Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Eksperyment ze znikaniem - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 marca 2025
31,00
3100 pkt
punktów Virtualo

Eksperyment ze znikaniem - ebook

Zofia Skrzypulec jest dynamiczną, wschodzącą pisarką, niepodobną do żadnej innej w jej ojczystej Polsce, jej literacka kartografia to połączenie Joan Didion, Maggie Nelson, Franka O’Hary i głosów z krakowskich ulic. Niezainteresowana pułapkami gatunku, oferuje dramatyczne i bezkompromisowe zmiany tonu i powierzchni, szarpiąc i skręcając zdania, nagina pojęcie wiarygodności.

Mark Tardi


***

Czytając Eksperyment ze znikaniem nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przysłuchuję się rozmowie o pracę, której kandydatka nie chce dostać albo, że znalazłam się tuż obok randki, na której nie istnieje podryw czy flirt. W bardzo przecież intymnych tekstach nie znajduję przymilania się czy wdzięczenia do czytelnika, brak tu łatwych chwytów, gier słownych czy „nieszablonowego” szyku zdań. Co za czytelnicza ulga! Częściej niż „ooo, ja też tak mam” myślę - z ciekawością: „co ty, osobo, odpierdalasz?” A wraz z przedzieraniem się przez kolejne zdania – po których zostaję sam na sam z krępującą wszystko ciszą – myślę o tym, że literatury, która nie robi przerwy na brawa – potrzebujemy najbardziej.

Olga Hund

***

Jest w tym pisaniu uważność i skupienie na szczególe, jest obserwująca narratorka, która nie pragnie zajmować centralnej pozycji. Osobiste metafory miejskiej kartografii, obrazy ruchliwych ulic, „dzielnic halunów” czy klatek schodowych łączą się z opisami kamienicznych mieszkań dzielonych z przypadkowymi osobami albo punktów ksero, w których wieloletnie klientki drukują codziennie zdjęcia dzieci, a szaleńcy zlecają wydruki wielotomowych powieści. I naprawdę przyjemnie jest się w tym świecie zatopić.

Anna Mazurek, redaktorka

[FRAGMENT]

"Kiedy elektryczność wraca, ostatni widok “sprzed” jest  zupełnie nieaktualny, ale stanowi jakiś rodzaj punktu odniesienia. Czasami chodzi o mechanizm  działania, zegar z kukułką, słowo klucz, czasami o kształt, a czasami nic z tych rzeczy. Tylko napisy  zostają, jak dobrze (jak dobrze jak dobrze) się przyjrzysz, okazuje się, że stare wyzierają spod  nowych. Oczywiście należy podkreślić element humoru. Określiłabym go jako ważny – narzędzie intonacji,  ciepły, żywy.

Uśmiech na twarzy - piękny cel."

***

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67713-55-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Znowu znowu

„znowu znowu” ma wnę­trze i mały ga­nek na cztery sto­liki do sie­dze­nia na ze­wnątrz. W środku pach­nie świecz­kami za­pa­cho­wymi albo śnia­da­niem, je­śli jest pora na wy­da­wa­nie śnia­dań. Lo­dówka nr 1 z le­mo­nia­dami i lo­dówka nr 2, a w niej cia­sta. Pod­świe­tlone, w peł­nej kra­sie. Al­go­rytm w ta­ble­cie do pusz­cza­nia muzy pro­po­nuje plej­li­sty typu chill mix piano jazz, pol­ski rock różne lata, sum­mer­bang, lazy and rain. Z okien na­prze­ciwko lu­dzie spusz­czają ka­ble, z okna nad nami ktoś rzuca szkłem.

Pra­cuję w „znowu znowu” od jed­nego do trzech dni w ty­go­dniu. W te dni ty­go­dnia jest czas na żarty. Każ­dego dnia pracy po­wstaje ja­kiś żart. Ostatni brzmi tak: przy­cho­dzi klient; dzień do­bry po­pro­szę kawę, mówi. Jaką kawę so­bie ży­czysz, py­tasz. Od­po­wiada: (przy­kła­dowo) latte na owsia­nym. Ja­sne, na miej­scu, na wy­nos? Mówi: na miej­scu albo na wy­nos, ro­bisz kawę, wstu­ku­jesz w ter­mi­nal kwotę, klient przy­kłada kartę, ter­mi­nal wy­świe­tla na­pis: trans­ak­cja od­rzu­cona. Mó­wisz z uśmie­chem na ustach: a to ci do­piero, trans­ak­cja od­rzu­cona, wy­pi­jasz na­pój, który za­mó­wił, na jego oczach, a po­tem zaj­mu­jesz się swo­imi spra­wami, nie wra­casz do te­matu.

