Firefly Lane - ebook
Firefly Lane - ebook
Kate i Tully od dziecka wspólnie zmagały się z problemami, które zsyłał im los.
Czy zdołają uratować swoją przyjaźń, której fundamenty skruszyła zdrada?
Bestseller New York Timesa, na podstawie którego Netflix stworzył popularny serial.
Wyjątkowa powieść mistrzyni pióra Kristin Hannah, autorki bestsellerów Słowik oraz Zimowy ogród.
Zekranizowana i dostępna na platformie Netflix.
Niespokojne lato 1974… Kate Mularkey pogodziła się ze swoim miejscem w łańcuchu pokarmowym społeczności ośmioklasowej szkoły. Nagle, ku jej zdumieniu, najfajniejsza dziewczyna świata wkracza na scenę i chce się z nią zaprzyjaźnić. Tully Hart ma wszystko – piękno, mózg, ambicje.
Z pozoru różnią się tak bardzo, jak tylko dwie osoby mogą się różnić. Kate jest skazana na wieczne pozostawanie tą niefajną i ma kochającą rodzinę, która zawstydza ją na każdym kroku. Tully, otoczona chwałą i nimbem tajemnicy, kryje sekret, który ją niszczy. Zawierają pakt i zostają najlepszymi przyjaciółkami na zawsze; nim minie lato, stają się Tully-i-Kate; jednym, nierozłącznym bytem.
Tak rozpoczyna się spektakularna powieść Kristin Hannah, zekranizowana w formie serialu dostępnego na platformie Netflix. Fabuła obejmuje ponad trzy dekady, a wydarzenia rozgrywają się na niespokojnym północno-zachodnim wybrzeżu Pacyfiku.
Dziewczęta z Firefly Lane to przejmująca, cierpka opowieść o dwóch kobietach i przyjaźni, która stanowiła oś ich życia. Przez trzydzieści lat Tully i Kate podnoszą się na duchu, ratując przyjaźń przed sztormami – zazdrością, wściekłością, zranieniem, żalem. I gdy już myślą, że nic im nie jest straszne, jeden akt zdrady rujnuje ich relacje, wystawiając odwagę i przyjaźń kobiet na ostateczną próbę.
„Poruszający i realistyczny obraz skomplikowanej, nieprzemijającej przyjaźni". - "Booklist"
"Barwna, intrygująca książka o wszystkim, co składa się na kobiece życie: o matkach i córkach, triumfach i rozczarowaniach, o ukradkowym popalaniu papierosów i tańcach przy dźwiękach ulubionych melodii". - "The Sunday Oregonian"
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8139-831-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazywano je dziewczynami z Firefly Lane. Choć od tego czasu minęło ponad trzydzieści lat, gdy leżała teraz w łóżku i wsłuchiwała się w szalejącą na zewnątrz śnieżycę, miała wrażenie, jakby to było wczoraj.
W zeszłym tygodniu (bez wątpienia najgorszych siedmiu dniach jej życia) utraciła zdolność zachowania dystansu wobec własnych wspomnień. Ostatnio w jej snach zbyt często pojawiał się rok 1974 – znów była nastolatką dorastającą w cieniu przegranej wojny, jadącą na rowerze obok swojej najlepszej przyjaciółki w takich ciemnościach, że czują się niewidzialne. Miejsce było istotne tylko jako punkt odniesienia, ale pamiętała je niezwykle dokładnie: meandrująca wstęga asfaltu otoczona z obu stron rowami z mętną wodą i zboczami zmierzwionej trawy. Zanim się poznały, ta droga zdawała się prowadzić donikąd – zwykła wiejska droga nosząca miano jakiegoś owada, którego nikt nigdy w tym surowym zielono-niebieskim zakątku świata nie widział.
I wtedy każda z nich zobaczyła to oczami tej drugiej. Gdy stanęły razem na zboczu wzgórza i zamiast wysokich drzew, wypełnionych mętną wodą zagłębień w skałach i odległych zaśnieżonych szczytów ujrzały wszystkie te miejsca, w których się kiedyś znajdą. W nocy wymykały się ze swoich sąsiadujących ze sobą domów i spotykały na tej drodze. Na brzegu rzeki Pilchuck paliły wykradzione papierosy, płakały do słów Billy, Don’t Be a Hero i mówiły sobie o wszystkim, splatając swoje istnienia tak, że pod koniec lata nikt już nie wiedział, gdzie zaczyna się jedna z nich, a gdzie kończy druga. Dla wszystkich, którzy je znali, stały się po prostu TullyiKate i przez ponad trzydzieści lat ta przyjaźń była główną podporą ich życia: mocną, solidną i trwałą. Z upływem dekad zmieniała się muzyka, ale obietnice złożone przy Firefly Lane pozostały.
