- promocja
- W empik go
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Idą święta - ebook
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Idą święta - ebook
Kochacie magię świąt? Emi i Tajny Klub Superdziewczyn także! Nikt chyba jednak nie przepada za szaloną przedświąteczną gorączką…
Jeśli najchętniej przespalibyście żmudne przygotowania i obudzilibyście się w świąteczny poranek, aby rozpakować prezenty spod choinki dołączcie do Tajnego Klubu Superdziewczyn! Paczka ogłasza nową tajną misję – „ŚWIĘTA NA LUZIE” bez wielkich zakupów oraz porządków i tylko z daniami, prezentami oraz świątecznym ozdobami własnoręcznie wykonanymi! Poznajcie przepis Tajnego Klubu Superdziewdzyn na święta na luzie z świetnym świątecznym DIY i potrawami, które możecie wykonać sami!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-6396-9 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hej, to ja, Emi!
Tajny Klub Superdziewczyn wpadł ostatnio w nie lada kłopoty. Ale przecież wiecie, że kłopoty to nasza dziewczyńska – albo nawet superdziewczyńska – specjalność. A na problemy zwykle najlepsi są przyjaciele. Tak było i tym razem. Kiedy Aniela miała słabsze dni i – nie uwierzycie – rozważała rozstanie z naszą paczką, musieliśmy zebrać siły i wymyśleć coś kreatywnego, aby przekonać ją, że nadal jesteśmy MEGA!
Było mi podwójnie smutno, bo to właśnie ona była jedną z założycielek naszej grupy! Nie zdradzę wam, jak to wszystko się skończyło! Przekonajcie się sami.
Najważniejsze, że znów jesteśmy w komplecie. A ponieważ minęło już trochę czasu, odkąd powstał Tajny Klub Superdziewczyn, to całkiem niedługo będziemy obchodzić nasze czwarte urodziny. Mam nadzieję, że zorganizujemy uroczystą galę!
Kiedy zakładałyśmy naszą paczkę, miałyśmy tylko jeden cel – bawić się równie dobrze jak chłopaki z naszej szkolnej zerówki. A potem okazało się, że czujemy się ze sobą po prostu MEGA. Do tego wokół jest do rozwiązania mnóstwo zagadek! W końcu zabrałyśmy się do poważnych projektów, jak ratowanie klaczy Bravy czy poszukiwanie zaginionych książek w bibliotece.
Teraz trochę o nas. Nie ma co ukrywać, że nie jesteśmy typowym Tajnym Klubem Superdziewczyn. A wszystko przez Franka. Naszą pierwszą tajną misją było śledzenie jego taty, który jest znanym fizykiem. Wydawało się nam, że eksperymenty profesora Kaganka zagrażają światu, ale okazało się, że to właśnie on jest w niebezpieczeństwie.
Potem Franek uparł się, by dołączyć do naszego dziewczyńskiego Klubu. Mimo że nie jest dziewczyną, przeszedł wszystkie nasze supertajne testy i… nie miałyśmy wyjścia – musiałyśmy go przyjąć do naszego grona. Od tamtej pory jesteśmy Tajnym Klubem Superdziewczyn i Jednego Superchłopaka.Nie dajmy się zaskoczyć świętom!
Przyszedł koniec listopada. Pogoda była pod psem, jak to późną jesienią. Ciągle lało i wiał przejmujący wiatr, który potrafił wyziębić człowieka do szpiku kości! Aura nas nie rozpieszczała. Brrr! Całkiem zapomnieliśmy o upalnym lecie i ciepłej złotej jesieni, która opuściła nas całkiem niedawno. Doszło do tego, że pewnego dnia byliśmy zmuszeni odwołać tajne spotkanie Tajnego Klubu Superdziewczyn! A to zdarzało się bardzo, ale to bardzo rzadko. Musieliśmy mieć naprawdę ważny powód, aby zrezygnować z zebrania. Tamtego dnia wydawało się, że z nieba na ziemię spadają wiadra wody, a wiatr dmie z nieopisaną siłą. Marzyłam tylko o tym, aby zakopać się w łóżku i czekać na powrót lata. Po wymianie kilku esemesów cała nasza paczka przyjęła z rezygnacją, że nie ma innego wyjścia, jak odwołać nasze zebranie i zorganizować je w innym terminie.