Mamy różne dni np. dzień piwka bez­alko, kiedy pi­jemy piwko bez­alko. Albo dzień na opak. Dzień na opak jest, kiedy ktoś przy­cho­dzi i prosi o kawę, a ty od­po­wia­dasz: no ra­czej ty mi zrób kawę, zio­muś, nie umiesz czy­tać? Na­pi­sa­li­śmy na drzwiach, że dziś dzień na opak.

Za­czy­nam pracę o 9, koń­czę o 19, ro­bimy dy­szki.

My­śla­łam o żar­tach, kiedy czy­ta­łam tekst Sary Ah­med, a po­tem skoń­czy­łam pracę.

Plan: przejść się chwilę, za­pi­sać no­tatki. W 24 mi­nu­cie faj­rantu wpi­sa­łam w wy­szu­ki­warkę „kra­ków za­chód słońca” i oka­zało się, że wy­pada on tego dnia wła­śnie o tej go­dzi­nie (19:24). Kiedy pa­trzę w lewo, wi­dzę przed sobą kilka bu­dyn­ków. W jed­nym na par­te­rze jest schro­ni­sko mło­dzie­żowe. Za­cho­dzi słońce, niebo jest nie­bie­sko­białe. Po pra­wej wi­dzę szyb windy, ko­ry­tarz i mi­ga­jący na­pis „exit”.

Pod­czas spa­ce­ro­wa­nia przy­po­mina mi się ob­ser­wa­cja: Ba­sen. Mała dziew­czynka, ok. 5 lat, w szatni, sie­dzi, faj­ta­jąc no­gami, i po­syła sie­dzą­cej na­prze­ciwko ma­mie po­wietrzne bu­ziaki. Mama jest ubrana, na­wet kurtkę ma na­rzu­coną. Tro­chę po­śpie­sza córę. Ale wtedy nad­cho­dzi druga córka, tro­chę star­sza i mówi: mamo! Od­po­wiedz na bu­ziaczki Hani!. Ka­te­go­rycz­nie. Mama w od­we­cie: mu­szę was or­ga­ni­zo­wać, bo strasz­nie mi cie­pło i wolno wam idzie. Na co 5-latka od­po­wie­działa wła­śnie tak: cza­sami pro­ces or­ga­ni­zo­wa­nia wy­maga cmo­ka­nia.

Sia­dam na ławce, wi­dzę czło­wieka z dwoma mop­sami. Wi­dzę trzy dziew­czynki na rol­kach – jedna mówi, że wy­słała dru­giej gło­sówkę z ja­kie­goś sy­fia­stego miej­sca, a po­tem po­rów­nują dłu­gość pa­znokci (ty masz ta­kie dłu­gie, no już mu­szę ob­ciąć, a ona: patrz ma ko­lo­rowe piękne). Czy­tam Di­dion.

Jest frag­ment książki, w któ­rym Jo­anne opi­suje wspo­mnie­nie wy­jazdu z córką. Jadą, do­jeż­dżają na miej­sce, córka idzie spać, a ona od­pala ra­dio i słu­cha. Na­dają au­dy­cję – słu­cho­wi­sko. Tre­ścią słu­cho­wi­ska jest Smu­tek tro­pi­ków Lévi-Straussa.

Jo­anne słu­cha, czeka na frazę, którą za­pa­mię­tała z lek­tury tej książki, a któ­rej treść miała brzmieć: „Tro­piki nie są eg­zo­tyczne, są po pro­stu prze­sta­rzałe”. Fraza nie pada. Książka Di­dion, o któ­rej my­ślę, to Błę­kitne noce, na­pi­sana po śmierci Q, córki Di­dion. My­śla­łam chwilę o tym, dla­czego aku­rat ten mo­ment książki z ubz­du­ra­nym cy­ta­tem jest przeze mnie naj­bar­dziej za­pa­mię­tany, oprócz tego, że mnie roz­śmie­szył. Przy­glą­dam się temu za­pi­sa­nemu wspo­mnie­niu. Opis wspo­mnie­nia, w któ­rym to, jak się coś za­pa­mię­tało, oka­zuje się au­tor­skim wy­my­słem. To tro­chę jak z ła­pa­niem my­śli o po­ranku.W ze­szłym roku do­sta­łam od zio­mala zina, na który składa się wstęp oraz ze­staw gra­fik. Gra­fiki przed­sta­wiają zła­pane o po­ranku sny. Wstęp do­ty­czy wspo­mnień, fak­tur i ko­lo­rów, brzmi mniej wię­cej tak: „Pa­mię­tam gruby weł­niany koc, szorstki jak pa­pier ścierny i gi­gan­tyczną, ciężką, nie­bie­ską pie­rzynę, wa­żyła z tonę. Moja ulu­biona na­rzutka miała na so­bie ry­su­nek mia­sta o czer­wo­nych da­chach. W mie­ście na tka­ni­nie żyli na­ry­so­wani lu­dzie. Stary te­le­wi­zor mo­jej ro­dziny jest – te­raz opcje tłu­ma­cze­nia – (1) po­chy­nięty, (2) rzu­cony, (3) re­zy­duje w ko­ko­nie, który kie­dyś wy­dzier­ga­łam”.