Najlepsze przyjaciółki na zawsze.
Wierzyły w trwałość i niezmienność tego przyrzeczenia, wierzyły, że pewnego dnia jako staruszki będą się bujać w fotelach na skrzypiącej podłodze i wspominać ze śmiechem dawne czasy.
Teraz już oczywiście wiedziała. Przez ponad rok wmawiała sobie, że jest okej, że da sobie radę bez najlepszej przyjaciółki. Czasem nawet w to wierzyła. Ale wtedy słyszała muzykę. Ich muzykę. Goodbye Yellow Brick Road. Material Girl. Bohemian Rhapsody. Purple Rain. Wczoraj, gdy robiła zakupy, supermarketowa wersja You’ve Got a Friend sprawiła, że popłakała się przy rzodkiewkach.
Odsunęła kołdrę i wstała z łóżka, starając się nie zbudzić śpiącego męża. Przez chwilę wpatrywała się w niego w pełnym cieni półmroku. Nawet we śnie miał zmartwiony wyraz twarzy.
Wzięła telefon, wyszła z sypialni i przeszła pogrążonym w ciszy korytarzem na taras. Patrzyła na szalejącą na zewnątrz burzę i zebrała się na odwagę. Gdy wybierała doskonale znany sobie numer, zaczęła się zastanawiać, co powie swojej niegdyś najlepszej przyjaciółce po tych wszystkich miesiącach milczenia, od czego powinna zacząć. „Miałam koszmarny tydzień…”, „Życie mi się rozsypuje…” albo po prostu: „Potrzebuję cię”.
Telefon zadzwonił po drugiej stronie ciemnej, wzburzonej zatoki Puget.
------------------------------------------------------------------------
1 firefly (ang.) – świetlik, robaczek świętojański, lane (ang.) – droga.2
Dla większości kraju rok 1970 był rokiem niepokojów i zmian, lecz w domu przy Magnolia Drive panowały porządek i spokój. Dziesięcioletnia Tully Hart siedziała na chłodnej drewnianej podłodze, budując chatkę z bali dla maleńkich laleczek Little Kiddles, które spały na różowych chusteczkach higienicznych Kleenex. Gdyby była w swoim pokoju, nastawiłaby płytę Jackson Five na adapterze Close ‘N Play, ale w salonie nie było nawet radia.
Jej babcia nie przepadała ani za muzyką, ani za telewizją, ani za planszówkami. Głównie – tak jak teraz – siedziała w bujanym fotelu przy kominku i haftowała kolejną makatkę. Robiła ich setki, w większości z cytatami z Biblii. Przed Bożym Narodzeniem oddawała je do kościoła, gdzie sprzedawano je na świątecznych kiermaszach.
A dziadek… Cóż, był bardzo cichy. Od czasu udaru nie opuszczał łóżka. Czasem dzwonił dzwonkiem i to były jedyne chwile, gdy Tully widywała swoją babcię śpieszącą się. Na pierwszy dźwięk dzwonka uśmiechała się i mówiła: „Ojej”, po czym wybiegała tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to obute w kapcie stopy.
Tully sięgnęła po żółtowłosego trolla. Nucąc cichutko, sprawiła, że zatańczył z Calamity Kiddle do melodii Daydream Believer. W połowie piosenki rozległo się pukanie do drzwi.
To był tak niespodziewany dźwięk, że Tully przerwała zabawę i podniosła wzrok. Poza niedzielami, gdy zjawiali się państwo Beattle, żeby zabrać je do kościoła, nikt ich nigdy nie odwiedzał.