Zebranie było zaplanowane u mnie, w mieszkaniu numer 8 przy ulicy Na Bateryjce 1. Kiedy moja mama dowiedziała się o zmianie planów Tajnego Klubu Superdziewczyn, była niepocieszona.
– Więc dzisiejsze spotkanie na pewno zostało odwołane? – upewniała się kilkakrotnie.
– Nikomu z nas nie chce się wychodzić na zewnątrz w taką pogodę – wyjaśniłam. – Leje deszcz i wieje wiatr.
– Ginie duch w młodym pokoleniu – mruknęła mama, jak dla mnie, całkiem niezrozumiale.
Ale kiedy jeszcze raz zapytała mnie o potwierdzenie wieczornych planów, wydało mi się to co najmniej podejrzane.
– Zawsze narzekasz, że po naszych tajnych spotkaniach masz mnóstwo roboty – stwierdziłam. – Więc chyba powinnaś być zadowolona z takiego obrotu sprawy.
Przypomniałam też sobie nasz spór o porządek po ostatniej naradzie Tajnego Klubu i dodałam:
– Dzisiaj nie będzie najazdu na nasze mieszkanie, tłustych plam w kuchni ani lodówki wyczyszczonej ze smakołyków.
Zaraz jednak poznałam prawdziwy powód zainteresowania mamy naszym spotkaniem.
– Odwołujecie spotkanie właśnie dzisiaj, kiedy umówiłam się z mamą Flory na trening kilku całkiem nowych układów jogi! Na dodatek jest piątek i możemy sobie spokojnie posiedzieć i pobiesiadować – stwierdziła rozżalona mama. I z obrażoną miną dodała: – Mój długo oczekiwany trening nie odbędzie się.
– Pani Laura pokazuje ci układy jogi zawsze, kiedy tylko macie okazję na spotkanie – zwróciłam uwagę. – Ostatnio, kiedy wybrałyśmy się razem na zakupy do centrum handlowego, trenowałyście przed lodziarnią. I to na oczach wszystkich klientów!
– Szkoda nam było stać bezczynnie, kiedy ty i Flora przez ponad dziesięć minut próbowałyście lodów – odgryzła się mama.
– Nie mogłyśmy sobie odmówić, bo w naszej ulubionej kawiarni pojawiły się nowe smaki! Oreo z ciasteczkami i sorbet mohito!
Mama wyraźnie się obruszyła.
– Lody oreo nie wydają mi się ważniejsze niż joga. A ćwiczyć należy często, bo joga wcale nie jest taka prosta, jak się wydaje – wyjaśniała. – Można trenować bez końca i nigdy nie osiągnąć doskonałości.
– Uważam, że jesteś świetna w jodze – stwierdziłam z powagą. – Robisz najlepszą pozycję psa z głową w dół!¹
– Nad tą asaną² pracuję od kilku miesięcy – powiedziała mama z zadowoleniem. – Ale za to pozycja wojownika w ogóle mi nie wychodzi. Sama zobacz!
Skoczyła na równe nogi, zrobiła zwrot na prawej nodze w kierunku okna, wyciągnęła jedno ramię ponad głowę, a drugie skierowała w przeciwną stronę i zastygła w tej pozycji.
Obeszłam ją dookoła, dokładnie się przyglądając.
– Chyba nieźle – oceniłam. – Zupełnie nie wiem, po co ci porady pani Laury.
W głębi duszy cieszyłam się, że się dzisiaj nie spotkały. Zauważyłam, że mama słucha pani Zwiędły, jakby była wyrocznią. Tata miał zresztą podobne zdanie.
