie będzie się targował. Los i dola Vedihy i moich pozostałych córek są w moich rękach, więc wszedłem do lokalu, cały drżący, usiadłem i zanim wychyliłem pierwszy kieliszek, powtórzyłem raz jeszcze:
– Wybacz, młodzieńcze, rozumiem cię doskonale, ale m o j a c ó r k a z a n i c n i e j e s t n a s p r z e d a ż.
Korkut. Uparty Abdurrahman Efendi wyliczył swoje oczekiwania jeszcze przed skończeniem pierwszego kieliszka. Choćbyśmy nie wiem jak się starali – nie tylko ja, ale także ojciec, Süleyman i wszyscy – i choćbyśmy się zadłużyli, ba, nawet gdybyśmy sprzedali dom na Duttepe i działkę na Kültepe, to i tak nie bylibyśmy w stanie spełnić tych wszystkich życzeń.
Süleyman. W Stambule mój brat uznał, że jedynym rozwiązaniem jego miłosnych utrapień mogą być pieniądze i władza pana Hacego Hamita, więc przy pierwszej wizycie w hotelu robotniczym urządziliśmy dla niego pokaz karate. Ogoleni, czyści i ubrani w jednakowe stroje robotnicy walczyli całkiem dobrze. Podczas posiłku pan Hamit usadził mnie i brata po swojej prawej i lewej stronie. Im dłużej patrzyłem na siwą brodę tego budzącego szacunek mężczyzny, który dwukrotnie pielgrzymował do Mekki, miał tyle ziemi i bogactw, zatrudniał tak wielu ludzi i zbudował dla nas meczet, tym bardziej czułem się szczęśliwy, że mogę siedzieć tak blisko niego. On z kolei traktował nas jak własne dzieci. Spytał o ojca („Czemu nie ma Hasana?”, wspomniał go po imieniu). Pytał o stan naszego domu, o nowy pokój, dobudowane półpiętro i zewnętrzne schody, a nawet o to, gdzie znajduje się pusta działka, którą ojciec wytyczył razem ze stryjem Mustafą i na którą mieli wspólny papier od wójta. W rzeczywistości śledził wszystko: gdzie są te działki, czyje leżą obok i po przekątnej, jakie domy już na nich postawiono, jakie zaczęto stawiać, kto jest skłócony ze swoimi wspólnikami, kto w ciągu roku zbudował które budynki i sklepy, znał wszystkie szczegóły każdej ściany i komina, wiedział, dokąd dochodzi linia energetyczna, do której ulicy którego wzgórza doprowadzono wodę i którędy będzie przebiegała obwodnica.
Hacı Hamit Vural. – Młodzieńcze, dopadła cię chyba beznadziejna miłość i bardzo cierpisz, prawda? – spytałem, a on wstydliwie uciekł przede mną wzrokiem. Wstydził się jednak nie tego, że zakochał się do szaleństwa, ale tego, że o jego miłości dowiedzieli się jego przyjaciele i że sam nie potrafił rozwiązać swoich problemów.
Zwróciłem się do jego grubego brata:
– Jak dobrze pójdzie i jeśli Bóg pozwoli, znajdziemy rozwiązanie sercowych strapień twojego brata. On jednak popełnił błąd, którego ty nie popełnisz. Jak ty masz na imię? Süleyman, mój synu, jeśli miałbyś pokochać jakąś kobietę całą swoją duszą, pokochasz ją tak dopiero po ślubie. No dobrze, jeśli będzie ci się spieszyło, to po zaręczynach, a najwcześniej, jak już dacie sobie słowo… No, ewentualnie wtedy kiedy ustalicie już kwotę, jaką zapłacisz jej ojcu. Ale jeśli tak jak twój brat zakochasz się wcześniej, a dopiero potem usiądziesz z ojcem dziewczyny do rozmowy o pieniądzach, chytry ojciec zażąda od ciebie całego świata. Znane są dwa rodzaje miłości. W pierwszym zakochujesz się w kimś dlatego, że zupełnie go nie znasz. Zresztą gdyby większość par poznała się trochę przed ślubem, nigdy by się w sobie nie zakochała. Dlatego właśnie Prorok nie uznał za stosowne zbliżania się przed ślubem do osoby, z którą masz się związać. Są także tacy, którzy zakochują się w sobie dopiero po ślubie, dlatego że mają spędzić razem całe życie, i to także jest efekt zawierania małżeństw bez wcześniejszego poznawania się.
Süleyman. – Ja nie zakocham się w kobiecie, której nie będę znał, mój panie – powiedziałem.
– Czy jesteś tego taki pewien? – spytał pan Hacı Hamit o jasnym obliczu. – W rzeczywistości najlepsza miłość to taka, jaką żywisz do osoby, której nie tylko nie znasz, ale której w ogóle nie widziałeś. Ślepcy na przykład są dobrymi kochankami.
Pan Hamit się zaśmiał. Przyłączyli się do niego nierozumiejący niczego pracownicy. Gdy wychodziliśmy stamtąd z bratem, ucałowaliśmy z szacunkiem czcigodną dłoń pana Hacego Hamita. Kiedy zostaliśmy sami, Korkut klepnął mnie mocno w ramię.
– Stary, zobaczymy, z jaką dziewczyną ciebie zapoznamy i ożenimy w mieście, jestem ciekaw – powiedział.