-
W empik go
Eksperyment ze znikaniem - ebook
Eksperyment ze znikaniem - ebook
Zofia Skrzypulec jest dynamiczną, wschodzącą pisarką, niepodobną do żadnej innej w jej ojczystej Polsce, jej literacka kartografia to połączenie Joan Didion, Maggie Nelson, Franka O’Hary i głosów z krakowskich ulic. Niezainteresowana pułapkami gatunku, oferuje dramatyczne i bezkompromisowe zmiany tonu i powierzchni, szarpiąc i skręcając zdania, nagina pojęcie wiarygodności.
Mark Tardi
***
Czytając Eksperyment ze znikaniem nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przysłuchuję się rozmowie o pracę, której kandydatka nie chce dostać albo, że znalazłam się tuż obok randki, na której nie istnieje podryw czy flirt. W bardzo przecież intymnych tekstach nie znajduję przymilania się czy wdzięczenia do czytelnika, brak tu łatwych chwytów, gier słownych czy „nieszablonowego” szyku zdań. Co za czytelnicza ulga! Częściej niż „ooo, ja też tak mam” myślę - z ciekawością: „co ty, osobo, odpierdalasz?” A wraz z przedzieraniem się przez kolejne zdania – po których zostaję sam na sam z krępującą wszystko ciszą – myślę o tym, że literatury, która nie robi przerwy na brawa – potrzebujemy najbardziej.
Olga Hund
***
Jest w tym pisaniu uważność i skupienie na szczególe, jest obserwująca narratorka, która nie pragnie zajmować centralnej pozycji. Osobiste metafory miejskiej kartografii, obrazy ruchliwych ulic, „dzielnic halunów” czy klatek schodowych łączą się z opisami kamienicznych mieszkań dzielonych z przypadkowymi osobami albo punktów ksero, w których wieloletnie klientki drukują codziennie zdjęcia dzieci, a szaleńcy zlecają wydruki wielotomowych powieści. I naprawdę przyjemnie jest się w tym świecie zatopić.
Anna Mazurek, redaktorka
[FRAGMENT]
"Kiedy elektryczność wraca, ostatni widok “sprzed” jest zupełnie nieaktualny, ale stanowi jakiś rodzaj punktu odniesienia. Czasami chodzi o mechanizm działania, zegar z kukułką, słowo klucz, czasami o kształt, a czasami nic z tych rzeczy. Tylko napisy zostają, jak dobrze (jak dobrze jak dobrze) się przyjrzysz, okazuje się, że stare wyzierają spod nowych. Oczywiście należy podkreślić element humoru. Określiłabym go jako ważny – narzędzie intonacji, ciepły, żywy.
Uśmiech na twarzy - piękny cel."
***
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-67713-55-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„znowu znowu” ma wnętrze i mały ganek na cztery stoliki do siedzenia na zewnątrz. W środku pachnie świeczkami zapachowymi albo śniadaniem, jeśli jest pora na wydawanie śniadań. Lodówka nr 1 z lemoniadami i lodówka nr 2, a w niej ciasta. Podświetlone, w pełnej krasie. Algorytm w tablecie do puszczania muzy proponuje plejlisty typu chill mix piano jazz, polski rock różne lata, summerbang, lazy and rain. Z okien naprzeciwko ludzie spuszczają kable, z okna nad nami ktoś rzuca szkłem.
Pracuję w „znowu znowu” od jednego do trzech dni w tygodniu. W te dni tygodnia jest czas na żarty. Każdego dnia pracy powstaje jakiś żart. Ostatni brzmi tak: przychodzi klient; dzień dobry poproszę kawę, mówi. Jaką kawę sobie życzysz, pytasz. Odpowiada: (przykładowo) latte na owsianym. Jasne, na miejscu, na wynos? Mówi: na miejscu albo na wynos, robisz kawę, wstukujesz w terminal kwotę, klient przykłada kartę, terminal wyświetla napis: transakcja odrzucona. Mówisz z uśmiechem na ustach: a to ci dopiero, transakcja odrzucona, wypijasz napój, który zamówił, na jego oczach, a potem zajmujesz się swoimi sprawami, nie wracasz do tematu.
Mamy różne dni np. dzień piwka bezalko, kiedy pijemy piwko bezalko. Albo dzień na opak. Dzień na opak jest, kiedy ktoś przychodzi i prosi o kawę, a ty odpowiadasz: no raczej ty mi zrób kawę, ziomuś, nie umiesz czytać? Napisaliśmy na drzwiach, że dziś dzień na opak.
Zaczynam pracę o 9, kończę o 19, robimy dyszki.
Myślałam o żartach, kiedy czytałam tekst Sary Ahmed, a potem skończyłam pracę.
Plan: przejść się chwilę, zapisać notatki. W 24 minucie fajrantu wpisałam w wyszukiwarkę „kraków zachód słońca” i okazało się, że wypada on tego dnia właśnie o tej godzinie (19:24). Kiedy patrzę w lewo, widzę przed sobą kilka budynków. W jednym na parterze jest schronisko młodzieżowe. Zachodzi słońce, niebo jest niebieskobiałe. Po prawej widzę szyb windy, korytarz i migający napis „exit”.
Podczas spacerowania przypomina mi się obserwacja: Basen. Mała dziewczynka, ok. 5 lat, w szatni, siedzi, fajtając nogami, i posyła siedzącej naprzeciwko mamie powietrzne buziaki. Mama jest ubrana, nawet kurtkę ma narzuconą. Trochę pośpiesza córę. Ale wtedy nadchodzi druga córka, trochę starsza i mówi: mamo! Odpowiedz na buziaczki Hani!. Kategorycznie. Mama w odwecie: muszę was organizować, bo strasznie mi ciepło i wolno wam idzie. Na co 5-latka odpowiedziała właśnie tak: czasami proces organizowania wymaga cmokania.