Po­tem au­torka przy­wo­łuje taką ko­cy­kową wła­ści­wość: zmiany na­rzut, kocy, jakby były wy­stro­jem na se­zon. W taki spo­sób, że każdy nowy se­zon (np. pora roku) sprzę­żony jest u niej ze zmianą koca, na­rzuty, kapy. Można się za­sta­no­wić; czy zmiany lo­oku ze­wnętrz­nego w bez­piecz­nym za­kre­sie moż­li­wej de­cy­zji mogą po­świad­czać o kom­for­cie i szczę­ściu? Na ko­niec au­torka wy­mie­nia ze­staw po­ran­nych czyn­no­ści: „prze­bu­dza­nie, zrzu­ca­nie koca, do­sy­pia­nie, krę­ce­nie się w wy­rze, za­wi­ja­nie, prze­wi­ja­nie my­śli, znaj­dy­wa­nie po­wią­zań”.

Zin ma wdzięczny no­tat­ni­kowy for­mat A6, przez ja­kiś czas za­pi­sy­wa­łam wła­sne po­ranne my­śli na zgię­tych w ćwiartki pu­stych z jed­nej strony aczwór­kach i wkła­da­łam mu za okładkę.

Obu­dzi­łam się z zimną skórą ra­mion i lę­dźwi, my­śla­łam, że taką wła­sność ma tylko cu­dza skóra, kiedy jej do­ty­kam w tych miej­scach (ra­miona, lę­dź­wie). Od­kąd się obu­dzi­łam, było ja­sno. Kiedy z nu­dów do­tknę­łam swo­ich ra­mion, mia­łam nie­spo­dziankę o tre­ści zimna i miękka gład­kość. Je­stem tro­chę przy­tłu­miona. Do­piero kiedy po­ja­wiają się ko­lejne bodźce, za­uwa­żam, że nie zwra­ca­łam na nie uwagi wcze­śniej. Np. dźwięki z ze­wnątrz. Cie­kawe, że po­ja­wiają się stop­niowo, że jest „co­raz gło­śniej”, ale nie do­ciera. Można to prze­dłu­żać.

Wy­szłam z domu, żeby iść na Kle­parz, chcia­łam upiec cia­sto, po­je­chać za­wieźć je chło­pa­kom, wró­cić, od­ha­czyć le­ka­rza i pójść coś obej­rzeć z zio­ma­lami. Wsta­łam wcze­śnie, wy­ję­łam pra­nie, zdję­łam wcze­śniej­sze pra­nie, po­wie­si­łam nowe pra­nie. Po­szłam usiąść na ławce obok kio­sku ru­chu, przy ulicy, po­mię­dzy ka­mie­ni­cami, na skwerku. I za­pi­sa­łam: „za­gadka – kiedy byś się na­ćpał ale już nie ćpasz, co ro­bisz?”

Obu­dzi­łam się z my­ślą o wczo­raj. Sie­dzę w cie­niu na­prze­ciwko kio­sku ru­chu. Bli­sko po­de­szły dwie osoby, po­nie­waż sie­dzia­łam obok śmiet­nika. Po­de­szły sko­rzy­stać, więc się prze­sia­dłam, te­raz sie­dzę w bra­mie oraz peł­nym słońcu. Mija mnie wię­cej lu­dzi, ale z bli­ska tylko je­den zio­mek. Dwóch ty­pów ka­wa­łek da­lej roz­ma­wia o ban­ko­ma­tach, je­den szuka, a drugi wska­zuje. Mówi: po tej albo po tam­tej stro­nie ulicy, w tej sa­mej od­le­gło­ści od nas. Prze­jeż­dża służba zie­leni.

Prze­cho­dzi dwójka lu­dzi mó­wią­cych do sie­bie, za mały no, za mały, coś so­bie po­ka­zy­wali. Czło­wiek, który wska­zy­wał drogę, ma dłu­gie siwe włosy spięte w ku­cyk. Stoi długo przed tą furką, może warto zwró­cić uwagę, że to czer­wony ford fo­cus. Pani krzy­czy w te­le­fon, że to coś go za­bije i że trzeba go wziąć do we­te­ry­na­rza. Pew­nie, we­zmą. Ko­bieta, która krzy­czała, od­pala szluga. Ja kręcę pal­cami mły­nek i pa­trzę. Mija czas.

Praca w „znowu znowu” po­zwala mi na ży­cie, to zna­czy opła­ca­nie wy­dat­ków co­dzien­no­ści. Nie lu­bię kosz­tów, ko­ja­rzą mi się z za­leż­no­ścią i stratą.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij