Eleutheria - ebook
Eleutheria - ebook
Eleutheria, napisana po francusku w 1947 roku, pierwsza sztuka Samuela Becketta, zupełnie inna pod względem poetyki od późniejszych jego dramatów, które przyniosły mu sławę, przeleżała w szufladzie autora i światowych archiwach blisko pół wieku, zanim ujrzała światło dzienne. Stało się to zresztą w wyniku konfliktu dwóch głównych wydawców pisarza: Jérôme’a Lindona, szefa francuskiego Editions de Minuit, i Barneya Rosseta, szefa amerykańskiego Grove Press, i w atmosferze skandalu. Szczegóły sprawy przedstawia we wstępie wydawca francuski.
Dziś, po kolejnych dwudziestu pięciu latach od publikacji tego utworu, nie ma wątpliwości, że była to decyzja szczęśliwa. Sztuka Becketta jest bowiem ciekawa jako ważne ogniwo ewolucji jego pisarstwa, ale też wartościowa sama w sobie. Ewidentnie wyprzedza ona epokę, przepowiadając niejako zjawiska i doświadczenia, które dzieją się oto na naszych oczach. Ukazuje również pisarza z nowym świetle – jako wybitnie przenikliwego świadka epoki i doskonałego stylistę. Czytelnik znajdzie tu również znakomity, pełen ironii autoportret autora.
Spis treści
Od wydawcy francuskiego
ELEUTHERIA
Osoby
Scenografia
Akt I
Akt II
Akt III
Przypisy i objaśnienia tłumacza
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-233-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Samuel Beckett nie chciał publikować Eleutherii.
Jest to jego pierwsza sztuka, napisana po francusku w końcu lat czterdziestych. Poznałem ją jednak dopiero w latach pięćdziesiątych, przeczytawszy wcześniej trzy jego powieści: Molloy, Malone umiera i Nienazywalne oraz dramat Czekając na Godota. W tamtym czasie, na krótko przed jego prapremierą w Teatrze Babylone w 1952 roku w reżyserii Rogera Blina, pisarz był zainteresowany publikacją tego właśnie dramatu, natomiast Eleutherii nie chciał ogłaszać drukiem, by nie stwarzać sposobności do jej ewentualnej inscenizacji. W przyszłości okazał się on bardzo surowy wobec własnych „poronionych” tekstów, niemniej do niektórych z nich, odrzuconych przezeń pierwotnie, powracał jednak pod wpływem zachęty czy namowy przyjaciół i nadawał im ostateczną wersję przeznaczoną do druku, a także dokonywał przekładu na drugi język. Eleutheria jest jedyną jego rzeczą, z którą tak nie postąpił. Gdy na krótko przed śmiercią, w związku z planowaną edycją jego dzieł zebranych, rozmawiał o tym z kilkoma swoimi powiernikami, mówił: „W każdym razie bez Eleutherii”.
Oczywiście nie wypierał się tego tekstu. I oczywiście zarówno literaturoznawcy specjalizujący się w twórczości Becketta, jak i miłośnicy tekstologicznych i porównawczych badań nad pierwotnymi i późniejszymi wersjami oraz wszelkimi innymi materiałami pozostawionymi przez autora mają prawo studiować jego rękopis i maszynopisy w archiwach, w których się znajdują, czyli Éditions de Minuit oraz uniwersytetów w Dartmouth w USA i Reading w Wielkiej Brytanii. Dodajmy też, że spory fragment tego dramatu ukazał się w 1986 roku w specjalnym numerze „Revue d’esthétique” poświęconym autorowi . Niemniej jednak – wedle mojej wiedzy – zarówno sam pisarz, jak i wszyscy prawdziwi znawcy jego twórczości oraz ci, którzy czuwają nad jego ineditami i niedokończonymi dziełami, zawsze uważali, że jest to utwór chybiony.
Wszyscy oprócz Barneya Rosseta, szefa amerykańskiego wydawnictwa Grove Press, które przez trzydzieści lat publikowało najpierw angielskie przekłady francuskich książek Becketta, a z czasem jego dzieła pierwotnie pisane po angielsku, gdy co jakiś czas wracał on do tego języka. Niestety ten niezależny wydawca musiał w pewnym momencie oddać kontrolę finansową w swojej firmie nowemu właścicielowi, który w 1986 roku ostatecznie zwolnił go ze stanowiska.
Minęło siedem lat. W tym okresie – dokładnie 22 grudnia 1989 – Samuel Beckett zmarł. Mniej więcej trzy lata później, w marcu 1993, Barney Rosset, w imieniu swej nowej oficyny wydawniczej, Blue Moon, wystąpił do mnie o prawo do opublikowania Eleutherii w USA po angielsku w przekładzie Stanleya Gontarskiego. Swoją prośbę uzasadniał w ten sposób:
W 1986 roku w Paryżu – zaraz po tym, gdy usunięto go z Grove Press – zwrócił się on do Becketta z prośbą o pomoc. I Beckett miał mu wtedy wręczyć maszynopis Eleutherii, aby Blue Moon wydał ją w formie książkowej.
Mocno zdziwiony tym oświadczeniem, które przeczyło temu, co wielokrotnie słyszałem od autora, pozwoliłem sobie zwrócić uwagę, że odkąd przestał on kierować Grove Press, któremu Beckett powierzył wydawanie swoich utworów, minęło już sporo czasu. Na podobną uwagę skierowaną do niego nieco później przez Matthew Flamma z „New York Observera” odpowiedział, że „przez te lata całkiem wyleciało mu to z głowy”. Wreszcie, gdy podkreślał, że pozostawał z Beckettem w ciągłym kontakcie korespondencyjnym do końca jego życia, poprosiłem, aby przedstawił listy, w których byłaby mowa o tym projekcie. Niestety nie spełnił mojej prośby. Obawiam się, że wszystkie te rzekome wspomnienia były w istocie wyssane z palca. I w porozumieniu ze spadkobiercami autora zawiadomiłem go w końcu, że z przykrością, ale muszę odmówić zgody, o którą prosi.
Sądziłem, że w ten sposób sprawa zostaje zamknięta. Okazało się jednak, że nie. Bo w następnych latach Rosset wciąż do niej powracał. Obstawał nie tylko przy tym, aby rzecz publikować, uważając ją za „wspaniałą”, ale również by doprowadzić do jej inscenizacji – w nowym tłumaczeniu Alberta Bermela (pierwsze, Stanleya Gontarskiego, uznał pewnie za nie dość gładkie). Zaczął od przygotowań do publicznego czytania sztuki. W obliczu jednak mojego sprzeciwu dyrekcja sali, gdzie miało dojść do owej prezentacji, odwołała imprezę i czytanie odbyło się w prywatnym mieszkaniu. W ślad za nią poszli również nowojorscy producenci. Dowiedziawszy się z prasy, że Rosset dąży do wystawienia tej sztuki, nie mając do niej praw, odmówili współpracy.
Mimo to nie zrezygnował on ze swoich planów. Późną jesienią 1993 przysłał mi egzemplarz katalogu, w którym wydawnictwo Cztery Ściany Osiem Okien ogłaszało, że podległa mu oficyna Foxrock (utworzona w trybie „jednorazowym” przez Rosseta) wyda niebawem Eleutherię i że będzie ona już wkrótce w księgarniach. Zwróciłem się wtedy z apelem do wydawcy, dystrybutora i tłumacza, aby odstąpili od tego zamiaru, i to nie tylko ze względów prawnych, ale i moralnych, ponieważ naruszy to wolę autora.
Niedługo potem, w grudniu tegoż roku, napisał do mnie adwokat Rosseta z prośbą o złagodzenie mojego stanowiska. Odpowiedziałem mu, że jako wykonawca testamentu Becketta dotyczącego jego spuścizny literackiej muszę respektować przede wszystkim jego wolę. Byłem jego pierwszym i głównym wydawcą: jeśliby więc sztuka ta miała się ukazać, już dawno by się ukazała – nakładem Éditions de Minuit.
Dziesiątego stycznia 1994 na łamach „The Village Voice” znów pojawił się anons zapowiadający publikację Eleutherii przez spółkę wydawniczą Cztery Ściany Osiem Okien / Foxrock, tyle że tym razem w przekładzie Michaela Brodsky’ego. Barney Rosset podkreślał tam, że kieruje się w tej sprawie wyłącznie względami natury ideowej, i ogłaszał, że na dowód swojej bezinteresowności wydaje tę sztukę w trybie niekomercyjnym: rzecz będzie rozsyłana bezpłatnie po biednych uniwersytetach, które, jak stwierdził, od dawna się o nią dopominały.
Cóż, dwa dni później płatne ogłoszenie w „Publishers Weekly” zaczęło ratować sytuację: egzemplarze Eleutherii sprzedawano po 20 dolarów (około 106 ówczesnych franków).
Od tej chwili stało się jasne, jak Rosset będzie postępował dalej, by doprowadzić swój plan do końca. Otóż jeśli wystąpimy przeciw niemu sądowo, podniesie on krzyk, że się go prześladuje i stosuje cenzurę. I nie będzie pamiętał ustaleń z 1993 roku, które wyraźnie mówiły, że o wydaniu przekładu sztuki decyduje jej autor (i jego spadkobiercy). Nie mówiąc o tym, że będzie miał za sobą opinię publiczną, której wyszedł naprzeciw i rzekomo dogodził po tak długim czasie. Piszę „rzekomo”, bo przecież źródłem potencjalnego zainteresowania jest w tym wypadku przemyślnie wywołana burza medialna, a nie prawdziwa ciekawość brakującego ogniwa ogromnego dorobku, którego dostępne pozycje czytane są raczej rzadko. Tutaj nie chodzi o literaturę, na którą ktoś czeka; tu chodzi tylko o atmosferę skandalu.
Należymy do tych nielicznych, którzy cenią sobie przyjaźń. Jakoż do tych, którzy zdają sobie sprawę, że ten sam autor tworzy nieraz dwa różne jakościowo dzieła i że jedno z nich uznaje za udane, a drugie za chybione. Czy mamy pozwolić, aby tryumfowali ci, którzy ostentacyjnie wyznają przeciwne poglądy? Otóż w chwili gdy w przestrzeni publicznej pojawia się angielska wersja Eleutherii, która nie wyszła spod ręki Samuela Becketta, uważamy za nasz obowiązek opublikować niezwłocznie jej oryginał napisany w języku francuskim.
Nie wnikam w tym momencie w kwestię, z czym właściwie zapozna się amerykański czytelnik, biorąc do ręki amerykański przekład Eleutherii. Zależy mi tylko na tym, aby było wiadome, że edycja, którą oto wbrew woli autora udostępniamy publiczności, zawiera to, co oryginalnie napisał. Niech ci, którzy wielbią trzydzieści innych wspaniałych jego książek wydanych za jego życia, wybaczą nam tę decyzję. Samuel Beckett znajdzie pewnie dzięki niej nowych czytelników, którzy go w ogóle dotąd nie czytali. Zaczną więc od Eleutherii. Ze swej strony zaklinam ich, aby na tym nie poprzestali.
Jérôme Lindon
23 stycznia 1995
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------