Siadam na ławce, widzę człowieka z dwoma mopsami. Widzę trzy dziewczynki na rolkach – jedna mówi, że wysłała drugiej głosówkę z jakiegoś syfiastego miejsca, a potem porównują długość paznokci (ty masz takie długie, no już muszę obciąć, a ona: patrz ma kolorowe piękne). Czytam Didion.
Jest fragment książki, w którym Joanne opisuje wspomnienie wyjazdu z córką. Jadą, dojeżdżają na miejsce, córka idzie spać, a ona odpala radio i słucha. Nadają audycję – słuchowisko. Treścią słuchowiska jest Smutek tropików Lévi-Straussa.
Joanne słucha, czeka na frazę, którą zapamiętała z lektury tej książki, a której treść miała brzmieć: „Tropiki nie są egzotyczne, są po prostu przestarzałe”. Fraza nie pada. Książka Didion, o której myślę, to Błękitne noce, napisana po śmierci Q, córki Didion. Myślałam chwilę o tym, dlaczego akurat ten moment książki z ubzduranym cytatem jest przeze mnie najbardziej zapamiętany, oprócz tego, że mnie rozśmieszył. Przyglądam się temu zapisanemu wspomnieniu. Opis wspomnienia, w którym to, jak się coś zapamiętało, okazuje się autorskim wymysłem. To trochę jak z łapaniem myśli o poranku.W zeszłym roku dostałam od ziomala zina, na który składa się wstęp oraz zestaw grafik. Grafiki przedstawiają złapane o poranku sny. Wstęp dotyczy wspomnień, faktur i kolorów, brzmi mniej więcej tak: „Pamiętam gruby wełniany koc, szorstki jak papier ścierny i gigantyczną, ciężką, niebieską pierzynę, ważyła z tonę. Moja ulubiona narzutka miała na sobie rysunek miasta o czerwonych dachach. W mieście na tkaninie żyli narysowani ludzie. Stary telewizor mojej rodziny jest – teraz opcje tłumaczenia – (1) pochynięty, (2) rzucony, (3) rezyduje w kokonie, który kiedyś wydziergałam”.
Potem autorka przywołuje taką kocykową właściwość: zmiany narzut, kocy, jakby były wystrojem na sezon. W taki sposób, że każdy nowy sezon (np. pora roku) sprzężony jest u niej ze zmianą koca, narzuty, kapy. Można się zastanowić; czy zmiany looku zewnętrznego w bezpiecznym zakresie możliwej decyzji mogą poświadczać o komforcie i szczęściu? Na koniec autorka wymienia zestaw porannych czynności: „przebudzanie, zrzucanie koca, dosypianie, kręcenie się w wyrze, zawijanie, przewijanie myśli, znajdywanie powiązań”.
Zin ma wdzięczny notatnikowy format A6, przez jakiś czas zapisywałam własne poranne myśli na zgiętych w ćwiartki pustych z jednej strony aczwórkach i wkładałam mu za okładkę.
Obudziłam się z zimną skórą ramion i lędźwi, myślałam, że taką własność ma tylko cudza skóra, kiedy jej dotykam w tych miejscach (ramiona, lędźwie). Odkąd się obudziłam, było jasno. Kiedy z nudów dotknęłam swoich ramion, miałam niespodziankę o treści zimna i miękka gładkość. Jestem trochę przytłumiona. Dopiero kiedy pojawiają się kolejne bodźce, zauważam, że nie zwracałam na nie uwagi wcześniej. Np. dźwięki z zewnątrz. Ciekawe, że pojawiają się stopniowo, że jest „coraz głośniej”, ale nie dociera. Można to przedłużać.
Wyszłam z domu, żeby iść na Kleparz, chciałam upiec ciasto, pojechać zawieźć je chłopakom, wrócić, odhaczyć lekarza i pójść coś obejrzeć z ziomalami. Wstałam wcześnie, wyjęłam pranie, zdjęłam wcześniejsze pranie, powiesiłam nowe pranie. Poszłam usiąść na ławce obok kiosku ruchu, przy ulicy, pomiędzy kamienicami, na skwerku. I zapisałam: „zagadka – kiedy byś się naćpał ale już nie ćpasz, co robisz?”
Obudziłam się z myślą o wczoraj. Siedzę w cieniu naprzeciwko kiosku ruchu. Blisko podeszły dwie osoby, ponieważ siedziałam obok śmietnika. Podeszły skorzystać, więc się przesiadłam, teraz siedzę w bramie oraz pełnym słońcu. Mija mnie więcej ludzi, ale z bliska tylko jeden ziomek. Dwóch typów kawałek dalej rozmawia o bankomatach, jeden szuka, a drugi wskazuje. Mówi: po tej albo po tamtej stronie ulicy, w tej samej odległości od nas. Przejeżdża służba zieleni.
Przechodzi dwójka ludzi mówiących do siebie, za mały no, za mały, coś sobie pokazywali. Człowiek, który wskazywał drogę, ma długie siwe włosy spięte w kucyk. Stoi długo przed tą furką, może warto zwrócić uwagę, że to czerwony ford focus. Pani krzyczy w telefon, że to coś go zabije i że trzeba go wziąć do weterynarza. Pewnie, wezmą. Kobieta, która krzyczała, odpala szluga. Ja kręcę palcami młynek i patrzę. Mija czas.
Praca w „znowu znowu” pozwala mi na życie, to znaczy opłacanie wydatków codzienności. Nie lubię kosztów, kojarzą mi się z zależnością i stratą.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------