- promocja
Fabrykantka aniołków - ebook
Fabrykantka aniołków - ebook
Wielkanoc 1974. Z Valö, małej wyspy w pobliżu Fjällbacki, znika bez śladu rodzina. Na pięknie nakrytym świątecznym stole zostaje obiad wielkanocny, ale w domu nie ma nikogo, znikają wszyscy z wyjątkiem rocznej córeczki Ebby.
Po latach Ebba wraca na wyspę jako dorosła kobieta. W rodzinnych stronach pragnie wraz z mężem otrząsnąć się po śmierci malutkiego synka. Postanawiają wyremontować i otworzyć dla gości stary ośrodek kolonijny, którym wiele lat temu zarządzał surowy ojciec Ebby.
Wkrótce po rozpoczęciu prac remontowych oboje omal nie giną w tajemniczym pożarze. Równie tajemnicze są stare ślady zaschniętej krwi odnalezione pod zerwaną podłogą w jadalni. Do akcji wkracza Patrik Hedström. Czy zdoła wyjaśnić zagadkę z przeszłości?
Saga kryminalna Camilli Läckberg osiągnęła światowy sukces czytelniczy. To nie tylko mroczne thrillery, ale również doskonałe powieści obyczajowe, znakomicie oddające klimat współczesnej szwedzkiej prowincji. Od lat zajmują czołowe miejsca na europejskich listach bestsellerów. Książki Läckberg przetłumaczono na ponad 35 języków. Jesienią 2011 roku rozpoczęły się zdjęcia do międzynarodowej produkcji filmowej „Morderstwa we Fjällbace”, osnutej na kanwie jej powieści.
Camilla Läckberg, jedna z najciekawszych szwedzkich pisarek, uznawana za mistrzynię skandynawskiego kryminału. Jest także autorką książeczki dla dzieci i dwóch książek kulinarnych.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-708-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ebba przejechała skrobakiem po fasadzie. Farba schodziła całkiem łatwo. Właściwie sama odpadała, wystarczyło podrapać. Lipcowe słońce nieźle przypiekało, grzywka kleiła jej się do spoconego czoła. Bolało ją ramię, bo już trzeci dzień wykonywała w kółko ten sam ruch: z góry na dół. Ból w ramieniu przynosił jej ulgę, na chwilę przyćmiewał ból serca.
Odwróciła się i spojrzała na Mårtena. Przycinał deski na trawniku przed domem. Chyba poczuł, że na niego patrzy, bo podniósł wzrok i pomachał do niej, jak się macha do znajomej spotkanej na ulicy. Jej ręka odpowiedziała takim samym, raczej bezsensownym gestem.
Minęło już wprawdzie ponad pół roku od chwili, gdy ich życie rozpadło się na kawałki, ale nadal nie wiedzieli, jak mają się do siebie odnosić. Co noc kładli się w łóżku plecami do siebie. Panicznie się bali, że przypadkowe dotknięcie mogłoby wyzwolić coś, z czym nie potrafiliby sobie poradzić. Jakby przepełniająca ich żałoba nie zostawiła miejsca na żadne inne uczucia. Ani na miłość, ani na ciepło, ani na współczucie.
Poczucie winy ciążyło im tym bardziej, że nie zostało nazwane. Może byłoby im łatwiej, gdyby umieli to zrobić. Ale to się zmieniało, raz było tak, raz inaczej, zmieniało się natężenie i kształt ich uczuć, wciąż ich atakowały znienacka.
Ebba wróciła do skrobania. Spod odchodzącej płatami białej farby wyjrzało drewno. Pogładziła je wolną ręką. Ten dom miał duszę. Nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Mały göteborski szeregowiec był prawie nowy, gdy go kupili. Wtedy się cieszyła, że błyszczy i lśni, że jest nowy. Teraz tylko jej przypominał o tym, co było. Stary dom ze wszystkimi usterkami lepiej pasował do obecnego stanu jej ducha. Dobrze się czuła z tym, że dach przecieka, gdy pada, że zacinający się bojler co jakiś czas trzeba kopnąć, żeby się włączył, i z tym, że od okien ciągnie tak, że gaśnie świeca postawiona na parapecie. W jej duszy też przeciekało i wiało, wiatr gasił wszystkie świeczki.
Może tu, na Valö, uda jej się uleczyć duszę. Nie miała stąd żadnych wspomnień, a jednak odnosiła wrażenie, jakby ona i wyspa się rozpoznały. Valö. Dokładnie naprzeciwko Fjällbacki. Wystarczyło zejść na pomost, żeby zobaczyć po drugiej stronie zatoki osadę. Białe domki u stóp stromej skały i czerwone szopy na łodzie przypominały sznur korali. Wyglądało to tak pięknie, że prawie bolało.
Pot zalewał jej oczy, aż szczypało. Wytarła je T-shirtem i mrużąc powieki, spojrzała w słońce. Mewy kołowały nad jej głową, nawołując się, ich krzyki mieszały się z głosami łodzi przepływających przez cieśninę. Zamknęła oczy, dała się ponieść szumowi. Daleko od siebie, daleko od…
– Może zrobimy sobie przerwę i pójdziemy się wykąpać?
Drgnęła, kiedy usłyszała głos Mårtena. Przedarł się przez kurtynę dźwięków. W pierwszej chwili zdezorientowana pokręciła głową, potem skinęła.
– Dobrze, chodźmy – powiedziała, schodząc z rusztowania.
Kostiumy kąpielowe schły na sznurze na tyłach domu. Zrzuciła przepocone ciuchy i włożyła bikini.
Mårten był szybszy, zaczął się niecierpliwić.
– No jak, idziemy? – powiedział i ruszył przodem, w stronę ścieżki prowadzącej na brzeg. Wyspa była dość duża i nie tak jałowa jak większość mniejszych w archipelagu Bohuslän. Po obu stronach ścieżki rosły obficie pokryte liśćmi drzewa i wysokie trawy. Ebba głośno tupała ze strachu przed żmijami. Przypomniała sobie o nich kilka dni temu, gdy zobaczyła jedną. Wygrzewała się w słońcu.
Szła opadającą w dół ścieżką i zastanawiała się, ile dziecięcych stópek biegało tędy nad morze. Nadal nazywano to miejsce ośrodkiem kolonijnym, chociaż kolonii nie było tu od lat trzydziestych ubiegłego wieku.
– Uważaj – ostrzegł ją Mårten, wskazując na wystające korzenie.