Babcia odłożyła makatkę do różowej plastikowej torby przy fotelu i wstała. Przeszła przez pokój powolnym krokiem, szurając stopami, co weszło jej w nawyk w ostatnich latach. Gdy otworzyła drzwi, zapadła cisza i dopiero po długiej chwili rozległo się: „Ojej”. Głos babci brzmiał dziwnie. Tully zerknęła z ukosa i zobaczyła wysoką kobietę z długimi włosami w nieładzie i z uśmiechem, który szybko zniknął. To była chyba najpiękniejsza kobieta, jaką Tully widziała: mleczna cera, ostry, szpiczasty nos, wysokie kości policzkowe, delikatny podbródek i przepastne brązowe oczy, które mrugały jakby w zwolnionym tempie.
– Tak się wita dawno niewidzianą córkę? – Kobieta odsunęła babcię, podeszła prosto do Tully i pochyliła się. – To jest moja mała Tallulah Rose?
Córkę? To znaczy…
– Mamusia? – szepnęła Tully z zachwytem, nie mogąc w to uwierzyć.
Tak długo na to czekała, tyle o tym marzyła. Że jej mama wróci.
– Tęskniłaś za mną?
– Och, tak – odpowiedziała Tully, starając się nie roześmiać. Ale była taka szczęśliwa.
Babcia zamknęła drzwi.
– Przejdziemy do kuchni na filiżankę kawy?
– Nie wróciłam na kawę. Wróciłam po córkę.
– Nie masz grosza przy duszy – powiedziała babcia znużonym tonem.
Matka wyglądała na zirytowaną.
– Nawet jeśli?
– Tully potrzebuje…
– Chyba wiem, czego potrzebuje moja własna córka. – Matka Tully spróbowała się wyprostować, ale nie bardzo jej to wyszło. Chwiała się, a jej oczy wyglądały dziwnie. Zaczęła nawijać na palec pasmo długich, falujących włosów.
Babcia podeszła do nich.
– Wychowywanie dziecka to wielka odpowiedzialność, Dorothy. Może gdybyś się tutaj wprowadziła i poznała Tully, byłabyś w stanie… – urwała, a potem zmarszczyła brwi i powiedziała: – Jesteś pijana.
Mama zachichotała i mrugnęła do Tully.
Tully też mrugnęła. Picie nie jest takie złe. Jej dziadek dużo pił, zanim zachorował. Nawet babcia czasem wypiła kieliszek wina.
– Dziś są moje urodziny, mamo, nie pamiętasz?
– Twoje urodziny? – Tully zerwała się z podłogi. – Poczekaj – powiedziała i popędziła do swojego pokoju.
Serce łomotało jej w piersi, gdy przeglądała zawartość szuflady z błyskotkami, rozrzucając wszystko dokoła i szukając naszyjnika z makaronu i koralików, który zrobiła dla mamy w szkółce niedzielnej w zeszłym roku. Babcia zmarszczyła brwi, gdy go zobaczyła, powiedziała, żeby nie robiła sobie zbytnich nadziei, ale Tully nie potrafiła. Od lat żyła nadzieją. Wsunęła naszyjnik do kieszeni i pobiegła do salonu, by usłyszeć, jak jej matka mówi:
– Nie jestem pijana, mamo droga. Widzę swoje dziecko po raz pierwszy od trzech lat. To miłość mnie tak upaja.
– Od sześciu lat. Miała cztery latka, gdy ją tu podrzuciłaś.
– Tak dawno? – odparła mama. Wydawała się szczerze zaskoczona.
– Wróć do domu, Dorothy. Pomogę ci.
– Tak jak ostatnim razem? Nie, dziękuję.
Ostatnim razem? To mama już kiedyś wróciła?
Babcia westchnęła, a potem się wyprostowała.
– Jak długo masz zamiar mi to wypominać?
– Takich rzeczy nie da się zapomnieć. Chodź, Tallulah. – Mama zatoczyła się w kierunku drzwi.
Tully się zamyśliła. To nie tak miało wyglądać. Mama jej nie przytuliła, nie pocałowała ani nie zapytała, jak się miewa. I przecież wiadomo, że najpierw Tully musiałaby się spakować. Wskazała na drzwi swojego pokoju.
– Moje rzeczy…
– Nie potrzebujesz tego materialistycznego gówna, Tallulah.
– Co? – Tully nie zrozumiała.
Babcia przyciągnęła ją do siebie. Pachniała słodko i znajomo, talkiem i lakierem do włosów. To były jedyne ramiona, które ją obejmowały, to była jedyna osoba, która sprawiała, że Tully czuła się bezpieczna. Dziewczynka nagle poczuła strach.
– Babciu? – zapytała, przytulając się do niej. – Co się dzieje?
– Idziesz ze mną – powiedziała mama, chwytając framugę drzwi, żeby złapać równowagę.
Babcia wzięła wnuczkę za ramiona i lekko ścisnęła.
– Znasz nasz numer telefonu i adres, tak? Zadzwoń, jeśli się czegoś przestraszysz albo będzie źle. – Płakała.
Widok silnej i spokojnej babci, która płacze, przeraził i zdezorientował Tully. Co się dzieje? Czy zrobiła coś nie tak?
– Przepraszam. Babciu, ja…
Matka zawróciła, chwyciła ją za ramię i mocno potrząsnęła.
– Nigdy, ale to nigdy nie mów „przepraszam”. To żałosne. Chodź.
Wzięła Tully za rękę i pociągnęła w stronę drzwi.
Dziewczynka, potykając się, ruszyła za nią. Z domu, po schodkach i na drugą stronę ulicy, do pordzewiałego volkswagena busa pokrytego kwiatowymi kalkomaniami i z wymalowaną na boku gigantyczną żółtą pacyfką.
Drzwi się otworzyły i z wnętrza pojazdu wypłynął szary dym. Przez ten mętny tuman Tully dostrzegła w środku trzy osoby. Czarny mężczyzna z olbrzymim afro przewiązanym czerwoną bandaną siedział za kierownicą. Z tyłu znajdowała się kobieta w kamizelce z frędzlami i spodniach w pasy, z brązową chustką na jasnych włosach, a obok niej mężczyzna w dzwonach i wyświechtanym T-shircie. Podłogę busa wyściełała włochata brązowa wykładzina, na której walały się fajki, puste butelki po piwie, opakowania po jedzeniu na wynos i taśmy szpulowe.
– To mój dzieciak, Tallulah – oznajmiła mama.
Tully nie zaprotestowała, ale nienawidziła, gdy zwracano się do niej pełną wersją imienia. Powie to mamie później, kiedy będą same.
– Ale czad – rzucił ktoś.
– Jak dwie krople wody, Dot. Odlot.
– Wsiadać – burknął kierowca. – Spóźnimy się.
Mężczyzna w brudnym T-shircie pochylił się, chwycił Tully w pasie i wciągnął ją do busa. Dziewczynka ostrożnie przycupnęła na podłodze. Mama wspięła się do środka i zatrzasnęła drzwi. Bus pulsował jakąś dziwną muzyką. Tully zdołała wyłapać tylko kilka słów: something happening here… Dym rozmywał kontury, trudno było zaczepić o cokolwiek wzrok.
Tully przesunęła się bardziej w kąt, żeby zrobić mamie koło siebie miejsce, ale ona usiadła obok kobiety w chustce. Natychmiast zaczęły rozmawiać o świniach, marszach i o jakimś Kent. Tully nic z tego nie rozumiała, a dym sprawiał, że kręciło jej się w głowie. Gdy mężczyzna obok zapalił swoją fajkę, westchnęła rozczarowana. Usłyszał to i odwrócił się w jej stronę. Dmuchnął chmurą szarego dymu prosto w jej twarz i uśmiechnął się.
– Wyluzuj, mała.
– Zobacz, jak moja matka ją ubiera – stwierdziła z goryczą mama. – Jak jakąś lalkę. Jak ma być prawdziwa, skoro nie może się pobrudzić?
– Racja, Dot – odpowiedział mężczyzna, wydmuchując dym i odchylając głowę do tyłu.
Wtedy mama po raz pierwszy spojrzała na Tully. Spojrzała tak naprawdę.
– Zapamiętaj, dzieciaku. Życie nie polega na gotowaniu, sprzątaniu i niańczeniu dzieci. Życie to wolność. Robienie tego, co chcesz. Możesz, kurwa, zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych, jeśli zechcesz.
– Przydałby się nowy prezydent, to na pewno – wtrącił kierowca.
Kobieta w chustce poklepała mamę po udzie.
– Tak właśnie jest. Podaj mi to bongo, Tom. – Zachichotała. – Hej, prawie mi się zrymowało.
Tully zmarszczyła brwi, czując w głębi brzucha nowy rodzaj wstydu. Myślała, że wygląda ładnie w tej sukience. I wcale nie chciała zostać prezydentem. Chciała być baletnicą.
Ale najbardziej pragnęła tego, żeby mama ją kochała. Przesuwała się w bok, aż znalazła się na tyle blisko, by móc jej dotknąć.
– Wszystkiego najlepszego – powiedziała cicho, sięgając do kieszeni. Wyciągnęła naszyjnik, nad którym tyle pracowała i tyle się męczyła, naprawdę, ciągle naklejała brokat, choć inne dzieci już dawno poszły się bawić. – Zrobiłam to dla ciebie.
Mama złapała naszyjnik i zacisnęła na nim palce. Tully czekała i czekała, aż podziękuje i go założy, ale nie zrobiła tego. Siedziała tam tylko, kołysząc się do muzyki i rozmawiając z przyjaciółmi.
Tully w końcu zamknęła oczy. Z powodu tego dymu chciało jej się spać. Przez większość życia tęskniła za mamą, ale nie tak, jak się tęskni za zgubioną zabawką czy przyjaciółką, która przestała przychodzić się pobawić, bo coś jej się nie spodobało. Tęskniła tak naprawdę. Zawsze to czuła w środku, tę pustą przestrzeń, która doskwierała w ciągu dnia i szarpała bólem w nocy. Tully obiecywała sobie, że jeśli mama kiedykolwiek wróci, to będzie bardzo grzeczna. Idealna. Cokolwiek złego zrobiła albo powiedziała, naprawi to. Najbardziej na świecie pragnęła sprawić, żeby mama była z niej dumna.
Jednak w tej chwili nie wiedziała, co robić. W jej marzeniach zawsze odchodziły razem, tylko we dwie, trzymając się za ręce. „Już jesteśmy” – mówiła jej mama ze snów, gdy wspinały się na wzgórze do swojego domu. „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. A potem całowała Tully w policzek i szeptała: „Tak bardzo za tobą tęskniłam. Nie było mnie, bo…”.
– Tallulah, obudź się.
Tully gwałtownie się zerwała. Łupało ją w głowie i bolało w gardle. Gdy próbowała zapytać, gdzie są, tylko zachrypiała. Wszyscy się roześmiali i wysypali się z busa rozbawieni.
Na ruchliwej ulicy w centrum Seattle pełno było ludzi, którzy śpiewali, krzyczeli i trzymali tablice z napisami: CZYŃCIE MIŁOŚĆ, NIE WOJNĘ albo: NIE, DO DIABŁA, NIE JEDZIEMY. Tully nigdy nie widziała tylu osób w jednym miejscu.
Mama wzięła ją za rękę i przyciągnęła do siebie.
Resztę dnia wypełnił Tully widok ludzi wykrzykujących slogany i śpiewających jakieś pieśni. Cały czas była przerażona, że wypuści dłoń matki, a tłum porwie ją ze sobą. Nie poczuła się lepiej, gdy pojawili się policjanci, bo mieli broń przy pasach, pałki w rękach i plastikowe tarcze, które zasłaniały ich twarze.
Ale tłum tylko szedł, a policja tylko patrzyła.
Gdy zaczęło się ściemniać, Tully była zmęczona i głodna i bolała ją głowa, ale szli cały czas, kolejnymi ulicami. Tłum się zmienił; nie było już tablic, tylko picie. Od czasu do czasu docierały do niej jakieś urywki rozmów i zdania, ale nic z tego nie rozumiała.
– Widzieliście te świnie? Mieli ochotę powybijać nam zęby, ale my zachowaliśmy spokój, chłopie. Nie mogli nas tknąć. Hej, Dot, oddaj już tego skręta.
Wszyscy wkoło zaśmiali się, a mama najgłośniej. Tully nie rozumiała, co się dzieje, i okropnie bolała ją głowa. Tłum gęstniał wokół nich, ludzie cieszyli się i tańczyli. Skądś zaczęła dobiegać muzyka.
I wtedy nagle poczuła, że jej dłoni nikt nie trzyma.
– Mamo! – krzyknęła.
Żadnej odpowiedzi. Nikt się do niej nie odwrócił, choć wokół było mnóstwo ludzi. Przepychała się między nimi, wołając mamę, aż zabrakło jej tchu. Postanowiła pójść tam, gdzie ostatni raz ją widziała, i poczekać przy krawężniku.
Ona wróci.
Łzy szczypały ją w oczy i spływały po twarzy, gdy siedziała tam i starała się być dzielna.
Ale mama nie wróciła.
W następnych latach Tully próbowała sobie przypomnieć, co się potem stało, co zrobiła, ale ci wszyscy ludzie dokoła byli jak chmura, która przesłaniała jej wspomnienia. Jedyne, co pamiętała, to że szła po brudnym betonowym krawężniku zupełnie pustą ulicą, aż zobaczyła policjanta na koniu.
Był bardzo wysoko, zmarszczył brwi na jej widok i powiedział:
– Hej, mała, jesteś sama?
– Tak. – Tylko tyle zdołała powiedzieć, żeby się nie rozpłakać.
Zabrał ją z powrotem do domu na Queen Anne Hill, a tam babcia przytuliła ją mocno, pocałowała w policzek i zapewniła, że dziewczynka niczemu nie jest winna. Lecz ona wiedziała swoje. Dzisiaj musiała coś zrobić źle, nieodpowiednio się zachować. Następnym razem, gdy mama wróci, Tully bardziej się postara. Obieca, że zostanie prezydentem i już nigdy, przenigdy za nic nie przeprosi.
Tully zdobyła listę wszystkich prezydentów Stanów Zjednoczonych Ameryki i nauczyła się ich nazwisk na pamięć. Całymi miesiącami opowiadała, że zostanie pierwszą kobietą prezydentem; porzuciła nawet lekcje baletu. W swoje jedenaste urodziny, gdy babcia zapaliła świeczki na torcie i śpiewała cienkim głosem nieco łzawą wersję Happy Birthday, Tully raz po raz zerkała na drzwi, myśląc: Na pewno teraz!, ale nikt nie zapukał i telefon też nie zadzwonił. Później, otoczona opakowaniami po prezentach, starała się nadal uśmiechać. Przed nią na stoliku do kawy leżał album na wycinki. Prezent był kiepski, ale babcia zawsze dawała jej takie rzeczy – coś co ją zajmie i sprawi, że będzie cicho.
– Nawet nie zadzwoniła – powiedziała Tully, podnosząc wzrok.
Babcia westchnęła ze znużeniem.
– Twoja mama… Ona ma problemy, Tully. Jest słaba i zdezorientowana. Musisz przestać udawać, że jest inaczej. Ważne jest to, żebyś ty była silna.
Słyszała tę radę milion razy.
– Wiem.
Babcia usiadła na wytartej kwiecistej sofie obok wnuczki i zaprosiła ją na swoje kolana. Tully to uwielbiała. Wtuliła się w nią i przyłożyła policzek do miękkiej babcinej piersi.
– Wolałabym, żeby z twoją mamą było inaczej, Tully, i to najszczersza prawda pod słońcem, ale to stracona dusza. Już od dawna.
– I dlatego mnie nie kocha?
Babcia spojrzała na nią z góry. Okulary w czarnych rogowych oprawkach mocno powiększały jej bladoszare oczy.
– Ona cię kocha, na swój sposób. I dlatego ciągle wraca.
– To nie wygląda jak miłość.
– Wiem.
– Ona mnie chyba nawet nie lubi.
– To mnie nie lubi. Dawno temu coś się wydarzyło i ja nie… Cóż, teraz to nieistotne. – Babcia mocniej przytuliła Tully. – Pewnego dnia będzie żałować tych wszystkich straconych lat z tobą. Jestem tego pewna.
– Mogłabym jej pokazać mój album.
Babcia odwróciła wzrok.
– Byłoby miło. – Po dłuższej chwili ciszy dodała: – Wszystkiego najlepszego, Tully. – Pocałowała ją w czoło. – Pójdę teraz sprawdzić co z dziadkiem. Kiepsko się dzisiaj czuje.
Gdy babcia wyszła z salonu, Tully siedziała, wpatrując się w pustą pierwszą stronę swojego nowego albumu. Byłby idealny na prezent dla mamy pewnego dnia, żeby pokazać jej, co straciła. Ale czym Tully mogła go wypełnić? Znalazła zaledwie kilka swoich zdjęć, zrobionych przez przyjaciół mamy na imprezach albo wycieczkach, ale niewiele. Babcia miała za słabe oczy do tych malutkich wizjerów w aparatach. I przechowywała tylko jedno zdjęcie mamy.
Dziewczynka wzięła długopis i ostrożnie zapisała datę w prawym górnym rogu, a potem zmarszczyła brwi. Co jeszcze? Kochana Mamo. Dziś były moje jedenaste urodziny…
Od tamtego dnia zaczęła zbierać pamiątki ze swojego życia. Zdjęcia szkolne, z imprez sportowych, bilety do kina. Przez lata, jeśli tylko miała dobry dzień, śpieszyła do domu, opisywała go i wklejała rachunek czy bilet, które potwierdzały, gdzie była i co robiła. Z czasem zaczęła nieco koloryzować, żeby lepiej wypaść. To nie były tak naprawdę kłamstwa, tylko lekkie ubarwianie. Żeby pewnego dnia jej mama powiedziała, że jest z niej dumna. Tully wypełniła cały album, a potem następny i następny. W każde urodziny dostawała nowy, aż stała się nastolatką.
I wtedy coś się zmieniło. Nie wiedziała co dokładnie, może chodziło o to, że jej piersi urosły szybciej niż innym dziewczynom, a może zmęczyła się zapisywaniem swojego życia na kawałkach papieru, które nikogo nie interesowały. Gdy miała czternaście lat, skończyła z tym. Włożyła albumy małej dziewczynki do kartonowego pudła, wsunęła je do szafy i poprosiła babcię, żeby już ich nie kupowała.
– Jesteś pewna, skarbie?
– Tak.
Tully nie zależało już na mamie i starała się w ogóle o niej nie myśleć. W szkole mówiła wszystkim, że jej mama zginęła w wypadku na łódce.
To kłamstwo ją uwolniło. Przestała kupować ubrania w dziale dla dziewczynek i zaopatrywała się teraz w dziale młodzieżowym. Wybierała obcisłe, odsłaniające brzuch koszulki, które podkreślały jej piersi, i dzwony z obniżonym stanem, w których świetnie prezentował się jej tyłek. Musiała chować te ubrania przed babcią, ale to nie było trudne; puchowa kamizelka i szybkie pożegnanie umożliwiały jej wyjście z domu w tym, w czym chciała.
Nauczyła się, że jeśli będzie się dobrze ubierać i odpowiednio zachowywać, to najfajniejsze dziewczyny będą się chciały z nią zadawać. W piątkowe i sobotnie wieczory mówiła babci, że będzie u koleżanki, a szła na rolki na Lake Hills, gdzie nikt nigdy nie pytał jej o rodzinę ani nie patrzył jak na „biedną Tully”. Nauczyła się palić papierosy i nie kaszleć. Żuła gumę, by pozbyć się ich zapachu z ust.
W ósmej klasie była jedną z najpopularniejszych osób w gimnazjum, a posiadanie tych wszystkich przyjaciół pomagało. Gdy była zajęta, nie myślała o kobiecie, która jej nie chciała.
W niektóre dni nadal czuła… może nie samotność… ale to coś. Zagubienie. Jakby wszyscy inni ludzie, z którymi się zadawała, byli tylko w zastępstwie.
Dziś był taki właśnie dzień. Siedziała na swoim zwykłym miejscu w szkolnym autobusie i słyszała brzęczenie rozmów dokoła. Wszyscy gadali o sprawach rodzinnych, a ona nie miała nic do powiedzenia. Nie wiedziała, co to kłótnie z młodszym bratem, wspólne zakupy z mamą czy szlaban za pyskowanie rodzicom. Na szczęście autobus szybko dojechał na jej przystanek, więc wysiadła, żegnając się wylewnie z koleżankami, śmiejąc się do nich i machając. Udając. Ostatnio często to robiła.
Gdy autobus odjechał, poprawiła plecak i ruszyła w długą drogę do domu. A kiedy skręciła za róg, zobaczyła to.
Po drugiej stronie ulicy przed domem babci stał zdezelowany czerwony volkswagen bus. Z boku nadal miał ponaklejane kwiaty.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
------------------------------------------------------------------------
2 4 maja 1970 roku w mieście Kent w Ohio po kilkudniowych protestach przeciwko amerykańskiej interwencji w Wietnamie Gwardia Narodowa zastrzeliła czterech studentów i raniła dziewięciu (przyp.tłum.).