Minęło kilka dobrych chwil, a mama nadal nie wydała z siebie ani jednego słowa. Trwała w swojej pozycji i strasznie głośno sapała. Zapytałam zatroskana:
– Wszystko w porządku? Dlaczego nic nie mówisz? Czy wojownicy mają nakaz milczenia?
Przez twarz mamy przebiegł grymas zniecierpliwienia, a potem zaczęła nerwowo gestykulować. Wzruszyłam ramionami, bo nic z tego nie mogłam zrozumieć. Wreszcie mama wysapała:
– Koncentruję się na oddychaniu! I słabo mi to idzie, kiedy muszę prowadzić konwersację!
– To nie jest żadna konwersacja! – zaprotestowałam, bo dokładnie zapamiętałam to pojęcie z lekcji. – Konwersacja to porozumiewanie się za pomocą słów – oświadczyłam. – A ty próbujesz coś przekazać gestami i sapaniem!
Mama zrobiła kolejny grymas i znowu zaczerpnęła głęboko powietrza, po czym głośno wypchnęła je przez nos.
Oczywiście wiedziałam, że podczas treningu, nie tylko jogi, prawidłowy oddech ma wielkie znaczenie. Nie miałam jednak pojęcia, że trzeba to robić tak głośno. Właściwie to już nawet nie wiedziałam, dlaczego tu sterczę i obserwuję mamę w pozycji wojownika.
– Hej, mamo – rzuciłam. – Muszę już lecieć odrabiać lekcje.
– Przecież jest piątek. Dzisiaj należy ci się trochę luzu – wyrwało się mamie, mimo że bardzo, ale to bardzo starała się, aby nie wypowiedzieć ani słowa. – Ktoś przecież musi korygować moją pozycję wojownika.
Zaczęłam wtedy żałować, że pani Laura nie odwiedzi nas wieczorem.
– Nie jestem specjalistą. Myślę, że nie uda mi się zastąpić pani Zwiędły – stwierdziłam i z westchnieniem dodałam: – Szkoda, że jej tu nie ma.
I właśnie w tej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzałyśmy na siebie zaskoczone, bo przecież nie spodziewałyśmy się dzisiaj gości.
– Otworzę – zaproponowałam, widząc, jak mama rozciąga się w kolejnej pozycji, której nazwy nie pamiętałam.
Czekała mnie prawdziwa i bardzo hałaśliwa niespodzianka.
– Jesteśmy! – usłyszałam głos pani Laury, ale nawet nie zdążyłam na nią zerknąć, bo od stóp do głów przykryło mnie coś obszernego i bardzo puszystego, coś, co dodatkowo łaskotało mnie w szyję.
Kiedy wygrzebałam się spod tego czegoś, co okazało się kurtką, zobaczyłam je obie – Florę i panią Zwiędły.
– Wiem, że zebranie Tajnego Klubu Superdziewczyn zostało odwołane – tłumaczyła się Flo. – Ale mama nie chciała słyszeć o tym, że zostaniemy w domu.
– Przyjaciół nie można zostawiać w potrzebie, nawet jeśli czujesz, że dopada cię przeziębienie – oświadczyła pani Laura i głośno kichnęła. A potem gorąco uścisnęła moją mamę, która właśnie do nas dołączyła.
Wymieniłyśmy z Florą porozumiewawcze spojrzenia, a nasze mamy, nie zwracając w ogóle na nas uwagi, ruszyły w głąb mieszkania.
– No to mamy mikrozebranie naszego klubu – stwierdziłam.
– A ja mam ochotę na wielkie piątkowe leniuchowanie – rzekła Flora. – Chętnie obejrzę film albo pogram w planszówki.
– A ja najchętniej schowałabym się w tajnej bazie i przeczekałabym tam do lata – powiedziałam.
– Świetny pomysł – zgodziła się Flora. – Możemy się tam ukryć i pograć w jengę³.