Jego troska powinna ją wzruszać. Tymczasem czuła się nią przytłoczona. Ostentacyjnie stanęła na korzeniach. Parę metrów dalej miała pod stopami szorstki piach. Fale biły o długi brzeg. Zrzuciła ręcznik i od razu weszła do wody. W pierwszej chwili aż straciła dech z zimna, ale już po chwili delektowała się chłodem. Wokół jej nóg wiły się wodorosty. Zza pleców słyszała nawoływanie Mårtena, ale nadal szła przed siebie, udawała, że nie słyszy. Już nie dosięgała dna, zaczęła płynąć. Kilka ruchów i dopłynęła do małej tratwy zakotwiczonej kawałek od brzegu.
– Ebba! – Mårten wołał z brzegu, ale nie zwracała na niego uwagi. Chwyciła się drabinki. Chciała pobyć sama. Jeśli się położy i zamknie oczy, będzie mogła udawać, że jest rozbitkiem na wielkim, bezkresnym oceanie. Sama. Nie musi zważać na nikogo innego.
Usłyszała plusk. Mårten właśnie dopływał do tratwy. Zakołysała się, gdy się na nią wdrapywał. Ebba zacisnęła powieki, żeby jeszcze na chwilę się od niego odciąć. Potrzebowała samotności, ale w pojedynkę, nie takiej jak ostatnio, gdy byli z Mårtenem samotni we dwoje. Niechętnie otworzyła oczy.
Erika siedziała przy stole w salonie. Dookoła panował nieopisany bałagan, jak po wybuchu zabawkowej bomby. Wszędzie walały się samochodziki, lalki, pluszaki i kostiumy. Przy trójce małych dzieci w wieku poniżej czterech lat salon najczęściej tak wygląda, a Erika jak zwykle, gdy trafiła jej się wolna chwila, wolała pisać, niż sprzątać.
Usłyszała, że drzwi się otwierają. Podniosła wzrok znad komputera i zobaczyła męża.
– A ty co tu robisz? Chyba miałeś jechać do mamy?
– Nie było jej w domu. Typowe, trzeba było wcześniej zadzwonić – odparł Patrik, zrzucając z nóg crocsy.
– Musisz w nich chodzić? I w dodatku prowadzić w nich samochód? – Wskazała na jego obuwie, nie dość, że samo w sobie szkaradne, to na dodatek neonowozielone. Jej siostra Anna podarowała mu je dla żartu. Od tej pory nie chciał nosić żadnych innych butów.
Patrik podszedł do żony i pocałował ją.
– Są wygodne – powiedział, idąc do kuchni. – Dodzwonili się do ciebie z wydawnictwa? Musiało im bardzo zależeć, skoro nawet do mnie zadzwonili.
– Chcieli się upewnić, że tak jak obiecałam, przyjadę w tym roku na targi książki. Ale nie potrafię się zdecydować.
– Oczywiście, że powinnaś jechać. Zajmę się dziećmi w weekend. Już to załatwiłem, nie będę pracował.
– Dziękuję – odparła, chociaż w duchu była na siebie zła, że jest mu wdzięczna. Ile razy to ona brała na siebie wszystkie obowiązki rodzinne, bo jego jako policjanta wezwano w pilnej sprawie. Ile było zepsutych świąt, uroczystości i wieczorów, bo jego obowiązki nie mogły czekać? Kochała Patrika ponad wszystko, ale czasem odnosiła wrażenie, że do niego nie dociera, że odpowiedzialność za dom i dzieci spada głównie na nią. Przecież ona też pracuje, a w dodatku odnosi spore sukcesy.
Często słyszała, jakie to wspaniałe móc utrzymywać się z pisania. Samemu dysponować swoim czasem i być swoim własnym szefem. Zawsze się wtedy złościła, bo chociaż bardzo lubiła swoją pracę i zdawała sobie sprawę, że dobrze jej się powodzi, to rzeczywistość była nieco inna. Zawód pisarza nie kojarzył jej się z wolnością. Przeciwnie, bywało, że praca nad książką zajmowała cały jej czas i wszystkie myśli przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Chwilami zazdrościła tym, którzy chodzą do pracy, przez osiem godzin robią, co do nich należy, kończą i idą do domu. Ona nigdy nie mogła przestać myśleć o pracy. Zresztą sukces niósł wymagania i oczekiwania, które musiała jakoś pogodzić z obowiązkami matki małych dzieci.
Poza tym trudno byłoby twierdzić, że jej praca jest ważniejsza od pracy Patrika, który chroni ludzkie życie i zwalcza przestępczość, przyczyniając się do lepszego funkcjonowania społeczeństwa, podczas gdy ona pisze książki, które się czyta dla rozrywki. Rozumiała to i godziła się z tym, że musi ustąpić, ale chwilami miała ochotę stanąć na środku pokoju i wrzeszczeć.
Wstała z westchnieniem i poszła do kuchni, do męża.
– Śpią? – spytał Patrik, wyjmując wszystko, czego potrzebował do zrobienia sobie ulubionej kanapki: chrupki chleb, masło, pastę kawiorową i ser.
Erika wzdrygnęła się na myśl o tym, że za chwilę będzie ją maczał w gorącej czekoladzie.
– Tak. Wyjątkowo udało mi się położyć ich spać jednocześnie. Tak się wybawili przed południem, że wszyscy byli wykończeni.
– Jak to dobrze – powiedział Patrik, siadając przy stole.
Erika wróciła do salonu. Chciała trochę popisać, zanim dzieci się obudzą. Kradzione chwile. Tylko na tyle mogła liczyć.
Śnił jej się pożar. Vincent z przerażeniem w oczach przyciskał nos do szyby. Widziała, jak płomienie wzbijają się za nim coraz wyżej, zbliżają się do niego, opalają jego jasne loczki, a on krzyczy bezgłośnie. Chciała się rzucić, zbić szybę i uratować Vincenta przed płomieniami, które miały go pochłonąć, ale chociaż starała się ze wszystkich sił, ciało jej nie słuchało.
Wtedy usłyszała głos Mårtena. Słyszała w nim wyrzut. Nienawidził jej, bo nie potrafiła uratować Vincenta, stała i przyglądała się, jak pali się żywcem na ich oczach.
– Ebba! Ebba!
Musi spróbować jeszcze raz. Musi podbiec i zbić szybę. Musi…
– Ebba, obudź się!
Ktoś szarpnął ją za ramiona, zmusił, żeby usiadła. Sen odpływał powoli. Chciała go zatrzymać, rzucić się w płomienie i na chwilę poczuć w objęciach ciałko Vincenta, zanim oboje zginą.
– Obudź się. Pali się!
Obudziła się w jednej chwili. Dym gryzł ją w nos, rozkaszlała się, zaczęło ją drapać w gardle. Podniosła wzrok i zobaczyła wpadające przez otwarte drzwi kłęby dymu.
– Musimy uciekać! – krzyknął Mårten. – Wyczołgaj się pod dymem, ja za tobą. Jeszcze tylko sprawdzę, może mi się uda ugasić ogień.
Ebba wyczołgała się z łóżka i padła na podłogę. Poczuła na policzku ciepło desek. Paliło ją w płucach, była niewyobrażalnie zmęczona. Jak ma zebrać siły, żeby się wydostać? Najchętniej poddałaby się i zasnęła, zamknęła oczy. Poczuła, jak ją ogarnia ociężałość. Odpocznie tu. Prześpi się chwilę.
– Wstawaj! Musisz. – Głos Mårtena brzmiał ostro, obudziła się z odrętwienia. On nigdy się nie bał. Złapał ją mocno za ramię i postawił na czworakach.
Niechętnie zaczęła posuwać się naprzód. Zaczęła się bać. Z każdym oddechem jej płuca napełniały się dymem, jak działającą powoli trucizną. Mimo wszystko lepiej zatruć się dymem, niż zginąć w ogniu. Sama myśl o tym, że miałaby się palić, wystarczyła, żeby pośpiesznie, na czworakach wydostała się z pokoju.
Straciła orientację. Powinna wiedzieć, gdzie są schody, ale zupełnie nie potrafiła myśleć. Widziała tylko gęstą, szaroczarną mgłę. Z przerażenia pomknęła przed siebie, żeby przynajmniej nie utknąć w dymie.
Dotarła do schodów i w tym momencie przebiegł obok niej Mårten z gaśnicą w ręku. Patrzyła, jak w trzech susach pokonuje schody. Ciało jej nie słuchało, tak jak we śnie. Ręce i nogi nie chciały się ruszać. Bezradnie zastygła na czworakach, dym gęstniał. Znów zakaszlała, przyszedł kolejny atak kaszlu. Oczy jej łzawiły, pomyślała o Mårtenie, ale nie miała siły martwić się o niego.
Znów pomyślała o tym, jak dobrze byłoby się poddać, zniknąć, uwolnić się od żałoby rwącej na strzępy duszę i ciało. Pociemniało jej w oczach, powoli opadła na podłogę, oparła głowę na ramionach i zamknęła oczy. Zrobiło się ciepło i miękko. Znów wpadła w odrętwienie. Nie zrobi jej nic złego, przyjmie ją i uzdrowi.
– Ebba! – Mårten pociągnął ją za ramię.
Opierała się. Wolała odejść tam, gdzie jest tak rozkosznie i spokojnie, tam, gdzie zmierzała. Nagle ktoś jej wymierzył siarczysty policzek. Zapiekło, wstrząsnęło, podniosła się i spojrzała Mårtenowi w oczy. Zobaczyła niepokój i wściekłość.
– Ugasiłem ogień – powiedział. – Ale nie możemy tu zostać.
Chciał ją wziąć na ręce, ale zaczęła się bronić. Nie zazna wytchnienia. Odebrał jej tę możliwość, jedyną, jaką miała od dawna. Zaczęła z furią walić go pięściami w pierś. Poczuła ulgę, furia i rozczarowanie znalazły ujście. Waliła najmocniej jak mogła, dopóki nie złapał jej za nadgarstki. Mocno przytulił, przycisnął jej twarz do swojej piersi. Usłyszała bicie jego serca i rozpłakała się. Pozwoliła się wziąć na ręce. Wyniósł ją na dwór i gdy chłodne nocne powietrze wypełniło jej płuca, w końcu mogła poddać się odrętwieniu.Fjällbacka 1908
Zjawili się wczesnym rankiem. Matka już była na nogach, zajmowała się maluchami. Dagmar nadal rozkoszowała się błogim ciepłem łóżka. To duża różnica: być rodzonym dzieckiem swojej matki, a nie wziętym pod opiekę bękartem. Dagmar zajmowała w domu szczególną pozycję.
– Co się dzieje?! – zawołał ojciec z głębi izby.
I jego, i Dagmar obudziło uporczywe walenie w drzwi.
– Otwierać! Policja!
Najwyraźniej zabrakło im cierpliwości. Nagle drzwi się otworzyły i wpadł człowiek w policyjnym mundurze.
Dagmar ze strachu usiadła na łóżku, zasłoniła się kołdrą.
– Policja? – Ojciec wszedł do kuchni, nieporadnie zapinał spodnie. Jego zapadniętą pierś pokrywały rzadkie kępki siwych włosów. – Proszę mi pozwolić włożyć koszulę, zaraz wszystko się wyjaśni. Musiało zajść jakieś nieporozumienie. Jesteśmy porządnymi ludźmi.
– Tu mieszka Helga Svensson, zgadza się? – upewnił się policjant.
Za nim stało dwóch innych. Musieli stać blisko siebie, bo w kuchni było ciasno od łóżek. Mieli pod opieką pięcioro maluchów.
– Nazywam się Albert Svensson, Helga to moja żona – powiedział ojciec. Już zdążył włożyć koszulę, skrzyżował ręce na piersi.
– Gdzie żona? – Zabrzmiało to jak rozkaz.
Dagmar zobaczyła na czole ojca pionową zmarszczkę. Matka zawsze powtarzała, że on się tak łatwo denerwuje.
– Matka jest w ogrodzie, za domem. Z maluchami – powiedziała Dagmar. Chyba dopiero wtedy ją zauważyli.
– Dziękuję – odparł policjant i obrócił się na pięcie.
Ojciec szedł za nimi, krok w krok.
– Nie wolno tak wpadać do domu uczciwych ludzi. Śmiertelnie nas nastraszyliście. Natychmiast mi wyjaśnijcie, o co chodzi.
Dagmar odrzuciła kołdrę, spuściła nogi na zimną podłogę i pobiegła za nimi w samej koszuli. Za rogiem stanęła jak wryta. Dwóch policjantów mocno trzymało matkę za ręce. Wyrywała się, aż się zasapali z wysiłku. Dzieciaki krzyczały. W tym zamęcie spadło pranie, które matka przed chwilą rozwiesiła.
– Matko! – zawołała Dagmar, biegnąc.
Rzuciła się na policjanta i najmocniej jak mogła ugryzła go w udo. Policjant krzyknął, puścił matkę, odwrócił się i uderzył ją w twarz. Aż przysiadła na trawie. Ze zdumieniem przesunęła dłonią po piekącym policzku. Przez całe jej ośmioletnie życie jeszcze nigdy nikt jej nie uderzył. Widywała, jak matka spuszcza lanie maluchom, ale nigdy nie podniosła ręki na nią. Ojciec też się nigdy nie odważył.
– Co wy sobie myślicie?! Że będziecie bić moją córkę? – Matka wpadła w furię, zaczęła kopać policjantów.
– To nic w porównaniu z tym, co wyście zrobili. – Policjant znów mocno chwycił ją za ramię. – Jest pani podejrzana o mordowanie dzieci. Mamy nakaz przeszukania domu. I zrobimy to bardzo, ale to bardzo dokładnie.
W tym momencie Dagmar zobaczyła, jak matka zapada się w sobie. Policzek palił ją od uderzenia, serce waliło w piersi. Dzieci krzyczały. Istny sądny dzień. Dagmar nie rozumiała, co się dzieje, ale patrząc na matkę, domyśliła się, że właśnie rozpadł się ich świat.
– Patriku, możesz popłynąć na Valö? Dostaliśmy telefon, że był pożar, może podpalenie.
– Co? Przepraszam, coś ty powiedziała?
Patrik zerwał się z łóżka. Przyciskał głową słuchawkę do ramienia i jednocześnie wciągał dżinsy. Nie do końca rozbudzony zerknął na budzik. Kwadrans po siódmej. Był zdziwiony. Co Annika robi w komisariacie o tej porze?
– Powiedziałam, że był pożar na Valö – powtórzyła cierpliwie. – O świcie była tam straż pożarna, podejrzewają podpalenie.
– W którym miejscu na Valö?
Erika odwróciła się do niego.
– Co się dzieje? – wymamrotała.
– Z pracy. Muszę płynąć na Valö – szepnął, żeby nie obudzić bliźniąt, skoro choć raz spały dłużej niż do wpół do siódmej.
– W ośrodku kolonijnym – odpowiedziała Annika.
– Okej. Zaraz wskakuję do łódki. Zadzwonię, obudzę Martina. Chyba to on ma dzisiaj ze mną dyżur, prawda?
– Zgadza się. Do zobaczenia w komisariacie.
Patrik się rozłączył i włożył T-shirt.
– Co się stało? – spytała Erika, siadając na łóżku.
– Straż pożarna podejrzewa, że w dawnym ośrodku kolonijnym ktoś podłożył ogień.
– W ośrodku kolonijnym? Ktoś chciał go spalić? – Erika spuściła nogi z łóżka.
– Przyrzekam, że potem ci wszystko opowiem – powiedział Patrik z uśmiechem. – Wiem, że bardzo się tym interesujesz.
– Dziwny zbieg okoliczności. Podpalają dom akurat wtedy, gdy wróciła Ebba.
Patrik pokręcił głową. Wiedział, że jego żona lubi się wtrącać w nie swoje sprawy, a w dodatku rozpędza się z wyciąganiem daleko idących wniosków. Inna rzecz, musiał przyznać, że często ma rację. Ale czasem robi niezły zamęt.
– Annika powiedziała, że podejrzewają podpalenie. To wszystko. Ale to nie musi znaczyć, że tak jest.
– A jednak – upierała się Erika. – Ciekawe, że zdarzyło się to właśnie teraz. Nie mogłabym się zabrać z tobą? I tak chciałam tam popłynąć, pogadać z Ebbą.
– A dziećmi kto się zajmie? Maja raczej nie ugotuje chłopcom kaszki? Chyba jest jeszcze trochę za mała, prawda?
Pocałował Erikę w policzek i zbiegł ze schodów. Zdążył jeszcze usłyszeć popiskiwanie bliźniaków, jak na zamówienie.
W drodze na Valö Patrik i Martin nie zamienili zbyt wielu słów. Myśl, że ktoś z premedytacją podłożył ogień, była przerażająca i trudna do przyjęcia. Kiedy podpłynęli bliżej i zobaczyli roztaczający się przed nimi idylliczny krajobraz, wydała im się kompletnie oderwana od rzeczywistości.
– Jak tu pięknie – powiedział Martin, idąc w górę od pomostu, przy którym Patrik cumował motorówkę.
– Chyba już tu byłeś? – spytał Patrik, nie odwracając się. – Nie tylko w tamto Boże Narodzenie.
Martin coś mruknął, jakby nie chciał wracać do tamtych fatalnych świąt na wyspie, gdy stał się uczestnikiem rodzinnego dramatu.
Przystanęli przed rozległym trawnikiem i rozejrzeli się.
– Mam stąd sporo fajnych wspomnień – powiedział Patrik. – W szkole prawie co roku przyjeżdżaliśmy tu na wycieczki, a któregoś lata byłem tu na obozie żeglarskim. Na tamtym trawniku graliśmy w nogę. I w palanta.
– Kto tu nie był! Wszyscy. Dziwne, że na to miejsce zawsze mówiło się ośrodek kolonijny.
Patrik wzruszył ramionami.
– Już tak zostało. Internat był tutaj dość krótko, a ten von Schlesinger, który tu mieszkał, nie przyjął się. Nie chcieli nazywać tego miejsca od jego nazwiska.
– Słyszałem co nieco o tym zwariowanym staruchu – powiedział Martin i zaklął, gdy dostał w twarz gałązką. – A kto teraz jest właścicielem?
– Przypuszczam, że małżeństwo, które tam mieszka. Od 1974 roku, o ile wiem, zarządzała tym gmina. Szkoda, że dom popadł w ruinę, ale wygląda na to, że właśnie zabrali się do remontu.
Martin spojrzał na dom. Cały front pokrywały rusztowania.
– Może być naprawdę ładny. Miejmy nadzieję, że ogień nie zdążył za dużo zniszczyć.
Podeszli do kamiennych schodków prowadzących do wejścia. Było spokojnie, strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej we Fjällbace zbierali sprzęt. Muszą pod tymi kombinezonami spływać potem, pomyślał Patrik. Mimo wczesnej pory upał już dawał się we znaki.
– Cześć! – Dowódca strażaków, Östen Ronander, skinął im głową na powitanie. Dłonie miał czarne od sadzy.
– Cześć, Östen. Co tu się stało? Annika powiedziała, że podejrzewacie podpalenie.
– Rzeczywiście, na to wygląda, chociaż nie mam kwalifikacji, żeby to stwierdzić jednoznacznie. Mam nadzieję, że Torbjörn już tu jedzie.
– Dzwoniłem do niego z drogi, powiedział, że będą za… – Patrik spojrzał na zegarek – jakieś pół godziny.
– Dobrze. Może tymczasem zajrzymy do środka? Staraliśmy się nie zatrzeć śladów. Kiedy przyjechaliśmy, ogień już ugaszono. Właściciel użył gaśnicy, więc tylko sprawdziliśmy, czy nie tlą się jakieś resztki. Nic więcej nie było do zrobienia. O, spójrzcie na to. – Östen pokazał palcem w głąb przedpokoju. Ślady ognia na podłodze za progiem układały się w dziwny, nieregularny wzór.
– Jakby ktoś rozlał coś łatwopalnego? – Martin spojrzał pytającym wzrokiem na Östena.
Östen przytaknął.
– Wydaje mi się, że ktoś nalał czegoś pod drzwi i podpalił. Po zapachu zgaduję, że to była benzyna, ale Torbjörn i jego ludzie na pewno powiedzą więcej.
– Gdzie właściciele?
– Siedzą za domem, czekają na pogotowie. Spóźniają się, bo pojechali do wypadku. Nadal są w szoku. Pomyślałem, że przede wszystkim potrzebują spokoju. Poza tym uważałem, że lepiej za dużo tu nie chodzić, zanim nie zabezpieczycie śladów.
– Na tobie zawsze można polegać! – Patrik klepnął Östena w ramię. Odwrócił się do Martina i spytał: – Może spróbujemy z nimi porozmawiać?
Nie czekając na odpowiedź, ruszył za dom. Za węgłem, kawałek dalej, zobaczyli meble ogrodowe. Po wielu latach wystawiania na niepogodę były mocno sfatygowane. Przy stole siedzieli kobieta i mężczyzna, mniej więcej trzydziestopięcioletni. Oboje wydawali się zagubieni. Mężczyzna wstał, kiedy ich zobaczył, i ruszył im naprzeciw. Podał im obu rękę, szorstką, z odciskami od narzędzi. Musiał ich używać od dłuższego czasu.
– Mårten Stark.
Patrik i Martin również się przedstawili.
– Nic z tego nie rozumiemy. Strażacy wspomnieli coś o podpaleniu? – Żona Mårtena podeszła za nim. Drobna, niska, sięgała Patrikowi do ramienia, chociaż był zaledwie średniego wzrostu. Wydawała się bardzo krucha i mimo upału dygotała.
– Nie musiało tak być. Na razie nic nie wiadomo na pewno – odparł Patrik uspokajająco.
– Moja żona, Ebba – wyjaśnił Mårten. Przesunął ręką po twarzy. Widać było, że jest zmęczony.
– Może byśmy usiedli? – zaproponował Martin. – Chcielibyśmy usłyszeć coś więcej o tym, co się stało.
– Oczywiście, chodźmy tam – powiedział Mårten, wskazując na ogrodowe fotele.
– Kto z państwa pierwszy zauważył, że się pali? – Patrik spojrzał na Mårtena. Miał ciemną plamę na czole i, podobnie jak Östen, ręce czarne od sadzy.
Widząc jego spojrzenie, Mårten popatrzył na swoje ręce, jakby właśnie teraz zauważył, że są brudne. Powoli wytarł je o dżinsy i dopiero wtedy odpowiedział:
– Ja. Obudziłem się i poczułem dziwny zapach. Zorientowałem się, że pali się na parterze, i zacząłem budzić żonę. Trochę to trwało, bo spała bardzo twardo, ale w końcu mi się udało wygonić ją z łóżka. Pobiegłem po gaśnicę. Myślałem tylko o tym, że muszę ugasić pożar. – Mówił tak szybko, że się zasapał i musiał przerwać, żeby złapać oddech.
– Myślałam, że umrę. Byłam przekonana, że tak będzie – powiedziała Ebba, skubiąc skórki przy paznokciach.
Patrik spojrzał na nią ze współczuciem.
– Złapałem gaśnicę pianową i zacząłem polewać ogień w przedpokoju – ciągnął Mårten. – Z początku wydawało mi się, że bez efektu, ale polewałem dalej, i nagle ogień zgasł. Został za to dym, wszędzie bardzo dużo dymu. – Znów się zasapał.
– Dlaczego ktoś miałby… zupełnie nie rozumiem… – powiedziała Ebba nieobecnym głosem.
Patrik uznał, że naprawdę musi być w szoku, jak mówił Östen. Pewnie stąd te dreszcze. Pomyślał, że gdy karetka wreszcie przyjedzie, powinni ją dokładnie zbadać i upewnić się, czy ona i jej mąż nie zatruli się dymem. Ludzie często nie wiedzą, że dym jest jeszcze groźniejszy od ognia, a skutki jego oddziaływania na płuca mogą się objawić dopiero po dłuższym czasie.
– Dlaczego myślicie, że to było podpalenie? – spytał Mårten, pocierając twarz.
Pewnie niewiele w nocy spał, pomyślał Patrik.
– Na razie niczego nie wiemy na pewno – odparł z wahaniem. – Pewne rzeczy na to wskazują, ale nie chciałbym mówić za dużo, zanim nie uzyskam potwierdzenia od ekipy kryminalistycznej. Słyszeliście coś w nocy?
– Nie. Kiedy się obudziłem, już się paliło.
Patrik wskazał głową na sąsiedni dom.
– Sąsiedzi są w domu? Może zauważyli kogoś obcego?
– Wyjechali na urlop, po tej stronie wyspy jesteśmy tylko my.
– Czy jest ktoś, kto wam źle życzy? – wtrącił Martin. Najczęściej ograniczał się do uważnego śledzenia tego, co mówi Patrik. Obserwował przesłuchiwanych. Było to co najmniej równie ważne jak zadawanie pytań.
– O ile wiem, nie. – Ebba powoli pokręciła głową.
– Mieszkamy tu od niedawna. Dopiero od dwóch miesięcy – odparł Mårten. – Dom należał do rodziców Ebby, przez lata był wynajmowany. Żona tu nie przyjeżdżała. Postanowiliśmy go wyremontować i zrobić z niego coś fajnego.
Patrik i Martin wymienili spojrzenia. Cała okolica znała historię tego domu, a więc również Ebby. Ale to nie była odpowiednia chwila, żeby o tym mówić. Patrik cieszył się, że nie przejechała z nim Erika. Ona by się nie powstrzymała.
– Gdzie przedtem mieszkaliście? – spytał, chociaż wyraźny akcent Mårtena nie pozostawiał wątpliwości.
– Oczywiście w Göteborgu – odpowiedział Mårten znacząco, ale bez uśmiechu.
– I z nikim tam nie zadarliście?
– Nigdy z nikim nie zadarliśmy, ani w Göteborgu, ani gdzie indziej – odparł Mårten szorstko.
– A dlaczego się przeprowadziliście? – spytał Patrik.
Ebba wbiła wzrok w blat stołu i zaczęła majstrować przy naszyjniku. Srebrnym, z pięknym wisiorkiem w kształcie aniołka.
– Umarł nam synek – odparła. Ciągnęła za aniołka tak mocno, że łańcuszek odcisnął się na jej szyi.
– Musieliśmy coś zmienić – powiedział Mårten. – Ten dom popadał w ruinę, nikt się tym jakoś nie przejmował, a my uznaliśmy, że to dla nas szansa, żeby zacząć wszystko od nowa. Pochodzę z rodziny knajpiarzy, więc rzeczą naturalną była dla mnie myśl o własnym biznesie. Chcieliśmy zacząć od pensjonatu bed and breakfast, a z czasem ściągnąć tu również różne konferencje.
– Chyba jeszcze sporo zostało do zrobienia. – Patrik spojrzał na duży budynek z białym odrapanym frontem. Nie chciał już pytać o śmierć ich synka. Ból malował się na ich twarzach aż nadto wyraźnie.
– Nie boimy się pracy i postaramy się jak najdłużej radzić sobie sami. Jeśli nie damy rady, najmiemy kogoś do pomocy, ale wolelibyśmy nie wydawać na to pieniędzy. I tak będzie nam ciężko wyjść na swoje.
– Więc nie ma nikogo, kto chciałby wam uniemożliwić podjęcie działalności? – drążył Martin.
– Działalności? O czym pan mówi? – Mårten zaśmiał się z przekąsem. – Nie, nie przychodzi mi do głowy nikt, kto mógłby nam zrobić coś takiego. Żyjemy zupełnie zwyczajnie. Jesteśmy najzwyklejszymi Svenssonami².
Patrik pomyślał o przeszłości Ebby. Niewielu Svenssonów ma w historii rodziny tak mroczną zagadkę. Mieszkańcy Fjällbacki i okolicy od lat snuli przypuszczenia i najdziwniejsze teorie o tym, co się przydarzyło jej najbliższym krewnym.
– Chyba że… – Mårten spojrzał pytającym wzrokiem na Ebbę. Najwyraźniej nie zrozumiała, o co mu chodzi. Nie odrywając od niej wzroku, ciągnął: – Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to kartki urodzinowe.
– Jakie kartki urodzinowe? – spytał Martin.
– Ebba od dzieciństwa, w każde urodziny, dostaje kartkę z życzeniami, z podpisem „G”. I nic więcej. Jej rodzicom adopcyjnym nie udało się ustalić, kim jest nadawca. Kartki przychodziły nawet po tym, jak Ebba wyprowadziła się z domu.
– I żona nie wie, kto je przysyła? – spytał Patrik, zanim zdał sobie sprawę, że zachowuje się tak, jakby Ebby z nimi nie było. Zwracając się do niej, powtórzył: – Nie domyśla się pani, kto może wysyłać te kartki?
– Nie.
– A pani rodzice adopcyjni? Jest pani pewna, że oni też nie wiedzą?
– Nie mają pojęcia.
– Czy ten G kontaktował się z wami inaczej? Może groził?
– Nie, nigdy. Prawda, Ebbo? – Mårten zrobił ruch, jakby chciał dotknąć żony, ale opuścił rękę na kolano.
Potrząsnęła głową.
– O, jest już Torbjörn – powiedział Martin, wskazując w stronę ścieżki.
– Na tym na razie skończymy, odpocznijcie trochę. Karetka jest w drodze. Jeśli będą chcieli was zabrać do szpitala, to uważam, że powinniście jechać. Takie rzeczy trzeba traktować poważnie.
– Dziękuję – powiedział Mårten, wstając. – Odezwijcie się, jak już będziecie coś wiedzieć.
– Oczywiście. – Patrik spojrzał z troską na Ebbę. Sprawiała wrażenie, jakby nadal tkwiła w szklanej bańce. Był ciekaw, jak na nią wpłynęła tragedia z dzieciństwa, ale zmusił się do porzucenia tych myśli. Powinien się skupić na tym, co go czeka, na szukaniu domniemanego podpalacza.Fjällbacka 1915
Wreszcie będzie wolna. Pójdzie na służbę do gospodarza do Hamburgsund i wyrwie się z domu przybranej matki i jej wstrętnych bachorów. Nie mówiąc o przybranym ojcu. Od kiedy zaczęła dojrzewać i nabierać kobiecych kształtów, nachodził ją w nocy coraz częściej. Odkąd zaczęła miesiączkować, żyła w ciągłym strachu, że w jej brzuchu zacznie rosnąć dziecko. To ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała. Nie będzie taka jak te zapłakane, przerażone dziewczyny, które z wrzeszczącym zawiniątkiem na ręku pukały do drzwi jej matki. Już jako dziecko nimi gardziła, były słabe i bezwolne.
Spakowała swój skromny dobytek. Z rodzinnego domu nie miała nic, a tutaj nie dostała nic, co warto byłoby zabrać. Ale nie zamierzała odejść z pustymi rękami. Zakradła się do sypialni przybranych rodziców. Pod łóżkiem, przy samej ścianie, stało pudełko z biżuterią, którą odziedziczyła po matce. Położyła się na podłodze i wyciągnęła je. Nikt jej nie przeszkodzi. Przybrana matka jest we Fjällbace, a dzieci bawią się na podwórku.
Podniosła wieczko i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Wystarczająco dużo cennych przedmiotów, żeby się zabezpieczyć na jakiś czas. Cieszyła się, że zabierając swoje dziedzictwo, sprawi przykrość tej jędzy.
– Co ty robisz? – Drgnęła. Od drzwi dobiegł głos przybranego ojca.
Myślała, że jest w oborze. Serce biło jej jak szalone. Po chwili poczuła, jak ogarnia ją spokój. Nic nie zniweczy jej planów.
– A jak ci się zdaje? – powiedziała, wkładając pudełko z biżuterią do kieszeni spódnicy.
– Czyś ty zwariowała, dziewczyno? Kradniesz biżuterię? – Zrobił krok w jej stronę.
Dagmar powstrzymała go gestem.
– Zgadza się, ale radzę, żebyś mi nie przeszkadzał, bo pójdę prosto na policję i powiem, coś mi zrobił.
– Nie odważysz się! – Zacisnął pięści, ale po chwili jego spojrzenie pojaśniało. – Kto by tam wierzył córce fabrykantki aniołków!
– Potrafię być bardzo przekonująca. Po całej okolicy rozejdą się plotki, i to szybciej, niż myślisz.
Spochmurniał, chyba się wahał. Postanowiła mu pomóc podjąć decyzję.
– Mam propozycję. Gdy moja droga przybrana matka odkryje, że nie ma biżuterii, postarasz się ją udobruchać i przekonać, żeby sobie dała spokój. Jeśli mi to obiecasz, dostaniesz dodatkową nagrodę, zanim odejdę. – Podeszła do przybranego ojca. Położyła mu rękę na przyrodzeniu i zaczęła pocierać. Gdy jego oczy zrobiły się szkliste, wiedziała, że ma nad nim władzę. – Zgoda? – spytała, rozpinając mu rozporek.
– Zgoda – odparł, kładąc dłoń na jej głowie i popychając ją w dół.
Wieża do skoków na Badholmen wznosiła się majestatycznie ku niebu. Erika odepchnęła obraz zwisającego z niej, kołysanego wiatrem mężczyzny. Wolała nie wracać do tamtego strasznego wydarzenia. Zresztą Badholmen kojarzyła jej się z czymś zupełnie innym. Wysepka leżąca bardzo blisko Fjällbacki mieniła się na wodzie jak klejnot. Znajdujące się na niej schronisko młodzieżowe cieszyło się dużą popularnością, latem miało pełne obłożenie. Erika uważała, że to oczywiste. Sprzyjały temu dwie rzeczy: świetna lokalizacja i fakt, że sam budynek miał mnóstwo staroświeckiego uroku.
– Są wszyscy? – Rozglądała się nerwowo, usiłując policzyć dzieci.
Trójka małych dzikusów w pomarańczowych kapokach rozbiegła się po pomoście.
– Patriku! Może byś trochę pomógł, co? – powiedziała do męża, łapiąc za kołnierz przebiegającą niebezpiecznie blisko skraju pomostu Maję.
– A kto uruchomi motorówkę? Jak to sobie wyobrażasz? – Patrik rozłożył ręce, twarz mu poczerwieniała.
– Jeśli nam się uda wsadzić ich do łódki, zanim wpadną do wody, będziesz mógł ją spokojnie uruchamiać.
Maja wiła się jak piskorz, ale Erika mocno chwyciła za wieszak przy jej kołnierzu. Drugą, wolną ręką złapała Noela, który na tłuściutkich nóżkach gonił Antona. Anton zdążył już odbiec spory kawałek w stronę kamiennego mostka łączącego Badholmen ze stałym lądem.
– Anton, stój! – krzyknęła, ale nie zatrzymał się. Mknął jak strzała, lecz i tak szybko go dogoniła i wzięła na ręce. Zaczął się wyrywać, krzyczał histerycznie. – Boże, jak ja mogłam pomyśleć, że to dobry pomysł? – powiedziała, gdy już podała mężowi szlochającego synka. Spływała potem. Odcumowała łódź i wskoczyła do środka.
– Zobaczysz, zaraz będzie dobrze. Tylko wypłyniemy kawałek w morze. – Patrik przekręcił kluczyk i na szczęście już przy pierwszej próbie udało mu się uruchomić silnik. Pochylił się, żeby odczepić cumę rufową. Drugą ręką odpychał się od sąsiedniej łodzi. Niełatwo było wypłynąć. Przy pomoście było gęsto od łodzi. Gdyby nie miały odbijaczy, żadna nie uniknęłaby uszkodzeń.
– Przepraszam, że na ciebie burknęłam. – Erika posadziła dzieci na dnie łódki i usiadła na ławce.
– Już zapomniałem – powiedział, powoli przesuwając rumpel. Łódka odwróciła się rufą do portu, dziobem do Fjällbacki.
Był przepiękny niedzielny poranek, bezchmurne błękitne niebo, woda gładka jak lustro. Nad ich głowami z krzykiem krążyły mewy. Erika rozejrzała się i zobaczyła, że na wielu łodziach cumujących w marinie ludzie jedzą śniadanie. Wielu pewnie jeszcze odsypiało nocne pijaństwo. Zwłaszcza młodzi lubili popić w sobotnią noc. Dobrze, że ja mam to już za sobą, pomyślała, patrząc z większą niż przedtem czułością na dzieci. Teraz już spokojnie siedziały na dnie łódki.
Podeszła do Patrika i położyła mu głowę na ramieniu. Objął ją i pocałował w policzek.
– Słuchaj – powiedział nagle. – Przypomnij mi, jak już dopłyniemy, żebym ci zadał kilka pytań o Valö i stary ośrodek kolonijny.
– A co chcesz wiedzieć? – zainteresowała się Erika.
– Potem spokojnie o tym pogadamy – odparł i pocałował ją jeszcze raz.
Wiedziała, że zrobił to, żeby się z nią podrażnić. Ciekawość aż ją rozsadzała, ale opanowała się. Bez słowa osłoniła oczy dłonią i spojrzała w stronę Valö. Potem, gdy pyrkocząc powoli, mijali wyspę, w przelocie zobaczyła duży biały dom. Czy kiedykolwiek się wyjaśni, co się tam stało wiele lat temu? Nie cierpiała książek i filmów niedających odpowiedzi na wszystkie pytania. Wręcz odmawiała czytania o niewyjaśnionych, zagadkowych zbrodniach. Jeśli chodzi o Valö, próbowała się czegoś dogrzebać, ale jej wysiłki spełzły na niczym. Wszystko skrywał mrok tajemnicy, tak jak drzewa skrywały dom na wyspie.
Martin stanął z uniesioną dłonią i dopiero po chwili nacisnął dzwonek. Usłyszał kroki. Przez chwilę chciał obrócić się na pięcie i odejść. Drzwi się otworzyły, Annika spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– O, to ty? Coś się stało?
Zmusił się do uśmiechu, ale Anniki nie dało się oszukać. Zresztą właśnie dlatego do niej przyszedł. Jak tylko zaczął pracować w komisariacie, Annika wzięła go pod swoje skrzydła. Była jak druga matka. Teraz też z nią najchętniej rozmawiał.
– No więc, ja… – wydusił.
– Wejdź – przerwała mu. – Usiądziemy w kuchni, napijemy się kawy, opowiesz mi, co się dzieje.
Martin zdjął buty i poszedł za nią do kuchni.
– Siadaj. – Wprawnym ruchem nabrała kilka miarek kawy i wsypała do filtra. – Co zrobiłeś z Pią i Tuvą?
– Zostały w domu. Powiedziałem, że idę się przejść, więc niedługo będę musiał wracać. Mamy jechać nad wodę.
– Leia też uwielbia się kąpać. Parę dni temu, gdy już mieliśmy wracać do domu, nie mogliśmy jej wyciągnąć z wody. Prawdziwy z niej stwór wodny. Dziś Lennart też z nią pojechał, żebym mogła trochę posprzątać.
Promieniała, opowiadając o adoptowanej córeczce. Wkrótce miał minąć rok, odkąd przywieźli ją z mężem z Chin. Teraz wszystko w ich życiu kręciło się wokół Lei.
Martin nie potrafiłby sobie wyobrazić lepszej matki. Była taka ciepła i opiekuńcza, że nawet on czuł się przy niej bezpiecznie. Najchętniej położyłby głowę na jej ramieniu i dał upust łzom, które go paliły pod powiekami. Powstrzymał się. Jeśli się rozpłacze, nie będzie mógł przestać.
– Chyba wyjmę kilka drożdżówek. – Sięgnęła do zamrażarki, wyjęła torebkę z bułkami i włożyła ją do mikrofalówki. – Wczoraj upiekłam, miałam zamiar wziąć kilka do pracy.
– Ale wiesz, że pieczenie dla nas bułek nie należy do twoich obowiązków służbowych?
– Nie jestem pewna, czy Mellberg by się z tobą zgodził. Gdybym się bliżej przyjrzała swojej umowie o pracę, na pewno by się okazało, że gdzieś stoi drobnym drukiem: pracownica zobowiązuje się również dostarczać do komisariatu policji w Tanum domowe wypieki.
– Prawda. Bertil nie przeżyłby jednego dnia bez ciebie i twoich wypieków.
– Zwłaszcza odkąd Rita trzyma go na diecie. Paula mówi, że u Bertila i Rity podaje się teraz wyłącznie chleb pełnoziarnisty i jarzyny.
– Chciałbym to zobaczyć. – Martin wybuchnął śmiechem. Przyjemne uczucie objęło brzuch, napięcie zaczęło puszczać.
Zabrzmiał dzwonek mikrofalówki. Annika wyłożyła na talerz gorące bułeczki i postawiła na stole filiżanki z kawą.
– Gotowe. A teraz opowiadaj, co cię gryzie. Od paru dni widzę, że coś ci jest, ale pomyślałam, że jak zechcesz, to sam powiesz.
– Może to nic takiego, i nie chciałem cię obarczać swoimi problemami, ale… – Martin się zdenerwował. Czuł, że gardło mu się zaciska.
– Nie mów głupstw, po to tu siedzę. Opowiadaj.
Martin musiał odetchnąć kilka razy.
– Pia jest chora – odezwał się w końcu. Jego słowa odbiły się echem od ścian kuchni.
Annika zbladła. Nie tego się spodziewała. Martin obracał filiżankę w dłoniach. Znów zaczerpnął tchu i wyrzucił z siebie wszystko:
– Od dawna czuła się zmęczona. Właściwie od urodzenia Tuvy, ale myśleliśmy, że to nic dziwnego, zwyczajne zmęczenie po połogu. Ale Tuva ma już prawie dwa lata, a zmęczenie nie ustępowało. Była zmęczona coraz bardziej. A potem wymacała sobie na szyi jakieś guzki…
Dłoń Anniki powędrowała do ust. Już się domyślała, co będzie dalej.
– Kilka tygodni temu pojechałem z nią do lekarza. Od razu widzieliśmy, co podejrzewa. Dał jej pilne skierowanie do Uddevalli. Pojechaliśmy na badania. Jutro przed południem ma wyznaczoną wizytę na onkologii, mają jej dać wyniki. Ale właściwie już wiadomo, co nam powiedzą. – Łzy pociekły mu po policzkach, wytarł je ze złością.
Annika podała mu serwetkę.
– Popłacz sobie, ulży ci.
– To okropnie niesprawiedliwe. Pia ma dopiero trzydzieści lat, a Tuva jest jeszcze taka malutka. Poguglowałem, żeby się zorientować, jakie statystycznie są szanse na wyleczenie, i okazuje się, że marne. Pia jest bardzo dzielna, a ja jestem pospolitym tchórzem. Nie potrafię się zdobyć na to, żeby z nią o tym rozmawiać. Prawie nie mogę patrzeć, jak się zajmuje Tuvą. Nie mogę nawet spojrzeć jej w oczy. Czuję się jak ostatnia szmata! – Już nie mógł powstrzymać łez. Oparł głowę na rękach i zatrząsł się od płaczu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Słowa Stine Renate Håheims, która ocalała z masakry na wyspie Utøya (wszystkie przypisy tłumaczki).
2. Svensson – bardzo popularne w Szwecji nazwisko, synonim przeciętności.
3. Pierwowzorem Helgi Svensson jest Hilda Nilsson, która w 1917 roku jako ostatnia „fabrykantka aniołków” została skazana na śmierć za zamordowanie przyjętych na wychowanie dzieci (według różnych źródeł ośmiorga lub siedemnaściorga). Wyroku nie wykonano, Hilda Nilsson powiesiła się w celi.
4. A project for peace in our time – projekt pokojowy na miarę naszych czasów.
5. Mojje, Morgan Johansson, muzyk i prezenter programu dla dzieci nadawanego w TV4, największej komercyjnej szwedzkiej stacji telewizyjnej.