Poszłyśmy więc do mojego pokoju. Z szafki, w której trzymałam gry, wzięłyśmy kilka idealnych na dzisiejszy wieczór. Były to niezawodny rummikub, jenga i mój nowy nabytek – pictureka⁴. Wybrałyśmy tę ostatnią, ponieważ Flo nigdy jeszcze nie miała okazji polować na obrazki. Po cichu zacierałam ręce, licząc na wygraną, bo byłam w tym naprawdę niezła! Przygotowałyśmy sobie wygodne miejsca w naszej tajnej bazie, która znajdowała się pod stołem. Potem rozłożyłyśmy plansze, na których znajdowały się rysunki różnych drobnych elementów. Na stosiku obok ułożyłyśmy karty z podobnymi zabawnymi ilustracjami. Po odkryciu każdej z kart trzeba było odszukać tę grafikę na planszach zawierających mnóstwo miniaturowych obrazków.
Tak jak się spodziewałam, szło mi całkiem nieźle. Za to Flora zupełnie sobie nie radziła i z trudem odnalazła na planszach kilka elementów.
– Nudzi mi się – stwierdziła po chwili. – A poza tym pod stołem jest za ciemno na grę w spostrzegawczość.
Atmosfera robiła się gęsta i obawiałam się, że piątkowe leniuchowanie nie będzie udane. Uratował nas jednak kolejny dzwonek do drzwi. Zaintrygowane, wybiegłyśmy z pokoju, aby przekonać się, kto przyszedł tym razem.
– Kolejny niezapowiedziany gość – mruknęłam pod nosem. – Chyba że to ciocia Julia z Czekoladą.
Na progu nie było jednak ani mojego ukochanego brązowego labradora, ani mojej cioci. Stali tam profesor Kaganek i… Franek. Obaj w eleganckich płaszczach i z szalami wokół szyi.
– Spotkanie Tajnego Klubu Superdziewczyn zostało odwołane z powodu złej pogody – przypomniałam im, a Flora skurczyła się i usiłowała schować się za moimi plecami, tak aby nikt jej nie zauważył.
Franek zareagował natychmiast i zapytał:
– Czy tu się odbywa jakieś jeszcze bardziej tajne zebranie, o którym nie mają pojęcia pozostali członkowie klubu? Widzę tu Florę!
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, głos zabrał jego tata.
– Witam serdecznie nieustraszone tropicielki z Tajnego Klubu Superdziewczyn – krzyknął radośnie i wyciągnął w naszym kierunku paczkę moich ukochanych żelków.
Profesor miał swoje sposoby, żeby nas przekupić.
– Czy to ma być łapówka? – skrzywiła się Flo.
– To najlepsze na świecie żelki – odrzekł z oburzeniem Franek. – O smaku coli z owocami lasu!
Otworzyłyśmy paczuszkę i spróbowałyśmy. Były naprawdę wyjątkowe!
– Pycha! – pochwaliłam je z zapchanymi ustami.
Tymczasem tata Franka tłumaczył powód wizyty.
– Dowiedziałem się, że waszym gościem jest pani Laura. Obiecała doradzić mi w sprawie organizacji tegorocznych świąt, więc jestem!
– Przecież święta dopiero za miesiąc – zauważyłam.
– U nas projekt „święta” już się rozpoczął – westchnęła Flora z rezygnacją.
– Otóż to! – profesor zacierał ręce. – Nie dajmy się w tym roku zaskoczyć świętom!
W korytarzu pojawiły się właśnie mama i pani Zwiędły, obie w strojach do fitnessu i z taśmami do rozciągania.
Tata Franka, jak zwykle szarmancki, witał się z nimi bardzo wylewnie.
– Wybacz, Justynko, to najście – wyjaśniał. – Tak bardzo liczyłem na to, że spotkamy się dzisiaj i będę miał okazję porozmawiać z Laurą!
„Aha! – pomyślałam. – Zatem zebrania Tajnego Klubu Superdziewczyn są pretekstem do sekretnych spotkań rodziców!”.
– Powinniście założyć Tajne Stowarzyszenie Rodziców Tajnego Klubu Superdziewczyn – stwierdziłam.
– I jednego Superchłopaka – mruknął niemrawo Franek.
Moja mama wprost przepadała za profesorem, więc zareagowała entuzjastycznie:
– Jesteście u nas zawsze mile widziani! Zapraszam do salonu.
Najwyraźniej obie z panią Laurą zapomniały już o zaplanowanym na dzisiaj treningu jogi.
Zajęliśmy wszyscy miejsca przy stole w salonie, a profesor ruszył z serią pytań na temat dobrej organizacji świąt.
– Spodziewamy się w tym roku z Frankiem sporej grupy gości – oświadczył, a Franek westchnął. – Zastanawiamy się, jak ogarnąć te święta – ciągnął jego tata.
– I się nie narobić! – dodał Franek, po czym znów westchnął.
Dorośli spojrzeli na niego zaskoczeni, a Flora i ja wybuchnęłyśmy śmiechem. Wierzcie lub nie, ale odkąd zaczęła się dyskusja na temat świąt, to samo przyszło mi na myśl. Jak przetrwać najbliższe święta?
– Święta to magia! – rzekła pani Laura rozmarzonym głosem. Od razu jednak dodała zdecydowanie: – Ale każda magia powinna być naprawdę dobrze przygotowana.
– Jak każde doświadczenie – powiedział profesor Kaganek. – Coś o tym wiem! W mojej karierze naukowej wykonałem ich naprawdę wiele.
– W takim razie rozpoczynamy projekt – zawołała pani Zwiędły. – Emi, potrzebujemy kartek i długopisów. Pomożesz nam?
– Jasne! Przygotuję materiały – zgodziłam się. – Kartki mam na biurku.
Flora i Franek natychmiast zaproponowali swoją pomoc i pobiegliśmy do mojego pokoju.
Kiedy tylko się tam znaleźliśmy, Franek klapnął z rezygnacją na moim fotelu.
– Zupełnie nie wyobrażam sobie tych świąt – poskarżył się. – Zwykle gdzieś wyjeżdżaliśmy, a teraz okazuje się, że mam włączyć się w generalne porządki i, co gorsza, zakupy!
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, a Flora dorzuciła:
– Lubię święta. Ale najchętniej przespałabym te całe przygotowania i obudziłabym się w świąteczny poranek, kiedy pod choinką leżą już prezenty.
Każde z nas myślało podobnie!
– Banalne! Chyba nie znam nikogo, kto lubi przygotowania do świąt – westchnęłam. – Jednak wszyscy musimy przez to przejść.
– A mnie się wydaje, że cała ta magia świąt to po prostu ściema. Ludzie biegają po sklepach i myślą tylko, jak zapełnić lodówkę – rzekł Franek.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Taka ocena świąt w jego ustach?
Wtedy Flora oznajmiła:
– Mam pomysł! Jesteśmy Tajnym Klubem Superdziewczyn! Rozwiązujemy zagadki i realizujemy misje. Chyba możemy przekonać rodziców, żeby w tym roku święta były całkiem inne?!
Spojrzałam na nią z podziwem, a Franek uniósł kciuk.
– Chciałbym. Nie wiem jednak, co na to moja babcia – westchnął. – Przyjeżdża do nas z wizytą na kilka dni przed świętami. Ostatni raz widzieliśmy się, kiedy miałem pięć lat. Według taty powinniśmy zorganizować tradycyjne święta. Takie z pierogami, pieczoną szynką i mnóstwem prezentów.
– I tradycyjną przedświąteczną gorączką? – zapytałam.
– Yhm – potwierdził krótko Franek.
Flora nie dawała za wygraną:
– Spróbujmy zmienić święta! Kto, jak nie Tajny Klub Superdziewczyn?!
To była bardzo odważna propozycja.
– Niech to będzie nasza nowa tajna misja – zaproponowałam.
Pewnie jeszcze długo dyskutowalibyśmy o tej misji, ale Franek przywołał nas do porządku i zwrócił nam uwagę, że pani Laura już dość długo czeka na przybory do pisania i kartki. Chcąc nie chcąc, musieliśmy wrócić do salonu, aby stawić czoła projektowi „święta” według planu naszych rodziców.